Rezultaty wyszukiwania dla: Mięta
Greccy herosi według Percy'ego Jacksona
Życie w świecie mitów, pełnym potworów i boskich ingerencji w decyzje śmiertelników nie jest łatwe ani przyjemne. Percy Jackson dobrze o tym wie. Na każdym roku czyha na człowieka jak nie klątwa, to pokusa, której oprzeć się nie sposób. Najgorsze jest to, że na co by się człowiek nie zdecydował i tak wybierze źle, bo takie założenie przyjęli przecież greccy tragicy. Bogowie nie dają człowiekowi żyć w spokoju i harmonii, a jeśli ten człowiek jest w dodatku herosem, czyli dzieckiem śmiertelniczki i boga z Olimpu, wtedy ma już przekichane. Jak bardzo? Bardzo, bardzo.
Rick Riordan to specjalista w nadawaniu starożytnej mitologii nowych znaczeń i kontekstów. Najpierw zdobył sobie serca czytelników serią o Percym Jacksonie, a potem stworzył serię o Olimpijskich herosach. Fabuła obu serii tematycznie dotyczyła mitologii greckiej i rzymskiej. Następnie do rąk czytelników trafił cykl zatytułowany Kroniki rodu Kane związany z mitologią egipską, natomiast tej jesieni na rynku książkowym pojawił się pierwszy tom nowej serii bazującej na mitologii skandynawskiej. Naprawdę pomysłowości mógłby pozazdrościć Riordanowi niejeden pisarz.
Książka zatytułowana Greccy herosi według Percy'ego Jacksona stanowi specyficzny dodatek dla fanów młodego herosa. We wstępie młody bohater wyjaśnia czytelnikowi, że skuszony dożywotnimi dostawami pizzy i żelków, zdecydował się na napisanie książki o najsławniejszych herosach z mitologii. Ich barwne życiorysy, pełne przygód i niespodziewanych zakrętów losu, stanowią wspaniały materiał do snucia gawęd dla spragnionych nowych historii czytelników.
W dwunastu opowieściach Percy przedstawia nam swoje wersje przygód herosów. Trzymając się wersji znanej nam z mitów, heros opowiada o postaciach, z którymi, jako syn Posejdona, miał możliwość spotkać się osobiście. W snutych historiach nie chodzi o to, by dowiedzieć się czegoś nowego, bo przecież dzięki mitologii wiemy, jak potoczyły się losy Herkluesa czy Tezeusza. Percy jednak opowiada o nich na swój specyficzny sposób. Nieustanne pakowanie się w tarapaty przypisuje na przykład ADHD, które według niego ma każdy heros. Swoich bohaterów ubiera na modę współczesną, a komunikować im każe się za pomocą sms-ów i smartfonów. Dzięki temu znane już historie przybierają zupełnie inny wydźwięk. Percy narrator nie pomija wstydliwych czy brutalnych faktów z życia herosów, stara się opowiadać bardzo rzetelnie, nikogo też ostatecznie nie gloryfikuje ani nie potępia.
Wydanie zawiera ilustracje autorstwa Johna Rocco, stałego współpracownika Ricka Riordana, dzięki którym snuta historia jest przyjemniejsza i łatwiejsza w odbiorze.
Dzięki niniejszej antologii dowiemy się, jak dzielnym i opiekuńczym synem był Perseusz. Poznamy boginię Afrodytę w nowej roli, a mianowicie wrednej teściowej w historii o Erosie i Psyche. Wspólnie z Herkulesem wykonamy dwuanaście głupich prac, przy których trzeba się nie lada napocić. Dowiemy się, jakie są konsekwencje prowadzenia ognistego rydwanu bez prawa jazdy i znajomości trasy. Zobaczymy też na własne oczy, że bogowie nie są zbyt wychowawczy i pedagogiczni jako rodzice dorastających nastolatków. Wspólnie z Jazonem i Argonautami udamy się w pełną niebezpieczeństw podróż po złote runo z superowcy. Żeby nie było, że herosami mogli być tylko mężczyźni, Percy przytoczy nam kilka historii o dzielnych kobietach, które, jak na tamte czasy były prawdziwymi feministkami. Kyrene, Atalanta i Otrera są najlepszym na to dowodem.
Zbiór ten to prawdziwa perełka nie tylko dla miłośników mitologii. Napisany prostym, przystępnym językiem, przyjaznym dla współczesnego czytelnika, spodoba się i starszym i młodszym odbiorcom. Percy ze znaną sobie swadą przybliża nam te historie, a humor i kpina, z jaką je opowiada, sprawiają, że nie tylko przyjemnie się je czyta, ale też z pewnością na długo zapamięta.
Wstyd się przyznać, ale książka ta jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością Riordana. Jej lektura stała się dla mnie motywatorem, by zacząć przygodę z Percym Jacksonem, ale przede wszystkim sięgnąć po pierwszą antologię tego autora traktującą o greckich bóstwach.
Polecam lekturę greckich herosów. Jest zabawna, wzruszająca i dowcipna. Naprawdę warto.
Milczenie lodu
Kristin skupiła całą uwagę na podręczniku do medycyny, pozostawiając Ariego Thora własnym, nie do końca wesołym rozmyślaniom. Ciszę przerwał dzwonek telefonu- jeszcze wtedy bohaterowie nie wiedzieli, ile zmian w ich życie wprowadzi to jedno, krótkie połączenie. Po drugiej stronie linii odezwał się męski głos, policjant z małej miejscowości Siglufjordur, jak później się okazało. Miał dla Ariego propozycję niemal nie do odrzucenia- pracę na miejscowym komisariacie, tam, gdzie największym "przestępstwem" dotychczas okazała się sąsiedzka kłótnia. Cisza, spokój. Główny bohater przyjmuje propozycję i tak trafia do sennego miasteczka. Jednak... niedługo po jego przyjeździe dochodzi do wypadku, niebezpiecznie przypominającego umyślne zabójstwo. Czy autor poczytnej książki naprawdę tak nieszczęśliwie spadł ze schodów, czy ktoś mu w tym pomógł? Żeby tego było mało, na barki miejscowych policjantów spada kolejna sprawa do rozwikłania- ktoś pozostawił przed jednym z domów półnagą, zakrwawioną kobietę... która mimo to żyje.
Podejście do skandynawskiej literatury- runda kolejna, tak mogłabym nazwać swoją decyzję odnośnie sięgnięcia po tę pozycję. I nie, nie należę do wrogów tamtejszych literackich klimatów, bynajmniej. Powód, dla którego na moim "czytelniczym koncie" znajduje się zaledwie kilka utworów tego rodzaju jest bardziej prozaiczny, zwyczajnie... jakoś nigdy nie mogłam na te książki trafić. Ale jak widać, do czasu. Czy Milczenie lodu to kolejny kryminał, który mnie do siebie "przyspawał"?
Rzekłabym, że nie do końca. Jak już wspomniałam na początku, Ari Thór przeprowadza się do małej miejscowości, tam, gdzie diabeł mówi dobranoc. Daleko od cywilizacji, od ukochanej Kristin, z którą przecież pragnął stworzyć normalny, ciepły dom. Każdy większy opad śniegu może doprowadzić do odcięcia Siglufjordur od świata, zamknąć wszelkie drogi i dosłownie ukryć mieszkańców przed resztą świata. Miejscowi są do tego przyzwyczajeni, ale co z Thórem? Szybko jednak okazuje się, iż bohater będzie mieć o wiele ważniejsze powody do rozmyślań niż ilość śniegu za oknem. Milczenie lodu to dwie sprawy, prowadzone "obok siebie"- wypadku pisarza i zakrwawionej kobiety. I choć w pierwszej ze spraw wszystko wskazywało na nieszczęśliwy (i śmiertelny!) wypadek, to... cóż, spostrzegawcze oko Ariego wyłapało pewne nieścisłości.
Tuż obok spraw kryminalnych toczą się wydarzenia typowo obyczajowe. Ari Thór jako nowy członek małej społeczności musi nie tylko przyzwyczaić się do nowego miejsca zamieszkania i otaczających go ludzi, ale także do sposobu reagowania na pewne sytuacje. Bardzo ciężko wtopić się w tło, gdy każdy nieustannie przypomina o Twojej "obcości". Stąd też młody funkcjonariusz ma podwójny problem przy rozwiązywaniu mrocznych zagadek- mieszkańcy nie przepadają za "nowymi", mieszającymi się w ich sprawy, często sięgające wiele lat wstecz. A jak się okazuje, to sekrety sprzed lat mają ogromny wpływ na teraźniejszość... Jak przebić się przez pancerz niechęci i jednocześnie uzyskać odpowiedzi na tak wiele pytań? Dodatkowo Ari musi stawić czoła... własnym uczuciom. W dawnym miejscu zamieszkania pozostawił Kristin wierząc, iż po pierwszej złości na dziewczynę spłynie opamiętanie, jednak już po przeprowadzce poznaje Uglę, blisko związaną ze zmarłym w nie do końca jasnych okolicznościach pisarzem. Przyznam, że miłosne rozterki bohatera nieco mnie bawiły i ciekawa jestem, jak też rozwiąże ów problem w kolejnych tomach. Prawda jest taka, iż w Milczeniu lodu bardziej zainteresowała mnie strona obyczajowa, niż kryminalna. Czytało mi się dość opornie, sprawy wydawały się mało ciekawe, dopiero pod koniec nabierają tempa. Powodem tego może być także to, iż jest to tom pierwszy, więc autor poniekąd zobligowany jest do dokładnego opisania otoczenia głównego bohatera. Powiedzmy, że im dokładniej, tym lepiej dla nas, czytelników. Tutaj jednak tło obyczajowe trochę za bardzo przesłoniło bieg śledztw, a były przecież dwa, więc sama nasuwa się myśl- jakim cudem "nie obroniły swojego miejsca" w książce?
Podsumowując, pierwszą część nowej serii odebrałam pół na pół- ciekawie i wyczerpująco opisane tło, otoczenie, reakcje ludzi na nowo przybyłego. Sprawy kryminalne może już trochę mniej wciągające, ale sądzę, iż w kolejnych tomach będzie już inaczej. Zmierzycie się z Milczeniem lodu?
Pojazdy
Do tej pory podczas domowych porządków znajduję pozostałości po grze typu memory z dzieciństwa. Pojedyncze, zapomniane karty z prostymi grafikami owoców. W swoim czasie byłam mistrzem tego typu rozgrywek. Gdy podrosłam, a w codzienność wkroczyły komputery, znajdowałam internetowe wersje tejże formy ćwiczenia pamięci. Teraz bawię się podobnie w szczególnie długich kolejkach, dzięki aplikacji w telefonie. Niedawno jednak trafiła się możliwość powrotu do lat dziecięcych i „analogowej" wersji memory. W dodatku idealnie korespondującej z moimi zainteresowaniami.
Zasady tego rodzaju gier nie są trudne i zna je chyba każdy. Wystarczy wyjąć karty z pudełka i rozłożyć je przed sobą ilustracją do dołu. Do partii najlepiej usiąść w dwie do czterech osób. W każdej turze gracz może odkryć dwie karty. On i pozostali mają za zadanie je zapamiętać i w późniejszym etapie wskazać w swojej turze dwie identyczne. Wygrywa osoba, która zbierze ów par najwięcej.
Do tej pory spotykałam się z bardzo prostymi, wręcz infantylnymi ilustracjami do kart memory. Wydawnictwo Edipresse Książki poszło jednak o krok dalej i stworzyło serię sygnowaną osiągnięciami Beaty Pawlikowskiej oraz Jacka Boneckiego. Ta recenzja dotyczy zestawu drugiego z wymienionych i zatytułowana jest „Pojazdy".
Chociaż na pudełku wśród przykładowych kart znajdują się tylko pojazdy silnikowe, to wewnątrz znaleźć można również fotografie okrętów czy śmigłowca. Nie ma ich zbyt wiele, ale stanowiło to dla mnie niejakie zaskoczenie. Niemniej statek czy śmigłowiec, to przecież również forma pojazdu. Wszystkie kartoniki, a jest ich w pudełku 48 sztuk (24 pary), a właściwie ilustracje do ich stworzenia wykorzystane, zostały wykonane przez Jacka Boneckiego. Niemal wszystkie zdjęcia są dynamiczne, uchwycone w trakcie ruchu; z piaskiem bijącym spod kół albo w locie (to nie żart). To nie pozowane i oczywiste fotografie, a wyraźnie wyczekane i wypracowane ujęcia.
Każda ilustracja opatrzona jest podpisem, dając graczowi szansę na wykorzystanie jednej z dwóch strategii (tudzież opcji mieszanej) – zapamiętywania ilustracji lub nazw. Prawda jest taka, że próbowałam obu wersji i obie okazały się równie skomplikowane. Po pierwsze, zdjęcia, jako wykonane podczas rajdu na pustyni (w większości) są do siebie dość podobne – tumany piaskowego kurzu, podobnie oklejone pojazdy. Po drugie, nazwy także bywają zwodnicze – np. „quad rajdowy" i „quad Yamaha". To bardzo dobrze, bo czyni rozgrywkę ciekawą nie tylko dla dzieci, ale również dorosłych.
Skoro już o tym mowa, to memory „Pojazdy" mogą się okazać doskonałym sposobem na kompromis edukacyjno-rozrywkowym, a także na zarażenie pasją swoich dzieci. Drogie mamy i tatusiowie, jeżeli jesteście fanami rajdów samochodowych, powinno Was ucieszyć, że teraz już trzylatek – pod płaszczykiem zabawy – może rozpocząć naukę w tym zakresie i za niedługo rozróżniać Forda Raptora od Nissana pickupa. Jak dla mnie to fantastyczna wiadomość.
Memory „Pojazdy" mają właściwie wszystko, co powinna posiadać podobna gra – oryginalne i ciekawe zdjęcia, porządny walor edukacyjny i naprawdę solidne wykonanie. Kartoniki są sztywne, a fotografie wyraźne. Nawet faktura opakowania jest przyjemna, jakby stanowiąc zapowiedź jakości pozostałych elementów. W ramach bonusu właściciel gry może także, przy pomocy specjalnej aplikacji, obejrzeć inne fotografie Jacka Bonarskiego. Polecam!
Hardboiled. Antologia nowel Neo-Noir
"Hardboiled. Antologia nowel Neo-Noir" - ten tytuł na okładce może brzmieć dla niewtajemniczonych w skomplikowaną hierarchię literackich gatunków przerażająco, więc – chociaż zwykle tego nie robię – na początek małe wprowadzenie. Ten rodzaj kryminału i powieści detektywistycznej narodził się w XX wieku w połowie lat 20 w Stanach Zjednoczonych. Na skutek zubażania społeczeństwa, upadków kolejnych fortun, zwiększającego się bezrobocia oraz bezdomności, nieustających informacji o intrygach, przekrętach, korupcji, mafiach i temu podobnych, dotychczasowi literaccy detektywi musieli przejść przemianę, by dostosować się do nowego świata. Superbohaterowie, prawi bez względu na okoliczności ewoluowali w cyniczne i zmęczone życiem bestie, zyskując miano „rycerzy w przybrudzonych zbrojach". Z famme fatale u boku i mizoginią za pasem stawali do walki z najciemniejszymi przejawami okrucieństwa, nierzadko sami się ku niemu skłaniając. Nie bez znaczenia okazała się także naturalistyczna warstwa opisowa, która szczególnie upodobała sobie akcentowanie cielesności. Zwłaszcza, gdy chodziło o brutalne w tę cielesność ingerowanie.
Brzmi bezkompromisowo mrocznie? To dobrze, bo tak brzmieć miało i w takie założenia starali się wpisać twórcy antologii, na którą składają się cztery opowiadania. Wszystkie napisane przez mężczyzn: Roberta Ziębińskiego (autor opowiadania „Śpij, kochanie, śpij"), Juliusza Wojciechowicza (pomysłodawca i autor „Lany"), Marka Zychla („Ambisentencja") oraz Kornela Mikołajczyka („Chińska podróbka"). Dodatkowo zbiór wstępem opatrzył Mariusz Czubaj, przybliżając główne cechy charakterystyczne dla gatunku.
Opowiadań poza wpisaniem się w ten sam literacki nurt pozornie nic nie łączy. Różne miejsca, czasy, bohaterowie i sprawy; różne kobiety w łóżkach, podejście do świata i poziom brutalności. A jednak wszystkie cierpią na tę samą przypadłość – oryginalny pomysł, który ostatecznie okazuje się nie do końca wykorzystany. Niezależnie bowiem od tego, które opowiadanie podobało mi się najbardziej, a które najmniej, to bezwzględnie wszystkie wbijały mi nieprzyjemną szpilę sztampy wraz z wyjaśnieniem kreowanej na kartach zbioru intrygi.
Zrobił to autor „Śpij, kochanie, śpij", który pretekstem do poprowadzenia historii uczynił niepokojący zbieg okoliczności – piątkę zmarłych na zawał mężów na koncie, których śmierć nie dawała żonie żadnej formy zysku. Pomimo braku dowodów sprawa kobiety trafia do sądu (bo to przecież za dużo na przypadek, prawda?), a główny bohater stara się dowiedzieć prawdy – winna czy nie? Moim zdaniem pomysł naprawdę nietuzinkowy i, co więcej, w pewien sposób realny. Bo czy naprawdę ktoś z nas uwierzyłby, że strata pięciu partnerów w sile wieku w takich samych okolicznościach, to tylko kwestia brutalnego losu? Niestety, zakończenie – nagłe, przygnębiająco nieoryginalne i naciągane – zepsuło tę historię. Nie inaczej dzieje się w „Lanie", która rozgrywa się w fikcyjnym mieście istniejącym w innej rzeczywistości albo jakiejś formie bezczasu, w którym kolejni mieszkańcy zjawiają się nagle, powodując przy tym jego rozrost. Zagubieni pamiętają tylko o brutalnej stracie w „prawdziwym" świecie. Klimat tego opowiadania jest chyba najbardziej dopracowany, duszny i w stylu noir, jednak finał wciska na usta tylko jedno: „serio?". Podobna choroba kiepskiego zakończenia dotyczy „Ambisentencji" (to jest chyba najboleśniej kiczowate) opowiadającej o królowej blokowiska w alternatywnym, pełnym zagrożeń i swoistej magii świecie oraz w „Chińskiej podróbce", która przybliża historię detektywa badającego sprawę zabójstwa sobowtóra w świecie rodem z „Łowcy androidów".
Te potwornie nieprzemyślane zakończenia rekompensuje jednak w jakiś stopniu umiejętne kreowanie klimatu dla swoich opowieści przez wszystkich autorów. Każdy ze światów jest duszny, lepki od potu, zatęchły od przepełnionego biologicznym rozkładem i moralną degrengoladą powietrza, palący jak wątpliwej jakości wódka i gorący jak płynąca z nosa krew. Bohaterowie są mniej („Śpij, kochanie, śpij") lub bardziej („Lana"), ale jednak wulgarni, cyniczni i zmęczeni życiem. Brak poprawności politycznej i ugładzania treści ze względu na możliwą kontrowersję i przeciwdziałania gronu odbiorców, to spory plus. Gatunkowość wydaje się obroniona.
Opowiadania różnią się od siebie znacząco, jeżeli chodzi o styl pisania. To również ogromny atut, ponieważ czytelnik trafia do różnych wersji świata „zepsutego" nie tylko na poziomie samej historii i skrajności głównej postaci, ale również językowej dbałości lub jej metaforyzacji. Jeden z autorów chętniej sięga po porównania, inny celuje w styl bardziej informacyjny; jeden chętniej skupia się na krajobrazie, drugi odciska na nim piętno poprzez obserwację detali. Ciekawym dodatkiem są także stronice z komiksem, wizualnym przedstawieniem jednej ze scen z każdej historii. Najwyższa klasa rysunkowa.
Jeżeli chodzi o moje typy, to kolejność ułożenia opowiadań w tomie odpowiada wysokości moich ocen. Najwyższe noty otrzymuje „Lana", a najniższe „Chińska podróbka". „Ambisentencję", chociaż nie jest moją faworytką, chętnie poznałabym w „długim metrażu", z kolei „Śpij, kochanie, śpij" napisałabym od nowa, wykorzystując jeszcze raz ten sam punkt wyjścia. W ostatecznym rozrachunku antologia „Hardboiled" to mimo wszystko zbiór warty uwagi. Bezkompromisowo ociekający zepsuciem klimat tekstów rekompensuje znaczącą część niedociągnięć fabularnych. Nie można też odmówić autorom talentu i umiejętności władania piórem. Chętnie sięgnęłabym po innego tego typu zbiory. Może tym razem... kobiece?
Gra planszowa "Pingwiny z Madagaskaru" wkrótce w sklepach!
Suszymy ząbki, Panowie!
Po grach historycznych, serii Świat Dysku, produkcjach wydanych we współpracy z Telewizją Polską, postanowiliśmy po raz kolejny Was zaskoczyć! Jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia sklepy z grami planszowymi, księgarnie, salony Empik i Matras opanują Pingwiny z Madagaskaru!
Portret Doriana Graya
Stare przysłowie mówi, że nie szata zdobi człowieka, że ważne jest to, co ma się w środku i że liczy się wnętrze. W sumie to prawda i trudno się z nią nie zgodzić, jednak fakt jest taki, że ludzie są wzrokowcami i że w pierwszym odruchu zawsze zwracają uwagę na to co powierzchowne. Dopiero przy bliższym poznaniu możemy zweryfikować, czy pod ładną buzią i sylwetką kryje się coś więcej. I tu bywa różnie. Jednemu uroda wystarczy, drugiemu już niekoniecznie, po prostu zależy, czego oczekujemy. Gdyby jednak popytać, to chyba każdy chciałby być piękny. Bo ładnym jest w życiu łatwiej. Czyż nie?
Historii autorstwa Oscara Wilde'a nikomu specjalnie przedstawiać nie trzeba, bo podejrzewam, że niemal każdy zna ją, choćby w ogólnym zarysie.
Koniec XIX wieku, epoka dekadencji i fin de siecle. Młodziutki Dorian Gray poznaje dwóch ludzi, których poglądy i osobowość wpłyną na jego dalsze życie. Pierwszym z nich jest malarz Bazyli, który urzeczony pięknem Doriana maluje jego portret. Drugi to zblazowany arystokrata Harry Wotton, który wciągnie Doriana w świat bogatych, zepsutych i żyjących tylko przyjemnościami bogaczy.
Te dwie znajomości są dla Doriana przełomowe. Uświadomiwszy sobie boleśnie, że piękno fizyczne jest jego jedynym atutem, Dorian w chwili rozpaczy wypowiada życzenie, aby starzał się nie on, a jego portret. I życzenie się spełnia.
W ciągu najbliższych lat Dorian niczym prawdziwy epikurejczyk używa życia we wszelkich jego aspektach, nie bacząc na koszty, konsekwencje i skutki. Echo każdej jego decyzji, odciska się głębokim piętnem na życiu każdego, kto się z nim zetknie. Dorian przypomina trochę granat odłamkowy. Żyje pełnią życia, podróżuje, poznaje przeróżne aspekty przyjemności, a ponieważ często balansuje na granicy moralności i etyki, a nawet wręcz ją przekracza, niszczy życie, charakter i reputację ludzi, którzy się z nim zetkną. Nie ma wyrzutów sumienia, niczego nie żałuje. Jeśli czegoś chce, zwyczajnie po to sięga. W jaki sposób zmienia się jego portret nietrudno się domyślić. Niech wystarczy informacja, że z biegiem lat, Dorian zamyka go w zamkniętym pokoju, do którego klucz ma tylko on sam.
Podejrzewam, że gdy Oscar Wilde pisał Portret Doriana Graya, nie przeszło mu nawet przez myśl, że powieść wzbudzi tyle kontrowersji, że będzie musiała zostać poddana cenzurze i że stanie się klasykiem. Który autor nie marzy o takiej recepcji dla swojego dzieła?
Nie trzeba daleko szukać, żeby się przekonać, że historia opisana przez Oscara Wilde'a nic nie straciła na aktualności. Mimo że tyle mówi się o wnętrzu człowieka i o tym, że liczy się osobowość, czy charakter, to i tak pogoń za pięknem i młodością trwa. Nikt nie chce być tym brzydszym, czy gorzej ubranym. Każdy chce być młody, na topie, podziwiany i uwielbiany przez tłumy. Bez podziwu i komplementów innych, nie istniejesz, zwyczajnie wypadasz z obiegu. Nazajutrz już nikt o tobie nie pamięta, a na twoje miejsce są dziesiątki innych.
Dlatego uważam, że choćby z wyżej wymienionych powodów warto zapoznać się z Portretem Doriana Graya, jeśli ktoś jeszcze tego nie zrobił. To historia, która aż kipi od emocji i ukrytych aluzji. Kiedy się ją czyta, z kart aż bije tchnienie schyłku epoki, końca wieku, czyli tego, czego dekadenci tak bardzo się obawiali. To także opowieść o tym, że samo piękno nie wystarczy, by być szczęśliwym. To znaczy, może zadowoli na jakiś czas, ale w końcu przestanie wystarczać, cieszyć, a gdy zaniknie, pozostanie po nim tylko bolesna pustka.
Pizza Wars
Może nie każdy marzył o założeniu pizzerii, ale wielu śniło o nieograniczonym dostępie do pizzy. „Pizza Wars" nie gwarantuje może tego drugiego, ale pozwala – z przymrużeniem oka – wcielić się we świeżo upieczonego właściciela restauracji serwującej właśnie ukochane przez Włochów drożdżowe ciasto z najrozmaitszymi dodatkami. To jak? Jesteście gotowi stanąć do walki o tytuł najlepszej pizzerii w mieście?
Cel i fabuła gry
Gracz wciela się w rolę początkującego właściciela pizzerii. Właśnie otworzył lokal w jednej z czterech dzielnic miasta (do wyboru: Biznesowa, Willowa, bohemy i biedoty, każda z charakterystyczną grupą klientów). Na ten cel zaciągnął kredyt i o ów pożyczkę gra się rozchodzi. By wygrać, musi ją spłacić przed konkurentami. Pomoże mu w tym obsługiwanie nietuzinkowych smakoszy.
Strona wizualna
„Pizza Wars" to gra planszowa, a właściwie wieloplanszowa. Każdy z graczy otrzymuje własny prostokąt – dzielnicę – z charakterystycznymi dla niej cechami wizualnymi. Bohema ma swoją Wieżę Eiffle'a, a biedota płonące samochody. Plansze wydają się solidne, a grafiki na nich ciekawe i dopracowane. Sporym plusem jest także ich dwustronność, co świadczy o bezkompromisowym stawianiu wydawnictwa na jakość, a nie możliwie niski koszt wykonania. Także dołączone do gry żetony zrobiono z odpowiednio twardego materiału, tak by nie poddawały się gięciu i wykazywały trwałością. Tutaj wizualnie zaskoczenia nie ma – są proste, z przejrzystymi grafikami, dzięki czemu bardzo szybko odsyłają do skojarzeń znaczeniowych (np. lodówka – możliwość zgromadzenia większej ilości produktów).
Bardzo dobre wrażenie robią także karty klientów, opatrzone portretami postaci (ogromną zaletą jest fakt, że bohaterowie gry to przetworzenia realnych postaci, co widać zarówno w ich wizualnych przedstawieniach, jak i nieco odmienionych nazwiskach) i pożądanymi przez nie składnikami pizzy. Pewną wadą jest niewielki rozmiar grafik składników – osoby z wadą wzroku mogą mieć pewien problem z ich rozróżnieniem. Także karty produktów mają swój minus – chociaż kolorowe i zabawne rysunki bez problemu dają się rozpoznać, to umieszczony w rogu symbol delikatesów, już niekoniecznie. Komplikacja ta nie jest poważna tylko dzięki temu, że pozostałe grupy składników – warzywa i mięso – oznaczone są bardzo wyraźnie.
Przygotowanie do gry
Rozgrywkę rozpoczyna wybranie lub losowanie dzielnic. To, która z nich się graczowi ostatecznie trafi nie ma większego znaczenia. Wszystkie posiadają swoje wady i zalety, formy skomplikowania rozrywki oraz bonusy ją ułatwiające. To bardzo dobrze, bo w ten sposób żaden z graczy nie może uznać się za straconego już na początku rozgrywki. Każdy otrzymuje też trzy złote, które może zainwestować w produkty lub spłacić nimi kredyt; dwie karty klientów oraz dwa produkty. Ten, kto grę rozpoczyna – osoba, która ostatnia jadła pizzę – zyskuje także żeton pizzy, który przekazuje się w późniejszej fazie gry. Wszyscy gracze otrzymują również czerwone pionki do odznaczania na planszy ilości spłaconych rat kredytu.
Przebieg rozgrywki
Wyróżnić można aż trzy warianty gry. Klasyczny dla całej rodziny, przeznaczony dla dzieci w wieku od ośmiu do dziesięciu lat oraz dla jeszcze młodszych uczestników – od czterech do siedmiu lat. Każda z nich dosotosowana jest poziomem sklomplikowania, jednak zasadniczo cel pozostaje ten sam.
Klasyczna wersja gry zakłada dwie fazy w każdej turze (tura oznacza wykonanie zadań po kolei przez wszystkich graczy). Pierwsza to faza kucharza, w której gracz może albo pozyskać składniki (kupić je na bazarze za kwotę umieszczoną na karcie – znajduje się tam osiem kart w dwóch rzędach na początku każdej tury; po zakończeniu kolejek wszystkich graczy, należy odłożyć produkty z niższego rzędu, te z wyższego przesunąć niżej i dołożyć nowy rząd ALBO dobrać losowo bez opłaty ze stosiku do tego przeznaczonego) lub upiec pizzę (jeżeli posiada wszystkie ze składników wymienionych na karcie klienta). W przypadku, gdy uda mu się przygotować włoski placek, gracz dobiera też nowego klienta – ze stosiku ogólnego, w którym znajdują się przedstawiciele różnych dzielnic (klienci z różnych dzielnic mają różne upodobania, co do ilości składników) lub własnego, gdzie może trafić wyłącznie na swoją klientelę. Ma to znaczenie o tyle, że miłośnicy pizzy z Bohemy czy Biznesowej najczęściej proszą o dłuższą listę produktów, niż ci z np. Biedoty. W drugiej fazie – menadżera – gracz może albo spłacić ratę kredytu w wysokości trzech złoty (ewentualnie dwie, ale wtedy koszt spłaty rośnie o dodatkowe dwa złote, a więc w sumie portfel staje się lżejszy o osiem złotych) albo pozyskać bonus (dopiero po upieczeniu pierwszej pizzy), który to np. zwiększy mu liczbę klientów albo uprawni do pobierania wyższych opłat za pizzę. Gra toczy się do chwili, gdy któryś z graczy spłaci kredyt, co gwarantuje przynajmniej godzinę rozrywki.
Wrażenia
Po przeczytaniu instrukcji, złapałam się za głowę. Brzmiało to wszystko dość chaotycznie i bardzo skomplikowanie. Wszystkie te cechy charakterystyczne plansz, bonusy, zależności, fazy i tury wydawały mi się niemożliwe do spamiętania. Przynajmniej nie w pierwszej grze. Tymczasem okazało się, że instrukcja tylko brzmi przerażająco. Po drugiej turze wszyscy już załapali, o co chodzi. Gra daje pewne opcje manipulacji, ale dopiero przy którejś z kolei rozgrywce. Karty produktów można pokazywać innymi lub zostawić wiadomymi jedynie dla siebie i to właśnie daje się wykorzystać jako element zaskoczenia lub zagrywki – np. wykupując innym składniki, gdy wiemy, że ktoś ich potrzebuje. Najbardziej zabawnym elementem gry jest jednak poznawanie klientów i odczytywanie o nich informacji. Ta część jest mimo wszystko przeznaczona raczej dla dorosłych, dzieci bowiem większości postaci nie rozpoznają. Występują między innymi: Marta Gejzer, Mary Linn, Jakub Powiatowy, Lord Wajda, Roberto Lawenda, czy Andrew Znajda, a więc zarówno sportowcy, gwiazdy kina i telewizji, bohaterowie popkultury czy politycy.
Podsumowanie
Po początkowych trudnościach „Pizza Wars" zaangażowała wszystkich uczestników rozgrywki. Nie uczestniczyły w niej dzieci, więc nie potrafię powiedzieć, czy sprawdziłaby się w przypadku kilku i kilkunastolatków, ale grono złożone z uczestników w wieku 20+, 40+ i 60 przyjęło tytuł ciepło. Powstały nawet plany, by wracać do tej propozycji częściej. Dało się dostrzec ogień rywalizacji, zwłaszcza w końcowej fazie oraz w momentach, gdy któryś z uczestników wysuwał się na prowadzenie. Było też sporo śmiechu i kilka wykalkulowanych ruchów z puszczeniem oka do drugiego gracza, któremu akurat pokomplikowało się plany. Z czystym sumieniem mogę, więc „Pizza Wars" polecić każdemu wielbicielowi śmiechu i rozrywki w rodzinnym gronie, niekoniecznie dziecięcym.
Zapowiedź: "Po drugiej stronie" – Rafał Cuprjak
W prawdzie wydawnictwo nie ustaliliło jeszcze ostatecznej daty premiery książki debiutującego autora Rafała Cuprjaka - "Po drugiej stronie", jednak na 99% będą to pierwsze dni grudnia.
TBS w Uniwersum Metro 2033. Czy przetrwasz Apokalipsę?
„Metro 2033: Wojny" już od 30 listopada będzie dostępne na wszystkich platformach mobilnych. Jest to gra z gatunku TBS (strategiczna gra turowa), z akcją umiejscowioną w moskiewskim metrze znanym z powieści Glukhovsky'ego.
Kolejne Bajkogry już wkrótce
Drruga i trzecia gra z serii Bajkogry, już wkrótce pojawi się na naszym rynku. 18 listopada w oficjalnym sklepie ruszy przedsprzedaż gry "Żółw i Zając" oraz "Baba Jaga".