Rezultaty wyszukiwania dla: Znak
Nasza słodka tajemnica
Nie wracaj sama po zmroku. Coś złego czai się w cieniu, tam, gdzie nie dosięga światło latarni...
Petra, Betty, Folke i Christer wraz z ekipą starają się schwytać gwałciciela, grasującego ulicami pod osłoną nocy. Jednak poszukiwania zostają przerwane przez zaginięcie kobiety, pracującej w opiece społecznej- Anny- Karin. Ostatni ślad prowadzi prosto do domu Keitha i Andrei, w którym już od dawna króluje strach. Gdzie kończy się granica między miłością a nienawiścią... ? Po piętach policji nieustraszenie depcze młoda dziennikarka, Magdalena Hansson, starając się zdobyć jak najlepszy materiał, ale i podsunąć trop stróżom prawa. A że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane...
Książka, określana jako ta, której napisania nie powstydziłaby się nawet Camilla Lackberg. Już wiecie, co skusiło mnie do sięgnięcia po Naszą słodką tajemnicę. Tak naprawdę dopiero poznaję literaturę szwedzką, może to stąd bierze się mój zachwyt nią. Ale do rzeczy...
Na początek powiem Wam, iż jestem zachwycona- inaczej nie potrafię tego określić. Fakt, nawet uwielbiana przeze mnie pisarka (wspomniana już Lackberg) byłaby zadowolona z takiego literackiego dziecka. Mimo, iż opisane wydarzenia toczą się w miesiącach ciepłych, to i tak czuć tam... mrok. Początkowo myślałam, że to właśnie sprawa ujęcia gwałciciela stanowi priorytet w policyjnych szeregach, ba, nawet trochę obawiałam się, że szybko się znudzę. Przeciwnie. Pogoń za nieuchwytnym zboczeńcem zeszła na dalszy plan, zaś czytelnik zostaje wprowadzony w śledztwo, od którego być może zależy czyjeś życie. O ile nie skończyło się ono gdzieś w głębi lasu... Historia wciąga właściwie od pierwszych stron, a autorka tworzy mroczny, tajemniczy klimat. Cóż, sekretów jest tu co nie miara. Nie mogłam się od niej oderwać, skupiona na tym, by jak najszybciej odkryć, czego tyczy się tytuł. Nie martwcie się, ta tajemnica wychodzi na światło dzienne.
Zastanawiacie się pewnie, co tak urzekło mnie w historii, która właściwie polega na poszukiwaniu Anny- Karin bądź jej szczątków? Prawdopodobnie każdy z nas coś ukrywa, wystarczy tylko głęboko kopać lub połączyć pewne fakty. Temat przemocy domowej- znany, prawda? Może nie zawsze z życia, częściej z telewizji, opowieści kogoś innego. Jest nam bliski, a jednocześnie tak daleki... Niby widzimy pewne oznaki, że w danym domu nie dzieje się za dobrze, ale najczęściej albo zbyt późno łączymy wszystko w całość, albo zwyczajnie nie chcemy się mieszać, nie chcemy zostać uznani za wścibskich. Błąd, duży błąd. A przy tym... jakie to śmieszne. Nie chcemy, by ktoś o nas źle pomyślał, dlatego w porę nie powiadomimy odpowiednich władz. I ktoś na tym cierpi, ale nie my, bo przecież to nie moja sprawa. Szczerze, nie potrafię sobie wyobrazić życia z tyranem. Nie znajduję powodów, dla których ktoś mógłby chcieć z nim mieszkać, utrzymując iluzję szczęśliwego, rodzinnego życia. Dlaczego nie odejdą? Czy słabość właśnie na tym polega?
Nasza słodka tajemnica to utwór o kilku wątkach- poszukiwaniu Anny- Karin, przemocy domowej, zazdrości. Autorka umożliwia nam poznanie bohaterów, poniekąd wejście w ich skórę. Obserwujemy, jakie relacje łączą ich ze współpracownikami, a często także ich rozwój. Towarzyszymy w chwilach trudnych, często zbyt. Razem z nimi zastanawiamy się, jaka decyzja jest słuszna. Staramy się zrzucić z czyichś barków odpowiedzialność za całe zło tego świata. Kochamy, rozstajemy się, godzimy i umieramy. Ot, życie- nie tylko literackie.
Macie ochotę na smaczny, szwedzki kąsek? Ninni Schulman dzieli się z nami takimi rarytasami, że aż żal byłoby nie skorzystać!
Konkurs - "Labyrinth"
Labyrinth: Ścieżki Przeznaczenia to rewelacyjna kontynuacja gry nagrodzonej „Wyróżnieniem Graczy" w 2012 roku. Każda rozgrywka jest unikalnym starciem, w którym epickie postacie bohaterów używają swoich potężnych mocy, zdobywają magiczne artefakty i kreują za każdym razem inny, unikalny wygląd labiryntu, pragnąc zdobyć upragnioną... nieśmiertelność!
"Król Cierni" już w księgarniach!
Od 25 listopada w sprzedaży dostępne jest już nowe wydanie Króla Cierni, drugiego tomu serii Rozbite Imperium Marka Lawrence'a.
Zapowiedź: "Po drugiej stronie" – Rafał Cuprjak
W prawdzie wydawnictwo nie ustaliliło jeszcze ostatecznej daty premiery książki debiutującego autora Rafała Cuprjaka - "Po drugiej stronie", jednak na 99% będą to pierwsze dni grudnia.
Zabij mnie, tato
Małe miasteczko, zwane Rykowem; dwie małe dziewczynki wracają ze szkoły pod opieką starszej siostry, Wiktorii. Jednak nastolatkę zatrzymują znajomi, a widząc, iż dom jest niedaleko, puszcza siostry same. Niestety, Julia i Ola nie docierają do domu. Mała społeczność łączy się w bólu z rodziną, starając się pomóc- przeczesują lasy, pytają znajomych, rozwieszają plakaty. Po dziewczynkach ślad zaginął...
Emerytowany policjant, a prywatnie przyjaciel rodziny, zwany "Mokrym" bądź "panem Zdzichem" patrząc na opieszałość władz bierze sprawy w swoje ręce. Informacje, zdobyte nieoficjalną drogą pomagają złapać trop- a jest nim seryjny morderca, zwolniony z więzienia. Nikt nie wie, gdzie obecnie przebywa psychopata, a działania policji obejmuje wyłącznie utrzymanie jego zniknięcia w sekrecie. Mokry ma coraz mniej czasu...
Z twórczością pana Stefana Dardy zetknęłam się po raz pierwszy w zeszłym roku, gdy zdecydowałam się sięgnąć po Opowiem ci mroczną historię. Wybór jak najbardziej trafny, po nim nabrałam chęci na kolejne książki tego autora. Niestety, brak czasu wpłynął na to, iż kolejną okazję na przeczytanie "dziecka" Dardy miałam dopiero przy premierze Zabij mnie, tato. Po lekturze żałuję tylko jednego- tego, że tak późno sięgnęłam po tę pozycję. Choć pseudonim, jaki nadany Zdzisławowi przez Kamila -pan Zdzich- kojarzy mi się raczej z niegroźnym wielbicielem wyskokowych trunków, to główny bohater nie należy do tej właśnie grupy. Wręcz przeciwnie, twardo stąpa po ziemi, stara się nie nazwiązywać zbędnych relacji, które mogłyby go na dłużej zatrzymać w danym miejscu. Nie chce się przywiązywać i planuje nie reagować na przyjacielskie gesty. Cóż, jak to w życiu bywa, nic nie idzie po myśli Zdzisława i właściwie od razu między nim a właścicielem pizzerii, wspomnianym już Kamilem nawiązuje się nić porozumienia. Wkrótce też poznaje rodzinę przyjaciela- żonę Izabelę oraz córki, Wiktorię, Julię, Olę.
Nie wiem, czym zazwyczaj częstował pan Darda swoich czytelników, ponieważ jak już wspomniałam, za sobą mam dopiero dwie jego książki. Choć zdania (jak zawsze) są podzielone, to ja odebrałam Zabij mnie, tato jak najbardziej pozytywnie. Z każdym kolejnym rozdziałem na światło dzienne wychodzą nowe okoliczności, następujące po sobie zdania zaostrzają apetyt. Intrygowało mnie, czy trop, ciągnący się od zabójstw sprzed lat jest właściwy, czy to raczej udane zagranie autora. Szczerze, sprawa zaginięcia dziewczynek wydawała mi się beznadzieja i po prostu niemożliwa do rozwiązania. Wyobraźcie sobie, nie macie właściwie żadnych poszlak, nikt oczywiście niczego nie widział i nie słyszał, a dzieci... zniknęły, jakby nigdy ich nie było. Poniekąd współczułam panu Zdzichowi, bowiem to na niego spadło brzemię pocieszania całej rodziny, a przy tym prowadzenie indywidualnego śledztwa.
Dawno nie czytałam utworu, gdzie morderca byłby zwykłym tchórzem. Zazwyczaj dostajemy mieszankę superbohatera (pomijając pozytywne cechy, oczywiście) z geniuszem zbrodni. Dają się złapać przez głupi błąd, ale umierają z uśmiechem na ustach. U Dardy psychopata to także człowiek, głośno reagujący na ból, bojący się śmierci. Tego mi było trzeba! Szczególnie, że do końca nie byłam pewna, czy aby za tajemniczym zniknięciem nie stoi ktoś z najbliższego kręgu porwanych.
Krwawych momentów jest niewiele, ale poraża -i przeraża!- realizm owej pozycji. Przecież codziennie ktoś ginie, a rodzina do końca nie wie, czy ktoś porwał ich bliską osobę, a może śmiertelnie potrącił i teraz ciało ukochanego człowieka spoczywa gdzieś w lesie, przykryte dla niepoznaki stosem gałęzi? A może ów zaginiony sam pragnął odłączyć się od rodziny, nie pozostawiając po sobie nawet listu...? Nie tylko dzieci są na to wszystko narażone, choć nie mają tyle sił, by bronić się przed zewnętrznym złem- zły los dotyka ludzi w każdym wieku. I aż chce się zapytać, dlaczego człowiek robi to bliźniemu... ? Jak zareagowałabyś/ zareagowałbyś, gdyby własne dziecko pragnęło śmierci z Twojej ręki... ?
Garść mrocznych wspomnień, szczypta wylanych już łez, ból, który nigdy nie zniknie- tak mogę podsumować Zabij mnie, tato. Kto nadal jest oporny, ten niech lepiej zmieni zdanie!
Krwawa kampania
Dobrych książek fantastycznych nigdy dość. Rozpoczynając recenzję truizmem, zapytam jednocześnie – kto zechce mu się przeciwstawić? Osobiście ciągle czuję się laikiem w tym gatunku. Jednak laikiem, który stara się orientować, co w trawie piszczy. Nie inaczej było w przypadku Trylogii Magów Prochowych. O istnieniu tej serii usłyszałam zaraz po premierze pierwszego tomu. Los jednak chciał, że udało mi się z nimi zapoznać dopiero przy okazji drugiego tomu. Dlatego „Krwawą Kampanię" będę recenzowała z pozycji osoby, która z pierwszym tomem miała styczność praktycznie zerową.
Z racji wcześniej wspomnianych przyczyn, nieco czasu zajęło mi samo wejście w świat opowieści, zapoznanie się z bohaterami książki i ułożenie ich relacji w sensowną całość. Jak również poznanie realiów panujących w świecie przedstawionym. Nie trzeba było jednak czekać długo, aby zaprezentowana rzeczywistość wciągnęła mnie doszczętnie. Z kartki na kartkę, wpadałam coraz głębiej. Przyjdzie nam poznać trzy historie. Jednym z bohaterów jest Marszałek polny Tamas, który znalazł się w ogniu walki z kezańską armią. Mężczyzna postrzegany jest jako świetny dowódca, któremu nie pierwszy raz przyjdzie zmierzyć się z przeważającymi siłami wroga. Swoje miejsce w wojennej rzeczywistości próbuje znaleźć również jego syn Taniel Dwa Strzały, którego wielu pragnie wykorzystać do własnych celów. Trzeciemu z bohaterów, detektywowi Adamatowi, przyjdzie natomiast stoczyć walkę o swoją rodzinę. W taki właśnie świat wpadamy, pełen walki, intryg, ale i uczuć, które jeszcze przetrwały.
Narracja „Krwawej kampanii" prowadzona jest z punktu widzenia wcześniej wspomnianych bohaterów, dzięki czemu przedstawiają nam oni w różny sposób wydarzenia, które bardzo często dzieją się w tym samym czasie. Zabieg ten jest dość ciekawy, choć może on przeszkadzać. Niekiedy bowiem momenty kulminacyjne zostają przegrodzone przygodami innej postaci. Przestajemy się jednak złościć z tego powodu, gdy okazuje się, że zaprezentowana historia jest zazwyczaj równie ciekawa. Szybka akcja to niejedyna zaleta tej powieści. Równą wartość stanowią jej bohaterowie. Poprzez liczne perturbacje poznajemy ich zachowania i osobowość. Nie raz być może, będziemy także chcieli dokonać oceny moralnej ich czynów. Innym razem odnajdziemy w nich część siebie. Jednym będziemy kibicować, innym wprost przeciwnie. Na koniec ostatni ze składników tej znakomitej książki, czyli świat przedstawiony złożony z małych walk o to, na czym bohaterom zależy i wielkich intryg politycznych oraz krwawych bitew. Dość często przyjdzie nam stanąć razem z postaciami w pierwszym szeregu lub też wszcząć bójkę.
Koniecznie należy w tym miejscu wspomnieć o magach prochowych. Czyli ludziach obdarzonych szczególnymi zdolnościami, które objawiają się po zażyciu przez nich prochu. Pozwala on im stać się szybszymi, czy lepiej widzieć. Może taki koncept brzmi absurdalnie, ale absolutnie nie przeszkadzało mi to w trakcie czytania książki. Ta innowacja to jedno. To jednak czym broni się ta pozycja, to przede wszystkim tempo akcji. Rozkręca się ona praktycznie już na samym początku. Dosłownie od pierwszej strony zostajemy wrzuceni na głęboką wodę i śledzimy poczynania bohaterów z zapartym tchem przez cały czas, czyli przez blisko 700 stron. Dzieje się wiele, a szanse na odpoczynek mamy tylko czasami, za sprawą opisów otaczającej nas rzeczywistości. Zaraz jednak pędzimy znowu i zupełnie nie chcemy się zatrzymywać, wprost prosimy o jeszcze. Ta książka to idealny przykład paradoksu, kiedy to pragniemy, jak najszybciej dotrzeć do jej końca, po to, by dowiedzieć się, jak się to wszystko skończy, a jednocześnie po jej ukończeniu nie wiemy co ze sobą zrobić. Brakuje nam bowiem zaprezentowanej rzeczywistości i jej bohaterów.
Jeżeli macie za sobą lekturę „Obietnicy krwi", to pewnie nie muszę Was zachęcać do sięgnięcia po kontynuację. Jeżeli natomiast nie czytaliście pierwszej części, to również się nie obawiacie. Jak wspomniałam wcześniej, zaczęłam od drugiego tomu, jednak moje zagubienie nie trwało długo. A swoje braki zamierzam jak najszybciej nadrobić.
Eperu
„Miłość jest jak herbaciane liście. Nawet gdy z czasem odparuje z nich woda i pokryją się kurzem, wrzucone do wrzątku z powrotem odzyskują barwę, zapach i smak. Zasuszone uczucie pod wpływem gorącego wspomnienia też nabiera kolorów". *
Mówi się, że miłość potrafi przenosić góry, że gdy kochamy nic nam nie jest straszne. Bo jeśli kochamy szczerze, do szaleństwa i bez ograniczeń wszystkie przeciwności, bariery są niczym w porównaniu do łączącej dwoje osób więzi, która pokona wszystko. Miłość jak z bajki, ale jednak realna.
Dziewiętnastoletnia Anna Wilk jest Polką, ale od kilku lat wraz z mamą, swoją przyjaciółką Eiką i jej mamą mieszka za granicą. Dziewczyny właśnie ukończyły szkołę i z tej okazji ich matki zaplanowały wyjazd do Francji. W tym czasie w Cannes ma się odbyć festiwal filmowy, na który Wika chce bardzo się udać by na własne oczy zobaczyć słynnego Leo Blacka, po wielu namowach udaje jej się namówić Annę by wybrała się wraz z nią. W momencie gdy pojawia się Leo i zaczyna rozdawać autografy dzieje się coś nieprawdopodobnego, z morza osób mężczyzna zauważa właśnie Annę i zaprasza ją w dość nietypowy sposób na spotkanie. Dlaczego właśnie ona, co nim kierowało i czy ich historia będzie miała ciąg dalszy?
Augusta Docher swoją debiutancką powieścią weszła na nasz rynek czytelniczy z dość dużym przytupem, zdobywając sympatię czytelników nie tylko poprzez książkę, ale i swój sposób bycia: sympatyczna, otwarta na wszelkie uwagi, dzielnie przyjmująca konstruktywną krytykę. Eperu zbiera różne, czasem nawet dość skrajne opinie, a jak będzie w moim przypadku?
Po opisie może się wydawać, że to romans jakich wiele, ale to tylko pozory. Docher stworzyła fabułę z wątkiem paranormalnym – bez obaw, nie ma tu wilków, wampirów, zmiennokształtnych lub elfów – który idealnie łączy się z tym romansowym. Podoba mi się zamysł autorki, to w jakim kierunku poszła pisząc o Wędrowcach, widać, że ma pomysł i go realizuje, przemyca w treści informacje o nich (czasami dość szczątkowe, co pewnie jest zamierzone przez Augustę i w kolejnym tomie ujawni więcej), mówi o pochodzeniu, ich umiejętnościach a raczej talentach, wyjaśnia na czym polega ich wyjątkowość. Pod tym względem się wyróżnia, bo nie poszła utartą drogą. Jeśli chodzi o temat romansu i on nie jest taki zwykły, autorka plącze i daje popalić bohaterom, gmatwa ich losy nie tylko przez wzgląd na pochodzenie Leo, ale i zwykłe codzienne problemy, przy czym pozwala im zobaczyć jak mocne może być prawdziwe uczucie.
Treść Eperu w moim odczuciu jest dopracowana i przemyślana. W przypadku tego tytułu nie ma mowy o nudzie czy też znużeniu, cały czas coś się dzieje, na ile to możliwe poznajemy coraz to nowsze fakty, a wszelkie niewiadome pobudzają tylko ciekawość. Podoba mi się styl pisania autorki, jej spojrzenie na różne sprawy, pomysłowość no i oczywiście, to jak opisuje rodzące się uczucie.
Plusem są też bohaterowie, a raczej ich charakterystyka. Docher nadała im szereg przeróżnych cech, indywidualność i osobowość, co sprawia, że w książce na próżno szukać dwóch identycznych postaci. Wyróżniają się na tle pozostałych a co ważniejsze swoim zachowaniem, kierowaniem się rozsądkiem oraz emocjami sprawiają, że są bardziej rzeczywiści, realni. Prym oczywiście wiedzie nieśmiała i urocza Anna oraz Leo ze swoją romantyczną duszą. Wiele ich różni, ale pomimo tego wspólnie się uzupełniają.
Obawiałam się gabarytów tej publikacji, ale gdy tylko zaczęłam czytać i wsiąkłam w poznawaną historię wszystko przestało mieć znaczenie. Losy Anny i Leo absorbują, sprawiły, że bezwiednie się z nimi zżyłam i z zapartym tchem śledziłam bieg wydarzeń. Kibicowałam im, wraz z nimi przeżywałam wzloty i upadki. Zafascynowana czytałam fragmenty o Wędrowcach, denerwując się przy tym dlaczego tak mało gdy ja chcę więcej i więcej. I zastanawiając się nad tematem reinkarnacji, jakby to było odradzać się i pamiętać poprzednie wcielenia. Augusta Docher na kilka godzin odcięła mnie od rzeczywistości, przeniosła do świata bohaterów i wywoływała przeróżne emocje, dostarczyła mi niesamowitych wrażeń i pozostawiła z wielkim znakiem zapytania co dalej?!, takie zakończenia powinny być zakazane, jak żyć pozostawionym w takim zawieszeniu? Skoro to jest debiut, to już nie mogę doczekać się kolejnych jej książek.
Oczywiście polecam, jeśli ktoś lubi połączenie fantastyki i romansu, do tego debiuty, to z pewnością nie zawiedzie się na Eperu. Augusta Docher dba o detale, o opisy i przekaz emocji. Ponadto finałem wywołuje szok i konsternacje, niepewność tego co będzie dalej. Czytajcie, zapewniam, że nie pożałujecie!
„Czasami życie musi człowieka przeczołgać, aby go wzmocnić, aby dać mu siły do dalszych zmagań z rzeczywistością, z tym wszystkim, co jeszcze go spotka". *
*Augusta Docher, Eperu
Angus Watson "Czas żelaza #1" - pod patronatem
Nikt nie rodzi się legendą. Legendę wykuwa przeznaczenie. Dug Fokarz to pechowy najemnik, który zmierza na południe, aby zaciągnąć się do armii króla Zadara. Przeszkadza mu w tym nieustanne ratowanie z opresji niewłaściwych ludzi. Dug znalazł się więc po złej stronie barykady względem wielotysięcznej armii, do której chciał dołączyć, a to dopiero początek jego kłopotów.
Sicario
Denis Villeneuve wstrząsnął filmowym światem i widzami już co najmniej dwukrotnie. Przyszedł czas na zrobienie tego po raz kolejny. „Sicario" to doskonała sensacja, lecz gdyby nie genialna warstwa realizacyjna, historia zaprezentowałaby się jak wiele innych. Reżyser stosuje podobne chwyty jak w „Labiryncie", lecz... ze zdwojoną siłą. Gdy już myślimy, że zwolnimy oddech, gdy nasze przypuszczenia okażą się trafne, bach, Villeneuve znów przypomina nam, żebyśmy się opamiętali i zapomnieli o schematach serwując kolejny zwrot akcji.
Młoda agentka FBI Kate Macer (Emily Blunt) pracuje w wydziale ds. porwań. Zaangażowana w swoją pracę zostaje dostrzeżona przez „górę". Przyłącza się do supertajnej akcji CSI mającej na celu pojmanie szefa wielkiego meksykańskiego kartelu narkotykowego. Agentka początkowo nie zna żadnych szczegółów operacji, a gdy zaczyna je stopniowo pokazać, okazuje się, że jej przełożeni i współpracownicy balansują na granicy prawa. Kate Macer wchodzi wraz z „konsultantem" agencji oraz całym zespołem w sam środek narkotykowego piekła.
Już początkowa sekwencja pokazuje, w jakim tonie rozegra się całość filmu. Początkowo mamy ciszę przed burzą, potem wtargnięcie FBI do podejrzanego budynku, a na koniec strzelaninę. Na koniec? Tu właśnie pokazuje się cały charakter i umiejętność prowadzenia narracji przez Villeneuve'a. Agenci znajdują jeszcze w ścianach zmasakrowane zwłoki w oszałamiającej ilości, a żeby przypadkiem widz nie poczuł się pewny swoich przypuszczeń, ostatecznie miejsce wybucha wraz z niektórymi policjantami. W takim charakterze rozgrywa się „Sicario". Odbiorca wciąż dostaje kolejne zastrzyki adrenaliny, aby napięcie nie zeszło z niego przez całe dwie godziny. Ba, najlepiej, żeby wciąż rosło, dopóki nie osiągnie kolosalnych rozmiarów.
Kate Macer stoi w opozycji do pozostałych bohaterów filmu, którzy w teorii również stoją na straży prawa.Ona wstąpiła do policji z powołania, z chęci ratowania świata. Jak widzimy po jej stroju, wyglądzie, zrezygnowała dla służby z samej siebie – wciąż nosi ten sam T-shirt, a jej włosy dawno nie widziały fryzjerskich nożyczek. Tym bardziej nie potrafi zrozumieć swoich nowych przełożonych oraz współpracowników. Jak mogą tak mocno naginać granice prawa, moralności? Czy oni jeszcze służą społeczeństwu? A może to tylko polityczna rozgrywka? To właśnie z jej perspektywy poznajemy policyjny, wykolejony świat. Zostajemy bombardowani informacjami, jak ona, zostajemy tak samo zaszokowani brutalnością.
Najnowsza produkcja Villeneuve'a to także produkcja świetnie zagrana. Emily Blunt doskonale oddaje frustrację swojej bohaterki, która szarpie się w nowej, brutalnej krainie. W stonowany sposób oddaje szok, zaskoczenie, świetnie kontrastujące z postawą reszty bohaterów. Josh Brolin, przeżywający teraz swoje 5 minut, odgrywa cynicznego, acz nieco zdesperowanego przełożonego, za to Benicio del Toro przeraża samym spojrzeniem, które łączy w sobie gniew i smutek.
Ten obraz nie byłby pełny, gdyby do znakomicie poprowadzonych aktorów i narracji nie dołączyły genialne zdjęcia. Od początku można podziwiać kunszt operatora, lecz najlepiej uwidacznia się w tych najlepszych scenach – zejścia do tunelu, szybkiej akcji w Juarez, a także samej prezentacji miasta zwanego Bestią. Dodać należy do tego muzykę, która szumi w uszach długo po zakończeniu seansu, potęgując wrażenie przygniatania widza do podłogi każdą kolejną sceną, a niekiedy nawet ujęciem.
„Sicario" to wyśmienite kino gatunkowe. Szybka, dynamiczna akcja to najbardziej sztampowa ze składowych tego obrazu. Brutalna, ponura w wymowie produkcja nie pozwala widzowi na choć chwilę oddechu, prezentując świat, który dla bohaterki jest nie do wyobrażenia, a co dopiero dla nas. Aż strach pomyśleć, czym następnym razem Denis Villeneuve'a wciśnie nas w fotel i nie wypuści przez kilkadziesiąt długich minut.
Slow West
„Slow West" to pełnometrażowy debiut Johna Macleana. Reżyser do tej pory zrealizował dwie krótkometrażówki. Co ciekawe – obie z tym samym aktorem. Michaelem Fassbenderem. Nie mogło go więc zabraknąć u boku Macleana i tym razem. Właśnie gdzieś tutaj zaczyna się sukces „Slow West" - to rola pisana pod konkretnego aktora, film, który jest wyśnioną „wariacją na temat". A poza tym, jak wielu zdecydowałoby się zrobić Dziki Zachód wśród krajobrazów Nowej Zelandii?
Siedemnastolatek, szkocki panicz Jay Cavendish (Kod Smit-McPhee) przemierza ocean i wiele kilometrów w poszukiwaniu miłości swojego życia Rose Ross (Caren Pistorius). Chłopak trafia w końcu na Dziki Zachód, którego praw nie jest świadom w żadnym stopniu. Po drodze spotyka Silasa (Michael Fassbender), tajemniczego wędrowca, który zaproponuje paniczowi pomoc w przeprawie przez tę krainę. Jakie będą konsekwencje decyzji Jaya? Czy Silas wie coś, o czym nie wie Cavendish? Czy uda im się odnaleźć Rose? Co ich czeka po drodze?
„Slow West" to film o przetrwaniu. Oczywiście przede wszystkim tym fizycznym, lecz nie tylko. Głównemu wątkowi podróży, wędrówki przez Dziki Zachód, towarzyszy ten o zanikaniu Indian. Zderzenie dwóch kultur okazuje się brutalne, pełne przemocy. Nawet Jay zaczyna rozumieć, że biały człowiek rości sobie zbyt wiele praw do ziemi, którą właściwie dopiero co odkrył, że zabija nie tylko lud, ale całą historię, kulturę i naukę. Przetrwanie dotyczące wyłącznie fizyczności tyczy się wszystkich bohaterów, lecz po drodze przychodzi jeszcze to, w które włączone są własne ideały, zasady, moralność. W tym sensie "Slow West" prezentuje się niemalże jako przypowieść.
Cavendish to idealista, romantyk, niewinny, a nawet naiwny chłopiec, który przemierza pół świata, aby zdobyć ukochaną, która nie wiadomo nawet, czy odwzajemnia jego uczucia (dowiecie się tego w trakcie seansu). Z drugiej strony mamy Silasa – chama, gbura, egoistę, który jednak skrywa w sobie jakieś ogromne pokłady emocji. Ta twarz musi kryć jakąś historię, jakąś genezę, a jej niewyjaśnienie powoduje, że widz jeszcze bardziej jest mężczyzną zafascynowany. Z każdą kolejna sceną wzrasta wrażenie oglądania filmu o dojrzewaniu. Wędrowiec dorasta do empatii, do walczenia ze swoim egoizmem. Jay w końcu zaczyna rozumieć, że nieodłącznym elementem świata, w którym przyszło mu żyć jest śmierć.
Wydaje się, jakby rola Silasa została napisana z myślą o Fassbenderze (zresztą dam sobie uciąć głowę, że tak było). Kamera poświęca brytyjskiemu aktorowi sporo czasu, decydując się na całkiem sporo zbliżeń. Kodi Smit-McPhee, pomimo młodego wieku, również nieźle poradził sobie w roli Jaya. W samej jego twarzy kryje się jakaś niewinność, zagadka, bezbrzeżne oddanie sprawie. Nie jestem do końca pewna, czy to umiejętność wcielenia się w postać czy raczej wylewająca się z ekranu natura i osobowość aktora.
Z całości obrazu przenika na zewnątrz jakiś oniryczny, surrealistyczny klimat. Powoduje ją sama historia, nietypowe rozwiązania fabularne poprzedzające konkluzję tej opowieści (o których nie zamierzam zbyt wiele mówić, bo odebrałabym Wam przyjemność oglądania), a także niesamowita plastyczność zdjęć. Każde ujęcie można by przekalkować w skali 1:1 do jakiegoś kolorowego komiksu i złudzenie wcale by nie minęło. To nie jest Dziki Zachód z książek, to właśnie Dziki Zachód z obrazkowej opowieści.
Pomimo, że „Slow West" to opowieść o Dzikim Zachodzie (tym nieco onirycznym), plenery wcale nie reprezentują Dzikiego Zachodu. Twórcy zdecydowali się nakręcić film w Nowej Zelandii, czego nie da się przeoczyć oglądając tę produkcję. Ten krajobraz potęguje w jakiś sposób ów wcześniej wspomniany surrealizm, lecz dodaje piękna zdjęciom. Świetnie wykadrowane, umiejętnie ukazujące cudowność otaczających bohaterów plenerów.
„Slow West" to obraz, który cieszy oko, na który naprawdę znakomicie się patrzy. Kolory wręcz na ekranie żyją, choć głównie spoglądamy na odcienie brązu i zieleni. Wariacja na temat westernu w rękach Johna Macleana prezentuje się bardzo sprawnie, a przy tym to intrygujące, specyficzne kino, które ogląda się niczym dawno nienadchodzący sen.