Rezultaty wyszukiwania dla: Moi Bohaterowie
Wywiad z Adamem Przechrztą
Historyk, doktor nauk humanistycznych, pedagog, autor artykułów na temat historii, walki nożem i okinawańskiego karate. Interesuje się działaniami służb specjalnych. Jako pisarz zadebiutował w 2006 roku, od tego czasu w Fabryce Słów wydał dziesięć powieści oraz tom opowiadań.
Jest laureatem Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego, w 2014 roku otrzymał Srebrne Wyróżnienie za „Gambit Wielopolskiego”.
Zwolennik czytania przy jedzeniu. Czytuje wszystko, od podręczników pszczelarstwa, poprzez literaturę głównonurtową i fantastyczną, aż po romanse dla pań. Te ostatnie przeważnie w poczekalni u dentysty. Marzy o świętym spokoju.
Kroniki Drugiego Kręgu. Kamień na szczycie
Trzecia odsłona przygód Jagody i Kamyka właśnie trafia na księgarskie półki. Historia nastoletnich Magów Drugiego Kręgu to perełka na polskiej scenie fantastyki młodzieżowej! Zapraszam do lektury.
Nasi młodzi bohaterowie, magowie z Drugiego Kręgu, przestają być bezpieczni nawet na Jaszczurze - magicznej wyspie smoków. Szpiedzy z Zamku Magów śledzą każdy ich krok. Aby nie dopuścić do tragedii, Jagoda i Kamyk wyruszają w niebezpieczną podróż ku schronieniu. Ich celem staje się Lengorchiaa a potem, odległa kraina pełna górskich szczytów. Zanim nastolatkowie odnajdą w końcu swój bezpieczny azyl, muszę jednak doprowadzić do końca kilka spraw z przeszłości.
Ewa Białołęcka stworzyła nam naprawdę wartościowe dzieło, które mimo fajnej, barwnej i fantastycznej opowieści, przekazuje czytelnikom mnóstwo pozytywnych wartości, takich jak miłość, przyjaźń czy wzajemna pomoc. I chociaż tom numer trzy - Kamień na szczycie - jest w moim odczuciu książką dużo słabszą od swoich poprzedniczek, to patrząc na całokształt, dalej podtrzymuje moją pierwotną opinię o serii. Spytacie, dlaczego słabszą? Otóż sami bohaterowie nie są już tak zżyci jak na początku, i Kamyk i Jagoda zaczynają patrzeć na niektóre sprawy bardzo samodzielnie, moim zdaniem ich relacje nieco kuleją, nie widać między nimi zażyłości, co dotychczas było atutem jeśli chodzi o sferę bohaterów. Chociaż opis z tyłu powieści mógłby sugerować, że fabuła rozpędza się na dobre, to tak naprawdę podczas lektury czasami czułem znużenie. Białołęcka zatraciła gdzieś lekko budowanie zainteresowana swoją opowieścią.
W oczy może rzucić się także mało fantastyki w fantastyce. Mamy Drugi Krąg, smoki, mamy też umiejętności naszych bohaterów, ale co z tego, skoro tak naprawdę ich potencjał nie jest do końca w książce podkreślony. Autorka skupiła się na indywidualności postaci, co w poprzedniej części było fajnym zabiegiem. Tutaj zagłębianie się w relację bohaterów, których losy nieco się psują, powoduje, że opowieść bywa nużąca. Myślę, że czytelnik chciałby więcej dynamiki, akcji i pokazów magii.
Podsumowując powiem, że Kamień na szczycie Ewy Białołęckiej to dość średnia kontynuacja Kronik Drugiego Kręgu. Póki co zajmuje ostatnie miejsce na podium, aczkolwiek trzeba zaznaczyć, że jest to mimo wszystko część, moim zdaniem, bardzo dobrej, ciekawej i wartościowej dla dzisiejszej młodzieży serii książkowej, do której i tak gorąco zachęcam!
Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3
Autorzy bardzo lubią kończyć książki w jednym z najlepszych jej momentów. Jest to niebywale okrutne, jeśli nie mamy pod ręką kolejnych części powieści. Jarosław Grzędowicz również postanowił dołączyć do grona pisarzy-brutali i zakończył tom drugi „Pana Lodowego Ogrodu” w bardzo emocjonującej chwili. Na szczęście tom trzeci szybko znalazł się w moich rękach i mogłam dalej śledzić losy swoich „ukochanych” – Vuko i Filara.
„Pan Lodowego Ogrodu 3” tempem akcji bije poprzednie tomy na głowę. Tyle się w nim działo, że nie oderwałam się od książki nawet na chwilę, a ta nagle... po prostu się skończyła. Historia się urwała – z niedowierzaniem wpatrywałam się w ostatnią stronę. W tamtym momencie nie miałam jeszcze tomu kolejnego, więc była to dla mnie najprawdziwsza tortura! Szczególnie, że w tym tomie losy głównych bohaterów w końcu się splatają i zżerała mnie ciekawość, jak ich historia potoczy się dalej, a tu... Grzędowicz po prostu bestialsko urwał opowieść! Byłam zdruzgotana i wściekła, i smutna, ale wciąż zakochana w świecie Midgaardu, bowiem po tym tomie jawił się już w pełni przed moimi oczami. Na samą myśl, że nie znam jeszcze wszystkich jego sekretów, bo przede mną lektura jeszcze jednego tomu, wręcz szalałam z niecierpliwości i radości. Nie mogłam doczekać się kolejnej dawki niepokojących istot, kolejnych walk, starć o władzę, niebezpiecznej gry... i lekkiego pióra Grzędowicza, którym mnie w trzecim tomie niezwykle pozytywnie zaskoczył. Zabawne żarty, puszczanie oka do czytelnika i – przede wszystkim – malowniczy i perfekcyjne splątane wątki. „Pan Lodowego Ogrodu 3” to po prostu majstersztyk!
„Istnieje w świecie siła, która sprawia, że zawsze nadchodzi nowy początek. Z pogorzeliska kiełkują kwiaty, od pnia odrasta młode drzewko, a zmrożona, martwa ziemia staje się żyzną glebą gotową na pług. Szramy zabliźniają się i zmieniają w nowe ciało. Człowiek złamany rozpaczą ociera pewnego dnia łzy, unosi głowę i znowu dostrzega, że świeci słońce. Rany się goją.”
Cykl „Pana Lodowego Ogrodu” jest zdecydowanie jedną z najlepszych serii współczesnej polskiej fantastyki. Rozbudowane, mroczne uniwersum, rewelacyjni bohaterowie, magia, walka o władzę nad światem – to wciąż nie wszystko, co oferuje nam proza Grzędowicza. Żałuję, że to już przedostatnia część tego fantastycznego cyklu, a jednocześnie cieszę się na poznanie zakończenia tej historii. Tom czwarty bez wątpienia będzie kolejnym wielkim – i pozytywnym – zaskoczeniem. Polecam serdecznie każdemu miłośnikowi niebanalnej i nieco skomplikowanej literatury fantastycznej.
Nora
Zawsze z dużą dozą niepokoju patrzę na opasłe powieści kryminalne. Mało który pisarz potrafi napięcie utrzymać przez kilkaset stron, a i dla mnie wzorem są powieści Christie, które objętościowo były cienkie, a przecież są absolutnym wzorem jeśli chodzi o kryminalną wirtuozerię. Skłamałabym jednak, gdybym napisała, że taki opasły tom nowej powieści Katarzyny Puzyńskiej mnie zmartwił. Obiecywał fantastyczny, wolny weekend w doborowym towarzystwie. Już dziewiąty raz gościmy w Lipowie, a pierwszy raz autorka zdradza nam nazw miejscowości. Czy poziom będzie utrzymany? Co robi ta tragiczna maska na okładce, kim/czym jest tytułowa nora. Czy problemy bohaterów nieco się rozwikłały? A może dołożyli sobie nowych. Ponad osiemset stron i wiele pytań.
Emilia, która po zamieszaniu w ostatnim tomie jest na cenzurowanym dostaje ostatnią szansę. Ma z Podgórskim rozwiązać zagadkę zaginięcia młodej dziewuchy, która mieszka ze swoim nauczycielem, z rodzicami nie kontaktowała się miesiąc a jej przyjaciółki nie miały z nią kontaktu od tygodnia. Jako, że Bibi często tak znikała, dopiero teraz się zaniepokoiły. Wokół tego zaginięcia jest dużo nieścisłości, białych plam, otóż BiBi zaczęła chodzić wokół znanych mieszkańców okolicy. Po co? Dlaczego? Czy szantażowała ich? A może znalazła jakiś sekret? Czy to jej zaginięcie to raczej sprawka jej partnera, ojca Zaręby z lipowskiego komisariatu. Zaręba senior nie ma dobrej opinii, znęcał się nad żoną i wiele wskazuje, że tłucze i swoją nową partnerkę. Pojawia się coraz więcej pytań. Na dodatek wszystko zaczyna się koncentrować wokół pewnej sprawy sprzed lat. Na dokładkę, na terenie opuszczonego ośrodka niezawodna Klementyna znalazła trupa. Jedno jest pewne. Na nudę narzekać nie będziemy.
Tym razem Katarzyna Puzyńska nie rzuca tropu na początek, nie rozpoczyna powieści retrospekcją. Przeciwnie, wybiega w przyszłość i podkręca emocje, jednak łatwo o tym zapomnieć w obliczu następnych wydarzeń. Jedno jest pewne, czytelnikowi stale towarzyszy napięcie i niepewność. Sekret i groza wiszą w powietrzu. Dodatkowo ja jestem fanką tego, jak Katarzyna Puzyńska łączy perypetie prywatne bohaterów ze sprawami, którą rozwiązują, nie jest to nachalne, ani od czapy, to wszystko toczy się spójnie i równolegle, chociaż szczerze mówiąc chciałabym, żeby się definitywne wyklarowało, chociaż wciąż mam problem po której stronie się opowiedzieć.
Bardzo podobała mi się ta sprawa, chociaż wydaje mi się, że nie da się samemu tej historii, a raczej tych historii rozwikłać. Jednak moim zdaniem nie umniejsza to zalet tej powieści, ja nie jestem aż taką radykałką, że muszę sobie sama krok po kroku rozgryźć zakończenie. Jestem zachwycona tą książką, albo wyposzczona po odwyku od Lipowa. Mnie kupiło wszystko i bohaterowie i dramatyzm i sekrety. Naprawdę bardzo polecam!
Niedoskonali
W moim odczuciu książki będące uzupełnieniem właściwej historii, powinno się czytać na samym początku przed rozpoczęciem przygody z danym cyklem. Mam oczywiście świadomość, że z różnych względów nie zawsze jest to możliwe. W moim przypadku zadziałał czas. Pamiętam i wiem, że Trylogia Klątwy bardzo mi się podobała. Żyłam intrygami prowadzonymi w społeczności Trolli, do których wkradł się ludzki czynnik w postaci zaradnej i przekornej Cecile. Naprawdę czytałam serię z drżeniem serca i zastanawiałam się, jakie zakończenie można by dać bohaterom, aby poczynić w ich świecie jak najmniejsze szkody. Niemniej jednak to było już dość dawno. Zapomina się o szczegółach, a pozostaje jedynie ulotne wrażenie, że było to fajne. Dlatego ten czynnik zadziałał poniekąd niekorzystnie na mój odbiór powieści, choć rzecz jasna, walorów jej odmówić nie można.
W napisanej po powstaniu Trylogii Klątwy powieści Niedoskonali autorka jeszcze raz zabiera czytelnika do ukrytego pod górą świata Trolli, istot obdarzonych potężną magią, tyle okrutnych, co i pięknych. Nieświadomy czekającego go epickiego romansu z Cecile, Tristan knuje spisek, przeciwko królowi, własnemu ojcu zresztą. Ale to nie Tristan jest głównym bohaterem.
Powieść Niedoskonali, jak wyznaje sama autorka w posłowiu, powstała, by wypełnić pewną lukę, dopowiedzieć sprawy, na które nie było miejsca i czasu w trylogii właściwej. Aktywnym twórcą spisku jest tutaj Marc, kuzyn i prawa ręka Tristana i to jemu poświęcona jest ta książka.
Cudowny, lojalny i mądry Marc, jest tytułowym Niedoskonałym, mimo pięknej postawy, siły fizycznej i urody, nie jest idealny i ukrywa zdeformowaną część twarzy pod kapturem płaszcza. Utalentowana i dobra Penelope, mimo wielu zalet, także jest niedoskonała. Skaza znajduje się w jej krwi i z czasem doprowadzi ją do śmierci, gdyż na to nie ma tu lekarstwa. Co więcej swoją chorobą Penelope pozbawiła swoją siostrę Anais szansy na zostanie królową, żaden bowiem szanujący się ród nie zaryzykuje mariażu, wiedząc, że skazę może odziedziczyć też potomstwo.
Marc i Penelope od dawna są w sobie zakochani. Stoją jednak po przeciwnych stronach spisku. Ojciec dziewczyny, okrutny książę Angouleme, nakazuje jej, by uwiodła Marca i tym samym zdobyła dowody na to, kto jest przywódcą spisku.
Bohaterowie znajdą się w bardzo trudnej sytuacji; jak tu nie zdradzić za dużo, żeby nie zaszkodzić spiskowcom i ich sprawie, ale zdradzić wystarczająco dużo, by ojciec Penelope był zadowolony z postępów córki jako szpiega.
Czytelnicy, którzy znają Trylogię Klątwy, wiedzą dobrze jak zakończy się ta historia. Jednak autorce udało się coś, co rzadko udaje się podczas tworzenia historii epizodycznych, uzupełniających. Mianowicie, cały czas ma się nadzieję, że może jednak się uda i że bohaterowie ujdą cało z niebezpieczeństwa. Każda ze stron tak naprawdę prowadzi tu swoją grę i nawet książę Angouleme potrafił mnie zaskoczyć. Pięknie i bardzo urokliwie jest pokazana miłość między Markiem a Penelope, ich wzajemne przywiązanie i to, że kocha się kogoś za to jaki jest, a nie za to jak wygląda.
Bez dalszego zdradzania treści powiem, że powieść Niedoskonali mogą bez obaw przeczytać miłośnicy Trylogii Klątwy i na pewno będą zadowoleni. Historia jest dobrym uzupełnieniem tego, o czym w trylogii właściwej się tylko napomykało. Akcja toczy się szybko, czytelnik co rusz jest zaskakiwany niespodziewanymi zwrotami akcji, a przy okazji uroni też łzę.
Przyjemnie jeszcze raz wrócić do magicznego świata Trolii. Polecam.
Tajemnica nawiedzonego lasu
Każdy nastolatek lubi wyrwać się z domu, szczególnie w lecie. Wtedy kuszą wszelakie jeziora, mogące ochłodzić rozgrzane upałem ciała, kolonie, gdzie młodzież może poznać wielu nowych kolegów oraz przeżyć masę przygód. Jednak Nina Pankowicz od pamiętnych wakacji w Markotach jest innego zdania... To wówczas dowiedziała się, że Anioły tak naprawdę nie są wysłannikami Boga, lecz istotami poszukującymi Wybrańca- kogoś, kto ma ocalić ich przed Bestią. Teraz, dwa miesiące po mrocznych wydarzeniach, dziewczyna wierzy, że ONI zgubili jej trop, a mury domostwa są w stanie ochronić ją przed największym złem. W końcu po zmarłym Wybrańcu -jak kilku jej towarzyszy- otrzymała cząstkę mocy... Jest jednak w ogromnym błędzie. Wraz z innymi nastolatkami, pośród których odnalazła dawnych kompanów z Markotów, trafia do zamkniętego budynku- Totenwald. Otoczone przez las mury mają uniemożliwić młodzieży ucieczkę, a tym samym ułatwić badania nad nimi. Nikt nie wie, co ich czeka...
Co jako pierwsze decyduje o tym, że skłaniamy się ku jakiejś książce? Możemy tu wymieniać m.in. opinie blogerów, dobrą promocję, ulubiony gatunek. Dla mnie "miłość" do jakiejś lektury rozpoczyna się od okładki, a jeżeli treść jest równie dobra, to pozostaję w owym "stanie zakochania". Tym razem było podobnie; z drugiej strony intrygowało mnie to, jak pani Kańtoch poradziła sobie z umiejscowieniem -bądź co bądź- postaci młodszych ode mnie w mrocznej rzeczywistości. A o tym, że poradziła sobie znakomicie, świadczy wysoka ocena.
Pierwszego tomu nie czytałam, i jak to w takich sytuacjach bywa, lekko się obawiałam, że nie nadążę za wydarzeniami. Że tom poprzedzający zawierał jakies informacje, niezbędne do zrozumienia następcy. Tak się jednak nie stało; autorka nawiązuje do poprzednich wydarzeń, wprowadza w nie czytelnika, nie marnując czasu na streszczanie całości części pierwszej. I tyle było mi trzeba.
Akcja bardzo wciąga, niemal nie można się od lektury oderwać. Problemem także nie okazał się wiek bohaterów- jak wspominałam, są to nastolatkowie, a Nina ma zaledwie trzynaście lat. Nie miałam jednak poczucia, że tak ważna misja spoczywa w rękach dzieci, a wręcz przeciwnie. Bohaterowie wykazywali się bowiem odwagą oraz sprytem, których niejeden dorosły mógłby im pozazdrościć. Czytelnik skupia się znacznie bardziej nad tajemniczym lasem otaczającym Totenwald, kryjącym mroczną tajemnicę- wymarłą wieś oraz przepołowiony kościół. Jeden z opiekunów o kryptonimie Lis szczególnie interesuje się tamtym miejscem. A że nina posiada dar bystrości, postanawia podrzucać jej kolejne wskazówki do rozwiązania dawnego sekretu- czy naprawdę jego rodzinę wymordował starszy brat? W odnalezieniu odpowiedzi na coraz więcej pytań pomagają głównej bohaterce dawni przyjaciele, poznani w Markotach- odważna Tamara, chojrak Hubert oraz Jacek, który po zmarłym Wybrańcu otrzymał dar zręczności.
W środku można znaleźć kilka ilustracji, co dodaje lekturze smaku. Historia sama w sobie jest ciekawa, nietuzinkowa i gdyby takowy gatunkowy odłam istniał, określiłabym ją jako powieść grozy dla młodzieży. I co najważniejsze- każdy czytelnik, niezależnie od wieku, spędzi z ową książką fantastyczny czas. Teraz moim obowiązkiem staje się odszukanie tomu pierwszego, a także oczekiwanie na pojawienie się kolejnych.
Tajemnicę nawiedzonego lasu polecam przede wszystkim tym, którzy lubią to delikatne poczucie grozy, bez rozlewu krwi. Ta lektura bardziej zmusza naszą wyobraźnię do działania, niż niejeden światowej sławy horror.
Wilcze kobiety
Komisarze: Daniel Laszczak i Roman Then prowadzą sprawę przeciwko Adrianowi Sieradzkiemu, trzęsącemu lokalnym półświatkiem. Jak bywa w przypadkach ustawionych osób, brakuje im solidnych dowodów i pewności, że ci, którzy obiecali zeznawać, rzeczywiście to zrobią. Niespodziewanie na progu komisariatu staje Unisława Sarat, była kochanka Pastora, zdecydowana dorzucić brakujące zeznania. Jednak... ktoś nieustannie podąża tropem kobiety, a ona sama po kilku dniach znika. Policja z kolei odnajduje zmasakrowane zwłoki młodszego z Sieradzkich- Artura, na czas pobytu brata w więzieniu trzymającego pieczę nad jego interesem. Wszystkie tropy prowadzą do Uny, jako tej, która miała wiele powodów, aby zemścić się na owej rodzinie...
Gdzie zaczyna się prawda, a kończy kłamstwo? I czy Unisława naprawdę jest ofiarą? A może tylko chce odciągnąć od siebie uwagę śledczych... ?
Należało od razu przywołać maskę, za którą Una przez tyle lat się chroniła. Tępa, bezmyślna, pusta. Una wiedziała, że ludzie tak o niej myślą, i cieszyła się z tego. Oznaczało, że dobrze grała swoją rolę. Nie okazuj, że cię zraniono, że czujesz się upokorzona. Nie zdradź się z bólem, rozpaczą, a nawet rozbawieniem. Wtedy cię nie dosięgną.
Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest magnetyczna okładka. Chyba nic bardziej nie przyciąga wzroku niż połączenie zimowego krajobrazu, pięknej kobiety oraz równie majestatycznego stworzenia- wilka. Do tego dodajmy tylko intrygujący tytuł i już mamy połowę sukcesu. A czy pod tym pięknym frontem kryła się równie dobra treść? Owszem.
Kiedy rozpoczęłam swoją przygodę z lekturą, lekko obawiałam się, że zdecydowałam się na coś, co nie należy do kręgu moich zainteresowań. Po opisie można wywnioskować, iż to historia krążąca wokół gangsterów, narkotyków, prostytucji, etc. I owszem, po części tak jest, jednak owa tematyka nie zdominowała fabuły. Ważniejszym stało się rozwiązanie sprawy morderstwa młodszego Sieradzkiego, i -oczywiście- odnalezienia Uny. Całej i zdrowej.
Ogromny plus dla pani Greń za stworzone postacie. Bohaterowie jawią nam się niczym ludzie z krwi i kości, a rozmowy prowadzone między sobą jedynie tego dowodzą. W odpowiednich sytuacjach pozwalają sobie na luźną wymianę zdań, często wywołując tym samym uśmiech na twarzy czytelnika (szczególnie, gdy riposta jest celna), w innych zaś zachowują odpowiednią powagę. Pełen profesjonalizm. Emocje są rzeczywiste, nie papierowe, dzięki czemu dużo łatwiej wczuć się zarówno w śledztwo, jak i inne, toczące się na kartach książki wydarzenia.
Na nudę nie można tu narzekać; akcja toczy się wartko, a w każdym kolejnym rozdziale czeka na czytelnika nowe zaskoczenie. Tajemnice rozwiązywane są powoli, lecz systematycznie. Autorka nie nuży odbiorcy zbyt długimi opisami otoczenia czy kolejnych, wchodzących na scenę postaci. Wszystko dzieje się we własnym rytmie. Zakończenie było dla mnie ogromnym szokiem; może nie tyle sam finał, co raczej... rodzaj relacji, jaka połączyła ostatecznie braci. Jako że Wilcze kobiety to już czwarty tom cyklu, można by się obawiać, że ciężko będzie wbić się w całą, toczoną już wcześniej opowieść. Nic bardziej mylnego- odnoszę wrażenie, że książki można czytać bez połączenia "tom po tomie", a mimo to żadna równowaga nie zostanie zachwiana. I ostatecznie uzyskujemy odpowiedź, dlaczego pani Greń wybrała akurat taki tytuł dla kolejnej części- wilcze kobiety. Kobiety, które walczą o swoje dobro. Które chronią "młode" przed brutalnym światem. Kobiety, które poświęcają się w całości.
Teraz już wiem, że warto sięgnąć po poprzednie części Wiślańskiego cyklu, i z pewnością to zrobię. Hanna Greń udowodniła, że o "męskich sprawach" kobieta może pisać równie dobrze, o ile nie lepiej. A lepszej zachęty nie trzeba, prawda?
Pusta noc
Tematyka słowiańska, demony, umarlaki i polskie urban fantasy to ostatnio temat bardzo oblegany na rynku rodzimej fantastyki. Właśnie w tym kierunku podążyła także Pulina Hendel w drugim w swojej młodej karierze cyklu. Jak prezentuje się jej Żniwiarz?
Mówią, że demony, zabobony i czary odeszły już do przeszłości. Czy na pewno?
Na pierwszy rzut oka Magda jest zwykłą dwudziestolatką. Czas wypełnia jej praca w małej księgarni oraz obowiązki domowe. To jednak tylko pozory, gdyż w wolnych chwilach, zamiast spotykać się z rówieśnikami, Magda tropi upiory rodem ze słowiańskich wierzeń. Z krainy umarłych ucieka najpotężniejsza istota, z jaką żniwiarze kiedykolwiek musieli się zmierzyć. Tymczasem między Magdą a Mateuszem, tajemniczym chłopakiem, który niedawno wprowadził się do miasteczka, zawiązuje się nić sympatii. Dziewczyna pokazuje Mateuszowi świat słowiańskich wierzeń, nie mając pojęcia, że już wkrótce ona i jej przyjaciele znajdą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
To, co przyciągnęło mnie do sięgnięcia po książkę to przede wszystkim opis i świat, który autorka stworzyła na kartach swojej powieści. Nie ukrywam, że demony, powracające z martwych istoty, duchy, to rzeczy, które lubię w fantastyce. W dodatku książkę poleca sama Maja Lidia Kossakowska, która wydała na świat jakże dobrego Siewce Wiatru (i jego kontynuację). Trzecim aspektem jest okładka, która przyciąga zdecydowanie wzrok z księgarskiej półki, budzi ciekawość wnętrza. Czy cała oprawa jest warta treści? Muszę przyznać, że po lekturze pierwszego tomu mam lekki niedosyt...
Pusta noc jest pierwszym tomem trylogii Żniwiarz. Tomem, który jest napisany zadziwiająco poprawnie. Miałem lekkie wątpliwości, głównie przez nieznane mi wcześniej nazwisko autorki. Paulina Hendel całkiem fajnie radzi sobie z rozbudowywaniem fabuły, wątkami pobocznymi, czy nakreślaniem postaci. Jednakże jeśli chodzi o fabułę i akcję, jest nieco gorzej. Przede wszystkim brakowało mi owej mitologi słowiańskiej, która to domniemaną wizytówką powieści. Niektóre elementy powieści, głownie w sferze fantastycznej, są zbyt oczywiste dla autorki, przez co cierpi czytelnik. Brakuje mi bardziej szczegółowych opisów egzorcyzmów, broni którą bohaterowie używają do walki ze złem, tajemniczej mieszanki ziół która odpycha obce siły. Sama postać Żniwiarza jest nakreślona, w moim odczuciu, dość powierzchownie. Te małe uszczerbki powodują, że fabuła wydaje się mało dopracowana.
Pusta noc jest powieścią napisaną poprawnie. Wydaje mi się jednak, że pomysł i chęć stworzenia oryginalnej powieści nieco przerosły umiejętności autorki. Mimo wszystko jednak skuszę się na tom numer dwa, bo mimo wszystko, Paulina Hendel ma w sobie potencjał, który - mam szczerą nadzieję - pozwoli jej na wyszlifowanie niedociągnięć.
Mity skandynawskie
Choć wiele osób uważa mitologie za rzecz nudną, mnie ona zawsze fascynowała. Od dziecka uwielbiałam zatracać się w tych opowieściach, czytać o bogach, powstaniu świata, a także o jego nieuchronnym upadku. O ile mitologia grecka uchodzi za najbardziej znaną i rozpowszechnioną, druga w kolejności jest prawdopodobnie mitologia rzymska, tak pozostałe – z innych regionów globu – są nieco mniej powszechne, a przynajmniej były. Teraz coraz częściej można natrafić na opowieści prosto ze Skandynawii. Czyżby stał za tym sukces odniesiony przez filmy Marvela o słynnym Thorze i Lokim?
Roger Lancelyn Green przedstawił mitologię skandynawską od powstania świata do ragnaroku, czyli jego zakończenia. W poszczególnych rozdziałach ujął wiele opowieści, w których nie brakuje tych najsłynniejszych bogów, takich jak Odyn czy Thor, o których każdy gdzieś chociaż słyszał. Wszystkie mity łączy prawdopodobnie jedno – świat zawsze wyłania się z chaosu, a następnie rozwija się w konkretnym kierunku. Trzeba jednak przyznać, że mitologia skandynawska w wielu aspektach różni się od mitologii greckiej, którą kazano nam czytać w szkole podstawowej. Zawiera w sobie prawdopodobnie najbardziej krwawe opowieści, choć oczywiście w pozostałych legendach, z innym rejonów, również nigdy nie brakowało wojny czy rodzinnych sporów.
Trzeba przyznać, że w tych opowieściach główne skrzypce grają mężczyźni. Oczywiście nie brakuje tutaj postaci kobiecych, ale zdecydowanie są one na nieco dalszym planie. Najlepiej przedstawiona zostaje prawdopodobnie Freja, bogini młodości i piękna. Co ciekawe, żona władcy bogów, Odyna, czyli Frigg, raczej nie pojawia się tutaj zbyt często. Jednak to przede wszystkim męskie potyczki i wyprawy stanowią sedno tych opowieści. Często pojawia się postać Thora i Baldura, a także pozostałych synów Odyna, stale przewija się gdzieś Loki, olbrzym przygarnięty przez bogów, który słynnie z wprowadzania niezłego zamieszania. W niezwykle umiejętny sposób snuje swoje intrygi i knuje spiski, z powodów których dzieje się wiele złego.
Green opisuje wszystkie historie w sposób bardzo barwny i uporządkowany. Nieuchronnie zbliżamy się do ragnaroku, upadku świata bogów. Asgard ma ulec zagładzie. W moim odczuciu książka ta jest bardzo dobrym zaprezentowaniem legend ze Skandynawii, które bywają naprawdę intrygujące. Oczywiście podobnie, jak ma to miejsce w przypadku innych mitologii, jedne opowieści są przyjemniejsze, inne nieco mniej – zawsze jest to kwestia gustu czytelnika i przyznaję, że i w tym zbiorze znalazły się takie momenty, które miałam ochotę przeskoczyć. Moim ulubionym bohaterem wciąż pozostaje Loki! Jednak najbardziej w tych wszystkich opowieściach podoba mi się siła, jaka w nich drzemie. Wiadomo, nie brakuje tutaj spisków, intryg, nawet czynów, które po prostu są okropne i nie powinno się aż tak oszukiwać bliźniego, jednak trzeba przyznać, że wszyscy bohaterowie cechują się siłą i odwagą. Wydaje mi się, że Green naprawdę dobrze zaprezentował sylwetki bogów, a także całą historię ich powstania i upadku, choć być może nie jest ona aż tak rozległa, jak mogłoby się wydawać.
Jestem pozytywnie zaskoczona tą pozycją i szczerze polecam sięgniecie po nią każdemu fanowi mitologii skandynawskiej i ogółem opowieści tego typu. Jeżeli chcecie poszerzyć nieco swoją wiedzę, albo nawet porównać podania z różnych części świata, to ta książka z pewnością Wam w tym pomoże. Jest napisana w bardzo przyjemny sposób, a przedstawione w niej historie czyta się naprawdę z zainteresowaniem, przynajmniej przeważającą większość z nich. No i trzeba wspomnieć również o samym wydaniu – oprawa graficzna jest naprawdę perfekcyjna, a ilustracje w wykonaniu Alana Langforda sprawiają, że całość czyta się jeszcze przyjemniej!
Idiota skończony
Z antologiami opowiadań jest tak, że albo bardzo się je lubi, albo nie lubi się ich wcale. Zwolennicy tej drugiej opcji nie przepadają za gwałtownymi zmianami klimatu, fabuły, za krótką formą ogółem. A miłośnicy antologii? Sama do nich należę: uważam, że zbiory opowiadań, zwłaszcza różnych autorów, to świetna okazja, żeby zapoznać się ze stylem różnych pisarzy i wzbogacić swoją listę „do przeczytania” o książki konkretnego twórcy. Tego też oczekuję od antologii „Idiota skończony” – chcę poznać sposób pisania autorów, których dotąd nie miałam okazji czytać, ale także dobrze się bawić przy opowiadaniach tych, których twórczość już poznałam.
Pierwsze, co trzeba powiedzieć o tym zbiorze – ma intrygujący tytuł. Z blurba możemy się dowiedzieć, że nieprzypadkowy: historie ma łączyć głupota bohaterów. Jestem zdania, że błądzić to rzecz ludzka, a bohaterowie literaccy mają do tego takie samo prawo, jak realnie istniejący ludzie, toteż z chęcią zagłębię się w świat mniej lub bardziej fatalnych omyłek.
Fabryka Słów proponuje antologię tekstów dwunastu autorów, z których większość ma już niezły dorobek twórczy. W każdym razie – nie są to nazwiska przeciętnemu czytelnikowi fantastyki nieznane. Szkoda tylko, że w tej stawce są zaledwie dwie kobiety, ponieważ kobieca fantastyka w Polsce ma się dobrze i warto z tego skorzystać. Przystępuję do lektury z nadzieją, że chociaż płeć męska dominuje, to nie zdominuje mnie wyzierający z kart maczyzm.
Trudno pokrótce opowiedzieć o wszystkim, z czym spotka się czytelnik w „Idiocie skończonym”. Będzie trochę science fiction, nieco postapo, sporo urban fantasy i fantastyka trudna do sklasyfikowania. Jeżeli sięgniecie po tę pozycję, poznacie nietypowe skrzaty domowe, gniew młodej, uczuciowej wiedźmy, czy ponury los żołnierzy zmuszonych nieustannie walczyć o niepodległość. Zobaczycie przyszłość ponurą i... jeszcze bardziej ponurą? I trochę przeszłości. Dowiecie się też, jak twórczo wykorzystać spuściznę Cesarstwa Rzymskiego oraz jakich błędów żołnierzom się nie wybacza.
Jak w każdej antologii, poziom nie jest równy. Przeczytałam opowiadania zachwycające i opowiadania, których fabułę wkrótce zapomnę. Na pewno zachwyciła mnie twórczość żeńskiej części stawki. Otwierający zbiór tekst Anety Jadowskiej, od którego antologia zaczerpnęła swój tytuł, to urocza wariacja na temat funkcjonowania magii i czarownic we współczesnych realiach. Główna bohaterka popada w nieliche tarapaty z powodu swojego artystycznego talentu i zalotów młodego czarodzieja parającego się magią roślinną. Brak tu rzewnych, czy banalnych scen. Jadowska postawiła na humor i dynamiczną akcję. Wyszedł tekst, który skończył się zdecydowanie za szybko – chętnie przeczytałabym całą powieść z tymi bohaterami.
„Garażowy” Ewy Białołęckiej to także urban fantasy, tylko że związane ze słowiańską demonologią i wiarą w opiekuńcze duchy domów, obór, łaźni i innych miejsc, w których człowiek potrzebuje wykwalifikowanej pomocy magicznej. Folklorystyczny motyw został ograny w bardzo nieoczekiwany sposób, a Świeca vel Chopper na stałe wejdzie do grupy moich ulubionych postaci literackich. I zapewne nie tylko moich.
Podobał mi się też tekst Tomasza Kołodziejczaka "Zmierzch nad Weroną". Został oparty na bardzo interesującym, logicznym i niezbyt jeszcze w polskiej literaturze eksploatowanym pomyśle. Współczesna Europa zmuszona jest wrócić do czasów Cesarstwa Rzymskiego, ale już nie jako ośrodka potęgi, lecz własnej karykatury i swoistego parku rozrywki dla turystów nacji rządzącej. Co to za nacja? Przeczytajcie sami. Warto dla pomysłu, nawet jeśli fabularnie opowiadanie nieco kuleje.
Ciekawego pomysłu nie można też odmówić "Wyklętym" Michała Gołkowskiego oraz "Nocy na Dużej Ziemi" Bartka Biedrzyckiego. Nieprzypadkowo wspominam o tych tekstach razem – chociaż są pomysłowe i dobrze poprowadzone fabularnie, drażni mnie w nich – w różnym stopniu – ta sama rzecz. Zaznaczanie rosyjskości przez spolszczenie rosyjskich słów i konstrukcji, co wychodzi nieco karykaturalnie. Rusycyści niech nie czytają, cała reszta pewnie uzna tę stylizację za ciekawą.
Wspomnę też o "Głębi. Ciałaku" Marcina Podlewskiego. Science fiction to bodaj jedyny gatunek, którego autentycznie nie lubię – ale mimo że to opowiadanie było hard sf, zostało mi w głowie. Przypomina – w dobrym sensie! – radziecką science fiction lat sześćdziesiątych, ze sporą ilością technicznych detali, ale i zwrotem w stronę człowieka i tego, co to znaczy „być człowiekiem”. Jako niefanka gatunku mogę powiedzieć, że dla mnie to kawał dobrej roboty.
Pozostałe opowiadania z różnych względów nie zostaną na długo w mojej pamięci, ale może akurat wam się spodobają. Po tę antologię warto sięgnąć zwłaszcza po to, żeby poznać ciekawych i różnorodnych polskich autorów fantastyki. Polecam szczególnie osobom, które zarzekają się, że nie lubią tego, jak piszą Polacy – a nuż zmienicie zdanie?