kwiecień 03, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Stephen King

piątek, 23 październik 2020 10:18

Gaz do dechy

Gdy Twoje życie wisi na włosku, jaka będzie Twoja ostatnia myśl? Będziesz panikować, uciekać, a może właśnie wtedy ogarnie Cię śmiertelny spokój? Będziesz żałować swoich decyzji, płakać, pytać Boga: "Dlaczego ja?!". A może po prostu wciśniesz gaz do dechy i odmówisz pod nosem modlitwę zarezerwowaną dla tych, którzy stracili wszelką nadzieję... ?

Ta grupa motocyklistów nie wiedziała, dlaczego potężna ciężarówka ruszyła ich tropem i zdecydowanie planuje zrobić im krzywdę. Czwórka przyjaciół uznała przejażdżkę na karuzeli pełnej dziwacznych stworzeń za niecodzienną zabawę, a okradzenie gospodarza cyrku za konieczność. Nie zdawali sobie jednak sprawy z tego, że cyrkowe zabawki ruszą ich śladem. Odwiedziliście kiedykolwiek stację Wolverton? Jeżeli nie, to trzymajcie się od niej z daleka... dla własnego dobra.

Trzynaście opowiadań, trzynaście różnych historii, które Was przerażą, zaciekawią lub rozkochają w sobie. Trzynaście strzępków rzeczywistości, okraszonych wydarzeniami oraz istotami nie z tej ziemi. Trzynaście historii, po których będziecie mieć nadzieję, że nigdy nie spotka Was to, co ich bohaterów. 

Joe'go Hill'a nie muszę nikomu przedstawiać; oczywiście, pierwsze co nasuwa się na myśl to fakt, iż znany autor jest synem mistrza grozy, Stephen'a King'a. Ale wiecie, co jest w tym wszystkim najlepsze? To, że ów autor wcale nie wybił się na swoim sławnym ojcu, a jego powieści grozy wciągają równie mocno. Sam zapracował na swoje wysokie miejsce wśród pisarzy parających się horrorem. Oficjalnie mogę się określić jako fanka jego twórczości, a przygodę z nią rozpoczęłam dawno temu od książki pt. Rogi.  Sięgając po jego kolejne literackie dzieci wiem, że się nie zawiodę. Pierwsze, co oczywiście rzuca się w oczy odnośnie Gaz do dechy, to fantastyczne wydanie- twarda oprawa, przyciągająca wzrok okładka. Aż ma się ochotę rzucić wszystko i zasiąść do lektury. Wydawnictwo Albatros naprawdę się postarało w tym temacie. 

Wielu spośród nas, czytelników, stara się omijać zbiory opowiadań szerokim łukiem. Szczerze, wcale się temu nie dziwię- do pewnego czasu sama miałam z nimi pewien problem. Ciężko się wczuć w historię, gdy dwie strony później już się kończy, nie mówiąc już o polubieniu bohaterów. Jedne za krótkie, drugie za długie, rozwleczone. Opowiadanie jest jednak gatunkiem, który po kilku próbach da się polubić. A szczególnie, gdy te krótkie formy literackie trafiają w nasze gusta w kontekście tego, co ze sobą niosą- strach, refleksje lub inne, silne emocje.

U pana Hill'a możemy "przebierać" między trzynastoma opowiadaniami: od baaardzo fantastycznych po bardziej racjonalne (o ile można tak określić opowiadania grozy). Chyba jeszcze nie spotkałam się z takim zbiorem, w którym spodobałyby mi się wszystkie historie. W tym przypadku było podobnie, tak więc bez trudu wyłoniłam swoich "zwycięzców". Pierwszym z nich jest opowiadanie pt. Spóźnialscy. Wbrew pozorom dla czytelnika nie jest ono przerażające, a wręcz przeciwnie- czujemy co prawda delikatne ciarki na całym ciele, lecz skłania ono bardziej do refleksji nad życiem, nad ostatnimi chwilami na tym ziemskim padole. Oczywiście, gdyby w prawdziwym życiu spotkało mnie to, co głównego bohatera, to na pewno byłabym nieźle wystraszona, aczkolwiek on poradził sobie z zaistniałą sytuacją bardzo dobrze. Kolejnym z moich ulubionych jest Chryzantemamy, w którym to do końca nie wiadomo, czy to chłopczyk po stracie matki oszalał, czy rzeczywiście znalazła sposób, by kontaktować się z nim z zaświatów. Z kolei opowiadanie Jesteś dla mnie najważniejsza wywołało we mnie ogromny... smutek. Podkreśla, jak bardzo staliśmy się egoistyczni, nie szanujemy uczuć drugiego człowieka (lub robota), liczy się dla nas tylko uroda, gadżety i błyszczenie w towarzystwie. Choć rzecz dzieje się w dalekiej przyszłości, to i tak owa historia jak najbardziej wpasowuje się w czasy nam współczesne.

A na koniec niespodzianka- jakiś czas temu na Netflixie można było obejrzeć horror W wysokiej trawie. Nie miałam pojęcia, że ów film powstał na podstawie jednego z opowiadań Joe'go Hill'a, którym możecie się rozkoszować właśnie w tej książce. Choć przyznam, że ani film, ani literacka wersja nie przypadły mi szczególnie do gustu.

Dla każdego fana grozy Gaz do dechy będzie ciekawą podróżą wgłąb siebie. Poznacie różne wersje koszmaru; nawet na zwykłe pole trawy spojrzycie zupełnie inaczej.

 

Dział: Książki
czwartek, 08 październik 2020 12:24

Stephen Hawking. Opowieść o przyjaźni i fizyce

„Fizyka nauczyła mnie, że kiedyś nie tylko to, co kochamy, ale wszystko, co widzimy wokół siebie, będzie miało swój kres… nawet dni naszej Ziemi, naszego Słońca i naszej Galaktyki są policzone, a potem pozostanie po nich tylko pył.”  Leonard Mlodinow

Książka zgrabnie łączy elementy literatury popularnonaukowej i biografii, choć nie są to czyste wypełnienia gatunków, to jednak zaproponowana mieszanka tworzy ciekawą przygodę czytelniczą. Poznajemy Stephena Hawkinga jako przenikliwego naukowca, oddanego przyjaciela, niezwykłego człowieka zmagającego się z bezlitosną chorobą. We wszystkich aspektach natychmiast wyczuwa się autentyczność i buntowniczość osobowości, wyciskanie z życia ile się tylko da, gdyż każdy dzień może być ostatnim. Niemal bezwładne ciało i nieprzeciętna inteligencja, podziw dla stylu walki ze zmaganiami zwykłej codzienności, tak ekstremalnie wymagającymi, oraz dynamicznych i energetyzujących umiejętności podróżowania myślami w wirtualnej przestrzeni kosmicznej.

Funkcję wypełnienia wątków pełnią różne cechy przyjaźni między dwoma fizykami, współautorami książek o fizyce, jak i sama fizyka. Publikacja daje ogólne spojrzenie na tę dyscyplinę nauki, zarówno z perspektywy dorobku Hawkinga, jak i znaczących autorytetów na przestrzeni dziejów. Wchodzimy w obszary grawitacji kwantowej, w tym teorii względności i mechaniki kwantowej. Zastanawiamy się nad pochodzeniem Wszechświata, zaglądamy w istotę czarnych dziur, praw mechaniki i promieniowania Hawkinga, przyglądamy się teorii braku granic. Leonard Mlodinow w wyjątkowo familiarny sposób zaznajamia z niełatwą i niejednoznaczną materią fizyki teoretycznej.

Przyjazna narracja jest niewątpliwym atutem, płynnie niesie po stronach książki, przekazuje zbiór wspomnień w atrakcyjnej szacie, poważnie i żartobliwie, z lotu ptaka i w detalach, z szacunkiem i szczerością. Nie jest to wyidealizowany obraz Hawkinga, choć prezentowany przez filtr przyjaźni, to wskazuje także wady osobowości. Ze strony naukowców spotykam się z mieszanymi opiniami odnośnie dorobku Hawkinga na płaszczyźnie fizyki i podkręconej marketingowo jego popularności, ale ta publikacja doskonale ukazuje portret pozornie zwykłego człowieka, chociaż opanowanego przez stwardnienie zanikowe boczne, to jednak wykazującego się niewyobrażalnie potężną siłą charakteru, uporem i determinacją w pokonywaniu przeciwności, odmowy ciała do współpracy.

Niezależnie od tego, jak fatalne rozdanie życiowych kart przypadło Hawkingowi, obrócił je na własną korzyść, zdobył nadzwyczajną koncentrację i motywację, uczynił istnienie pełniejszym, ustawił wartości we właściwej perspektywie. Kontrasty wypływające z jego sytuacji nauczyły go godzić przeciwstawne idee naukowe, a nawet uczynić sprzeczność filozofią życiową i sposobem na życie. Dzięki takiej postawie wiele zaproponował fizyce, ale też spopularyzował ją, wyrywając ze sztywnych ram elitarności, wrzucając do obszaru kultury masowej, czyniąc dostępniejszą.

Dział: Książki
wtorek, 14 lipiec 2020 09:41

Małgosia i Jaś

Baśń nie dla dzieci. 

Wszyscy znają historię Jasia i Małgosi, porzuconych w lesie przez własnego ojca i zwabionych przez wiedźmę do piernikowej chatki, w której miał się dokonać ich los. Jeśli przyjrzeć się jej bliżej, to jedna z najmroczniejszych opowieści zgromadzonych przez braci Grimm, wykorzystująca motyw zabójstwa i kanibalizmu. I to w odniesieniu do tych najbardziej bezbronnych – dzieci. 

Mogłoby się wydawać, że z doskonale znanej opowieści nie da się wycisnąć nic więcej. Oz Perkins, znany głównie z filmu Zło we mnie, doszedł do wniosku, że podejmie to wyzwanie i pokaże historię rodzeństwa w nowym świetle. Czy udało mu się to? I tak, i nie. Małgosia i Jaś dość luźno bazują na znanej baśni, sam film pozostawia jednak wrażenie niedosytu. 

Opowieść rozpoczyna się naprawdę dobrze. Nastoletnia Małgosia i kilkuletni Jaś są zmuszeni do opuszczenia rodzinnego domu. Nie mają ojca, matka zaś popada w coraz większy obłęd, przez co staje się dla własnych dzieci zagrożeniem równie poważnym, co pustosząca kraj klęska głodu. Rodzeństwo rusza więc w drogę, która wiedzie ich przez mroczny las, zdający się skrywać własne tajemnice. Wreszcie docierają do samotnego domostwa. Spotykają w nim starszą kobietę, która w zamian za przejęcie części obowiązków domowych, oferuje im gościnę. 

Pierwszych kilkanaście minut wprowadza widza w nastrój nie do końca wypowiedzianej grozy. Świetne ujęcia, oprawa muzyczna i budowany dopiero zarys opowieści zapowiadają rasowy horror. Niestety, wraz z wprowadzeniem na scenę wiedźmy Holdy dobrze zapowiadająca się historia traci impet, zdaje się też skręcać ze ścieżki grozy w kierunku mrocznego fantasy. Nie oznacza to, że sama Holda została przedstawiona lub zagrana źle, absolutnie nie – kreacja Alice Krige jest świetna. Winą raczej należy obarczyć scenariusz. Można odnieść wrażenie, że całą historię dałoby się z lepszym rezultatem opowiedzieć w dwa razy krótszym czasie, tymczasem rozciąganie jej do blisko półtorej godziny nie przynosi nic dobrego. 

Film nie do końca potrafi więc obronić się fabułą, co nie oznacza, że jest zły. Niedostatki w samej historii nadrabia niesamowicie klimatyczną, wspomnianą już przeze mnie, oprawą dźwiękową i scenografią. Duszny klimat mrocznej puszczy z miejsca udziela się widzowi. Wędrując wraz z bohaterami po chatce wiedźmy odczuwamy dyskomfort i niepokój, czy spowijają ją cienie nie skrywają tajemnic, których nie chcielibyśmy odkrywać. Wreszcie, należy pochwalić obsadę, zwłaszcza młodziutką Sophie Lilis (znaną również z ekranizacji powieści Stephena Kinga To) oraz Alice Krige 

Znamienna jest zmiana kolejności imion głównych bohaterów, jaka od razu rzuca się w tytule. To Małgosia plasuje się na pierwszym miejscu, ponieważ to ona gra tu pierwsze skrzypce. To opowieść o jej dorastaniu i mierzeniu się z własnym przeznaczeniem. Młodszy brat stanowi jedynie element tła, chociaż trzeba przyznać, że w pewnym momencie jego postać staje się kluczowa do przemiany protagonistki. 

Podsumowując, Małgosia i Jaś to dość interesująca wariacja na temat znanej baśni, nie do końca jednak spełniająca pokładane w niej oczekiwania. Zapowiada się jak horror, ale okazuje się opowieścią fantasy z mrocznym, dusznym klimatem. Nie wbija w fotel, ale można obejrzeć. 

Dział: Filmy
środa, 17 czerwiec 2020 11:35

Sprzedaliśmy Duszę

Wydawnictwo Vesper kojarzy mi się przede wszystkim z rockowo-metalowymi klimatami, dotychczas miałem od czynienia głownie z biografiami gwiazd rocka czy historii różnych, legendarnych już kapel. Tym razem jednak w moje ręce trafia książka "Sprzedalisśmy Duszę" Gradyego Hendrixa (swoją drogą dość chwytliwe nazwisko). Autor, reżyser i scenarzysta. Ma na swoim koncie nagrodę Bram Stoker Aword, czyli wyróżnienie dość wysokiej wagi patrzać na to, że jako jej laureat dołączył do grupy takich osób jak Anne Rice, Stephen King czy Dan Simmons. Czego możemy spodziewać się po lekturze "Sprzedaliśmy Duszę"? Zapraszam do krótkiej opinii.


Zacznijmy od tego, jaką historię Hendrix nam opowiada. Jego bohaterka - Kriss Pulaski - niegdyś gitarzystka metalowej zespołu, doszukuje się powodów jego bardzo nagłego rozpadu. Zastanawia się również nad fenomenem solowej kariery jednego z występujących z nią członków - Terry'ego Hunta. W tym celu wyrusza w podróż po Ameryce, starajac się dotrzec do byłych muzyków grupy a także do wspomnianego Hunta. Ksiązka to świat ukazany oczami - z początku młodej - Kris, która jest zafascynowana muzyką metalową od pierwszych chwil dzieciństwa.


Trzeba powiedzieć, że diabeł z gitarą na okładce oraz opis, jaki przeczytałem z tyłu tomiszcza, od razu nasunął mi prosty wniosek, z czym będe miał do czynienia. Grady Hendrix stworzył książkę, która nie jest ani zbyt ambitna, która nie porywa swoją fabułą, która przede wszystkim niczym nie zaskakuje. Jestem pewien, że rację przyzna mi większość zwyczajnych czytelników mroczniejszych klimatów. Jednakze trzeba tutaj mocno zaznaczyć - trochę na obronę autora - że ksiązka ta jest skierowana do pewnej grupy ludzi. Jej najważniejszym atutem jest fakt obecności muzyki na stronach. Kto zna dcenariusz narodzin metalowej muzyki w Stanach Zjednoczonych, kto interesuje się muzyką Black Sabbath, Skorpionsów, Metallicy czy Slayera, ten odnajdzie kupe frajdy podczas czytania. Cała magia tej ksiażki, przynajmniej dla mnie, polega na tym, że mogę wczuć się w role bohaterki, kiedy sam przed kilkunastoma laty wziąłem w ręce gitarę i próbowałem zagrać Iron Mana.


Książka wygląda naprawdę obłędnie, twrada oprawa i niesamowita oprawa graficzna to coś, co przykuło moją uwagę od razu. Na pewno jednak przed sięgnięciem po lekturę trzeba zadać sobie pytanie, czego od niego oczekuje. Bo jeśli faktycznie, Drogi czytelniku, czekasz na dobry, mocny horror, to niestety ale się rozczarujesz. Jeśli jednak jesteś fanem Ozziego Ozborna i kręci CIę fakt, że często gęsto w ksiażce napotykasz nawiązania do tworóczości Black Sabbatch czy innych gigantów metalu, to z czystym sercem polecam Ci własnie taką rozrywkę.

Dział: Książki
piątek, 28 luty 2020 09:05

George i wielki wybuch

Jesteś rodzicem, ale niekoniecznie błyszczysz w dziedzinie nauk ścisłych? Koniecznie poczytaj z dzieckiem przygody Georga spod pióra Lucy i Stephen’a Hawking’ów. Dzięki nim młodsze pokolenie doskonale pozna i zrozumie teorie, które wielu inteligentnym dorosłym zwyczajnie nie mieszczą się w głowie, a które koniecznie trzeba poznać.

Zarys fabuły

Tata Annie bada początki powstania Wszechświata, czyli tak zwany Wielki Wybuch. Temat jednak nie jest w społeczeństwie uznawany za czysto naukowy, a raczej bardziej kontrowersyjny i szkodliwy. Stąd też pojawiają się liczne protesty. Annie i George odkrywają spisek, który ma na celu zniszczyć całą naukę i oczywiście przeszkodzić w wielkim projekcie jej taty. Rozpoczyna się epicka przygoda, która obok wartości beletrystycznych, opowiada młodym czytelnikom historię powstania wszechświata. 

Moja opinia i przemyślenia

Zarówno „George i wielki wybuch”, jak i cała seria przygód Gorga, jest pięknie i przemyślanie wydana. Ma twardą oprawę i zawiera wiele ilustracji oraz liczne zdjęcia. To takie książki, które z przyjemnością stawiamy na półce w swojej domowej biblioteczce. Bo oczywiście jestem przekonana, że każdy, kto zetknie się z Georgem, będzie chciał go zatrzymać u siebie i kontynuować lekturę przygód jego i Annie. 

Myślę, że w tym wypadku książka ma zdecydowanie większą wartość merytoryczną niż przygodową, ale mimo wszystko historia opowiedziana została w taki sposób, by zaciekawić, szczególnie młodszego, czytelnika. Wiele informacji przekazanych zostało w dialogach, ale część z nich pojawia się również w dostosowanych do wieku odbiorców wykładach. Co ciekawe nauka to nie jedyny temat, który poruszają Lucy i Stephen Hawking. Opowiadają też o problemach politycznych, społecznych i gospodarczych, choć nie jestem pewna, ile z takich prawd dotrze do młodszego czytelnika, a ile jest bardziej przekazem dla rodzica. Warto jednak zwrócić na te aspekty uwagę. 

Podsumowanie

„George i wielki wybuch” to spójna, doskonale napisana historia, zawierająca rzetelną, naukową wiedzę, okraszoną wspaniałą przygodą. Zagadnienia zostały przedstawione bardzo przystępnie, w atrakcyjny dla młodego czytelnika sposób. Serdecznie polecam zarówno lekturę tego tytułu, jak i całej serii zawierającej przygody Georga. To niezwykle wartościowa publikacja dla każdego rodzica i jego wchodzącej w nastoletni wiek pociechy. 

Dział: Książki
niedziela, 19 kwiecień 2020 19:48

Mistrz grozy powraca w wielkim stylu

Czytelnicy kochają powieści Stephena Kinga, ale i jego opowiadania - zawsze mocne i zapadające w pamięć - są prawdziwą mroczną ucztą dla zmysłów. "Jest krew…" to cztery nowe, znakomite opowieści, które z pewnością staną się równie sławne jak "Skazani na Shawshank".

Dział: Książki

Literaturze grozy przypięto łatkę niewymagającej, trywialnej, czasem wręcz prymitywnej, co jest krzywdzące zarówno wobec tworzących ją pisarzy, jak i sięgających po nią czytelników. W końcu horror horrorowi nierówny, a obok nieskomplikowanych historii, których siłą napędową jest ilość tryskającej krwi, mamy całą gamę powieści, które naprawdę potrafią wbić w fotel i pozostać w pamięci na długie lata.

Dział: Felietony
środa, 08 styczeń 2020 11:31

Ostatni

W 2020 rok weszłam z przytupem, ponieważ rozpoczęłam go od „Ostatniego”. Powieść Hanny Jameson to niesamowity thriller w klimacie postapo, który fascynuje, przeraża i… zmusza do refleksji. Autorka stworzyła po prostu ciekawą wizję końca świata oraz fenomenalnie zobrazowała nieludzką-ludzką naturę w krytycznych chwilach…

W powieści zatraciłam się od pierwszych stron. Styl pisarki jest zachwycający, a emocje miotające bohaterami wydawały mi się przedziwnie realne. Nie mam pojęcia, jak ja bym zachowała się w takiej sytuacji, ale – jak przypuszczam – wpadłabym w paranoję, podobnie jak Jon, główny bohater „Ostatniego”. Zresztą, ciężko mu się dziwić – jest jednym z dwudziestu ocalałych, a wkrótce dowiaduje się, że wśród jego towarzyszy niedoli jest zabójca i to dopiero zalążek nieszczęść. Samobójstwa, paranormalne zjawiska, zaginięcia, akty kanibalizmu – straszliwych wydarzeń tutaj nie brakuje. Przerażający obraz tego do czego człowiek może być zdolny w skrajnej rozpaczy i zagubieniu…

„Ostatni” dopracowany jest nie tylko pod względem psychologicznym. Jak nie trudno się domyślić, kreacja bohaterów tutaj również jest na naprawdę wysokim poziomie, ale na większą uwagę zasługuje tutaj mistrzowskie budowanie napięcia. Hanna Jamenson po mistrzowsku wprowadza nagłe zwroty akcji, karmi nas tajemnicami oraz silnymi emocjami, a także wprowadza w treść nutkę… humoru. Miejscami jest on dość specyficzny, jednakże idealnie wpasowuje się w nietypową walkę o przetrwanie. Nie zabrakło tutaj miejsca również dla wątku kryminalnego (próba odnalezienia mordercy), choć – jak się pewnie domyślacie – groza wiedzie tutaj główny prym. Można tu nawet wyczuć drobne nawiązania do „Lśnienia” Stephena Kinga, co było dla mnie dodatkowym smaczkiem i zaowocowało jeszcze większą przyjemnością czytania.

Hanna Jameson nabałaganiła mi swoją powieścią w głowie. „Ostatni” to mroczny pamiętnik, który zdaje się kryć w sobie to, co w człowieku najgorsze, choć znalazło się w nim i kilka pozytywnych akcentów. Jeśli chodzi o wady książki, to można się tutaj przyczepić jedynie do literówek w tekście (o zgrozo) oraz mało spektakularnego zakończenia, jednakże radioaktywne tło, dramatyzm wylewający się ze stron i bardzo dobry warsztat pisarski autorki wynagradza to wszystko z nawiązką. Mam nadzieję, że wydawnictwo Czarna Owca pokusi się i o wydanie innych tworów popełnionych przez autorkę, bowiem kapitalnie połączyła thriller psychologiczny z klimatem postapo i – co tu dużo mówić – czytelniczo zadurzyłam się w niej od pierwszej książki. Polecam z całego serca, lektura idealna dla miłośników mocnych wrażeń!

Dział: Książki
wtorek, 22 październik 2019 20:16

Instytut

Stephen King znany jest z zawrotnej ilości wydawanych książek. Sceptycy twierdzą, iż przy takiej częstotliwości nowe dzieła na pewno tracą na swojej jakości, autor natomiast nieustannie udowadnia, że są w błędzie. Jako fanka twórczości Króla zacieram ręce na każdą nowość, jednak zdaję sobie sprawę, że pośród licznych perełek pojawiają się także i te średnie, żeby nie nazwać kiepskimi. Zatem jaką pozycją jest jego najnowsza powieść o tajemniczej nazwie „Instytut”?

Historię rozpoczynamy poznając Tima Jamiesona, byłego policjanta z Florydy. Ostatnio życie zawodowe, jak i prywatne układa mu się raczej nędznie, dlatego Tim potrzebuje dość drastycznie zmienić otoczenie. Zrządzeniem losu, wysiada z samolotu do Nowego Jorku i zaczyna podróż na stopa. Tymczasowo osiada w kilku mniejszych czy większych miejscowościach, aż trafia do zapomnianego przez świat DuPray, gdzie postanawia zatrzymać się na dłuższą chwilę. Nic spektakularnego się nie dzieje, lecz gdy zaczynamy już nawet lubić naszego bohatera, jego historia się ucina.

Kolejna część przedstawia losy dwunastoletniego chłopa. Luke Ellis jest nie tylko wybitnie obdarzony inteligencją, ale zarazem dobrze rozwija się w społeczeństwie, ma przyjaciół i lubi sport, co znacznie wyróżnia go spośród pozostałych uczniów Szkoły dla wyjątkowych dzieci w Minneapolis. Czasem jednak, gdy chłopiec jest zdenerwowany, bywa, że zaczynają się dziać niezwykłe rzeczy, np. tacka po pizzy samoczynnie ląduje na podłodze. Właśnie te sporadyczne przypadki ściągają na niego uwagę ludzi o niekoniecznie dobrych zamiarach. W chwili, gdy przed chłopcem świat stoi otworem, ktoś nagle i brutalnie zamka drzwi.

Luke zostaje uprowadzony do Instytutu, gdzie wraz z innymi dziećmi o zdolnościach telekinetycznych i telepatycznych, zostaje nieustannie poddawany eksperymentom, które delikatnie mówiąc, są mało komfortowe. Często sprawiają ból, ale bywają też upokarzające, co ma jedynie pokazać, że ludzie sprawujący nad nimi „opiekę” mają nad nimi władzę absolutną. Gdy kolejni przyjaciele chłopca znikają bezpowrotnie w Tylnej Połowie Instytutu, Luke coraz wyraźniej przeczuwa, że jedynym ratunkiem dla dzieci jest wezwanie pomocy. Tylko jak tego dokonać w tak pilnie strzeżonym budynku na końcu świata?

Wydarzenia rozwijają się powoli. Bardzo powoli. Niby coś się dzieje, jednak to mnie nie porwało. Niby szokujące rzeczy – eksperymenty na dzieciach, i to często dość małych – jednak mnie to aż tak bardzo nie poruszyło. Nie wiem, czy to skutek zbyt dużej dawki kingowskiego świata, gdzie takie sceny są powszechne, a może to dlatego, że od Kinga oczekuję zawsze bardzo wiele. Dopiero po trzystu średnio entuzjastycznie przewróconych stronach zaczęłam się bardziej wczuwać w historię bohaterów. Kiedy losy bohaterów w nieoczywisty sposób splatają się, zaczyna narastać napięcie i niespokojne wyczekiwanie na coś wielkiego. A jest na co czekać. Długo nie dostajemy zbyt wiele, by otrzymać mocny cios na finał.

Całość zbudowana jest rozsądnie. Poznajemy jednego bohatera, potem drugiego, a kiedy już zdążyliśmy zapomnieć o tym pierwszym historia obu pięknie i nieoczekiwanie się łączy. Ostatnia część książki ładnie buduje napięcie, sprawiając, że niecierpliwie przerzucałam kolejne kartki i autentycznie czułam niepokój. Co więcej, sceny zaraz przed finałem przeplatają się ze sobą krótkimi fragmentami, co opóźnia finisz i potęguje podekscytowanie.

Mimo iż spora część powieści jest raczej monotonna, „Instytut” czyta się gładko. King porusza wątki znane już z jego poprzednich dzieł, jednak nie można mu zarzucić braku pomysłu. Wplata między wiersze trudny temat, na pewno dający czytelnikowi do myślenia. Mocne uderzenie na koniec broni powieść, natomiast czegoś tam zwyczajnie zabrakło, aby książka powaliła mnie na kolana. Nie mogę zaliczyć tej pozycji do wybitnych prac autora, aczkolwiek myślę, że jest godna uwagi.

Dział: Książki
środa, 25 wrzesień 2019 12:11

Stephen King. Instrukcja obsługi

Jestem ogromną fanką twórczości Stephena Kinga. Przeczytałam wiele jego książek i obejrzałam większość ich ekranizacji, jednak poza zaglądaniem do social mediów króla horroru, niewiele na jego temat wiedziałam. Dopiero Robert Ziębiński uzmysłowił mi, jak wiele smakowitości mnie ominęło, zarówno w kwestii mniejszych dzieł, jak i życia wspomnianego mistrza grozy. Powiem więcej - „Stephen King: instrukcja obsługi” to zdecydowanie najlepsze opracowanie dorobku, z jakim kiedykolwiek się spotkałam!

Zacznę może od tego, że nieco obawiałam się tej książki, ponieważ dotychczas trafiłam na kilka koszmarnie nudnych opracowań – gorszych nawet od podręczników do historii. Mam na myśli te, które przedstawiają jedynie suche fakty, bez opisów czy nawiązań – jednym słowem, bałam się lektury skrajnie nudnej. I wiecie co? Dostałam absolutną przeciwność wszystkiego, co znałam. Robert Ziębiński z jajem prowadzi nas przez twórczość i działalność Stephena Kinga, ciekawiąc i bawiąc. Krok po kroku, zagłębiałam się w świecie Kinga, rozsądnie dawkując sobie lekturę, aby od razu nie poznać wszystkiego i… wiecie co? Choć książka ma przeszło sześćset stron (no dobra, tekstu jest trochę mniej), to… czuję niedosyt! Matulu, gdyby każdy „przewodnik” o znanych osobistościach był taki znakomity, to czytałabym tylko je… Robert Ziębiński ma po prostu niespotykany talent do opowiadania, gawędziarstwo we krwi, a ono w połączeniu o nietuzinkową wiedzę o Stephenie Kingu, horror oraz całej reszcie, tworzy mieszankę wręcz wybuchową!

W książce „Stephen King: instrukcja obsługi” w przystępny – i często zabawny – zostają omówione wszystkie książki tytułowego powieściopisarza (nawet te, których nie napisał, ale chciał!) oraz wszystkie adaptacje filmowe. Nie zabrakło również niuansów z samego życia Kinga, anegdot, genez powstawania tworów, inspiracji oraz… sławnych osobistości. Muszę przyznać, że wiele informacji tutaj zawartych mnie wręcz powaliło, ale nic nie zdradzę, aby nie popsuć Wam lektury. KONIECZNIE musicie przeczytać tę książkę, nawet jeśli nie jesteście wielkimi fanami mistrza grozy. Ubawicie się i dowiecie się wielu niesamowitości!

Sam kapitalny tekst Roberta Ziębińskiego to nie wszystko. Książka została również fenomenalnie wydana. Jest doskonale przemyślana pod każdym względem, niesamowicie czytelna, estetyczna i nie brakuje w niej również zdjęć. Nie można zapomnieć o tym, że w książce znajdują się również wypowiedzi na temat Kinga, m.in. Wojciecha Chmielarza (tego pisarza też kocham), a nawet… Remigiusza Mroza. Fantastyczne jest w tej pozycji to, że poznajemy tytułowego bohatera z mnóstwa punktów widzenia, a każdy coś w nosi, jest wyjątkowy i… agh! Aż jestem zła na siebie, że nie mogę nic złego o tej książce powiedzieć!

„Stephen King: instrukcja obsługi” to nie lada gratka dla fanów Stephena Kinga i to do tego napisana przez naszego rodaka! Jeśli lubicie króla horroru to pozycja, po którą po prostu MUSICIE sięgnąć, nie ma przebacz. Absolutnie zakochałam się w stylu Roberta Ziębińskiego i mam zamiar dorwać i pożreć wszystkie wcześniejsze twory tego Pana. Polecam z całego serducha!

Dział: Książki