Rezultaty wyszukiwania dla: Uniwersum Metro 2033
Fragment: Achromatopsja
Już w środę na rynku ukaże się warszawska odsłona Uniwersum Metro 2033 „Achromatopsja"
Warszawa po globalnej wojnie atomowej. Jak będzie wyglądała stolica Polski w roku 2033? Już 15 marca będziesz mógł poznać odpowiedź na to pytanie. W Uniwersum Metro 2033 debiutuje Artur Chmielewski ze swoją powieścią pt. „Achromatopsja”.
Nie czekaj i już dziś posłuchaj fragmentów książki w interpretacji Krzysztofa Gosztyły.
Najnowsza powieść z Uniwersum Metro 2033 w księgarniach już 15 marca!
Tym razem postapokaliptyczna zawierucha zawita do Warszawy.
Zapoczątkowany przez rosyjskiego autora, Dmitrija Glukhovsky’ego i jego kultową powieść „Metro 2033”, cykl Uniwersum Metro 2033, liczący kilkadziesiąt powieści tworzonych przez międzynarodowe grono pisarzy, cieszy się niesłabnącą popularnością. Nakładem wydawnictwa Insignis do tej pory ukazało się siedemnaście powieści, z czego cztery polskich autorów: Paweł Majka przyniósł atomową pożogę do Krakowa, a Robert J. Szmidt został niszczycielem Wrocławia. Teraz do ich grona dołącza Artur Chmielewski ze swoją wizją Warszawy roku 2033 zatytułowaną „Achromatopsja”.
Uniwersum Metro 2033: Dziedzictwo przodków
Jako zagorzały czytelnik książek z serii Metro 2033 nie ukrywam, że każda nowa powieść wychodząca pod szyldem "Projekt: Dmitry Glukhovsky. Uniwersum Metro 2033", bardzo mnie cieszy. Podejrzewam, że nie jestem w swojej opinii osamotniona. Motyw Ziemi, na której zapanowała nuklearna zima, skażonej i opustoszałej, przypominającej grobowiec, nieustannie inspiruje nie tylko kolejnych pisarzy, ale też fanów i czytelników, którzy na początku tego roku stworzyli zbiór opowiadań tematycznie nawiązujący do serii Metro 2033.
Jak dla mnie najlepszą do tej pory książką z uniwersum Metro są "Korzenie niebios". Zachwycił mnie tam przede wszystkim wątek metafizyczny, akcja toczyła się wartko, a zakończenie naprawdę dało mi do myślenia. Kto jeszcze nie czytał powieści T. Avoledo, niech szybko to niedopatrzenie nadrabia.
"Dziedzictwo przodków" jest szóstą wydaną w Polsce powieścią z tego cyklu. Autor książki, były żołnierz, który przez 16 lat służył w wojsku, zdecydował się całą historię nie tylko trochę inaczej opowiedzieć, ale też zmienić realia, w których toczy się akcja.
Z moskiewskiego metra, przenosimy się bowiem do starych tuneli i poniemieckich bunkrów, pamiętających jeszcze czasy II Wojny Światowej, a znajdujących się w okolicach Kaliningradu, przez niektórych nazywanego też Kёnigsbergiem. Miasto, określane też mianem twierdzy, jest rosyjską eksklawą (czyli należy do Rosji, ale jest położone w oddzieleniu od głównego obszaru kraju) i jednocześnie stolicą obwodu. Jest usytuowane nad Morzem Bałtyckim, co powoduje, że jest nieustannie narażone na opary trującej mgły oraz wychodzące z wody żarłoczne i niebezpieczne kraby-mutanty.
Codzienność mieszkańców tej kolonii polega właśnie na walce z tymi zagrożeniami. Ponieważ wiadomo, że w grupie łatwiej przeżyć, ocaleli założyli kolonie i właśnie w ich obrębie starają się stworzyć przynajmniej pozory normalności. Obecnie mieszkańcy Piątego Fortu oraz Kolonii Krasnotorowskiej stają przed perspektywą stworzenia przymierza, co jest podyktowane względami czysto praktycznymi, takimi jak chociażby brak miejsca. Plany te jednak bardzo szybko schodzą na dalszy plan, bo oto któregoś dnia do brzegu przybija okręt, który jest nie tylko dobrze uzbrojony i zaopatrzony, ale też sygnuje się niemieckimi swastykami. Celem przybyszy jest zbadanie bunkrów i odnalezienie w nich czegoś, co ich zdaniem dawno temu pozostawili tam naziści. Naszym bohaterom nie pozostanie nic innego, jak tylko pójść z intruzami na ugodę i uważać na to, by przypadkiem na całej tej umowie nie wyszli jak przysłowiowy Zabłocki na mydle.
Drugi wątek, toczący się równolegle, dotyczy jednego z mieszkańców kolonii, Aleksandra Zagórskiego, zwanego przez wszystkich Saszą lub Sanią. Jest to postać o tyle ciekawa, że pamięta świat sprzed wybuchu, a przed promieniowaniem uratował się tylko dlatego, że, tak to nazwę, najpierw się zgubił, a potem w odpowiednim momencie odnalazł. Sasza nie umie zostawić przeszłości za sobą. Wyobcowany, żyje na skraju szaleństwa i zdrowego rozsądku, bardziej skłaniając się ku temu pierwszemu. Czy towarzyszące mu w mroku tuneli widmo istnieje naprawdę? Czy może to tylko echo dawnych, skrzętnie ukrywanych przed innymi czynów? Prawda okaże się okrutna i straszna.
Po lekturze pierwszych rozdziałów widać od razu, że autor jest wojskowym. Przejawia się to nie tylko w dokładnym opisie detali związanych z bronią czy armią, ale także nazewnictwie. Bohaterowie "Dziedzictwa przodków", byli żołnierze, to przeważnie ludzie honorowi, którzy hołdują dawnym wojskowym zasadom, a już na pewno nie wchodzą w konszachty w wrogiem - nazistami. Bardzo dokładnie również autor opisuje zwiady, czaty, a także walki i rany, a raczej to co z rannego zostaje.
Nie ukrywam, że bardzo podobał mi się wątek Walhallli i sekretów z nią związanych. Ujawniała się tu wiedza autora i jego dogłębne przygotowanie do tematu. Trochę mi się to kojarzyło z programami Bogusława Wołoszańskiego "Skarby III Rzeszy".
Jednocześnie odniosłam jednak wrażenie, że skupiając się na dokładnym opisywaniu detali, autor tracił z oczu utrzymywanie jednakowego poziomu napięcia. Kiedy już zaczynało być ciekawie, a na plecach pojawiały się ciarki, rozdział się kończył, następny dotyczył czegoś innego, a do zostawionego wątku wracano dopiero za jakiś czas. Przyznam, że bardzo mi to utrudniało odbiór powieści. Nie wiem, jak mieli inni czytelnicy, ale mój szanowny małżonek, na przykład, takim właśnie budowaniem fabuły się zniechęcił i niestety nie dokończył książki.
Zdaję sobie sprawę, że na cykl książek Metro 2033 składają się powieści tak różne, jak różni są ich autorzy. Jednocześnie, aby temat nie uległ wyczerpaniu, a kolejne fabuły nie popadały w schematyzm i sztampowość, należy szukać nowych sposobów przedstawienia świata po katastrofie, nowych miejsc, nowych tajemnic do odkrycia. Myślę, że to właśnie próbował w swojej książce osiągnąć Suren Cormudian i z pewnością po części mu się to udało. Mnie jednak czegoś w "Dziedzictwie przodków" zabrakło i choć naprawdę trudno mi sprecyzować na czym polega owo "coś", to nie czuję się do końca usatysfakcjonowana czytelniczo. Niewykluczone też, że za jakiś czas do tej książki wrócę i być może wtedy docenię ją bardziej. Na razie jednak pozostaję z lekkim niedosytem.
Uniwersum Metro 2033: Korzenie niebios
Gdy Dmitry Glukhovsky w 2005 roku wydawał swoją powieść "Metro 2033", zapewne nawet nie przeszło mu przez myśl, że zapoczątkuje to prawdziwą lawinę. Historia, której akcja toczy się po wybuchu nuklearnym w podziemiach rosyjskiego metra, okazała się wierzchołkiem góry lodowej oraz stopniowo przerodziła w projekt o nazwie "Uniwersum Metro 2033". W myśl tego projektu każdy pisarz, który wyrazi wolę i chęć, może stworzyć swoją własną książkę, opowiadającą o życiu po katastrofie, właśnie w roku 2033, czyli dwadzieścia lat po wybuchu. Pomysł okazał się tak chwytliwy, że do tej pory powstało już ponad trzydzieści książek na ten temat.
Jak słusznie zauważył sam Glukhovsky, takie poszerzenie perspektywy tylko wyjdzie projektowi na dobre, bo niesprawiedliwym byłoby, gdyby cały świat przedstawiony miał się ograniczać tylko do Moskwy, Petersburga, czy Uralu. Świat jest przecież wielki, a liczni czytelnicy aktywnie, poprzez oficjalną stronę projektu, uczestniczą, komentują i domagają się coraz to nowych książek, dotyczących innych rejonów, nie tylko samej Rosji.
Do projektu "Uniwersum Metro 2033" przystąpił także Włoch T. Avoledo z zawodu pracownik bankowy, prywatnie mąż i ojciec, a literacko wielbiciel twórczości Stanisława Lema. Akcję powieści "Korzenie niebios" umiejscowił w najbardziej znanych włoskich miastach, takich jak Rzym, Wenecja czy Rawenna, a narratorem historii uczynił duchownego, członka Kongregacji do Spraw Nauki i Wiary, nazwiskiem John Daniels (skojarzenia z amerykańską whiskey Jack Daniels, jak najbardziej prawidłowe).
Włochy, podobnie jak cała reszta świata, są pogrążone w nuklearnej zimie. Rzym, Wieczne Miasto, jest jedną wielką stertą gruzów. Kościół katolicki, jak wszystkie instytucje społeczne i religijne, nie dość, że utracił na znaczeniu, to jeszcze został pozbawiony papieża, który zgodnie z tym, co głoszą plotki, zginął w dniu wybuchu przed dwudziestu laty. Nowego nie można wybrać, bo jak jeden pozostały przy życiu kardynał miałby zwołać konklawe? I w tym właśnie miejscu zaczyna się misja ojca Danielsa. Wraz z siedmioma żołnierzami Gwardii Szwajcarskiej ma wyruszyć w okolice Rawenny, gdyż ponoć jest tam więziony Patriarcha Wenecji. Podróż ma trwać 15 dni i choć nikt nie gwarantuje, że zakończy się sukcesem, to gra jest tak warta świeczki, że ojciec Daniels nie może odmówić.
Podróż przez słoneczną niegdyś Italię, która każdemu chyba kojarzy się ze słońcem, błękitem wody, zapachem oliwek i aromatycznym winem, a przede wszystkim z zabytkami architektury, jest przygnębiająca. Z dawnej potęgi światowej nie pozostało nic. Ludzie, znani z gadatliwości i ognistego temperamentu, są cieniami tego, kim byli dwie dekady temu. Nieliczne społeczności ukrywają się w katakumbach, opuszczonych tunelach metra, bunkrach, czy prowizorycznie zabezpieczonych budynkach. Rangę waluty zyskały papierosy, paliwo, alkohol oraz lekarstwa. Nie ma już roślin, zwierząt (poza nielicznymi szczurami), a na powierzchni grasują mutanty, jakich zwykły człowiek nie jest sobie w stanie nawet wyobrazić.
Najgorsze jednak jest to, że potrzeba przetrwania spowodowała zanik wszystkich humanitarnych wartości. Warunki dyktuje ten, kto ma broń i silnych, gotowych na wszystko najemników. Nie istnieje miłosierdzie, empatia, czy litość. Pozostała tylko brutalna siła, wspomagana często religijnym fanatyzmem oraz ślepa, uparta chęć przeżycia, nawet za cenę życia najbliższych osób.
Świat oglądany oczami ojca Danielsa, który doskonale pamięta, jak to wszystko wyglądało przed wybuchem, stanowi obraz nędzy i rozpaczy. Duchowny wielokrotnie zadaje sobie pytanie, jak Bóg mógł na to pozwolić, czy jeszcze kiedyś nasza planeta podniesie się z tej katastrofy i czy w świecie ogarniętym nieludzkim głodem, śmiercią i degeneracją, jest jeszcze miejsce na wiarę i religię? Od takiego myślenia już bardzo blisko do kryzysu wiary, a dla księdza chyba już nic gorszego być nie może.
Drobiazgowość opisów i wzorowa dbałość o detale jest godna pochwały. Odniosłam wrażenie, że autor postawił raczej na sugestię słowną, niż na samo dzianie się, dzięki czemu wszystko, co opisuje jest tak wyraźne i łatwe do wyobrażenia. Jakby jednak na to nie patrzeć, dzieje się tutaj także sporo. Mamy zatem okazję przyjrzeć się wspólnocie zamieszkującej stację Aurelia i dowiedzieć się, dlaczego nie ma w niej dzieci. Odbywamy również podróż na pokładzie Kościoła Bożego na Kołach pod kierownictwem obłąkanego Gottschalka, a także oglądamy dawną świetność Wenecji w gorączkowych majakach głównego bohatera. Całości tej pisarskiej wizji dopełnia zbiór czarno - białych ilustracji autorstwa Aleksandra Kulikowa, umieszczonych na końcu książki.
Na pochwałę zasługuje również narracja i sam narrator, który pod wpływem widzianych w podróży rzeczy, przechodzi poważną przemianę. Zatarcie przez autora granicy między jawą a snem oraz przeplatanie rzeczywistości z dostrzeganym przez Danielsa światem duchów dawnej świetności miasta, powoduje, że czytelnik sam zaczyna się trochę gubić. Tak naprawdę do samego końca powieści nie wiemy, ile z tego co się wydarzyło było prawdą, taką realną, a ile efektem napromieniowania, odwodnienia, głodu i gorączki.
Sugestywność obrazu, wielka wyobraźnia autora i umiejętne przedstawienie tego w powieści, stawia "Korzenie niebios" na jednym z pierwszych miejsc w rankingu książek z projektu "Uniwersum Metro 2033". Autorowi należy pogratulować bogatej wyobraźni i być może cierpliwie czekać na kolejną powieść w tym temacie. Czytelnikom natomiast od razu trzeba książkę polecić, co też momentalnie czynię.
Uniwersum Metro 2033: W mrok
"W mrok" stanowi bezpośrednią kontynuację powieści "Do światła". Obie książki powstały w ramach projektu "Dmitry Glukhovsky. Uniwersum Metro 2033". Zapoczątkował go sam Dmitry Glukhovsky napisanymi przez siebie powieściami "Metro 2033" i "Metro 2034", a biorą w nim udział pisarze osadzający swoje historie w postapokaliptycznym świecie Metra 2033.
Świat po katastrofie atomowej. Od ponad 20 lat życie ludzi toczy się w tunelach rosyjskiego metra, bo tylko w podziemiach jest względnie bezpiecznie. Na powierzchni panuje nie tylko śmiercionośne promieniowanie, ale też prym wiodą wszelkiego rodzaju krwiożercze ludzkie i zwierzęce mutanty, które uparcie polują na ocalałych. Złamani widmem katastrofy ludzie starają się budować swoje życie na nowo. Kwitnie handel lekarstwami, bronią i żywnością. Powstają nowe grupy społeczne, tworzą się zależności polityczne i religijne. Trudno tutaj jednak znaleźć współczucie, czy bezinteresowną pomoc, okazuje się bowiem, że w obliczu zagrożenia każdy myśli tylko o sobie i własnym bezpieczeństwie. Smutne, ale prawdziwe.
Ponownie spotykamy stalkera Tarana i jego przybranego syna Gleba, którzy połączeni ze sobą w dość niezwykłych okolicznościach starają się teraz stworzyć namiastkę rodziny i domu. Nie jest im jednak dane zaznać spokoju, ponieważ społecznością petersburskiego metra wstrząsa wiadomość, że mieszkańcy Moszcznego zginęli w wyniku wybuchu nuklearnego. Pytania o przyczyny i sprawców mnożą się i jak na razie nie ma na nie odpowiedzi. Mieszkańcom metra zostaje postawione ultimatum: w ciągu tygodnia mają znaleźć winnych, albo podzielą los unicestwionej wyspy. Obowiązek przeprowadzenia śledztwa spada na Tarana, który oprócz tego ma dość własnych kłopotów. Okazuje się bowiem, że Gleb zniknął. Zaniepokojony Taran, nękany dodatkowo atakami choroby, wyrusza na poszukiwania. Początkowo priorytetem jest dla niego znalezienie chłopca, z czasem jednak przekonuje się, że obie sprawy mają wiele punktów wspólnych i znalezienie winnych eksplozji doprowadzi go jednocześnie do Gleba.
Lektura "Do światła" dała mi do myślenia, a rzeczywistość Metra 2033 naprawdę zrobiła na mnie duże wrażenie. Z tym większą ciekawością sięgnęłam po kontynuację losów bohaterów, których zdążyłam już polubić. Miałam sporo nadziei, ale też i obaw; wiadomo przecież jak się sprawa ma z kontynuacjami. Może być ten sam poziom i wtedy będzie zadowalająco. Często zdarza się, że jest po prostu słabiej i krótko mówiąc, gorzej. Ale bywa też, że jest lepiej. W przypadku powieści "W mrok" ma miejsce trzecia opcja - drugi tom znacznie przewyższa pierwszy.
Tym razem autor rozdzielił bohaterów, co dodało akcji dynamizmu, a światu przedstawionemu znacznie poszerzyło horyzont. Razem z Taranem wędrujemy po tunelach metra i przyglądamy się żyjącym tam społecznościom. Wspieramy stalkera w walce ze słabościami jego organizmu oraz poznajemy nowe okazy postatomowej fauny. W tym miejscu naprawdę należy się autorowi pochwała za pomysłowość i siłę wyrazu, z jakimi zostały odmalowane mutanty wszelkiej maści.
Oczami Gleba oglądamy te same tunele (bowiem bohaterowie zwyczajnie się wymijają), spotykamy starych znajomych i poznajemy nowych. Z perspektywy dorastającego chłopca, który jeszcze ma złudzenia i nie stracił wszystkich marzeń, mamy szansę obserwować moralny upadek mieszkańców metra. Tymi ludźmi rządzą potrzeby pierwotne, wśród których dominuje głód i jego zaspokojenie, często nawet kosztem cudzego życia.
Bardzo dobrym zabiegiem było wprowadzenie nowych bohaterów. Najlepiej prezentuje się Aurora, dziewczynka z..., no właśnie skąd? Tego nie zdradzę, powiem jednak, że sam pomysł wprowadzenia wątku dotyczącego miejsca bezpiecznego od skażenia, ukrytego przed wzrokiem zwykłych ludzi, jest naprawdę ciekawy i ma potencjał.
Przez kilka pierwszych rozdziałów, kiedy Taran szuka Gleba, akcja rozwija się dość wolno i przyznam, że już zaczęłam się trochę martwić. Jednak czytelnik odnajduje Gleba szybciej niż Taran i wtedy robi się naprawdę ciekawie, a historia nabiera rozpędu. Atmosferę tajemnicy potęguje dodatkowo postać groźnego Czarnego Sanitariusza, który pojawia się tam, gdzie istnieją ogniska czarnej dżumy. Co wspólnego ma on z wybuchem nuklearnym i kto kryje się pod szczelnym i odCENSOREDym na pociski kombinezonem? Rozwiązanie tajemnicy na pewno zaskoczy.
"W mrok" sprawia wrażenie powieści dojrzalszej i bardziej przemyślanej i choć cała historia w niej opowiedziana jest tylko epizodem z życia mieszkańców metra, to jednak stanowi ważny element większej całości. Bohaterowie są prawdziwi, z krwi i kości, choć nie są też nie wiadomo jaki herosami, po prostu mają swoje mocne i słabe strony. Akcja toczy się sprawnie i bez dłużyzn, a większa czcionka jest przyjazna dla oczu. Zakończenie jest zamknięte i choć w posłowiu autorskim Andriej Diakow zarzeka się, że poprzestanie na dylogii, to jednak nie mówi definitywnego "nie" i twierdzi, że rozważa stworzenie kolejnej powieści. No cóż, pożyjemy zobaczymy.
Polecam nową powieść Diakowa nie tylko miłośnikom cyklu. Każdy, kto szuka dla siebie dobrej powieści z cyklu "po katastrofie", będzie zadowolony z lektury.
Uniwersum Metro 2033: Do światła
Powieść "Do światła" powstała w ramach projektu "Uniwersum Metro 2033" Dmitry'a Glukhowsky'ego, autora książek "Metro 2033" i "Metro 2034". W projekcie biorą udział pisarze osadzający swoje historie w postapokaliptycznym świecie Metra 2033. Książka A. Diakowa jest pierwszą przeczytaną przeze mnie powieścią z tego cyklu i już wiem, że nie ostatnią. Przedstawiony w niej świat wstrząsnął mną i chętnie poznam go jeszcze dokładniej.
Akcja książek z projektu Metro 2033 toczy się w Rosji, a konkretnie w tunelach metra, dokąd zeszli ludzie po tym, jak na powierzchni doszło do katastrofy atomowej i wszystko uległo skażeniu, mutacji i zostało napromieniowane. Świat po katastrofie to widok gorszy od najgorszego koszmaru. Skażone jest wszystko, dlatego na powierzchni są w stanie egzystować jedynie zmutowane, pokraczne i żarłoczne mutanty - krzyżówki różnych gatunków zwierząt, a także istoty, które kiedyś były ludźmi, by po wybuchu zmienić się w dzikich kanibali lub stworzenia przypominające wilkołaki. Tych prawdziwych zwierząt jest coraz mniej i raczej nie mają one zbyt wielkich szans na przetrwanie. Podobnie jest z ludźmi. Ukryli się oni w tunelach metra i tam od ponad 20 lat próbują na nowo zorganizować sobie życie z nadzieją, że może kiedyś znowu będą mogli wyjść na powierzchnię, odetchnąć nieskażonym powietrzem i popatrzeć na czyste, błękitne niebo. Na razie w podziemiach kwitnie handel wymienny lekarstwami, konserwami, paliwem i bronią. Tworzą się nowe społeczności, które nawet toczą ze sobą wojny. Nie można tego nazwać normą, ale każdy przecież chce żyć i stara się radzić sobie najlepiej jak tylko umie.
Głównym bohaterem jest niejaki Taran, zwany stalkerem. Stalker to ktoś w rodzaju łowcy, handlarza i najemnika. Od mieszkańców petersburskiego metra Taran dostaje propozycję poprowadzenia ekspedycji do Kronsztadu, który ma być źródłem tajemniczego światła. Atmosferę dodatkowo podsyca jeden z kapłanów tworzącej się religii Exodusa, która głosi, że gdzieś tam musi istnieć ziemia obiecana, wolna od promieniowania i gotowa przyjąć nowych wyznawców.
Za udział w wyprawie Taran żąda Gleba, chłopca sieroty, z którego szybko czyni swojego ucznia i asystenta. Początkowo szorstkie relacje między chłopcem a stalkerem stopniowo ulegają ociepleniu. Ekspedycja, która od początku nosiła miano samobójczej nie jest łatwa ani bezpieczna i oczywistym jest nie tylko fakt, że nie wszyscy wrócą z niej żywi, ale też świadomość, że owo tajemnicze światło może być zwykłą ułudą i widmem. Poza tym na straceńców czyhają nie tylko krwiożercze bestie i kanibale, ale też szaleństwo, schowane w głębi umysłu każdego z nich.
Autor w ciekawy sposób opisuje świat po katastrofie, zapełnia go przerażającymi mutantami i dobitnie sugeruje, że gorszy od tych stworzeń stał się tak naprawdę człowiek, który już dawno stracił czystość, umiejętność empatii, czy dostrzegania światła nadziei w najczarniejszej nocy. Egzystencja, którą wiodą ludzie w metrze jest nie tylko godna pożałowania i budzi odrazę. Okropny jest fakt, że wielu ludzi już tak się urządziło w tym atomowym świecie, że o innym nie chce nawet słyszeć.
Czy grupa Tarana odnajdzie źródło światła? Czym się ono okaże: nadzieją, widmem, a może czymś jeszcze innym? Czy młody Gleb nie ulegnie skażeniu okrucieństwem i oprze się chorobie zdemoralizowania? Na te i inne pytania daje odpowiedź powieść Diakowa. Ponieważ, póki co, nie znam innych książek z tego cyklu trudno mi porównać "Do światła" z "Metrem 2033", czy "Piterem". Jednak historia w tej książce jest zgrabnie opowiedziana, zawiera przesłanie moralne, a zakończenie ma element, który na pewno czytelnika zaskoczy. Są to niewątpliwe plusy tej pozycji.
Książkę czyta się łatwo i szybko, nie tylko ze względu na łatwo przyswajalną treść, ale także dzięki sporej czcionce, która nie męczy wzroku i sprawia, że czytanej historii szybko ubywa. Powieść polecam nie tylko fanom cyklu, ale też wszystkim, którzy lubią literackie wizje świata po katastrofie. Spodoba się Wam!
Uniwersum Metro 2033: Za Horyzont
Zapoczątkowany przez D. Glukhovsky'ego projekt "Uniwersum Metro 2033" to prawdziwa żyła złota, zarówno dla autorów, jak i czytelników. Do marca 2013 roku w ramach tego projektu powstały już trzydzieści cztery powieści, a na tym przecież się nie skończy. Wątek świata po katastrofie, degeneracja człowieka podczas nuklearnej zimy, zejście ludzi do tuneli metra, by organizować się tam na nowo, powstawanie nowych społeczności, które ze sobą walczą lub współpracują, mutacje, przeróżne potwory, dzielni i twardzi stalkerzy, a przede wszystkim kołacząca się gdzieś tam w ukryciu nadzieja, że kiedyś świat znowu będzie taki jak przed wybuchem. Wszystko to przecież kopalnia motywów i pomysłów. Chętnych, by przystąpić do projektu nie brakuje; na liście nazwisk dopatrzyłam się nawet jednego Anglika. Robi się zatem coraz ciekawiej, bo wiadomo, że co autor, to i nowe spojrzenie. Wiadomo także, że wśród tylu książek zdarzą się te lepsze i te gorsze, ale jak na razie wydawnictwo Insignis serwuje polskim czytelnikom same godne uwagi i zapadające w pamięć na długo.
Powieść zatytułowana "Za horyzont" to zwieńczenie trylogii, na którą składają się także książki "Do światła" i "W mrok". W posłowiu autorskim powieści "W mrok", A. Diakow zarzekał się, że poprzestanie na dylogii. Wygląda na to, że jednak więcej w tym twierdzeniu było pisarskiej kokieterii, niż faktycznych zamiarów, bo oto mamy przed sobą powieść "Za horyzont", która teoretycznie powstać nie miała. Jak czytamy w notce biograficznej Diakowa umieszczonej na stronie wydawnictwa Insignis, podstawowym motywem jego udziału w projekcie "Uniwersum Metro 2033" było "zdobycie nowych doświadczeń pisarskich i możliwość wniesienia do projektu własnej wizji świata stworzonego przez Dmitrija Glukhovsky'ego". Jak widać, wizja ta pochłonęła Diakowa na tyle, by stworzył nie jedną, a trzy książki z tego uniwersum.
Powieść "Za horyzont" opowiada o dalszych losach stalkera Tarana i jego przybranego syna Gleba oraz ich przyjaciół. Po dramatycznych wydarzeniach, jakie były udziałem naszych bohaterów w drodze do Kronsztadu, (w poszukiwaniu tajemniczego światła) oraz odkrywaniu strasznej tajemnicy Czarnego Sanitariusza (w części drugiej), przyjdzie czas na to, by wyjść z tuneli i odbyć podróż wysokiego ryzyka, bez powrotu, podróż, która może zmienić życie wszystkich ocalałych. W ramach przeciwdziałania inwazji Wegan, którzy próbują podporządkować sobie ostatnie niezależne stacje, Taran trafia na ślad tajemniczego projektu o kryptonimie Alfejos. Projekt ten, już niemal legendarny, daje nadzieję na to, że ziemię można oczyścić ze śmiercionośnej radiacji, dzięki czemu ludzie będą mogli wyjść z tuneli metra. Dlatego Taran jest gotów rzucić wszystko, spalić za sobą mosty, zerwać stare zobowiązania, zabrać wiernych kompanów i na pokładzie pancernej machiny, zwanej pieszczotliwie "Maleństwem" ruszyć do odległego Władywostoku, by gonić za... no właśnie czym? Mrzonką? Realną szansą na odnowienie ludzkości?
Trzeba przyznać, że podróż bohaterów, którzy stanowią istną mieszankę wybuchową charakterów, zaczyna się naprawdę ciekawie. Więzy, które połączyły Indianina, Bezbożnika, Migałycza, Giennadija, Gleba, Aurorę oraz Tarana, stworzyły z nich coś na kształt dziwacznej rodziny, która w trudnych momentach potrafi się wspierać i współpracować. Na pokładzie dzielnego i monstrualnego Maleństwa, grupa wydaje się nie do pokonania i nie straszne jej ani Niesporczaki, ani Nafciarze, ani Stepowe Psy. Z każdej opresji, nie licząc drobnych strat, bohaterowie wychodzą cało. Z jednej strony jest to przyjemne, bo już zdążyłam się do bohaterów przyzwyczaić, ale z drugiej, czasami było to aż za mało wiarygodne, zważywszy na fakt, ile przeciwności i nieprzyjaznych istot spotykali po drodze.
Całość czyta się naprawdę dobrze, nie mogłam jednak pozbyć się wrażenia, że pewne wątki autor porzucił, by już do nich nie wrócić. Wprowadzona do historii w tomie drugim Aurora, tak dobrze rokowała, tym czasem w tomie trzecim autor w ogóle nie pozwolił się jej wykazać, a jej wszelkie działania ograniczył do popłakiwań w kącie i łapania Gleba za rękę. W tym temacie bardzo się rozczarowałam.
Sam Taran, ten twardy i zdecydowany stalker, w części trzeciej, jakby stracił werwę i polot. Zrobił się bardzo zachowawczy, zaś dojrzewający i na każdym kroku podejrzliwy Gleb, nieustannie go krytykuje, na co Taran reaguje... milczeniem. Gdy się ma na uwadze całą historię dość skomplikowanej relacji Tarana i Gleba, tę dziwną obecną zmianę, trochę trudno zrozumieć.
Bardzo trudno jest mi też wypowiedzieć się jednoznacznie na temat zakończenia tej historii i odniosłam wrażenie, że Diakow też miał niełatwo. Być może ta dwuznaczność zawarta w finale powieści obrazuje rozdarcie autora pomiędzy jego własną pisarską wizją, a oczekiwaniami czytelników, którzy często lubią mieć wszystko podane na tacy, wyjaśnione i rozwiązane co do słowa. Mówiąc jednym słowem, takie zakończenie, jakie serwuje czytelnikowi A. Diakow jest jak dla mnie zbyt proste, żeby nie rzec trywialne. Nie chcę tu za dużo zdradzać, żeby nikomu nie robić "spojlerów", ale trochę to zakończenie przesłodzono, ułatwiono, wygładzono. Gdzie się podziała ta twarda rzeczywistość, przez którą czytelnik się z bohaterami przedzierał? Twarda rzeczywistość zasługuje na twarde zakończenie. To w moim odczuciu takie nie było.
Zdaję sobie sprawę, że temat świata po katastrofie, kiedy tyle stracono bezpowrotnie, nie jest łatwym, a co za tym idzie, trudno wymyślić, coś, co zadowalałoby wszystkich czytelników. Dlatego nie skreślam powieści "Za horyzont". W sumie ma ona niemal tyle zalet, co i wad, choć, co jednemu (tak jak mnie) się nie spodoba, komuś innemu już przecież może. Dlatego te walory lub ich brak, najlepiej odkryć samodzielnie. Ze swojej strony polecam lekturę powieści "Za horyzont", gdyż sama przynależność powieści do projektu "Uniwersum Metro 2033" jest najlepszą rekomendacją, a na ewentualne niedociągnięcia fabularne można zwyczajnie przymknąć oko. Dlatego mimo wszystko polecam i zachęcam do lektury.
Kontynuacja "Otchłani" nadciąga
Autor „Prawa do użycia siły” odpowie na pytania fanów
Denis Szabałow, autor najnowszej wydanej w Polsce powieści spod znaku Uniwersum Metro 2033 pt. „Prawo do użycia siły", napisał do swoich polskich fanów list, dzięki któremu możecie się nieco lepiej zapoznać z jego spowitą aurą tajemniczości osobą.
Uniwersum Metro 2033: Prawo do użycia siły
W kilku żołnierskich słowach - recenzja „Prawa do użycia siły"
Uniwersum Metro 2033 jest szerokie jak tyłek częstego bywalca w McDonald's*. Wiele książek z tego świata budziło niesmak u Denisa Szabałowa - chciał więcej szczegółów i realizmu. Według niego po zabiciu supermutanta, na skażonej ziemi, nikt nie siada na truchle, nie zdejmuje maski przeciwgazowej i nie odpala papierosa złotą zapalniczką z napisem „ajemfakinsuwajwa!". Heros się nie rodzi, herosa się tworzy, a te przygotowania to wyczerpujący bieg do końca schronu i z powrotem - przez tak długi czas, aby do własnego segmentu wrócić na czworakach.
„Prawo do użycia siły" przenosi czytelników do Sierdobska w Rosji, który również ucierpiał po zagładzie atomowej. Na szczęście pod dworcem znajdował się Schron, a w nim ukryło się sporo ludzi. Narodził się tam także główny bohater dzieła - Daniła Dobrynin. Chłopiec, mając zaledwie kilka lat, wraz z kolegami został wyszkolony przez pułkownika, Rodionycza, dzięki temu stał się stalkerem. Książka opowiada historię jak było przed Początkiem, jak radzono sobie z apokalipsą oraz jak próbowano przeżyć.
Pierwszym ważnym i zarazem ogromnym aspektem pozycji są militaria. Pisarz w części „Od autora" zarzuca innym twórcom, że jeśli ktoś strzela w ich tworach, to raczej z kałacha. Na świecie jest więcej rodzajów broni niż sposobów na walkę z głodem, więc czemu by nie nazywać rzeczy po imieniu? Stąd też bohaterowie książki używają SWD, WSS Wintorieza oraz noszą OP-1. To ogromnie podnosi realistyczność dzieła, przepełnionego przypisami z informacjami o danym karabinie czy granacie. Ozdobienie powieści tak dużą ilością specjalistycznych nazw niesie zagrożenie zawężenia grona potencjalnych odbiorców, jednakże adnotacji nie trzeba czytać na siłę. Z biegiem czasu większość oswoi się z nazewnictwem, które przestanie przytłaczać. Natomiast każdy fan żołnierskich spraw z zachwytem zapozna się z komentarzem u dołu strony, zgoogluje go i dokładnie wyobrazi, co w dłoniach dzierży dana postać.
Tuż po zróżnicowaniu arsenału, w oczy rzuca się realizm. Denis Szabałow jako były żołnierz nie zajmuje się tworzeniem ckliwych historyjek o dwóch kochankach z innych wspólnot, którzy nie mogą być razem, bo rodzice nie każą. Pisarz bez ogródek wykreował historię końca świata oraz Początek. Jeśli ktoś umiera na chorobę popromienną, to nie ginie w salwach śmiechu, gdyż wszystko go łaskocze. Nie wolno bać się śmierci, gorzej, gdy zostanie się postrzelonym w nogę - wtedy na pewno boli. Jest w tym realizm i logiczne myślenie? Jest! Na gromkie brawa zasługują sceny walki, ponieważ podczas nich czytelnik ma wrażenie, że stoi tuż za węgłem. Dynamika i jeszcze raz dynamika! W takich momentach doskonale widać doświadczenie oraz pasję autora. Walkę z siłami wroga uzbrojonymi w karabiny zbudowano w najdrobniejszych szczegółach i robią one wrażenie. Podobnie jest też oczywiście z mutantami, a gdy adwersarze są zmutowanymi psami, wtedy można sobie przypomnieć, że nie jest to poradnik przetrwania po zagładzie atomowej, a powieść science fiction.
W „Prawie do użycia siły" tak mocno postawiono na realizm, że momentami możemy znaleźć nabijanie się z jajogłowych, przez co należy rozumieć innych pisarzy, których zdanie podważa Denis Szabałow. Nie robi tego w sposób wyniosły oraz nieuprzejmy. Ot, taki smaczek. A pogląd bohaterów, że w Moskwie na pewno nikt nie przeżył, jest zdecydowanie prztyczkiem w nos Głuchowskiego.
Wśród zadowolonych odbiorców książki na pewno nie znajdą się feministki. Pozycja kobiet jest bardzo umniejszana, a na powierzchni nie znajdzie się ani jednej. Czyżby te potrafiące o siebie zadbać nie dobiegły do hermetycznych drzwi podczas alarmu? Udało się jedynie delikatnym i płaczliwym? W Schronie, ze względu na zróżnicowaną liczebność obojga płci oraz chęć rozmnażania, zezwala się na poligynię, co początkowo bardzo oburzyło kobiety, jednak zaakceptowały swój los. No bo, co mają do gadania, nie?*** Płeć piękna zajmuje się głównie hodowlą grzybów, innymi lekkimi pracami oraz byciem żonami i paniami domu. Niezbyt perfekcyjnymi paniami domu, gdyż test białej rękawiczki w czasach postapo mógłby przyprawić o zawał. Chodzi po mieszkaniach na powierzchni Małgorzata Rozenek i sunie po meblach dłonią, zgarniając na białą tkaninę radioaktywny pył. Ilu z Was chciałoby to zobaczyć? Wracając do tematu: autor zbudował świat wypełniony samcami alfa, którzy jako jedyni potrafią zapewnić przetrwanie. To wywołuje niesmak. Proszę Pana, a kobieta w demronie sobie nie poradzi? Bo inna będzie mieć taki sam kombinezon i razem nie pójdą na jeden rajd?**** Poważniejąc: płeć piękna radzi sobie z przeziębionym mężczyzną, a więc mutantom też dałaby radę. Wprowadzenie kilku kobiecych stalkerów znacznie ubarwiłoby dzieło oraz wyeliminowało oskarżenia o szowinizm.
„Prawo do użycia siły" zakrawa na poradnik przetrwania po zagładzie atomowej. Zachowanie bohaterów jest logiczne, a realizm życia pod ziemią czy walk przedstawiono na wysokim poziomie. Bitwy z ludzką żywą siłą przeciwnika czy mutantami wykreowano tak, że ma się wrażenie stania za plecami Daniły. Aż chce się krzyknąć znad książki: „Wrzucę mu granat, niech się rozerwie!". Denis Szabałow spełnił swoje zamierzenia i stworzył dzieło odbiegające od innych książek z Uniwersum Metro 2033.
* Uwaga! Lokowanie produktu. Dostaliśmy kupony.**
** Nie, nie dostaliśmy :(
*** Tak naprawdę, autor tak nie uważa. Chciał jedynie rzucić stereotypowym tekstem samca alfa.
**** Tak, to właśnie było nawiązanie do tego, że dwie kobiety na jednej imprezie nie mogą mieć takiej samej kreacji.