kwiecień 21, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Sci Fi

czwartek, 28 październik 2021 21:40

Bartłomiej i Karmelek. Najlepsze miejsce.

„Bartłomiej i Karmelek. Najlepsze miejsce” to zeszyt z nowej serii wydawnictwa Egmont, skierowanej do najmłodszych czytelników i noszącej nazwę „Mój pierwszy komiks”. Jej odbiorcami planowo mają być dzieci, które ukończyły piąty rok życia, myślę jednak, że albumy, które ukazały się do tej pory, sprawdzą się także w gronie nieco młodszych czytelników. W komiksie nie ma zbyt wiele do czytania, są za to pełne uroku, kolorowe ilustracje, ciekawa przygoda i bardzo mądre, piękne przesłanie. 

Zarys fabuły

Bartłomiej i Karmelek spokojnie łowią sobie ryby, ale w pewnym momencie mały osiołek zaczyna się nudzić. Jest zazdrosny o wakacje, jakie mają w planach spędzić jego przyjaciele: oglądanie wielorybów, wyjazd na narty, a nawet podróż na Księżyc. Szybko okazuje się jednak, że pomysłowy Bartłomiej potrafi zapewnić Karmelkowi najwspanialsze wakacje na świecie. Czy jednak plany jego przyjaciół również się udały? 

Strona wizualna

Komiks jest ładnie ilustrowany i bardzo kolorowy. Myślę, że jego prezencja bez trudu przemówi do dzieci. Z pewnością wygodny jest również mały format zeszytu (trochę mniejszy niż poziome A5), dzięki któremu maluchy bez trudu mogą go trzymać w rączkach i samodzielnie czytać. Ilustracje autorstwa Sualzo bardzo przypadły do gustu zarówno mi, jak i moim przedszkolakom. 

Moja opinia i przemyślenia 

„Bartłomiej i Karmelek. Najlepsze miejsce” to świetnie opowiedziana, pełna ciepła historia, która niesie ze sobą niejedno ważne przesłanie. Komiks bez trudu może być wstępem do rozmowy na różne tematy z młodymi czytelnikami. Myślę, że samą fabułę można interpretować na kilka różnych sposobów. Zeszyt może stać się prawdziwą kopalnią inspiracji, ale nawet pomijając jego wartości merytoryczne, to po prostu bardzo ciekawa, pięknie narysowana opowieść. Przyznam, że bardzo spodobał mi się pomysł wydawania albumów w serii „Mój pierwszy komiks”. Mam nadzieję, że doskonale sprawdzi się w praktyce, a komiksy zyskają grono wiernych, małych czytelników.  

Podsumowanie

Z lektury komiksu „Bartłomiej i Karmelek. Najlepsze miejsce” jestem bardzo zadowolona. Zeszyt jest cudownie zilustrowany i opowiada ciekawą, przyjazną i niezwykle barwną historię, która z pewnością spodoba się najmłodszym czytelnikom. Mam nadzieję, że nadarzy się okazja, żeby sięgnąć po kolejny album z przygodami sympatycznych osiołków. Zapamiętajcie ten tytuł, bo warto mieć go w domowej biblioteczce swojego dziecka. 

Dział: Komiksy
środa, 27 październik 2021 23:59

Strażnik Klejnotu

Niesamowite przygody zdarzają się nam wtedy, gdy się tego nie spodziewamy. Przecież czasem wystarczy znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie, a reszta potoczy się sama. Gdyby jeszcze w tę niepowtarzalną podróż można by było wyruszyć z kimś, kogo się lubi, to wszystko staje się możliwe, nawet podróż w czasie. Tyle że Ula nie miała tyle szczęścia, bo jej towarzyszem został Feliks, którego nie cierpi szczerze i z wzajemnością. Jednak od początku. Ona z łatwością wchodzi w nowe relacje i nawiązuje przyjaźnie. On to jej przeciwieństwo i klasowy dziwak. Niechęć, jaką siebie darzą, jest tak mocna, jak większość uczuć nastolatków. Co więc zmieni ich podejście? Zaczęło się od lekcji polskiego i projektu, który tych dwoje musi zrobić razem. Noc Muzeów to idealny moment do odwiedzenia jednego z nich i rozpoczęcia pracy.

Muzeum Chopina stanie się początkiem tej przygody. Podróż w czasie, Warszawa z przeszłości i odkrywanie tajemnic, które poprowadzą ich przez kręte uliczki. Staną ramię w ramię z Chopinem, wpadną z gościną do Króla Zygmunta III Wazy, a także znajdą się w wielkim niebezpieczeństwie za sprawą tajemniczego Pistoriusa. Zagadki, niełatwa przeszłość i przygoda, która ma ogromną siłę. Czy tak wielką, by Ula i Feliks zaczęli się przyjaźnić?

Strażnik Klejnotu

Zawsze, gdy trafiam na powieść dla dzieci lub nastolatków, w której historia idzie w parze z tajemnicami i przygodą, ubolewam, że nie mogę dać się porwać podobnym przygodom. Gdy ja poznawałam świat zagadek, nie było tak fajnie. Cieszę się, że książki nie pytają o wiek, a ja wraz z dziećmi mogłam przeżyć tę przygodę. Strażnik Klejnotu otworzył przed nami drzwi do świata, który pozornie nie różni się niczym od tego, co znamy, jednak chwilę później zaskoczeniom nie było końca. Całość napisana jest niezwykle płynnie i z ogromną dozą lekkości. Prosto i przyjemnie, dzięki czemu młody czytelnik nie pomyśli o odłożeniu powieści w kąt. Fabuła zaskakuje i wciąga. Udowadnia, że wyobraźnia z realnością tworzą świetną parę i sprawdzają się w każdej przygodzie. To nasza pierwsza wspólna czytelnicza podróż w czasie i tyle przygód w nią wpisanych. Nie możemy wyjść z podziwu nad piórem i pomysłowością autorki.

Wśród bohaterów

Mam wrażenie, że tym postaciom z książek dla dzieci przyglądam się jakoś baczniej. Sprawdzam, czy ich zachowanie nie okaże się zgubne, a sposób bycia nie gryzie się z wartościami moich pociech. Na szczęście w przypadku Strażnika klejnotu takie obawy się nie pojawiły. Para głównych bohaterów różni się od siebie diametralnie, a do tego są dla siebie wrogami. Feliks to niezwykle mądry i spokojny chłopak, dla którego wiedza to coś fascynującego i oczywistego. To nie przysparza mu w klasie kolegów. By bronić się przed złośliwościami, z każdym dniem coraz bardziej się izoluje. Ula to dusza towarzystwa. Z łatwością zawiera nowe znajomości i stapia się w jedność z muzyką. Niestety wierzy, że najlepszą rozrywką są psikusy, a te kierowane do Feliksa cieszą ją najbardziej i gruntują jej pozycje w klasie. Los bywa przewrotny, a wspólny projekt może okazać się nowym początkiem.

Warszawa dawniej... podsumowanie

Zakochałam się w fabule powieści. Strażnik klejnotu to niezwykła, pełna ciepła, morałów i magii opowieść o akceptacji i wartości, jaką daje otwarcie się na drugiego człowieka. Wątki splatają się ze sobą perfekcyjnie. Przekaz jest jasny, choć podany subtelnie i ze smakiem. Przygoda wciąga, dwójka bohaterów czaruje i zachęca do śledzenia ich losów, a przedstawienie dawnej Warszawy stanowi wisienkę na tym idealnym torcie. Kreacja postaci, ciąg wydarzeń czy szczegóły, które składają się na fascynującą podróż do przeszłości? Wszystko to zamknięte w twardej i jakże pięknej oprawie daje pewność świetnej zabawy, jakości, szczypty magii i garści historii. Strażnik klejnotu to przygoda, tajemnice, niebezpieczeństwo i ziarenko pasji, które zakiełkuje w starszym czytelniku, zabierając go wprost do krainy, która pozwala być częścią każdej podróży książkowej. Ogromnie polecam. Za pomysł, wykonanie, przekaz i przede wszystkim lekkość, która pozwala nam płynąć przez poszczególne rozdziału. Tak wiele dostajemy, dając od siebie uwagę i chęć przygody.

 

 

 

Dział: Książki
środa, 27 październik 2021 21:30

Droga do Wyraju

Mam słabość do słowiańskiej fantastyki. Książki, które opisują nasze rodzime dawne zwyczaje, są fenomenalne, wciągające i ciekawe. Cieszę się niezmiernie, że do grona autorów, którzy czerpią garściami ze słowiańskiej fantastyki, dołączyła Kamila Szczubełek ze swoją debiutancką powieścią „Droga do Wyraju”.
 
Elgan to wąpierz, książę ciemności i podopieczny Welesa, pana podziemi. Nasz bohater jednak woli mieszkać wśród ludzi, a na dom obrał sobie Wioskę za Bukowym Lasem. Gdy wraca do niej po latach obawia się tego, jak przyjmą go mieszkańcy. Gdy jeden z samozwańczych znachorów znika, a w jego „gabinecie” Elgan odnajduje bardzo śmierdzącego demona, którym nie opiekuje się żaden z bogów. Za obietnicę poszanowania miejsca Elgana w wiosce, wąpierz decyduje się na wyprawę do Wyraju, aby odzyskać ciało Bilzbora. Musi również znaleźć opiekuna Smętkowi. Udaje się do swojego dawnego przyjaciela, Arsa, a później, wraz z jego lekkomyślną, ale szczerą córką Doradą, wyrusza w podróż do lasu Czarnoboga. Czeka ich trudna wyprawa, podczas której odwiedzą miasto, którego nie można znaleźć oraz miasto, które kiedyś było wspaniałą metropolią, ale upadło i zostały po nim same mury. Czy wyprawa im się powiedzie? Czego dowiedzą się po drodze? Czy Elgan dowie się coś o swoim życiu przed tym, jak stał się wąpierzem?
 
Na wstępie zaznaczę, że rewelacyjnie bawiłam się przy tej książce. Ciekawie i dobrze napisana, zabawna, momentami poważna i z akcją, która zapiera dech w piersiach. Kamila Szczubełek rewelacyjnie skonstruowała świat. Pomocna okazała się mapka, która umieszczona została na pierwszych stronach. Z rewelacyjną ścisłością i dokładnością autorka połączyła świat znanej nam religii (ale nie nazwała jej po imieniu) oraz dawne, słowiańskie wierzenia. I nie tylko! Jeżeli ktoś zna się na wszelakich mitologiach dostrzeże, ile autorka czerpała inspiracji, co uważam za duży plus, bo dzięki temu „Droga do wyraju” jest książką niezmiernie ciekawą i wciągającą.
 
Na humor tej lektury wpływają kreacje bohaterów. Elgan to cynik, elegancki i zamknięty w sobie wąpierz. Pokochałam go od pierwszych stron – tę jego manierę, teksty oraz zachowania. Pod maską aroganckiego gbura, skrywa się ktoś, kto cierpi, nie znając swojego prawdziwego ja. Obok niego autorka umieściła Doradę, która najpierw działa, a potem myśli. Nasza bohaterka potrafi być lekkomyślna, robić coś pod wpływem emocji, ale szybko się uczy. Niejednokrotnie wpakowała naszą ekipę w tarapaty. Nie mogę zapomnieć o Smętku, który potrafił rozweselić czytelnika do łez.
 
„Droga do Wyraju” to opowieść drogi, z wieloma zwrotami akcji i wątkami, które intrygują. Kamila Szczubełek wielu z nich nie zakończyła, dając nadzieję na kontynuacje przygód Elgana, Dorady i innych bohaterów, których poznaliśmy w trakcie lektury. Dodam, że ta powieść to debiut autorki i chociaż da się dostrzec kilka minusów, to jestem mile zaskoczona. Wszystkie elementy książki wydają się idealnie wyważone i dobrane. Nie ma tutaj grafomaństwa, a styl Kamili jest lekki. Po stronach się płynie, a wyobraźnia twórczyni całej tej opowieści zadziwia i sprawia, że chce się jeszcze więcej i więcej!
 
Mam nadzieję, że Kamila Szczubełek nie będzie kazała zbyt długo czekać swoim fanom na kontynuację.

 

Dział: Książki
środa, 27 październik 2021 19:19

Kulawe konie

"Każdy chciał mieć niezwykłe życie. I tylko niewielkiej mniejszości się to udawało, i nawet oni pewnie tego za bardzo nie doceniali."

Takie sensacyjne nuty najbardziej mi odpowiadają, gdzie wiele się dzieje, akcja goni akcję, mieszają się interpretacje bohaterów, a nic nie jest takim, jakim się wydaje. Mick Herron zaproponował bardzo ciekawy pomysł na fabułę, w dużym stopniu go wykorzystał i atrakcyjnie przedstawił. Z przyjemnością zanurzyłam się w scenariuszu zdarzeń, po brzegi wypełnionym nagłymi zwrotami akcji, zaskakującymi obrotami spraw, nieoczekiwanymi zbiegami okoliczności. Może nieco gubiłam się momentami w stylu narracji, nie zawsze nadążałam przy tak dynamicznym przebiegu zdarzeń, czasem rwała mi się nić zrozumienia i musiałam na spokojnie raz jeszcze przeczytać dany fragment powieści, to jednak niecierpliwość i ciekawość pchały mnie ku kolejnemu poznawaniu.

Zastanawiałam się, do której postaci mam się w największym stopniu przywiązać, która okaże się tą najważniejszą z punktu widzenia intrygi, ale autor tak zgrabnie nimi żonglował, przydzielał im zajmujące role, wyposażał w unikatowe cechy, że dopiero całościowe spojrzenie na nie dawało frapujący obraz sytuacji. Nieudacznicy i pechowcy, indywidualiści i samotnicy, okaleczeni przez życie i fałszywych przyjaciół, każda z wybujałym ego i pragnieniem powrotu na szczyty tajnych służb, tworzyli wielobarwną grupę, na której członków spoglądałam się z fascynacją właściwą czemuś przyciągającemu. Okaleczeni szpiedzy, kulawe konie, wyrzutki Regent's Park, pod przewodnictwem Jacksona Lamba, ledwo pozostawali w styczności z kontrwywiadowczym życiem, egzystowali w nędznym Slough House, starali się pokornie znosić symbole hańby i odrzucenia. Ale do czasu.

W internecie pojawił się film z porwanym pakistańskim studentem i groźbą jego dekapitacji podczas publicznej egzekucji. Trzeba było natychmiast ustalić, kto za tym stał, czym się kierował, działać, nawet jeśli nie wszystkie manewry mieściły się w ramach szpiegowskiego prawa. Presja czasu rosła, nie było miejsca na potknięcia i pomyłki. Wielowarstwowa sensacja porwała mnie, dostarczyła sporo emocji, usatysfakcjonowała bogatym scenariuszem zdarzeń, konfidenckim klimatem i spiskowymi efektami. Gra okazała się bardziej brudna, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Przyznam, że niecierpliwie wyczekuję kolejnej odsłony serii, pierwszy tom  zapowiedział, że przygoda czytelnicza zdecydowanie ma w sobie to coś, co porywa i ekscytuje, sprytnie intensyfikuje napięcie, a przy tym trzyma się blisko prawdopodobieństwa zdarzeń. Czy faktycznie połowa przyszłości jest zakopana w przeszłości? Czy rzeczy wymyślone nie mogą być prawdziwe? W jakim stopniu stajemy  się pionkami w grze rozgrywanej przez innych?

Dział: Książki
środa, 27 październik 2021 07:34

W Sanktuarium Skrzydeł

Pamiętniki Lady Trent są, moim zdaniem, jedną z najbardziej niedocenianych serii fantasy w naszym kraju. Choć nie cieszą się zbytnią popularnością, to ogromnie cieszy mnie fakt, że wydawnictwo postanowiło wydać całą serię do końca, dzięki czemu w moje ręce trafił finałowy tom, „W Sanktuarium Skrzydeł". Oto cudowne zwieńczenie przygód Izabeli, która ponownie wyrusza w niezapomnianą podróż pełną pasji i tajemnic!
 
Izabela Trent, jako prawie czterdziestoletnia kobieta, w końcu zasłużyła na szacunek i uznanie w świecie nauki, jako najpopularniejsza badaczka smoków. Życie toczy się spokojnym tempem, jednak gdy dociera do niej informacja o odnalezieniu szczątków nieznanego dotąd gatunku smoka, kobieta nie może oprzeć się pokusie. Śmiało podejmuje wyprawę na górskie szczyty, gdzie dokonuje niesamowitego odkrycia, całkowicie zmieniającego wszystko, co do tej pory wiedziano o smokach. Będzie to kolejny przełom nie tylko w jej karierze, ale będzie miał również ogromne znaczenie dla całego świata.
 
Uwielbiam sposób, w jaki Marie Brennan snuje swoje opowieści. W przepiękny sposób opisuje miejsce akcji, napotykane istoty, lasy, górskie szczyty, świątynie. Wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach, co umożliwia całkowite przeniesienie się do tego fantastycznego świata, znalezienie się u boku Lady Trent i odkrywanie smoków. Jej najnowsze odkrycie jest czymś iście przełomowym i nie ukrywam, że ogromnie przypadł mi do gustu taki obrót spraw – zaskakujący, rzucający zupełnie nowe światło na smoczy gatunek, przyjemny i oczywiście dający do myślenia.
 
W tej historii pojawia się ponadczasowy wątek chęci zysku, władzy i wykorzystywania potencjalnie słabszych istot. Nie brakuje tutaj złych ludzi, którzy każde znalezisko chcieliby wykorzystać do własnych celów i wzbogacenia się. Ludzi, którzy wolą niszczyć, zamiast tworzyć, którzy boją się tego, czego nie znają i od razu podchodzą do tego z agresją i żądzą mordu. Typowa kwestia konfliktu rasowego i uprzedzeń. Na szczęście zawsze w tego typu opowieściach znajdują się ludzie o otwartych umysłach, dostrzegający potencjał i możliwość porozumienia. I jednym z takich ludzi jest właśnie główna bohaterka.
 
Już niejednokrotnie zachwycałam się tym, jak mocno Izabela emanuje pasją i oddaniem względem swojej pracy. To po prostu cudowne – móc obserwować jak w końcu zyskała ogromne uznanie i szacunek jako naukowiec. Każdy, kto był z nią od początku, wie, ile trudów ją to kosztowało, dlatego owa satysfakcja jest jeszcze większa. To naprawdę jedna z ciekawszych bohaterek w literaturze, od której można się wiele nauczyć. Śmiało dąży do celu, nigdy się nie poddaje, jest zawzięta i pewna siebie, ma w sercu wielką pasję. Naprawdę ją uwielbiam i wychodzę z założenia, że śmiało może służyć za wzór do naśladowania (choć pewnie znajdą się i tacy, którzy stwierdzą, że nie nadaje się na żonę czy matkę...)!
 
Jestem w pełni usatysfakcjonowana otrzymaną historią, stanowiącą finał tej znakomitej serii. Autorka odpowiednio pokończyła wszystkie wątki, a lektura była czystą przyjemnością. Z czystym sumieniem stwierdzam, że Pamiętniki Lady Trent to jeden z moich ulubionych cykli fantasy i ogromnie polecam wszystkim fanom tego gatunku zapoznanie się z nimi!

 

Dział: Książki
wtorek, 26 październik 2021 19:02

Zamknięta na klucz

Nie pierwszy raz i zdaje się, że nie ostatni, padłam ofiarą sięgania po książki, których okładki bardziej niż inne zwrócą moją uwagę. Front debiutu M.M. Kowalskiej wydawał mi się taki mroczny, a przez co pociągający i zwiastujący lekturę, od której ciężko będzie się oderwać. Nie bez znaczenia była też klasyfikacja książki, bo fantasy uwielbiam... No cóż, okazało się, że do fantastyki tej książce daleko, a mówić jedynie możemy o paranormal romance i w dodatku kiepskim.

Zacznę może od pytania: lubicie, gdy prawie cała książka to zbity tekst, a dialog to jakieś objawienie, na które czeka się niemal z utęsknieniem? Ja niekoniecznie, bo w dziewięćdziesięciu dziewięciu procent przypadków to się nie udaje. Bardzo mało jest książek, które napisane w ten sposób, czyta się z zapartym tchem. Jednak wracając do Zamkniętej na klucz, dodajmy do tego jeszcze nie za wielką czcionkę i pierwsza katastrofa gotowa.

Ciężko czyta się tę książkę również dlatego, że właściwie nic się w niej nie dzieje, a gdy niby się dzieje, to nadal zasadniczo się nie dzieje, bo to „dzianie się” jest tak fascynujące, jak zeszłoroczny śnieg. Ale od początku. Na przysłowiowe „dzień dobry” M.M. Kowalska raczy nas opisami życia szkolnego. Stereotypowo amerykańskiego. Szkoła średnia – są cheerleaderki, sportowcy-idioci niegrzeszący gramem inteligencji i szare myszki zagubione we mgle życia. Oczywiście, by było „ciekawiej”, dodajemy do tego zestawu tajemniczego ktosia o nieziemskiej wręcz urodzie, na którego widok głównej bohaterce miękną kolana, a mózg zdaje się pakować walizkę w jakieś cieplejsze rejony, no ale jak mogłoby być inaczej? I tu dochodzimy (w niektórych książkach to bardzo brzydkie słowo) do clou, bo już nic więcej nie trzeba dodawać, by wiedzieć, jak to wszystko będzie wyglądało. Przewidywalne?

Załóżmy teraz, że przebrnęliście przez szkolne korytarze i pojawił się ten promyk nadziei, że oto właśnie zaczyna się coś dziać! Zacieracie ręce ze zniecierpliwienia, szykujecie popcorn i napoje wyskokowe (oczywiście bezalkoholowe) i nagle czujecie, że z pompowanego fotela, na którym siedzieliście, zaczyna schodzić powietrze. Tak, właśnie tak to wygląda w przypadku tej powieści. Autorka w przypadku tortur zdaje się bardzo, ale to bardzo monotonna i wzbudza tym samym co najwyżej irytację w czytelniku.

Teraz bohaterowie. Elizabeth jest klasycznym przykładem idiotki, która zapomina, że jest coś takiego, jak wspomniany wyżej, mózg, który u zdroworozsądkowej osoby ogarnia, co to zagrożenie i nakazuje uciekać, a nie wychodzić temuż zagrożeniu naprzeciw. Ona jednak jak to przysłowiowe ciele pcha się, tam gdzie nie trzeba i wychodzi jak zawsze w takich wypadkach. Może to hormony, któż to wie? Porażające jest jednak to, że z każdą kolejną stroną i kolejnymi doświadczeniami absolutnie nie można mówić, o tym by wyciągała jakieś wnioski. Za to idealnie odgrywa rolę rozpuszczonego bachora.
Bohaterem tej samej kategorii jest Will, który z czasem mam wrażenie, że coraz bardziej idiocieje, jeśli to w ogóle możliwe.
Ogólnie ta dwójka rozkłada całość na łopatki.

A przysłowiowym gwoździem do trumny jest styl autorki. Chociaż może to kwestia bohaterów? Wieje bowiem infantylizmem, nijakością i, pomimo iż to książka z elementami fantastyki, brakiem wyobraźni, a już na pewno umiejętności w urodzeniu czytelnika światem wykreowanym. Bo niby opisy są, niby można by się nimi zachwycić, ale... Znacie ten moment, gdy zauważycie, że coś się błyszczy w trawie i podążacie w tym kierunku, a gdy osiągniecie cel, okazuje się, że to kawałek szkła odbija promienie słońca i czujecie rozczarowanie? No to mniej więcej ten efekt udało się osiągnąć autorce.

Zdaję sobie sprawę, książka ta wpisuje się w pewną grupę odbiorów, szczególnie młodych dziewcząt złaknionych czegoś na kształt romantycznej miłości i chłopca, który wybawi je z każdej opresji, rzucając przy tym głębokie i powłóczyste spojrzenia, jednak... Jakościowo jest to słaba książka, przy której tylko marnuje się godziny i cenny czas.

Dział: Książki
wtorek, 26 październik 2021 12:39

Zapowiedź: Nieszczyciel Królestw

Powieść, która szturmem wdarła się na szczyt bestsellerów New York Timesa! Pełna akcji i niebezpiecznych niespodzianek nowa, oszałamiająca seria fantasy pióra Victorii Aveyard, autorki bestsellerowej serii „Czerwona królowa”, rozpoczyna się w miejscu, gdzie gaśnie wszelka nadzieja.
Dział: Książki
wtorek, 26 październik 2021 12:37

Zapowiedź Pacjent

Telefon ze szpitala to dopiero początek.

Informacja przekazana przez dyspozytorkę wzbudza niepokój komisarza Deryły. Coś się stało z jego partnerką, Tamarą Haler. Po przeprowadzeniu serii badań kobieta zniknęła ze szpitalnego oddziału i nie ma po niej śladu. Gdzie jest? Dlaczego przepadła bez wieści?

Dział: Książki
wtorek, 26 październik 2021 09:52

Batman. Świat

 
„Batman. Świat” to zabawna antologia komiksowa opracowana przez niektórych z najlepszych autorów i artystów z całego świata i osadzona w ich krajach. „Batman: Świat” powstał z okazji Dnia Batmana, który obchodzimy 18 września. Wzięło w tym eksperymencie udział 14 zespołów artystów i pisarzy na poziomie międzynarodowym, których celem było przybliżenie nam historii Batmana. Batman rzadko opuszcza Gotham. To nie tylko Batman na wakacjach w innym kraju czy rozszerzenie zasięgu jego konsorcjum. Są historie, które rzeczywiście dostosowują nawet kostium Nietoperza do danej kultury. Znajdziemy też historie, które proponują ciekawe elementy narracyjne i artystyczne, które rzadko są widywane w mainstreamie.
 
Na szczególną uwagę moim zdaniem zasługują trzy historie:
 
1. „Globalne miasto”, w którym akcja odbywa się jeszcze w Gotham City. Zostało napisane przez Briana Azzarello i narysowane przez Lee Bermejo. Rozpoczyna antologię, ponownie przywołując historię powstania Batmana i sposób, w jaki postrzega Gotham City. Jednak ostatnio czuje się skonfliktowany, ponieważ zbrodnie rozpoczęte w Gotham City rozprzestrzeniły się na cały świat, za co czuje się odpowiedzialny. To stąd jego późniejsze eskapady na inne kontynenty nawet.
 
2. „Mój Bat-Man” rozgrywa się w Rosji, a jego scenariusz napisali Kirill Kutuzov i Egor Prutov, z rysunkami Natalii Zaidovej. Widzimy tu życie bezimiennego rosyjskiego artysty, który cały czas inspirował się Batmanem, choć znany jest raczej ze swoich dość oryginalnych prac socjalistycznych.
 
3. Akcja „Ianus” rozgrywa się w Rzymie we Włoszech i jest napisany przez Alessandro Bilotta i rysowana przez Nicola Mari. Władze włoskie skontaktowały się z Batmanem, aby schwytać złoczyńcę o imieniu Ianus, który jako dziecko mógł mieć podobną historię pochodzenia co Bruce Wayne. Tenże osobnik jednak uratował matkę, co nie zmienia faktu, że także zyskał dość charakterystyczne alter ego.
 
Nie obędzie się tu od komiksów pochwalnych i będących swoistą reklamą turystyczną („Kolebka”, „Przerwa wakacyjna”, „Gdzie są bohaterowie?”), traktujących o społecznych („Batman i Panda Girl”, „Batman wyzwolony”) czy wreszcie proekologicznych problemach („Lepsze jutro” i „Gdzie są bohaterowie?”) i związanych z bezpieczeństwem w dobie nowoczesności i monitoringu. W bardzo żartobliwym tonie jest też komiks „Paryż”.
 
Miło jest widzieć Batmana w różnych stylach i kulturach. Artyści z każdego kraju starali się oddać nastrój własnego kraju. Jednak większość historii wydaje się nieadekwatna i powierzchowna. Oczywiście wpływa na to niewielka liczba stron, którą mieli oni do dyspozycji. Pomimo tego, historia Turcji starała się opowiedzieć bardziej wielowarstwową fabułę i bardzo dobrze wykorzystała prezentację i wizualizacje tego kraju. Historia Rosji była inna i słodka. W niej właściwie to nie Batman był bohaterem, a katalizatorem historii. Historia rozgrywająca się w Niemczech sprawia, że czuje się szaleństwo Jokera. Miło też zobaczyć Batmana w japońskiej opowieści czarno-białym, bogatym w szczegóły, nieco „mangowym” stylu rysowania.
 
Jest to antologia, która naprawdę warto poznać. Nie tylko wspaniale było zobaczyć zasięg, jaki Gacek ma w tak wielu krajach o tak różnych kulturach, ale także zobaczyć, jak kilka zespołów marzeń tworzy coś bezprecedensowego. Nie wiem, czy „Batman. Świat” to dobra antologia, czy bardziej strategia marketingowa, ale to dobry pomysł i eksperyment. Z chęcią zobaczę takich więcej.
Dział: Komiksy
wtorek, 26 październik 2021 09:49

Batman/Fortnite: Punkt Zerowy

Komiksy z promocją krzyżową z reguły nie są dobre. Ani to gra, ani komiks. Raczej jako czytelnik unikam takich miszmaszów. Tak samo mam w przypadku prac zbiorowych. Jednak w przypadku zeszytu Christosa Gage widać nie tylko, że świetnie ogarnia świat i niuanse jednej z popularniejszych od kilku lat fenomenów, jakim jest gra sieciowa Fortnite Battle Royale, ale również jak potrafi zarządzać zespołem.
 
Gage opowiada emocjonalną historię, która jednak jest przede wszystkim rozrywką. Pierwsze, co zobaczymy w komiksie, jest to, jak Batman dosłownie wciągnięty w świat gry, jako zupełny nowicjusz rozgrywki battle royle w tym nowym uniwersum, próbuje jakoś poskładać fakty do kupy, jak analizuje fakty i zbiera drużynę. Okazuje się, że właśnie to jest przepis na sukces i przejście do kolejnego etapu gry. Celem jest powrót do Gotham, rządzonego przez Batmana, który się śmieje.
 
Poza postaciami ze świata Batmana, jak Catwoman, Deathstroke czy Harley, spotykamy sporo bohaterów Fortnite’a: Najeźdźca-Renegatka, Paluch Rybny, Kościogłów czy Bandolierka. Pytaniem, jakie ciśnie się na usta, jest: „czy to komiks dla fanów Fortnite, czy Batmana?”. Odpowiem, że dla obydwu grup. Fani gry znajdą tu sporo smaczków typowych dla tej sieciówki. Ot, choćby taniec Floss w wykonaniu Harley, który jest charakterystyczną „emotką” - nagrodą gry.
 
A jeśli jesteśmy przy nagrodach, warto wzmiankować, że komiks zawiera dodatkowy kod do gry, który umożliwia m.in. grę postacią Harley. Będzie ona kolejną grywalną bohaterką po wprowadzonych w czwartym sezonie bohaterach Marvela. Zawiera także dodatkowo kosmetyczne, jak skrzydła Batmana, kotwica Catwoman czy pełna zbroja Batmana. Na końcu zeszytu znaleźć można także projekty postaci uniwersum Barmana specjalnie zaprojektowane przez Epic Games dla graczy Fortnite.
 
Najwięcej chyba problemów mógł jednak przysporzyć nie scenariusz, a pogodzenie mrocznego ukazania Batmana i cukierkowego wyglądu Fortnite’a. Reilly Brown, Nelson Faro DeCastro, Christian Duce i John Kalisz, przy współpracy z Donaldem Mustardem z Epic Games, stworzyli nienachalnie pastelowego Batmana. W odróżnieniu od ekwipunku bohaterów gry ubrania Batmana i innych postaci z Marvela, ewoluują, niszczą się, brudzą. Jest mało szczegółowy jak na zeszyty z Gackiem, ale za to aż nad wyraz uszczegółowiony, jeśli chodzi o przyrównanie do gry. To wypośrodkowanie sprawiło, że nie czuło się wtłoczenia bohatera na siłę w świat gry.
 
To było niesamowicie zrobiony crossover z tak dużą ilością akcji i intryg. Wydarzenie, które, jak gra, miało dawać wyłącznie rozrywkę. W przyszłości fani komiksów zapewne będą musieli przyzwyczaić się do takich crossowerów jak „Punkt zerowy. Batman Fortnite”. Gaming coraz głębiej wchodzi w nowe dla siebie rejony jak książki, komiksy czy kino. Być może na dłuższą metę sprawi to, że zarobione przez wydawnictwo fundusze na takich komiksach jak „Batman/Fortnite: Punkt zerowy” będą trafiały także do kieszeni ciekawych autorów niszowych gatunków.
Dział: Komiksy