Rezultaty wyszukiwania dla: Zyska i S ka
Sezon maczet
„To było dla mnie ciekawe, zobaczyć, jak dzieci upadają bezgłośnie. To wyglądało nawet dość zabawnie."*
Mamy rok 1994, jest 6 kwietnia - samolot, w którym leci rwandyjski prezydent Juvén Habyariman zostaje zestrzelony co jest początkiem masakry, która zakończyła się 6 kwietnia tego samego roku. W czasie tych około stu dni zabito od 800 000 do 1 071 000 ludzi. Stawiamy sobie pytania, które często zostają bez odpowiedzi. Jak tak było można? Dlaczego? Jaki był tego cel? Czy to rzeczywiście było potrzebne? Jean Hatzfeld, francuski reporter, postanawia znaleźć odpowiedzi na to co nas nurtuje. Pierwsza jego książka „Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy" mówiła o tym, co czują Tutsi i to miał być koniec, ale czytelnicy zaczęli zadawać pytania na temat morderców - jak oni na to patrzyli. Po początkowym wahaniu postanowił porozmawiać z oprawcami. Wie, że rozmowy z nimi nie będą łatwe, ale i on chce poznać powody oraz to co czuli podczas uśmiercania sąsiadów, przyjaciół, a nawet bliskich.
Gdy zaczynałam czytać drugą część trylogii nastawiłam się na to, że będzie mocna, a nawet czasem drastyczna – pełna opisów zbrodniarzy, którzy zabijali bez uczuć, lęku czy litości. Wiedziałam mniej więcej czego mogę się spodziewać, ale nie sądziłam, że odbiorę ją tak personalnie. Hatzfeld miał obawy przed napisaniem „Sezonu...", bał się tego jak będzie reagował na opowieści tych, z którymi będzie rozmawiał - rozumiem go, bo na ile można zbliżyć się do mordercy? Jak z nim rozmawiać? Jak wczuć się w jego sytuację? Słuchać zwierzeń pokrzywdzonych, a tych krzywdzących, to zupełnie nie to samo.
Czytając ten reportaż poznajemy punkt widzenia zwykłych ludzi, nauczycieli, dowódcy interahamwe i jeszcze kilku osób. Szokuje on i wprowadza taki natłok myśli, że bardzo trudno jest go uporządkować. Często w trakcie lektury zastanawiałam się jak człowiek może stać się taką bestią. Przecież co niektórzy wręcz łaknęli krwi, tego poczucia wyższości. Dla nich to było jak zwyczajna praca, jak coś co trzeba było zrobić, czuli się bezkarni bo byli pewni, że gdy masakra się skończy wrócą do życia codziennego.
Od razu przyszło mi do głowy jak różnie mówią o masakrze ocaleni i mordercy. Ci pierwsi mają problem ze wspomnieniami, ich psychika blokuje się i nie chcą zbytnio o tym rozmawiać. Za to winowajcy nie mają problemu by mówić o tym co było... Cóż, jestem tym zniesmaczona - dla mnie wypowiedzi niektórych Hutu były pewnym sposobem chwalenia się, a zapewniam, że nie było czym.
Jak już wspomniałam, dla zabijających to było normalne, była to praca, którą musieli wykonać. Ignace - jeden z oprawców - mówi: „Wykonywaliśmy robotę na zamówienie. Szliśmy na ślepo za dobrą wolą wszystkich. Gromadziliśmy się na boisku w gronie znajomych i ruszaliśmy na polowanie w poczuciu bliskości."**
Francuski reporter zadawał pytania o pierwszy raz użycia maczety, o to co czuli, czy prześladują ich wspomnienia, o Boga, o to czy żałują... Tych pytań jest wiele. Stara się nie oceniać tylko stawia nas przed prawdą, nie ucina wątków, nie stara się by były łagodniejsze, a to co czytamy jest tak porażające, iż brakuje słów by skomentować wypowiedzi morderców. Przykładem jest fragment wypowiedzi Alphonse'a: „Nikt nie oszczędzał niemowląt. Zabijało się je o ściany i drzewa albo od razu ścinało."*** A ja pytam czym zawiniły dzieci? Dalej mówił, że dzieci się nie maltretowało jak niektórych dorosłych, ale i tak ogarniał mnie szał bo to żadne wytłumaczenie... Takich fragmentów jest o wiele więcej, a my możemy tylko czytać, niedowierzać i pytać po co to wszystko było...
„Sezon maczet" wstrząsa, w trakcie i po zakończeniu lektury towarzyszy nam uczucie strachu i niedowierzania. Porusza się tu temat wybaczenia, które moim zdaniem jest nieosiągalne. Ci mordercy uważali, że robili co musieli, więc to, że teraz są za to karani jest dla nich niezrozumiałe. Absurdem też dla mnie jest nagłe nawrócenie niektórych sprawców masakry - nie potrafię w nie uwierzyć. Zgadzam się za to z reporterem, że robią to tylko dla siebie - chcą mieć gdzie wrócić po odzyskaniu wolności oraz oczyścić się trochę w oczach innych. Hatzfeld próbował dociec powodów tego masowego morderstwa, ale chyba nigdy nie da się tego odkryć do końca...
Reportaż ten był dla mnie ciężką przeprawą przez psychikę mordercy bez skrupułów. Niejednokrotnie potrzebowałam czasu na ochłonięcie, ale ani przez chwilę nie żałuje, że sięgnęłam po tę książkę.
*str. 28
**str. 19
***str. 134
Niewolnica
„Niewolnictwo to pojęcie na szeroką skalę zakreślone. Wszyscy jesteśmy zniewoleni, czy nam się to podoba czy nie. Niewolnicy innych. Niewolnicy przewrotnego losu. Niewolnicy własnych błędów. Niewolnicy czynów. Myśli. Niewolnicy przeszłości. Niewolnicy stagnacji. A nawet lenistwa. Próżności. Wymieniać można w nieskończoność".*
Bardzo często trudno jest pojąć postępowanie człowieka, jego tok myślenia i emocje którymi się kieruje. Mówi się, że nienawiść i miłość dzieli cienka granica, którą można łatwo przekroczyć. Tylko czy miłość do człowieka bez serca, stosującego przemoc fizyczną, jak i psychiczną oraz upokarzającego na każdym kroku jest możliwa?
Arina jako trzynastolatka była świadkiem jak jej rodzice są mordowani, a następnie ona sama została zniewolona przez silnego, okrutnego i bezwzględnego maga Aszarte. Azarel od ośmiu lat, dzień w dzień wykorzystuje ją fizycznie, stosuje wobec niej przemoc i sprawia, że pomimo iż również jest magiem, nie może się bronić ani mieć nadziei na lepsze jutro. Sprawia, że jest bezwarunkowo posłuszna, a nawet wdzięczna za to, że może mu służyć. O innym życiu nawet nie marzy i dlatego jest w głębokim szoku, gdy jego zachowanie względem niej się zmienia. Czy miłość między tą dwójką po tych wszystkich okropnych wydarzeniach jest możliwa, czy inni Aszarte to zaakceptują i w końcu czy Azarel rzeczywiście się zmienił czy może wystarczy jeden błąd by na nowo wyzwolić w nim bestie, by na nowo zniszczyć ducha Ariny? Co jeszcze czeka pokrzywdzoną przez los kobietę?
Na „Niewolnicę" skusiłam się pod wpływem szumu, jaki wokół niej powstał, intrygującego blurbu oraz przepięknej, przyciągającej wzrok okładki. Byłam ciekawa czym może zaskoczyć mnie debiutująca autorka, która odważyła się stworzyć tak skomplikowaną fabułę. Kiedy tylko książka do mnie dotarła zabrałam się za czytanie i... przepadłam.
Jestem pod wielkim wrażeniem tego jak autorce udało się stworzyć przestrzeń, w której rzecz się dzieje. Niby jest ona nam znana, ale zaszły w niej kolosalne zmiany, a Chaudière skrupulatnie, logicznie i obrazowo opisuje, to zupełnie nowe oblicze ziemi. Bez problemu można wyobrazić sobie miejsca powstałe w jej wyobraźni. Ponadto w ciekawy sposób ukazała magów i ich świat, każdy detal jest przemyślany, znajduje się w ich historii, wydarzenia, zasady, koligacje i cała reszta ma swoje podłoże w przeszłości i nie bierze się znikąd. To jest zdecydowany plus powieści, bo dzięki temu stopniowo można wgłębiać się w nią, zaznajamiać z otoczeniem i prawami, a także ludźmi i ich sposobem życia. Nie jest to kolejna fantastyka gdzie bohaterowie się poznają, zakochują w sobie, pokonują zło i trwają dalej razem.
Książka, owszem traktuje o miłości, przyjaźni i wszystkimi uczuciami z tym związanymi. Ale. Wszystko okazuje się inne, bardziej skomplikowane i czasem trudne do pojęcia, brutalna rzeczywistość nie pozwala liczyć na to iż nagle wszystko może być dobrze. Nie ma tu podziału na dobro i zło, nic nie jest tylko czarne i białe, ale za to pełne kontrastów i zaskakujących elementów. Całość układa się w spójną i logiczną całość, wydarzenia występują chronologicznie, to co ma być wyjaśnione powoli zostaje odkryte, ale jeszcze wiele jest do odkrycia i trzeba na to poczekać. Akcja toczy się szybko i zawile, cały czas coś się dzieje, także na brak wrażeń narzekać nie można
Jeśli chodzi o postacie wykreowane przez Chaudière, to z prawdziwą radością stwierdzam iż jak dotąd nie miałam przyjemności czytać powieści z bohaterami tak pełnymi kontrastu, są nieprzewidywalni, zaskakujący i posiadają wiele masek. Potrafią oszukać, zrobić dobrą minę do złej gry. Każda osoba jest perfekcyjnie dopracowana, wyróżniająca się na tle pozostałych. Niemniej najciekawszą istotą jest Arina, kobieta zniewolona, tyranizowana, poniewierana i wiele więcej. Pomimo tego, co ją spotkało, a – uwierzcie – trochę tego było i zapewne wiele jeszcze przed nią, potrafi znaleźć siłę, by się podnieść i iść dalej. Charakterystyka niewolnicy jest mistrzowska, te gesty słowa, myśli, zachowanie. Coś niesamowitego.
Nawet przez chwilę nie podejrzewałam, że „Niewolnica" wywrze na mnie tak ogromne wrażenie. Pomimo iż to prawdziwa cegiełka pochłonęłam ją w dwa dni i było mi mało. Takie debiuty to ja rozumiem! Od pierwszych stron autorka rzuciła mnie w wir wydarzeń sprawiając, że co chwilę kręciłam z niedowierzaniem głową, wściekałam się, smuciłam, czułam odrobinę radości, by zaraz po tym ogarniała mnie wściekłość i szok, że tak może być. Przez to przeżywałam historię całą sobą i nic się dla mnie nie liczyło, zapomniałam o upływającym czasie, obowiązkach, no nie mogłam się oderwać od książki. To taki świeży powiew w literaturze tego gatunku, nic tu nie jest jednoznaczne ani pewne. Świat realny przeplata się z tym magicznym, pełnych nadnaturalnych istot, ale jest również pełen cierpienia, tyrani i niewolnictwa. Zakończenie zwala z nóg i zastanawiam się – bić brawo za taki finał czy się wściekać. No bo jak można zostawić czytelnika z takimi niewiadomymi? Jestem pewna, że będę do niej powracać i już tupie niecierpliwie na myśl o kontynuacji.
„Niewolnica" okazała się jednym najlepszych debiutów, które było mi dane czytać. Książka jest inna, zaskakująca, nietuzinkowa, wywołująca masę przeróżnych emocji, sprawiająca, że zapomina się o szarej rzeczywistości. Jeśli kolejne tytuły Anny Marii Chaudière będą na takim samym poziomie, to zyska we mnie wierną fankę. Widać iż poświęciła historii dużo czasu i serca, że posiada bujna wyobraźnię i jest kreatywna. Polecam wielbicielom fantastyki i utworów zaskakujących oraz nietypowych. Coś innego i niesamowitego.
*cytat pochodzi z książki
Premiera: "Widmopis"
Nowa powieść autora "Atlasu chmur" - David Mitchell - swoją premierę będzie miała już 31 października!
Falkonowe wieści
Falkon zbliża się wielkimi krokami. Poniżej przedstawiamy będzie działo sie w Lublinie między 7-10 listopada.
Gniew króla
Nie tak dawno chwaliłam Wydawnictwo MAG za błyskawiczne wydanie całego cyklu „Pozaświatowcy" Brandona Mulla, którego pierwszy tom ukazał się w lutym bieżącego roku, a ostatni zaledwie siedem miesięcy później. Równie wielkie brawa za nie trzymanie czytelników w niepewności należą się Wydawnictwu Galeria Książki za niemal tak samo błyskawiczne wypuszczenie na rynek „Trylogii Valisarów" autorstwa Fiony McIntosh.
Po dziesięciu latach względnie spokojnego panowania Loethara nad Imperium ponownie ciąży widmo wojny. Tym razem jednak nie zagraża mu żaden zewnętrzny wróg – wiele wskazuje na to, że dojdzie do wojny domowej. O prawo do tronu ubiegają się synowie zamordowanego przed laty króla Brennusa, Leonel i Pyvin. Jednocześnie po władzę sięga także przybrany brat Loethara, okrutny i pozbawiony nawet cienia litości czy współczucia Stracker. Jakby tego było mało, na scenie pojawia się także zaginiona księżniczka Genevieve, pierwsza od stuleci potomkini Valisarów, która przeżyła i najprawdopodobniej posiada słynny Urok, czyli moc wpływania na wolę innych.
Ostatni tom trylogii skupia się na tytułowych bohaterach cyklu, czyli przedstawicielach królewskiego rodu Valisarów. Okazuje się, że wszyscy kryją w sobie tajemnice, których ujawnienie zaskakuje nie tylko ich towarzyszy, ale także – a może przede wszystkim – czytelnika. Obdarzeni są przez starożytną boginię Cyrenę niezwykłym darem – możliwością zdobycia Patrona, bezlitośnie go wykorzystując, nie bacząc przy tym na cierpienie i ból, jakie wywołują tym u otaczających ich osób.
Sama koncepcja patrona jest dosyć oryginalnym pomysłem, któremu warto przyjrzeć się bliżej. Dzięki przymierzu, jakie protoplasta rodu zawarł z boginią, każdemu Valisarowi przeznaczony jest jeden patron – człowiek obdarzony niezwykłą i nieposkromioną mocą, która uaktywnia się w chwili pojmania. Aby przemiana mogła się dokonać, królewski potomek musi skonsumować fragment ciała swojego przyszłego obrońcy. Brzmi makabrycznie? I dokładnie takie jest! Jednak akt kanibalizmu nie jest najgorszym, co spotyka patrona – w momencie aktu skrępowania zyskuje on wprawdzie niewyobrażalną moc, ale jednocześnie traci wolną wolę i staje się całkowicie uzależniony od swego pana.
Pierwszy tom trylogii sugerował dość schematyczną historię – ot młodociany następca tronu musi wieść żywot zbiega, by w dogodnym momencie upomnieć się o swe dziedzictwo i pokonać nikczemnego najeźdźcę-uzurpatora. Już w drugiej części losy Leonela i Loethara odbiegły od utartego szlaku, w trzeciej zaś wywróciły pierwotny koncept do góry nogami. Początkowo brutalny i postrzegany niemal jednoznacznie negatywnie Loethar wykazuje coraz więcej cech niemalże idealnego władcy. Pod jego rządami Imperium rozkwita, a ludziom żyje się dobrze. Z kolei młody Leo coraz bardziej pogrąża się w spirali nienawiści i żalu do otaczającego go świata. Wszystkie swoje działania podporządkowuje jednemu celowi – odzyskaniu tronu i to bez względu na koszty i ofiary, jakie przyjdzie mu za to zapłacić, ani na życie ludzi, które przyjdzie mu poświęcić.
Akcja poprzednich tomów cyklu toczyła się wielotorowo, a ilość wątków mogła przyprawić o lekki zawrót głowy. Podobnie jest w pierwszych rozdziałach „Gniewu króla", jednakże mniej więcej od połowy książki losy poszczególnych bohaterów ściśle się ze sobą splatają, nieuchronnie prowadząc do sceny kulminacyjnej. Wydarzenia opisywane toczą się wartko, kilkukrotnie też dochodzi do zaskakujących zwrotów akcji, dzięki którym lektura jest jeszcze przyjemniejsza.
Niestety nie wszystko jest tak kolorowe. Zdecydowanie największą wadą są nienaturalnie brzmiące dialogi między bohaterami, które straszą zwłaszcza w pierwszej połowie powieści. Był to także mój największy zarzut pod adresem „Królewskiego wygnańca" oraz „Krwi tyrana". Zawiodło mnie również nieco przesłodzone zakończenie trylogii. Ponadto niektóre z wykreowanych przez autorkę postaci są tak jednowymiarowe i do bólu czarno-białe, że nie sposób nie odczuwać z tego powodu pewnej dozy irytacji. Dotyczy to zwłaszcza wcielonego zła – Strackera, w którym brak choćby najmniejszego śladu człowieczeństwa, a także chodzącego ideału, który wyjątkowo nieprzyjemnie działał na mój system nerwowy – Gavriela de Vis. Nie oznacza to jednak, że żaden z bohaterów nie jest interesujący, do najciekawszych z pewnością należą Loethar, Davarigonka Elka, a także Ravan, którego poznajemy w postaci ludzkiej i zwierzęcej.
Podsumowując, „Gniew króla" to bardzo dobre zwieńczenie całej trylogii. Jest to zdecydowanie najlepszy tom cyklu, który mimo pewnych mankamentów czytało mi się naprawdę bardzo dobrze. Zakończenie sugeruje, że autorka prawdopodobnie powróci pewnego dnia do historii rodu Valisarów, zanim to jednak nastąpi zachęcam Was do sięgnięcia po bieżącą serię.
Królewski wygnaniec
Na mieszkańców królestw wchodzących w skład Koalicji Denova padł blady strach – oto ze Wschodu nadciągnęli brutalni i bezwzględni barbarzyńcy, którzy pod wodzą bezlitosnego Loethara podbijają kolejne krainy. W końcu pozostaje im do zdobycia ostatnie, największe królestwo – Penraven, którym władza dynastia Valisarów. Legenda głosi, że niektórzy członkowie tego rodu obdarzeni są niezwykłym darem, zwanym Urokiem Valisarów, i to na jego zdobyciu przede wszystkim zależy barbarzyńskiemu przywódcy. Gdy staje się jasne, że Penraven ulegnie najeźdźcom, następca tronu - dwunastoletni zaledwie książę Leonel - szykuje się do wypełnienia ostatniej woli ojca. Wraz z wiernym przyjacielem i obrońcą, Gavrielem, ma opuścić mury zamku, schronić się w bezpiecznym miejscu, a gdy nadejdzie pora – odzyskać władzę w królestwie.
„Królewski wygnaniec" to pierwszy tom „Trylogii Valisarów" autorstwa australijskiej pisarki brytyjskiego pochodzenia, Fiony Macintosh. Jest to dosyć klasyczne fantasy, zawierające większość kluczowych dla gatunku elementów – królestwo w stanie wojny oraz ukrywającego się prawowitego następcę tronu, a wszystko to zaprawione, zwiększającą się ze strony na stronę, dawką magii. Niby nic nowego, ale autorce udało się stworzyć z tego całkiem ciekawą i wciągającą historię.
Akcja powieści toczy się wielotorowo, a wydarzenia poznajemy z perspektywy kilkunastu postaci. Pozwala to na lepsze poznanie świata przedstawionego w książce, który w znacznej mierze przypomina wczesne średniowiecze, przynajmniej pod względem warunków życia ludzi go zamieszkujących. Nie sposób nie porównać także najeźdźców opisanych przez McIntosh z hordami Hunów, które zaatakowały Europę w czwartym wieku naszej ery.
Zdecydowanie najbardziej intrygującą postacią w powieści nie jest tytułowy bohater, Leonel, a barbarzyński wódz, Loethar. Poznajemy go jako bezwzględnego, żądnego mordu dzikusa, który dzięki talentowi wojskowemu i zdolnościom przywódczym podbił zachodnie królestwa, topiąc je niemalże dosłownie we krwi. Z czasem jednak czytelnik przekonuje się, że jest to postać znacznie bardziej złożona i niejednoznaczna. Zdaje się, że wobec nikogo nie żywi cieplejszych uczuć, nawet jego stosunek do matki, brata i kochanki raczej ciężko nazwać choćby sympatią. Naprawdę przywiązany jest jedynie do kruka, który towarzyszy mu już od trzydziestu lat, a z którym wiąże się pewna tajemnica. Dosyć nieoczekiwanie także Loethar okazuje się łączyć w sobie brutalną żądzę krwi, niepohamowaną ambicję, mściwość i gwałtowność, z pragnieniem sprawiedliwego i spokojnego sprawowania rządów na podbitych terenach. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach autorka jeszcze bardziej rozwinie jego wątek, bo zaczął się naprawdę interesująco.
Ze względu na niektóre, niezbyt wprawdzie liczne, jednak dosyć drastyczne sceny, „Królewski wygnaniec" to zdecydowanie książka dla dorosłych czytelników. Towarzysząc głównym bohaterom w ich walce z najeźdźcą, będziemy świadkami wielu morderstw, zabójstwa niemowlęcia, a nawet kanibalizmu. Z jednej strony może to zniechęcić niektórych, co wrażliwszych fanów gatunku, z drugiej jednak strony – czy najazd hordy barbarzyńskich wojowników nie powinien być właśnie krwawy, by wyglądać wiarygodnie?
Jedyne, co drażniło mnie w książce, to dialogi prowadzone przez parę głównych bohaterów –Leonela i Gavriela. Język przez nich używany oraz sposób odzywania się do siebie przywodził mi raczej na myśl współczesnych kolegów z gimnazjum, a nie młodego następcę tronu i jego czempiona. Skoro mamy do czynienia z uniwersum przypominającym średniowiecze, nie do pomyślenia wręcz wydaje się fakt, że jakikolwiek poddany może się otwarcie kłócić z władcą, czy też na niego obrażać i to o głupstwa. Nawet, jeśli pozostają w przyjacielskich stosunkach, takie zachowanie z pewnością nie mieściło się w normach dopuszczalnego zachowania.
Pomijając jednak tę kwestię, książkę czyta się szybko, a jej lektura wciąga, można więc na pewne niedociągnięcia przymknąć oko. Końcowe rozdziały nie tylko nie przynoszą rozwiązania nagromadzonych w powieści tajemnic, a jedynie zwiększają ich ilość, pozostawiając czytelnika z uczuciem niedosytu i chęci poznania dalszej części tej historii. Dlatego też będę z niecierpliwością wypatrywała kolejnego tomu „Trylogii Valisarów", który, mam nadzieję, ukaże się już wkrótce.
Dziewięć żyć Chloe King. Uprowadzona
Chloe King nie jest zwyczajną nastolatką, nie jest nawet człowiekiem. W dniu szesnastych urodzin przeszła przemianę, przebudziła się jej zwierzęca, a precyzyjnie rzecz ujmując – kocia, natura. Zyskała nie tylko nadnaturalną zwinność i siłę, wyostrzyły się także jej zmysły. Niestety, jednocześnie stała się celem ataku pradawnego stowarzyszenia, Bractwa Dziesiątego Ostrza, którego misją jest eliminowanie ze świata stworzeń takich jak Chloe.
Druga część trylogii o niezwykłej, starożytnej rasie ludzi-kotów, zwanych Mai, to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń wieńczących pierwszy tom. Po dramatycznej walce, podczas której najprawdopodobniej zginął czołowy wojownik Bractwa zwany Łowcą, Aleks zabiera Chloe do głównej kwatery Stada, gdzie dziewczyna otrzymuje opiekę przywódcy, Siergieja. Poznaje także historię swojej rasy oraz szczegóły własnego pochodzenia, odkrywa, kim była jej biologiczna matka. Nadal grozi jej jednak niebezpieczeństwo ze strony prześladowców, bowiem wyrok raz wydany przez Bractwo niełatwo cofnąć.
Pierwsza część trylogii była fascynującym powiewem świeżości wśród młodzieżówek opanowanych przez wampiry, wilkołaki i anioły. To świetny pomysł, by wykorzystać elementy egipskiej mitologii, zwłaszcza informacje na temat bogiń Bastet i Sekhment, występujących pod postaciami kobiet z głowami kota i lwicy. To od nich wywodzi się rasa Mai, półboskich ludzi-kotów, którzy mimo kilku tysięcy lat ukrywania się, nadal zachowali instynkty dzikich drapieżników. W „Uprowadzonej" poznajemy więcej faktów na temat ich pochodzenia, a także mamy szansę poznać współczesne Stado oraz to, jak koegzystują oni w ludzkim społeczeństwie. Zabrakło mi tylko nieco większej dzikości w ich codziennym życiu, część z nich bardziej przypominała bowiem udomowione kociaki niż dzikie lwy, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Najbardziej spodobała mi się postać Kemet, zwanej także Kim, będącej raczej kotem w ludzkiej skórze niż jedynie człowiekiem wykazującym kocie cechy. To moja zdecydowana faworytka tej opowieści.
Pannę King polubiłam z kolei już wcześniej za jej niepokorność i chodzenie własnymi ścieżkami, ten charakterystyczny pazur stracił trochę na ostrości w drugim tomie cyklu, ale nadal Chloe prezentuje się dużo lepiej niż większość mdłych bohaterek powieści młodzieżowych. Jednocześnie bardziej przypominała w swych zachowaniu i emocjach typową nastolatkę niż miało to miejsce w „Upadłej", gdzie połowa jej myśli krążyła wokół seksu. Tym razem na skutek dramatycznych wydarzeń sprawy sercowo-łóżkowe schodzą na drugi plan i choć nadal obecne, nie przytłaczają już tak całej fabuły.
Jak to zwykle bywa w książkach przeznaczonych dla nastoletnich czytelników, a zwłaszcza czytelniczek, mamy tu do czynienia z pozornie klasycznym trójkątem. Oto dwóch przystojniaków stojących po przeciwnych stronach barykady próbuje zdobyć serce (i nie tylko) głównej bohaterki. Nie jest to jednak układ typowy, a to za sprawą mniej zaangażowanej od nich Chloe, a także obiektywnych przyczyn, które nie pozwalają jej nawet myśleć o związku z jednym z nich. Jakich? Będziecie musieli przekonać się sami.
Nie obyło się niestety bez drobnych niedociągnięć. Czarne charaktery przedstawione zostały schematycznie, a fanatyzm członków Bractwa Dziesiątego Ostrza jest sztampowy i przekoloryzowany. Zabrakło tu finezyjności, pokazania większej ilości odcieni szarości, a nie tylko czerni i bieli w kreowaniu bohaterów.
Postać Chloe King cieszy się dużą popularnością głównie za sprawą serialu nakręconego na podstawie trylogii autorstwa Liz Braswell. Jak już wspomniałam o tym w recenzji poprzedniego tomu, po obejrzeniu jednego odcinka, doszłam do wniosku, że w książce historia ta jest znacznie ciekawsza, a główna bohaterka została lepiej wykreowana. Tym bardziej zachęcam wielbicielki filmowej Chloe do poznania jej literackiego pierwowzoru.
„Uprowadzona" to dobrze napisana kontynuacja pierwszego tomu trylogii i interesująca młodzieżówka, którą czyta się szybko i przyjemnie. Zapewnia przede wszystkim dobrą rozrywkę i z pewnością przypadnie do gustu wielbicielkom gatunku.
Cena Odwagi
"Cena odwagi" to druga część serii "Antilia" spod pióra Ewy Seno. Pierwsza, nosząca tytuł "Tatuaż z lilią", opowiadała o życiu osiemnastoletniej Niny, która za sprawą kilku zbiegów okoliczność odkryła swoją prawdziwą tożsamość. Teraz, jako otoczona strażą przyboczną królewna, władającej magią planety, musi stawić czoła swojemu byłemu ukochanemu i zwyciężyć jego armię.
Nina podróżuje pomiędzy różnymi planetami, starając się pozyskać sobie sojuszników, którzy staną przy niej podczas ostatecznej bitwy. Odnajduje ich oczywiście w najmniej spodziewanych miejscach. Po drodze boryka się z własnymi uczuciami, uprzedzeniami swoich towarzyszy oraz zupełnym brakiem doświadczenia w posługiwaniu się nowo przebudzoną magią.
Brzmi banalnie? Niestety takie właśnie jest. Pierwsza część naprawdę mnie zainteresowała. "Tatuaż z lilia" jest ciekawą książką z gatunku paranormal romance, nie wykraczającym poza granice swojej konwencji. Nowy pomysł, dobrze skonstruowani bohaterowie, nieco sercowych rozterek, przystojni chłopcy, trudny wybór i sporo magii. "Cena odwagi" to już jednak próba stworzenia klasycznej fantastyki, co niestety pisarce nie wyszło zbyt dobrze. Powstała mieszanka literatury młodzieżowej z elementami, które do niej nie pasują, brakiem wyższych uczuć oraz tych części składowych, które są najbardziej atrakcyjne dla dziewczyn w wieku głównej bohaterki (i nieco młodszych również).
W pierwszym tomie Nina wydawała mi się sympatyczna. Nieco egocentryczna, ale jednocześnie potrafiąca dbać o przyjaciół, dążąca do celów, które sama sobie wyznaczyła. W drugiej części wydaje się jednak zupełnie inna. I chociaż według słów, którymi zapisane są strony książki, to altruistyczna osoba, walcząca o dobro wszystkich ras, to jednak pomiędzy wierszami przecieka nieco mniej przyjemny charakter. Nie podobała mi się również seria nagłych śmierci kompanów głównej bohaterki. Ginęli bohaterowie, o których wiedziałam jak mają na imię i jakim rodzajem magii się posługują (o ile to akurat zapamiętałam). Śmierć kilku "imion" niestety nie wywarła na mnie należytego wrażenia.
Powieść napisana jest w przyjemnym stylu. Szybko i lekko się ją czyta, wielokrotnie w trakcie lektury można się pośmiać. Fabuła jest ciekawa, ale również bardzo banalna. Akcja toczy się wartko, co do wydarzeń mam jednak nieodparte wrażenie, że "to już gdzieś było". W "Cenie odwagi" brakuje nowatorskich pomysłów, są tylko te doskonale wszystkim znane, wykorzystane w nieco dziwaczny sposób. Witajcie "Gwiezdne Wojny", witaj Terry Brooksie, witaj "Wyprawo", witaj Davidzie Eddingsie. Dla kogoś kto nie czytał tej nieco starszej fantastyki (i setek jej następców) pomysły owszem będą wydawały się całkiem nowe.
Podsumowując - "książka jest dobra, ale nie pyszna". Myślę, że gdy pisarka zastanowi się i zdecyduje co takiego chce pisać - czy tworzy dla młodzieży czy dla dorosłych, czy jest to romanas paranormalny czy może fantastyka z wątkiem romantycznym w tle, oraz skupi się albo wyłącznie na głównej bohaterce, albo stworzy barwne morze (starannie wykreowanych) postaci to trzecia część serii "Antilia" będzie już znacznie lepsza. Przekaz był zrozumiały, ale zbyt wiele jego elementów pozostawione zostało wyłącznie wyobraźni.
Anioły śniegu
Panująca od kilku lat moda na skandynawskie kryminały sprawiła, że za ich pisanie zabrali się nie tylko Norwegowie i Szwedzi, ale także Amerykanie. Do księgarń trafiła właśnie debiutancka książka Jamesa Thompsona, „Anioły Śniegu", pierwszy tom cyklu, którego głównym bohaterem jest fiński inspektor, Kari Vaara.
Akcja powieści rozgrywa się w północnej Finlandii, w małej miejscowości za kręgiem polarnym, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Trwa właśnie kaamos, najzimniejsza i najbardziej ponura pora roku w tej części świata, dwa tygodnie całkowitej ciemności, gdy słońce nie pojawia się nawet na chwilę. Jedyną atrakcją miasteczka jest dosyć ekskluzywny kurort narciarski, którym zarządza amerykańska żona inspektora, Kate. Często pojawia się tu śmietanka towarzyska i celebryci, m.in. aktorka filmów klasy B, imigrantka z Somalii, Sufia Elmi. Wkrótce jej bestialsko okaleczone zwłoki zostają znalezione w pobliżu farmy reniferów, a rany na ciele sugerują morderstwo na tle seksualnym i rasowym. Prowadzenie śledztwa przypada w udziale Vaarze, który dosyć szybko typuje podejrzanych. Wśród nich są: jego była żona i jej partner, dla którego go porzuciła oraz syn znanego bogacza, notowany przestępca seksualny. Inspektor miota się między kolejnymi teoriami, a wkrótce dochodzi do kolejnej zbrodni...
Niewątpliwie największym plusem książki jest atmosfera, jaką udało się stworzyć autorowi. Bardzo łatwo można wczuć się w mroźny, ponury klimat tego miejsca, a poczucie beznadziei i osamotnienia, towarzyszące jego mieszkańcom udziela się także czytelnikowi. „Anioły Śniegu" to pierwsza powieść, jaką przeczytałam, której akcja dzieje się w Finlandii i z dużą przyjemnością chłonęłam liczne informacje na temat kultury i codziennego życia jej mieszkańców. Choć autor jest Amerykaninem, od dwunastu lat mieszka w Helsinkach wraz ze swoją żoną Finką, co z pewnością pozwoliło mu poznać Finlandię niemalże od podszewki. Thompson przedstawił Finów tak, jak sam widzi ich na co dzień – jako ludzi dobrych i uczciwych, ale jednocześnie niezwykle skrytych i zamkniętych w sobie, wykazujących dużą tendencję do wpadania w depresję. Ukazał ich skryty rasizm oraz dwa problemy, z którymi od lat boryka się całe fińskie społeczeństwo – najwyższy w Europie (o ile nie na świecie) wskaźnik samobójstw, zwłaszcza wśród młodych ludzi oraz powszechny alkoholizm. Niezbyt to optymistyczna wizja i mam szczerą nadzieję, że nieco przerysowana.
Główny bohater to tradycyjnie już policjant po przejściach i problemami emocjonalnymi, choć z tych ostatnich powoli wychodzi dzięki wsparciu drugiej żony. Kari Vaara wzbudza sympatię, naprawdę zależy mu na wymierzeniu sprawiedliwości i jest zaangażowany w prowadzenie śledztwa. Problem w tym, że chyba nie do końca wie, jak to zrobić. Dwukrotnie aresztuje tego samego podejrzanego, w międzyczasie wypuszczając go i pijąc z nim wódkę; wyciąga błędne wnioski i snuje teorie w zasadzie nie poparte faktami, co ostatecznie skutkuje śmiercią niewinnej osoby; a wynik śledztwa zaskakuje go o tyle, że nie wpada na niego sam, bo morderca osobiście się ujawnia... Może autorowi zależało na tym, by pokazać, że Vaara jest jedynie człowiekiem, a nie supermanem, który w dwie godziny samodzielnie rozwikła każdą sprawę i jeszcze wsadzi winnego za kratki? Nie do końca mnie to jednak przekonuje, choć nie zmienia to faktu, że całość wciąga i czyta się szybko i przyjemnie.
Po przeczytaniu pierwszych rozdziałów książki nasunęło mi się także pytanie, czy Thompson miał kiedykolwiek bliższy kontakt z kobietą w ciąży. Zdaję sobie sprawę, że w zasadzie co kraj, to nieco inne lekarskie zalecenia i wytyczne w sprawie tego, co w tym stanie można robić, a czego unikać. A jednak ciężko jest mi sobie wyobrazić ciężarną, która bardzo stara się o siebie dbać, ale jednocześnie pije alkohol (bo dopiero pod koniec ciąży trzeba z niego zrezygnować) i jeździ na nartach, mimo że w biodro ma wstawioną metalową śrubę po wcześniejszym wypadku. Możliwe, że się czepiam, ale cóż...
Powieść napisana jest z perspektywy głównego bohatera, który jednocześnie jest także narratorem. Pozwala to na lepsze zrozumienie jego intencji i silnych emocji, jakie nim targają. Autor używa krótkich, prostych zdań, w które wplata fińskie słowa, co stanowi ciekawe urozmaicenie. Wydanie książki jest całkiem przyzwoite – dosyć solidna okładka (miękka, ale ze skrzydełkami) i jedynie nieliczne literówki. Na końcu powieści znajduje się pierwszy rozdział drugiego tomu z cyklu o Karim Vaarze zatytułowany „Łzy Lucyfera", który ukaże się już we wrześniu bieżącego roku. Nie przepadam za tego rodzaju promocją nowej książki, wolę przeczytać interesujący opis, choć domyślam się, że niektórych taki fragment zachęca do sięgnięcia po daną lekturę.
Na okładce możemy przeczytać entuzjastyczną reklamę, że „taki kryminał napisałby Simon Beckett, gdyby mieszkał za kręgiem polarnym". Drażnią mnie takie porównania, gdyż niezwykle rzadko jest w nich choćby kropla prawdy. Jedyny element, jaki łączy tych dwóch pisarzy, to szczegółowe opisy sekcji zwłok i na tym koniec. Thompson to zdecydowanie nie drugi Beckett, choć z pewnością obiecujący autor kryminałów i powinno się pozwolić mu pracować samodzielnie na swoje nazwisko.
„Anioły śniegu" może nie powalają na kolana, ale z pewnością zapewnią rozrywkę wielbicielom kryminałów, zwłaszcza skandynawskich. Nie polecam jedynie młodym czytelnikom ze względu na sporą dawkę brutalnego opisu okaleczonych zwłok oraz bardzo wyraźnie podkreślony motyw seksualny opisywanego morderstwa.
Pomóż wydać komiks!
Dorota Kuśnierz chce uzbierać pieniądze na druk komiksu "Komisarz Sigaro". Zawierać on będzie 150 stron plus 10 stron dodatków. Komiks ten jest jednotomówką, narysowaną w stylu starych kreskówek i inspirowane Japońskimi komiksami (komiks mangopodobny). Gatunek - kryminał.
Sam komiks nie znalazł wydawcy, dlatego postanowiłam szukać wsparcia u fanów i czytelników - pisze autorka. - Mam nadzieję, że ten komiks ujrzy światło dzienne już w przyszłym roku. Komiks jest w trakcie realizacji. Na obecną chwilę została narysowana połowa komiksu, przypuszczalny koniec projektu będzie w kwietniu/maju 2015.
Portal Secretum objął projekt patronatem medialnym.