czerwiec 14, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Zysk i s ka

środa, 20 maj 2015 01:22

Premiera: "Znalezione nie kradzione"

Z pewnością wierni fani mistrza grozy niecierpliwie czekają na kolejny horror Stephena Kinga. Książka "Znalezionie nie kradzione" swoją premierę będzie miała już 10 czerwca!

Dział: Książki

Pomyśl przez chwilę, drogi Czytelniku, czego się boisz? Co wzbudza w Tobie pierwotny lęk? Strach tak ogromny, że aż paraliżujący...?
Czy znajdziesz w sobie odwagę, aby spotkać się z morderczym klaunem, opętanymi przedmiotami, zjawami oraz innymi istotami, które nie powinny istnieć?

Prawdą jest, że wielu z nas lubi się bać- oglądamy horrory, czytamy przerażające historie. Na rynku wydawniczym istnieje wiele książek grozy, nie wszystkie jednak powinny się ukazać. Pokłosie do tej grupy na szczęście nie należy.

Siedem opowiadań, pięcioro autorów- Kacper Kotulak (To nie TO!, Death Metal), olsztynianin, z wykształcenia inżynier geodeta. Pierwsze literackie kroki stawiał na portalu Fantastyka.pl, zaś jego "papierowym" debiutem było opowiadanie Full Plastic Jacket. Znany również z publikacji w Małych problemach wielkich bohaterów oraz na portalu ExFabula. Jarosław Turowski (Cierniowy Dwór), spod którego pióra powstają głównie horrory, redaktor magazynu Via- Appia. Wielki fan sagi Stephena Kinga o Rolandzie Rewolwerowcu i Mrocznej Wieży. Juliusz Wojciechowicz (Świniak), współautor zbioru Człowiekiem jestem, Toystories, Księgi wampirów. Publikuje także m.in. na portalu Horror masakra, Via Appia, Niedobre Literki, Szortal, ExFabula. Marek Zychla (Fhabhtanna, Chyba), obecnie mieszkający w Irlandii, gdzie zajmuje się księgowością w domu kultury. Co prawda coraz rzadziej tworzy, ale miłość do literatury nigdy w nim nie osłabnie. Oczywiście w tak doborowej grupie nie mogłoby zabraknąć kobiety- Paulina J. Król (Status quo) zadebiutowała w cyfrowej antologii Zombiefilia, publikowała również w Horror masakrze oraz Krypcie. Autorka, recenzentka, nałogowa czytelniczka. Dodatkowym atutem książki staje się Wstęp, napisany przez coraz popularniejszego pisarza grozy, Stefana Dardę ( m.in. Czarny Wygon, Opowiem Ci mroczną historię). Chyba po raz pierwszy w mojej czytelniczej karierze nie ominęłam wstępu, rzucając nań tylko okiem. Byłam ciekawa, jak do sięgnięcia po antologię zachęca ów pisarz.

Często spotykam się z tym, że gdy ktoś przeczyta informację "to zbiór opowiadań", "antologia"- od razu ucieka gdzie pieprz rośnie. Po części rozumiem te czytelnicze lęki, choć osobiście takowe zbiory preferuję. I mimo, że do fanów Stephena Kinga nie należę, to zachęcona opisami sięgnęłam po antologię poświęconą królowi grozy. Moja nieznajomość całej twórczości Mistrza nie przeszkodziła mi w wyłapaniu wątków zaczerpniętych z jego książek. Pewien klaun z opowiadania "To nie TO!" od razu rzucił się w oczy, nasunął pewne skojarzenie, ba- sam tytuł niejako Czytelnika naprowadza. Nie znaczy to oczywiście, że wszysko było "żywcem" odgapione, nie- raczej określiłabym to jako wybranie innej drogi do poprowadzenia danej historii. Możemy więc nie tylko poznać wersję Stephena Kinga, ale także wszelkie wariacje polskich autorów.

Po prostu dotarło do mnie, jak kruche jest życie. To taki banał, ale mimo, iż wiedziałem o tym cały czas, to nigdy nie wiedziałem tego z całą świadomością. Żyłem bezwiednie, przyjmując to za pewnik. Tak jak oddychanie. Zaczynamy o tym myśleć dopiero wtedy, kiedy brakuje nam tchu.

- Kochanie, ale nieustanna myśl o śmierci powoduje, że nigdy nie żyjemy prawdziwie.

Byłoby nie lada wyczynem, gdyby na 358 stron nie pojawiło się ani jedno słabsze opowiadanie. Niestety, także i w tym przypadku tak było. Nie porwała mnie historia dziwnego roweru, zwanego Świniakiem, nie poruszył specjalnie klaun, nie do końca przekonała mnie historia pana Zychla- Fhabhtanna (choć muszę przyznać, że była dość zabawna- a miałam się bać!). Patrząc surowym okiem, te trzy uznaję za nieco słabszą stronę książki. Moim ulubieńcem został bez żadnych wątpliwości Status quo, historia raczej nieprawdopodobna... a gdybym miała przeżyć to, co bohaterowie- przerażająca. Nie ukrywam, że czasem przelewająca się krew to dla mnie za mało, a wolę, gdy ktoś próbuje sięgnąć głębiej, oddziaływać na moją psychikę. Tak uczyniła pani Król swym opowiadaniem, po skończeniu jeszcze długo nad nim rozmyślałam. Podobnie rzecz się ma z utworem Chyba, gdzie podczas czytania właściwie nie wiem, co się dzieje (zresztą mam wrażenie, że bohaterka raczej też nie). Lektura owego opowiadania nasunęła mi skojarzenie z filmem Inni, ale nie zdradzę szczegółów.

Zazwyczaj wymagam od horroru tego, aby do ostatniej strony trzymał mnie w niemalejącym napięciu, żeby coś się działo. Jestem w stanie zadowolić się pokracznymi istotami nie z tej ziemi, potępionymi duszami czy okrutnymi mordami, jeśli kryje się w tym jakiś sens, zaś akcja wartko się toczy (chyba nie jestem wybredna, co?). Do tej pory uważałam, że tylko takie rzeczy są w stanie mnie choć odrobinkę "ruszyć" nawet, jeśli film/ książka tym samym mnie obrzydzała. Wyjaśniając- Pokłosie to zbiór opowiadań, w którym właściwie tylko jedno ocieka posoką. Nie ma zbyt wielu wymarzonych przeze mnie duchów (choć nie mówię, że wcale tam nie występują!). Ale... każdy kolejny utwór był ciekawszy od poprzedniego i mimo, że nie "straszył" w pierwotny sposób, to dają Czytelnikowi coś więcej- skłaniają do zastanowienia. Życie jest kruche, ulotne, a my nie zwracamy na to uwagi żyjąc, jakby Kostucha miała nas nigdy nie złapać. Dopiero ta antologia, a konkretniej Status quo uświadamia nam, że kiedyś umrze każdy, kogo dziś kochamy. I czyż sama ta myśl nie jest prawdziwie przerażająca?

Uważam, że Pokłosie to pozycja godna uwagi, polecam!

Dział: Książki
wtorek, 12 maj 2015 01:28

Patronat: "Miasteczko"

Powieść "Miasteczko" autorstwa Roberta Cichowlasa oraz Łukasza Radeckiego już dostępna w księgarniach, a my zapraszamy do lektury krótkiego fragmentu książki.

Dział: Patronaty
niedziela, 10 maj 2015 21:28

Gregor i niedokończona przepowiednia

Suzanne Collins jest amerykańską pisarką oraz scenarzystką telewizyjną. Sławna została dzięki młodzieżowej, dystopicznej trylogii „Igrzyska Śmierci". We wcześniejszych latach jednak stworzyła historię dla nieco młodszych czytelników - cykl noszący tytuł „Kroniki Podziemia", który niedawno, nakładem wydawnictwa Iuvi, zaczął być wydawany w Polsce.

Ojciec Gregora zaginął niemal trzy lata temu. Po prostu zniknął i nigdy go nie odnaleziono. Teraz to kilkunastoletni chłopiec musiał stać się głową rodziny i opiekować się odchodzącą od zmysłów babcią oraz dwiema, młodszymi siostrzyczkami, zwłaszcza, że ciężko pracująca mama została ich jedynym źródłem utrzymania. Podczas letnich wakacji, Gregor nie miał wyjścia - musiał zostać w nudnym, poddającym się piekielnym upałom domu, zamiast dołączyć do jadących na letni obóz rówieśników. Gdy jednak wraz ze swoją dwuletnią siostrzyczką, nazywaną przez wszystkich pieszczotliwie „Botką", zszedł do pralni, wciągnął ich magiczny wir, przenosząc do zupełnie innego świata - pełnego niebezpieczeństw „Podziemia".

Szczerze przyznam - dziwi mnie, że nikt wcześniej nie zainteresował się tą książką. Po sukcesie „Baśnioboru" Brandona Mulla, cykl napisany przez Suzanne Collins powinien być rozchwytywany przez czytelników. Stworzyła ona pełną grozy i czarnego humoru, wciągającą opowieść o małym chłopcu, muszącym sobie radzić w pełnym niebezpieczeństw świecie. Ogromne karaluchy, nietoperze, paskudne pająki i krwiożercze szczury. Niezwykli ludzie o śnieżnobiałej, niemal przezroczystej skórze. Świat Podziemia jest nierealny, a jednocześnie wykreowany w taki sposób, że stał się niemal rzeczywisty.

Fabuła książki jest dość prosta, ale jednocześnie wcale nie oczywista. Ciężko tu przewidzieć jakiekolwiek wydarzenia. W powieści pojawia się wiele ujmujących scen i jasny promyczek, rozjaśniający ciemności (oczywiście mam tu na myśli „Botkę"). Myślę, że wplecenie małej dziewczynki w tą mroczną historię było naprawdę świetnym posunięciem pisarki. Akcja w książce toczy się wartko, bohaterowie są interesujący i dobrze wykreowani, a sama, pomysłowa historia, przemawia zarówno do dzieci jak i do dorosłych.

„Gregor i niedokończona przepowiednia" to powieść jak najbardziej godna polecenia. Przyznam, że z początku zachęciło mnie do niej przede wszystkim nazwisko autorki, szybko jednak polubiłam wykreowany przez nią świat i sympatycznych (albo paskudnych) bohaterów. Myślę, że Suzanne Collins stworzyła baśń naprawdę na wysokim poziomie - nie historyjkę, która zadowoli jedynie najmniej wybredne, grzeczne dzieci, ale prawdziwą, bardzo realistyczną opowieść na miarę, niejednokrotnie przerażających, baśni Hansa Christiana Andersena.

Dział: Książki
piątek, 08 maj 2015 13:50

Klaun

Nie wiem, ile miałam lat, gdy moja chrzestna sprezentowała mi na urodziny lalkę-klauna, który po naciśnięciu brzucha śpiewał „Happy Birthday". Już wtedy jednak bałam się jego wymalowanej twarzy, zabarwionych włosów, a przede wszystkim demonicznego uśmiechu, który w mojej wyobraźni był zawsze przerażający, a nigdy zabawny. Do seansu „Klauna" Jona Wattsa przystąpiłam więc z dualnym nastawieniem. Z jednej strony miałam nadzieję, że wreszcie powstał jakiś horror, który mnie przestraszy; z drugiej – obawiałam się sennych koszmarów. Tymczasem nie dostałam ani jednego, ani drugiego.

Kent McCoy (Andy Powers) jest pośrednikiem nieruchomości. W dniu urodzin syna (Christian Distefano), zanim wraca z pracy do domu, dzwoni do niego żona (Laura Allen), informując, że zamówiony na dziecięcą zabawę klaun nie stawił się na przyjęciu. Kent chcąc ratować urodziny pierworodnego, zaczyna wertować rzeczy pozostawione w jednym z domów, którego przegląd akurat prowadzi. W ten sposób trafia na kostium klauna, dzięki któremu ratuje imprezę syna. Koszmar rozpoczyna się dopiero następnego dnia, gdy okazuje się, że kostium nie pozwala się zdjąć, a na jaw wychodzi prawdziwa historia potworów, z których dopiero później uczyniono dziecięce maskotki...

Pomysł na fabułę nie był zły. Scenarzysta wykreował mitologiczną postać „cloyne" oraz związaną z nią legendę, aby umocnić realizm prezentowanych wydarzeń o demonicznym „clownie". Byłabym nawet w całość skłonna uwierzyć (w te podania i legendy), jednak kłóci się to z posiadaną przeze mnie wiedzą odnośnie błaznów na dworach, pałacach i innych zigguratach oraz z zasobami internetowymi, gdzie śladu na ten temat nie ma. A szkoda. Poczułabym się lepiej, wiedząc, że moje obawy przed klaunami nie są absurdalne i mogą mieć podstawy w jakiejś pamięci komórkowej. W każdym razie fabuła wydaje się przemyślana i logiczna, na tyle, na ile logiczny może być horror o klaunie-demonie, pożerającym dzieci.

Sferę koncepcyjną zabija jednak sfera realizacyjna. Aktorzy radzą sobie słabiej, niż przeciętnie, przez co obraz zyskuje rys bardziej komediowy, niż horrorowy. Główny bohater przez większość czasu jedynie płacze i zawodzi, rozczulając się nad własnym losem. Początkowo zresztą nawet mu współczułam, bo przecież nie był niczemu winien. Nie zawarł lekkomyślnie paktu z diabłem, nie miał złych intencji, nie popełniał kolejnych błędów z listy „najgłupsze i najczęściej powtarzane nierozważne decyzje w horrorach", a jedynie starał się zadowolić swojego syna. Jednak później okazało się, że w przypadku skomplikowania większego, niż niestawiający się na dziecięcej imprezie klaun, Kent w ogóle sobie nie radzi.

Ten aspekt – uwydatniającej się raczej komedii, niż horroru – potwierdzają także efekty specjalne. Bo chociaż ze wszystkich wydzielin ciała obrzydza mnie i osłabia jedynie ropa, to ta prezentowana na ekranie w kulminacyjnych momentach powodowała u mnie jedynie lekkie skrzywienie warg i ciche „fuj" pod nosem. Żadnych dreszczy obrzydzenia, przymykanych oczu czy odwracania wzroku. A mogło być tak... może nie pięknie, ale w jakiś sposób satysfakcjonująco.

Nie da się ukryć, że „Klaun" to produkcja niskobudżetowa, która sprawdzała się – jeżeli w ogóle – wyłącznie na papierze. Brakuje jej niemal wszystkich aspektów dobrego horroru (niezależnie od tego, czy wolicie obrzydzenie gore, czy strach istot paranormalnych). Całość otacza aura komedii, ale nie jest ona wyraźna na tyle, by można było ostatecznie pod ten gatunek produkcję podpiąć. Ostatecznie przez większość czasu widz się nudzi. A kiedy dochodzi do puenty i akcja faktycznie się zagęszcza jest już tak zrezygnowany, że jedynie pogada czas, zmęczonym pomrukiem: „długo jeszcze?".

Dział: Filmy
czwartek, 07 maj 2015 17:35

Avengers: Czas Ultrona

Superbohaterowie w ujęciu fantastycznym nie istnieją w realnym świecie, a mimo to nie potrafię wyobrazić sobie bez nich życia. Czym byłoby moje dzieciństwo bez obdartej z farby figurki Spider-Mana, którą przez lata bawił się mój brat? Kim byłabym, nie śledząc coraz mroczniejszych poczynań Batmana czy nie dziwiąc się, że mama tak chętnie ogląda ze mną kolejne odsłony historii Petera Parkera? Co zmieniłby brak w moim życiu okrzyków „Na potęgę Posępnego Czerepu, mocy przybywaj!", czy „Kamehameha!". Czy wreszcie, jak wyglądałyby czasy „młodzieżowe" mojego życia – bez komiksów, seriali i filmów z Marvela i DC; albo studenckie – bez „Watchmanów" i braci Chopra? Tak naprawdę wcale nie chcę znać odpowiedzi na te pytania. W innej wersji mojego życia mogłabym bowiem nie dostrzec, że superbohaterowie jednak istnieją. Tak, Joss Whedon ostatecznie powołał ich do życia.

Grupa Avengers, w skład której wchodzą: Iron Man (Robert Downey Jr.), Kapitan Ameryka (Chris Evans), Thor (Chris Hemsworth ), Hulk (Mark Ruffalo), Czarna Wdowa (Scarlett Johansson) i Sokole Oko (Jeremy Renner), po długich poszukiwaniach i niełatwych starciach, odzyskuje wreszcie z rąk Hydry berło Lokiego. Jednak przed ostatecznym zwycięstwem i ukryciem Tesseraktu, Stark staje oko w oko z demonicznym duetem wroga, bliźniakami Maximoff, znanymi później jako Quicksilver (Aaron Taylor-Johnson) oraz Scarlet Witch (Elizabeth Olsen) i doświadcza wizji zagłady świata. Chcąc jej zapobiec, decyduje się na przebadanie berła Lokiego. To, co znajduje oraz decyzje, które w związku z tym podejmie, zaważą na losach całego świata. Bohaterowie raz jeszcze będą musieli stanąć do walki w obronie świata przed zagrożeniem. Tylko, czy tym razem nie oni będą za owo zagrożenie odpowiedzialni? Czy świadomość własnej nieostrożności nie doprowadzi do wewnętrznych podziałów w drużynie Avengers?

Zanim przejdę do peanów pochwalnych na cześć „Czasu Ultrona", kilka gorzkich słów w stronę marketingu. Naprawdę pojmuję zasady rządzące rynkiem i próby maksymalnego rozciągnięcia targetu, które prowadzić mają do maksymalnie nabitej kabzy. Boli mnie jednak bardzo, że tak zacne historie ogranicza się niskim progiem PGI, który nie pozwala w pełni uwolnić drzemiącego w fabule i bohaterach potencjału. Kolejna odsłona „Avengers" jest bowiem na obecną chwilę doskonałym filmem dla fanów gatunku i tematu, ale wszystkich tych, którzy nie zdążyli się jeszcze w komiksach zakochać, może do siebie zrazić miejscowymi infantylizacjami.

Wady? Odhaczone. Teraz czas na słodką prawdę o doskonale spędzonych w kinie minutach. „Czas Ultrona" jest zdecydowanie bardziej mroczny od poprzedniej odsłony „Avengers", niemniej jest to mrok na poziomie sjużetu, tkwiący w samych postaciach. Do tej pory drużyna składała się z, może i różnorodnych charakterów, ale jednak osobowości dość wyidealizowanych. Tym razem jest zupełnie inaczej. Okazuje się bowiem, że Stark faktycznie może (gdzieś w swoim umyśle) pretendować do miana „nowego boga", uznając swoje zdolności kreacyjne za nieograniczone. Co więcej, jego potrzeby udowodnienia światu własnej wielkości bywają tak silne, że tłamszą zupełnie zdrowy rozsądek. Hulk czy Czarna Wdowa z kolei, mówią wreszcie głośno to, czego widzowie mogli się do tej pory jedynie domyślać – o trudnej przeszłości i, być może, jeszcze trudniejszej przyszłości. Kapitan Ameryka przechodzi ewolucję wewnętrzną, uświadamiając sobie, że dawne czasy nie wrócą. Sokole Oko wydziera sobie wreszcie miejsce na ekranie, obalając argumenty wszystkich niedowiarków z serii „ale co on tak w ogóle robi?", a także odkrywa sekrety, których nikt się nie spodziewał. Jedynie Thor w kwestii wewnętrznego rozwoju i emocjonalnego ekshibicjonizmu zdaje się nieco usuwać w cień tej historii.

„Czas Ultrona" w ogólnej analizie opowiada przede wszystkim o cienkiej granicy pomiędzy dobrem i złem oraz pomiędzy poświęceniem a szaleństwem, a także zmusza do zastanowienia nad tym, kiedy robi się o ten jeden krok za dużo. Ile (lub ilu) można poświęcić? Czy pokój i spokój to, to samo? Czy prewencja przed wojną nie przyczynia się do jej wybuchu? I czy tego typu pancerz „na zaś" jest w ogóle etycznie/moralnie poprawny? Czy zło zawsze jest złe bezpodstawnie? A może ma swoje racje? Jak na naszą ostateczną decyzję o opowiedzeniu się po jednej ze strony, wpływają emocje i fałszywe przeświadczenia? Niezależnie od skomplikowania filozoficznego i trudności odpowiedzi na podane wyżej pytania, twórcy filmu nie zrezygnowali z typowego dla tegoż gatunku dowcipu. Żarty sypią się bohaterom z rękawów niezależnie od trudności. I chociaż to niezwykle nierealistyczne, to niezmiennie zabawne i w jakiś sposób rozczulające. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.

Kwestia techniczna, chociaż niezmiennie perfekcyjna, wydaje mi się w przypadku „Czasu Ultrona" rzeczą absolutnie drugoplanową. Efekty specjalne to majstersztyk, ale nie popisowy – to nie pusta forma, żadna wydmuszka. Jasne, kolejne starcia są widowiskowe; Ultron i jego metalowi sprzymierzeńcy hipnotyzująco realistyczni; a używane przez bohaterów nadnaturalne zdolności, zmuszają do rozwarcia oczu z zachwytu. Ale nie o to przecież chodzi, żeby strzelać do siebie przez trzy godziny i chwalić się budżetem przeznaczonym na speców od grafiki. Grunt, żeby świetnie się bawić i dać wciągnąć prezentowanemu uniwersum – to ma ułatwić dopracowana strona wizualna. Rzecz z pewnością się udała. Dynamikę scen akcji dopasowano do tego stopnia, że nie czułam się ani zmęczona migającym obrazem, ani nie odniosłam wrażenia zbyt wolnego tempa. Trwałam za to w przeświadczeniu, że znajduję się w centrum wydarzeń.

Jeżeli chodzi o muzykę, to muszę przyznać, że kilka razy uroniłam łzę. A zazwyczaj nie płaczę na filmach, zwłaszcza takich. A już szczególnie w miejscach publicznych. W dużej mierze odpowiedzialna była za to z pewnością emocjonalnie ekspresyjna fabuła, ale nie mniej przyczyniła się do owego zdarzenia muzyka, która zwłaszcza w części finalnej dosłownie stawiała mi włoski na całym ciele na baczność.

„Avengers: Czas Ultrona" to z pewnością obraz idealny dla każdego, kto ceni sobie Marvela. To również ostateczne zwycięstwo tej korporacji w starciu z DC. Jakkolwiek bowiem uniwersum, takich postaci jak Batman zdecydowało się kroczyć mroczniejszą drogą wojownika, to Marvel nie pozwolił sobie na nawet kropelkę niespójności. Wszelkie działania studia zespalają się w jedno – kolejne produkcje, jak „Agenci T.A.R.C.Z.Y.", „Agentka Carter" czy następujące po sobie fabuły, dotyczące postaci Thora, Kapitana Ameryki i Iron Mana, są ze sobą nierozłącznie związane i wzajemnie się dopełniają. Co więcej! Dopełniają się chronologicznie. Tam, gdzie kończy się drugi sezon „Agentów" zaczyna się „Czas Ultrona". A pamiętacie początek tej przygody? 2008 rok i pierwszą odsłonę „Iron Mana"? Obok takiej mani perfekcji po prostu nie można przejść obojętnie.

Dział: Filmy

Jestem Tina i jestem mondrom i inteligenentnom blondynkom i jestem bardzo wyskoka... Znaczy wysoka i uadna. Mam uadne i durze niebiezkie oka, a znajomii muwiom, że mam jakieś ajkju ponirzej zera, co chyba jest komplemenentem. Wyszyscy muwiom mi, że jestem barydzo uadna i hóda jak... eee... chiba jak sztacheta, co chyba też komplemenentem było...

No dobra... Jaja jajami, ale teraz tak na serio... Siedzę w jakimś ciemnym pomieszczeniu w nieznanym mi miejscu. Mimo, że jestem jako tako uzbrojona to co z tego, jak wokół jest pełno czegoś, co z wyglądu przypomina ludzi, ale zachowuje się jak zwierzęta. Jestem tu sama, ponieważ mojego przyjaciela rozszarpały te stwory. Fakt faktem mam tu trochę jedzenia, znalazłam jakiś pusty zeszyt i latarkę, a że siedzę tu już trochę, zaczęło mi się nudzić, więc zaczęłam opisywać to co mi się przytrafiło, wyobrażając sobie, że tak na serio jest to opowiadanie, książka, czy coś w tym stylu, więc nie będzie to przypominać wpisów do pamiętnika.

Chyba zacznę od przedstawienia się. Nie, nie mam na imię Tina, ani nie mam IQ poniżej zera. Mam na imię Ambrellia, ale znajomi mówią mi Ambrella (tak, wiem że Umbrella to parasol), albo Amb. Jestem niską dziewczyną (156 cm), która ma krótkie brązowe włosy, brązowe oczy i jest strasznie blada. Mam 19 lat, a IQ mam chyba w miarę wysokie (o ile pamiętam, to dostawałam dość dobre oceny w szkole i nie wygadywałam jakichś szczególnych głupot). Niestety przez mój wzrost ludzie mają tendencję do zaniżania mi wieku (znaczna część znajomych mówi mi, że wyglądam na 14 lat...). Lubię rock, rock średniowieczny, gotyk, metal i punk. Mam skłonności sadystyczne (ale tylko w niektórych sytuacjach, więc tym bym się zbytnio nie przejmowała). Uwielbiam fantasy, science-fiction i Johnnego Deppa. Jestem uzależniona od gier komputerowych i książek. Potrafię kręcić kulami (tymi na łańcuchu... Tak dla jasności), rzucać nożami i strzelać z różnorodnej broni palnej.

No... To chyba na tyle jeśli o mnie chodzi. Teraz może opiszę moją rodzinkę.

Matka jest kucharką (bardzo lubi eksperymentować z przyprawami. Nie powiem, jak na razie wszystko jej wychodzi). Często woła mnie do pomocy przy gotowaniu i uczy mnie coraz to nowych rzeczy. To właśnie po niej mam oczy (jeśli chodzi o włosy, to szczerze powiem, że nie wiem po kim mam kolor. Rodzice mają ciemne, a ja mam w miarę jasne). Ojciec jest informatykiem (po nim mam charakterek, plus, minus niektóre cechy). Gdy ojciec miał naście lat, dziadek nauczył go strzelać (dziadek był wojskowym. Nic więcej nie mogę o nim napisać i to nie dlatego, że nie chcę. Zmarł przed moimi narodzinami z niewyjaśnionych przyczyn, więc mało o nim wiem), a ojciec z kolei nauczył tego mnie. Aktualnie mamy w domu mały „arsenał". Często jeździmy razem na strzelnicę. Mam jeszcze siostrę Anitę i szwagra Damiana. Anita aktualnie studiuje psychologię. Zapewne jest to rzadkością między rodzeństwem, ale bardzo dobrze się rozumiemy. Anita jest starsza o 10 lat i wyższa o jakieś 20 cm. Uwielbia rzucać nożami. Gdy miałam jakieś 12 lat, zaczęła mnie tego uczyć. Damian natomiast woli kule, choć też potrafi rzucać nożami. Często bierze udział w fireshowach. Ostatnio namówił mnie, żebym też wzięła w tym udział i ja głupia oczywiście musiałam się zgodzić. Teraz tego żałuję...

I to tyle. Zastanawiam się, czy ktoś jeszcze przeżył. Mam nadzieję, że tak. Bo przecież życie z samymi zombiakami jest taaakie nudne... Tiaa... To może teraz opowiem co się wydarzyło...

Było to bodajże miesiąc temu. Przyjechali Anita i Damian. Trochę dziwnie się zachowywali. Po przywitaniu się Damian powiedział, że ma pewną propozycję. Opowiedział mi, że organizują festiwal, na którym występują kapele rockowe, metalowe i punkowe. Można tam też posłuchać i potańczyć do dubstepu i oglądać fireshow. Powiedział, że odbywa się to w Mroczkach i że potrzebują jeszcze jednej osoby do fireshowu - kręcenia płonącymi kulami, plucia ogniem, itd. Byłam zachwycona, ale musiałam przekonać rodziców, żeby pozwolili mi jechać, bo do wakacji pozostało jeszcze trochę czasu, a ja miałam szkołę.

Po tym jak wszyscy już pojechali, zadzwoniłam do przyjaciela - Alexa z zapytaniem, czy nie chciałby ze mną jechać, kiedy już rodzice się zgodzą. Był jak najbardziej chętny do tego. Poszłam więc zapytać, czy mogę iść na imprezę. Ku mojemu zdziwieniu, otrzymałam zgodę na wyjazd.

Jakieś 15 min po rozmowie z rodzicami zadzwoniłam do Alexa i przekazałam mu dobre nowiny. Uzgodniliśmy, że wyjazd ma być w piątek po szkole. Gdy skończyliśmy wszystko omawiać coś mi się przypomniało. Po chwili zapytałam Alexa czy zauważył, że ostatnio ludzie są bardzo chorowici. Odpowiedział, że tak i że większość ludzi z naszej szkoły albo zostaje w domu, albo chodzi po szkole, wyglądając jak żywe trupy (w przenośni oczywiście... jak na razie przynajmniej). Opowiedziałam mu wtedy o mojej przyjaciółce Basi. Też zachorowała. Alex pocieszał mnie mówiąc, że za kilka dni pewnie będzie zdrowa. Nie wiem czemu, ale nie wierzyłam w to i dalej w to nie wierzę. Tego samego dnia zadzwoniłam też do mamy Basi. Dowiedziałam się, że przyjaciółka czuje się coraz gorzej.

***

Wczoraj zadzwoniła moja siostra. Już po jej pierwszym słowie wiedziałam, że chce powiedzieć mi coś, co mi się nie spodoba. Nie myliłam się... Powiedziała, że ona i Damian nie mogą przyjechać na festiwal, bo szwagier już od jakiegoś czasu źle się czuje. Nie zbyt ciekawie się zapowiadało...

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Nie wiedziałam dlaczego, ale czułam dziwny niepokój za każdym razem, kiedy choć przez chwilę myślałam o wyjeździe. Na przekór moim przeczuciom postanowiłam jednak zadzwonić do Alexa. Było ok 1:00 w nocy, ale on, tak samo jak ja jeszcze nie spał. Zapytałam, czy chciałby już w czwartek przed szkołą pojechać do Mroczków. Zgodził się bez namysłu. Ustaliliśmy, że będzie kierowcą.

Wstałam dzisiaj po 6:00, żeby przygotować wszystko, co było mi potrzebne na wyjazd. Godzinę później przyjechał Alex. Po wpakowaniu wszystkiego do auta, pojechaliśmy. Dotarliśmy tam około 10:00 (wszystko działo się na jakiejś polanie). Nie mając nic innego do roboty zaczęliśmy wszystko rozkładać. Czas mijał i pojawiało się coraz więcej ludzi do pomocy. Niektórzy przyjechali nawet z bardzo daleka, żeby móc spotkać się ze starymi znajomymi, ale też żeby się zabawić. Sama spotkałam wielu znajomych. Poznałam nawet pewną Patrycję. Strasznie dobrze się rozumiałyśmy. Alex stracił mi się z oczu, kiedy zaczęliśmy ustawiać ze znajomymi ogrodzenie. Było ono nam potrzebne, żeby ludzie nie wjeżdżali nam na polanę samochodami.

Dziwne rzeczy zaczęły dziać się dopiero po 16:00. Właśnie rozmawiałam z Patrycją, gdy zauważyłam przy ogrodzeniu jakiegoś faceta sięgającego ręką w stronę Ani - córki znajomych. Widząc to, od razy ruszyłam w tamtą stronę biegiem nawołując, żeby Ania odsunęła się od ogrodzenia. Posłuchała mnie. Kiedy tylko tam dotarłam, powiedziałam jej, żeby poszukała Alexa i z nim została. Gdy odeszła zwróciłam się do mężczyzny przy ogrodzeniu. Zaczęłam mówić, żeby sobie poszedł, ponieważ niepokoi innych. Przerwałam jednak w pół zdania i zaczęłam się mu przyglądać. Wyglądał na chorego i miał czymś poplamione ubranie. Plama była dość duża i miała czerwony kolor. Gdy spojrzałam mu w oczy, sparaliżował mnie strach. W tych oczach nie było żadnej emocji. Idealna pustka. Tak, jakby mógł do mnie podejść, rozszarpać mi gardło i odejść, jak gdyby nigdy nic. Przez dobre pół minuty tylko się na niego gapiłam. Gdy odzyskałam głos, powiedziałam mu, żeby odszedł, bo zawołam ochronę, a sama poszłam zająć się swoimi sprawami. Po drodze zorientowałam się, że nie tylko jego oczy były dziwne. Miał też tak jakby... No nie wiem... Wygłodniały wyraz twarzy... Jak gdyby miał ochotę mnie zjeść... Wtedy myślałam, że to absurd. Niestety teraz myślę inaczej...

Godzinę po tym wydarzeniu całkowicie o nim zapomniałam. Pomagałyśmy z Patrycją postawić namiot nad sceną, a było to dość czasochłonne. W pewnym momencie przyszedł Alex z Anią i zapytał co sądzę o ludziach, którzy poustawiali się wokół ogrodzenia. Powiedział, że są bardzo dziwni i wydają bliżej nieokreślone odgłosy. Gdy się rozejrzałam, zobaczyłam ich. Napierali na ogrodzenie tak, że lada moment mogło się wszystko przewrócić. Wyciągali ręce w stronę przechodzących wewnątrz ludzi. W tej chwili byłam bardzo zadowolona z tego, że postanowiliśmy ogrodzić cały plac, a nie tylko jego część. Ci na zewnątrz wyglądali tak samo jak mężczyzna, którego wcześniej spotkałam. Mieli tak samo pusty wzrok i wygłodniały wyraz twarzy. Nie miałam zielonego pojęcia co się dzieje, ale wiedziałam, że nie powinniśmy podchodzić do tych osób.

W pewnym momencie usłyszeliśmy rozdzierający krzyk. Gdy spojrzeliśmy w kierunku z którego dochodził, zobaczyliśmy, że pewna kobieta ma odgryziony wielki kawał mięsa z lewego ramienia. Patrzyliśmy na to w osłupieniu, jakbyśmy byli w transie. W międzyczasie drugie coś - coś, bo nie umiem sobie wyobrazić, by człowiek był zdolny do czegoś tak okrutnego - wgryzło jej się w kark i odgryzło następny kawał mięsa. Zdaliśmy sobie sprawę, że kobieta była przyciśnięta do szpary w ogrodzeniu i że właśnie dlatego jednemu z nich udało się sięgnąć jej szyi. Trwało to mniej niż minutę. Krzyki kobiety szybko ucichły, a my oprzytomnieliśmy w momencie, w którym rozpętało się piekło...

Ogrodzenie nie wytrzymało i w końcu się przewróciło, wpuszczając te stwory. W naszą stronę ruszyły więc hordy tych istot. Alex wspomniał wcześniej, że wydają one dziwne odgłosy. Zdałam sobie sprawę, że tymi odgłosami są warczenia i pojękiwania. Pojękiwanie ok, ale warczenie?! Żadna istota ludzka nie jest zdolna do takiego warczenia! Przypominało ono bardziej warczenie zwierzęcia, choć też nie do końca. Gdy Alex mną potrząsnął zdałam sobie sprawę z tego, że stoję i wpatruję się w to wszystko (czyli rozrywanie ludzi żywcem przez bliżej nieokreślone istoty) jak zaklęta. Tak się składało, że stała tu pewna chatka, w której zostawiliśmy wszelkie narzędzia, rekwizyty, itd. Było tam więc coś czego mogliśmy użyć jako broń, jak np. moje noże i kule. Alex pociągnął mnie w tamtą stronę. Biegliśmy najszybciej jak mogliśmy. Nie wiedzieliśmy, gdzie podziała się Ania. Nie mogliśmy jej znaleźć w tym tłumie.

Przeglądając za nią tłum, zauważyłam Patrycję. To coś dopadło ją tak samo, jak większość tutejszej ludności. Widziałam jak jest zjadana żywcem. Patrząc na to potknęłam się i upadłam. Alex chciał mi pomóc i gdy już mnie podnosił, to coś rzuciło się na niego i wgryzło się w bark. Za nim przyszły inne, przyciągnięte zapachem świeżej krwi. Alex krzyczał bym się ukryła, że nie mogę mu pomóc. Było ich zbyt dużo. Widziałam jeszcze jak go rozszarpują. Rozszarpywali go żywcem. Wyszarpywali kończyny. Widziałam jego twarz gdy to robili. Wdać było, że przeżywał niewyobrażalne katusze, a trwało to około kilku minut. Nie wiem dokładnie, bo jak tylko oprzytomniałam, ruszyłam się z miejsca i pobiegłam do chatki. Gdy tam dotarłam, zatrzasnęłam za sobą drzwi. Stwory próbowały dostać się do środka, ale po pewnym czasie chyba o mnie zapomniały. Nie mogę uwierzyć w to, że to wszystko trwało zaledwie  kilkanaście minut. Wydawało mi się, że trwało to kilka godzin. Może, gdybym powiedziała komuś o tym mężczyźnie, to sprawy potoczyłyby się inaczej. A jeśli to naprawdę wszystko tylko i wyłącznie moja wina? Nie wiem i nie wiem czy chcę wiedzieć...

Gdy wszystko się skończyło zaczęłam przeszukiwać chatkę. Znalazłam jedzenie, latarkę, zeszyt i inne mniej lub bardziej przydatne rzeczy. Później nie wiedziałam co z sobą zrobić, więc zaczęłam słuchać muzyki... Przez słuchawki... Na fulla... Jeśli coś weszłoby do chatki, byłoby po mnie. Jak widać, nic się jednak nie stało. Po jakimś czasie zaczęłam pisać ten tu pamiętnik w stylu opowiadania.

I oto jestem... Cała i zdrowa... Niezbyt wiem czy mam się z tego powodu cieszyć...


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
czwartek, 07 maj 2015 13:40

Anna Domino - Piękny i Bestia

Bestia miała długie, jasne włosy i twarz aniołka. Za dnia była piękną, młodą dziewczyną. Wtedy niesamowicie działała na mężczyzn. Siedziała przy barze zaledwie od piętnastu minut, a już dwóch nieznajomych próbowało ją poderwać.

- Sama widzisz – powiedziała zrezygnowana Bestia do barmanki. – Niby kandydatów mam mnóstwo. A jak już któregoś wybiorę, za każdym razem kompletna lipa.

- Trzeba ciągle próbować – odparła korpulentna, ruda barmanka, wycierając szklanki.

- Już nie mam siły – skarżyła się Bestia. – Widziałaś dzisiejsze wiadomości?

Barmanka pokręciła przecząco głową, więc Bestia wyciągnęła z torby gazetę i podała kobiecie.

- Jatka w centrum handlowym... ponad 20 zabitych. Szaleniec z bombą własnej roboty...bomba? – barmanka spojrzała na Bestię pytająco.

- Oj, nie to! Niżej – Bestia warknęła, lekko zirytowana.

- Tajemniczy drapieżnik grasuje w lesie. Dziś rano znaleziono zwłoki mężczyzny z rozszarpanym gardłem. Biedny... - Barmanka popatrzyła na Bestię. – To ten ostatni twój...?

Bestia skinęła głową. – Powiedz sama, czy ja tak dużo wymagam?! Gdyby naprawdę mnie kochał, tak jak zapewniał, to by się nigdy nie wydarzyło.

- Musisz próbować dalej. W końcu się uda...

- Chwilowo mam dość – mruknęła Bestia, po czym powlokła się do swojego pokoju, który mieścił się w przybudówce na tyłach baru.

Bestia miała poważny problem. Pewna urażona czarownica rzuciła na nią klątwę. Tak Agata stała się Bestią. Mogło ją odczarować tylko jedno: pocałunek zakochanego w niej mężczyzny, przy pełni księżyca. Niestety, za każdym razem okazywało się, że kolejny pan wcale nie jest zakochany i pocałunek z Bestią okazywał się dla niego śmiertelny. Był to efekt uboczny działania klątwy: jeśli nie udało się jej zdjąć podczas próby, mężczyzna musiał zginąć.

Bestia włączyła muzykę i położyła się na łóżku. Czuła się źle. Nie chciała zabijać. Norbert obiecywał jej złote góry, a skończyło się jak zwykle.

*

Był słoneczny, majowy dzień. Bestia postanowiła odpocząć na ławce przy fontannie. Lubiła patrzeć na strumyki wody, to ją uspokajało. Obok usiadł mężczyzna.- My się chyba znamy – stwierdził.

- My? Niemożliwe – odparła. Spojrzała na rozmówcę. Wydał się Bestii sympatyczny i tak szczerze się uśmiechał. A do tego był bardzo przystojny.

- W takim razie musimy to nadrobić. Jestem Paweł.

- Agata.

Bestia pomyślała, że ten sposób na zawarcie znajomości nie był zbyt oryginalny, ale mężczyzna miał w sobie coś niezwykle intrygującego. Kiedy podał Bestii rękę, przeszedł ją miły dreszcz. Dlatego odwzajemniła uśmiech Pawła. Zaczęli rozmowę. Z każdą chwilą nowy znajomy coraz bardziej fascynował Bestię. Umówili się z Pawłem na następne spotkanie.

*

Inspektor Tymon Skalski zbliżał się do rozwiązania zagadki. Przeglądał po raz kolejny dokumentację z zabójstwa w lesie. Opinie biegłych brzmiały jednoznacznie. Mężczyznę zabił duży drapieżnik, postury wilka lub rysia. Niestety, nie udało się go schwytać. Ślad nagle się urywał, jakby drapieżnik rozpłynął się w powietrzu. Tymon widział już kiedyś takie opinie i ślady. Dokładnie wiedział, co to oznacza, ale wciąż nie mógł uwierzyć. Pomyślał, że musi się mylić. Od jednego ze świadków usłyszał, że zabity mężczyzna przed śmiercią spotykał się z pewną dziewczyną, która mieszka obok piwiarni i często bywał w tym barze. Tymon poszedł tam, żeby się rozejrzeć.

Oprócz rudowłosej barmanki, w piwiarni nie było nikogo.

- Pusto tutaj – Tymon próbował zagaić rozmowę.

- Czasem pusto, czasem pełno – wzruszyła ramionami kobieta.

- A imprezy są?

- Czasem są – mruknęła.

Tymon pomyślał, że nie jest w tym miejscu mile widziany. Dopijał zamówioną kawę, kiedy weszła Bestia. Od razu zwrócił na nią uwagę. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Bestia uchwyciła to spojrzenie. Odczytała zainteresowanie nieznajomego, bo nawet nie próbował ukryć tego, jak bardzo go zafascynowała.

– Tylko niech pan nie zaczyna tekstów o aniołach, ani podobnych bzdur – mruknęła Bestia szorstko, siadając niedaleko niego. Chciała opowiedzieć barmance o Pawle, ale nie zamierzała tego robić w obecności nieznajomego.

- Nie zamierzam – odwarknął, nieudolnie starając się ukryć, jakie wrażenie na nim wywołała. - Właściwie to już wychodzę. Życzę paniom miłego dnia – powiedział, po czym szybko wyszedł z baru.

- Kto to był? – zapytała Bestia barmankę.

- Nowy klient. Przeczuwam, że będzie często tu zaglądał. Widziałaś, jak na ciebie patrzył? Z nim mogłabyś choćby dzisiaj spróbować zdjąć klątwę.

- Nie będę próbowała. Ale, nie uwierzysz, co mi się dziś przydarzyło! Poznałam kogoś wyjątkowego... To było jak grom z jasnego nieba! On jest taki cudowny!

*

Paweł z niecierpliwością spoglądał na zegarek. Agata spóźniała się już dobre 20 minut. Nienawidził czekać. Był przyzwyczajony do tego, że to kobiety czekają na niego. I dotąd zawsze tak było. Wystarczyło kilka uśmiechów, parę komplementów i niby przypadkowych zetknięć dłoni, by upolować każdą dziewczynę. Paweł miał naturę zdobywcy i do tej pory nigdy nie pudłował. Aż do czasu poznania Agaty. Niby zrobił na niej duże wrażenie, niby wierzyła w jego komplementy, ale była tak jakoś dziwnie wycofana. Nagle stawała się niedostępna, gdy tylko Paweł próbował ją przytulić. Po miesiącu znajomości pozwalała jedynie, by trzymał ją za rękę. Nie było mowy o jakimkolwiek pocałunku, nie mówiąc już o czymś więcej. Tego Paweł zupełnie nie rozumiał, ale przysiągł sobie, że zdobędzie Agatę. Kiedy wreszcie się zjawiła, Paweł dał jej na powitanie czerwoną różę.

- Dla mojej księżniczki – uśmiechnął się promiennie. Chciał pocałować Agatę w policzek, ale szybko odsunęła się.

- Dziękuję – odpowiedziała.

Paweł zaprosił ją na spacer. Nie wiedzieli, że inspektor Tymon obserwuje ich z zaparkowanego w pobliżu samochodu.

*

Paweł obudził się w nocy z krzykiem. Z ulgą odetchnął, kiedy zrozumiał, że to był tylko sen. Wszystko wydawało się tak bardzo realne. Najpierw był na randce z Agatą. Siedzieli na ławce w parku. Zmierzchało, wokół alejki opustoszały. Paweł postanowił skorzystać z okazji. Przytulił Agatę i zaczął ją całować. Nie broniła się, przeciwnie. Zarzuciła mu ręce na szyję i odwzajemniała pocałunki. Wtem w krzakach za nimi coś zaszeleściło. Paweł na moment odwrócił głowę. Nagle z przerażeniem stwierdził, że zamiast Agaty na ławce obok niego siedzi ogromny, rudy wilk i warczy pokazując zęby. Paweł chciał uciekać, ale wilk skoczył mu do gardła...

Mężczyzna przez chwilę leżał na łóżku z otwartymi oczami, zanim znów zapadł w sen. Od razu powrócił ten sam nocny koszmar. Tym razem wilk gonił go po opustoszałej ulicy. Paweł wiedział, że nie ma szans na ucieczkę. Wilk dopadł go i powalił na ziemię.

*

Inspektor Tymon Skalski czekał przed barem na Bestię. Kiedy się pojawiła, podszedł do niej.

- Pani Agata? – zapytał dla formalności.

- Tak. Chyba już zdążyliśmy się poznać?

- Prywatnie, być może. Chociaż nie pamiętam, żebym się przedstawiał. Teraz musimy porozmawiać oficjalnie. Inspektor Skalski. Jestem z policji – pokazał Bestii odznakę.

- Dobrze – powiedziała spokojnym tonem. – Coś się stało?

- Pani znała Norberta Z.?

- Tak – spojrzała mu w oczy. Zobaczył w nich smutek.

Zapytał, co robiła w nocy, kiedy Norbert został zabity. Nawet nie protestowała, że ją podejrzewa. Rzeczowo wyjaśniła, że tego wieczoru wcześnie zamknęły z siostrą lokal, bo nie było gości. Najpierw razem sprzątały piwiarnię, a później oglądały telewizję.

- Siostra może to potwierdzić – powiedziała Bestia.

- Barmanka jest pani rodzoną siostrą?

- Tak. Nie stójmy na mrozie, zapraszam na kawę do nas.

Tymon zgodził się. Weszli do piwiarni i usiedli przy barze.

- O, to znowu pan – rudowłosa siostra Bestii uśmiechnęła się na jego widok. – Mówiłam Agacie, że będzie pan często do nas przychodził.

- Basiu, pan jest z policji – od razu ujawniła Bestia. – Przyszedł nas przesłuchać, a przy okazji zaproponowałam mu kawę.

- To nie jest przesłuchanie – zaprzeczył Tymon. – Tylko kilka pytań, dla formalności.

Barmanka potwierdziła wersję Bestii odnośnie wieczoru, kiedy zabito Norberta. Tymon spodziewał się tego. Pił kawę, rozmawiał z siostrami i wcale nie chciało mu się wracać do obowiązków. Najchętniej zostałby w barze jak najdłużej. Z żalem pożegnał się.

Po jego wyjściu Bestia powiedziała do barmanki: - Musimy na niego uważać.

- Karty powiedziały, że powinnaś raczej uważać na tego Pawła – stwierdziła rudowłosa.

- Daj spokój! Paweł jest w porządku. Nie podoba mi się ten policjant.

- Nic ci nie udowodni. Bo niby jak? Kto mu uwierzy?

- A jeśli on wie?

- Karty powiedziały, że jest przyjacielem. Karty nigdy nie kłamią.

Bestia nie wierzyła w karty. Ale nic nie zdążyła odpowiedzieć, bo zaczął dzwonić jej telefon. – To Paweł – poinformowała siostrę, po czym odebrała. – Cześć, kotku. Tak, pamiętam o naszym spotkaniu...

*

Bestia siedziała przy stole na zapleczu baru i wpatrywała się w zdjęcie Pawła, które zrobiła telefonem na ostatniej randce. Mężczyzna bardzo jej się podobał. Znali się zaledwie miesiąc, a Bestia całkowicie straciła dla niego głowę. Wydawało się, że Paweł odwzajemnia to zainteresowanie. Dzwonił codziennie, często się spotykali. Przy nim Bestia czuła się wyjątkowa.

- Przyniesiesz piwo z piwnicy? – zapytała siostra, która pojawiła się na zapleczu.

- Jasne – odparła Bestia, po czym schowała telefon do kieszeni.

*

Ta randka miała być przełomowa. Paweł zaprosił Agatę na kolację. Później zamierzał przyprowadzić ją do siebie. Na początku wszystko przebiegało tak, jak zaplanował. Patrzył dziewczynie w oczy i hipnotyzował wzrokiem. Zamówił dobre wino. Bestia była w doskonałym nastroju. Do czasu. Nagle spojrzała przez okno i przeraziła się – Rany, jak mogłam zapomnieć! Przecież to dziś!

- Co się stało? – zdziwił się Paweł.

- Nic... - Bestia za nic nie chciała się przyznać, że przestraszyła ją pełnia księżyca. Bała się, że Paweł ją zostawi, kiedy pozna mroczny sekret. – Zapomniałam zrobić coś ważnego! Muszę natychmiast wracać do domu! – zerwała się z miejsca.

Paweł był bardzo rozczarowany, ale nie dał tego po sobie poznać. Wyszli z restauracji. Paweł uparł się, że odprowadzi Bestię. Za wszelką cenę chciała tego uniknąć. Chciała biec do domu, jak najszybciej i zamknąć się w swoim pokoju. Pełnia przynosiła ogromne ryzyko, że Bestia straci kontrolę nad sobą, a wtedy zacznie się przemiana. Już w czasie zwykłych nocy to się zdarzało. W czasie pełni było niemal pewne. Tylko siostra potrafiła uspokoić ją czarami, żeby Bestia mogła przetrwać do rana i odzyskać dawną postać zanim kogoś zaatakuje.

- Nie mogę z tobą iść. Posłuchaj, bardzo mi na tobie zależy, ale nie mogę. I nie mogę powiedzieć ci, dlaczego. To bardzo skomplikowane – tłumaczyła Bestia Pawłowi. Nie rozumiał. Podejrzewał, że dziewczyna chce się spotkać z kimś innym. – Jeśli teraz odejdziesz, koniec z nami – stwierdził.

Pod wpływem tych słów Bestia zgodziła się, żeby Paweł ją odprowadził. Bardzo się bała przemiany, ale nie chciała stracić Pawła.

- Nie tak prędko. Poczekaj – chwycił ją za rękę. – Taki piękny wieczór. Przystańmy na chwilę.

Bestia posłuchała. Wino szumiało jej w głowie, a Paweł był tuż obok. Zaczął mówić, jak bardzo jest mu bliska. Wyznał, że się w niej zakochał. Objął Bestię w pasie. Zrozumiała, że chce ją pocałować. Pomyślała, że to jeszcze za wcześnie i nie będzie ryzykowała. Z drugiej strony, nie miała wątpliwości, że Paweł mówi szczerze. Stwierdziła, że nie ma sensu tego odwlekać, skoro może zaraz zdjąć klątwę.

Paweł dotknął ustami warg Bestii. Coś było nie tak. W mdłym blasku latarni dostrzegł, że trzyma w ramionach nie dziewczynę, ale coś, co przypomina wilka z jego koszmaru. Z ust Bestii wystawały długie, ostre kły. Przerażająca paszcza była tuż obok niego. Paweł zaczął krzyczeć.

*

Inspektor Tymon Skalski usłyszał rozdzierający wrzask mężczyzny. Od jakiegoś czasu śledził Bestię i Pawła, ale przystanął autem trochę dalej, żeby go nie odkryli. Szybko otworzył drzwi samochodu i pobiegł w kierunku, skąd dochodził krzyk. Kiedy dotarł na miejsce, zobaczył mężczyznę siedzącego na ziemi. Przyświecił latarką.

- Wilk! Wilk! – szeptał przerażony Paweł.

- Nic się panu nie stało? – zapytał inspektor.

- Nie. Wilk. Chciał ugryźć. Uciekł. Tam! – Mężczyzna wskazał ręką na krzaki.

Tymon usłyszał odgłos łamanych gałązek. Ktoś uciekał przez zarośla, w stronę ruin dworku. Inspektor szybko wyciągnął broń i rzucił się w pogoń.

Tymon wybiegł z gąszczu na wolną przestrzeń. Przed sobą miał pozostałości pałacyku. Jeśli ktoś tędy uciekał, musiał być teraz w ruinach. Inspektor poszedł powoli w tamtą stronę z bronią gotową do strzału.

- Wychodź! – zawołał. – Wiem, że tam jesteś!

Nikt nie odpowiedział, ale Tymon usłyszał przez moment odgłos gruzu trzeszczącego pod czyimiś stopami, a później zaległa cisza. Ostrożnie zaczął iść w tamtym kierunku. Zyskał pewność, że ktoś czaił się w ruinach. Z dawnego pałacu zostały zaledwie ściany, fundamenty i parę stosów cegieł, ale w mroku stwarzały doskonałą kryjówkę. Tymon postanowił poszukać uciekiniera. Z latarką w jednej ręce i bronią w drugiej zaczął oświetlać załomy ruin.

- Tu jesteś! – W jednej z dziur po fundamentach odkrył skuloną postać. Podniosła głowę. Tylko przez moment oglądał jej twarz, ale od razu poznał, że nie ma do czynienia ze zwykłym człowiekiem. Bestia wyprężyła się do skoku i przewróciła Tymona na ziemię. Upuścił latarkę i broń. Widział nad sobą paszczę Bestii z ostrymi kłami i świecące ślepia. Tylko włosy pozostały te same, długie, jasne, jak u aniołka.

- Agata? – wykrztusił Tymon.

- Zostaw mnie! – wychrypiała, po czym puściła go i znów zaczęła uciekać.

- Poczekaj! – zawołał. Podniósł upuszczoną broń i znów puścił się za nią w pogoń. Był szybki, a Bestia wciąż miała na nogach pantofelki na obcasach. Dopędził ją, zanim dopadła krzaków. – Poczekaj! – powtórzył.

Odwróciła się. – Idź stąd, zanim cię ugryzę! – warknęła. – Albo mnie zastrzel. Przynajmniej nikt więcej nie ucierpi. Tym razem nie zabiłam. Powstrzymałam się, ale nie wiem, jak długo jeszcze zdołam – zakończyła łamiącym się głosem.

- Posłuchaj! – chwycił ją mocno za ramię. – Ja... wiem, co ci jest. Wiem, jak nad tym zapanować. – Zanim zdążyła odpowiedzieć, Tymon przyciągnął ją do siebie. Chciała wyrwać się z tych objęć, ale okazał się zadziwiająco silny.

- Co ty chcesz...! – krzyknęła, zanim Tymon zbliżył twarz do jej paszczy i pocałował ją. Bestia ze zdziwieniem zobaczyła, że nic się nie zmieniło. Nadal miała kły i pazury, ale inspektor przeżył. Stał obok niej i uśmiechał się zawadiacko, a jej zupełnie przeszła ochota na atak. Jednak, kiedy Bestia przyjrzała się bliżej mężczyźnie, nie mogła uwierzyć. Stał się taki sam jak ona! Też miał kły i paszczę wilka. Zaniemówiła ze zdumienia.

Nagle usłyszeli odgłos policyjnych syren.

- Znaleźli twojego amanta – domyślił się Tymon. – Szybko! – złapał Bestię za rękę i zaczęli uciekać.

Inspektor i Bestia zaszyli się w pobliskim parku, zamkniętym o tej porze. Przeskoczyli mur, a później, siedząc na ławce, podziwiali pełnię księżyca. Oboje wciąż nie odzyskali ludzkiej postaci.

- Nie wiem, jak zdjąć klątwę – mówił Tymon. – Ale znam skuteczną miksturę, która blokuje przemianę. Da się z tym żyć. Podam ci przepis. Tylko nie całuj się przy pełni księżyca, bo wtedy mikstura przestaje działać.

- Nie sądziłam, że ty też jesteś przeklęty – Bestia wciąż się dziwiła.

- A ja wiedziałem, od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem. Wyczułem to.

- Pewnie wyglądam koszmarnie – mruknęła.

- Dla mnie jesteś piękna, nawet teraz – uśmiechnął się do niej. – Wiedziałem, że gdzieś żyje ktoś podobny do mnie. Długo cię szukałem.

Bestia czuła się przy nim bezpiecznie. Dowiedziała się już, że Tymon nie zamierza jej zaaresztować i ma pomysł, jak wykorzystać jej zdolności do łapania przestępców.

*

- Wilk! Wilk! On tu jest! – powtarzał Paweł, kiwając się na łóżku.

Lekarz patrzył na mężczyznę przez kraty. – Bardzo ciekawy przypadek – mówił do zgromadzonych wokół studentów. – Pacjentowi wydaje się, że zaraz zaatakuje go wilk. Boi się, że ktoś z nas może zmienić się w wilka i będzie chciał go ugryźć.

- Co wywołało objawy? – zapytała jedna ze studentek.

- Nie wiadomo. Pacjenta znaleziono w nocy na ulicy, już w takim stanie. A podobno wcześniej był niezłym podrywaczem. Do tej pory odwiedzają go różne dziewczyny. Ale jak go zobaczą, uciekają, że mało nie połamią obcasów.

Odpowiedział mu śmiech studentów.

*

Agata i Tymon siedzieli przy barze i pili herbatę.

- Jednak karty nie kłamały, okazałeś się przyjacielem. Tak jak mówiłam. I jeszcze ta mikstura blokująca przemianę. Nie masz pojęcia, jak bardzo jesteśmy ci wdzięczne! – mówiła barmanka do Tymona.

- Drobiazg – mruknął. – Teraz Agata nie musi już bać się klątwy. Może przebierać w facetach.

- Nie interesują mnie – odparła Agata. – Wolę spotykać się z jedną znajomą bestią – spojrzała Tymonowi w oczy. – Chociaż w takiej postaci jesteś zdecydowanie przystojniejszy.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
niedziela, 03 maj 2015 09:22

Kroniki Amberu. Tom 2

Zaledwie trzy miesiące temu fani Rogera Zelaznego mogli cieszyć się wznowieniem pierwszego tomu Kronik Amberu, a Wydawnictwo Zysk i S-ka już wypuściło na rynek tom drugi - w równie świetnym wydaniu. To się nazywa dobre tempo, w przeciwieństwie do polityki niektórych wydawnictw, wydających serie w odstępach co najmniej roku (i nie mówię tu o sytuacjach, gdy autor dopiero skrobie kolejne tomy na bieżąco).

Mówienie o drugim tomie Kronik Amberu może być nieco mylące, bowiem oryginalnie składają się one z dziesięciu powiązanych ze sobą tomów. Pierwszych pięć to tak zwane Kroniki Corwina, a pozostałe to Kroniki Merlina. W najnowszym wydaniu zostały one podzielone na pół, co osobiście uznaję za doskonały pomysł. Bieżąca pozycja to nic innego jak pięknie wydane Kroniki Merlina (w ich skład wchodzą: Atuty zguby, Krew Amberu, Znak Chaosu, Rycerz Cieni, Książę Chaosu), stanowiące spójną i zamkniętą – przynajmniej do pewnego stopnia – całość.

Zapytacie, czym jest Amber. Jedyną – obok Dworców Chaosu - prawdziwą rzeczywistością, którą niepodzielnie rządzi książęcy ród, przy którego intrygach, podstępach i zdradach wszelkie znane nam historie wydają się jedynie wyblakłymi, mdłymi opowiastkami dla dziewiętnastowiecznych pensjonarek. Amber otaczają setki, możliwe nawet, że tysiące Cieni, będących jego odbiciem, bądź po prostu wytworem wyobraźni książąt, Amberytów. Na marginesie dodam, że Ziemia również do nich należy. Podobnie jak miejsca, które znamy z legend i mitów, a czasem literatury (w Kronikach Merlina Zelazny złożył ukłon m.in. prozie Lewisa Carolla).

Wspomniany Merlin, główny bohater i narrator drugiego tomu Kronik, to syn księcia Amberu Corwina i władczyni Dworców Chaosu, Dary. Mieszane pochodzenie daje mu podwójne umiejętności oraz prawo do sukcesji na obydwu dworach. Jednocześnie podwójnie zwiększa liczbę śmiertelnych wrogów, z których zdecydowana większość to bliscy krewni, którzy również ostrzą sobie zęby na tron i objęcie władzy.

Merlina poznajemy, gdy od kilku już lat zażywa życia na Cieniu-Ziemi jako utalentowany informatyk. Niemal od samego początku jego pobytu tutaj dokładnie 30 kwietnia ktoś urządza zamachy na jego życie. Pomysłowe, ale niezbyt – jak widać – udane. Tym razem jednak wydarzenia przybierają bardziej dramatyczny, niż zazwyczaj, przebieg – Julia, była dziewczyna Merlina zostaje zamordowana przez wilkopodobną bestię, przez co on sam nie ma już złudzeń odnośnie natury swojego prześladowcy – gdy do gry wkracza czarna magia, oznacza to, że podpadłeś komuś potężniejszemu niż przeciętny mafioso czy psychopata.

Zelazny ponownie zabiera czytelnika w niezwykłą podróż, pokazując, że pokłady jego wyobraźni są niewyczerpane i jednocześnie potwierdzając, że niewielu jest pisarzy, którzy tak sprawnie i zręcznie snują swoje opowieści. Kilkaset stron pochłania się w dwa-trzy dni, by ze zdziwieniem przywitać w końcu ostatnią stronę. Tym, co odróżnia go na tle wielu innych, jest też lekki, mocno ironiczny i zabarwiony czarnym humorem styl, który dodaje smaczku pasjonującej historii. Muszę jednak przy tym przyznać, że w porównaniu z historią Corwina, opowieść o Merlinie – a zwłaszcza jej zakończenie - wypada nieco gorzej. Choć i tak ogólna ocena jest niezaprzeczalnie wysoka.

Mówi się, że nie szata zdobi człowieka, a książki nie powinno oceniać się po okładce (co w przypadku pierwszego wydania Kronik... jest jak najbardziej adekwatne i prawdziwe), jednak w przypadku nowego treść doskonale komponuje się z szatą graficzną. Podobnie jak w przypadku pierwszego tomu, tak i tym razem dostajemy do ręki książkę w nieco większym niż standardowo rozmiarze, w sztywnej oprawie z obwolutą. Grafika też jest przyjemna dla oka, choć akurat ta z pierwszego tomu bardziej mi odpowiadała.

Krótko mówiąc, fanów autora z pewnością nie trzeba namawiać do odnowienia przygody z Amberem w końcu w porządnym wizualnie wydaniu. Z kolei osoby, dla których Zelazny to jeszcze tajemnica, gorąco zachęcam do jego poznania – jego powieści to jeden z filarów fantastyki i to całkowicie zasłużenie. Polecam.

Dział: Książki
piątek, 01 maj 2015 17:04

Gotyckie crossovery XXI wieku

Wprowadzenie

W czasach, o których najprościej mówi się jako o okresie wyczerpania materiału i nieustannego kopiowania oraz powtarzania i wykorzystywania tego, co już w świecie zaistniało, umocnić musiały swoją pozycje idee dublowania istniejących koncepcji. Doskonały przykład stanowi tutaj crossover, który nie jest może pomysłem XXI wieku, ale (zwłaszcza w ostatnich latach) coraz częściej uwydatnia się w propozycjach kinowych. Sam ten termin stosuje się do opisania produkcji, w której dochodzi do spotkania postaci z, przynajmniej, dwóch różnych utworów (książki, filmu, komiksu) lub, w której znaną już fabułę przedstawia się z perspektywy nowego bohatera.

Dział: Felietony