Rezultaty wyszukiwania dla: Zona Zero
Drugi tom Fabrycznej Zony już niebawem!
Szczęście w nieszczęściu – tak można najkrócej opisać sytuację kapitana Aleksieja Siennikowa. Trafił pod mentalny atak kontrolera, a jednak cudem przeżył. Co jednak warte jest życie, wykastrowane z najsilniejszych emocji? Jak wegetować w cywilu, kiedy to COŚ zostało tam, za kolczastym drutem, w Zonie?
Herbatka u Królowej Kier, czyli „Alicja w Krainie Słów”
Królowa Kier zaprasza na herbatkę w pałacowych ogrodach. Władczyni znana jest z tego, że lubuje się w ustanawianiu dziwacznych praw, dlatego by wytrwać do końca przyjęcia, należy przestrzegać ustalonych przez nią reguł. A jak skorzystać z zaproszenia i przenieść się do Krainy Czarów?
Gaz do dechy
Gdy Twoje życie wisi na włosku, jaka będzie Twoja ostatnia myśl? Będziesz panikować, uciekać, a może właśnie wtedy ogarnie Cię śmiertelny spokój? Będziesz żałować swoich decyzji, płakać, pytać Boga: "Dlaczego ja?!". A może po prostu wciśniesz gaz do dechy i odmówisz pod nosem modlitwę zarezerwowaną dla tych, którzy stracili wszelką nadzieję... ?
Ta grupa motocyklistów nie wiedziała, dlaczego potężna ciężarówka ruszyła ich tropem i zdecydowanie planuje zrobić im krzywdę. Czwórka przyjaciół uznała przejażdżkę na karuzeli pełnej dziwacznych stworzeń za niecodzienną zabawę, a okradzenie gospodarza cyrku za konieczność. Nie zdawali sobie jednak sprawy z tego, że cyrkowe zabawki ruszą ich śladem. Odwiedziliście kiedykolwiek stację Wolverton? Jeżeli nie, to trzymajcie się od niej z daleka... dla własnego dobra.
Trzynaście opowiadań, trzynaście różnych historii, które Was przerażą, zaciekawią lub rozkochają w sobie. Trzynaście strzępków rzeczywistości, okraszonych wydarzeniami oraz istotami nie z tej ziemi. Trzynaście historii, po których będziecie mieć nadzieję, że nigdy nie spotka Was to, co ich bohaterów.
Joe'go Hill'a nie muszę nikomu przedstawiać; oczywiście, pierwsze co nasuwa się na myśl to fakt, iż znany autor jest synem mistrza grozy, Stephen'a King'a. Ale wiecie, co jest w tym wszystkim najlepsze? To, że ów autor wcale nie wybił się na swoim sławnym ojcu, a jego powieści grozy wciągają równie mocno. Sam zapracował na swoje wysokie miejsce wśród pisarzy parających się horrorem. Oficjalnie mogę się określić jako fanka jego twórczości, a przygodę z nią rozpoczęłam dawno temu od książki pt. Rogi. Sięgając po jego kolejne literackie dzieci wiem, że się nie zawiodę. Pierwsze, co oczywiście rzuca się w oczy odnośnie Gaz do dechy, to fantastyczne wydanie- twarda oprawa, przyciągająca wzrok okładka. Aż ma się ochotę rzucić wszystko i zasiąść do lektury. Wydawnictwo Albatros naprawdę się postarało w tym temacie.
Wielu spośród nas, czytelników, stara się omijać zbiory opowiadań szerokim łukiem. Szczerze, wcale się temu nie dziwię- do pewnego czasu sama miałam z nimi pewien problem. Ciężko się wczuć w historię, gdy dwie strony później już się kończy, nie mówiąc już o polubieniu bohaterów. Jedne za krótkie, drugie za długie, rozwleczone. Opowiadanie jest jednak gatunkiem, który po kilku próbach da się polubić. A szczególnie, gdy te krótkie formy literackie trafiają w nasze gusta w kontekście tego, co ze sobą niosą- strach, refleksje lub inne, silne emocje.
U pana Hill'a możemy "przebierać" między trzynastoma opowiadaniami: od baaardzo fantastycznych po bardziej racjonalne (o ile można tak określić opowiadania grozy). Chyba jeszcze nie spotkałam się z takim zbiorem, w którym spodobałyby mi się wszystkie historie. W tym przypadku było podobnie, tak więc bez trudu wyłoniłam swoich "zwycięzców". Pierwszym z nich jest opowiadanie pt. Spóźnialscy. Wbrew pozorom dla czytelnika nie jest ono przerażające, a wręcz przeciwnie- czujemy co prawda delikatne ciarki na całym ciele, lecz skłania ono bardziej do refleksji nad życiem, nad ostatnimi chwilami na tym ziemskim padole. Oczywiście, gdyby w prawdziwym życiu spotkało mnie to, co głównego bohatera, to na pewno byłabym nieźle wystraszona, aczkolwiek on poradził sobie z zaistniałą sytuacją bardzo dobrze. Kolejnym z moich ulubionych jest Chryzantemamy, w którym to do końca nie wiadomo, czy to chłopczyk po stracie matki oszalał, czy rzeczywiście znalazła sposób, by kontaktować się z nim z zaświatów. Z kolei opowiadanie Jesteś dla mnie najważniejsza wywołało we mnie ogromny... smutek. Podkreśla, jak bardzo staliśmy się egoistyczni, nie szanujemy uczuć drugiego człowieka (lub robota), liczy się dla nas tylko uroda, gadżety i błyszczenie w towarzystwie. Choć rzecz dzieje się w dalekiej przyszłości, to i tak owa historia jak najbardziej wpasowuje się w czasy nam współczesne.
A na koniec niespodzianka- jakiś czas temu na Netflixie można było obejrzeć horror W wysokiej trawie. Nie miałam pojęcia, że ów film powstał na podstawie jednego z opowiadań Joe'go Hill'a, którym możecie się rozkoszować właśnie w tej książce. Choć przyznam, że ani film, ani literacka wersja nie przypadły mi szczególnie do gustu.
Dla każdego fana grozy Gaz do dechy będzie ciekawą podróżą wgłąb siebie. Poznacie różne wersje koszmaru; nawet na zwykłe pole trawy spojrzycie zupełnie inaczej.
Śmierć na Nilu
„Śmierć na Nilu” to piąty komiks, który ukazał się z okazji świętowania stulecia książek Agathy Christie. Jest on oczywiście graficzną adaptacją słynnej na całym świecie powieści, z detektywem Herkulesem Poirot w roli głównej.
Akcja dzieje się w Egipcie, podczas podróży statkiem wycieczkowym po Nilu. Młoda pani Doyle zostaje zamordowana we śnie, a niemalże każdy z pasażerów ma motyw, by się jej pozbyć. Wraz z Herkulesem Poirot krok po kroku odkrywamy szczegóły tej zagadkowej zbrodni. Główna podejrzana, czyli zazdrosna była narzeczona męża pani Doyle, ma niepodważalne alibi.
„Śmierć na Nilu” była jedną z pierwszych powieści spod pióra Agathy Christie, jakie w życiu przeczytałam i bardzo mocno zapadła mi w pamięć. Fabuła komiksu nie była więc dla mnie niespodzianką. Mimo tego przeczytałam go z przyjemnością. Miło było oglądać interpretację, którą przedstawili czytelnikom scenarzystka Isabelle Bottier i ilustrator Damien Callixte. Artyści zadbali o najdrobniejsze szczegóły, zachowując przy tym niezwykły klimat książki i dostosowując się pod względem graficznym do pozostałych komiksów z serii, które tworzone są przez innych artystów. Jestem dla nich pełna podziwu.
Komiks ma broszurowe wydanie i format A4. Został wydrukowany w pełnym kolorze. Jak już wspomniałam wcześniej, pod względem szaty graficznej, jest spójny z pozostałymi tomami serii, mimo że każdy narysowany jest przez innego artystę. Mimo że wszystkie komiksy tłumaczył pan Paweł Łapiński, to jednak „Śmierć na Nilu” oraz „Tajemnicza historia w Styles” są tłumaczone znacznie lepiej od pierwszych trzech tomów. Komiksowe dymki stały się zgrabne i nabrały prawdziwego wdzięku, podczas gdy tłumaczenie pierwszych trzech tomów wydaje się po prostu toporne.
Agatha Christie tworzyła historie ponadczasowe, które bez trudu potrafią wciągnąć nawet wymagającego czytelnika. Do tej pory nie znalazłam żadnej innej autorki lub autora, który dorównałby jej pomysłami na fabułę i nietypowym urokiem osobistym bohaterów. Jej książki po prostu trzeba przeczytać, nawet jeżeli nie lubi się kryminałów.
„Śmierć na Nilu” to udana adaptacja graficzna świetnej powieści. Komiks przeczytałam z prawdziwą przyjemnością i niecierpliwie czekam na kolejne tytuły. Mam nadzieję, że jakieś zeszyty ukażą się jeszcze w tym roku, a ja również będę miała okazję po nie sięgnąć. Polecam! Zdecydowanie warto!
Kronika. Tom 2
Pamiętam swoje pierwsze doświadczenia z Blizzardem. Był rok 2001, a ja dostałem właśnie Diablo 1 z 1996 roku. Już samo pudełko robiło piorunujące wrażenie. W środku tkwiła mała książeczka, w której opisany został cały świat gry od momentu jego powstania. Później poznałem Starcraft i serię Warcraft. I tym sposobem wsiąkłem w produkcje studia z Anaheim. Podobnie jak zapewne wielu z Was zacząłem swoją przygodę od "Warcrafta 3 Reign of Chaos z dodatkiem Frozen Throne". Gra była bogata pod względem fabularnym, wyposażona w wiele ciekawych historii, i miała wiele do zaoferowania. Zresztą już pierwsza część, zatytułowana "Warcraft: Orcs and Human" wydawała się żywa. Dzięki wspaniałym opowieściom Chrisa Metzena gracze byli świadkami inwazji Orków na Azeroth z ich ojczystej planety Draenor. Mogli obserwować pierwszą, drugą i trzecią wojnę, a także śledzić kształtowanie się Przymierza przeciw Hordzie. Ciekawe dla oka były potężne smocze aspekty i same smoki oraz rycerze śmierci tworzone przez orczych czarnoksiężników. Gracze mogli również przyjrzeć się, co zostało z Draenoru, gdy przez Mroczny Portal wyruszała ekspedycja. A w końcu mogli też przypatrywać się walce przeciw największemu złu, jakim był Płonący Legion. Tak w skrócie przedstawiała się historia RTS-ów, których kontynuacją jest wydana w 2004 roku gra World of Warcraft. Jej treść stanowi uzupełnienie świata, który znamy z wcześniejszych gier oraz wydawanych od wielu lat książek. Historia ta warta była usystematyzowania i wzbogacenia o dodatkowe wątki, które rozjaśniłyby pewne niuanse, co do których nigdy żaden gracz nie miał pewności. Tak też się stało, ponieważ ojciec Warcrafta, Chris Metzen, postanowił stworzyć "Kronikę. World of Warcraft".
Aktualnie na język polski zostały przetłumaczone dwa z trzech tomów. Pierwszy opowiada o kosmogonii, stworzeniu całego wszechświata i misji potężnych tytanów. Czytelnik poznaje tajemnice stworzenia Azeroth, jego kształtowania, powstawania pierwotnych ras i pierwszego kontaktu z Płonącą Krucjatą.
Drugi tom, podobnie jak pierwszy, podzielony jest na dwie główne historie. Pierwsza część dotyczy odnalezienia przez jednego z Tytanów świata, który w przyszłości mieszkańcy nazwą Draenor. Opisuje proces kształtowania się życia na tej planecie, porządek na niej panujący i sposób jego wprowadzenia. Na poszczególnych stronach odbiorca może odkrywać kolejne cywilizacje wznoszące się i upadające aż do dnia zagłady. Obserwować, w jaki sposób Sargeras dotarł do orków, a także jak splugawił mieszkańców oraz ich ojczystą planetę magią spaczenia. Druga część ukazuje elementy doskonale znane fanom gry "Warcraft: Orcs and Human", "Warcraft II: Tides of Darkness" i "Warcraft II: Through the Dark Portal". Pierwszą i drugą wojnę ludzi z orkami, a także historię ekspedycji wysłanej poza Mroczny Portal. Poza znaną już fabułą odbiorca otrzymuje szereg innych cennych informacji i uzyskuje odpowiedzi na nurtujące go pytania. Chociażby takie, w jaki sposób orkowie odkryli możliwość tworzenia Rycerzy Śmierci i jak nazywał się pierwszy z nich. Tego wszystkiego można dowiedzieć się z książki. Od siebie powiem, że jest to jeden z bossów w Black Temple.
Przechodząc do podsumowania, powiem, że "Kronika" w chronologicznym porządku podaje czytelnikowi fakty dotyczące światów serii Warcraft, odkrywając przed nim wiele nieznanych dotąd wydarzeń. Warta jest przeczytania choćby ze względu na fabułę, chociaż zamieszczone w niej ilustracje również są niesamowite. Są one niezwykle bogate i przekonują o prawdziwości uniwersum stworzonego przez Metzena, wręcz proszą, by czytelnik w nie uwierzył, w tę magię zaklętą w poszczególnych stronicach kronik.
Fragment: „Przebudzenie cieni”
Do księgarń trafiła właśnie nowa oficjalna powieść w uniwersum gry World of Warcraft firmy Blizzard Entertainment, będąca prequelem dodatku „Shadowlands”. Zanurz się w niezwykły świat opisany przez autorkę bestsellerów „New York Times’a”, Madeleine Roux…
Zapowiedź: Globalne pasmo
Amerykańska miniseria science fiction osadzona w teraźniejszości, składająca się z pojedynczych niezależnych historii, w 2004 roku nominowana do Nagrody Eisnera.
Globalne Pasmo jest agencją ratunkową o światowym zasięgu, interweniującą w przypadku kryzysów, które z powodu swojej nietypowości albo poziomu ryzyka przerastają konwencjonalne służby. W skład tej założonej i finansowanej przez tajemniczą Mirandę Zero zagadkowej organizacji wchodzi tysiąc jeden agentów będących specjalistami w wielu różnych dziedzinach: od broni biologicznej po parkour.
Zaginiona
To była kłótnia jakich wiele wśród par- zły humor, o kilka słów za dużo. Krzysiek wyszedł z ich wspólnego mieszkania, kupił alkohol i w samotności zabijał przykre słowa partnerki. Gdy rano wciąż go nie było, Agnieszka trochę się o niego martwiła, ale wiedziała, że wróci gdy ochłonie. Sama postanowiła wybrać się na spacer do lasu. Nie wiedziała, że to niebudzące w niej strachu miejsce będzie jednym z ostatnich, jakie zobaczy.
Gdy wrócił do domu, po ukochanej nie było ani śladu; z każdą kolejną godziną jego niepokój narastał, lecz policja zaleciła mu wstrzymanie się ze składaniem zawiadomienia o zaginięciu Agnieszki. Świadkiem kolejnej już rozmowy Krzyśka z funkcjonariuszami był komisarz Tomasz Świderski, zesłany do tej małej miejscowości za grzechy przeszłości. I choć na codzienność Świderskiego składa się już tylko alkohol, to coś w tej sprawie go przyciąga. Widzi w niej szansę nie tylko na uratowanie zaginionej dziewczyny, ale i samego siebie.
Oczekiwania wobec nowej książki pana Piotra Kościelnego miałam bardzo wygórowane, a to przez bardzo pozytywnie przyjętego Zwierza. Choć sama nie miałam okazji go przeczytać, to wielu spośród Was, czytelników, oceniło ową pozycję bardzo wysoko. Stąd też moja narastająca ciekawość- czyżbyśmy mieli kolejnego polskiego autora, który potwierdza frazę "dobre, bo polskie"? Niestety, pierwsze spotkanie z twórczością naszego polskiego pisarza przyniosło mi jedynie rozczarowanie.
Właściwie Tomaszowi jest wszystko jedno, w jakim miejscu się znajduje- byle był tam stały dostęp do alkoholu. Po nieprzyjemnej sytuacji z przeszłości z byłą już żoną wszystko jest mu obojętne. Na posterunku, gdzie obecnie pracuje, współpracownicy przymykają oko na bijący od niego smród przetrawionej wódki, podrzucając mu wyłącznie najprostsze sprawy. Mają go tam tylko "przezimować" do emerytury. Dopiero przestraszony głos Krzysztofa wyrywa komisarza Świderskiego ze stuporu. Nie wie czemu, ale pragnie mu pomóc. Widzi światełko w tunelu dla samego siebie, gdzieś w głębi Tomasz wierzy, że jeszcze nie jest stracony. A odnalezienie Agnieszki może tylko przyśpieszyć jego "kurację".
Już po kilku pierwszych stronach czułam, że ta książka będzie dla mnie wyzwaniem. Najpierw rzucają się w oczy liczne powtórzenia danego słowa- w jednym akapicie można ich naliczyć kilka, a tego nie lubię. Język polski jest tak solidnie rozbudowany, że bez problemu można znaleźć liczne wyrazy bliskoznaczne, a jeżeli zawodzi nas pamięć to istnieją jeszcze wszelkiego rodzaju słowniki. Drugą rzeczą jest pióro autora samo w sobie. Zdania niby tworzyły spójną całość pod względem stylistycznym, lecz nie miały w sobie mocy przyciągania uwagi odbiorcy. Moje myśli podczas lektury pływały sobie luzem, choć starałam się skupić na opowieści maksimum uwagi.
Również stworzeni przez autora bohaterowie mnie zawiedli. Dialogi między nimi były suche, sztywne. Zero jakichkolwiek emocji. To, co powinno w nas poruszyć czułą strunę zupełnie nie działało. Nawet opisy przeżyć Krzyśka z aresztu były takie... wyzute z emocji. Nie współczułam mu, gdyż zwyczajnie nie mogłam wczuć się w jego sytuację, mimo że przeszedł za dużo. Najgorszy typ postaci- ani dobrzy, ani źli, tylko... nijacy. Tacy, o których zapomina się zaraz po zamknięciu książki. Sam komisarz Świderski był zastanawiający- niby jakoś nie kochał zbyt mocno swojej żony, niby nie przeżywał szczególnie jej zdrad (miały chyba wyłączny wpływ na jego ego), kariera też go jakoś szczególnie nie zajmowała, lecz wzorem literackich mężczyzn cierpiących zalewał smutki alkoholem. No dobrze, tylko jakie smutki? Powody miał, ale czy gdziekolwiek dał czytelnikowi sygnał, że to o to chodzi? Bardziej wyglądało na to, że po prostu picie stało się dla niego nowym sportem wyczynowym, w którym bierze udział, bo zwyczajnie może.
Zabrakło mi też dokładniejszego portretu psychologicznego samego sprawcy. Owszem, wiemy z jakiego powodu kieruje swoją uwagę na kobiety, lecz jego wątek jest potraktowany bardzo po macoszemu. A przecież lubimy zgłębiać skrzywioną psychikę czarnych charakterów. Do tej pory zastanawia mnie jedno- czy miny mogą być głośne?
Zaginiona miała w sobie jakiś procent potencjału- jeżeli nie na oryginalną historię, to chociaż na wciskającą w fotel. Niestety, wszystkie najważniejsze elementy dobrego, mocnego thrillera tutaj zostały niewykorzystane. A szkoda, bo mogło być ciekawie. Chyba po raz pierwszy od dawna jakaś pozycja stała się dla mnie tak dużym rozczarowaniem.
Fragment: Gniew Północy
Danowie powoli podnosili drabiny i bezszelestnie opierali je o mury. W tym miejscu widać było dno, dzięki czemu można było swobodnie wykonać zadanie. Po chwili poczęli się wspinać. Przystanęli na drabinach, niewidoczni dla Franków na murze, i czekali. W obozie poza Hvitserkiem zostało trzydziestu łuczników, którzy teraz wyszli na brzeg i naciągnęli cięciwy, wymierzając je w stronę miasta. Na znak rogu frankijscy żołnierze od razu skierowali spojrzenia w kierunku obozu wikingów. Zanim zrozumieli, co się dzieje, powitał ich grad duńskich strzał.
Kartonowe klocki konstrukcyjne CARDBLOCKS
Klocki konstrukcyjne CardBlocks to nowość, o której warto mówić. Idealne dla dzieci, które wychowywane są w duchu Montessori, ale nie tylko. Przebijają niemal we wszystkich punktach klocki kolorowe, głośne. Cardblocks można opisywać w samych superlatywach, a dzisiaj opowiem wam coś więcej.
Jest to gra dla całej rodziny, która umili niejedno popołudnie czy wieczór. Opakowanie zawiera zestaw 49 klocków przed złożeniem, jeden klocek złożony i około 600 łączników. W pudełku znajdziemy również instrukcję, która wprowadzi nas w tajniki budowania i konstruowania, ale w tym przypadku ogranicza nas tylko własna wyobraźnia. Gdy już otworzycie pudełko i zaczniecie budować, składać, konstruować, to nie będziecie mogli się oderwać. Tekturowy klocek wraz z łącznikiem daje możliwość konstruowania przeróżnych budowli przestrzennych. Jakich? Most, domek, robota, zamek czy inne, bardziej skomplikowane rzeczy. W instrukcji składania znajdziecie dokładnie rozrysowany schemat składania klocka. Na stronie producenta znajdziecie również instrukcję wideo – jest to duże ułatwienie dla najmłodszych uczestników.
Co klocki CardBlocks mają w sobie wspaniałego? Po pierwsze – są ekologiczne. Do ich wytworzenia użyto tektury, dzięki czemu nasze środowisko nie jest zaśmiecane przez plastik, z którym i tak nie możemy sobie dać rady. Jeżeli ktoś chce, może pokusić się o pomalowanie poszczególnych elementów – jak wspomniałam, ogranicza nas tylko własna wyobraźnia. Po drugie – pobudzają zmysły w najprostszy, ale najbardziej polecany przez terapeutów sposób. Psychologowie zgadzają się co do tego, że głośne zabawki nie pomagają stymulować naszych pociech. Po trzecie – CardBlocks wspomagają koncentrację, relaksują, a także uczą myślenia przestrzennego. Rozwijają lewą półkulę mózgu. Dziecko czy dorosły, układając kartonowe klocki uczy się, jak odpowiednio ułożyć elementy, żeby budowla się nie przewróciła i miała jakiś sens. W przypadku budowania nie warto się do jednej formy. Można kombinować, przestawiać i odstawiać do znudzenia. Po czwarte – to jest „zabawka” dla wszystkich pokoleń. Piszę tutaj głównie o dzieciach, ale uważam, że i dorośli świetnie się bawią przy tej grze. Wciągnie osobę w każdym wieku! Po piąte – jest to produkt Polski. Zachwycamy się grami zagranicznymi, a musimy wiedzieć, że takie cuda mamy na własnym podwórku. W obecnych czasach warto wspierać nasze rodzime biznesy, a w CardBlock warto inwestować. Po szóste – są wytrzymałe i odpowiednie dla dzieci z przeróżnymi zaburzeniami, bo nie wydają żadnych, wrażliwych dźwięków. Neutralny kolor to również zaleta.
Nie znalazłam żadnej wady klocków konstrukcyjnych CardBlocks. Nie jest to zabawka przeznaczona dla dzieci poniżej 3 lat, ze względu na łączniki, które są elementami drobnymi, które łatwo połknąć. Jeżeli znudzi Wam się oryginalny zestaw albo będziecie chcieć więcej (a to więcej niż pewne), to producenci oferują wam różne dodatkowe moduły – rotunda, kopuła i bryły platońskie. CardBlocks to idealny pomysł na prezent.