Rezultaty wyszukiwania dla: Znak
Wind River. Na przeklętej ziemi
„Statystyki zaginionych prowadzi się dla każdej grupy demograficznej. Wyjątek stanowią indiańskie kobiety. Nikt nie wie, ile z nich jest zaginionych” – ta zaskakująca informacja rodzi pytania o przyczyny takiego stanu rzeczy. Czy dzieje się tak dlatego, że te kobiety są traktowane jako inne, gorsze? Czy też wśród Indian panuje zmowa milczenia? A może wypchnięci poza nawias społeczeństwa, zamknięci w rezerwatach Indianie nie wierzą, że biały człowiek jest w stanie im pomóc, że chodzi mu o sprawiedliwość i uchwycenie sprawców? Pewne jest, że władze stanowe nie prowadzą takiej sprawozdawczości, jakby rezerwaty, w tym rezerwat Wind River, położony w centralnym regionie stanu Wyoming, będący domem dwu plemion: Północnych Arapahów i Wschodnich Szoszonów, nikogo nie obchodziły.
Życie w rezerwacie nie należy do łatwych, zaś panujące tam warunki klimatyczne czynią je jeszcze trudniejszym. Właśnie tam, w tym zapomnianym przez Boga i ludzi rejonie, Taylor Sheridan umieścił akcję swojego filmu, pt. „Wind River. Na przeklętej ziemi”. Debiutujący na wielkim ekranie w charakterze reżysera Sheridan, trwale zapisał się tą produkcją w świadomości widza, który uzna artyzm filmu, doceni siłę wyrazu minimalizmu, a także wciągającą fabułę i sam sposób przedstawienia poruszanego problemu. Ośnieżone szczyty gór są dodatkowym bonusem, bowiem zdjęcia krajobrazów budzą zachwyt, mimo iż naznaczony jest on tragedią, jaka rozegrała się w Wind River.
To właśnie tam, podczas rutynowego obchodu terenu, tropiciel dzikich zwierząt Cory Lambert (w tej roli znakomity Jeremy Renner), odnajduje przysypane śniegiem ciało młodej Indianki, córki swojego przyjaciela. Kobieta zmarła z wychłodzenia, ale wcześniej została brutalnie zgwałcona, przebyła też wiele mil biegnąc po śniegu i to bez obuwia. Śledztwo w tej sprawie prowadzi FBI, choć o podejściu do tego morderstwa świadczy osoba funkcjonariuszki – na pustkowie zostaje wysłana młoda, nieskażona jeszcze systemem agentka, Jane Banner (w tej roli znana m.in. z filmu „Avengers: Czas Ultrona” Elizabeth Olsen). Specyfika rezerwatu, brak doświadczenia w pracy w tak trudnych warunkach sprawiają, że kobieta zmuszona jest poprosić o pomoc Cory'ego. Wspólnie ruszają tropem zbrodni, choć nie będzie łatwo dociec prawdy. Cory dąży jednak niestrudzenie do rozwiązania zagadki, bowiem śmierć dziewczyny budzi w nim wspomnienia rodzinnej tragedii, jaka dotknęła go w przeszłości. Wraz ze śledztwem wracają nie tylko bolesne wydarzenia, zwiększa się też motywacja, by odnaleźć zabójcę, a także wymierzyć sprawiedliwość...
Mimo iż fabuła krąży wokół samego morderstwa i wąskiego grona bohaterów, to ta prostota robi niezwykłe wrażenie. Choć obraz można zakwalifikować jako kryminał, to – z uwagi na zaangażowanie emocjonalne, skomplikowane doświadczenia życiowe bohatera, a także fakt, iż przedstawione w filmie wydarzenia miały miejsce, wymyka się on schematom. Staje się swego rodzaju dokumentem, filmem obyczajowym, pomnikiem wzniesionym z bólu po stracie dziecka i niesprawiedliwości, którą było wyrzucenie indiańskich kobiet poza nawias. Znamienne jest to, iż prostota fabuły przekłada się również na minimalistyczne dialogi – prawdziwe wrażenie robi to, co dzieje się pomiędzy słowami, a także niezwykła muzyka, która wprowadza napięcie, równocześnie pozwalając skoncentrować się na akcji.
Mocną stroną tej produkcji – poza fabułą i znakomitymi ujęciami – jest gra aktorska. Surowy, wycofany Lambert o smutnej duszy, doskonale sprawdza się w roli samotnego wilka, myśliwego, który wciąż zmaga się z demonami przeszłości. Również wybór Elizabeth Olsen, o anielskiej urodzie i naiwności w oczach sprawia, że grana przez nią postać niedoświadczonej agentki Banner, która wciąż nie może pogodzić się z okrucieństwem tego świata i której doświadczenie nie odebrało jeszcze umiejętności okazywania emocji, wypada tak autentycznie.
Tym samym film „Wind River. Na przeklętej ziemi”, można uznać za obraz wyjątkowy, który w pełni zasługuje na pochwały, jakie odbiera. Odarty z efektów specjalnych, czy szybkich zwrotów akcji, obraz broni się doskonale, zarówno swoją głębią, jak i mistrzowską jego realizacją. Pozostaje życzyć sobie więcej takich filmów, które długo pozostają w pamięci widza, wywołując niesłabnące emocje.
Bestie i ludzie
Przyciągnął Twój wzrok, choć sama nie wiesz czemu; początkowo może to wydaje się nawet nieco śmieszne, ale określiłabyś go jako... magicznego. Nie z tej ziemi. Przyciąga Cię do siebie jakąś magnetyczną siłą. Nie wiesz, kim jest, ale nie możesz oderwać wzroku. Zresztą zauważasz, że on również uważnie się Tobie przypatruje. Przypadek? A może przeznaczenie? I choć świat wielokrotnie ostrzega przed ludźmi, którzy pod płaszczykiem niewinnego, sobotniego flirtu kryją znacznie gorsze chęci, kusi Cię. Decyzja zapadła. Ale... uważaj. Bo świat nie jest taki czarno- biały, jak do tej pory sądziłaś, a ramiona przyszłego kochanka mogą w ciągu kilku sekund zamienić się w te, które odbiorą Ci życie. I tak, po ziemi kroczą istoty, o których nawet nie miałaś pojęcia.
Miałam już wcześniej okazję zapoznać się z twórczością pana Jacka Piekary; wówczas moim wyborem była seria "Ja, Inkwizytor". Od razu polubiłam pióro autora, czarny humor, nieszablonowy tok wydarzeń. Byłam więc ciekawa, czy zbiór opowiadań grozy wyjdzie mu równie dobrze. I zdecydowanie jestem na tak!
W Bestiach i ludziach motywem przewodnim niby są tytułowe bestie- potwory, jakich nigdy nie mieliśmy okazji (i bardzo dobrze!) napotkać na własnej drodze. Zauważa się tu zarówno takie, o których mogliśmy czytać w innych, zbliżonych gatunkowo książkach, jak i te stworzone na potrzeby książki przez pana Piekarę. Jednak tytuł może być nieco mylący. Nie chodzi w nim bowiem o to, że ludzie zostają zaatakowani, osaczeni czy zabici przez monstra, lecz o to, że właściwie niektórzy z naszego gatunku mogą stać z nimi w równym szeregu pod względem braku moralności. Trudno się z tym nie zgodzić; to my jesteśmy największymi potworami, jakich Ziemia mogła oglądać. Pod względem bestialstwa niczemu nie ustępujemy przed istotami znanymi nam z literatury. Kłamiemy, ranimy zabijamy. I to wszystko dla własnego zysku.
Opowiadania są świetnie napisane. Trzymają w napięciu, przyciągając jednocześnie intrygującymi postaciami. Bohater, który początkowo wydaje się czysty jak łza, z którym wręcz solidaryzujemy, ostatecznie okazuje się... cóż, zupełnie inny. Czasami ciężko wyraźnie określić, kto w tej grze jest czarnym charakterem, co jeszcze dodaje lekturze owego "smaczku". Do tego owe historie kończą się nierzadko w sposób niejednoznaczny. A czy dla czytelnika nie ma lepszego prezentu niż książka, nad którą musi odrobinę pogłówkować?
Pan Jacek Piekara znakomicie poradził sobie z wprowadzeniem odbiorcy w stworzony przez siebie świat. I choć z opowiadania na opowiadanie ulegał on delikatnym zmianom (przenosimy się bowiem w różne rejony, w odmienne czasy), nie stanowiło to żadnego problemu. Bardzo łatwo wczuć się w sytuację przedstawianych postaci, choć nie do końca można zrozumieć tok ich myślenia. Zresztą, czy ktoś prócz psychiatry jest zdolny do zrozumienia postępowania psychopaty? Wątpię.
Mimo że zazwyczaj sięgam po literaturę grozy, aby odkryć jakąś nową, oryginalną oraz intrygującą bestię, to tym razem moją uwagę zdecydowanie bardziej przyciągnęły... postacie ludzkie. Autor tak skrzętnie stworzył bohaterów, że rozpoczynając przygodę z danym opowiadaniem byłam pewna, że właśnie owego człowieka czeka coś złego. W życiu nie spodziewałabym się, że to on będzie nieść zło dalej.
Lektura wciągnęła mnie na dobre; po jej odłożeniu jeszcze długo zastanawiałam się nad motywami bohaterów, nad niektórymi zakończeniami. Nie byłam pewna, czy tok moich myśli idzie w dobrym kierunku- autor zasiał we mnie ziarenko niepewności. Dlatego uważam, że ów zbiór opowiadań dla każdego czytelnika lubującego się w grozie, będzie niezwykłą lekturą. Zresztą, czy twórczość pana Piekary trzeba polecać?
Gdańskie Targi Książki
Pierwszy raz na Pomorzu odbędą się Gdańskie Targi Książki.
Gdańskie Targi Książki to pierwsza tak duża inicjatywa poświęcona literaturze na Pomorzu. Jej celem jest promocja czytelnictwa, literatury publikowanej w Polsce, a także okazja do konsolidacji środowiska literackiego i umożliwienia spotkania z nim mieszkańcom Trójmiasta i województwa pomorskiego.
Gdańskie Targi Książki odbędą się w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej, a także w Instytucie Kultury Miejskiej, Nadbałtyckim Centrum Kultury, Centrum Św. Jana, Bibliotece pod Żółwiem oraz w Sztuce Wyboru.
Wikingowie. Kraina Proroka
Na spalonych słońcem ziemiach Półwyspu Iberyjskiego rozegra się decydujące starcie pomiędzy wikingami a wrogiem z Południa. Czwarty, finałowy tom sagi Radosława Lewandowskiego to opowieść o sile i uporze nordyckich wojowników. Spina on klamrą wątki i losy postaci poznanych w poprzednich tomach. Ostatnia część pasjonującego cyklu „Wikingowie” ukaże się 28 marca pod patronatem Secretum.
Rycerz Siedmiu Królestw. Edycja ilustrowana
To aż niewiarygodne, że swoją przygodę z twórczością George’a R.R. Martina rozpoczęłam od „Rycerza Siedmiu Królestw”. Plan był zupełnie inny – od dawien dawna przymierzałam się do sięgnięcia po pierwszy tom cyklu Pieśń Lodu i Ognia. Nawet tuż po zakupie postawiłam go w tak strategicznym punkcie w mojej biblioteczce, że był niczym odwieczny wyrzut sumienia. Ciągle się przypominał i rzucał w oczy, a ja stale udawałam, że tego nie widzę. I nawet popełniłam karygodny błąd, bo w trakcie jednej reorganizacji biblioteczki po prostu go gdzieś schowałam. Wstyd i hańba. Ale „Rycerz Siedmiu Królestw” nie dał się już tak łatwo zlekceważyć...
Książka ta zawiera w sobie trzy historie ze świata „Gry o Tron”. Akcja rozgrywa się oczywiście w krainach Westeros, jednakże zdecydowanie nie są to trzy odrębne historie, a właściwie opowieść o jednym, konkretnym bohaterze. I to ciągła opowieść, która prezentuje jego perypetie rozgrywające się na przestrzeni czasu – i to dosyć krótkiego, zdecydowanie nie można tego liczyć w latach. Głównym bohaterem jest młody wędrowny rycerz o imieniu Dunk. W niczym nie przypomina takiego typowego rycerza, którego obraz właśnie pojawił się w Waszej głowie. Właściwie do tej pory zastanawiam się nad tym, czy słowa dotyczące jego przeszłości, które padały z jego ust, są prawdą. I chyba nie tylko mnie to gnębi, bo nawet wszyscy bohaterowie, których Dunk spotykał na swojej drodze, zastanawiali się nad tym samym...
Dunk postanowił znaleźć sposób na zyskanie sławy, a jakiż mógłby być na to lepszy sposób, niż wzięcie udziału w turnieju rycerskim? Jednakże młodzieniec nie zdaje sobie sprawy z tego, że ktoś, kto kieruje się honorem i odwagą, broni słabszych i dotrzymuje słowa (co oczywiście powinno charakteryzować każdego rycerza) jest postrzegany w tym świecie niemal jak dziwak. A źle Ci chłopie było w tej wędrówce? Jednakże coś dobrego mimo wszystko z tego wyniknęło, ale to tylko początek jego przygód. W dalszej części książki pojawiają się zupełnie nowe motywy, konflikty i bohaterowie, a u boku Dunka pojawia się jego wierny giermek i kumpel, Jajo (a tak naprawdę Aegon V Targeryen). To bardzo sympatyczny chłopak, na swój sposób niezwykle urzekający i o dobrym sercu. I jak na swój wiek, naprawdę rozsądny.
Zdecydowanie nie mogę się odnieść tutaj do „Gry o Tron”, ale jedno jest pewne – Martin w znakomity sposób kreuje bohaterów, buduje świat, w którym rozgrywa się akcja i nie zapomina o genialnym klimacie, który towarzyszy czytelnikowi już od pierwszych stron lektury. Dzięki temu wszystkiemu można faktycznie przenieść się do Westeros, zobaczyć to wszystko oczyma wyobraźni, poczuć klimat dawniejszych czasów, do złudzenia przypominających Średniowiecze. Z jednej strony mamy do czynienia z poważnymi pojedynkami, z honorem i dworskimi intrygami, a za chwilę zostajemy wrzuceni w wir dworskich i rycerskich rozrywek – rubaszny humor, chlanie na umór i wielkie uczty. Samo sedno, prawda?
Zaprezentowana tutaj historia stanowi naprawdę wciągającą i logiczną całość, z którą można znakomicie spędzić czas. Mam nadzieję, że będzie to dla mnie znakomity wstęp do docelowej sagi Martina, którą być może w końcu uda mi się przeczytać. Czuję lekką mobilizację i zachętę, bowiem wiele osób straszyło mnie, że twórczość tego autora jest bardzo ciężka w odbiorze, jednak w przypadku „Rycerza Siedmiu Królestw” w ogóle tego tak nie odebrałam. Być może faktycznie doświadczę tego w przypadku sagi Pieśń Lodu i Ognia, ale na chwilę obecną jestem naprawdę mocno zaintrygowana światem stworzonym przez Martina.
Trupia Farma
Nowa książka autorów kultowej Trupiej Farmy w kwietniu od Znak Literanova.
Nawet najostrożniejszy morderca zawsze pozostawi ślad, który go zdradzi. W skutecznym szukaniu tych śladów pomaga założona przez Billa Bassa słynna Trupia Farma – wyjątkowy naukowy projekt badania tego, co dzieje się z ludzkim ciałem po śmierci.
Tajemnica nawiedzonego lasu
Każdy nastolatek lubi wyrwać się z domu, szczególnie w lecie. Wtedy kuszą wszelakie jeziora, mogące ochłodzić rozgrzane upałem ciała, kolonie, gdzie młodzież może poznać wielu nowych kolegów oraz przeżyć masę przygód. Jednak Nina Pankowicz od pamiętnych wakacji w Markotach jest innego zdania... To wówczas dowiedziała się, że Anioły tak naprawdę nie są wysłannikami Boga, lecz istotami poszukującymi Wybrańca- kogoś, kto ma ocalić ich przed Bestią. Teraz, dwa miesiące po mrocznych wydarzeniach, dziewczyna wierzy, że ONI zgubili jej trop, a mury domostwa są w stanie ochronić ją przed największym złem. W końcu po zmarłym Wybrańcu -jak kilku jej towarzyszy- otrzymała cząstkę mocy... Jest jednak w ogromnym błędzie. Wraz z innymi nastolatkami, pośród których odnalazła dawnych kompanów z Markotów, trafia do zamkniętego budynku- Totenwald. Otoczone przez las mury mają uniemożliwić młodzieży ucieczkę, a tym samym ułatwić badania nad nimi. Nikt nie wie, co ich czeka...
Co jako pierwsze decyduje o tym, że skłaniamy się ku jakiejś książce? Możemy tu wymieniać m.in. opinie blogerów, dobrą promocję, ulubiony gatunek. Dla mnie "miłość" do jakiejś lektury rozpoczyna się od okładki, a jeżeli treść jest równie dobra, to pozostaję w owym "stanie zakochania". Tym razem było podobnie; z drugiej strony intrygowało mnie to, jak pani Kańtoch poradziła sobie z umiejscowieniem -bądź co bądź- postaci młodszych ode mnie w mrocznej rzeczywistości. A o tym, że poradziła sobie znakomicie, świadczy wysoka ocena.
Pierwszego tomu nie czytałam, i jak to w takich sytuacjach bywa, lekko się obawiałam, że nie nadążę za wydarzeniami. Że tom poprzedzający zawierał jakies informacje, niezbędne do zrozumienia następcy. Tak się jednak nie stało; autorka nawiązuje do poprzednich wydarzeń, wprowadza w nie czytelnika, nie marnując czasu na streszczanie całości części pierwszej. I tyle było mi trzeba.
Akcja bardzo wciąga, niemal nie można się od lektury oderwać. Problemem także nie okazał się wiek bohaterów- jak wspominałam, są to nastolatkowie, a Nina ma zaledwie trzynaście lat. Nie miałam jednak poczucia, że tak ważna misja spoczywa w rękach dzieci, a wręcz przeciwnie. Bohaterowie wykazywali się bowiem odwagą oraz sprytem, których niejeden dorosły mógłby im pozazdrościć. Czytelnik skupia się znacznie bardziej nad tajemniczym lasem otaczającym Totenwald, kryjącym mroczną tajemnicę- wymarłą wieś oraz przepołowiony kościół. Jeden z opiekunów o kryptonimie Lis szczególnie interesuje się tamtym miejscem. A że nina posiada dar bystrości, postanawia podrzucać jej kolejne wskazówki do rozwiązania dawnego sekretu- czy naprawdę jego rodzinę wymordował starszy brat? W odnalezieniu odpowiedzi na coraz więcej pytań pomagają głównej bohaterce dawni przyjaciele, poznani w Markotach- odważna Tamara, chojrak Hubert oraz Jacek, który po zmarłym Wybrańcu otrzymał dar zręczności.
W środku można znaleźć kilka ilustracji, co dodaje lekturze smaku. Historia sama w sobie jest ciekawa, nietuzinkowa i gdyby takowy gatunkowy odłam istniał, określiłabym ją jako powieść grozy dla młodzieży. I co najważniejsze- każdy czytelnik, niezależnie od wieku, spędzi z ową książką fantastyczny czas. Teraz moim obowiązkiem staje się odszukanie tomu pierwszego, a także oczekiwanie na pojawienie się kolejnych.
Tajemnicę nawiedzonego lasu polecam przede wszystkim tym, którzy lubią to delikatne poczucie grozy, bez rozlewu krwi. Ta lektura bardziej zmusza naszą wyobraźnię do działania, niż niejeden światowej sławy horror.
Już jesteś martwa
„Ta kobieta – Jessica Lane – nie powinna była przeżyć. W wypadku zginęło jedenaście osób. Lane nie tylko przeżyła, ale i uciekła. I wciąż ucieka”.
Magiczny lot balonem nad Parkiem Narodowym Northumberland o wschodzie słońca zakłóca niepokojące wydarzenie w dole. Kobieta ginie na oczach pasażerów balonu. Morderca wie, że był obserwowany i nie może pozwolić, by odlecieli. Zabity zostaje również pilot, jedyna osoba umiejąca zapanować nad balonem. Spanikowani pasażerowie robią co w ich mocy, by przeżyć, jednak wypadek jest nieunikniony. Giną jeden po drugim, a ścigający ich morderca upewnia się, czy aby na pewno nikt nie przeżył. Tylko ona jedna wyszła cało z wypadku, Jessica Lane. A on wie, że przetrwała. Wie, że musi ją doścignąć. Zaczyna się więc walka z czasem.
Fabuła książki jest nietypowa, przez co bardziej zajmująca. Główna bohaterka jest ścigana przez mordercę, którego tożsamość znamy już od pierwszych stron. Nie wiemy natomiast, kim jest Jessica Lane i dlaczego nie szuka pomocy, tylko wciąż ucieka. Nie zgłasza się na policję, bo jej nie ufa. Dlaczego? Dopiero z czasem i to bardzo powoli składamy cząstki informacji w jedną całość.
Poznajemy kilka różnych historii jednocześnie. Bieżące wydarzenia przeplatane są nowinami dotyczącymi głównej bohaterki, jej siostry i ich tajemniczej przeszłości, a także relacjami o dziwnym i podejrzanym żółtym domu. Dowiadujemy się również bardzo interesujących rzeczy o ważniejszych bohaterach, jak morderca Patrick Faa, czy inspektor śledczy Ajax Maldonado. Ciekawostki z ich życia są zaskakujące na każdym kroku. Te zmiany perspektyw i czasu z pewnością podtrzymują napięcie.
Podczas czytania czuje się przyjemne napięcie, wyczekiwanie na kolejną porywającą wiadomość, którymi autorka nas zasypuje. Bawi się z nami, zdumiewa nas na każdym kroku, prowadzi z nami grę, w której jesteśmy z góry skazani na przegraną. Bolton tak umiejętnie podaje nam elementy kilku układanek jednocześnie, że nad głową czytelnika rośnie coraz większy znak zapytania. Uśmiech sam pojawia się na twarzy, kiedy uświadamiamy sobie, jak pisarka sobie z nas pokpiła.
„Już jesteś martwa” ma wszystko, czego czytelnik kryminałów oczekuje. Od samego początku coś się dzieje, czytelnika szokują zwroty akcji, nic nie jest takie, jakie by się wydawało na początku. Bolton serwuje nam rewelacje, które nie wyjaśniają zbyt wiele, za to często mieszają w głowie. Wodzi nas za nos od pierwszej strony, a jak bardzo, przekonacie się dopiero w końcowej części. Jak dla mnie coś wspaniałego.
Spotkanie przedpremierowe z Martyną Raduchowską
Wydawnictwo Uroboros oraz właściciel warszawskiego "Worka Kości" serdecznie zapraszają na spotkanie przedpremierowe z Martyną Raduchowską.
Frogi
Nakładem wydawnictwa Granna ukazała się logiczna i familijna gra „Frogi”. Jest to nowa, odświeżona odsłona znanej gry Adama Kałuży „Hooop!”. Niestety nie miałem okazji zagrać w pierwowzór, dlatego do pozycji tej, podejdę jak do całkiem nowego tytułu na rynku.
Głównymi bohaterami tego tytułu są żabki, które wiodą spokojne życie w głębokim i gęsto porośniętym stawie. W przerwach między spokojnym kumkaniem i rechotaniem organizują sobie wyścigi, skacząc po dużych liściach lilii wodnych. Ta dobra zabawa niesie ze sobą nie tylko wiele niespodzianek, ale również niebezpieczeństw czyhających w głębinach stawu.
Celem graczy jest przeprowadzenie swojej żabiej rodziny ze startowego pola na pola startowe pozostałych uczestników zabawy. Gra przeznaczona jest dla 2 do 4 graczy w wieku od 7 lat, a średni czas jednej partii trwa około 20 minut.
Strona wizualna
W tekturowym pudełku znajdziemy: 12 kolorowych, plastikowych żabek, 46 kafelków terenu oraz 32 kafelki akcji. Figurki żabek są bardzo ładne i szczegółowo odwzorowują te zwierzęta. Moja córka jest nimi zachwycona i co chwile wypożycza je i wykorzystuje również do zabawy poza grą. Kafelki zaś zostały solidnie wykonane z grubej tektury. Oczywiście w pudełku nie zabrakło instrukcji, która w jasny i czytelny sposób wyjaśnia wszelkie zasady oraz prezentuje graficznie przykładowe ruchy i różne początkowe ustawienia planszy.
Przebieg rozgrywki
Zabawę we „Frogi” rozpoczynamy od odpowiedniego ułożenia planszy z kafelków. Instrukcja przedstawia kilka przykładowych układów uzależnionych od liczby graczy. Z czasem możemy wymyślać swoje mniej lub bardziej skomplikowane ustawienia. Kafelki planszy dzielą się na trzy rodzaje: startowe z kwiatami – z nich będą wyruszały nasze żabki, terenu z liśćmi lilii wodnej – po drugiej stronie z wodą, specjalne – kafelki ze znakiem zapytania z jednej strony – skrywają dodatkowe akcje lub niebezpieczeństwa.
Przed rozpoczęciem rozgrywki, każdy gracz losuje dodatkowo cztery spośród ośmiu kafelków akcji. Trzyma je w zakryciu przed pozostałymi graczami. Będzie mógł je użyć podczas swojej tury zamiast standardowych ruchów.
Zasady przemieszczania żabek są bardzo proste. W trakcie swojej tury gracz może wykonać tylko jedną z trzech czynności:
- przeniesienie żabki na sąsiedni kafelek z liściem lilii wodnej,
- odwrócenie zatopionego kafelka,
- skorzystanie ze specjalnego kafelka akcji.
Ruch żabki związany jest z kilkoma zasadami. Po pierwsze wykonujemy go po linii prostej w poziomie lub pionie. Po drugie, jeśli kafelek, na który skaczemy jest już zajęty przez inną żabkę, spychamy ją na wybrany przez nas sąsiedni. W przypadku, kiedy zepchnięcie żabki na sąsiednie pole jest niemożliwe, nie możemy wykonać takiego ruchu. Po trzecie, zatapiamy (odwracamy na drugą stronę) kafelek z liściem, z którego zeskakujemy.
Gracz, który jako pierwszy umieści swoje trzy żabki na polach startowych współgraczy, wygrywa partię.
Wrażenia
Mimo prostej mechaniki, gra jest bardzo dynamiczna i daje wiele sposobów na opracowanie różnych taktyk. Wiążą się z tym przepychanki i efekt domina, jaki możemy wywołać, wypychając przeciwnika na sąsiednie pole. Mianowicie jeśli wypychamy żabkę na kafelek obok, na którym również jest żabka (nasza lub przeciwnika), to teraz tamta zostaje wypchnięta. Związane to jest z zasadą, iż na jednym liściu nie mogą przebywać dwie żabki. W ten sposób, przy odpowiednim ułożeniu pionków na planszy, możemy doprowadzić do lawinowego przepychania kilku żabek z rzędu.
Dużo fajnej interakcji wprowadzają kafelki akcji. Dzięki nim możemy np. wykonać ruch żabką przeciwnika, zablokować przepychankę czy zamienić miejscami dwa pionki. Dodatkowo akcje ułatwiają nam poruszanie się po planszy, gdyż dzięki nim możemy wykonać podwójny skok czy odtopić lub zatopić wybrane kafelki.
Sporo graczy na pewno ucieszy znikomy element losowości. Od naszego szczęścia zależy tylko losowanie kart akcji.
Gra niesie ze sobą sporo emocji, szczególnie w wariancie 3 lub 4-osobowym. Wymaga od graczy analizy sytuacji oraz przewidywania ruchów niczym w warcabach. W trybie dwuosobowym niestety zabawa ogranicza się tylko do zwykłego wyścigu. Kto pierwszy ten lepszy. Ciężko o interakcję z przeciwnikiem, gdyż mamy za dużo wolnego miejsca na planszy.
Podsumowanie
Gra „Frogi” dzięki ciekawej tematyce, ładnej oprawie graficznej i prostym zasadom przyciągnie do siebie na pewno dzieci. Starsi gracze docenią fajną interakcję, stosowanie strategii, ciekawą mechanikę i zminimalizowanie elementu losowości. Szczególnie polecam rozgrywki w gronie 3 lub 4-osobowym. W rodzinnym gronie idealna zabawa będzie gwarantowana.