Rezultaty wyszukiwania dla: Mięta
Krew Świętego
Kiedy dwa lata temu zaczynałam lekturę powieści Ostrze zdrajcy, nie przypuszczałam, że historia rozrośnie się w 4-tomową serię i że nabierze takiego rozpędu. Pamiętam też, że miałam mieszane uczucia co do książki. Pomysł na opowieść w stylu płaszcza i szpady wydał mi się niezły, miałam za to niemały kłopot w połapaniu się w narracji, toczącej się na dwóch płaszczyznach. Tymczasem okazało się, że niedługo potem pojawiła się część druga, a obecnie jestem już po lekturze części trzeciej. I nadal nie mogę przestać się zastanawiać, czym jeszcze autor zaskoczy swoich czytelników. Bowiem za każdym razem, gdy już pomyślę, że nic przecież się nie wydarzy, że historia się skończyła i nie ma co tego dłużej ciągnąć, okazuje się, że Falcio i jego doborowa drużyna mają jeszcze wiele do powiedzenia i do zrobienia. A potem tak się już człowiek z nimi zżyje, przywyknie do ich wisielczego poczucia humoru, że gdy dociera do ostatniego rozdziału, bardzo chciałby mieć pod ręką kolejny tom.
Krótko dla przypomnienia.
Akcja powieści toczy się w Tristii, kraju, w którym po śmierci króla Paelisa, zapanowały chaos i bezprawie. Doborowy odział rycerzy stworzonych przez władcę, zwany Wielkimi Płaszczami może być szansą na przywrócenie starego porządku i wprowadzenie na tron córki zmarłego władcy, młodej Aline. Sprawa jednak nie jest taka prosta ani oczywista jak mogłoby się wydawać i kiedy w końcu się to uda, okazuje się, że to dopiero początek kłopotów. Umieszczenie księżniczki na tronie jest proste, znacznie trudniejsze będzie utrzymanie jej na tym tronie i zmuszenie do posłuchu rozbite społeczeństwo. Każda z warstw ma bowiem własną wizję przyszłego kraju, a im większy ucisk najuboższych, tym lepiej. Tym razem głównym zagrożeniem są kapłani, którzy zdeterminowani, by doprowadzić do upadku ostatnich praw, powołują do życia nowego boga, którego forpocztami są fanatyczne Boże Igły. Jak można zabić Świętego lub boga i czy można? Odpowiedź na to pytanie okaże się zaskakująco krwawa.
Świat wykreowany przez Sebastiena De Castella jest niesamowicie barwny i zaskakujący. Ogromnym pozytywem jest duża dawka czarnego humoru, zarówno w kreacji bohaterów, jak i warstwie słownej. Pomysły na nazwy trucizn, czy stare słowa - określenia postaw czy zachowań, imiona świętych i bóstw nieustannie przywołują uśmiech na twarzy czytającego. Przyjaciele Falcia, Kest i Brasti uwielbiają się powoływać na Cycki Świętej Lainy czy Jaja Świętego Zagheva.
Bardzo też zaskakują przemiany postaci. Była kurtyzana może stać się Świętą od Miłosierdzia, a ze wszystkiego co nędzne, okrutne i straszne może powstać nowe bóstwo. Niewinna nastolatka może dorosnąć do roli królowej, a przypadkowa śmierć młodego chłopca, poświęcającego się w obronie siostry, może doprowadzić do narodzin najważniejszego dla rycerza bóstwa, mianowicie Bohaterstwa.
Ciągła walka o słuszne ideały, w świecie ogarniętym przemocą i fanatyzmem, jest, łagodnie mówiąc, trudna. Falcio i jego kompani nie raz ulegają zwątpieniu. Czy nie prościej byłoby się poddać i odpocząć? W końcu tyle się już zrobiło i nie wygląda na to, żeby coś uległo zmianie. W kolejnych przygodach bohaterów, autor zawarł wiele mądrych przemyśleń. Odwagi, miłosierdzia czy bohaterstwa nie nabywa się raz na zawsze. Trzeba pielęgnować w sobie ich zalążki i odnajdywać je wciąż na nowo. Trzeba mieć przede wszystkim siłę, by ich szukać. To w tym tkwi klucz do pokonania zła, które niestety łatwiej dostrzec niż ukryte i łagodne dobro.
Jestem pod wielkim wrażeniem powieści Krew Świętego. Pokuszę się o stwierdzenie, że jest najbardziej pomysłowa i dopracowana ze wszystkich trzech do tej pory przeze mnie poznanych. Autor niczego nie pozostawia przypadkowi. Każdy detal ma tu znaczenie i prędzej lub później wpłynie na bieg akcji. Teraz już wiem, że pomysł na serię o Wielkich Płaszczach, nawiązujący do zapomnianych już ideałów muszkieterowskich, był genialny. Przygodę z serią polecam każdemu, kto lubi przygodę, intrygi i szermiercze dygresje. Jest brawurowo, oryginalnie i zaskakująco. Oby finałowa część serii pojawiła się jeszcze w tym roku.
Pamiętaj o śmierci
- Bo podobno powstał na zamówienie jakiejś tajnej sekty czy grupy, może nawet loży masońskiej – odparła Marta z błyskiem w oku – której członkiem był także nieznany nam dziś z nazwiska twórca obrazu. Był nim ponoć sławny ówcześnie malarz, tylko nie wiemy o kogo chodzi. Dzieło miało zawierać wskazówki prowadzące do ukrytego skarbca „ostatniego templariusza” ze Skarszew, dożywającego swoich dni na naszych terenach, słynnych z tego, że schronienie mogli tutaj znaleźć wszelkiej maści heretycy, wygnańcy i inni prześladowani buntownicy religijni.
Siadając do pisania tej recenzji nie do końca wiedziałam, jak mam ująć w słowa to, jakie uczucia pojawiały się podczas czytania „Pamiętaj o śmierci”. Teoretycznie książka Pani Anny Klejzerowicz posiada wszystko, co dobry kryminał powinien mieć. Są morderstwa, spisek i tajemnica, która ciągnie się od setek lat. Jest wielki skarb i walka o to, kto zdobędzie go jako pierwszy. To wszystko jest w tej książce, a mimo to była ona nijaka, bez polotu i jakiegoś konkretnego pomysłu na to jak ciekawie poprowadzić fabułę. Widać pomysł, to nie zawsze wszystko.
Fabuła „Pamiętaj o śmierci” zaczyna się w momencie zamordowania dwóch mężczyzn, którzy na pierwszy rzut oka wyglądają jak członkowie jakiegoś gangu. Policja dość szybko zaczyna myśleć, że być może były to zwykłe porachunki lokalnej mafii z jakimiś innymi bandziorami. Wszystko zmienia się, kiedy pojawiają się kolejne trupy, którym towarzyszy zagadkowa kartka umieszczona na ciałach z równie tajemniczym napisem „Memento”, a poszczególne poszlaki i domysły prowadzą do owianego tajemnicą templariusza ze Skarszew i jego skarbu. Do sprawy, za prośbą policji włącza się gdański dziennikarz śledczy – Emil Żądło, były policjant oraz jego partnerka – Marta Zabłocka, muzealniczka. Przypadkiem zostaje w to wszystko wplątany również jego syn – Bartek.
Jak widać na pierwszy rzut oka, książka wydaje się naprawdę ciekawa i porywająca. Ale niestety taka nie była. Przez cały czas miałam wrażenie, że dla głównych bohaterów ważniejsze było grzebanie w historii, niż faktyczne znalezienie sprawców. Oraz gotowanie. Serio, co kilka stron Emil wraz z rodziną siedział przy stole i coś jadł. Ewentualnie pił. I o ile rozumiem umieszczanie takich normalnych scen w powieściach, o tyle robienie to w takiej ilości, jaką zaserwowała nam Pani Anna, robiło się odrobinę nudne. Dodatkowo dość negatywnym w odbiorze jest fakt, że policja po tym jak poprosiła o pomoc Emila Żądło, kompletnie nie robi nic już w związku ze sprawą. Jedynym plusem całości jest chyba to, że czyta się to dość lekko i w miarę przyjemnie. Tylko co mi po tym, skoro fabuła wieje nudą, a potencjał został kompletnie nie wykorzystany.
Co do samych głównych bohaterów. No tutaj też niestety nie jest jakoś szalenie dobrze. Według mnie postacie są płytkie, bez wyrazu. A dialogi, które się pomiędzy nimi toczą są tak naprawdę o wszystkim i o niczym. Oczywiście te dialogi, które w jakiś sposób nie dotyczą sprawy. Generalnie da się ich lubić, bo są sympatyczni, ale brakowało mi w nich jakiegoś takiego pazura. Szczególnie w postaci Emila, który jako były policjant powinien posiadać w sobie jakąś charyzmę, jakiś ogień, który prowadzi go do rozwiązania sprawy. A nie być nijakim człowiekiem, który nie do końca wie, jak ma zabrać się do szukania rozwiązania i praktycznie w całości polega na tym, co wygrzebie z przeszłości jego partnerka.
Podsumowując. „Pamiętaj o śmierci” miało potencjał. Potencjał, który niestety został zmarnowany. Bo sam wątek skarbów templariuszy był całkiem fajny, ciekawy intrygujący. Prawdę powiedziawszy chyba tylko ta część spowodowało, że doczytałam tę książkę do końca. W innym przypadku pewnie w połowie rzuciłabym ją w kąt. Coś co miało być kryminałem o zabarwieniu sensacyjnym, okazało się ciepłymi kluchami o obyczajowych odcieniach. Za mało akcji, za dużo codzienności. Nie tego szukam w tego typu książkach.
Nigdy cię nie opuszczę
Książki o prawnikach zyskują coraz większą popularność, z której postanowiła skorzystać J.L. Butler. Stworzona przez nią bohaterka, Francine Day, to bardzo ambitna i odnosząca sukcesy prawniczka, którą tylko jeden mały krok dzieli od awansu. Jedna prestiżowa sprawa wystarczy, aby uzyskać awans na królewskiego adwokata i założyć jedwabną togę. I właśnie takowa się natrafia – sprawa rozwodowa Martina Joya. Niestety, Day szybko ulega urokowi swojego klienta, co nie jest zbyt profesjonalne. Staje się jego kochanką, a sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy okazuje się, że żona Martina zaginęła, a Francine jest ostatnią osobą, która widziała ją żywą.
Thriller w wykonaniu J.L. Butler wypada naprawdę ciekawie i przyjemnie. Choć właściwie nie ma w tej historii nic zaskakującego, to naprawdę dobrze się ją czyta – typowy thriller, w którym poruszany jest motyw kariery, namiętności, kobiety niezależnej czy stalkingu i nadmiernej obsesji na punkcie drugiego człowieka. Pojawia się tutaj sporo niedopowiedzeń, a autorka miesza czytelnikowi w głowie – ciężko dojść do tego, co spotkało Donnę Joy, czy Martin miał udział w jej zaginięciu, czy też może główna bohaterka zrobiła coś, czego nie pamięta? To trochę jak w „Dziewczynie z pociągu” – upojenie alkohole w noc zaginięcia danej postaci sprawia, że nic nie jest oczywiste i proste.
O ile do samej historii nie mam większych zarzutów, tak główna bohaterka była… irytująca. Niby wykształcona i inteligentna pani prawnik, a jednak tak zaślepiona przez uczucia i emocje, które zrodziły się… znikąd. Zero pomyślunku, zero instynktu samozachowawczego, brak rozsądku i podejmowanie irracjonalnych decyzji – oto Francine Day. Momentami całkowicie nie rozumiałam jej sposobu postępowania. W sumie sam ten motyw romansu, czy to z Martinem czy z jej sąsiadem, wypadł dosyć sztucznie – właściwie można było wybrać tylko jeden z nich, obstawiam ten drugi, bo prezentował motyw lekkiej obsesji, szantażu i stalkingu. Pasował do klimatu thrillera, a romans z własnym klientem? Robiony jakby na siłę.
Fabuła rozwija się powoli, stopniowo odkrywamy kolejne sekrety, ale właściwie niczym nie zaskakuje. Zakończenie może nie jest całkowicie przewidywalne, aczkolwiek zdecydowanie zbyt proste – nie wzbudza pożądanego efektu WOW. Zabrakło większej pompy w punkcie kulminacyjnym. Mimo tego książka ma całkiem przyjemny klimat – lekko ponury i deszczowy, co zdecydowanie sprzyja lekturze, choć właściwie jest to zdecydowanie historia na jeden wieczór – nie wymaga od czytelnika większego skupienia czy koncentracji. Pojawia się też sporo niepotrzebnych scen, ale teoretycznie rozbudowują one całą historię. Niektóre wątki są dobrze zrealizowane, inne wydają się być zupełnie zbędne.
Zdecydowanie nie jest to najlepszy thriller, z jakim miałam do czynienia, ale jeżeli ktoś poszukuje powieści, która po prostu ma mu służyć za czystą rozrywkę, to myślę, że sprawdzi się tutaj odpowiednio. Czasami potrzebujemy książek dla zabicia czasu, właśnie tego typu historii, które czyta się lekko, bez żadnych zobowiązań, bez dokładnego analizowania każdego aspektu całości.
Do gwiazd
Choć Brandon Sanderson zdołał zdobyć w naszym kraju nie małą popularność, tak mnie dopiero teraz, przy okazji premiery jego najnowszej książki, udało się zapoznać z jego twórczością. Chociaż tytuł „Do gwiazd” kierowany jest przede wszystkim dla młodzieży, to mimo wszystko zostały w nim poruszane tak uniwersalne tematy, że z pewnością również Ci czytelnicy, którzy mają na karku nieco więcej wiosen, będą w stanie ją docenić – tak jak to było w moim przypadku. Zacznijmy jednak od początku…
„Do gwiazd” to opowieść o młodej, pełnej zapału dziewczynie, która robi wszystko, aby zrealizować swoje marzenie – podobnie jak jej ojciec, pragnie zostać pilotem kosmicznego myśliwca. Spensa, bo takie nosi imię, żyje na planecie, na której lata temu rozbili się jej przodkowie. Od tamtej pory stale walczą o przetrwanie z obcą rasą zwaną Krellami. To właśnie w pilotach tkwi ich największa siła, bowiem to oni w trakcie pobytu w szkole kadetów są uczeni tego, jak toczyć bitwy z kosmitami. Mimo wszystko Spensa nie ma przed sobą łatwej drogi i to nie tylko dlatego, że testy decydujące o tym, czy zostanie się przyjętym do szkoły, są trudne i skomplikowane. Dziewczynie nie jest straszna nauka, ona wręcz chłonie wiedzę jak gąbka, a jej pragnienie stania się pilotem jest dla niej najważniejsze. Jednak pojawia się inna przeszkoda – niechęć ze strony społeczeństwa i osób, które stoją najwyżej w hierarchii.
Brandon Sanderson stworzył naprawdę porywającą i pełną pasji historię, która w dosadny sposób pokazuje, że warto jest walczyć o swoje marzenia. Na każdym kroku przekonujemy się, że nie warto się poddawać, że trzeba mieć wiarę i brnąć naprzód, nawet pomimo najgorszych przeciwności losu. Spensa to niesamowicie dzielna i wytrwała dziewczyna, która nie boi się podejmować ryzyka i pragnie za wszelką cenę poznać prawdę o tym, dlaczego jej ojciec został okrzyknięty tchórzem, co w momencie sprawiło, że przypięto jej etykietkę – córka tchórza, której nie można ufać. Nie można jej przyjąć do szkoły, trzeba trzymać ją z dala od poważnych spraw. Spensa jednak nigdy nie miała zamiaru się poddać. Życzę każdemu, aby miał w sobie tyle zapału, co ta młoda dziewczyna! Od niej można się tylko uczyć! Co więcej, nie jest postacią egoistyczną, która swoją postawą krzywdzi innych, wręcz przeciwnie. To bardzo pozytywna bohaterka, od której wiele można się nauczyć.
Znaczną część tej książki spędzamy w szkole kadetów i stajemy się świadkami, jak nie uczestnikami, wszystkich wyczerpujących szkoleń, którym poddawani są przyszli piloci. To ogrom symulacji, ale także praca w terenie – niejednokrotnie bardzo ryzykowna i niebezpieczna. Uwaga! Sanderson nie boi się wybuchów, eksplozji czy poświęcania niektórych osób, co tylko potęguje powagę sytuacji, w jakiej znajdują się mieszkańcy planety, na której rozgrywa się akcja. Czemu Krelle ich stale atakują? Czemu są to tylko małe potyczki, a nie potężna inwazja? Co tak naprawdę wydarzyło się kilka lat temu, gdy ojciec głównej bohaterki zdezerterował? Jaka prawda kryje się za defektem tchórza? I chociaż chciałoby się poznać odpowiedzi na wszystkie te nurtujące pytania, to autor kończy tę historię w takim momencie, że czytelnik pozostaje w osłupieniu – pragnie więcej, a wie, że nie dostanie. To jedno z lepszych zakończeń w mojej karierze czytelniczej, bowiem naprawdę sprawiło, że poczułam potrzebę szybkiego sięgnięcia po kontynuację losów Spensy, ale nie ukrywam, że byłam lekko oburzona – no bo jak można tak dobrą historię skończyć w takim momencie, taką sceną, pozostawiając czytelnika bez odpowiedzi?!
Sanderson naprawdę szczegółowo opisał świat, w którym żyje Spensa, posługując się barwnym i dojrzałym językiem. Wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach, to istna gratka dla fanów science-fiction, które w tym przypadku wcale nie jest aż tak młodzieżowe, jak mogłoby się wydawać. Dobra kreacja bohaterów, ciekawa i odważna główna bohaterka, odpowiednie tempo akcji i umiejętne stopniowanie napięcia – oto co autor oferuje nam w tej przygodzie, swoją drogą bardzo wciągającej i przemyślanej przygodzie. Zdecydowanie jest to książka, która zapewni Wam znakomitą rozrywkę na długie godziny – bo nie okłamujmy się, jest taką małą cegiełką, ale przecież przepadamy za grubymi książkami, prawda? Zwłaszcza jeżeli są naprawdę dobre!
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Brandona Sandersona uważam za jak najbardziej udane! Dałam się porwać tej pięknej historii, która każdemu czytelnikowi uświadomi, że warto mieć marzenia i je realizować. To taka życiowa fantastyka, która bawi i uczy, niesie ze sobą przesłanie, ale też stanowi doskonałą rozrywkę. Zdecydowanie polecam i pamiętajcie, zmierzajcie do gwiazd!
Król złodziei
“Król złodziei” to historia oparta na faktach, a dokładnie na wydarzeniach, do jakich doszło w Londynie w Wielkanoc 2015 r. Wtedy też doszło do włamania do domu depozytowego Hatton Garden, zaś skok ten przeszedł do historii jako jeden z najbardziej zuchwałych w dziejach. I chociaż większość sprawców złapano, to ani łupu nie dało się w całości odzyskać, ani szkód i krzywd do końca zadośćuczynić.
Chociaż twórcy przedstawiają film jako dramat, dla mnie to typowy kryminał i to ze sporą dozą inteligentnego brytyjskiego humoru. Budzą bowiem uśmiech sympatii poczynania wiekowych przestępców, którzy na miejsce włamania, poza potrzebnym sprzętem muszą zabrać aparaty słuchowe i zapasy insuliny. A i to nie daje pewności powodzenia. To także opowieść o chciwości i o tym, jak prawdziwe jest przysłowie, że chytry dwa razy traci. Ostatecznie to także historia z happy endem i to dla obu stron. Dla tych dobrych, bo jednak większość złodziei udało się złapać i sporą część łupu odzyskać, ale i dla tych złych - bo nie wszyscy jednak trafili za kratki, a tego czego odnaleźć się nie udało, też mało nie było.
Obsada to istna śmietanka brytyjskiego kina: Michale Caine, Michael Gambon, Ray Winston, Jim Broadbent. W tym doborowym towarzystwie doskonale odnalazł się młody Charlie Cox, czerpiący od mistrzów garściami i wcale nie ustępujący im talentem. I chociaż w filmie brak jest brawurowych zwrotów akcji, czy spektakularnych ucieczek, to całość pasuje do konwencji, której brytyjscy dżentelmeni (i nie ważne na ile jest to tytuł obiektywny, a na ile sami go sobie nadali) w wieku słusznym biorą się za napad. Ci co spodziewają się strzelanin i seksu się rozczarują, ci co chcą obejrzeć mistrzów brytyjskiego kina w akcji, będą co najmniej zadowoleni. Ja osobiście daję filmowi mocną czwórkę. Bo chociaż momentami tej brytyjskiej flegmy rzeczywiście trochę za dużo, to z pewnością czas potrzebny na obejrzenie filmu nie jest czasem zmarnowanym.
"Relax" - zapowiedź
Relax - wspomnienia komiksowego dzieciństwa
„Relax” to najważniejsze pismo w historii polskiego komiksu. Ukazywało się w latach 1976–1981 i ukształtowało całe pokolenie miłośników opowieści obrazkowych. Wydawnictwo Egmont 13 marca br. wyda już trzeci tom – prezentujący wyselekcjonowane prace artystów z kultowego pisma – Relax. Antologia opowieści rysunkowych.
Magazyn „Relax” był pierwszym po wojnie pismem poświęconym wyłącznie komiksom. Przedstawiane były w nim komiksy o rozmaitej tematyce – humorystyczne, fantastyczne, wojenne, historyczne. Zdawałem sobie sprawę ze znaczenia „Relaxu” w skali międzynarodowej. (…) Moją ambicją było stworzenie pierwszego prawdziwego magazynu komiksowego w naszej części Europy. I to się udało – mówi Grzegorz Rosiński, rysownik m.in. Thorgala, ówczesny kierownik artystyczny pisma. Na jego łamach publikowali najważniejsi polscy rysownicy, których komiksy są czytane do dziś. W trzecim albumie znajdziemy prace Janusza Christy, Grzegorza Rosińskiego, Marka Szyszko, Jerzego Wróblewskiego, Witolda Parzydło, Szymona Kobylińskiego i Zbigniewa Wójcickiego.
Słoneczna loteria - zapowiedź
" Słonecznej loterii z pozoru wszystko jest jasne. To świat przyszłości, w którym porządek społeczno-polityczny oparto na gigantycznym generatorze losowym. Totalizatorze zwanym «butelką». To obrót «butelki» decyduje o tym, kto zostanie Lotermistrzem – najważniejszą, dzierżącą władzę osobą w całym Układzie Słonecznym.
Wszystko kręci się tu wokół loterii. A także prawa lennego, na mocy którego każdy może oddać się w niewolę władzy, korporacji czy wyżej postawionej jednostce. Jednak machina losowa jest ponad wszystkim.
Orbis
Doszło do magicznej katastrofy, przez którą w eterze krążą regiony pełne wyznawców. Wybieraj je i łącz, by stworzyć idealną krainę! Wioski, monumenty, lasy, a nawet wulkany... Tylko od Ciebie zależy, w jaki sposób powstanie idealny wszechświat!
Pierwsze wrażenie
Piękna grafika Davide Tosello, która przyciąga wzrok od razu. Połączenie fantastyki z mitologią, grafiki takiej troszkę z komiksu catroonowego, nasycone kolory i dobrej jakości wykonanie od razu wprawia gracza w dobry humor. Legendy, mity, magia, starożytność i gra dla średnio zaawansowanych graczy, to było dokładnie, to czego poszukiwałam dla swojej rodziny.
Podstawowe informacje
Wydawca: Rebel
Projektant: Tim Armstrong (II)
Ilustrator: Davide Tosselo
Liczba graczy: 2 - 4 osoby
Czas gry: ok. 45 minut
Cel gry
Opanować chaos, stworzyć idealną krainę, ogarnąć wyznawców!
Oczywiście należy przy porządkowaniu wszechświata i tworzeniu własnej krainy uzbierać jak największą ilość punktów kreacji w trakcie określonych z góry 15 rund.
Rozgrywka
Może być dwu-, trzy- lub czterosobowa. I to jest największy atut gry, ponieważ naprawdę dobrze się w nią gra bez względu na ilość graczy i inaczej należy planować swoje działania ze względu na ilość przeciwników.
Po odpowiednim przygotowaniu gry w zależności od ilości graczy, następuje runda, w której należy wziąć 1 z 9 kafli leżących pośrodku obszaru gry albo jeden z dostępnych kafli bogów. Boga wybiera się tylko raz w ciągu gry, niestety w tej grze nie można być wielokrotnym neofitą. I tyle. Na tym mogłabym skończyć. Rozgrywka polega na pobieraniu kafli i ich dokładaniu.
Ale...
Diabeł tkwi w szczegółach.
Jak zawsze należy pamiętać o zasadach dokładania kafli, np. o tej, że jeden z dwóch kafli poprzedniego rzędu musi być tego samego koloru, co właśnie dokładany, a że ilość kafli w danym rzędzie jest narzucona, to należy od samego początku bardzo świadomie podchodzić do tworzenia swojej krainy. Decydując się na boga, trzeba skalkulować, którego warto wyznawać – jakież to przyziemne – bowiem Bogini Próżniactwa da tylko 1 Punkt Kreacji (PK), ale za to pozwoli nam się polenić i nie utracimy PK za kafle pustkowia, a Bóg Technologii na odmianę za ciężką pracę nas wynagrodzi 3PK, jeśli będziemy mieć najmniej kafli pustkowi. A to dopiero początek, bowiem regiony mogą powodować dodatkowe efekty, a i wyznawców nie można mieć zbyt wielu, itd.
Kto szybciej zorientuje się we wszystkich niuansach, ten mistrz, ale nie martwcie się, nie ma ich za dużo.
Dla kogo jest ta gra?
Gra zadowoli raczej każdego dorosłego gracza. Jeśli planujemy w grze uwzględniać młodzież, to ta początkująca będzie potrzebowała kilku rozgrywek, by poczuć się pewniej, za to ta średniozaawansowana poczuje się jak rybki w wodzie. „Orbis” sprawdza się zarówno podczas rozgrywek czterosobowych, jak i kameralnych tête-à-tête. Innymi słowy, przyjemna gra, nie wymagająca dużego nakładu czasu i przygotowań, ale na tyle złożona, by przynieść intelektualną rozrywkę. Starzy wyjadacze zagraja, rozgryzą i rozpracują grę podczas pierwszej rozgrywki, skrzywią się na brak jakiejkolwiek fabuły i klimatu - gra po prostu nie ma tej iskierki i duszy swoich twórców.
Końcowe wrażenie
„Orbis” jest grą, która usatysfakcjonuje każdego gracza pod warunkiem, że nie przeszkadza mu narzucona z góry piętnaście tur i z góry ustalona wielkość krainy. Jest bardzo ładnie wykonana, solidnie, a grafiki pana Tosello cieszą oko. Instrukcja jest prosta, dobrze sformułowana, a mechanika pozwala cieszyć się z gry zarówno w węższym, jak i szerszym gronie, choć wiadomo trzeba się przestawiać ze strategią. Jest to pierwsza z gra, w której córka pokonała swojego tatę, a w grach, w których należy planować i wykazać się myśleniem stategicznym, jak dotąd nie miała cienia szans. Mankamentem jest brak wytłoczek w pudełku przez co robi się w nim istny chaos, a także brak szerszego tła fabularnego gry, najbardziej brakuje mi rozbudowanej charakterologii bogów.
Tytuł godny polecenia z wielu względów, a najważniejszym z nich, jest po prostu czysta przyjemność intelektualnej rozrywki dla rodziny i neofitów gier planszowych.
Wietrzne Katedry. Tom 2
Historia niczym powiew wiatru omiata ponownie czytelnika, pozwalając mu na powrót w znajome strony, w szeregi dawno niewidzianych znajomych. Nadal nic nie jest pewne, misja nie jawi się choćby odrobiną możliwego sukcesu. Czy odnajdziesz w sobie siłę, by pokonać kolejne przeszkody?
Pamiętacie wolnego strzelca Richarda? Chciał odmienić swój los, zgodził się na wykonanie misji, która z pozoru wydawała się prostym zadaniem. Odnalezienie czterech klepsydr miało mu zapewnić to czego pragnął. Gdy pięć elementów mapy zostało scalonych, marzenie o Wietrznych Katedrach nabrało realnego wymiaru. Przed Richardem i jego kompanami jawi się wyprawa do pilnie strzeżonego Instytutu Medycznego, gdzie mogą trafić na tego, kogo pomoc jest nieoceniona. Wystarczy odnaleźć elfa czystej krwi, który spokrewniony jest z księciem. Nic prostszego, prawda? Chyba że po piętach depczą wam konstable i viverny tropiące. Jak zakończy się ta szalona przygoda?
Kolejny tom Wietrznych Katedr za mną. Czy tym razem autorce udało się skupić moją uwagę na dłużej i zaskoczyć pomysłem na dalsze przygody swoich bohaterów?
Drugi tom o wiele więcej wnosi do historii. Niemalże czuje się niepewność i nutę przygody w powietrzu oplatającą postaci. Każda z nich wnosi więcej do całości fabuły, czyniąc ją niezwykle ciekawą i mniej przewidywalną. Autorka dość dobrze poradziła sobie z poprawieniem niedoskonałości z pierwszego tomu. Jej styl nabrał przyjemnego wymiaru, serwując czytelnikom niezwykłą przygodę. Płynnie poprowadzona akcja porywa z siłą ogromnego wodospadu.
Nie obyło się bez nowych postaci, które nie ustępują charakterem tym dobrze już nam znanym z poprzedniej odsłony opowieści. Każda z nich na swój własny sposób przykuwa uwagę. Choć momentami niektóre opisy mogły przytłoczyć, a tajemnice wręcz wołały o szybkie czytanie, całość jest bardzo lekka i przystępna. Autorka pokazała, że ciekawy pomysł, plus dobre wykonanie mogą przyciągnąć czytelnika i dać mu radość z poznawania nowej, momentami nieprzystępnej krainy.
Drugi tom Wietrznych katedr pochłonęłam o wiele szybciej, choć sam finał tej części mnie nie zaskoczył. Tajemnice, akcja i ciekawi bohaterowie tworzą niezwykłą historię, w której sam musisz odkryć, kto jest twoim sprzymierzeńcem i komu można ufać. Od tego, czy jesteś gotowy, naprawdę zależy twój dalszy los.
Nie do każdego może trafić, powieść Alice Rosalie Reystone, ale myślę, że drugi tom podobnie jak cała seria znajdzie swoich zwolenników. Ja jestem pod wrażeniem pomysłu na fabułę i kreacji bohaterów. Na pewno sięgnę po kolejne tomy i z przyjemnością przekonam się, kto okaże się ty złym i co kryją Wietrzne Katedry.
Zły król - fragment
Kontynuacja bestsellerowej powieści Okrutny książę
Sprzedaż I tomu serii – 10.000 egzemplarzy
Ziemia kryje szczątki tych, którzy musieli odejść, ale to dopiero początek….