Rezultaty wyszukiwania dla: NieZwykłe

środa, 21 styczeń 2015 01:15

Irmina Flis - Przyszłość

Na wyludnionych ulicach nocnego miasta słychać kroki.

Jest północ, więc to bardzo zły znak. Nikt nie śpi, ale w żadnym oknie nie pali się światło. Ciemność oznacza bezpieczne schronienie i przeżycie kolejnej nocy. Każdy o tym marzy. Ale nie wszyscy doczekają świtu. Wieje lekki wiatr, który zwiastuje coś złego. Uważny obserwator całej sceny słyszy nawet złowrogi szept, przez niego niesiony. Jest biało – czarno, nie tylko z powodu pory. Kroki rozlegają się zbyt głośno, oddech jest zbyt szybki, myśli zbyt pogmatwane. Oczy nie mogą wypatrzeć dalej umieszczonych przedmiotów, nos wyczuwa tak dobrze znany zapach ciemności. Coś się wydarzy.

Rok 3854 to już odległa historia. Ludzie, którzy wtedy się urodzili, albo zostali stworzeni, teraz są już dorośli i pozornie niezależni.
Butna ludzkość w końcu zmądrzała, a raczej zrozumiała. Dokonano przewrotu na skalę ogólnoświatową. Rządy dotychczasowych supermocarstw upadły i nie pozostał po nich żaden ślad świadczący o ich dawnej potędze.
Nie pomogła amerykańska broń i nowoczesne techniki walki.
Rosyjskie wojska, wywołujące tak dużo chaosu, zostały pokonane.
Jednak nie doszło do anarchii, a ludzie nie popadli w chaos. Przeciwnie wręcz. Nowy władca - Kantingam - już cztery miliony lat utrzymuje doskonały ład i porządek, a ludzie pod wodzą jego żelaznej (dosłownie i w przenośni) ręki, żyją w pokoju. Nowy rząd dobrze poradził sobie z kryzysem gospodarczym, poprawił ogólną sytuację ludzi na całym świecie. Tylko sobie znanymi metodami zakończył też główne konflikty , jakie toczyły się na naszej planecie: te w krajach arabskich, te na Ukrainie. Głodujący ludzie dostali chleb i wodę, a nawet więcej: zaczęli odżywiać się tak jak każdy inny mieszkaniec. Nie było problemu z czystą, bieżącą wodą, a zanieczyszczenie rzek zmalało jak nigdy dotąd. Wskaźnik przestępczości też uległ zmianie i to w tą dobrą stronę: ludzie przestali napadać jedni na drugich. Nie słyszano o mordowaniu w biały dzień, a kradzieże, włamania, okaleczania były czymś niesłychanym. Życie stało się istną sielanką, która bardzo szybko została uznana za coś zupełnie normalnego.

Kim więc jest Kantingam, ten, który tak radykalnie zmienił oblicze świata i ludzkości?

Ci, którzy go widzieli nie są zgodni. Każdy z nich miał na ten temat inną teorię, tak więc ile ludzi tyle opinii. Jednak dwie najbardziej prawdopodobne, karzą nam wierzyć w jego niezwykłość.
Tak więc jedni opisują go jako młodego mężczyznę. Uśmiechniętego, podobnego może trochę do woskowej figury. Według nich jest po prostu charyzmatycznym przywódcą, który zna dobrze potrzeby swoich poddanych i wie jak nimi rządzić. Uważają, że nie można oskarżać go o złe czyny, bo jest na wskroś dobry, mądry i sprawiedliwy. Wydaje się niemal doskonały, czysty jak łza.
Ta wersja jest bardzo przyjemne dla ucha i daje podstawy by wierzyć, że wszystko jest w porządku
i nie ma powodów do zmartwień. Istnieje, jak się można było tego spodziewać, wielu jej zwolenników.

Inni mają na ten temat zupełnie inny pogląd, który nie jest już tak optymistyczny. Twierdzą, że to doskonale zaprojektowany robot, który myśli i zachowuje się tak jak ludzie, oraz wygląda tak jak my. Mówią jednak, że jak każda maszyna nie ma zdolności odczuwania uczuć, a przynajmniej nie takich jakie znamy. Nikt nie lubi głośno wypowiadać tej opinii o najwyższym władcy. Ale nie to przecież co nam się podoba, zazwyczaj jest prawdą. Nie to co jest przyjemne, ładne, słodkie tworzy nasze prawdziwe życie ze wszystkimi jego trudami. Dlatego coś karze mi wierzyć właśnie w taki scenariusz.
Która wersja jest jednak prawdziwa? Po cichu szepcze się, że obie mają w sobie coś z prawdy, zawierają ziarnko realizmu. Być może nowy władca ukazuje się takim, jakim w danej chwili chce być, w zależności od danej sytuacji. Niekiedy przywdziewa maskę równego nam młodzieńca, by uśpić naszą czujność i uspokoić wewnętrzne głosy. Taka postać jest przewidziana dla tych, którzy mają w sercu zasiane jakieś wątpliwości. Cel jest jeden: wykorzenić je i zastąpić uwielbieniem.

Pewne jest jednak to, że jego metody są ponadludzkie, a on sam przewyższa zwykłych śmiertelników pod każdym względem. Mimo usilnych starań nie można ukryć silnej mocy i prawdziwych pobudek pod żadną maską, pod żadnym uśmiechem. Uważny obserwator dopatrzy się fałszu i dowie się, że nie jest człowiekiem i umie rzeczy, których my nawet nie potrafimy nazwać.

Dlatego nie mieliśmy w starciu z nim żadnych szans. Dlatego właśnie z siedmiu miliardów ludzi, pozostała nas tylko jedna trzecia, albo nawet jeszcze mniej. Szeregi „normalnych" zostały mocno przetrzebione.

Tak, człowieku z przeszłości. Prawdopodobnie ty też zginąłeś. Poniosłeś śmierć w jednym z początkowych starć albo sam je sobie odebrałeś, kiedy zrozumiałeś co się dzieje. Jeśli nie, to jesteś Wybrańcem i oglądasz Nowy Wspaniały Ład Trwający Na Wiek Ustanowiony Przez Najwyższego.
Wierz mi, zazdroszczę Ci nieświadomego leżenia w grobie.

Nowy Ład ,jak w skrócie nazywa się to co zaprowadzono na Ziemi, zlikwidował tereny przy kołach podbiegunowych. Uznano je za nieprzydatne, nieprzyjazne i niepraktyczne. Były też niekorzystne, jeśli chodzi o warunki życia i niekompatybilne z zamierzeniem Kantingama oraz jego lewitujących w powietrzu pomagierów. Nie można tam przecież z powodzeniem zagospodarowywać terenów: wybudować hangarów, uprawiać jadalnych roślin czy hodować przydatnych dla społeczeństwa zwierząt. Magiczne zdolności Kantingama pozwalałby oczywiście przemienić te tereny na inne, „normalne". Jednak wymagałoby to zbytu dużego zużycia energii i mocy, oraz zbyt dużego nakładu czasu. Nie było to opłacalne tym bardziej, że o wiele łatwiej było stworzyć nowy kontynent, „bardziej przemyślanie wykreowany i zaplanowany", jak powiedział podczas jednej ze swych przemów sam dyktator.
Za to część Afryki była - odwrotnie - zbyt gorąca, by tam zamieszkać i cokolwiek uprawiać. Nikogo nie interesowały tereny pustynne lub półpustynne, gdzie szalały burze piaskowe, a słońce prażyło podróżnych.
Podpisano dokumenty. Wydano rozkazy. Nie przeprowadzono żadnej narady. Głos Kantingama był wystarczający, by obrócić w proch i w pył cały kontynent. Tak różnorodny kawałek naszej planety.
Dom dla miliarda ludzi odszedł w niepamięć. Nikt nie podniósł sprzeciwu.
Tereny, które pozostały, czyli Europa, Azja, Australia, obie Ameryki skurczono.
Magia nie ma sobie równych.
A jeśli swoje zdolności wykorzystuje w niecnych celach, ktoś tak potężny jak nasz nowy monarcha, to nie ma już rzeczy niemożliwych. Każdy metr kwadratowy ziemi przecięto jakby na pół w Europie, zmniejszono o siedem ósmych w Azji, trzy czwarte w Ameryce oraz zostawiono w stanie rzeczywistym w Australii. Dom dla ludzi uległ gruntownym zmianom. Zostało dla nas bardzo mało miejsca.
Nikt tak naprawdę nie wiedział, czym kierowano się w tych poczynaniach. Czemu na tych ziemiach zaplanowano działania tak, a na kolejnych zupełnie inaczej ? Jaki plan miał dyktator?
Nie odkryto tego. Tajemnica, która wciąż jest żywa.

Wydaje się to nieprawdopodobne? Niemożliwe? Zmyślone?

Też tak sądziliśmy. Na samym początku. Ponadnaukowe wykłady, nieziemskie istoty. Wyimaginowane postacie, szalone teorie. Nikt nie chciał wierzyć.
Ale potem, z dnia na dzień przybywało pośród nas Ich. Sprawdzał się scenariusz rodem z filmów Science Fiction, które w dawnych czasach były tak popularne i rozpowszechnione.
Dobrych filmów. Ludzie zaczęli znikać na kilka dni, a potem powracali odmienieni. Dla wielu była to pozytywna zmiana, bo nawet najwięksi awanturnicy przestawali się kłócić, grozić dłużnikom i pić do upadłego. Jednak to były jedynie pozory, które mądrym ludziom nie zamydliły oczu.

Patrząc z perspektywy czasu zastanawiam się, czy niektóre z tych filmów nie były proroctwami. Przepowiedniami. Czymś ważnym. Zastanawiam się, czy ktoś nie chciał nas ostrzec, dać szansy na poprawę, zmianę, refleksję.
Może ich scenariusze wcale nie były wytworami fantazji ludzi takich samych jak my? Może impuls do ich stworzenia dawali im Obcy, którzy już wtedy wiedzieli jaka będzie przyszłość. Widzieli plany.
A może to Ci ludzie, autorzy fantastyki, dziwacznych filmów, byli już wtedy zmienieni i opisywali po prostu to, co wiedzieli na świecie. Każde pytanie rodzi następne, następne i następne ... Miliony.
Na żadne jednak nie wiem jak odpowiedzieć.

Może znasz odpowiedź? Jeśli tak nie wahaj się jej podać.

Kantingam nigdy przy swoich poddanych nie wpada w złość. Nikt nigdy nie widział go wyprowadzonego z równowagi.
Zawsze jest dobrym Ojcem, kochającym Dawcą Wszystkiego.
Chwali potulnych.
Nagradza posłusznych.
Dużo działo się przez minione lata, jednak nikt nigdy nie został przez niego oficjalnie ukarany, zganiony.
Słowem: idealny władca na idealnej planecie.
Taki obraz kreowany był przez tysiące lat. I nie był to wynik propagandy, którą przeprowadziliby zwykli ludzie. Nic nie było tworzone na siłę, nikt nie wiedział nawet, że ulega czyimś namowom. To był cały delikatny i subtelny sekret: dawne metody, tak bardzo nieprzyjemne i nieskuteczne na dłuższą metę, odeszły niepamięć. Teraz nastała nowa era, w której magiczny władca używa tylko sobie znanych metod, by zmienić nasze mózgi i delikatnie wprowadzić tam wirusa. Takiego, który będzie powoli, ale systematycznie zmieniał nasze myśli, aż sami dojdziemy do wniosku, że Kantingam to władca idealny, który rządzi dla naszego dobra i pomyślności. Co więcej, uznamy, że sami doszliśmy do takiego wniosku i że jest to wniosek bezbłędnie poprawny.

A jednak kiedy w nocy na ulicy słychać stukot kroków lub nawet inne niezwykłe hałasy, każdy zamiera.
Bo ten kto stoi na zewnątrz jest zły.

Niedawno ktoś rozpuścił plotkę, że przeciw władzy wybuchnął bunt.
Nikt nie chciał dać temu wiary, bo od tysięcy lat nie znalazł się żaden odważny, który podniósłby sprzeciw. Nikt nie chciał być prowodyrem, żeby potem nie ponieść konsekwencji, jakie były przewidziane za taki czyn. Jakich konsekwencji? Dużo się o tym mówi, ale niestety nikt dokładnie tego nie wiedział.

Po kilku tygodniach potwierdzono informację: buntownicy zaatakowali swoich pobratymców. Oznaczało to tylko jedno: to maszyny podniosły wrzawę.
Zdziwiło to wszystkich, ale przynajmniej wyjaśniło jedną sprawę: ludzie daje byli ulegli.
I tchórzliwi. Tak jak zawsze. Nic się nie zmieniło.
Nikt nie wierzył w celowość działań tych „oszołomów" jak ich nazywano, bo Kantingam sprawuje władzę absolutną, a jego poddani muszą być mu posłuszni.
Zadziałał szybko i bezbłędnie tak jak się tego spodziewano. Po kilu dniach nie było już słowa „bunt".
Nie można go było wypatrzeć w niczyich oczach, żadne uszy nie mogły go nigdzie usłyszeć.
Maszyny biorące udział w całej akcji, też nie pamiętały żadnych związanych z tym chwil. Nieoficjalne, ale wiarygodne źródła mówiły nieśmiało (nieśmiało, bo tymi źródłami byli ludzie) o urządzeniach zastosowanych przez Kantingama.
Dokładnie nie znano ich magicznej budowy, chociaż domyślano się, że ich użycie nie jest szczególnie przyjemne, a wręcz prowadzi do traumy. Napędzane były na pewno magią, której w nowym królestwie nie brakowało. Każda maszyna w królestwie była zresztą stworzona tak, by być zasilana magią, a przy tym, zużywać jej jak najmniej. Ich twórcy byli bardzo mądrzy i uzdolnieni, trzeba przyznać.
Pewne było też to, że nieszczęśnik, na którym je zastosowano tracił pamięć. Stawał się czystą, białą kartką. Tak jakby dopiero co rozpoczął swoją egzystencję na Ziemi. Musiał uczyć się od nowa podstawowych czynności, poznawać świat i układać swoje życie. Jego znajomi nie mieli prawa powiedzieć mu, że już kiedyś to wszystko umiał i wiedział. Było to surowo zabronione.
Takich technik używano na razie tylko na robotach. Ludzie mogli być spokojni. Na razie.
Nie było to jednak wcale dziwne.
Przestaliśmy być na Ziemi gospodarzami. Popadliśmy w głęboki smutek, żaden z nas nie widział szans na zwycięstwo i wyrównaną walkę.
Mijały dni. Lata. Im więcej czasu upływało od inwazji, tym bardziej przygasał w naszych oczach zapał.
Zapał do walki. Ten wygasł na początku.
Dzisiaj wygasa już zapał do życia.
Dlatego nie stanowimy zagrożenia dla Kantingama i jego jednomyślnych poddanych. Nie widzą w nas zagrożenia, zresztą sami wiemy, że nim nie jesteśmy.
Trzeba też powiedzieć szczerze, że wiele osób przyzwyczaiło się do obecnego stanu rzeczy i mało kto uważa go, jak na samym początku za niewolę. Ci, którzy byli bogaci przed przewrotem, w większości zachowali swój majątek. Żyją dalej w domach z przeszklonymi ścianami, piją wino do obiadu i hucznie obchodzą święta rodzinne. Ich dobrobyt trwa, a nawet się powiększa: nowy rząd nie żądał przecież wsparcia, a nawet umorzył płacenie podatków. Ich podwórka stawały się więc coraz większe, w garażach stało coraz więcej i coraz bardziej nowoczesnych samochodów. Do baków wlewali coraz więcej litrów paliwa, bo jeździli coraz dalej, odwiedzając coraz bardziej liczne grono swoich dobrych znajomych. W ogóle nowym ulubionym słowem tych ludzi stało się słowo „więcej".

Kto nie byłby zadowolony ? Na to pytanie należy odpowiedzieć szczerze. Aż do bólu.

Ci natomiast, którzy wcześniej byli biedni ,teraz stali się średniozamożni. I ponownie: taki stan rzeczy bardzo im odpowiadał. Nie musieli martwić się o to co zjedzą na kolację, nie kładli się z pustymi żołądkami. Mogli pozwolić sobie na mniejsze lub większe luksusy, zaczęli dbać o siebie i swoje zdrowie.
Nikt nie zastanawiał się nad tym, że rządzi nimi istota, która nie jest człowiekiem. Nikt nie rozmyślał o tym, że ludzie, te same butne istoty, które uważały się za tak niezależne, zostali zniewoleni i nie mogą sami podejmować decyzji o czymkolwiek. To, co miał im do zaoferowania Kantingam trafiało w ich ludzkie, niedoskonałe i dość proste potrzeby. Jeśli mieli to co do tej pory, a nawet więcej byli zadowoleni i nie chcieli tego tracić.
Te wyższe motywy działania zeszły na drugi plan.
Smutna prawda jest taka, że ludzie poddali się bez stawiania oporu.
Niektórzy zostali nawet wysoko postawionymi urzędnikami. Współpracowali z robotami służącymi królowi i szczycili się swoją karierą. Zupełnie nie pojmowali, że stali się kolaborantami, a ich postępowanie, kiedyś byłoby uznane za zdradę i powód do wstydu.
Inni stali się nawet Łowcami i polowali na maszyny, które miały mankamenty, czyli rozwinęły zbyt wysoką inteligencję. Takie przypadki nie zdarzały się zbyt często, albo przynajmniej rzadko kiedy wychodziły na jaw. Sprawy te zazwyczaj załatwiano szybko i cicho, tak by nikt nie widział jak i kiedy rozprawiono się z wadliwym poddanym.
Łowcami stali się przede wszystkim Ci, którzy w normalnych czasach tkwili w więzieniach, byli pod opieką zakładów psychiatrycznych, albo przejawiali jakiekolwiek inne patologiczne skłonności.
W nowej erze nikt nie pamiętał o ich winach, doszło do amnestii. Każdy z nich rozpoczął nowe życie,
z nowym imieniem, w nowym miejscu. Jednak nie zawsze zmieniało się to, co było tutaj najważniejsze: czyli oni sami.

Kroki, które słychać na ulicy są dla większości złe.
Bo niosą za sobą nieznane.
Bo mogą spowodować, że Kantingam przestanie być dobry.
Bo zaburzą tak idealny porządek.
Wszyscy bogaci i średniozamożni chowają się, więc w swoich domach, z lękiem zasłaniają zasłony, mocniej przyciskają głowy do poduszek, by nie dobiegał do nich żaden dźwięk. Nie chcą mieć nic wspólnego z tym, co dzieje się nocą. Nie podzielają głupoty Nocnych Zmienników.

Mojej głupoty.
Bo ja jestem jednym z nich. Jestem Zmiennikiem.
Czyli kim?
Kiedyś byłem człowiekiem. Mężczyzną. Dzisiaj jestem maszyną. Jedną z kreatur Kantingama. On jest moim Ojcem. Tak powiedział przy moich narodzinach, a raczej przy moim przeobrażeniu z człowieka w automat.

Długie lata czekałem. Ukrywałem swoje zamiary i szukałem sprzymierzeńców. Teraz urośliśmy w siłę. Ja i inne roboty, które kiedyś były ludźmi.
Kochającymi żonami.
Zapracowanymi mężami.
Chcemy odzyskać to, co utraciliśmy, nasze rodziny, życie ze wszystkimi jego odcieniami, emocje,
a nawet możliwość zakończenia naszego istnienia.
Codziennie obserwujemy tych, którzy mają to wszystko. Dostrzegamy ich zachowanie. To, jak nie wykorzystują tego, że pozostali ludźmi, że mogą „być" tak jak my - kiedyś.
Widzimy także ich tchórzliwość i obojętność.
Dlatego mamy misję i jasno wyznaczony cel. Chociaż jesteśmy maszynami, walczymy w obronie ludzkości i wszystkiego co z tym związane. Chcemy pokonać Kantingama i jego popleczników. Ziemia powinna należeć do ludzi!

Kroki w ciemnościach to przypomnienie, dla tych, którzy cierpią w środku, że nie mogą spełniać swoich marzeń, które kiedyś były codziennością. Przypomnienie dla tych, którzy pragną tego co my. Jednocześnie jest to groźba, dla tych wszystkich, którzy sprzymierzyli się z naszym wrogiem przybyłym z kosmosu. Czas zdrajców kończy się bardzo szybko.
W zaufanym gronie układaliśmy już setki planów. Na początku chcieliśmy użyć siły, wkroczyć do pałacu i obalić władcę. Zbyt świeża wtedy w naszych głowach była historia: czasy królów, puczów i wystąpień, a także zamachów terrorystycznych.
Nowy, nieludzki monarcha wymagał zastosowania nowych metod.
Niestety żadna opcja nie wydawała się tak dobra, by wprowadzić ją w życie. Po tysiącach lat niewoli uchwyciliśmy się więc zupełnie innowacyjnej metody, którą zaproponował nasz odrobinę szalony, ale zupełnie nietuzinkowy konstruktor. Gdy pewnej dusznej nocy wygłosił swój pomysł, wszyscy zamarliśmy.
Idea wydawała się nieskomplikowana, ale napawała nas nadzieją na jej powodzenie. Trzeba skonstruować maszynę do przenoszenia rzeczy w czasie i przestrzeni, a potem ostrzec ludzi np. z 2014 roku, czyli czasów dostatecznie odległych, by zapobiec katastrofie.
Pracowaliśmy nad projektem przez szereg nocy, za dnia udając przykładnych obywateli państwa Nowego Ładu. Pomysł, który zrodził się w naszym głowach wymagał dużego zaangażowania oraz różnorodnych materiałów. A ciężko było je zdobyć nie wzbudzając przy tym podejrzeń czujnych strażników Porządku. Jednak wyróżniała nas nadzwyczajna inteligencja i rzadko spotykany spryt. Czego w końcu nie robi się dla sprawy, która jest na tyle ważna, że zależy od niej życie? I to nie tylko nasze. Chcieliśmy ocalić przecież każdego pozostałego przy życiu człowieka.
Kiedy maszyna została już zbudowana, wyglądała bardzo niepozornie. Nikt nie powiedział tego głośno, ale mało kto wierzył, że to małe pudełko z licznymi pokrętłami i guzikami ma nas uratować,
a nawet odmienić losy całego świata. Ostatnie, czego było nam potrzeba to energia do uruchomienia ustrojstwa. Tutaj sprawa była dość prosta. W państwie Kantingama nie brakowało na pewno najlepszego paliwa na świecie, mianowicie magii.
Coś co zawsze uznawaliśmy za niebezpieczne i nieprzyjazne dla człowieka, nagle okazało się czymś niezbędnym. Przekonaliśmy się, że dążąc do celu każdy środek jest dobry i święty.
Kiedy nadeszła ta ostateczna chwila niedowiarkowie otworzyli usta ze zdumienia, a ja sam miałem łzy w oczach. Moment, na który czekałem przez całe swoje życie w Nowym Ładzie. Coś co zawsze było moim marzeniem i czymś zdawałoby się nieosiągalnym , teraz było w zasięgu ręki, zaczynało przybierać realne kształty. Nasz plan i wysiłki przyniosły zamierzone efekty, uratujemy ludzkość.

Tak. To właśnie moje notatki, które czytasz są świadectwem tego, co będzie działo się na Ziemi w przyszłości. Doceń je, bo ich przeniesienie i stworzenie było okupione ogromnym wysiłkiem maszyn, które kiedyś były ludźmi . Naszym wysiłkiem.
Ponieważ to ty zostałeś wybrany, by uratować ludzkość musisz działaś. Przede wszystkim dobrze zapoznaj się z wrogiem, który zaatakuje. Szukaj jego śladów w otaczającym Cię świecie, oglądaj prorocze filmy, ale tylko te dobre. Postaraj się zmienić. Najpierw siebie. Potem ludzi w twoim otoczeniu. Poszerzaj grono tych, których ostrzegasz. To od ciebie zależy to, czy Ziemia przetrwa jako wolna planeta, a ludzie będą na niej wolni i niezależni.
Kantingam nie może nad nami panować.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
poniedziałek, 12 styczeń 2015 03:22

Mały Książę w nowym wydaniu

Tym razem to dzięki wydawnictwu Nasza Księgarnia ukaże się piękne, nowe wydanie osławionego dzieła Antoine de Saint-Exupéry. Premiera już 14 stycznia!

Dział: Książki
środa, 07 styczeń 2015 19:29

Bartłomiej Zaleśkiewicz - Żegnaj

Wszystko zaczęło się od przeprowadzki. Rodzina Skrzypczyńskich zapakowała torby, przewiozła wszystkie kartony, pożegnała się ze swoimi sąsiadami i była gotowa opuścić stare mieszkanie. Wprowadzali się do domku w małej wsi, blisko miejscowości, w której wcześniej mieszkali. Cieszyli się. Mieli powody do radości, ponieważ w tej właśnie chwili spełniały się ich marzenia i plany. Nastrój w dzień przeprowadzki był dość nerwowy. Pożegnanie miejsca, z którym wiążą się miliony wspomnień nie może być łatwe dla nikogo, więc nie ma się co dziwić bohaterom naszej opowieści...

Samochód mijał znane już rodzinie drzewa. Przejeżdżali obok nich wielokrotnie gdy ich dom znajdował się jeszcze w stanie budowy. Teraz była jednak to inna trasa. Nie wrócą już w miejsce w którym spędzili połowę życia. Rozpoczął się nowy okres.
- No to trzeba to dzisiaj jakoś uczcić. Co powiecie na mały rodzinny grill ?- zapytał Pan Skrzypczyński, głowa rodziny, młody mężczyzna mający zaledwie 30 lat.
- Ja zjem hambulgela bo nie lubie kiełbasek hehehe
- Hamburgera Michałku, mówi się hamburgera – poprawiła małe dziecko Julia.
- hehehe hambulgel, hambulgel !!
- Cicho bądź. – powiedział władczo, lecz spokojnie, prawie szeptem drugi z synów Pańswa Skrzyczpczyńskich. W samochodzie zapanowała cisza... Był on dziwnym dzieckiem. Nawet określenie dziwny nie oddawało chociaż w połowie tego kim był Szymon. Budził on niepokój nawet u swoich rodziców. W szkole uważany był za odmieńca, jednak znajomi nie naśmiewali się z niego od momentu w którym jednego z nich spotkało niespodziewane nieszczęście, po którym nie był już tym samym wesołym dzieckiem co przedtem. Szymon nie miał nic wspólnego ze śmiercią jego rodziców, chociaż niektórzy uważali inaczej...
W końcu rodzina dojechała do celu swojej podróży. Rodzice zajęli się rozkładaniem ostatnich rzeczy, a dzieci udały się do swojego pokoju. Po pewnym czasie gdy na dworze zaczęło się ściemniać Skrzyczpczyńscy zawołali dzieci na taras.
- Michałku podaj tacie węgla, leży tam obok schodów.
- Węgiel, węgiel, węgiel !! – zaczął krzyczeć maluch biegnąc wykonać zadanie powierzone mu przez swojego tatę.
W tym samym czasie starsze dziecko, zeszło ze schodów tarasu i ruszyło przed siebie w stronę końca wspólnej posiadłości. Syn Huberta i Julii szedł wyprostowany z uniesioną głową i wzrokiem utkwionym przed siebie. Ta dziwna poza nie pasowała do dziecka. Wydawała się jakby nie na miejscu. Rodzice wymienili spojrzenia. Często spoglądali tak na siebie, kiedy nie wiedzieli co mówić i jak reagować na takie zachowania syna.
- Pójdę po sztućce i jakieś jedzenie- powiedziała Julia i uśmiechnęła się do męża- spróbuj z nim pogadać...
- Tak, tak wiem.
- Tata, tata !! mam węgiel- stwierdził dumny Michał przynosząc dwa przedmioty wyglądające jak czarne kamienie. Był przy tym cały czarny na twarzy i dłoniach.
- hahahaha , dziękuję Ci synku, ale jesteś cały brudny, idź do mamusi poproś żeby Cię wyczyściła.
- Dobzie tatku.
Dziecko zniknęło w domu, a Hubert podniósł wzrok spoglądając na pierworodnego. Stał on do niego tyłem obserwując zachodzące słońce. Ojciec podniósł się z klęczek i ruszył w jego stronę. Stanął za nim i położył mu niepewnie rękę na ramieniu. Szymon odwrócił się i spojrzał na niego TYM wzrokiem. Przestraszony Hubert cofnął powoli rękę.
- Wiedziałeś o nich ?
- O kim wiedziałem synku ?
- O nich. – powiedziało dziecko wskazując ręką przed siebie. Znajdowało się tam tylko pole na którym rosło zboże. Jeszcze dalej widoczny był las, a gdzieś obok jezioro. Nigdzie nie było jednak widać żadnych ludzi, bo to ich postanowił poszukać wzrokiem Pan Skrzeszewski.
- Nikogo tu nie ma Szymon.- Nie zdrabniał imienia swojego syna tak jak robił to w przypadku młodszego chłopca. Wiedział, że starszy tego nie lubi.
- Są tutaj, na razie czekają ...
Hubert miał już dość. Gdy słuchał syna przechodziły go ciarki.
- Chodź już, rozpalisz ze mną grila.
Wieczór minął rodzinie bez dalszych niespodzianek. Szymon milczał. Michał się śmiał. Dorośli cieszyli się swoim towarzystwem i nowym domem. Wspominali młodość i chwile spędzone w dawnym miejscu zamieszkania. Około 22 położyli dzieci spać, a sami udali się do salonu, gdzie włączyli telewizor i obejrzeli film. Po seansie udali się do łóżka. To była ich pierwsza noc w nowym mieszkaniu. Zgasili światło.
Tymczasem w pokoju dzieci działy się dziwne rzeczy. Został on w jakiś niewytłumaczalny sposób podzielony na dwie części. Nie rozpadł się, nie zniszczył. Podział dotyczył czegoś innego. Przez jego środek zaczęła przewijać się złota linia, która pełzła przed siebie niczym wąż. Pomieszczenie po stronie Szymona pogrążone było w mroku, Michała zaś otaczała jasna, przywodząca na myśl aureole poświata. Dla postronnego obserwatora, gdyby taki istniał, miejsce wyglądało jak pole bitwy dwóch mocy- dobra i zła. Było to piękne i zarazem straszne. W pokoju działy się rzeczy o których zwykli śmiertelnicy nie mają pojęcia. To był początek.
Na zegarze wybiła godzina 3.00. Dom był pogrążony w ciszy, która była wręcz namacalna. Można było ją zobaczyć, dotknąć, poczuć...
- Co to za zapach ?- spytała przebudzona nagle Julia – Hubert śpisz ?
-yhyhyh – mruknął mąż.
Pani Skrzypczyńska wstała z łóżka, ubrała ciepłe kapcie i ruszyła przed siebie wiedziona zapachem, który przypominał jej zgniłe jajka, siarkę. Stawiała niepewnie krok za krokiem, nie znając jeszcze dokładnie topografii mieszkania. Dotknęła włącznika światła, ten jednak nie zadziałał. Nie zdziwiło jej to, ostatnio były z tym problemy. Na szczęście wieczorem schowała komórkę do kieszeni szlafroka, więc teraz ją wyjęła i włączyła aplikacje latarki. Szła przed siebie dotykając jedną ręką ściany. Jej bose stopy dotykały posadzki tworząc dziwne echo... Julia stanęła w miejscu. Wstrzymała oddech. Odgłos kroków wciąż było słychać- tup, tup, tup ... Serce zaczęło jej bić szybciej, a w gardle powstała dziwna kulka, której nie dało się przełknąć. Kobieta zamknęła oczy i zaczęła głośno oddychać. Wzięła pięć głębokich wdechów, po czym otworzyła oczy. Stał przed nią jej syn, był blady, bardzo blady. Znajdowali się naprzeciwko siebie patrząc sobie w oczy i nic nie mówiąc. Matka dziecka pierwsza odwróciła wzrok.
- Czemu nie jesteś w łóżku ?
- Poczułem dziwny zapach, chciałem zobaczyć co to.
Kobieta całkiem o tym zapomniała. Teraz jednak zapach zniknął.
- Zdawało Ci się, wracaj do pokoju.
Dziecko w ciszy wykonało polecenie matki. Kiedy obok niej przechodziło kobieta poczuła ... nie wcale nie poczuła. Odrzuciła od siebie tę myśl. Przeszukała jeszcze cały dom, lecz zapach więcej się nie pojawił. Zmęczona jak gdyby była na nogach już trzy dni, a nie niecałą godzinę, zasnęła przytulona do poduszki.
Słońce powoli pojawiało się na horyzoncie. Na trawie i liściach roślin widać było rosę. Zwierzęta polne wychodziły ze swoich kryjówek. Świat budził się do życia. Tak samo jak rodzina Skrzypczyńskich, otwierająca zaspane oczy po pierwszej nocy spędzonej w nowym miejscu. Były wakacje, więc Szymon i Michał nie chodzili do szkoły. Praca nie mogła ominąć jednak pana domu. Jak powtarzał „Ktoś musi mieć źle, żeby ktoś miał dobrze". Po wyjściu męża, kobieta zajęła się sprzątaniem domu, a dzieci sobą. Michał bawił się zabawkami, śmiejąc się przy tym w ten swój wyjątkowy sposób. Jego śmiech budził u wszystkich sympatie, tego malca nie dało się nie lubić. Szymon albo czytał książki, albo patrzył przed siebie myśląc i obserwując. Jak na 10 letnie dziecko był bardzo inteligentny i ciekawy, czasem zbyt ciekawy. Monotonie dnia przerwało niespodziewane pukanie do drzwi. Julia odłożyła ścierkę, poprawiła włosy i udała się do przedpokoju. Spodziewała się ujrzeć jednego z sąsiadów, który chciałby się przywitać. Nic nie przygotowało jej na to, co zobaczyła. Przed drzwiami stał mężczyzna w wieku około 60 lat. Miał siwe włosy i brodę, brązowe inteligentne i śmiejące się oczy i szczery uśmiech. Uwagę kobiety zwrócił jednak ubiór gościa. Wyglądał on jak starsza wersja filmowego Indiany Jonsa. Miał nawet podobny kapelusz.
- Witam panią bardzo serdecznie, nazywam się Mikołaj Kostka.
- Dzień dobry panie Kostka. W czym mogę pomóc ? – zapytała nieco zmieszana gospodyni.
- Ja...- mężczyzna popatrzył jej głęboko w oczy, po czym wyrzucił z siebie jednym tchem- jestem architektem. Bardzo spodobał mi się państwa dom czy mógłbym rzucić okiem na plany budowy?
Gość nerwowo przeskakiwał z nogi na nogę. Kobieta nie widziała nic złego w spełnieniu jego prośby. Według niej na planach nie znajdowało się nic ciekawego, a od dziecka lubiła poznawać nowych ludzi. Zaprosiła więc starszego pana do domu. Przygotowała herbatę i usiadła z nim przy stoliku w salonie. Mikołaj studiował plan pomieszczenia. Od czasu do czasu pociągał nosem. Gospodyni stwierdziła, że to wina kataru.
- Co takiego spodobało się Panu w naszym domu ?
- Spodobało ?- spytał wyrwany z zamyślenia dziadek.
- Wspominał Pan o tym wcześniej...
- A tak, tak. Podoba mi się ...- gość szybko zerknął na plan – rozkład pomieszczeń, naprawdę znakomity wybór. Taa... ale na mnie już czas Pani Julio, dziękuję za udostępnienie mi tych dokumentów. Bardzo mi pomogły. – powiedział tajemniczo po czym ruszył w stronę wyjścia zostawiając niedopitą herbatę. Już naciskał na klamkę, gdy nagle zatrzymał się w bezruchu, wziął głęboki wdech nosem, po czym spojrzał na Julię jakby ze współczuciem i wyszedł. Kobieta stała obok stołu nic nie rozumiejąc.
- Kto to był ?- jak zwykle chłopak pojawił się z nikąd. Chodził bardzo cicho.
- Znajomy. Nie przejmuj się nim.
- On o nich wie... - powiedział Szymon po czym wrócił do swoich poprzednich zajęć.
Kobieta ruszyła w stronę łazienki zamknęła się w środku i dopiero tam zaczęła płakać. Kochała swoje dziecko, przecież była jego matką. Nie rozumiała jednak starszego syna, bała się go. Była z nim u wielu specjalistów lecz żaden nie pomógł. Nikt nie potrafił nazwać problemu, chociaż wszyscy wiedzieli, że takowy istnieje. Małżeństwo stwierdziło, że najlepszym lekarstwem będzie czas i miłość jaką dadzą dziecku, lecz to nie pomagało. Kobieta wciąż płakała. Chciała być szczęśliwa. Czasem bała się, że wina leży w niej i to przez nią dziecko jest tym, kim jest. To było dla niej bardzo ciężkie.
- Mamusia ? Dla po co płaces ? – usłyszała Julia. Otworzyła drzwi łazienki do której od razu wbiegł malec i bez słowa przytulił mamę. Zawsze wprawiał ją w dobry nastrój. Znowu się popłakała, tym razem jednak nie były to łzy smutku, lecz szczęścia. Michał zaczął płakać razem z mamą. Przytulone do siebie osoby były w tym momencie najszczęśliwszymi istotami na całym świecie. Zamknęli oni oczy i wtedy od miejsca w którym stali zaczęła przewijać się złota linia, która pełzła przed siebie niczym wąż. Linia zaczęła rozdzielać się na mniejsze fragmenty. Cały dom został obleczony w żyłki które roztaczały w powietrzu magiczną aurę. Prawie cały dom... Dziwne zjawisko nie docierało tylko w jedno miejsce. W garażu zakopana była pewna drewniana skrzynia. Żyłki nie potrafiły pokonać otaczającego tego miejsca mroku.
Kobieta i dziecko otworzyli oczy a po dziwnym zjawisku nie pozostał żaden ślad. Dom był znów normalny. Julia spędziła czas pozostały do przyjścia męża, czyli do wieczora, z młodszym dzieckiem. Była mu bardzo wdzięczna za to co zrobił. Starszy syn pozostał sam. Zaczął szukać. Tym razem kobieta nie miała mu przeszkodzić, tak jak zrobiła to w nocy. Szymon zdał się na swój zmysł powonienia. Zapach który czuł w nocy był ledwie wyczuwalny. Mieszał się on z innymi, lecz tu był. Chłopak go czuł. Ruszył przed siebie zatrzymując się co kilka kroków by upewnić się, że idzie w dobrym kierunku. Woń była coraz bardziej wyraźna. Chłopak znalazł się w garażu. Było to dosyć ciemne pomieszczenie. Szymon włączył światło i o dziwo zapach zniknął. Znów je wyłączył i zapach się nasilił. Zszedł po schodkach i zaczął szukać. Źrenice dziecka stały się pionowe jak u kota, tęczówki zrobiły się czarne. Chłopiec nie był już chłopcem, lecz czymś innym. Stwór zaczął węszyć. Chodził od jednego kąta do drugiego poruszając się z niezwykłą prędkością. W pewnym momencie zatrzymał się w miejscu i zaczął uderzać rękoma o ziemie. Nagle włączyło się światło. Stwór zatrzymał się.
- Szymon chodź na... Co ty robisz ? – Hubert przyglądał się zaniepokojony swojemu dziecku, które kucało z rękoma położonymi na ziemi. Jego paznokcie były całe we krwi.
- Znalazłem... - powiedziało dziecko z przerażającym uśmiechem i skoczyło na ojca. Szymon nie był już sobą. Zadawał precyzyjne ciosy. Robił to tak by powodować jak największy ból. Hubert wytrzeszczył oczy. Nie wiedział co się dzieje. Na jego twarzy malowało się przerażenie pomieszane z niedowierzaniem. W pewnym momencie nie wytrzymał i zacisnął pięść, by uderzyć potwora. Już miał to zrobić, kiedy istota znów stała się jego synem, który spoglądał na niego ze strachem. Pan Skrzeczewski cofnął rękę, a oblicze Szymona znowu się przekształciło. Spoglądał na najstraszniejszą twarz jaką w życiu wdział. Wyglądała ona jakby tuż pod jej powierzchnią znajdowały się miliardy mikroskopijnych węgli, rozgrzanych do czerwoności. Z głowy wyrastały mu dwa ostre rogi, a usta wyrażały pogardę. Wtedy w głowie Huberta odezwał się niski, zachrypnięty głos.
- Czekałem na to dziesięć lat! Dziesięć lat w ciele nędznego człowieczka, którym był Twój syn i wiesz co? Opłacało się...
Dłoń przerażającej istoty zamieniła się w ostry szpikulec, który przebił brzuch Pana Skrzypczyńskiego. Głowa mężczyzny opadła bezwładnie na posadzkę garażu. Ostatnią rzeczą jaką widział była dziura w podłodze z której wystawała stara skrzynia. Z jej wnętrza wyłaniał się mrok i dziwna woń. Hubert zginął otoczony zapachem siarki ...
Stwór ruszył w kierunku skrzynki i zaczął wyciągać z niej jakieś przedmioty. Okazały się one być laską na końcu której widniał czarny jak smoła kryształ. Kiedy przedmiot został złożony, postać podeszła do ciała Huberta. Włożyła małą dziecięcą dłoń w dziurę w jego brzuchu tak by była umazana krwią i zaczęła malować w całym pomieszczeniu niezrozumiałe dla ludzi wzory...
W tym samym czasie obok miejsca pradawnych rytuałów niczego nieświadoma Julia przygotowywała stół do kolacji. Pomieszczenie zostało wypełnione wspaniałym zapachem kurczaka. Przygotowała go specjalnie dla męża, który lubił dobrze zjeść po ciężkim dniu w pracy. Słyszała jak wjeżdżał samochodem na podwórko. Jeszcze się nie pojawił. Pewnie postanowił pomajstrować w garażu, często to robił. Zaraz wyśle Michała, albo Szymona żeby po niego poszli. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk szybko otwieranych drzwi. Ktoś wszedł do ich mieszkania. Nie był to Hubert była tego pewna. Julia chwyciła za nóż. Ktoś stawiał szybko kroki starając się jednak zachowywać cicho. Instynktownie Julia wiedziała, że nieznajomy chce zrobić jej krzywdę, że wyjdzie z tego cało tylko jedna osoba. Dzieci ! W domu są dzieci! Miłość do nich dodała kobiecie sił i pewności i wyskoczyła ze swojej kryjówki dźgając nieznajomego w plecy. Napastnik zaczął odwracać się do niej przodem. Wtedy Julia cięła go w twarz. W twarz która okazała się być znajoma. Widziała już ją. Właśnie zabiła Mikołaja Kostkę... Zabiła ? Na twarzy i plecach starszego mężczyzny zaczęły pojawiać się złote żyłki które pełzły po jego twarzy niczym wąż. Złoty ślad odnajdywał rany zadane przez kobietę i w jakiś magiczny sposób je leczył. Kobieta wytrzeszczyła oczy. Przed nią wydarzyło się właśnie coś niezwykłego, coś co nie było dane oglądać wielu śmiertelnikom.
- Jak ty, kim ... - Julia złapała się za głowę i już miała zamiar krzyknąć. Mikołaj powstrzymał ją przed tym kładąc jej dłoń na ustach i wzrokiem nakazując milczenie.
- Nie teraz, później... bierz Michała i chodź za mną, zrób to po cichu.
- A co z Szymonem i z Hubertem?
- Później... - Mikołaj spojrzał na kobietę smutnym wzrokiem- powiem Ci o wszystkim później. Teraz nie ma na to czasu.
Kobieta wcale nie musiała się ruszać z miejsca, ponieważ w pokoju pojawił się Michał. Pan Kostka podszedł do chłopca, uklęknął, spojrzał mu w oczy i stało się coś dziwnego. Tęczówki tych dwóch osób stały się nagle Niebieskie. Nie niebieskie. Był to kolor wyjątkowy. Jaśniał on niepowtarzalnym blaskiem. To było coś dobrego. Julia mimo, że była tylko obserwatorem tego zdarzenia poczuła się wspaniale.
Michał wziął głęboki oddech.
- Rozumiem... - powiedział.
- Wiem- rzekł z uśmiechem Mikołaj- a teraz do dzieła musimy dotrzeć na pole zanim Twój brat...
W domu rozległ się potężny huk. Pod nogami trójki ludzi zatrzęsła się ziemia, a niedawno położone posadzki zaczęły pękać. Salon podzielił się na dwie części. Ze szczeliny zaczęły wyskakiwać płomienie. Szklane drzwi prowadzące na taras w jednej sekundzie rozpadły się na miliony drobnych kawałków. Dziadek, Michał i kobieta zasłonili oczy. Gdy odzyskali wzrok, ujrzeli przed sobą przerażający widok. Stało przed nimi dziecko obleczone w czarną szatę jego twarz zasłaniał kaptur, lecz wszyscy wiedzieli kim jest przybysz. W jednej ręce trzymał laskę wyjętą ze skrzyni.
- Synku ? To ty ? Co tu się dzieje ? Co robisz ?- kobieta odsunęła na bok dwójkę towarzyszy i szła do przodu wciąż coś mówiąc. – bałam się o ciebie, już wszystko dobrze, chodź do mnie. Musimy ...
Postać wyciągnęła przed siebie rękę i tym nieznacznym gestem uciszyła Julię. Demon zaczął powoli otwierać dłoń, aż z jej wnętrza wyleciały dwie kulki które potoczyły się w stronę matki i zatrzymały się przy jej stopie. Kobieta opuściła powoli wzrok. Leżały przy niej oczy. Brązowe oczy jej męża które wpatrywały się w nią ze strachem. Kobieta zwymiotowała.
- Co ty zrobiłeś ? Czym jesteś potworze. – Krzyczała zrozpaczona.
Postać poruszyła dłonią od niechcenia w lewą stronę, a kobieta przeleciała przez pokój i uderzyła o ścianę. Zemdlała. Dziecko odwróciło się plecami do Michała i Mikołaja, po czym wyciągnęło przed siebie laskę trzymaną już w dwóch dłoniach. Podniosła ją do góry, a na polu pojawiły się dziesiątki trupów. Żywych trupów. Jednocześnie z lasu znajdującego się za polem wybiegły białe postacie. Zauważywszy to Mikołaj uśmiechnął się.
- Nie spodziewałeś się tego Demonie ?
- Wręcz przeciwnie, czekałem kiedy twoi bracia w końcu się pojawią. – powiedział swoim zachrypniętym głosem- patrz i podziwiaj starcze...
Nie zdążył zrobić więcej niż wypowiedzieć te słowa. Za jego plecami młodsze dziecko zaczęło świecić jasnym blaskiem, a jego oczy stały się złote.
- CO ZROBIŁEŚ MAMIE ?!
Blask wokół dziecka nasilał się coraz bardziej. Rozświetlił on już cały dom. Wojna tocząca na polu ucichła wszyscy patrzyli w jego stronę. Dziecko zaczęło unosić się w powietrze. Blask stawał się coraz silniejszy.
- AAAAAA !! – zaczął krzyczeć Michał i wystrzelił w stronę starszego brata. W dwójkę wylecieli z domu i wylądowali na polu. Wstali, wokół nich zacisnął się krąg trupów i białych postaci którzy z nimi walczyli. Teraz jednak panował rozejm. Wszyscy obserwowali rodzeństwo. Twarz Demona zaczęła się zmieniać.
- Michał ? aaa uciekaj stąd on jest.. aaa nie...- jego głos się przekrztałcił - Nie wyjdziesz stąd żywy bracie, umrzesz, będziesz pierwszą ofiarą tej wojny.
Dziecko przypomniało sobie spojrzenie Mikołaja i zaczęło mówić.
- Szymon jesteś moim blatem. Proszę Cię zapamiętaj mnie ... ja Ci wybaczam, to nie Twoja wina- Michał uśmiechnął się do brata wciąż emanując jasnym blaskiem- Dbaj o mamę i ... - chłopiec był bliski płaczu- pamiętaj, pamiętaj o mnie... to dla mnie najważniejsze, żegnaj – ostatnie słowo powiedział prawie szeptem.
Szymon wyciągnął przed siebie kij z czarnym kryształem. Z jego końca wystrzelił strumień energii. Wtedy młodszy z braci przeniósł otaczający go blask do rąk chwycił strugę czarnej magii którą wypuściło monstrum i zaczął przeciągać ją w swoją stronę. Z oczu demona emanowało przerażenie. Chłopak zabierał energię, wchłaniał ją w siebie, oznaczało to dla niego śmierć. Z łzami w oczach wypełniał swoje ostatnie zadanie. W tle usłyszał krzyk swojej mamy.
- NIEEEEEE
Zacisnął pięści. Z jego ust wydobyło się łkanie. Gdyby teraz się odwrócił nie udało by mu się zrobić tego co zamierzał. Z ciała Szymona wylewał się mrok i ciemność, która w pewnym momencie kształtem zaczęła przypominać jakąś istotę. Próbowała ona ostatkiem sił złapać się ciała biednego chłopaka. Nie dała jednak rady. Dobro Michała było zbyt wielkie. Całe zajście zakończyło się bardzo szybko. Szymon zemdlał, lecz żył. Michał zaczął się odwracać. Wokół niego nie było już żadnego żywego trupa. Tylko same białe postacie. Wszyscy klęczeli dotykając prawą ręką serca. Oddawali mu cześć. Uratował ich. W oddali zobaczył jeszcze zapłakaną Julię i Mikołaja który próbował ją uspokoić. Wyciągnął w jej stronę rękę po czym ostatkiem sił wyszeptał.
- Kocham Cię mamo, żegnaj...


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
niedziela, 28 grudzień 2014 18:12

Ida Potocka - Przypadki Pana Żaka

Opary brudnej mgły powoli zalewały puste ulice miasta, przysłaniając morze betonu i asfaltu. Nawet przytłumione światła latarni nie były w stanie przebić się przez drobiny tlenków wszelakiego rodzaju, sadzy, pary wodnej, a także specyficznego związku, który teoretycznie nie powinien istnieć, a jednak unosił się wraz z innymi zanieczyszczeniami, tworząc zjawisko tak zwanego smogu. Ta magiczna cząstka mieniła się różnorakimi kolorami, jednak mikroskopijna wielkość nie pozwalała na dojrzenie tego gołym okiem. I tylko nieliczni wyczuwali jej obecność, czując przyszywające mrowienie na całym ciele, lecz myląc ten znak z objawami gorączki. Nikt zatem nie wiedział, że kto żyw, powinien jak najszybciej opuścić to miasto, tę okolicę, to państwo, bowiem nadchodził on.
Był wszędzie, osiadał powoli na każdym centymetrze kwadratowym wolnej powierzchni, dotykał, zapoznawał się, oswajał. Wędrował wraz ze swym magicznym smogiem, mijając ciemne zaułki, rozsypane puszki, okna niespokojnych blokowisk, sznury zaparkowanych pojazdów, by w końcu dotrzeć do centrum miasta, a zarazem kresu swej podróży – parku. Tam magiczne cząsteczki skrystalizowały się przy akompaniamencie cichych pyknięć i z mgły wyłoniła się postać w znoszonym, brązowym płaszczu i ze starą walizką w ręku. Lekko nerwowym, nieskoordynowanym ruchem poprawiła zsuwający się kapelusz, wygładziła kołnierz i chrząknęła parę razy. Po dłuższej chwili walki z własnym ciałem, postać wycharczała z trudem:
- Mama miała, kurwa, rację, żeby wziąć taksówkę.

- Panie, widział pan kiedy taką mgłę?
- E tam, na wojnie to dopiero były mgły. Taka to se może tamte w dupę pocałować.
- Na jakiej, kuźwa, wojnie? Toż pan po czterdziestym piątym urodzony!
- A czy ja powiedziałem, że światowej? Powiedziałem? Chuja, nie powiedziałem.
- A, no chyba że.
Mężczyźni umilkli, kontemplując nierzednący dalej smog, który utrzymywał się nad miastem już przeszło trzy dni. To niezwykłe jak na Bracławice zjawisko wzbudziło niemałą sensację nie tylko wśród lokalnych mediów, lecz odbiło się głośnym echem w całym kraju. Politycy opozycyjni obwiniali Rząd, ekolodzy bili na alarm, dziennikarze doszukiwali się afery, a przeciętny Kowalski z lubością znalazł kolejny powód do narzekania. Dzień jak co dzień, można by rzec.
Ciemne oczy jeszcze przez chwilę patrzyły nieruchomo na rozmawiających mężczyzn, by w końcu zniknąć za ciężkimi powiekami. Bolała go głowa, a że wszelakie ludzkie leki mogłyby być dla niego śmiertelne, musiał sobie z tym radzić na inne sposoby. Zwykle nieskuteczne. Wyglądając jak bardzo podirytowany człowiek, ruszył na oślep przed siebie szerokim, pełnym przechodniów chodnikiem. Ominął grupkę rozchichotanych nastolatek, przecisnął się między dwiema waleniowatymi kobietami, przeskoczył zgrabnie nad laską ślepej jak kret staruszki i wyrżnął pięknie o własną sznurówkę.
Ostry ból w prawym kolanie przez jedną, cudowną chwilę przyćmił ból głowy, jednak męka szybko powróciła ze wzmożoną siłą. Leżał więc tak, zupełnie zrezygnowany i nieskory do jakiegokolwiek ruchu, a jego znoszony, brązowy płaszcz był konsekwentnie deptany przez obojętnych przechodniów. Obserwował mijające go piękne, błyszczące lakierki, eleganckie pantofelki na wysokich obcasach, skórzane sandały, nawet kilka par glanów, gdy nagle przed oczami pojawiły się i zatrzymały znoszone, różowe trampki. Mężczyzna podniósł wzrok na gładkie, szczupłe nogi ich właścicielki i zatrzymał go na obiecującym zarysie czarnych majtek, widocznych od dołu spod krótkiej spódniczki. Niezrażona dziewczyna stała w milczeniu dłuższą chwilę, by w końcu klęknąć koło nieznajomego z szerokim uśmiechem na ustach.
- A więc to jednak pan – oznajmił mu melodyjny, beztroski głos. Jej mała dłoń spoczęła na pomarszczonym czole i stał się cud – poczuł, jakby ktoś go chlusnął po głowie zimną wodą, a ten koszmarny ból głowy po prostu zniknął. Dziewczyna szybko zabrała rękę, wstała i pomaszerowała raźnym krokiem dalej przed siebie.
Owładnęło go niejasne przeczucie, że powinien pozostać na tym brudnym chodniku, nie oglądać się za odchodzącą sylwetką, a tym bardziej za nią nie biec. Niestety, jak to często bywa z nieomylną intuicją, została ona całkowicie zignorowana i już po chwili mężczyzna znalazł się koło dziewczyny. Nie zatrzymała się, w ogóle nie zwróciła na niego uwagi, jej duże, zielone oczy utkwione były w bliżej nieokreślonym punkcie na horyzoncie. Spróbował odczytać jej myśli i wtedy popełnił pierwszy, poważny błąd.
Każdy zna to uczucie, kiedy, chcąc przejść szybko przez próg, nie zwróci się uwagi na oszklone drzwi. Mężczyzna w brązowym płaszczu natrafił na bardzo podobny opór i jego świadomość odbiła się boleśnie od przezroczystej tafli obronnej nieznajomej. Źrenice ciemnych oczu gwałtownie się zwęziły, nie mógł złapać oddechu, zaczął więc irracjonalnie ryć paznokciami po gardle, bezskutecznie próbując uwolnić się od niewidzialnej obręczy. Padł na kolana.
- P... przestań – zdołał wysapać. Dopiero teraz dziewczyna się zatrzymała i powoli odwróciła w kierunku cierpiącego mężczyzny. Z właściwym dla kobiet okrucieństwem skrytym pod osłoną niewinności, uśmiechnęła się uroczo.
- Nie przystoi dżentelmenom grzebać w czyichś myślach, panie... Jakie właściwie nazwisko przybrał pan tym razem?
- Ż... żak.
- Panie Żak. Do widzenia.
Mężczyzna zdołał złapać oddech dopiero wtedy, gdy dziewoja zniknęła w oparach smogu.

Nigdy tak naprawdę nie pojął idei upijania się do nieprzytomności i tarzania we własnych wymiocinach, tym bardziej biorąc po uwagę fakt, że ludzie najwyraźniej czynili to z własnej, nieprzymuszonej woli. Postanowił jednak spróbować. Zasięgnąwszy nieomylnej opinii miejscowego żula, wybrał specjał z najniższej półki, by następnie udać się w zacisze swojego nowego mieszkania. Wysączył powoli pierwszy kieliszek wódki i okazało się to być drugim poważnym błędem w jego karierze. Pan Żak skrzywił się i szybko doszedł do wniosku, że chyba najlepiej będzie wlać płyn wprost do gardła, by nie wyżarł mu po drodze wszystkich komórek smakowych.
Ziemskie istoty są nadzwyczaj interesujące, dumał pan Żak nad drugim kieliszkiem wódki. Doszukują się przyjemności w tak trywialnych formach rozrywki. W dodatku - z jaką łatwością się od nich uzależniają! Mężczyzna natomiast krzywił się przy każdym podejściu do tego piekielnego napoju, w dodatku nie odczuwał żadnych jego skutków. Doprawdy, fascynujące.
Jednak w miarę ubywania przezroczystego płynu, myśli jego stawały się coraz bardziej chaotyczne, a na pierwszym planie wykrystalizował się obraz pewnych różowych trampek, zgrabnych nóżek, pięknych rudych loków i zielonych oczek. Tak, w głębi świadomości pana Żaka wytworzyła się niemal obsesyjna myśl, która pod wpływem procentów przebiła się ponad wszystkie inne.
Trzeba się dowiedzieć, kim ona jest.
Tylko jak? Przecież... przecież nic o niej nie wiedział. Trzeba będzie podjąć jakieś radykalne kroki. Internet! Internet skarbnicą wiedzy. Wystarczy sięgnąć po laptopa. Tylko cz-czemu tak trudno wstać? Czy to ściany się ruszają, czy tylko on? No, nieważne. Łyknął na drogę trochę wódki i doczołgał się do przenośnego komputera.
Proces poszukiwawczy nie zajął mu dużo czasu. Krystyna Pruchnicka. Bardzo dobrze się zaadaptowała do realiów świata ziemskiego. O, jest nawet adres. Pan Żak z wielkim wysiłkiem skupił wzrok na małych literkach. Wyspiańskiego jeden. To całkiem niedaleko! A może... Nie, to chyba szalone. Przymknął oczy i natychmiast znów ujrzał jej cudowny uśmiech. Westchnął rozanielony. Tak, ona na pewno by zechciała, żeby ją odwiedził. Poderwał się na równe nogi. Jego wzrok spoczął na niedokończonej butelce wódki i naszło go irracjonalne przeczucie, że ten zbawczy napój doda mu atrakcyjności w oczach młodej niewiasty. Porwał butelkę w ręce, chlusnął zdrowo i to była ostatnia rzecz, jaką zapamiętał.

Następnego poranka obudził go pulsujący ból w czaszce. I jeszcze to nieprzyjemne uczucie w ustach... Już na samym początku wyczuł, że coś poszło nie tak. Nieśmiało rozchylił powieki, jednak natychmiast je zamknął, bo oślepił go nieznośny promień światła. Modląc się w duchu o to, by ktoś wreszcie wyłączył słońce, przetoczył się na bok i natychmiast ogarnęła go fala mdłości.
O mój Boże, zakończ męki, ześlij śmierć.
Odetchnął głęboko parę razy, zebrał wszystkie siły, jakie miał w zanadrzu i usiadł.
Dopiero po dłuższej chwili dotarła do niego jedna dziwna sprawa. Cisza. Stan przygniatającego bezdźwięku. To niemożliwe, żeby w środku miasta panował taki spokój. Westchnął ciężko i otworzył oczy.
Zewsząd roztaczał się widok istnej apokalipsy. Asfalt, na którym leżał, był poorany i w wielu miejscach porozrywany. Liczne latarnie przechylały się niebezpiecznie w różne strony, dwie nawet wylądowały w oknie jednego z bloków. Wcześniej idealnie wypielęgnowane samochody, teraz były potłuczone i porozrzucane po całej powierzchni drogi. Najgorszy widok jednak, który zamroził krew w żyłach pana Żaka, widniał po jego prawej stronie. Na szarym, kwadratowym budynku z niewielką tabliczką „Wyspiańskiego 1", wypalony był duży napis.
„Krystyna, bądź mą jedyną".
Mężczyzna jęknął głośno i zakrył twarz w dłoniach.
- Mamusia mnie zabije.
I tak zakończyły się pierwsze (i ostatnie) samodzielne wakacje pana Żaka.

 


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
sobota, 20 grudzień 2014 09:48

Premiera: "Muzyka milczącego świata"

Głęboko w podziemiach Uniwersytetu, na którym najwybitniejsze umysły studiują sztuki tajemne, istnieje mroczne miejsce, o którym mało kto wie. To sieć starożytnych korytarzy i zniszczonych pomieszczeń. W sercu tego labiryntu mieszka dziewczyna, która przemierza samotnie rozległe tunele Podspodzia. Ma na imię Auri i jest pełna tajemnic. W księgarniach od 3 lutego 2015!

Dział: Książki
piątek, 19 grudzień 2014 02:02

Premiera: "Czarci Most"

"Czarci Most" - powieść z pogranicza grozy i fantasy spod pióra Anny Bichalskiej ukaże się już pod koniec stycznia 2015 roku. Secretum objęło książkę patronatem medialnym.

Dział: Patronaty
sobota, 13 grudzień 2014 22:02

Premiera: "Noc w muzeum: Tajemnica grobowca"

Film fantastyczno-przygodowy w polskiej wersji językowej, kontynuacja przebojowej serii, której dwie poprzednie części obejrzało w polskich kinach prawie milion widzów. Polska, kinowa premiera "Tajemnicy grobowca" swoje miejsce będzie miała już 25 grudnia.

Dział: Kino
piątek, 05 grudzień 2014 01:47

Urodzona o północy

Czy słyszeliście o serii „Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy"? Chyba mało kto nie słyszał. Tam potomkowie starożytnych bogów odkrywają swoje zdolności w specjalnie przygotowanej dla nich szkole. Zamysł „Urodzonej o północy" prezentuje się podobnie. Dzieci istot nadnaturalnych – wilkołaków, wampirów, czarownic, zmiennokształtnych czy elfów, uczestniczą w specyficznych zajęciach na letnim obozie, by poznać wzajemnie kulturę pozostałych ras, rozwinąć swoje własne umiejętności oraz utrzymać bardzo kruchy, panujący pomiędzy nadnaturalnymi stworzeniami pokój.

Życie Kylie Galen zamieniło się w koszmar. Jej rodzice się rozwodzą, chłopak w którym była naprawdę zakochana, rzucił ją, bo nie chciała z nim pójść do łóżka, a ona sama nie potrafi odnaleźć swojego miejsca na Ziemi. Za namową psychologa mama postanawia wysłać dziewczynę na letni obóz dla trudnej młodzieży. Tam jednak okazuje się, że jadące na obóz dzieciaki wcale nie są trudne, a raczej posiadają pewne specjalne umiejętności. Kaylie jednak nie wierzy, że ona sama również mogłaby jakieś posiadać. Nienawidzi swojej sytuacji do czasu, gdy zaprzyjaźnia się z „nowonarodzoną" wampirzycą oraz czarownicą, która nienajlepiej radzi sobie ze swoimi zdolnościami. Obóz pokochać pomogą jej również dwaj chłopcy – półkrwi elf Derek, który równie mocno co ona pragnie pozbyć się swojego daru oraz Lucas, były sąsiad Kylie, na temat którego dziewczyna posiada przede wszystkim jedno, straszne wspomnienie. Gdy była mała, Lucas, z zimną krwią zamordował jej ukochanego kotka.

Książka jest odrobinę niegrzeczna. Nie ukrywa tematu seksu i imprezowania z alkoholem, tak jak robią to na przykład produkcje Disneya. Nie promuje wspaniałego, beztroskiego i pozbawionego problemów życia amerykańskich nastolatków. Za to sama główna bohaterka jest chyba grzeczna aż nazbyt. Niekiedy sprawia wrażenie małej, zagubionej, naiwnej dziewczynki. Przyznam, że to może nadaje jej jakiś specyficzny charakter, ale momentami bywa również nieco męczące. Zwłaszcza, że cała fabuła została opisana z jej punktu widzenia.

Powieść została napisana w lekkim stylu. Czyta się ją niesamowicie płynnie i szybko. Nastoletni bohaterowie zostali stworzeni perfekcyjnie – w taki sposób, że chłonie się informacje na ich temat, żałując, że pisarka dostarcza ich tak niewielką ilość. Choć momentami mnie irytowali – zwłaszcza sama Kylie – to nie mogę powiedzieć, żebym ich nie polubiła. Fabuła również została ciekawie zarysowana i choć sam pomysł może i nie jest unikatowy, to jednak autorce udało się zgrabnie połączyć fantastyczny, nadprzyrodzony świat z życiem prywatnym bohaterów i ich rodzinnymi problemami, przez co stworzyła swój własny, oryginalny gatunek – coś na kształt paranormalnej młodzieżówki.

Choć „Urodzona o północy" wydaje się nie wyróżniać niczym szczególnym, to jednak książka bardzo mi się spodobała. Pisarka wydaje się mieć talent do podbijania dziewczęcych serc. Lektura zawiera wszystko to, co chciałam w tego typu powieści znaleźć. Miłość, przyjaźń, ciekawe przygody, dobrze i pomysłowo wykreowany świat. Jej czytanie dostarcza wiele przyjemności. Z tą książką naprawdę dobrze się bawiłam.

Teraz, kilka dni po przeczytaniu powieści, gdy już ochłonęłam, zadaję sobie pytanie: co takiego niezwykłego ta książka miała w sobie? Przecież fabuła wydaje się być banalna i schematyczna, motyw jest powtarzalny, a historia sprawia wrażenie infantylnej, ale... „Urodzona o północy" miała w sobie to coś. Podczas czytania nie sposób oderwać się od jej stron. Wciąga, pochłania, zmusza do przewracania kartek i czytania kolejnych słów. Z niecierpliwością czekam na kontynuację i liczę na to, że zakocham się w niej tak samo jak w pierwszej części.

Dział: Książki
środa, 03 grudzień 2014 05:10

Jupiter: Intronizacja w kinach już w lutym!

Jupiter Jones (Mila Kunis) urodziła się pod osłoną nocnego nieba, a jej narodzinom towarzyszyły znaki świadczące o tym, że jest stworzona do wielkich rzeczy. Dorosła już Jupiter nadal chce sięgać gwiazd, ale na ziemię sprowadzają ją obowiązki pani sprzątającej cudze mieszkania i niekończąca się passa nieudanych związków. W kinach już od 6 lutego 2015!

Dział: Kino
środa, 03 grudzień 2014 04:52

Nigdziebądź

Już od pewnego czasu, nakładem wydawnictwa Mag, ukazują się wznowienia powieści spod pióra Neila Gaimana. Chociaż "Nigdziebądź" doczekało się swojego siódmego wydania, to jednak chyba nigdy jeszcze nie wyglądało tak okazale. Twarda oprawa, obwoluta, stonowane, eleganckie barwy. Tak właśnie powinna wyglądać ukochana klasyka, która nie tylko wpływa na wyobraźnię, ale również wspaniale prezentuje się na półce.

Pod ulicami Londynu toczy się zupełnie inne życie. Istnieje pełen tajemnic, niebezpieczny, rządzący sie własnymi prawami świat. Richard Mayhew, który toczy dość nudną i przewidywalną egzystencję, pewnego dnia pomaga na ulicy nieznajomej, rannej dziewczynie. Od tej pory nic już nie będzie takie samo. Właściwie to mężczyzna nie może mieć pewności czy dożyje następnego dnia.

Powieść przepełniona jest ironicznym humorem. Choć nic właściwie nie zostało przedstawione na poważnie, nie da się uniknąć wrażenia, że w treści zawarte zostało wiele prawd na temat życia. Cała reszta jest po prostu szalona i igra z naszą wyobraźnią. Neil Gaiman znany jest z tego, że potrafi kreować niezwykłe, wspaniałe i bardzo szczegółowo opisane światy. Moim zdaniem "Nigdziebądź" jest jednym z najlepszych.

Londyn został przedstawiony w książce w naprawdę niesamowity sposób. Mieszkałam w nim przez jakiś czas i przez lekturę "Nigdziebądź" znowu szczerze zatęskniłam za tym miastem. Również występujące w fabule postacie są intrygujące i niezwykłe - nawet te zupełnie epizodyczne. Cała historia jest utkana z barwnych nici przeplatanych drobinkami niesamowitej wyobraźni jej autora.

Powieść posiada swój własny, unikalny czar, a pod wciągającą fabułą kryje wiele, ciekawych rozważań. Jak niemalże każda inna książka spod pióra Neila Gaimana pozostawia czytelnikowi wiele do myślenia. Pod pewnymi względami jest jednak jeszcze bardziej wyjątkowa - powstała na podstawie scenariusza serialu telewizyjnego o tym samym tytule, który został zrealizowany w 1996 roku przez BBC.

Choć tegoroczne wydanie powieści nie jest pierwszym, które trzymam w rękach, a książka oczarowała mnie już jakiś czas temu, to jestem szczęśliwa, że to właśnie tom w tak ładnej i starannej oprawie stanie na mojej półce. Czasami jednak myślę, że nie lubię ojczystego języka, bo czy imię "Door" nie brzmi znacznie ładniej, od polskich, ostrych i nieco zgrzytliwych "Drzwi"?

Pod Londynem wszystko toczy się jak we śnie, jest jednocześnie przerażające, nierzeczywiste i fantastyczne. "Nigdziebądź" to książka dla każdego, kto ma ochotę przeżyć niezwykłą przygodę i spojrzeć pod nieco innym kątem na własne, niekoniecznie zwyczajne życie.

Dział: Książki