Rezultaty wyszukiwania dla: Rea
Mag bitewny: Księga I
Co z człowieka czyni bohatera? Jakie cechy są potrzebne by, stać się tym, którego wielbią tłumy, a jego czyny wysławiane są na cały świat? Życie ma na to swój plan, a miano bohatera trafia nie tam, gdzie chcemy. Nieoczywisty wybór wszak sprawia, że przyszłe czyny zostaną ocenione przez historię, a przez to będzie sprawiedliwie.
Królestwo Furii zalewa armia nieumarłych pod wodzą demona. Potęga wroga zbiera ogromne żniwo, a kolejne armie uginają się pod jego nieprzemożną siłą. Zwykli ludzie zmieniają się w opętanych i zabijają swoje rodziny. Czas opętania naznaczony jest przerażeniem i mrokiem. Jedyna nadzieja spoczywa w rękach magów bojowych, którzy walczą ze smokami u swojego boku. Jest ich coraz mniej, a odwaga, by ich przywołać, maleje równolegle do nadziei.
Falko Dante, niemal całe życie spędził trawiony chorobą w Caer Dour. Jego ojciec był potężnym magiem bitewnym, dopóki nie stał się ofiarą opętania i nie został zabity przez swojego przyjaciela. Chłopak musi żyć z brzemieniem czynów ojca i swojej choroby. W obliczu nadchodzącego zagrożenia robi jednak coś głupiego, a może jest to jedyna słuszna i nieunikniona decyzja?
Mag bitewny trafił w me ręce i sprawił coś niesamowitego. 600 stron, które rozpoczynają niesamowitą przygodę, zabrało mnie w podróż, z której nie chce wracać za żadne skarby. Świetna kreacja bohaterów, nietuzinkowa fabuła, a może po prostu smoki? Co przekonało mnie do księgi pierwszej?
Peter A. Flannery od pierwszych spisanych słów ujął mnie wizją przedstawianego świata, w którym miesza się ze sobą mnóstwo emocji, które wybuchają ze zdwojoną siłą w momentach, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Świetnie zbudowane tło powieści połączył zgrabnie z fabułą, która pochłania czytelnika bez ostrzeżenia. Powitana magią przewracałam karty powieści niestrudzenie. Poznałam nieznane krainy, echa bohaterskich czynów, smoki i mrok, który nadciąga z ogromną siłą.
Jednak Mag bitewny to nie tylko pełna akcji opowieść o walkach, magii i smokach. To także bohaterowie, których kreacja zaskakuje i zachwyca przez całą historię. Magowie słynący z siły i odwagi, smoki siejące postrach i On, z piętnem opętanego ojca i ciałem, które latami trawione przez chorobę niczym nie przypomina tężyzny śmiałka. Kto jednak powiedział, że wątły i niepozorny Falko nie może stać się magiem bitewnym jak jego ojciec?
Autor w niesamowity sposób wplótł tę niepozorność i nieoczywisty wygląd postaci, ukazując jak łatwo zmylić może tężyzna i myślenie schematami. Tu, wśród obłędu, strachu i niepewności liczą się inne wartości, a ilość mięśni nie wyznacza życiowej drogi. Bez problemu obdarzamy Falko sympatią bez cienia współczucia. Od samego początku wierzymy w obraną przez niego ścieżkę i z niecierpliwością wypatrujemy przeszkód, które z pewnością ten niepozorny chłopak jest w stanie pokonać.
A podobno w świecie fantasy było już wszystko...
Mag bitewny udowadnia, że to stwierdzenie jest bardzo nietrafione. Historia kusi świeżością i doskonałością wykonania. Bohaterowie są nietuzinkowi, a ich charaktery podkreślają nie tylko pochodzenie, ale i podejście do życia oraz poziom przerażenia. Całość czyta się szybko, co z pewnością jest zasługą techniki i malowniczego stylu autora. Słowem jest w stanie wyczarować niemal wszystko i kupić czytelnika na długo przed rozwojem wydarzeń.
Brak górnolotnego języka sprzyja lekkości, jaką Mag bitewny z pewnością posiada. Autor postawił na klasyczny wymiar fantastyki i jego powieść w nurcie magii i miecza ma się świetnie. Nutka strachu i obłędu czyhającego na bohaterów z pewnością napędza akcje i tworzy historię niezwykle płynną i nieprzewidywalną. Nie pozostaje więc nic innego jak czekać na kolejny tom z przygodami Falko wprost z królestwa Furii.
Hitman. Tom 1
Dostajemy tu świat inny niż mamy w życiu realnym, pełen przerażających podobnych do ludzi kreatur, supermocy i złoczyńców. To właśnie Gotham City. Tym razem komiks w nim osadzony zdaje się być produktem tak wypaczonym i dziwnym, że jego stworzenie wydaje się równie dziwaczne jak impet, dzięki któremu Hitman stał się obecnym sobą.
Początkowo nasz bohater nie daje się lubić. Tommy Monaghan to płatny zabójca, który akurat czeka na swój cel. Dziwnym zbiegiem okoliczności niczym Spiderman zostaje ukąszony i tak samo jak on właśnie dzięki temu zdobywa swoje moce: rentgen w oczach i telepatię. To nie Hitman znany z gry komputerowej o tym samym tytule, lecz jego pierwowzór: mężczyzna z charakterystycznym płaszczu, ciężkich butach, szerokich barach, spluwą w każdej dłoni, papierosem w zębach i ciemnych okularach na oczach. Ma zwariowanych kumpli, niecodzienne poczucie humoru i kodeks moralny, który zabrania mordowania dobroczyńców, co powoduje kolejne dziwne rezygnacje z już zaklepanych zleceń. Oczywiście takie zachowanie przysparza mu nie przyjaciół, a wrogów. Teraz sam staje się celem.
Hitman jednak też jest (albo bywa) człowiekiem. Chce kochać, chce wychodzić na piwko i wspominać wojnę w Wietnamie, pożartować sobie. Jednak nie może już być tym samym Tommym. Przymus noszenia okularów sprawia, że nie może nawet spojrzeć swojej dziewczynie w oczy, a żarty z Batmanem raczej nie są na miejscu. Cóż więc zostaje naszemu rewolwerowi? Tylko narzekanie w samotności i wystrzelania całego magazynku w swe cele. Cóż, Hitman bardziej przypomina antybohatera.
Projekty postaci są często przesadzone w celu uzyskania efektu, a styl wymaga nieco przyzwyczajenia się, ale działa to na opowiadaną historię, a użycie cienia w celu zwiększenia napięcia i atmosfery jest dobrym rozwiązaniem.
Ennis wymyślił nowe i pomysłowe sposoby opowiadania dobrej historii, jednak ma liczne wady w prowadzeniu narracji choćby. Towarzyszy im dziwny brak przejść, bardziej nieobecnych niż istniejących, sama narracja jest wstrząsającym doświadczeniem niczym jakiś eksperyment. Nie zrozumcie mnie źle - „Hitman” jest naprawdę dającym rozrywkę komiksem i jest to niezwykle zabawne. Ale ogólnie jest też wyjątkowo miernym produktem. Ze względu na swoją wartość czysto historyczną, w najlepszym wypadku utorował drogę przyszłym przełomowym pracom Ennisa, na przykład „Kaznodziei”. Jako taki „Hitman” jest jedynie punktem orientacyjnym, który może tylko skierować cię w dobrym kierunku. Mimo to uważam komiks za zabawną lekturę dla fanów Ennisa i superbohaterów.
Zmyślenie
"Łatwo jest patrzeć na sytuację z zewnątrz i wydawać sądy na temat życia innych ludzi."
Thriller przyjemnie wypełnił wieczór, chętnie przebywałam w jego świecie, dałam się wciągnąć w niepokojące nuty klimatu. Jess Ryder zgrabnie wytwarza atmosferę niepewności i uczuciowych zawirowań. Wprowadza główną bohaterkę w stan odbiegający od spokojnej codzienności, wystawia na niebezpieczną próbę, zmusza do osobliwych zachowań. Autorka umiejętnie podgrzewa napięcie i niecierpliwość poznawania kolejnych stron. Dobrze bawiłam się zwłaszcza podczas docierania do sekretów i tajemnic, których w powieści nie brakuje. Każda postać wnosi elementy kłamstwa i niedomówień, ukrywa coś przed światem i bliskimi, stara się ponownie poskładać własne życie. Ryder potrafi zaskoczyć obrotem spraw, sprawić, że białe staje się czarnym, zaś czarne ukazuje wiele odcieni szarości. Nie wszystkie składowe scenariusza zdarzeń w pełni przekonały, podobnie jak momentami naiwne zachowania Stelli, ale przy tego typu rozrywce liczymy właśnie na coś mniej realnego, a nawet irracjonalnego. Wolałabym też otrzymać bardziej prawdopodobne zak
ończenie, bo to zaproponowane nadaje jedynie na fikcyjnych falach, ale i ono wpasowuje się w klimat powieści. Sporo drobnych nieścisłości, jakby naciągnięć na siłę, wymykania się prawu i zdrowemu rozsądkowi, jednak w całościowym spojrzeniu, wszystko zręcznie się ze sobą łączy, trzyma jednolity ton i nie razi nielogicznościami.
Nevansey, podstarzały nadmorski kurort, przyciągnął dwójkę młodych Londyńczyków. Wybrali nieruchomość Westhill House jako nową rodzinną siedzibę. Budynek jest jednak w opłakanym stanie i wymaga generalnego remontu. Jess Ryder ciekawie ukazuje, jak mocno spokojne życie uzależnione jest od dobrze zorganizowanej przestrzeni codzienności. Wydaje się, że bałagan związany z adoptowaniem pomieszczeń do zamieszkania w pewien sposób przekłada się też na chaos w relacjach kobiety i mężczyzny. W zasadzie wszystko wokół i w nich nosi znamiona tykającej bomby, która za sprawą lekkiego dotknięcia może wybuchnąć, a skutki jej rażenia będą ogromne. Najpierw spodziewałam się zogniskowania na kontaktach Stelli i Jacka, ale szybko przekonałam się, że to nie w tym kierunku przebiegać będzie akcja. Dochodzą nowe osoby, których obecność diametralnie zmienia barwy powieści, zaś przeszłe zdarzenia domagają się odkrycia, wyjaśnienia i interpretacji. Fascynujące, że autorka nie uwalnia postaci od aury tajemnic, a jedynie pozwala się im z nimi zmierzyć, jednocześnie jakby podkreśla, że sekrety potrafią się mnożyć i ewoluować w dynamicznych i nieoczekiwanych kierunkach.
Damulka warta grzechu
Trudno jest streścić historię bez zabarwienia jej tandetnym i stereotypowym obrazem macho, na jakiego kreowany jest bohater, fotograf Dwight. I to bardzo niedobrze, bo wcale jego postawa i męskie patrzenie na świat nie jest tu osią historii. Nasz bohater zarabia na życie biorąc zlecenia od zazdrosnych mężów i żon i robiąc kompromitujące zdjęcia, tak bardzo potrzebne do rozwodów. Tym razem obserwuje przez lunetę aparatu mężczyznę. Zaraz potem włącza się element noir komiksu - femme fatale wchodzi do baru w mgle dymu i cieni. Ma kłopoty, a fotograf Dwight jak prawdziwy mężczyzna ją ratuje i... zostają kochankami. Kochankami skąpanymi w krwi gęsto ścielących się trupów…
Czy tak chciał to widzieć Frank Miller, twórca Batmana i Daredevila. Oto pisze on i rysuje kolejny tomik komiksu „Sin City”, pokazując, że komiks można zaliczać do sztuki wysokiej i niskiej zarazem. Rezygnuje z kolorów, przez co dostajemy do rąk ponad dwustu stronicowy tomik w czerni i bieli. Miller wykorzystuje światło i cienie, aby uzyskać elektryzujący efekt we wszystkich panelach. I to jaki! Kiedy Ava wchodzi do baru najpierw z czerni wyłania się jej postać w dalekim planie, potem przemieszcza się przez spowitą dymem salę, bez żadnych rysów na cienistej twarzy, by w końcu spotkać się z fotografem, wygłaszając przy tym iście filmową kwestię. Albo walka Dwighta z Manute, kończąca się przelotem przez okno. Wszędzie tłuczone szkło, w końcu cała czarna strona. Jest zbyt wiele takich chwil, by nie dostrzec artyzmu w tym minimalizmie. Miller stworzył niepowtarzalny charakter scen, które pozostają nietknięte zębem czasu.
Początkowo historia jest naprawdę mocno sztampowa, ale im dalej, tym ciekawiej i niej przewidywalnie się robi. Powiem tylko, że gdy tylko pomyślisz, że fabuła zmierza wyraźnie w określonym kierunku, Miller szarpnie ją w inny, by skręciła. Dialogi są wspaniałe, pełne przemyśleń, każda postać gra archetyp z zachwytem i werwą. Sin City to świat, w którym na pewno nie zechcesz mieszkać, a działania bohaterów nawet jak na takie miejsce są dość nietypowe. Mimo to bez względu na sposób wykreowania świata, który zbudował Miller, wszystko wydaje się naturalne.
Nie podchodź do tego komiksu oczekując realizmu - jest szorstki, ale wcale nie w realistyczny sposób. To sztuka, a nie tylko sama zabawa. Jeśli znasz kogoś, kto nie lubi komiksów, ponieważ dla nich jest to zabawka dla dzieci, daj mu właśnie ten do przeczytania, na najlepiej niech zacznie od pierwszej części, „Trudne pożegnanie”, gdyż drugi tom krzyżuje się z wydarzeniami z pierwszego.
Zwariowane opowieści
Na pewno każdy pamięta z dzieciństwa bajki o pięknych królewnach, dzielnych rycerzach, złych wilkach i zamienionych w ropuchy książętach. Bawią i uczą kolejne pokolenia i choć dziś dla dzieci ważne są również dinozaury i podróże kosmiczne, to wyżej wymienione motywy nadal znajdują się na liście ulubionych. A teraz wyobraźcie sobie bajki kompletnie pomylone, opowiedziane inaczej, przewrotne i zupełnie inne, niż te, które znamy z dzieciństwa. Oto Zwariowane opowieści. Kompletnie nieszablonowe, innowacyjnie opowiedziane historie, które gdzieś znamy, ale jednak nie w tej wersji. Bawiły zarówno małych, jak i nas. Czytałam ciągle parskając śmiechem i słysząc śmiech i prośby o jeszcze. Dawno nie spotkałam tak krótkiej i tak pełnej treści książeczki. Zwariowane opowieści otwierają drzwi do wyobraźni i kreatywności, zmieniają myślenie, pokazują, że nawet coś, co jest dobrze znane, może być opowiedziane inaczej. Pozwalają bawić się bajkami, dostrzegać furtki do zmian historii. Dodatkowo każda z nich była początkiem dyskusji o tolerancji, inności, higienie, czy zwyczajach. Bardzo wartościowa treść podana w przystępnej formie, bawi, uczy i nie może się znudzić.
Publikacja jest wpisana w kategorię wiekową od sześciu do ośmiu lat, ale starsze dzieci też nie będą się nudzić, myślę nawet, że bardziej skorzystają, wyłapią wszystkie niuanse i dostrzegą ironię sytuacji. Dla młodszych dzieci świetnie się sprawdzą, jako bajeczki do snu. Nie ma w nich przemocy, są króciutkie i proste. Książka składa się z trzynastu opowieści, więc nie będzie problemu, że ciągle trzeba czytać to samo. I choć na pewno znajdzie się jakaś ukochana, to jest większa szansa na zmianę. Co ważne, dorosłym też się będą podobać, więc wieczorne czytanie stanie się rytuałem nie do opuszczenia.
Dodatkową zachętą do sięgnięcia po Zwariowane opowieści na pewno jest okładka i ilustracje w środku. Wypukłe, błyszczące litery sprawiają, że książkę chce się ciągle oglądać, a twarda okładka zapewnia, że się przy tym nie zniszczy. Dzieciakom ogromną frajdę sprawiło oglądanie jej w słońcu. Także pastelowe rysunki bardzo im się podobały. Świetnie oddają treść, jednocześnie nie narzucając się nachalnością i nie przytłaczają tekstu.
Przepięknie wydana książka na pewno będzie trafionym prezentem dla całej rodziny. Zapewni chwile świetnej zabawy, rozerwie, ale i skłoni do przemyśleń. Moim dzieciom najbardziej podobała się bajka o wróżce walczącej o bajkową telewizję i to, że książka uczy mimochodem. Wiele razy byli zaskoczeni, a to też niełatwe w dzisiejszym świecie, w którym większość bajek jest przewidywalna. Ogromny plus za jej niezwykłość, piękno i przesłanie. Oraz za humor, bo bez niego nie byłaby tak dobra.
Premiera II księgi „Maga bitewnego” autorstwa Petera Flannery’ego!
„Ludzie od zawsze boją się tego, czego nie rozumieją. Będą szeptać za twoimi plecami. Śmiechy i pieśni będą cichnąć, gdy znajdziesz się obok. Ale bądź pewien, że gdy zetkniecie się z Opętanymi, każdy mężczyzna i każda kobieta w armii będzie szukać wsparcia u ciebie.”
Jedyne wyjście
Szamotuły pod Poznaniem, 2012 rok. Nastoletni syn lokalnego biznesmena zostaje porwany. Ojciec chłopaka, mimo zakazu ze strony porywaczy, natychmiast kontaktuje się z miejscową policją. Jednocześnie jednak postanawia załatwić sprawę na swój własny sposób, wykorzystując dawne kontakty z czasów niezbyt legalnych interesów robionych po upadku PRL. Na trop porywaczy przypadkowo wpada młoda policjantka, Aneta Nowak, która ma nadzieję, że dzięki temu raz na zawsze skończy z parzeniem kawy dla kolegów z komisariatu i zajmie się policyjną robotą. W tym samym czasie w okolicy znika kolejna młoda kobieta, mama rocznego chłopca. Mówi się, że uciekła z domu, choć nawet plotkarzom trudno uwierzyć, że byłaby w stanie porzucić maleńkie dziecko.
Ryszard Ćwirlej rozpoznawalność zawdzięcza cyklowi powieści neomilicyjnych, których akcja osadzona jest w schyłkowych latach istnienia Polski Ludowej. Jedyne wyjście to jego pierwsza literacka wyprawa we współczesność, nosząca jednak ewidentne ślady sentymentu do dawnej tematyki. Pisarz kreśli bowiem obraz polskiej policji, która mimo ćwierćwiecza wolności, mentalnie, a niekiedy i technologicznie, tkwi w słusznie minionym ustroju komunistycznym. Komisariaty wyposażone w meble pamiętające rządy Gierka, zamiłowanie do nadużywania alkoholu nie tylko po godzinach pracy, skostniały system zależności służbowych, a przede wszystkim pejoratywne podejście do kobiet w szeregach stróżów prawa – oto polska rzeczywistość policyjna Anno Domini 2012, barwnie i wiarygodnie opisana przez autora Jedynego wyjścia.
Czego potrzebuje pisarz do stworzenia dobrej i wiarygodnej powieści feministycznej? Przymiotów całkowicie od płci niezależnych, czyli wrażliwości, otwartości, zdolności obserwacji i bezstronności w wyciąganiu wniosków. Ryszardowi Ćwirlejowi żadnej z tych cech nie brakuje, co potwierdza wznowiona po pięciu latach powieść Jedyne wyjście, słusznie określana przez wydawcę mianem kryminału feministycznego. Autor pozostał w tematyce policyjnej, i słusznie, bo widać, słychać i czuć, że odnajduje się w niej doskonale – przyjął jednak nową, nieco zaskakującą perspektywę. Narrację nadal prowadzi trzecioosobowo, czytelnik nie ma jednak wątpliwości, że całą intrygę przedstawia z kobiecego punktu widzenia. W powieści Ćwirleja kobiety wciąż postrzegane są jako laleczki mające cieszyć oko lub kelnerki zapewniające kolegom z komisariatu stałą dostawę świeżych drożdżówek, przede wszystkim zaś jako obiekty seksualne – łatwo dostępne dla każdego faceta, zwłaszcza stojącego wyżej w hierarchii służbowej. Przykry obraz, wciąż niestety aktualny, o którym w literaturze kryminalnej mówi się zdecydowanie zbyt rzadko. Plusem Jedynego wyjścia są mocne postacie kobiece, może nieco stereotypowe, z pewnością jednak wyraziste i ciekawe, co w polskich kryminałach męskiego autorstwa nie jest wcale oczywistością. Tak, kobiecych bohaterek jest relatywnie mało, zwłaszcza w porównaniu z męskimi postaciami, wynika to jednak raczej z polskich realiów niż złej woli autora.
Poza mocno kobiecą optyką, Jedyne wyjście to powieść utrzymana całkowicie w stylu poprzednich dokonań Ryszarda Ćwirleja, co bez wątpienia stanowi dobrą informację dla fanów pisarza. W nowej książce znajdą wszystko to, do czego zdążyli już przywyknąć i co polubili w cyklu milicyjnym, z dobrze skonstruowaną kryminalną intrygą na czele. Wielowątkowa fabuła, jak zwykle, została przedstawiona z różnych punktów widzenia - Ćwirlej oddaje głos nie tylko śledczym i ściganym przez nich bandytom, ale też ofiarom, co dobrze dynamizuje sposób prowadzenia narracji. Wątków jest sporo, autor doskonale jednak nad nimi panuje, tworząc rodzaj literackiego labiryntu fabularnego: poplątanego, ale nie chaotycznego, owszem, igrającego z czytelnikiem, ale nie pozwalającego mu zagubić się w nadmiarze opowieści i postaci. Akcja Jedynego wyjścia trzyma dobre tempo, rozwiązanie zagadki jest nieoczywiste, bohaterowie skonstruowani są natomiast wiarygodnie i z dużą precyzją. To oni tworzą barwny obraz polskiej policji jako charakterologicznego patchworku – są bowiem w szeregach stróżów prawa i starzy wyjadacze, którzy nader często zapominają, że nie służą już w milicji a w policji, i nie skażeni komunistyczną przeszłością młodzi traktujący pracę jak życiowe powołanie, i tacy wreszcie, którzy do policji poszli wyłącznie ze względu na etat, niezłe pieniądze i comiesięczne dodatki do pensji, choć bardziej nadają się do pilnowania parkingu niż łapania przestępców. Autor puszcza, zresztą, oko do miłośników cyklu milicyjnego, dopisując dalsze losy jego bohaterów – na kartach Jedynego wyjścia pojawiają się więc Olkiewicz, Brodziak, i Marcinkowski szukający dla siebie miejsca w nowej rzeczywistości politycznej. Charakterystycznego dla Ryszarda Ćwirleja dowcipu jest nieco mniej, może i dobrze zresztą, mam bowiem wrażenie, że lepiej sprawdza się on przy opisywaniu absurdów Polski Ludowej niż współczesnej czytelnikowi rzeczywistości. Pozostała natomiast trafna obserwacja socjologiczna, tym razem skupiona na codzienności Polski małomiasteczkowej.
Czytać więc? Jak najbardziej – dla fanów Ryszarda Ćwirleja jest to wręcz jedyne wyjście, a i dla nowych czytelników dobra opcja na pierwsze spotkanie z jego twórczością. Wyżej oceniam powieści z cyklu milicyjnego, jeśli jednak kolejne wycieczki autora w teraźniejszość będą tak udane, jak w przypadku Jedynego wyjścia, to nie będę miała nic przeciwko ich lekturze.
Skażenie
Biorąc do ręki ten cieniutki komiks z zakutym w mechaniczną, steampunkową zbroję osiłkiem raczej nie spodziewałabym się znaleźć w wiktoriańskiej Anglii. A jednak właśnie to ona jest tłem tego tomu. Ona, Sherlock Holmes i… zombie. Ale to nie wszystko, bo ktoś przecież ten zombiegenny wirus musiał wypuścić. Ktoś, kto zaraz na początku mierzy do królewskich gwardzistów na barykadach. Czy lepsza jest śmierć od spotkania z tłumem krwiożerczych zombiech czy może kulka snajpera czającego się gdzieś na londyńskich dachach? W sumie śmierć to śmierć, ale Londynu trochę szkoda...
Oto wizja nie do pozazdroszczenia dla stolicy Anglii: oto hordy nieumarłych, stworzone przez atak wirusa, pustoszą budynki, zabijają ludzi, palą pustostany. Londyn jęczy, płacze. Jednak gdzieś są jeszcze przylądki wolne od zarazy. To do nich podąża nieczynnym tunelem metra Sherlock, by dołączyć nie tylko do najważniejszych oficjeli w państwie, ale przede wszystkim ocalić miasto.
Sytuacja jest nie do pozazdroszczenia, bo nawet nie ma jak poradzić się rannego Watsona. Można liczyć tylko na spryt detektywa z Baker Street, kapitana Mycrofta i… Doktora Jekylla. Tym razem Holmes ramię w ramię z tym szalonym naukowcem będzie walczył nie tylko o Londyn, ale i o własne człowieczeństwo. Tym razem Holmes nie tylko będzie dedukował, ale i narażał własne życie i zdrowie.
Pod względem graficznym niesamowita jest nie tylko okładka projektu Ronana Toulhoata, ale jestem pod wrażeniem kreski. Sceny batalistyczne i walk są realistyczne, kuleje trochę projekt postaci po przemianie dokonanej przy pomocy szczepionki. Kadry są szczegółowe, w stonowanej kolorystyce Axela Gonzalabo. Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to błąd w podanym imieniu rysownika na okładce.
Historia pozostaje spójna, bez przestojów w scenariuszu, napięcia dawkowane w racjonalnych dozach, a te rzadkie bardziej dramatyczne chwile z Holmesem w roli głównej sprawiają, że wydaje się on być bardziej ludzkim niż był przedstawiony w literaturze. Eksperyment reżyserski Sylvaina Cordurie się zdecydowanie udał. Dzięki temu otrzymujemy świetną detektywistyczną przygodę z wątkiem batalistycznym i z zombie bez pogrążania się w fantastyce! To jest to co lubię.
Smok odrodzony
Wierzysz w sukces, swoje umiejętności i siłę. Każda przeszkoda w życiu ma cię umocnić i przygotować do twojego przeznaczenia. Dopiero gdy nadchodzi sen, pojmujesz, jak krucha jest ta wiara i jak ty bezbronny się bez niej stajesz. Warto więc tak ryzykować, gdy z góry znasz swój los.
Rand al'Thor został okrzyknięty smokiem odrodzonym. Chłopak od dawna wie, że los ma dla niego plan, w którym skąpany szaleństwem zabije wszystkich bliskich, równocześnie pokonując zło. Zbawca i niszczyciel, który jako jedyny jest w stanie dotknąć Jedynej Mocy. Wciąż nie wie, jak ma ją kontrolować, w jaki sposób się tego nauczyć i wreszcie jak pokonać Czarnego. Dręczony snami, postanawia nocą opuścić obóz i samotnie wyruszyć w stronę miasta Łzy, gdzie znajduje się magiczny miecz, w którego posiadanie musi wejść.
W ślad za nim wyruszają Perrin, Moraine i Land, jednak ich wyprawa przybiera coraz trudniejszy obraz. Sami będą musieli uporać się z przeszkodami, jakie na ich drodze postawi los. Egwene i Nyneave powracają do Tar Valon, by odebrać nauki mogące pomóc uratowanie Matta. Na miejscu dostają wytyczne od zasiadającej na tronie i rozpoczynają misję odnalezienia sprzymierzeńców Ciemności.
Smok odrodzony, czyli Jordan po raz trzeci...
Ciężko opisać fabułę bez zdradzania ważnych elementów. Na czym się, więc skupić? Jordan nie pozwala nam się nudzić. Wydarzenia nabierają rozpędu, a nowe wątki napędzają akcje i wywołują szereg emocji. Klimat tworzony przez autora pochłania z każdą odsłoną cyklu coraz bardziej. Z niecierpliwością wyczekujemy kolejnych przygód i przyglądamy się zmianom, jakie zachodzą w każdym z bohaterów.
A dzieje się sporo. Najbardziej los dotyka oczywiście Randa, który nękany przez sny postanawia sam wykonać dalsze kroki na drodze ku przeznaczeniu. Czuć jak wiele emocji nim targa i z jak ogromną presją przyszło mu się zmierzyć. Czytelnik może z łatwością przyjrzeć się jego zachowaniu i pokusić się o przewidzenie kolejnych ruchów, które Rand może wykonać.
Przeznaczenie, które wypełnia się na twoich oczach.
Niby czytelnik wie, czego może się spodziewać. Jaki los przypisano Randowi i co czeka na końcu ścieżki, jednak sposób, w jaki autor prowadzi fabułę, nie daję nam chwili na roztrząsanie tego, co ma nadejść. Liczy się tu i teraz. Całość napisana z niezwykłą dokładnością i dbałością o szczegóły, nawet przez chwilę nie męczy czytającego, zresztą wraz z rozwojem wydarzeń wzrasta ciekawość o dalsze losy postaci, z którymi bez problemu się zżyliśmy.
Robert Jordan ma smykałkę do tworzenia klimatycznych powieści. To, co początkowo nosiło znamiona zachwytu tolkienowskim światem, wzrasta na naszych oczach i oplata swoją iście mistrzowską kreacją. Smok odrodzony to zarówno godna kontynuacja wydarzeń rozpoczynających cykl, jak i wstęp do jeszcze większych, znamienitszych przed nami. Całość ewoluuje, zmieniają się bohaterowie, a ich losy są naznaczone mroczniejszymi przeszkodami. Apetyt rośnie z każdą przewrócona stroną, wszak nie macie już wyjścia. Droga ku przeznaczeniu na was czeka.
Zapowiedź: Mag bitewny. Księga 2
„Ludzie od zawsze boją się tego, czego nie rozumieją. Będą szeptać za twoimi plecami. Śmiechy i pieśni będą cichnąć, gdy znajdziesz się obok. Ale bądź pewien, że gdy zetkniecie się z Opętanymi, każdy mężczyzna i każda kobieta w armii będzie szukać wsparcia u ciebie.”