listopad 14, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Rea

piątek, 20 czerwiec 2014 11:16

CardioAlarm!

Szpital to nie tylko miejsce, w którym leczy się ludzi. W szpitalach bardzo często prowadzone są projekty i badania naukowe mające na celu zrewolucjonizowanie dzisiejszej medycyny. Właśnie w takim ośrodku rozgrywa się akcja gry karcianej wyd. Granna "CardioAlarm!".

Do szpitala, w którym prowadzone są prace nad sztucznym sercem, włamują się niezidentyfikowani agenci. Z tajnym projektem próbują opuścić mury placówki medycznej, przedzierając się przez gąszcz pomieszczeń. Na drodze staje im jednak ordynator wraz ze swoimi pracownikami, który musi uniemożliwić wydostanie się przestępcom z budynku.

Gra "CardioAlarm!" powstała w ramach programu "TikTak. Jestem na Tak!", który na celu ma pozyskanie środków na budowę protez serca dla dzieci realizowaną przez Fundację Rozwoju Kardiochirurgii im. prof. Zbigniewa Religi. Część dochodów ze sprzedaży gry trafia na konto tejże organizacji.

Grę "CardioAlarm!" otrzymujemy zapakowaną w solidne tekturowe pudełko. W środku znaleźć można w sumie 110 kart (80 kart Agentów oraz 30 kart Ordynatora), żeton startowy z wizerunkiem prof. Zbigniewa Religi, wkładkę edukacyjną nt. serca i postaci zmarłego profesora oraz płytę DVD "Blisko serca". Instrukcja dołączona do gry jest krótka, przejrzysta i w bardzo czytelny sposób przedstawia proste zasady gry. Autorem świetnych i humorystycznych ilustracji na kartach i w instrukcji jest Michał Śledziu Śledziński, znany rysownik i scenarzysta komiksowy.

Gra przeznaczona jest dla 3-5 osób. Średni czas rozgrywki 3-osobowej wynosi 20-30minut. Wykorzystuje ona mechanizm znany z Domina. Dzięki temu proste zasady można przedstawić nowym graczom dosłownie w kilka minut.

Spośród graczy jeden zostaje ordynatorem, pozostali są tajnymi agentami. Agenci w swoich turach kolejno dokładają lub ciągną nowe karty pomieszczeń szpitala. Dokładając karty kierują się zasadami znanymi z Domina, czyli jedna część karty musi pasować kolorem do poprzedniej. W ten sposób tworzą pomieszczenia szpitalne, będące ich drogą ucieczki z budynku. W talii Agentów znajdują się również karty trzykolorowe umożliwiające budowanie rozwidlenia oraz specjalne karty akcji.

W tym czasie gracz będący ordynatorem utrudnia Agentom wydostanie się z pomieszczeń szpitalnych. Nie obowiązują go tury i w każdej chwili może z ręki zagrać kartę z pracownikiem, blokując drogę ucieczki. Odpowiedni pracownik może zablokować przyporządkowane mu pomieszczenie będące na krańcu szpitala (czyli ostatnią kartę w układzie). Np. Chirurg blokuje salę operacyjną, Kucharka kuchnię, a Pielęgniarka gabinet zabiegowy. Do tak zablokowanego pomieszczenia, Agenci nie mogą już dołożyć kolejnej karty, chyba że zastosują jedną ze specjalnych akcji - Zwolnienie z pracy (usuwa pracownika z pomieszczenia) lub Otwarcie (otwiera zamknięty przez ordynatora oddział).

Runda kończy się, kiedy Ordynator zablokuje wszystkie drogi ucieczki - zamknie układ kart lub skończy się którakolwiek z talii. Następnie następuje podliczenie wyłożonych na stół kart pomieszczeń szpitalnych. Ich liczba oznacza punkty karne Ordynatora. W następnej rundzie kolejny gracz zostaje nowym Ordynatorem. Gra ostatecznie kończy się po tylu rundach, ilu graczy bierze udział w rozgrywce. Wygrywa gracz, który będzie miał najmniej punktów karnych.

Możliwy jest również prostszy i jeszcze szybszy tryb rozgrywki. W tym wariancie wystarczy z talii Agentów usunąć karty Otwarcie, zaś z talii Ordynatora - Zamknięcie oddziału.

Na pierwszy rzut oka wydawać się może, że gracz będący Ordynatorem ma ułatwione zadanie - nie obowiązują go tury i w każdej chwili może zagrywać karty. Jednak należy zwrócić uwagę na to, że może on mieć jednocześnie tylko 3 karty na ręce. Jeśli jakaś mu nie podpasuje, może on wymienić ją na inną ze swojej talii. To jednak przybliża go błyskawicznie do końca rundy, gdyż wyczerpuje szybko swoją talię.

"CardioAlarm!" to zdecydowanie gra rodzinna. Dzieci będą się doskonale przy niej bawiły, jednocześnie dzięki dołączonej wkładce edukacyjnej poznają kilka ciekawostek na temat budowy ludzkiego serca. Również będziemy mogli otworzyć je na poważne problemy zdrowotne ich rówieśników. Na DVD znajdują dwa filmy przybliżające postać prof. Zbigniewa Religi oraz budowę sztucznego serca dla chorych dzieci.

Ze względu na swoją dynamikę, karcianka doskonale nada się na imprezy. W takim przypadku proponuję jednak rozgrywkę w min. 4 osoby. Jest wtedy więcej frajdy, zabawy i jednocześnie wydłuży się czas całej partii.

Podsumowując, "CardioAlarm!" choć korzysta ze znanej mechaniki klasycznego Domina, jest grą dobrze przemyślaną i zrównoważoną. Rozgrywka niesie ze sobą wiele zabawy i wymusza od gracza umiejętności sprytu i kombinowania. Dodatkowym atutem są świetne ilustracje Śledzia. Ja osobiście po kilku partiach w gronie 3 i 4-osobowym znaczących minusów nie znalazłem. A nawet jeśli jakieś by się trafiły, warto zainwestować te 50zł mając na uwadze szczytny cel, na jaki trafiły by wydane przez nas pieniądze.

Dział: Gry bez prądu
piątek, 20 czerwiec 2014 11:06

Arkana Miłości Edycja Premium

Kto z Was nie miał nigdy ochoty na urozmaicenie intymnych relacji z ukochaną osobą? Czy na drodze nie stawały przypadkiem: brak pomysłu, odwagi czy nawet strach przed reakcją drugiej osoby? Gra wstępna nie zawsze musi się ograniczać do pocałunków, czy być bardzo krótka. Warto poświęcić więcej czasu na nią, budować powoli napięcie i zabrać bliską nam osobę w niezwykłą erotyczną podróż, a przez to stać się oryginalnym i wyjątkowym w oczach partnera/partnerki.

Co może nam w tym pomóc? Odpowiedź jest prosta - karty. Zapewne wielu z Was próbowało zabawy w ,,Rozbieranego Pokera, ,,Prawdę czy wyzwanie" lub ,,Flirt towarzyski". Polecam znacznie bardziej wysublimowaną rozgrywkę, która łączy wszystkie wyżej wymienione w jedną całość i dodaje znacznie więcej niż moglibyście się spodziewać. Proponuję rozpalić namiętność z grą karcianą "Arkana Miłości", dostępnej jako Edycja Premium.

"Arkana Miłości" to gra zaprojektowana przez Kamila Matuszaka i Mateusza Pronobisa, z wydawnictwa Let's Play, którzy na swoim koncie mają również planszową grę "Labyrinth: The Paths of Destiny". Karcianka skierowania jest do par lub ewentualnie małych, zaprzyjaźnionych grup.
W Edycji Premium znajdziemy wszystkie dotychczasowe części, które możemy traktować jako osobne wydania lub łączyć je ze sobą oraz specjalne gadżety urozmaicające rozgrywkę.

Czarne, kartonowe opakowanie Edycji Premium w sumie zawiera:
• grę karcianą "Arkana Miłości" - 2 edycja
• grę karcianą "Arkana Miłości: Dominacja"
• dodatek do talii podstawowej - "Arkana Miłości: Kochankowie"
• opaskę na oczy
• kajdanki
• zapachowe świeczki
• prezerwatywę smakową
• wibrator Lady Finger
• czerwone pióro
• planszę do gry
• kostkę i dwa pionki
• instrukcje

"Arkana Miłości" w drugiej edycji zawiera 63 karty tworzące talię podstawową. Każda z nich oprawiona jest seksownym zdjęciem - aktem oraz ciekawym cytatem znanego pisarza. Autorami klimatycznych zdjęć są znani fotografowie, m.in. Sergiusz Mitin (jego zdjęcia publikowane były w czasopiśmie Playboy), Mateusz Polański czy Sylwia Kopaniarz. Ponadto na karcie znajdziemy oznaczenia określające siłę erotyczną karty, czyli jej przydatność do gry w zależności od doboru towarzystwa. Karty zawierające dwa lub trzy znaczniki przeznaczone są raczej tylko do gry z ukochaną osobą. Chyba, że lubimy mocne i odważne wyzwania w większym gronie.

W grze mamy kilka głównych typów kart. Są nimi Arkany - rozbierają przeciwnika, Wyzwania -stawiają przeciwnika przed konkretnymi zadaniami, Akcje - wprowadzają pieszczoty do gry, Akcje specjalne - wprowadzają większą dynamikę w grze, Kontrakcje - negują zagrane Wyzwania lub Akcje. Dodatek "Kochankowie" wprowadza 24 nowe karty, w tym nowy typ Atuty - działające do końca gry i wpływające na rozgrywkę. Druga część "Arkan Miłości" - "Dominancja" to kolejne 64 karty, wśród nich nowy typ Podstępy, które można łączyć z Akcjami.

W uproszczeniu, rozgrywka w grze "Arkana Miłości" polega na zagrywaniu z ręki kart, które swoimi działaniami mają nas zbliżyć do przeciwnika, zaś ostatecznie pozbawić go ubrań. Gra kończy się w momencie doprowadzenia do pełnego negliżu ,,przeciwnika" a nieoficjalnie ...no właśnie...to wszystko zależy od Was. Jeśli poniosą Was emocje, rozgrywkę możecie zakończyć w każdej chwili.
Sam przebieg gry jest bardzo prosty. Zaczynamy z pięcioma kartami na ręce i mniej więcej taką samą ilością ubrań na sobie. Na przemian każdy gracz wykonuje trzy akcje, zagrywając odpowiednie karty. Zawsze na początku swojej kolejki musimy mieć początkową liczbę kart, czyli następne kolejki zaczynamy od dobrania brakującej ilości. Karty Kontrakcji możemy wykładać w dowolnym momencie jako kontrę na Akcję lub Wyzwanie przeciwnika.

W grze występują przeróżne Akcje i Wyzwania oddziałujące nie tylko bezpośrednio na przeciwnika, ale również na inne karty, np. dobranie nowych kart lub odrzucenie kart z talii przeciwnika.
Wśród kart oddziałujących na przeciwnika, są takie, które powoli i namiętnie nas rozbudzą, np. patrzenie głęboko w oczy przeciwnikowi, opowiadanie erotycznych historyjek, masaż karku. Są Akcje i Wyzwania odważniejsze, wkraczające już w sferę intymności, typu lizanie szyi, ssanie sutków, masowanie piersi. W końcu są karty w dodatku Kochankowie czy drugiej części Dominacja, wprowadzające gadżety typu wibrator lub kajdanki i wynoszące rozgrywkę na wyżyny erotyki z nutą drapieżności i dominacji.
Każdy znajdzie tu coś dla siebie: od poleceń romantycznych, jak na przykład: "wybrana osoba kładzie się na drugiej osobie i słucha bicia serca", do pikantnych pełnych erotyzmu poleceń: ,,Wybrana osoba skuwa kajdankami drugą osobę i wymyśla dla niej wyzwanie..." W tej grze nie ma wygranych i przegranych, bo wszyscy są w dobrym nastroju. Jedynym mankamentem jest to, że ciężko doprowadzić grę do końca. Działa to jednak na plus, bo długo się nie nudzi i chętnie się do niej wraca.

Czas na wrażenia. W "Arkany Miłości" grałem tylko ze swoją narzeczoną. Nasze odczucia co do samej formy są bardzo pozytywne. Dzięki grze, w cudowny sposób można było urozmaicić przyjemnie spędzany czas ze sobą. Dodatkowo gra dała nam impuls do małego eksperymentowania.

Pamiętacie jak to było na początku...? Te ,,motyle w brzuchu", pozytywne uniesienia. Jeżeli pragniecie odkryć w sobie nieznane dotąd obszary erotycznych fantazji, urozmaicić grę wstępną lub wprowadzić dużą dawkę pikanterii w związku, zachęcam do wypróbowania gry. Z tak wysublimowanymi gadżetami nie ma mowy o nudzie zwłaszcza w jesienne wieczory.

Dział: Gry bez prądu

Od strony Wisły wiał zaskakująco ciepły, jak na połowę lutego, wiatr. Słońce znikało już za dachami ruder Powiśla, ostatnie jego promienie ślizgały się po nabrzeżu. Przy zacumowanych rybackich batach* siedziało pięć dziewcząt. Każda trzymała miedzy nogami wiklinowy kosz, do którego wpadały rybie wnętrzności, sprawnie wypruwane przez młodzieńcze ręce, uzbrojone w ostre, zakrzywione nożyki do patroszenia. Córki rybaków musiały się śpieszyć, żeby przed zapadnięciem zmroku oczyścić ryby, tak by połów ułożyć jeszcze w skrzyniach z lodem, które przed świtem ich ojcowie zawiozą na staromiejskie targowisko. Ręce kostniały z chłodu, karki bolały od ciągłego schylania się po ryby, ale młode kobiety i tak co chwila wybuchały śmiechem, gdy najstarsza z nich — Martyna — opowiadała o starających się o nią konkurentach.

— Czekajcie, dwóch obiecało, że jeszcze dziś tu przyjdzie. Same ich sobie obejrzycie. — Śliczna córka rybaka o jasnych, długich włosach, skręcających się w morze loków, uśmiechnęła się do przyjaciółek.

— To ci robotnicy z fabryki żelaznej Evansa? — upewniła się Krzysia, najmłodsza z dziewcząt, bo ledwie czternastoletnia.

— Najlepsze partie w Warszawie! — Jasia z rozmachem pacnęła rybimi flakami w kosz. — Przynajmniej dla takich jak my, dziewczyny. Śmiejcie się, śmiejcie, głupie gęsi, ale tak po prawdzie wiecie, że mam rację. Dziś jeszcze są gołodupcami, jak większość oberwańców z Powiśla, ale przynajmniej mają uczciwą robotę. Za kilka lat zostaną majstrami, będą w stanie zapewnić utrzymanie swoim rodzinom. Ich żony nie będą musiały tyrać jak woły, a dzieciaki nie będą latać głodne i w obdartych szmatach. Martyna niech weźmie sobie jednego, tego przystojnego z gładką buźką i błyszczącymi oczami, a okularnika niech narai mnie. Co ty na to, złotko? Dasz mi tego małego?

Martyna uroczo zatrzepotała rzęsami, lekko się rumieniąc.

— Nie wiem, jeszcze się nie zdecydowałam…

— To się pośpiesz, szkoda czasu — mruknęła Jasia. — Ja mam już osiemnaście lat, najwyższa pora, bym znalazła sobie męża. Nie chcę żadnego z obiboków z dzielnicy, marzy mi się porządny chłopiec.

— Idą! — radośnie pisnęła Krzysia, ucinając rozmowę.

Młodzi robotnicy schodzili w dół, w kierunku rzeki, błotnistą dróżką przypominającą rynsztok. Powiśle nadal pozostawało najmniej zadbaną częścią miasta i spora część ulic, nie dość, że nieoświetlona, nie była nawet wybrukowana. Powstające tu pierwsze fabryki niewiele zmieniły, przekształciły dzielnicę ze slumsów dla biedoty w niewiele lepszą noclegownię dla robotników.

— Witam szanowne panny! — Z daleka ukłonił się Władek, zwany Okularnikiem. — Czy zastałem może pana Wieczorka?

— Ojciec jest w chałupie — uśmiechnęła się Jasia. — Mam szanownego pana zaprowadzić?

Nie czekając na odpowiedź, rzuciła kordzik do kosza i podkasawszy kieckę, podbiegła do młodzieńców. Okularnik ruszył za dziewczyną niczym zahipnotyzowany, nie mogąc oderwać spojrzenia od jej błyskających białych łydek.

— Władek pogada sobie z rybakami, a ja porwę piękną córkę jednego z nich na przechadzkę wzdłuż Wisły! — Drugi z robotników, przystojny Marceli, doskoczył do Martyny i złapał ją za dłoń, chcąc poderwać ze stołka.

Dziewczyna siedziała jednak twardo, a zaskoczonemu amantowi oświadczyła, że musi przed zachodem dokończyć robotę. Jeśli kawaler chce ją porwać, musi pomóc w czyszczeniu. Marceli został posadzony na zydlu, a jedna z dziewcząt ze śmiechem wręczyła mu nożyk do patroszenia. Przystojniak pobladł, widząc kosze pełne flaków, ale szybko wziął się w garść i zaczął niezdarnie rozbebeszać ryby. Krzywił się przy tym z odrazą, ku radości dziewcząt, ale nie narzekał. Martyna zerkała to na niego, to na wejście do chałupy, w progu której stanął jeden z rybaków, z poważną miną słuchając Władka. Po chwili do rozmawiających dołączył jej ojciec i jeszcze jeden z sąsiadów. Mężczyźni spierali się o coś z przejęciem, wreszcie pan Wieczorek pokiwał głową, a Władek uścisnął mu dłoń, kłaniając się grzecznie. Ojciec Martyny wzruszył ramionami, machnął ręką i odszedł w swoją stronę. Okularnik, w towarzystwie promieniejącej Jaśki, nie zwracając już na nią najmniejszej uwagi, zszedł na nadbrzeże. Po raz kolejny ukłonił się dziewczętom.

— Robota skończona — oznajmiła Martyna i schowała nożyk do pochewki przy pasie. — Kto chce iść na spacer?

Chciały wszystkie, choć ktoś musiał jeszcze poukładać ryby. Krzysia miała łzy w oczach, gdy Martyna nieznoszącym sprzeciwu tonem rozdzieliła prace, pozwalając na spacer tylko Jaśce i pulchnej Weronice, w funkcji przyzwoitki. Role zostały rozdzielone i żadna z dziewcząt nie śmiała podważać autorytetu najstarszej przyjaciółki. Martyna dominowała i błyszczała na ich tle niczym prawdziwa gwiazda. Błękitne, wielkie oczy i błyszczące w zachodzącym słońcu loki zdawały się iskrzyć i rzucać pioruny. Królowa Powiśla poprowadziła swoich wielbicieli i druhny brzegiem rzeki, w stronę powstającego w oddali mostu Aleksandryjskiego. Dwaj robotnicy gapili się na nią jak na święty obraz i spijali każde słowo z jej ust. Jaśka szybko straciła humor, rozumiejąc, że żaden z młodych mężczyzn nie zapamięta nawet jej obecności. Przy jaśniejącej Martynie była tylko cieniem, rozmywającym się w szarówce.

Gadali jakiś czas o mało istotnych sprawach — surowym majstrze ślusarskim, który był przełożonym chłopców, o bruku układanym na Nowym Świecie, o latarniach gazowych, prowadzących świetlistym szlakiem z powiślańskiej Książęcej, aż do Krakowskiego Przedmieścia, o godzinie policyjnej i rosnącej liczbie rosyjskiego żołdactwa panoszącego się w mieście. Siłą rzeczy rozmowa zeszła na trwający od miesiąca bunt. Władek wspomniał o pierwszych nieszczęśnikach powieszonych na stokach cytadeli, a Jasia z dumą o dwóch kuzynach, którzy opuścili Warszawę, by przyłączyć się do jednego z powstańczych oddziałów. Weronika zrugała przyjaciółkę i stwierdziła, że ta powinna się wstydzić za swych braci, którzy z pewnością sprowadzą nieszczęście na całą rodzinę. Car nie zapomni Polakom tego, że znów próbują zerwać kajdany. Wszyscy za to zapłacą.

— A co ty sądzisz, Martyno? — spytał Władek. — Kuzyni Jasi są głupcami czy bohaterami?

Wszyscy spojrzeli na piękność, która uśmiechnęła się olśniewająco, ale nic nie powiedziała. Niespodziewanie wzięła Władka pod ramię i odeszła z nim na bok. Dla wszystkich było jasne, że chce z nim porozmawiać na osobności. Marceli z trudem przełknął ślinę, starając się zachować niewzruszony wyraz twarzy. Wewnątrz aż gotował się z wściekłości. Ten cholerny okularnik podprowadzi mu najśliczniejszą dziewczynę w mieście. Nie tak się umawiali. Władek wszak obiecał, że nie będzie się o nią starał. Chciał załatwić jakieś szemrane sprawy z rybakami, tylko dlatego Marceli zabrał go ze sobą. Ten gnojek jednak wytrzeszcza ślepia na Martynę i robi co może, by jej się przypodobać. I zaufaj tu takiemu. Podstępny zdrajca.

— Nie jestem głupia, Władku. — Martyna nagle zrobiła się poważna. — Wiem, że wy, w fabryce, też działacie dla sprawy narodowej. Jesteś jednym z nich, jesteś buntownikiem. Nie odpowiadaj, nie trzeba. Próbowałeś przekonać do współpracy pana Wieczorka i mojego ojca, prawda? Ojciec się nie zgodził, ale nie miej mu tego za złe. Boi się, ma na utrzymaniu nie tylko moją matkę i trójkę mego rodzeństwa, ale i swoją owdowiałą siostrę z piątką jej pociech. Jeśli Moskale go aresztują, zostaniemy bez środków do życia. Wieczorek ma mniej do stracenia, dlatego się zgodził.

— Nie próbujemy zmuszać ludzi do walki — bąknął Władek. — Ja chciałem tylko…

— Zastąpię mego ojca — oświadczyła heroicznie Martyna. — Przyjmij mnie do organizacji, złożę przysięgę choćby dziś.

Okularnik zamrugał niepewnie, patrząc na dziewczynę. Stała z dumnie uniesioną głową na tle falującej rzeki, w której ostatnie promienie słońca odbijały się milionami refleksów. Miał ochotę wziąć ją w ramiona i ucałować. Piękność w półmroku, dzielna i szlachetna.

— W niedzielę — wydusił z siebie wreszcie — zaprowadzę cię do pani Piotrowskiej, która kieruje żeńską organizacją "Piątek". Jeśli zostaniesz zaakceptowana, zaprzysięgną cię w obecności księdza. Tak się cieszę, Martyniu…

Uśmiechnęła się w taki sposób, że młodzieniec aż spłonął rumieńcem. Miał wrażenie, że gorąco zaraz rozsadzi mu głowę. Ręce mu drżały, kiedy dotknął jej dłoni. Zbliżył się o krok, nie widząc piorunującego go wzrokiem Marcelego ani dwóch dziewcząt. Nie widział niczego poza obłędnie błękitnymi oczami i lekko rozchylonymi ustami, zachęcającymi do pocałunku. Jeszcze krok, czuł już zapach dziewczyny i jej ciepło.

— A to co? Widzicie? Chodźcie szybko! — Martyna obróciła się na pięcie i wskazała na rzekę.

W nurtach migotało coś wielkiego, przesuwając się płytko pod wodą. Nieforemny kształt, promieniujący zielonkawym blaskiem, poruszał się ospale i momentami zatrzymywał w miejscu. Fale zniekształcały widok, trudno nawet było oszacować rozmiary obiektu, ale długością przewyższał średniego rozmiaru barkę. Samo patrzenie na dziwną rzecz budziło grozę. Uderzał swoją nienaturalnością i obcością. Nie dało się nawet stwierdzić czy to coś jest niesionym przez wodą przedmiotem, czy żywą istotą.

— Skaza rzeczywistości, tak zwana turbulencja — wzruszył ramionami Marceli. Chwycił Martynę za ramię stanowczym gestem. — Nie zbliżaj się do brzegu, dopóki to plugastwo nie zniknie. Może promieniować mocą mutatio.

— Matko Boska, miej nas w swojej opiece — przeżegnała się Jasia. — A co jeśli to ohydztwo zatruje wodę, przemieni ryby?

— Nie ma powodu martwić się na zapas — oświadczył uspokajająco Władek, który zdążył otrząsnąć się z zauroczenia Martyną. — Turbulencje wykwitają co jakiś czas w różnych miejscach, także w rzekach. Czasem lokują się w rzeczywistości i pasożytują na niej, deformując świat, ale często znikają bez śladu. Bardzo rzadko zdarza się, by skaziły teren i odmieniły zwierzęta.

— Ale się zdarza — burknął Marceli. — Mutatio odmienia nawet ludzi, wszyscy o tym wiedzą. Pamiętajcie, dziewczyny, by trzymać się od niego z daleka.

— E tam — machnął ręką Władek. — To zwykłe zjawisko fizyczne, jedno z wielu, które ludzkość dopiero poznaje. Podobnie elektryczność i magnetyzm. Tylko patrzeć, jak ludzie zaczną wykorzystywać wszystkie te cuda natury, łącznie z mutatio.

— Słyszałam, że wielka księżna Aleksandra Józefowna dostała od męża diadem z błękitnego metalu wydobytego z turbulencji — wtrąciła Jasia. — Ponoć moc może wpływać na ludzkie ciało także pozytywnie, może leczyć i upiększać. Wielka księżna bardzo dba o urodę i wierzy, że biżuteria nasycona mutatio uchroni ją przed starością.

— Bujdy! — warknął Marceli.

— Artefakty wydobyte z anomalii coraz częściej znajdują zastosowanie praktyczne. — Władek, z pewnym zaskoczeniem, spostrzegł istnienie Jasi. — Panienka ma rację. Niedługo wszyscy będziemy korzystali z urządzeń nasyconych mocą. Już teraz wiemy, że materiały uzyskane z turbulencji wykazują niezwykłe właściwości, są wytrzymalsze, lżejsze, lepsze.

Marceli patrzył gniewnie na przyjaciela, zaciskając pięści. Nikt jednak nie zauważył jego wrogości, wszyscy stali na brzegu i oglądali mieniącą się mocą anomalię. Wreszcie Martyna spojrzała wpierw na jednego, a potem na drugiego kawalera i zatrzepotała rzęsami.

— Każda kobieta chciałby dostać magiczny przedmiot od mężczyzny, któremu na niej zależy — powiedziała. — Wielka księżna ma szczęście, że Konstanty tak ją kocha.

— Marzy ci się diadem nasycony mutatio? — parsknęła Jasia.

— Niekoniecznie diadem, ale jakiś drobiazg, który uchroniłby moją urodę lub dał boską moc… — rozmarzyła się dziewczyna, patrząc przy tym prowokacyjnie na chłopców. — Ach, ale już zrobiło się późno! Musicie uciekać, by zdążyć przed godziną policyjną. Idźcie już, zobaczymy się w sobotę. Może zabierzecie mnie i dziewczyny na potańcówkę?

Poprowadziła swoją świtę z powrotem na rybackie nadbrzeże, a na pożegnanie obdarzyła kawalerów przychylnym uśmiechem. Młodzi robotnicy odeszli z ociąganiem, nie mogąc oderwać wzroku od niknącej w ciemności sylwetki dziewczyny. Martyna parsknęła śmiechem dopiero, gdy znikli w oddali.

— Zakpiłaś sobie z nich tymi bzdurami o magicznych artefaktach? — mruknęła Jasia.

— Pewnie. — Białe zęby powiślańskiej piękności błysnęły w ciemności. — Niech sobie nie myślą, że będzie tak łatwo mnie zdobyć. Muszą się trochę postarać i wysilić na coś więcej niż zabranie mnie na tańce.

Jasia ze złością złożyła ręce na piersi, piorunując przyjaciółkę wzrokiem. Niech diabli wezmę tę próżną dziewczynę! Jeszcze zrazi chłopców i żaden dobrze rokujący młodzieniec nie przyjdzie już do dziewcząt z rybackiego nabrzeża.

***

Syk parowego gwizdka ogłosił koniec zmiany w zakładach metalowych Evansa. Ucichły młoty w kuźni i łomot prasownic do blachy, miechy przestały tłoczyć powietrze, a ogień w piecach przygaszono, tak by jutro dało się szybko uzyskać temperaturę wytopu. W szlifierni majster burkliwym głosem kazał podopiecznym uporządkować miejsce pracy i zawinął się, na odchodnym trzaskając drzwiami warsztatów. Pomagierzy zabrali się do zamiatania podłogi, czeladnicy wynieśli wanny z wodą do chłodzenia rozgrzanej stali. Metalowy pył i żelazne wióry, zalegające wokół tokarek i szlifierek, znikły w kubłach, które wyniesiono do przetopu. Kolej na zamknięcie hali wypadła dziś na Władka. Chłopcy kłaniali się mu, wychodząc, to on pełnił teraz funkcję szefa i zwalniał ich do wyjścia do domu. Marceli klepnął go w plecy i śmiejąc się, pognał do bramy. Pewnie znów pomaszeruje prosto nad brzeg Wisły.

Władek przetarł okulary, czekając, aż drzwi za ostatnim z pracowników się zamknęły. Potem wyciągnął spod stołu skrzynię na prywatne rzeczy robotników i wyciągnął z niej plik egzemplarzy ostatniego numeru "Strażnicy" — zakazanego pisma. Pod spodem spoczywało zawiniątko w szarym płótnie. Młodzieniec rozwinął je i odsłonił kawał zakrzywionego żelastwa, które wyglądałoby jak nieforemny odprysk z wytopu, bryznięcie z formy, zastygnięte gdzieś w kącie, gdyby nie dziwny kolor i połyskliwa powierzchnia. Metal był ciepły w dotyku, a w półmroku zdawał się blado świecić.

Ukradł ten kawałek stali, wyciągnięty przez nurka-śmiałka z głębi turbulencji rzeczywistości. Całą skrzynię materii nasyconej mutatio osobiście przekazał na ręce profesora Różewicza ze Szkoły Głównej. Nielegalne artefakty zostały zgromadzone przez członków organizacji miejskiej i przeznaczono je do badań dla Tajnego Laboratorium Rządu Narodowego. Miały posłużyć do eksperymentów z mocą, tak by dało się ją wykorzystać do sprawy narodowej. Zniknięcie tego fragmentu nie powinno nic zmienić.

Władek założył robocze rękawice i uruchomił szlifierkę. Cóż takiego mógłby zrobić z tego strzępu metalu, co spodobałoby się Martynie? Nie był złotnikiem tylko robotnikiem, choćby pękł nie zrobi z kawałka żelastwa diademu, broszy czy choćby wisiora. Przynajmniej niczego, co nadawałoby się do ozdoby i spodobało kobiecie. Poza tym nie na darmo Rząd Narodowy powierzył mu kierowanie powstańczą Intendenturą. Władek potrafił działać niezwykle pragmatycznie i twardo stąpał po ziemi. Postanowił, że spróbuje zrobić coś przydatnego i praktycznego.

Pochylił się nad pędzącym kołem szlifierskim i przyłożył do niego magiczny przedmiot. Obracał go z czułością i delikatnością, a strumienie iskier strzelały barwną fontanną spod szlifierki. Metal zgrzytał i syczał, koło tarło o niego wściekle i powoli z nieforemnej, podłużnej bryły zaczynał wyłaniać się kształt.

Praca ciągnęła się do późnej nocy, ale żaden ze stróżów nie zajrzał do warsztatu. Nie pierwszy raz któryś z robotników zostawał, by dokończyć pilną robotę. Władek spocił się jak mysz, moc trzeszczała w powietrzu, rozszedł się zapach migdałów i kurzu. Wreszcie prezent został skończony. Chłopak odłączył pas napędzający koło szlifierskie i znów dokładnie przetarł okulary. Dopiero potem podkręcił lampę gazową, by skąpać warsztat w jasnym świetle. Uniósł swoje dzieło i obejrzał je krytycznie.

W białym blasku jaśniało zakrzywione ostrze. Światło opalizowało na jego krawędziach, mutatio nieustannie sączyło się z nożyka ledwie widocznymi smugami mocy. Władek machnął nim na próbę. Kordzik przeciął powietrze z gwizdem, na chwilę zostawiając za sobą poblask, mikroskopijną ranę w rzeczywistości. Wystarczy teraz zamocować ostrze w rękojeści z gruszkowego drewna i stanie się wspaniałym prezentem dla dziewczyny z Powiśla — nigdy się nie tępiącym, magicznym nożykiem do patroszenia ryb.

Dar może mało romantyczny, ale co tam! Martynie na pewno się spodoba!

***

Spiskowcy krzątali się przy zacumowanych u brzegu berlinkach. Przyświecali sobie dwiema lub trzema kamfinowymi latarkami. Choć zbliżała się wiosna, zmrok wciąż zapadał wcześnie, co ułatwiało działalność wszystkim podziemnym działaczom i buntownikom. Ci krzątali się przy łodziach, ładując na nie ciężkie skrzynie. Marceli przyglądał się powstańcom zza rogu na wpół zawalonej chałupy, stojącej u wylotu uliczki. Powoli żuł tytoń, co jakiś czas spluwał ze złością na ziemię. Starał się wypatrzyć czy wśród garbiących się pod ciężarami sylwetek da się rozpoznać znajomą postać Włodka zwanego Okularnikiem. Dziś nadeszła na niego pora i drań skończy tam, gdzie jego miejsce — w zimnej celi X Pawilonu. Tam carscy oprawcy dobiorą mu się do skóry i za wszystko zapłaci. Przede wszystkim za wystawienie przyjaciela i podebranie mu dziewczyny.

Ile czasu upłynęło od wspólnej przechadzki nad rzeką? Może dwa tygodnie, a Martyna już nie chciała widzieć Marcelego. Wolała tego ślepego kreta, zdrajcę i wstrętnego szczura, przeklętego Okularnika. Niech go piekło pochłonie! Co też ten drań nagadał ślicznotce, że zamiast chodzić na tańce z najprzystojniejszym chłopakiem w mieście, wolała włóczyć się z tym kurduplem? Marceli dobrze wiedział, że się z nim spotyka. Opłacił jednego smarkacza z dzielnicy, by nie spuszczał oka z Martyny. Miała schadzki z Władkiem i to coraz częściej. Raz nawet ten gnojek zabrał ją do cukierni!

Marceli nie zamierzał jednak rezygnować, nie podda się tak po prostu, nie da sprzątnąć sobie sprzed nosa najśliczniejszej dziewczyny w Warszawie. Nie przywykł, by przegrywać, a wrogów zniszczy z całą bezwzględnością. Okularnik, zdradzając go, podpisał na siebie wyrok.

— I co, zeszli się już wszyscy? — Na ramię Marcelego opadła ciężka ręka feldfebla żandarmerii.

Chłopak przytaknął nerwowo. Wydawało mu się, że jeden ze spiskowców nad rzeką ma na nosie okulary. To musiał być Władek, wszak sam dogadywał się z rybakami i umawiał ich pomoc.

Żandarmi przemknęli obok Marcelego, jeden z nich szturchnął go, omal przewracając w błoto. Pognali w dół uliczki, rozbiegli się w szeroki szpaler. Nagle nocną ciszę rozdarły policyjne gwizdki. Od strony Mariensztatu, na bruku załomotały kopyta jeźdźców. W stronę Wisły pognało kilkunastu kawalerzystów z pochodniami w rękach. Kozacy kubańscy! Teraz spiskowcy nie mieli szans, zostaną wyłapani co do jednego. Marceli zaśmiał się głośno, by zagłuszyć przerażenie i rosnące wyrzuty sumienia.

Spiskowcy cisnęli latarki do wody i rozbiegli się na wszystkie strony. Kilku wskoczyło do berlinek i odbiło od brzegu. W ciemności błysnęły żółte ognie z luf policyjnych pistoletów. Zagrzmiały karabinowe strzały, ktoś zawył z bólu, inny nieszczęśnik plusnął w rzekę. Kobieca sylwetka przemknęła w świetle kozackich pochodni. Marceli wstrzymał oddech ze zgrozy. Tych ognistych loków nie dało się z niczym pomylić — to Martyna! Tylko nie to! Tylko nie ona! Dziewczyna pognała w ciemność, a za nią pogalopowało kilku kubańców. Dopadną ją w parę chwil. Marceli złapał się za głowę i zawył ze zgrozy.

Martyna podkasała sukienkę i pędziła ile sił, nie zważając na ostre gałęzie chłoszczące po nogach, rwące materiał i kaleczące boleśnie. Biegła wzdłuż brzegu, starając się kierować na Mariensztat. Jeśli jej się uda dobiec do jednej z uliczek prowadzących w górę, zniknie w plątaninie ruder i labiryncie podwórek. Byle tylko udało się dobiec. Za plecami słyszała rosyjskie przekleństwa i śmiechy kozaków. Widzieli ją! Bawili się jej strachem, wiedząc, że i tak ją dopadną.

Dziewczyna ścisnęła mocniej papierowy rulon — dokument z powstańczą pieczęcią. Miała go przekazać do podpisania dowódcy oddziału, który odbierał broń. Skrzynie ładowane na berlinki wypełniały pruskie karabiny, mające trafić do buntowniczej partii. Martyna nadzorowała ich przekazanie w imieniu powstańczej intendentury. Jeśli dokument wpadnie w łapy Moskali, ci poznają nazwiska powstańczych kwatermistrzów, kierujących z Warszawy zaopatrzeniem oddziałów.

Może podrzeć papier i strzępy cisnąć do rzeki? A jeśli kozacy je wyzbierają? Jak odwrócić ich uwagę? Martyna dyszała coraz ciężej, potykała się na wertepach. Kubańcy też zwolnili, jechali stępa, odcinając ją od miasta, spychając do rzeki. Śmiali się. Któryś rzucił w dziewczynę pochodnią, tylko po to, by ją wystraszyć. Wiedzieli, że nie ucieknie.

Martynę dławiło rosnące przerażenie, panika ogarniała ją niczym zaszczute zwierzę. Czuła zapach końskiego potu, widziała odrażające, lubieżne uśmiechy na gębach moskali. Zanim zaciągną ją do cytadeli, poużywają sobie za wszystkie czasy. Nahajkami porwą jej suknię na strzępy, a potem po kolei ulżą swoim chuciom.

Niespodziewanie omal wpadła na żelazne konstrukcje leżące przy brzegu. Tuż przed nią piętrzyła się sterta kamiennych kloców, rosły wokół nich drewniane rusztowania. Dobiegła do powstającego mostu Aleksandryjskiego, pierwszej stałej przeprawy przez Wisłę. Budowę przerwano po wybuchu powstania, most prowadził zatem ćwierć wiorsty w głąb rzeki i się urywał. Bez zastanowienia wbiegła na żelazną konstrukcję i pognała przed siebie, w ciemność. Kozacy z wesołymi okrzykami zeskoczyli z koni i pobiegli za nią.

Stanęła na końcu mostu i odwróciła się do przeciwników. Nieśli pochodnie, porykiwali i warczeli niczym dzikie zwierzęta. Martyna wepchnęła dokument za pazuchę, a z pochewki u pasa wyciągnęła nożyk. Prezent od Władka rozjarzył się i zaświecił białym blaskiem. Dziewczyna machnęła nim w powietrzu, zostawiając świetliste smugi, które przez chwilę tkwiły w przestrzeni nim się rozwiały.

— Wiedźma — syknął któryś z kubańców.

Śmiechy umilkły w jednej chwili, w rękach kozaków pojawiły się kindżały i szable. Któryś wymierzył w Martynę z kawaleryjskiego karabinku. Za chwilę ją rozbroją i dopiero się zacznie. Władającą mocą Polkę potraktują znacznie gorzej, nie skończy się na gwałcie. Zadręczą ją, zakatują na miejscu. Przełknęła ślinę, ręce jej drżały. Kozacy zbliżali się krok za krokiem, błyskali wyszczerzonymi zębami.

Martyna obróciła nóż i pchnęła się prosto w serce. Po piersi rozszedł się ból, zmieszany z gorącem wdzierającej się mocy. Dziewczyna rozłożyła ręce i poleciała w tył, w czarną pustkę. Nim kozacy doskoczyli do krawędzi mostu, rozległ się plusk ciała wpadającego w toń.

Rzeka przyjęła krwawą ofiarę.

***

Dno nieustannie się zmieniało, z dnia na dzień łachy piachu wynurzały się z Wisły, tworząc malownicze wysepki, które niespodziewanie, w ciągu jednej nocy, znikały bez śladu. Płycizny zamieniały się w głębiny, nurt tworzył zakola i gwałtowne prądy, rwące lub zwalniające przy brzegach. Rzeka potrafiła wciągnąć w nurty nieostrożnego pływaka, by nigdy go nie uwolnić, ale potrafiła też okazać łaskę i tworzyć brody, które mogło przekroczyć nawet dziecko. Wisła nadal pozostawała dzika i nieujarzmiona. Dawała życie, karmiła, ale potrafiła też niszczyć i zabijać. Ofiarę z młodej dziewczyny przyjęła z chęcią, już od bardzo dawna nikt nie traktował jej jak bogini i nie składał darów. Porwała ciało Martyny i uwięziła je na dnie, zaplątane w wodorosty, porastające wrak zatopionego szkunera.

Mijały dni, woda omywała ciało, zerwała z niego ubranie, oczyściła. Trup ciągle nie ulegał rozkładowi, nie napuchł od gazów gnilnych, rysy twarzy pięknej dziewczyny nie zmieniły się ani na jotę. Ostrze, tkwiące w jej pierś powoli rozpuszczało się w ciele, wnikało w zastygłą krew, pulsowało pchnięciami mocy. Martyna nasiąkała mutatio dzień po dniu, noc po nocy. Czynnik zmian deformował ją powoli, cierpliwie. Drewniana rękojeść noża odpadła i odpłynęła, magiczny metal całkiem wniknął w ciało. Rana na piersi zasklepiła się. Skóra nabrała zielonkawego odcienia, nogi połączyły się ze sobą i porosły łuską. Pod pachami kobiety utworzyły się skrzela.

W pierwszą noc pełni, kiedy światło księżyca przeniknęło wodne nurty, syrena wciągnęła w płuca pierwszy haust wody.

I otworzyła oczy.

***

Suche doki Warsztatów Żeglugi Parowej na Solcu zapełniały stalowe szkielety powstających kadłubów. Metalowe rusztowania niczym żebra żelaznych wielorybów mierzyły w marcowe, pogodne niebo. U stóp jednej z konstrukcji, która w przyszłości stanie się nowoczesnym paropływem, zebrała się trójka spiskowców. Okularnik przychodził do warsztatów od kilku miesięcy, podając się za rządowego posłańca. Na miejscu agitował robotników, rozdawał im ulotki i namawiał do przyjścia na tajne zebrania. Dziś przyniósł tu plik przedrukowanej odezwy Rządu Narodowego, który zamierzał przekazać jednemu ze szkutników, pełniącemu funkcję dziesiętnika organizacji miejskiej. Traf chciał, że po drodze uczepiła się go przypadkowo spotkana Jasia, dziewczyna z Powiśla. Władek próbował ją przegonić, ale córka zaprzyjaźnionego rybaka i działacza powstańczego uparła się, by mu towarzyszyć. Twierdziła, że ma mu coś ważnego do powiedzenia.

Władek wręczył papiery szkutnikowi, rozglądając się przy tym nerwowo. Był wyraźnie spięty i przestraszony. Dziesiętnik wręczył mu w zamian listę nowo zwerbowanych robotników, chętnych, by przysłużyć się sprawie. Okularnik będzie musiał teraz przekazać ich nazwiska policji powstańczej, która dyskretnie sprawdzi delikwentów. Szkutnik zasalutował i odmaszerował niczym w wojsku. Władek westchnął ciężko i usiadł na stercie desek. Wyciągnął z kieszeni nadpalone do połowy cygaro i przypalił je trzęsącą się ręką. Jasia patrzyła na niego, nieco zaskoczona zachowaniem chłopaka. Od chwili tragicznej wpadki, w której zaginęła Martyna, młodzieniec bardzo się zmienił. Stał się nerwowy i podejrzliwy. Sam uszedł z zasadzki, ale nie mógł sobie darować, że nie upilnował ślicznej konspiratorki, którą sam wciągnął do ruchu. Mimo że upłynął już miesiąc od tragedii, stan Władka się nie poprawiał, chłopak wyraźnie obwiniał się za prawdopodobną śmierć Martyny.

— Wyjaśniło się coś z moją sprawą? — spytała Jasia.

Władek wzruszył ramionami, patrząc przed siebie nieobecnym spojrzeniem. Nie palił się, by spełnić zachciankę dziewczyny. Kolejna, której zamarzyło się uczestnictwo w walce, kolejna chętna do zostania bohaterską ofiarą. O nie, tym razem nie przyłoży do tego ręki. Nie weźmie odpowiedzialności, nie zarekomenduje jej na członkinię organizacji. Koniec. Wystarczy, że nie może zapomnieć o Martynie; o tym, że pozwolił jej zginąć.

— Co ważnego chciałaś mi powiedzieć? — Unikał spojrzenia w oczy dziewczyny.

— Śledziło cię trzech drabów — oznajmiła spokojnie. — Szłam za tobą od Placu Trzech Krzyży, widziałam, że cię śledzą.

Władek cisnął cygaro na ziemię, podrywając się na równe nogi.

— Dlaczego od razu nie powiedziałaś? Po co w ogóle się tu za mną pchałaś?! — Złapał dziewczynę za ramiona. Powstrzymał się, by nią nie potrząsnąć.

— Nie dałeś mi dojść do słowa. — Wzruszyła ramionami. — Poza tym to nie byli żandarmi tylko szpicle, nie chcieli cię aresztować, bo byłoby ich więcej.

— Ech, głupia. O takich rzeczach trzeba od razu. — Machnął ręką. — Celowo się wystawiam, by sprowokować zdrajcę. Ktoś z mojego otoczenia donosi carskim, ktoś wydał nas w czasie operacji na rzece. Próbuję zmusić go, żeby znów uderzył, ale tym razem tylko we mnie. Rozumiesz? Nie chcę, by znowu zginął ktoś niewinny. Uciekaj do domu, no już!

Powietrze przeszył krótki gwizd. Władek sięgnął do kieszeni, rozglądając się na boki. Któryś z robotników dawał znak o niebezpieczeństwie. Pora uciekać. Tylko gdzie jest wróg?

— Tam są, to oni — syknęła Jasia.

Zza kotłowni wyszło trzech mężczyzn w czarnych redingotach i cylindrach. Szli szybkim krokiem, jeden z nich wyciągnął z kieszeni pistolet. Władek złapał dziewczynę za rękę i pociągnął za sobą. Pobiegli po molu, łomocząc na drewnianym podeście. Za portem kończyło się ogrodzenie Warsztatów, a w nim nielegalne przejście, używane czasem przez spiskowców. Za nim będą bezpieczni.

Przesadzili chaszcze i wpadli na błotnistą ścieżkę, kończącą się pod płotem. Okularnik złapał za jedną z desek i odchylił ją w bok, puścił przed sobą dziewczynę. Jasia przecisnęła się błyskawicznie, Władek dołączył do niej chwilę później. Uśmiechnęli się do siebie z ulgą i pobiegli dalej, ścieżką prowadzącą wzdłuż Wisły. Wypadli zza kępy drzew na łagodny brzeg z leżącą na piasku do góry dnem, wąską łodzią. Siedział na niej Marceli w otoczeniu trzech żandarmów. Dowodzący nimi podoficer stał na ścieżce z obnażoną szablą w garści.

— Oto i nasze ptaszki — powiedział, uśmiechając się groźnie pod wąsem. — Łapy w górę! I nie ruszać się bez pozwolenia!

Władek widząc, że zdrajcą jest jego przyjaciel, nie zareagował zdumieniem, nie wpadł w stupor, nawet nie mrugnął. Wyciągnął z kieszeni niewielki rewolwer i wypalił do najbliższego żandarma trzy razy. Podoficer zgiął się wpół i zatoczył z bolesnym jęknięciem. Wpadł w szuwary u brzegu i zaległ bez ruchu.

— Uciekaj! — Władek pchnął dziewczynę i wymierzył do zrywających się mężczyzn.

Wystrzelił ostatnie trzy pociski, ale wszystkimi chybił. Cisnął rewolwerem w nadbiegającego żandarma, chwilę potem oberwał pałką w twarz i runął na piach. Posypał się na niego grad kopniaków i ciosów drewnianymi pałkami. Jasia krzyczała z przerażenia i bólu. Szarpała się z trzymającym ją Marcelim. Zdrajca nie mógł pozwolić jej uciec. Gdyby rozniosło się, że to on donosi, szybko dopadnie go powstańcza policja lub sami sztyletnicy. Oboje złapani musieli skończyć w cytadeli lub zginąć. Dziś dopełni się zemsta. Okularnik zapłaci za odebranie mu Martyny. Marceli z uśmiechem spojrzał na katowanego przyjaciela, a potem wymierzył Jasi policzek. Dziewczyna upadła ze szlochem na piasek. Chłopak złapał ją z włosy i pociągnął w stronę rzeki. Pozbędzie się niewygodnego świadka od razu.

Nie przejmując się zimnem, wlazł do rzeki, wciągnął ofiarę za sobą, a potem wepchnął jej głowę pod wodę. Dziewczyna machała rozpaczliwie rękoma, wzbijając fontanny, miotała się, wściekle walcząc o życie. Marceli był jednak znacznie silniejszy. Oparł kolano o jej plecy i przycisnął jeszcze mocniej. Poczuł falę euforii. W spodniach uwierała mocno potężna erekcja. Nie spodziewał się, że zabijanie będzie tak przyjemne.

Ruch w szuwarach dostrzegł kątem oka. Odwrócił głowę. I wciągnął powietrze ze zgrozy. Spomiędzy pożółkłych łodyg i liści wypełzł potwór. Blada kobieta o burzy blond loków opadających na nagie ramiona. Jej pełne piersi o zielonych brodawkach ozdabiały girlandy wodorostów, biodra przechodziły płynnie w potężny, rybi ogon. Syrena w ręku trzymała szablę należącą do zabitego żandarma. Co jednak najbardziej przerażające, miała rysy twarzy zamordowanej przez kozaków Martyny.

Marceli puścił Jasię i rzucił się w tył. Próbował poderwać się i skoczyć do ucieczki, ale dno w tym miejscu okazało się niezwykle grząskie. Syrena strzeliła ogonem i ruszyła do ataku, poruszając się niczym wodny wąż. Uniosła szablę nad głowę. Marceli zasłonił się odruchowo, ostrze rozrąbało mu rękę, zadzwoniło o kość przedramienia. Ryknął z bólu. Żandarmi przestali pastwić się nad Władkiem i ze zgrozą patrzyli na makabryczne widowisko. Syrena znów uniosła szablę, zachodzące słońce zaświeciło w okrwawionym ostrzu i w burzy jej złotych włosów. Uderzyła. Raz, drugi, trzeci. Krew bryzgała z okropnych ran na rękach i ramionach zdrajcy. Wreszcie ostrze uderzyło go w twarz, odrąbało kawałek brody i ucho. Mężczyzna zawył niczym zwierzę. Kolejny cios strzaskał mu czoło i uciszył na wieki.

Żandarmi sięgnęli po pistolety. Syrena zwróciła się w ich stronę i otworzyła usta. Wypełniały je igły rybich zębów. Zaśpiewała wysokim, przeszywającym głosem. Padły strzały, ale ołowiane kule nie uczyniły jej najmniejszej krzywdy. Trzepocząc ogonem, ruszyła w stronę brzegu. Pierwszy żandarm rzucił się do ucieczki, zasłaniając uszy. Syrena wypadła na piasek, ale nie zwolniła. Przerażeni Moskale pognali z wrzaskiem, byle dalej od koszmaru.

Martyna pochyliła się nad okrwawionym Władkiem. Ten uniósł głowę, patrząc na nią z zachwytem. Pocałowała go w usta. Zanim stracił przytomność, poczuł jej zimne wargi, pachnące rzecznym mułem i migdałami.

***

Na początku kwietnia rozpoczęło się żydowskie święto Paschy, a Moskale szykowali się do prawosławnej Wielkanocy. W mieście zrobiło się świątecznie i nieco spokojniej. Zakazano kozakom upijać się i bić przechodniów, choć na wszelki wypadek zwiększono liczbę wojskowych patroli. Korzystając z ładnej pogody, warszawiacy w niedzielę ruszyli tłumnie, jak w spokojnych czasach, na Bielany i na drugą stronę Wisły, na Saską Kępę, gdzie roiło się od karczm i placów zabaw. Włodek, korzystając z wolnego dnia, zabrał tam Jasię.

W ogródkowym teatrzyku orkiestra rżnęła skoczne walczyki, dzieciaki ganiały się z wrzaskiem między drzewami, jakiś wstawiony jegomość wspinał się po palu, na szczycie którego postawiono butelkę wina. Okrzykami i brawami zachęcała go do wysiłku grupa kompanów i licznych gapiów. Władek rozłożył koc na szczycie wiślanej skarpy, Jasia wyciągnęła z koszyka dzbanek mleka, zawinięty w chustkę chleb i gotowane jajka. Jedli w milczeniu, uśmiechając się do siebie i spoglądając na łódki, krążące z pasażerami między brzegami rzeki.

— Ciągle o niej myślisz? — Dziewczyna szturchnęła zamyślonego Władka.

— Nie mogę zapomnieć, że stała się tym czymś przeze mnie — mruknął. — Zawsze, gdy widzę rzekę, przypomina mi się Martyna.

— Stała się jej częścią, a na to, w jaki sposób się to stało, miało wpływ wiele rzeczy. Zamordowali ją Moskale, a odmieniła moc.

— Ale to ja wciągnąłem ją do organizacji i ja dałem ten przeklęty nóż. Gdybym…

Jasia uciszyła go, kładąc palec na ustach.

— Nie ma sensu gdybać. Stało się, widocznie tak musiało być. Bóg, szatan, moc, nieważne jak nazwiemy tę siłę wyższą. Pomyśl, że byłeś tylko wykonawcą jej woli, marionetką.

Władek westchnął ciężko.

— To ostatni raz. Nie zamierzam nigdy więcej stać się sprawcą czyjegoś nieszczęścia. Nieważne, świadomie czy jako wykonawca bożego zamysłu. — Pokiwał głową. — Będę się pilnował. Muszę chronić ludzi, których znam, którzy mi ufają. Wolę zginąć niż pozwolić, by znów ktoś przeze mnie cierpiał.

Niespodziewanie objął Jasię ramieniem i pocałował. Przyjęła jego pieszczotę z radością i ulgą. Długo na nią czekała.

Później, gdy wrócili na drugą stronę Wisły, Władek pomyślał, by dać Jasi jakiś wyjątkowy prezent. Przez chwilę zastanawiał się nad zrobieniem dla niej czegoś z kolejnego przedmiotu nasyconego mocą. Szybko jednak odrzucił ten pomysł i za zaskórniaki kupił jej u żydowskiego jubilera srebrną broszę, przedstawiającą warszawską syrenkę.

---------------

* Bat — w warszawskiej gwarze łódź (od niemieckiego das Boot).

Włodzimierz Lempke, ps. Okularnik, dotrzymał obietnicy i żeby w czasie śledztwa nie zdradzić i nie przyczynić się do cierpień towarzyszy, w chwili aresztowania przez carską policję popełnił samobójstwo.

Copyright (C) Andrzej W. Sawicki. Wszystkie prawa zastrzeżone.

Dział: Opowiadania
środa, 04 czerwiec 2014 17:28

Wywiad z Andrzejem Pilipiukiem

Witam serdecznie i chciałbym podziękować za poświęcenie nam swojego czasu.

Cała przyjemność po mojej stronie.

1.Zacznę od tradycyjnego już pytania: jak to się stało, że zainteresował się Pan literaturą fantastyczną, jakie były początki pisarstwa?

Fantastyką zainteresowałem się, gdy miałem jakieś 11 lat. Przeczytałem masę literatury dla dzieci i młodzieży i stwierdziłem, że już z tego wyrastam. Współczesna proza polska – to, co dziś nazywamy głównym nurtem, od początku była dla mnie kompletnie niestrawna. Pozostawała fantastyka... Chodząc po zakupy, przechodziłem koło małego antykwariatu. Kompletowałem w nim brakujące numery Fantastyki (w połowie lat osiemdziesiątych zdobycie jej w kioskach graniczyło z cudem...) oraz kupowałem sobie książki Janusza A. Zajdla.

Wtedy też zacząłem pisać. To, co sobie pracowicie skrobałem, fantastyką w ścisłym tego słowa znaczeniu nie było. W 1985 roku powstała pierwsza wersja „Hotelu pod Łupieżcą", zaraz potem zabrałem się za „Norweski Dziennik". Dopiero w kolejnych wersjach skierowałem moją prozę na właściwy kierunek.

W tym mniej więcej okresie pomyślałem sobie po raz pierwszy, że w przyszłości mógłbym zostać pisarzem, jednak owo pracowite skrobanie w kajecie było przede wszystkim ucieczką od rzeczywistości.

Dział: Wywiady
piątek, 23 maj 2014 16:35

Savage Garden #1

Lee Hyeon-sook to podobno jedna z najbardziej znanych, koreańskich rysowniczek. Jej twórczość jest dość nietypowa. Scenariusze, które tworzy są mroczne i klimatyczne, a rysunki idealnie się do nich dopasowują. Tytuł "Savage Garden" historią przewidywalną z pewnością nie jest.

Akcja komiksu rozgrywa się w fikcyjnej, XVIII-wiecznej Anglii. Gabriela i Jeremy są wychowankami sierocińca. Dziewczyna pochodzi ze szlacheckiej rodziny, ale straciła wszystko wraz ze śmiercią rodziców, teraz jej przyszłość maluje się w szarych barwach. Jeremy jest synem z nieprawego łoża, okrytego tajemnicą szlachcica, który jednak postanowił zafundować swojemu potomkowi naukę w elitarnej szkole. Nieszczęśliwym zrządzeniem losu Jeremy zjada śmiertelnie trujące jagody, a będąca światkiem zdarzenia Gabriela otrzymuje ultimatum. Albo będzie udawała swojego przyjaciela i zamiast niego uczęszczała będzie do szkoły dla arystokratów, albo może pożegnać się z jakąkolwiek wizją przyszłości, nawet tak szarej jak się przed nią rysowała.

Fabuła mangi rysuje się dość mgliście, zwłaszcza na początku, gdy w ogóle nie wiadomo o co chodzi. Z czasem jednak zaczyna się robić coraz ciekawiej. Jednak bohaterowie tomu zachowują się dość irracjonalnie. Zwłaszcza Jeremy wykazał się ogromną głupotą. Gabriela jednak również do zbyt inteligentnych nie należy. To taka prosta i porywcza dziewczyna o dobrym sercu. Ciekawa jestem czy w następnych tomach coś się w jej zachowaniu zmieni. Szkoła do której uczęszcza jest miejscem intryg i spisków, które ujęte zostały w zapadający w pamięć, widowiskowy sposób. Jest ona elementem, który w komiksie najbardziej przypadł mi do gustu.

"Savage Garden" sklasyfikowany został w gatunku dramatów. Nie jestem pewna czy mogę się z tym zgodzić. Podczas czytania komiksu świetnie sie bawiłam, śmiejąc się co kilka stron. Manga zawiera również elementy sensacyjne. Pojawiają się w niej tajemnice, zagadki, niedopowiedzenia. Co prawda Jeremi jest bohaterem, który zginął przez własną głupotę, ale zapowiada się na to, że przez kolejne tomy przewiną się również i morderstwa. Pistoletów i pięści oraz nieprzyjemnych gróźb już w tej części nie brakowało. Komiks zawiera również delikatne elementy yaoi. 

Mimo że opis fabuły wydał mi się zwyczajny, to jednak samo "Savage Garden" to zdecydowanie manga unikatowa. Autorka miała ciekawy pomysł i wykorzystuje go należycie. Jako dramat jednak historia wydaje mi się średnia (w wypadku, gdybym miała smucić się z powodu tego co spotyka bohaterów), za to jako komedio-dramat z elementami sensacji czytało mi się ją wyśmienicie. Także póki co "Savage Garden" to twórczość na polskim rynku niepowtarzalna. Zaś z tym owianym nutką tajemnicy tworem zwyczajnie nie sposób się nudzić. Zanurzenie się w pełen intryg, angielski, arystokratyczny świat sprawiło mi prawdziwą przyjemność.

Dział: Komiksy
piątek, 23 maj 2014 15:18

Wywiad z Tomaszem Pacyńskim

Wywiad przeprowadzony w 2004 roku.

Witam serdecznie i w imieniu Secretum.pl chciałbym  podziękować za udzielenie wywiadu. Zacznę od tradycyjnego już  pytania: jak to się stało, że zainteresowałeś się literaturą  fantastyczną, jakie były początki Twojego pisarstwa?

Cóż, jak powszechnie wiadomo, facetom po czterdziestce odbija. I, niestety, zamiast przeżywać drugą młodość, wziąłem się za pisanie, co pewnie jest jednak nieco bardziej szkodliwe dla otoczenia.

Widzisz, fantastykę czytałem odkąd pamiętam, ten gatunek to były moje pierwsze lektury. Dość długo to trwa, i, bez przesadnej skromności mogę powiedzieć, że znam gatunek. A takim bezpośrednim bodźcem do pisania stała się proza Andrzeja Sapkowskiego. Po prostu postanowiłem też spróbować. Spróbowałem, a ponieważ zawód, który wykonywałem (czyli informatyka), tak mniej więcej po ćwierci wieku staje się śmiertelnie nudny, postanowiłem nawet zmienić zajęcie.

Dział: Wywiady
piątek, 23 maj 2014 14:59

Wywiad ze Stefanem Dardą

Dawid Gorczyca: Miałeś w życiu kilka pasji. Podczas studiów muzyka, turystyka, później żeglarstwo. Jak to się stało, że zainteresowałeś się poezją, a następnie rozpocząłeś przygodę z pisaniem?

Stefan Darda: Podejrzewam, że moje pierwsze – bardziej lub mniej literackie – próby zrodziły się ze wszystkich wcześniejszych zainteresowań po trosze. Jakoś tak życie zaczęło mnie uwierać, nadmiernie przyduszało do ziemi i trzeba było coś z tym począć, spróbować przemodelować charakterystykę równi pochyłej, prowadzącej do nadreprezentacji szarości w dniu codziennym. Dzięki pasjom, o których wspomniałeś w pytaniu, optymistycznie stwierdziłem, że mam się czym podzielić z czytelnikiem. Spróbowałem i się udało. Dziś moje życie znów wygląda mniej więcej tak, jak powinno.

Dział: Wywiady

Poprzedni rok w kinach zdecydowanie należał do Christophera Nolana i zakończenia jego trylogii o Mrocznym Rycerzu. Na kanwie tej wielkiej popularności Warner Bros. oraz DC Comics postanowili przypomnieć światu o tym, że animowany rynek wcale nie ma się gorzej i potrafi dorównać poziomem kinowym produkcjom. W ramach serii DC Universe Animated Original Movies wydali dwuczęściowy film „Batman: Mroczny Rycerz – Powrót", którego część pierwsza ukazała się na DVD w 2012 roku (druga część w 2013 roku).

Produkcja ta w reżyserii Jay Olivia została oparta na kultowym już komiksie „The Dark Knight Returns" (1986r.) Franka Millera.

Mroczne Gotham City do szpiku kości przesiąknięte jest przemocą. Na ulicach beztrosko grasuje młodociany gang zwany Mutanci. O postaci Mrocznego Rycerza, niewidzianego na ulicach od 10 lat, krążą już tylko legendy oraz bajki opowiadane dzieciom na dobranoc. Komisarz Gordon przechodzi na emeryturę, tymczasem Bruce Wayne, 55-latek z wąsem, prowadzi spokojne życie, w którym jedną z form rozrywki jest uczestnictwo w wyścigach samochodowych.

W międzyczasie Harvey Dent po operacji plastycznej twarzy (opłaconej przez Wayne'a) wychodzi na wolność. Chociaż naprawiono jego zniekształcone oblicze, to psychika nadal nie została wyleczona i bohater myśli o sobie jako o Two-Face. Jego powrót wiąże się z ostrą reakcją społeczeństwa. Wiadomość o tym, jak również pamięć o śmierci rodziców wywołują impuls u Wayne'a, który postanawia wyjść z cienia i ponownie przywdziać maskę i pelerynę.

W filmie pojawia się również Joker, którego ze śpiączki budzi informacja o powrocie Batmana. Mroczny Rycerz w pojedynku z przestępczością nie jest osamotniony. Tradycyjnie pomaga mu Robin, który jednak tym razem jest ... dziewczyną.

„Batman: Mroczny Rycerz – Powrót" znakomicie odzwierciedla klimat mrocznego Gotham znany nam z trylogii Nolana. Z drugiej strony graficznie i fabularnie jest wierny komiksowi Millera. Jest to obraz częściowo surrealistyczny z psychodelicznymi elementami. W filmie również nie zabrakło w dynamicznych pościgów, brutalnych i krwawych scen. Ze względu na te ostatnie, zdecydowanie nie jest to animacja dla młodszych widzów.

Dobrą stroną produkcji jest również gra aktorska. Petter Weller (znany z roli RoboCopa) jako Bruce Wayne/Batman sprawdził się znakomicie. Na plus zasługuje również muzyka, której autorem jest Christopher Drake. Kompozytor ma na swoim koncie również ścieżki dźwiękowe do wcześniejszych animacji DC, jednak tą stawiałbym na tym samym poziomie co muzykę Zimmera z filmów Nolana – mroczną i bardzo dobrze odzwierciedlającą ciężki klimat.

Na koniec kilka słów o DVD. W Polsce ukazało się ono dzięki Galapagos Films 23 listopada 2012r. Jedno płytowe wydanie stoi na dobrym poziomie, mając na uwadze specyfikację techniczną. Dźwięk DD5.1 w oryginale oraz DD2.0 z polskim lektorem plus polskie napisy. Do tego panoramiczny obraz w formacie 1,78:1. Gorzej jednak z dodatkami. W menu znajdziemy tylko kilkunastominutową zapowiedź kolejnej części.

Podsumowując, najnowsza animacja ze stajni DC jest doskonałą gratką dla fanów zamaskowanego rycerza. Jest znakomitym uzupełnieniem trylogii Nolana, choć to tak naprawdę zupełnie inna historia. To również ciekawa opowieść o walce dobra ze złem, jak również wewnętrznej walce głównego bohatera. Warto, aby kolejne produkcje DC Universe Animated Original Movies były realizowane w podobnym stylu. Wtedy fanom Batmana do szczęścia więcej nic nie będzie potrzebne.

Dział: Filmy
wtorek, 13 maj 2014 15:43

Takeshi. Cień śmierci

"Takeshi Cień Śmierci" to pierwszy tom trylogii znanej doskonale wszystkim wielbicielom fantastyki pisarki - Mai Lidii Kossakowskiej. Tym razem postanowiła zabrać swoich czytelników do świata Dalekiego Wschodu. Odsłonić przed nimi jego kulturę i mitologię.

Maja Lidia Kossakowska debiutowała w roku 1997 na łamach literackiego magazynu „Fenix”. Z zamiłowania jest autorką fantastyki, z wykształcenia plastykiem i archeologiem śródziemnomorskim. Sporadycznie zaś magiem i poetką. Wychowana została na klasyce i porządnej literaturze amerykańskiej, czyli Faulknerze, Steinbecku, Hemingwayu, Chandlerze, Cortazarze i Llosie. Ceni dobrą prozę nowoczesną. Jest miłośniczką antyku, niezwykłych mitologii, wiedzy tajemnej, szamanizmu i starożytnych artefaktów. Lubi stare westerny, nowe filmy wojenne, środkowe Morawy, awantury arabskie i grillowane krewetki. Przyjaźni się z kotami i końmi oraz lekko zdumiewa fenomenem mrówkojadów. Wykazuje całkowity brak tolerancji wobec chamstwa, głupoty, arogancji, minoderii, pychy i pająków. Została laureatką nagrody im. Janusza A. Zajdla 2006 (ośmiokrotnie nominowana), Srebrnego Globu, Złotego Kota i Śląkfy. Do jej dzieł należą między innymi bestsellerowy "Siewca Wiatru" oraz cykl „Upiór Południa" - cztery mikropowieści, które określa mianem najważniejszych i najpełniejszych opowieści jakie kiedykolwiek napisała.

Moim ulubionym dziełem pisarki są "Obrońcy królestwa", zbiór opowiadań wydany przez Agencję Wydawniczą Runa. Niestety już od wielu lat książka nie jest dostępna na rynku. Później jednak mocno sparzyłam się na "Zbieraczu burz", po którego lekturze stwierdziłam, że nie jest to literatura dla mnie. Nie chodzi o to, że autorka pisze źle - wręcz przeciwnie, ma cudowny warsztat i niezwykłą wyobraźnię. Doszłam po prostu do wniosku, że kompletnie nie zgadza się nasz światopogląd i spojrzenie na wiele, ważnych dla mnie spraw. Także pragnę zaznaczyć iż wierną fanką prozy Mai Lidii Kossakowskiej nie jestem, za to mogę się uznać za miłośniczkę kultury Dalekiego Wschodu. Dlatego też bez wahania sięgnęłam po nową powieść pisarki.

Przez całą historię autorce udaje się utrzymać klimat, jaki sobie zaplanowała. Od początku do końca dostarcza nam niesamowitych wrażeń. Nieczęsto zgadzam się z reklamą umieszczoną na okładce, ale tu jest ona w stu procentach adekwatna. Czytając czułam się jakbym oglądała któryś z moich ulubionych, japońskiej produkcji filmów. Smutna, okrutna, brutalna, krwawa, bardzo obrazowa i jednocześnie... piękna. Te wszystkie określenia, choć mogłyby wydawać się sprzeczne, to jednak idealnie pasują do tej właśnie powieści. Pisarka zaprezentowała zupełnie inne dzieło niż te, które tworzyła do tej pory, a ja wciąż pozostaję oczarowana i pod głębokim wrażeniem.

Niesamowita akcja, genialnie dopracowani bohaterowie, urzekający, mroczny klimat. Dobrym pomysłem było również umieszczenie z tyłu książki swojego rodzaju leksykonu, wyjaśniającego nie tylko japońskie pojęcia, ale także i opisującego zakony. Niecierpliwie czekam na dzień, w którym premierę będzie miał kolejny tom, a z przeczytanej powieści jestem bardzo zadowolona.

Dział: Książki
niedziela, 11 maj 2014 02:32

Rywalki

Gdy sięgałam po książkę "Rywalki" byłam przekonana, że to historia o konkurujących ze sobą księżniczkach. Nic bardziej mylnego. Kiera Cass stworzyła powieść, która niesie ze sobą dużo, dużo więcej. Pisarka przedstawia nam nie tylko rywalizację o rękę księcia, ale także nieco przerażającą wizję kraju, który zaistnieć mógłby w przyszłości. Cała polityka natomiast i walka o miłość zaprezentowane zostały na urokliwym, baśniowym tle.

W państwie Illea, nowych Stanach Zjednoczonych, które powstały po wojnie z Chinami, panuje podział na klasy społeczne. Każda rodzina ma swój numerek - od jedynek do ósemek - i w zależności od tego może wykonywać dany, odpowiednio do jego klasy płatny zawód. Nie jest to system sprawiedliwy, gdyż klasom średnim nie powodzi się zbyt dobrze, a trzy ostatnie wręcz cierpią z głodu i ubóstwa. Rodzina królewska jednak nie pozostawia ludzi bez nadziei. Przyszłymi królowymi Illei zawsze zostają dziewczęta z, tak zwanego, pospólstwa. Kandydatki wybierane są drogą losową - po jednej z każdej prowincji, a później czeka je zacięta rywalizacja w pałacu. Walczą o uwagę i miłość samego księcia.

America, choć czasami cierpi niedostatek, nie jest nieszczęśliwa. Jej rodzina to artyści, piątki. Zarabiają na życie grając, śpiewając, rzeźbiąc lub malując. Jedyny problem dziewczyny polega na tym, że pragnie ona popełnić mezalians. Chce wyjść za mąż za szóstkę, chłopaka z gorszej klasy społecznej, co jest właściwie niedopuszczalne. On jednak jest zbyt dumny by się na to zgodzić i mimo, że ją kocha nie chce na to pozwolić. Za namową ukochanego i rodziny, America zgłasza się do losowania, mimo że wcale nie chce zostać żoną księcia. Dziwnym zrządzeniem losu zostaje jednak wytypowana z tysięcy innych kandydatek i ma obowiązek prezentować swoją prowincję. Trafia więc do pałacu by wziąć udział w zaciętej rywalizacji.

Opis z tyłu okładki ani odrobinę nie przygotowuje czytelnika na taką wybuchową, fantastyczną zawartość. Nie jest to książka dla grzecznych dziewczynek, które marzą o tym, by stać się księżniczkami. To baśniowa historia rozgrywająca się, w niezbyt sprawiedliwym, ale z konieczności stworzonym państwie, któremu nieustannie grożą zewnętrzne niebezpieczeństwa. Nawet sam królewski pałac atakowany jest przez rebeliantów.

Największą wadą tej niezwykle wciągającej powieści było to, że podczas czytania niektórych fragmentów czułam się, jakbym wróciła do "Igrzysk Śmierci". Reality show synchronicznie zgrywało sie w podobieństwach. Poza tym jednak historia naprawdę była dla mnie wielkim, bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Niewiele istnieje książek, których czytanie sprawiałoby mi tak ogromną, niekłamaną przyjemność. Gdy wieczorem zaczęłam czytać "Rywalki", skończyłam dopiero o dziewiątej rano - wraz z ostatnimi stronami książki.

Wartka akcja, ciekawe pomysły, dobrze skonstruowana fabuła. Wiele doskonale nam znanych, z różnych powieści oraz po prostu z historii, problemów społecznych. Sympatyczni, rozbudowani indywidualnie bohaterowie, o których przyjemnie się czyta. Nawet mimo tego, że przebieg wydarzeń widzimy jedynie oczami Ami. Dodatkowo sama konstrukcja oraz styl w jakim została napisana książka są lekkie i przyjemnie, także treść się po prostu chłonie - zupełnie jakby się było gąbką.

"Rywalki" to powieść, którą zdecydowanie polecam - zwłaszcza osobom, szukającym przyjemnej rozrywki. Obserwując przygody, które przeżywa "lady America" bardzo miło spędziłam czas. Niecierpliwie czekam na kolejną część, noszącą tytuł "Elita" w której kandydatek na przyszłą królową zostało w pałacu już tylko sześć. Historia, którą stworzyła Kiera Cass jest baśniowa, magiczna i niezwykle wciągająca.

Dział: Książki