Rezultaty wyszukiwania dla: Rea
"Deponia Doomsday" - zwiastun premierowy i szczegóły polskiego wydania
Deponia Doomsday pojawi się na polskim rynku w wersji na PC w kwietniu – w bogatszym wydaniu i bardzo atrakcyjnej cenie.
Rycerz sowy
Mercedes Lackey to amerykańska pisarka fantasy, którą doskonale znają miłośnicy gatunku. Jest postacią barwną z ogromnym bagażem życiowych doświadczeń. W 1972 roku ukończyła Uniwersytet Purdue. Później wykonywała wiele zawodów. Pracowała jako kucharka, księgowa, ochroniarz, technik laboratoryjny, modelka czy programistka komputerowa. Dopiero w 1993 roku pisanie stało się jej źródłem utrzymania. Mercedes Lackey tworzyła nie tylko we współpracy ze swoim mężem, Larrym Dixonem, ale również z innymi, znanymi twórcami fantastyki, takimi jak Andre Norton.
Lot Sowy
Rodzice Dariana giną podczas polowania, a chłopiec nie może pogodzić się z ich stratą. Nie potrafi znaleźć dla siebie miejsca w lokalnej społeczności. Od nauki czy pracy woli samotne wycieczki do lasu, gdyż tylko tam czuje się chociaż odrobinę lepiej. To właśnie ta miłość i potrzeba wolności ratują mu życie, gdy jego rodzinna wioska zostaje zaatakowana przez barbarzyńców. Ucieczka w głąb lasu to początek zupełnie nowego, pełnego przygód życia, w którym Darian nareszcie pozna samego siebie i magię, którą mógłby w przyszłości władać.
Oczy Sowy
Od wydarzeń z „Lotu Sowy" mijają cztery lata. Darian dorasta, staje się rozsądniejszy, wiele dało mu szkolenie pod okiem Sokolich Braci. Nauczył się także jak żyć wśród ludzi i nie czuje już potrzeby wiecznego uciekania. W powieści pojawiają się także nowi bohaterowie, a raczej bohaterki. Są to siostry Keisha i Shandi Alder. Jedna z nich posiada predyspozycje by zostać uzdrowicielką, druga natomiast została wybrana na herolda. W jaki sposób ich losy połączą się z losami dorastającego Dariana?
Rycerz Sowy
Wraz z trzecim tomem rozpoczyna się pełna niebezpieczeństw podróż Dariana, który może zostać nie tylko magiem, ale i broniącym sprawiedliwości rycerzem. Może wreszcie, po latach, uda mu się rozwikłać zagadkę śmierci rodziców. Tylko dlaczego zaczęły nawiedzać go dziwne, niepokojące sny i co musi zrobić by przetrwał jego związek z Keishą? To już ostatni tom trylogii, ale czy ta historia będzie miała szczęśliwe zakończenie?
W powieści pojawiają się niezwykłe, nie tylko fantastyczne, ale i fantastycznie opisane stworzenia. Fabuła, jak na heroik fantasy przystało, jest dość standardowa, trudno jednak byłoby powiedzieć, że nie jest oryginalna. Zważywszy, że pierwszy tom trylogii pojawił się w 1997 roku, to stawiałabym na to, że kolejni pisarze czerpali wzorce z twórczości Mercedes Lackey, a nie na odwrót. Poza tym pisarka niewiele pozostawia domysłom czytelników i przedstawiony przez nią świat dopracowany został w najdrobniejszych szczegółach.
Akcja w książkach rozkręca się bardzo powoli. Większą wartość stanowi tu szczegółowo opisana rzeczywistość. Wydaje mi się, że dla współczesnego czytelnika, który przyzwyczajony jest do tego, że wydarzenia w powieściach pędzą na łeb na szyję, taki sposób pisania może wydawać się nieco nudnawy. Ja sama wolę twórczość Andre Norton czy Davida Eddingsa, ale fantastyka Mercedes Lackey zawsze będzie kojarzyła mi się z dzieciństwem. Wiele jej książek stało na półce u mojej cioci, która zaraziła mnie miłością do literatury fantastycznej. Nie potrafię więc w tym wypadku być zupełnie obiektywna.
Życie Dariana z pewnością jest bardzo barwne i ciekawe, tak samo jak i świat, w którym dorasta młody mag. „Trylogia sowiego maga" to cykl, który z przyjemnością poleciłabym nieco młodszym czytelnikom, którzy dopiero zagłębiają się w kanony fantastyki. Mercedes Lackey jest jedną z tych pisarek od twórczości której powinno się zaczynać swoją przygodę. Osobom lubiącym wartką akcję książki mogą się nieco dłużyć, tym jednak, którzy kochają barwne opisy i dobrze przedstawioną kreację świata, seria z pewnością przypadnie do gustu.
„Prawo do użycia siły” – pierwsza powieść z Uniwersum Metro 2033 w roku 2016
„Prawo do użycia siły" – pierwsza powieść z Uniwersum Metro 2033 w roku 2016 już 2 marca w księgarniach.
Winter
Londyn – tajemnicze miasto wiecznie skąpane w deszczu i oparach mgły snujących się po wąskich, brukowanych uliczkach. To właśnie w tych ciemnych uliczkach Londynu z siłami zła walczyli bohaterowie „Mechanicznego anioła" C. Clare, to w tym mieście zamienili się rolami chłopcy z powieści M. Twaina „Książę i żebrak". To także tutaj pojawiała się niebieska budka Doktora Who, która była statkiem kosmicznym. Właśnie pod Londynem znajduje się kraina znana czytelnikom i fanom powieści Gaimana pod tytułem „Nigdziebądź". Nie zapominajmy o tym, że w stolicy Anglii znajduje się także słynny peron 9 i ¾ na stacji King's Cross, z którego co roku, pierwszego września odjeżdża pociąg do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Tak, Londyn to magiczne i cudowne miasto pełne niezwykłych stworzeń i niesamowitych postaci, które możecie znaleźć na kartach powieści, ale czy spodziewaliście się spotkać w tym tajemniczym, mglistym mieście nastolatkę o przepięknych srebrnych oczach noszącą w sobie Moc? Moc, która może ją zniszczyć? Nie? Ja tym bardziej, a jednak Londyn to także dom srebrnookiej Winter Starr, bohaterki debiutanckiej powieści Asi Greenhorn.
Winter Blackwood Starr to szesnastoletnia sierota mieszkająca razem z babcią w jednej z najcudowniejszych stolic świata – Londynie. Dziewczyna ma tutaj wszystko, czego potrzebuje nastolatka w jej wieku: kochającą babcię, znośną szkołę, cudownych przyjaciół i zespół grający metal. Spokojne i wolne od zmartwień życie nastoletniej Winter dobiega końca, gdy babcia dziewczyny nagle zapada w śpiączkę. Dla bohaterki to cios prosto w serce. Bardzo chce czuwać przy najbliższej jej osobie, jednak opieka społeczna jest zmuszona wysłać szesnastolatkę do tymczasowej rodziny zastępczej. „Szczęśliwcami" staje się pięcioosobowa rodzina Chiplinów. Winter niechętnie porzuca ukochane życie w Londynie i przeprowadza się do zabitego dechami miasteczka w Walii – Cae Mefus. Według sądu i opieki społecznej te tymczasowe przenosiny do nudnej i jednocześnie bezpiecznej miejscowości mają wyjść dziewczynie na dobre i sprawić, że nowa szkoła oraz nowi znajomi odciągną młodą Starr od rozmyślań o chorej babci. Winter nie jest zachwycona tym rozwiązaniem, ale nowa rodzina wcale nie jest taka zła. Główna bohaterka zaprzyjaźnia się z najstarszym z trójki rodzeństwa – uroczym i ironicznym Gareth'em, który nie może oderwać od niej wzroku. Sprawy się komplikują, kiedy Winter idzie do nowej szkoły i tam zderza się (dosłownie) z niesamowicie pociągającym i przystojnym Rhysem o tajemniczych, czerwonych oczach. Jest on przewodniczącym zgromadzenia Nyksów – uprzywilejowanej grupy uczniów szkoły Świętego Dawida, którzy ukrywają przed światem pewną mroczną tajemnicę. Jak to w takich powieściach bywa oboje zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia. Pociągają się wzajemnie, a ich uczucie sprawia obojgu niewypowiedziany ból.
Niestety sielanka nie trwa długo i w spokojnym dotąd miasteczkiem wstrząsa seria tajemniczych ataków na młodzież szkolną. To jednak nie koniec szokujących niespodzianek, które skrywa niewielka mieścina. Starr nieoczekiwanie odkrywa straszną tajemnicę, która wywraca (po raz kolejny) jej życie do góry nogami. Dziewczyna poznaje nieznany jej dotąd świat, a co za tym idzie zostaje uwikłana w lepką sieć intryg i kłamstw tkaną przez członków Familii. Jak sobie poradzi z przytłaczającą prawdą o sobie i czy kapryśny los oraz rygorystyczny Pakt pozwolą jej związać się z przepięknym Rhysem? Tego wszystkiego i jeszcze więcej dowiecie się, gdy sięgniecie po „Winter".
Tak naprawdę po powieści Greenhorn spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Sądziłam, że będzie to porywająca powieść o niebezpieczeństwach, nieprzewidywalnych tajemnicach i akcji zapierającej dech w piersiach, a w roli głównej bohaterki zobaczę silną i pewną siebie gotkę. Niestety, zamiast tego wszystkiego dostałam przewidywalny, ciężki romans paranormalny rozciągnięty do ponad czterystu stron i zbudowany na znanym schemacie, na którym opierają się wszystkie romanse tego gatunku.
Akcja książki, która z początku płynie wartkim nurtem z czasem zaczyna zwalniać tak, jakby ktoś zbudował na niej serię tam. Owe tamy to wieczne wprowadzanie nowych wątków i intryg, które zamiast urozmaicać lekturę i intrygować czytelnika po prostu go nużą i intensywnie męczą. Autorka zwyczajnie zasypuje swojego odbiorcę mnóstwem zagadek, emocji i zdrad, a co za tym idzie czytelnik zaczyna się po prostu topić w tej gęstej atmosferze, którą przesycona jest „Winter".
Bohaterowie to jak dla mnie to zwykła kalka postaci z innych romansów paranormalnych, które w swoim życiu zdążyłam przeczytać. Winter, która w moich wyobrażeniach miała być pewną siebie gotką okazała się zwykłą, przeciętną i nudną nastolatką. Jest to dziewczyna irytująca i niezdarna. Przypomina mi trochę Bellę z cyklu „Zmierzch" z tą różnicą, że panna Swan nie uciekała z domu i nie upijała się z przyjaciółmi tylko dlatego, że było jej źle i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Takie dziewczyny jednak mają zawsze powodzenie u mężczyzn. Panienka Starr także. Nagle staje się obiektem westchnień syna swoich zastępczych rodziców oraz tajemniczego przywódcy zgrupowania czarujących, przystojnych Nyksów.
„Winter" to książka z tych lekko przekombinowanych, napisanych stylem kunsztownym, ale nużącym i przeładowanym informacjami. Ilość stron i króciutkich rozdziałów przeraża, a bohaterowie są męcząco idealni co może przyprawić czytelnika o kompleksy.
„Winter" to prawdopodobnie pierwsza część jednej z paranormalnych serii, których końca nie widać przez kolejne dwa tomy. Może druga część okaże się ciekawsza od wprowadzającej pierwszej? Muszę uzbroić się w cierpliwość i poczekać, bo mimo iż pierwsza część mnie nie porwała, to jednak jak na debiut „Winter" nie jest zła i wierzę, że drugi tom przygód panny Starr będzie wart zarwania nocy. Komu polecam debiut Greenhorn? Wszystkim, którzy w powieściach paranormalnych lubią wielowątkową fabułę, soczyste i banalne opisy ludzkich emocji, idealnych pod względem wyglądu bohaterów oraz wampiry, które nie błyszczą w słońcu.
Eve
„Eve" to pozycja, na którą czekałam bardzo długo – odkąd tylko pojawiła się w wydawniczych planach i jeszcze nigdzie nie było nawet jej zapowiedzi. Angielskie recenzje książki skusiły mnie niezwykle. Jest to więc powieść, po którą sięgnęłam, mając naprawdę duże oczekiwania.
Świat opanowała zaraza, która wymordowała 98% populacji, a szczepionka, która miała pomóc, jedynie pogorszyła sprawę. Teraz, by na powrót zasiedlić Ziemię, król Nowej Ameryki, stworzył specjalne szkoły dla dziewcząt, które po ukończeniu osiemnastego roku życia, miały za zadanie rodzić dzieci. Początkowo było wiele chętnych ochotniczek, ale później okazało się, że mnogie ciąże niosą ze sobą przeróżne powikłania i od tej pory dziewczęta są oszukiwane. Sądzą, że szkoli się je jako elitę Nowej Ameryki. Kiedy najlepsza uczennica, Eve, dowiaduje się strasznej prawdy, ucieka z takiej placówki pod osłoną nocy. Na swojej drodze spotyka byłą szkolną rywalkę, Arden, oraz chłopaka, Caleba, który wbrew temu, czego uczyła się w szkole, postanowił jej bezinteresownie pomóc, na dodatek narażając własne życie.
Książka jest ciekawa i napisana lekkim piórem, ale nie mogę się wyzbyć wrażenia, że to pozycja „jedna z wielu". Właściwie nie wnosi nic nowego do świata literatury, a obóz sierot do którego trafia główna bohaterka, jest niemalże żywcem zaczerpnięty z przygód „Piotrusia Pana". Z początku interesującą postacią wydał mi się ich przywódca, Leif, ale później autorka w bardzo sprytny sposób go spłyciła. Caleb niestety wcale nie jest interesujący. To postać przypominająca błędnego rycerza. Bohater postępujący przewidywalnie i niemalże bez skazy. Natomiast sama Eve wydaje się być po prostu niekonsekwentna. Z jednej strony to mała, zabłąkana dziewczynka, a z drugiej uparta, zadziorna kobieta. W każdym razie której maski by nie przywdziała, to postępuje głupio i nierozważnie. Sądzę, że psychologicznie można by tę postać jakoś wytłumaczyć, ale zwyczajnie nie potrafiłam darzyć jej dużą sympatią.
Stworzony przez Annę Carey świat jest miejscem wartym odwiedzenia. Pokryte pleśnią, rozsypujące się domy, opuszczone ludzkie osiedla. Farmy sędziwych ludzi, które są ostoją dla sierot i zaszyfrowana komunikacja radiowa są zdecydowanie w tej historii godne uwagi. Miasto na pustyni również intryguje, choć kompletnie nie ma sensu i racji bytu – aczkolwiek na ten temat nie będę więcej marudziła, ponieważ „Eve" to w końcu pierwsza część trylogii i może wszystko się później jakoś wyjaśni. Natomiast zupełnie nierealne fragmenty również się pojawiały. Bardzo żal mi było klaczy Caleba, która nie tylko woziła na swoim grzbiecie trzy osoby, ale (o zgrozo!) galopowała z nimi. Sądzę, że w realnym świecie szybko skończyłoby się to urazem kręgosłupa biednego konia (nawet gdyby się tam wszyscy pomieścili i jakoś utrzymali).
„Eve" to kolejna pozycja, która stanowi dla mnie istny paradoks. Z jednej strony nie żałuję przeczytania tej książki i jeżeli będę miała taką możliwość, to chętnie sięgnę po kolejne części, ale z drugiej, nie lubię różnego typu błędów merytorycznych, bo nawet fikcja powinna moim zdaniem zachowywać jako taką logikę. Nagrodą dla wytrwałego czytelnika z pewnością będą pocieszni, mali chłopcy (w tym jeden w spódniczce baleriny). Humor momentami się autorce naprawdę udał.
Na powieści niestety zawiodłam się srodze, ale to czy jest warta przeczytania, każdy powinien ocenić sam. Książka ma wiele wad, ale nie brakuje jej również zalet. Chociażby lekkość stylu Anny Carey jest zdecydowanym plusem. Podobno dobry pisarz potrafi stworzyć dzieło z byle czego i tutaj moim zdaniem to się sprawdza. Przy dość banalnej i naciąganej, a jednocześnie na siłę tragicznej, fabule powieść czyta się naprawdę rewelacyjnie – szybko i bez odrywania się od książki. Jeżeli od treści oczekujesz jedynie rozrywki, to „Eve" jest właśnie dla Ciebie.
Larista
„Dwa serca, jedno bicie, niech mnie odnajdzie miłość na całe życie"*
Dość często, choć się do tego nie przyznajemy, skrycie marzymy o miłości. Tej jedynej i na całe życie. Świadomie lub nie robimy wszystko by odnaleźć swoją drugą połówkę. Jesteśmy gotowi nawet uwierzyć w czary i wymówić magiczne zaklęcie, za pomocą którego w naszym życiu pojawi się ten wymarzony. Przeznaczenie, a może zwykły przypadek losu sprawiają, że czasem to czego tak bardzo pragniemy, spełnia się, ale jak to w życiu bywa, trzeba trochę się natrudzić, by być z ukochanym, oczywiście jeśli tak jest nam pisane...
Larista świętuje właśnie osiemnaste urodziny, mieszka w małej wiosce, uczęszcza do liceum i ma jedno marzenie - pragnie się zakochać, a dokładniej mówiąc, marzy o wielkiej miłości. Gdy w dniu urodzin wracając ze szkolnej imprezy spotyka tajemniczego nieznajomego chłopaka, którego widziała w swoim śnie, w dość dziwnej i strasznej sytuacji, nie podejrzewa nawet, jak bardzo jej życie ulegnie zmianie. Najpierw pojawia się Gabriel, bo tak ma na imię tajemniczy chłopak, który coraz bardziej ją intryguje, a i ona nie jest mu obojętna, a potem Daniel, o zapachu cedrowego drzewa, równie pociągający jak i niebezpieczny. Jak zakończy się znajomość Laristy z tymi dwoma chłopakami? Co takiego ukrywa Gabriel i co łączy go z Danielem? Czy rodząca się więź miedzy dziewczyną a chłopakiem będzie na tyle silna, by przetrwać nadchodzące kłopoty?
Książki z gatunku paranormal romance są z reguły pisane na jedno kopyto i naprawdę rzadko wyróżniają się czymś szczególnym. Już od dłuższego czasu przestałam poszukiwać w nich czegoś nowego, a zaczęłam zwracać uwagę na to, jak autor przedstawia historię. Bo okazuje się, że w tym tkwi ich siła, w tym jak dana powieść zostanie opisana. Jak więc było z „Laristą"?
Cóż, nie grzeszy ta książka niczym nowym w tym gatunku. Bo wszystko co się w niej znajduje spotkałam nie raz i nie dwa w innych powieściach tego typu. Ten Jedyny jest zabójczo przystojny, bogaty i aż kipi pewnością siebie. Jest oczywiście również ten zły, który kiedyś zbłądził, a teraz stoi po złej stronie i broi. Ona to szara myszka, ale o dziwo strasznie uparta, dąży do tego, co uważa za właściwe. Troszeczkę znajome, prawda? No ale, żeby nie było, że książka jest taka zła, muszę wspomnieć o tym, że Melissa Darwood zaskoczyła mnie tym, kim byli Gabriel i Daniel - dla mnie to było coś nowego i bardzo ciekawego. Ich historia została przedstawiona w skrócie, ale zawierała tyle informacji, by zaspokoić moją ciekawość i na tyle, by nie czuć zawodu. Była przedstawiona krótko, ale rzetelnie i nie wydawała się wzięta z powietrza, co uważam za duży plus. Fabuła, choć przewidywalna od początku okazała się bardzo dobra, miejscami nawet zaskakująca. Akcja toczy się miarowo, ale z każdą kolejną stroną wydawała się bardziej dynamiczna.
Choć bohaterowie nie prezentują sobą niczego nowego, są przedstawieni wyraziście i bardzo realnie. Z miejsca polubiłam Laristę, ma bowiem ona w sobie coś takiego, co przyciąga do niej i nie da się jej nie lubić. Co do Gabriela i Daniela od razu można rozpoznać, który z nich jest tym złym. Szkoda tylko, że autorka skupiła się bardziej na tym trójkącie, a resztę postaci stworzyła z mniejszym poświęceniem. Nie są to puste lale, ale też nie zapadają w pamięci na dłużej. Ot, są, bo muszą być. Jest dobrze, ale mogło by być o wiele lepiej.
Denerwujące jest dla mnie to, że zarówno nazwisko autorki, jak i imię głównej bohaterki dają sprzeczne informacje. Dopóki nie zagłębiłam się w powieść, nawet przez chwilę nie podejrzewałam, że jest to dzieło polskiej pisarki. Zabrakło informacji o tym, że to polska powieść i pisana jest pod pseudonimem. Jakoś tak dziwnie mi było i początkowo nie mogłam się przestawić, że się tak wyrażę. Wiem jedno, jako potencjalny odbiorca lubię wiedzieć, co nabywam i ten mały mankament jest krzywdzący dla powieści. Nie powinno tak być.
Tak, historia ma dużo niedociągnięć. Tak, można wymieniać i wymieniać podobieństwa do innych publikacji. Ale z drugiej strony czytając ją zapomniałam o otaczającym mnie świecie, czekających na mnie obowiązkach i przykrych sprawach. Całkowicie zatraciłam się w historii Laristy, która jest banalna, ale zarazem słodka i upragniona. Mam na myśli to, że marzymy o takiej historii i fajnie jest od czasu do czasu, o tym poczytać i choć przez chwile przeżywać wszystko wraz z bohaterami. A na brak emocji i wrażeń nie mogę narzekać, działo się wiele i ciekawie. Wątek uczuciowy, jak przystało na paranormal romance, był bardzo rozbudowany, ale mnie nie irytował, co było dla mnie miłą odmianą. Pozytywnym zaskoczeniem były sceny łóżkowe, które okazały się dużo ciekawsze niż w niektórych erotykach, które czytałam. Opisane z wyczuciem, a zarazem lekką pikanterią. Do tego doszedł wątek Guardianów i Tentatorów, który dużo daje powieści. Możliwe, że oceniam ją tak wysoko, bo akurat potrzebowałam takiej lekkiej, niezobowiązującej powieści. Według mnie spełniła się ona idealnie jako odskocznia od rzeczywistości. Styl pisania Darwood jest typowo młodzieżowy, ale nie jest denerwujący, umilił mi tylko czytanie. Ostatnie zdanie daje nadzieję na kontynuację, ale czy takowa powstanie?
Książka ta jest powieścią jakich wiele na rynku wydawniczym. Traktuje ona o miłości, poświęceniu, akceptacji i przyjaźni. Zbiera różne opinie i nie wszystkim może się podobać, ale moim zdaniem jest dobra jako odskocznia od publikacji poważnych lub tych z dreszczykiem. Ważne, by nie oczekiwać po niej zbyt wiele, a się nie rozczarujecie. Mnie Melissa Darwood przekonała do swojej twórczości, ale miło by było gdyby popracowała trochę nad swoim indywidualnym stylem.
*str. 15
Furie
Furie to boginie zemsty, które powstały z krwi Uranosa. Utożsamiane są z greckimi eryniami. Ich cel jest zawsze ten sam – siać zamieszanie i chaos. Tutaj, w powieści Elizabeth Miles, pojawiają się pod postacią trzech uroczych dziewczyn – Ty, Ali i Meg. Tylko dlaczego są teraz w Ascenstion? Mają jakąś misję czy może po prostu liczą na dobrą zabawę...?
Pierwszą bohaterką książki jest dziewczyna. Emily Winters to dobra uczennica, a do tego osoba lubiana i popularna. Jej najlepsza przyjaciółka, Gabby, to szkolna gwiazda. Życie nastolatek wygląda dość typowo – przeplatają zabawę i imprezowanie z nauką do egzaminów. Em byłaby właściwie całkiem szczęśliwa, gdyby nie to, że zakochała się w chłopaku najlepszej przyjaciółki... Drugą postacią, z której punktu widzenia obserwujemy świat, jest chłopak. Chase Singer to gwiazda szkolnej drużyny. Pochodzi z biednej rodziny – wraz z matką mieszka w przyczepie na przedmieściach – ale potrafi zadbać o swój wizerunek. Ma jednak problem z dziewczynami, ponieważ owszem, lecą na niego, ale nie znalazł jeszcze takiej, która zainteresowałaby go czymkolwiek innym niż tylko wyglądem. Bohaterowie wiodą w szkole, mogłoby się wydawać, codzienne, nieodbiegające od normy, nastoletnie życie, borykając się ze zwyczajnymi problemami swojego wieku.
Jak to bywa w przypadku wielu książek, tak i tutaj, wydaje mi się, że osoba układająca opis na okładkę w ogóle powieści nie czytała. Owszem, w Ascenstion pojawiają się trzy tajemnicze dziewczyny, ale wygląda na to, że widzą je tylko Emily i Chase. Są one w fabule tą nikłą niteczką wątku fantastycznego, pojawiającą się jako domysły, przywidzenia i złe przeczucia. To również one stoją za sprawą dziwnych wypadków, które tak naprawdę wcale nie wyglądają podejrzanie i mogłyby równie dobrze wydarzyć się same. Ogólnie cała książka jest pisana przez większość czasu, jako historia w typie „high school", a nietypowe, nadnaturalne rzeczy dziać zaczynają się dopiero pod sam koniec.
Powieść napisana jest dobrze, choć przyznam, że początek zwyczajnie mnie nudził. Nie było to to, czego się spodziewałam. Liczę na to, że kolejna część będzie zawierała więcej elementów fantastycznych. Fabuła okazała się prosta, ale tajemnicza, a to mnie urzekło. Na dodatek w tej historii ludzie naprawdę umierają i to nie tylko jakieś drugoplanowe postacie, a bohaterowie, do których czytelnik zdążył się już przywiązać. Pomysły autorki zaskakują, co z pewnością jest pozytywną cechą. Opisy działają na wyobraźnie, a styl i język książki są łatwo przyswajalne. Właściwie przyczepić mogłabym się jedynie do marnej korekty, ponieważ literówek i innych błędów edytorskich w „Furiach" znaleźć można sporo. Całość liczy sobie zaledwie 239 stron, więc tom jest naprawdę cienki, dodatkowo podzielono go na dwadzieścia sześć stosunkowo krótkich rozdziałów. Mimo trzecioosobowego narratora, przeplatają się ze sobą naprzemiennie fragmenty, w których obserwujemy świat oczami Emily, z tymi z punktu widzenia Chase'a.
Elizabeth Miles odkąd skończyła studia w Bostonie, pracuje jako dziennikarka, a jej artykuły są często nagradzane. Mieszka w Portland, w stanie Maine, z chłopakiem i dwoma kotami. Zupełnie, tak jak książkowa Emily, ma najlepszą przyjaciółkę, z którą od ósmej klasy są nierozłączne. Nie znosi rano wstawać i sprzątać, uwielbia pizzę, teatr w Portland i mroźne wieczory w Maine, które jak twierdzi, są najpiękniejsze i najbardziej niesamowite. Trylogie rozpoczętą powieścią „Furie" umieściła w realiach, które doskonale zna z życia codziennego.
Książka jest całkiem fajna i ciekawie pomyślana, nie polecam jej jednak przeciwnikom powieści o amerykańskich szkołach średnich – tutaj tego wątku czytelnik zakosztuje aż w nadmiarze. Niewiele w niej fantastyki, za to sporo tajemniczości i domysłów. Przez większą część akcji poznajemy życie bohaterów, ich rozterki i drobne radości. Sądzę jednak, że tego typu powieść ma szansę się wielu osobom (zwłaszcza tym młodszym) naprawdę spodobać.
Dotyk Gwen Frost
Jennifer Estep jest członkinią Amerykańskiego Związku Pisarzy Romansów oraz Amerykańskiego Związku Pisarzy Science Fiction i Fantasy. Na swym koncie ma między innymi serię z gatunku romansu paranormalnego "Bigtime" oraz cykl urban fantasy dla dorosłych "Elemental Assasin". Postawiła sobie za cel napisanie czegoś dla "młodych dorosłych" i tym sposobem światło dzienne ujrzała seria "Akademia Mitu", której polska premiera przypada na 4 października tego roku i ukaże się nakładem wydawnictwa Dreams. Za granicą wydano już trzy części wchodzące w skład tego cyklu ("Touch of Frost", "Kiss of Frost", "Dark Frost"), a czwarty tom ("Crimson Frost"), najprawdopodobniej swą premierę będzie miał w grudniu tego roku. Autorka obecnie pracuje nad piątym tomem, którego premiera przewidziana jest na sierpień 2013 roku.
"Jestem tylko Gwen Frost, Cyganką, która ma wizje, a nie kimś szczególnym, atrakcyjnym, interesującym."
Siedemnastoletnia dziewczyna, Gwen Frost, to główna bohaterka powieści Jennifer Estep. Niedawno straciła matkę i została jej tylko babcia. Zaczęła obwiniać się za śmierć rodzicielki, przez co odsunęła się od swoich dotychczasowych znajomych. Z powodu niezwykłego daru, jaki posiada Gwen, dziewczyna wkrótce trafia do elitarnej szkoły - Akademii Mitu. W rodzinie państwa Frost każda kobieta rodzi się Cyganką odznaczającą się niezwykłym darem. U Gwen jest to tak zwana psychometria, która sprawia, że dziewczyna poprzez jednorazowy dotyk wie wszystko o danej osobie bądź przedmiocie. Jednakże nie są to tylko dobre rzeczy - poznaje bowiem wszelkie skrywane sekrety, związane z daną osobą czy obiektem. Mimo niezwykłej umiejętności, Gwen uważa, że nie powinna znaleźć się w nowej szkole, w której kształcą się potomkowie legendarnych wojowników - Spartan, Rzymian, Walkirii, Amazonek i wielu innych. Oprócz umiejętności walki, posiadają oni dodatkowe magiczne moce, które w sposób szczególny ich wyróżniają. Nasza bohaterka nie potrafi się odnaleźć w nowym miejscu i przez to stroni od ludzi. Tymczasem w Akademii zamordowana zostaje najpopularniejsza dziewczyna w szkole - Jasmine, i to Gwen jest osobą, która znajduje ją martwą na podłodze biblioteki. Zastanawiające jest również to, że zabójcy udało się ukraść Czarę Łez, która była magicznie zabezpieczona przed kradzieżą. Kto chciałby zabić Jasmine i dlaczego? Komu mogło zależeć na Czarze Łez, która jest związana z historią mrocznego boga - Lokiego? I jakim cudem zdołał wynieść ją poza bibliotekę? Nagle dar Gwen może się okazać bardzo pomocny w rozwiązaniu całej zagadki. Jednakże zagłębianie się w sprawę ściągnie na naszą bohaterkę prawdziwe niebezpieczeństwo, które zagrozi nie tylko jej życiu, ale także innych uczniów Akademii.
Mieliśmy już szkołę dla czarodziejów czystej krwi, bądź z rodzin mieszanych ("Harry Potter" - J.K.Rowling). Były szkoły tylko dla wampirów ("Dom Nocy" P.C. Cast), bądź wampirów-morojów i pół wampirów tzw dampirów ("Akademia Wampirów" R. Mead). Teraz mamy Akademię Mitu dla potomków legendarnych wojowników wywodzących się ze starożytności. Zastanawiające jest dla mnie podobieństwo powieści pani Estep do tej, którą napisała P.C.Cast, przejawiające się w głównej bohaterce i jej historii. W "Domu Nocy" mamy Zoey Redbird, która nagle znajduje się w obcej sobie szkole, gdzie okazuje się, że jej dar jest w jakiś sposób wyjątkowy i która staje się wybranką najwyższej bogini - Nyks. W "Akademii Mitu" mamy Gwen, niby zwyczajną dziewczynę z jakże unikalnym darem, która ni stąd ni zowąd ma do czynienia z najwyższą boginią - Nike. W "Domu Nocy" bohaterowie walczą przeciwko okrutnemu bogu - Kalonie, którego wieki temu uwięzili inni bogowie. Gwen staje w szranki z wyznawcami Lokiego - bezwzględnego boga uwięzionego za swe czyny przez inne bóstwa, który teraz chce za wszelką cenę się uwolnić. Do tego dochodzi podobieństwo w najbliższym otoczeniu głównej bohaterki. Zoey ma do pomocy nieustraszonego Starka, który zjawia się za każdym razem, kiedy dziewczynie coś grozi. Dodać można by również Afrodytę - popularna dziewczyna, zakochana w modzie i idąca po trupach do celu. A tu? Jeśli tylko coś dzieje się Gwen, nagle pojawia się Logan i wyciąga dziewczynę z każdej opresji. Nie zabrakło również odpowiednika Afrodyty - mamy Daphne. Chciałoby się rzec: ale to już było!
Z racji tego, iż na główną bohaterkę książki została wybrana Gwen, jest ona najbardziej dopracowaną postacią w powieści. Na drugim planie pojawiają się Daphne oraz Logan, a cała reszta stanowi tło dla tej historii. Całość czyta się stosunkowo szybko dzięki prostemu, wyrazistemu językowi, który jednak momentami łapie delikatne potknięcia w postaci zwyczajowych literówek czy błędów interpunkcyjnych. Nie powiem, historia Gwen jest ciekawa i czyta się ją z nie małym zainteresowaniem. Mamy nowe bóstwa zaczerpnięte z różnych kultur czy mityczne stwory, pojawiające się na kartach powieści. Taki lekki podmuch świeżości... Jednak za delikatny, żeby uznać całość za coś nowego i dotąd niespotykanego. Wystarczy zajrzeć choćby do mitów i legend, gdzie mamy zarówno wspomniane bóstwa, jak i potwory. Dla mnie to za mało.
Fani powieści z gatunku urban fantasy pewnie sięgną po tę książkę - choćby z ciekawości poznania historii dziewczyny obdarzonej magią dotyku. Jednak bardziej wymagający czytelnicy, oczekujący po lekturze czegoś więcej, niż kolejnej mało wyszukanej historii, pewnie nie będą zadowoleni z "Dotyku Gwen Frost". Jest to lekka lektura, dla oderwania się od rzeczywistości, którą czyta się bardzo szybko, ale równie szybko się o niej zapomina. Dlatego kwestię tego, czy sięgniecie po tę książkę, bądź nie - zostawiam Wam, moi drodzy czytelnicy. A jeśli chodzi o to, czy sięgnę po kontynuację tej historii? Pewnie tak, nie lubię bowiem zostawiać niedokończonych opowieści i zawsze daję szansę kolejnym tomom - a nuż będzie lepiej?
Dotyk
Powieść "Dotyk", otwierająca serię o tajemniczym tytule "Denazen", to debiut powieściowy Jus Accardo, która oprócz pisania paranormalnych romansów, pracuje jako wolontariusz w schronisku dla zwierząt oraz jako członek Amerykańskiego Instytutu Kulinarnego - jak sama to określa, objada się za pieniądze.
Główną bohaterką "Dotyku" jest 17-letnia Deznee Cross, imprezowiczka, amatorka mocnych wrażeń i mistrzyni w robieniu na złość własnemu ojcu. Wszystko to jest wynikiem częściowo braku matki, która zmarła przy narodzinach Deznee, częściowo pragnienia, by zapracowany ojciec wreszcie zwrócił na nią uwagę, a częściowo charakteru bohaterki, która przechodzi powszechny ostatnio (i nie tylko) młodociany bunt. Gdy którejś nocy bohaterka wraca z imprezy, u jej stóp (dosłownie) ląduje tajemniczy uciekinier. Niebieskooki przystojniak jest ścigany i nie dość, że nie jest przyjaźnie nastawiony, to jeszcze zabiera Deznee buty, bo sam jest boso. Nastolatka nie zastanawia się długo; pościg kieruje w inną stronę, a nieznajomego zabiera do domu. Kale, bo tak ma na imię chłopak zachowuje się dziwnie. Okazuje się, że pracował dla Denazen Corporation i był jednocześnie przez nich więziony. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy do domu wraca ojciec Deznee i wychodzi na jaw, że to on stoi za sterami lokalnego oddziału korporacji, która wykorzystuje ludzi o specjalnych umiejętnościach jako broń. Umiejętności Kale'a są wyjątkowo niebezpieczne, ponieważ jego dotyk zabija, obraca w proch. Dosłownie.
Dwójka młodych bohaterów nie waha się ani chwili - uciekają, narażając się na pościg. Przy okazji Deznee poznaje kilka interesujących faktów na temat własnego pochodzenia, swojej rzekomo nieżyjącej matki oraz ojca. Tego wszystkiego dowiadujemy się już na samym początku powieści, więc w sumie można powiedzieć, że autorka rzuca czytelnika na głęboką wodę akcji, nie pozwalając mu się nudzić. Potem historia toczy się sama; pościgi, ukrywanie się, szukanie sojuszników i przydatnych informacji oraz standardowa akcja w stylu infiltracji, w trakcie której nietrudno się domyślić, że to obydwie strony wykorzystują się wzajemnie. Kto kogo wykiwa? I to nietrudno przewidzieć.
Przeglądając, nawet pobieżnie, opis treści książki od razu widać, że to wszystko, gdzieś już było. Pierwszym skojarzeniem, do którego zresztą odwołuje się jeden z bohaterów książki, są oczywiście znani wszystkim X-Meni stworzeni przez Stana Lee i Jacka Kirbyego. To superbohaterowie o przeróżnych umiejętnościach - od telekinezy i jasnowidztwa począwszy, przez umiejętność zmiany struktury żywego organizmu, na władaniu żywiołami skończywszy.
W latach 2006 - 2010 na fali fascynacji ludzkimi mutantami telewizja NBC stworzyła serial "Herosi", podejmujący tę tematykę. W ten sam nurt częściowo wpisywał się również serial o kilka lat wcześniejszy, wyprodukowany przez samego Jamesa Camerona i Charlesa H. Eglee, zatytułowany "Cień anioła". Mówię częściowo, bo bohaterowie byli super-żołnierzami modyfikowanymi genetycznie, jednak już druga seria znacznie poważniej podeszła do tematyki mutantów, jako początkowych etapów eksperymentów, należy dodać niekoniecznie udanych. Problem tolerancji inności znacznie więc przybrał na sile.
Z literackich prób w tym temacie warto wspomnieć o książce "Dotyk Julii", autorstwa M. Tahereh. Historia dziewczyny, której dotyk zabija i której umiejętności chce wykorzystać tajemnicza agencja, bardzo przypomina losy Kale'a.
Czym więc miałaby się wyróżniać książka Jus Accardo? Otóż niczym. Można powiedzieć, że zwyczajnie wpisuje się ona w cały ten nurt. Ludzie, czy to widzowie, czy czytelnicy uwielbiają super-bohaterów z problemami adaptacyjnymi i każda historia w tym temacie będzie przyjmowana podobnie. Oczywiście do czasu, kiedy nie nastąpi zmęczenie materiałem.
W tym przypadku mamy zatem całkiem sympatyczną i przystępnie podaną historię o dziewczynie, która w swoim pragnieniu zwykłości, okazuje się dość niezwykła i chłopaka, który, jak na rządowego zabójcę, okazuje się dość naiwny i niewinny. Znajdzie się miejsce na miłosny trójkąt, wywołany rozterkami Deznee, pościgi, kilka zagadek i zakończenie, które jednak nie jest finalne, bo sam tytuł mówi, że jest to księga pierwsza. Całość czyta się szybko i w ciągu jednego popołudnia. Narracja nie nuży, bohaterowie są tacy, jacy winni być w takich historiach, czyli waleczni, ciekawscy, uparci, bo przecież walczą o lepszy świat dla wszystkich Szóstek.
Trochę szkoda, ze autorka nie pokusiła się o podanie chociażby kilku drobnych przyczyn mutacji tego chromosomu. Może się mylę, ale jak na tak zwyczajny świat, w którym dzieje się akcja, trochę za dużo tych nadnaturalnych umiejętności, które nie powinny się brać znikąd. Jakiś powód musi być.
Książkę mogę polecić miłośnikom tematu, choć jeśli będą oni w nim bardziej zorientowani, to raczej nic ich tu nie zaskoczy. Natomiast czytelnicy lubiący sensacyjne historie ze sporą dawką romansu powinni być zadowoleni.
Ze swojej strony nie polecam, ani nie odradzam. Myślę, że najlepiej się przekonać samemu.
Zbuntowana
„- Dzięki Bogu (...) Już myślałem, że nigdy nie przestanie działać i będę cię musiał tu zostawić, żebyś... wąchała kwiatki, czy co tam chciałaś robić na haju."*
Otoczenie, w którym żyłaś jest w trakcie wojny, a ty musisz stanąć po jednej ze stron. Nie jest to łatwe, a decyzje, które podejmiesz mogą zniszczyć to, co kochasz i na pewno cię zmienią. Pośród chaosu wywołanego walkami wyłaniają się ci, o których nie mówiono lub zaprzeczano ich istnieniu. Okazało się, że są silniejsi niż ktokolwiek mógłby podejrzewać...
Tris wraz z Cztery i jeszcze paroma osobami udali się do Serdeczności. Wiedzieli, że w tej frakcji choć na chwilę znajdą schronienie. Nastolatka nie potrafi się pozbierać po ostatnich zdarzeniach. Męczą ją koszmary i w jakiś dziwny sposób myśli, że musi się poświęcić, tak jak jej rodzice. Prócz tych zmagań musi jeszcze odkryć, czemu Altruizm zaczął to wszystko. Czuje, że jest blisko odpowiedzi, a kluczem do niej jest Marcus - ojciec Cztery. Tylko jak przekonać swojego chłopaka, że mimo nienawiści do jego ojca czuje, że musi z nim współpracować? Co takiego znajduje się za murem i czemu jest to tak chronione?
Pierwsze co przyszło mi na myśl po przeczytaniu kilkunastu stron to, że ta książka jest lepsza od „Niezgodnej" i to pod wieloma względami. Pierwsza część, choć ciekawie się ją czytało, nie wywoływała głębszych emocji, a ta wręcz przeciwnie. Od samego początku wczułam się w czytany tekst i go przeżywałam. Wydaje mi się, że pierwszy tom trylogii był jakby wprowadzeniem, a dopiero teraz wszystko przybiera odpowiednie kształty, wyjaśnia się i nabiera znaczenia.
„Zbuntowana" zaczyna się tuż po tym, jak zakończyła się pierwsza część. Tylko, że tym razem od razu wiele się dzieje. Już na samym początku wpadłam w wir wydarzeń, które były zaskakujące oraz pełne emocji. Dosłownie nie było mowy o chwili znużenia. Tak, na brak akcji nie mogłam narzekać. Bohaterowie przeszli duże przeobrażenie i nabrali charakteru. Wreszcie też uzyskałam odpowiedzi na mnożące się pytania, które wiele wyjaśniły i pozwoliły spojrzeć na wszystko inaczej. Nie jest jednak tak, że wszystko stało się jasne. To byłoby za proste i, prawdę mówiąc, bez sensu w tym momencie. W miejsce starych pytań pojawiały się nowe, a wraz z nimi domysły i różne koncepcje. Najbardziej jednak fascynował mnie podział na frakcje. Czemu musiał powstać i dlaczego akurat w taki sposób?
Jak już wcześniej wspomniałam postacie przechodzą duże przeobrażenie. Stają się bardziej ludzkie i wywołują różne emocje. Potrafią zaskoczyć i wzbudzić mieszane uczucia. Pojawiają się też nowe osoby, które dużo wnoszą do tej historii. Okazuje się, że zaufanie jest bardzo cenne i niestety nie każdego można nim obdarzyć. To, co się dzieje wokół, w różny sposób wpływa na ludzi, ich tok rozumowania może być zachwiany, a co za tym idzie łatwy do zmanipulowania. Tris boleśnie przekonała się, jak takie manipulacje mogą zmienić człowieka, ale zauważyła też, że czasem nawet wróg może być sprzymierzeńcem. Mimo zmian jakie zaszły w bohaterach, nie są oni idealni i nadal czasem irytują, sądzę jednak, że jeszcze się to zmieni. W końcu na to trzeba czasu, a i wydarzenia, w których biorą udział i tak dają im popalić. No i nikt przecież nie jest bez skazy.
Książka ta może nie pochłonęła mnie bez reszty, ale z pewnością niesamowicie wciągnęła. Czytałam ją z prawdziwą przyjemnością oraz zainteresowaniem. Fabuła oraz postacie, pierwszoplanowe i te drugoplanowe, zaskakiwały, a dialogi były napisane lekko i bez tej sztuczności, którą odczuwało się w „Niezgodnej". Do tego autorka dodała trochę humoru. Nie brakowało mi wrażeń, razem z Tris obserwowałam następujące po sobie wydarzenia i próbowałam dociec, o co w tym wszystkim chodzi. Przyznam, że gubiłam się trochę w niektórych niuansach fabuły. Podobało mi się to, że wątek miłosny Tris i Cztery nie zdominował powieści.. Było go w prawdzie trochę, ale nie był zbytnio odczuwalny i nawet nie irytował. Zabrakło, na całe szczęście, pieśni pochwalnych nad urodą, zachowaniem czy postępowaniem chłopaka. Co do zakończenia: może nie było dla mnie dużym zaskoczeniem, ale było intrygujące. Już nie mogę doczekać się kolejnej części.
Reasumując, jest lepiej, o wiele lepiej. „Zbuntowana" to kontynuacja, która wyjaśnia wiele, ale nie wszystko - na to jeszcze muszę trochę poczekać. Niemniej jednak uważam, że Roth się rozkręciła, dlatego warto sięgnąć po ten cykl, choćby dla samego poznania kolejnej, bardzo interesującej wizji świata w przyszłości.
*str. 53