Rezultaty wyszukiwania dla: Mag
Vision
Vision to postać, która, choć po raz pierwszy ukazała się na kartach komiksów Marvela ponad pół wieku temu, stała trochę na uboczu i nie odgrywała ważnych ról w historiach o superbohaterach. Praktycznie nie miała również szczęścia do solowych przygód. Oprócz opisywanego w tej recenzji 12 częściowego cyklu z 2015 roku, Vision otrzymał wcześniej krótką miniserię „Vision and The Scarlet Witch” w 1982 roku oraz 5 częściową miniserię „Ultimate Vision” w latach 2006-2007. Szczerze mówiąc, to stał się on szerzej rozpoznawalny nie tylko wśród fanów Marvela dopiero w 2015 roku, dzięki pojawieniu się w MCU i filmie „ Avengers: Czas Ultrona”. Wtedy to również scenarzysta Tom King, były agent CIA, który na swoim koncie posiadał już historie z Batmanem w roli głównej, zapukał do Domu Pomysłów ze swoją wizją solowej opowieści graficznej z Visionem. Seria ta zebrała na amerykańskim rynku bardzo pozytywne opinie, a od lutego 2019 roku dzięki wydawnictwu Egmont zapoznać się z nią mogą polscy czytelnicy.
Tytułowy Vision jest syntezoidem, czyli androidem z syntetycznymi ludzkimi narządami i krwią. Został stworzony przez Ultrona, który chciał za jego pomocą zniszczyć członków Avengers. Jednak z czasem zwrócił się przeciw swemu stwórcy, stał się bohaterem i dołączył do grupy, którą początkowo miał zgładzić. Vision nie musi przyjmować pokarmów i napojów oraz nie oddycha. Nie starzeje się jak zwykły człowiek, ale został zaprogramowany tak, by mógł czuć emocje. Jego najbardziej znaną zdolnością jest przenikanie przez materię ożywioną i nieożywioną. Przez pewien czas jego żoną była Scarlet Witch.
Seria Toma Kinga ukazuje Visiona w zupełnie nowej roli. Syntezoid stworzył mianowicie dla siebie rodzinę. Wraz z żoną Virginią oraz dziećmi Vivian i Vinem postanowił osiedlić się na przedmieściach Waszyngtonu, oraz rozpocząć nowe życie, które dałoby mu namiastkę człowieczeństwa. Stara się być przykładnym ojcem i koleżeńskim sąsiadem. Choć przecież posiada umiejętności przekraczające ludzkie pojęcie, próbuje prowadzić przeciętne życie. Wszystko jednak co robi jest sztuczne i na pokaz. Wraz z rodziną zasiada do wspólnego posiłku przy stole, kładzie się spać do łóżka, czy posyła do szkoły dzieci, którym nauka jest zbędna, gdyż mają dostęp do pełnej, znanej ludzkości wiedzy. Sytuacja ta budzi wśród sąsiedzkiego społeczeństwa niepokój i wręcz przerażenie, a członkowie Avengers podchodzą do dziwnego pomysłu Visiona z dużą rezerwą. On zaś i jego rodzina, im bardziej się jednak starają, tym bardziej coś komplikują. Syntezoidowa sielanka nie może trwać wiecznie i wszystko zaczyna się sypać jak domek z kart po tym, jak zostają zaatakowani przez Mrocznego Żniwiarza, dawnego przeciwnika Visiona. Na pozór opanowana sytuacja uruchamia lawinę niekontrolowanych zdarzeń, które tragicznie wpłyną na losy bohaterów.
„Vision” to komiks nietuzinkowy. Nie wpisuje się on w konwencję typowych komiksów o superbohaterach. Nie uświadczymy tutaj spektakularnych i epickich pojedynków czy wartkiej akcji. Opowieść ta bardziej ma cechy dramatu i tragedii. Mamy tutaj pełną paletę emocji od miłości i strachu, aż po złość i brutalność. King skupił się na dogłębnej analizie psychologicznej Visiona i jego rodziny. Na tym, jakie efekty mogą przynieść skrywane tajemnice, chęć ciągłego ulepszania rzeczywistości czy nadgorliwość. Z drugiej strony ukazuje jaki wpływ na społeczeństwo ma rodzina Visiona. W ten sposób porusza on ważny aspekt rosnącej roli sztucznej inteligencji w naszym życiu. Fakt, że nad ludzką naturą robotów wielu twórców literackich czy filmowych nurtu fantastyki zastanawiało się wcześniej. Jednak sposób w jaki robi to King, jest bardzo oryginalny, dogłębny i wręcz filozoficzny. Stara się odpowiedzieć na wiele pytań, które samoistnie cały czas się nam nasuwają. Czy roboty mają prawo zakładać rodzinę? Czy mogą kierować się sumieniem i uczuciami? Czy powinny być rozliczane ze swoich czynów jak zwykli ludzie, a za ich wszystkie błędne decyzje można winić wadliwe oprogramowania?
Wbrew pozorom nie jest to komiks ciężki w odbiorze. Całość jest przedstawiona w sposób lekki i przyjemny. Wpływ na to ma również bardzo ciekawa oprawa graficzna, której autorami są Gabriel H. Walta – hiszpański rysownik znany m.in. z serii „Astonishing X-Men” oraz Michael Walsh. Ich kadry oraz okładki są naprawdę ładne i wpadają w oko. Stonowane kolory idealnie zaś pasują do przekazywanych emocji bohaterów.
Podsumowując, „Vision” Toma Kinga to idealny przykład na to, że komiksy z nurtu superhero nie muszą być przepełnione dynamiczną akcją, aby móc zainteresować czytelnika. Tutaj prym wiedzie bardzo ciekawa fabuła, pełna zwrotów i dramaturgii. Równie dobrze, King mógłby napisać powieść opartą o ten sam scenariusz, która z pewnością cieszyłaby się sporym uznaniem. Decyzja o przyznaniu nagrody Erisnera, czyli największego wyróżnienia w branży, dla tego komiksu była prawidłowa.
Na koniec brawa dla wydawnictwa Egmont za wydanie tej 12 zeszytowej serii pod postacią jednego zbiorczego albumu.
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko polecić ten album nie tylko wszystkim miłośnikom Marvela (ich pewnie i tak nie trzema nawiać), ale wszystkim spragnionym dobrej komiksowej lektury.
Ja inkwizytor. Przeklęte krainy - zapowiedź
O KSIĄŻCE:
Życie warto poświęcać tylko dla Boga. Bo kiedy Bóg woła, to odpowiadam: "jestem!", nie patrząc i nie zważając czy wzywa mnie dla chwały czy dla męczeństwa.
Konkurs - Dzień Dziecka z Jaguarem
Wygraj pakiet!
Strzeżcie się, olbrzymy!
Największym marzeniem Claudette jest pokonanie giganta. Ale jej wioska jest bezpieczna i cicha! Co ma zrobić przyszła gigantyczna pogromczyni? Ze swoją najlepszą przyjaciółką Marie (aspirującą księżniczką) i jej bratem Gastonem (cukiernikiem-szefem kuchni) wyrusza bez zgody rodziców w supertajną misję znalezienia olbrzyma. Czy trójka bohaterów odnajdzie i pokona giganta, zanim rodzice ich znajdą i każą wracać do domu?
Fragment powieści "Zenith"
Porywająca galaktyczna przygoda! Żywiołowi bohaterowie, trzymająca w napięciu akcja i rozległy wszechświat sprawiły, że uzależniłam się już od pierwszych stron! — Sarah J. Maas
Wywiad z Aleksandrą Rumin
„Zbrodnia i Karaś” Aleksandry Rumin to brawurowo napisana, pełna absurdalnego humoru powieść, która łączy elementy kryminału z satyrą na środowisko uniwersyteckie. Zawrotne tempo, nieprawdopodobne zbiegi okoliczności i galeria bohaterów – z kotem Stefanem na czele – sprawiają, że nie można się od niej oderwać. Barwne perypetie wsysają niczym błoto na drodze do budynków UKSW przy ulicy Wóycickiego w roku 2006. Zapraszamy do lektury wywiadu z Autorką.
Studio Tańca. Tom 1
Od dłuższego czasu Wydawnictwo Egmont mocno zainwestowało we wzbogacenie swojej oferty dla młodego czytelnika. Wprowadziło linię wydawniczą KOMIKSY SĄ SUPER!, w której promuje mądre, europejskie komiksy dla dzieci. Są to zazwyczaj już serie o ugruntowanym statusie, pełne humoru i prezentujące wysoką jakość estetyczną. „Studio tańca” to jedna z francuskich serii komiksowych stworzonych przez Bertranda Escaicha i Caroline Roque (Béka) oraz Christophe'a Piorna (Cripa). We Francji po raz pierwszy ukazał się on w 2007 roku, a od 2018 roku również polski czytelnik może wkroczyć w świat baletu.
Poznajcie trzy przyjaciółki – Julię, Lusię i Alię, które łączy pasja do baletu. Dziewczęta na co dzień muszą zmierzyć się z trudami treningów wymagającej pani Anny, sprostać kreatywnym pomysłom choreografki Merry, ale także tak prozaicznym problemom, jak zwrócić uwagę na siebie przystojnego nauczyciela tańca, porannymi problemami z doborem toalety, czy dbałością o figurę. Crip i Béka w z scenkach z życia dziewcząt opowiadają o przyjaźni pomiędzy trzema baletnicami, gdzie każda z nich musi się zmierzyć z własnymi niedoskonałościami. Julia, pomimo talentu, chronicznie w siebie nie wierzy, Lusia walczy ze swoją miłością do słodkości, a Alia nie umie zapanować nad niefrasobliwym podejściem do ważkich spraw. Jednak to dzięki wzajemnemu wsparciu potrafią przeciwstawić się złośliwej Carli, która wszelkimi sposobami stara się wybić na primabalerinę.
Tom pierwszy zawiera trzy pierwsze zeszyty i rozpoczyna się powrotem tancerzy po przerwie wakacyjnej. Przed wszystkimi zostaje postawione zadanie przygotowania przedstawień: Śpiącej królewny i Romea i Julii. Rozpoczyna się ciężka praca i rywalizacja o najlepsze role.
Béka i Crip stworzyli świetny tematyczny komiks, który przemówi do młodych dziewcząt. Jeśli nawet nie są zafascynowane baletem lub nawet tańcem, to i tak scenki z życia dziewcząt przypadną im do gustu, ze względu na swoją uniwersalność i humor. W życie codzienne tancerzy wplatane są bowiem problemy i zainteresowania charakterystyczne dla młodego wieku.
Szczerze polecam Studio tańca w szczególności młodym damom, aczkolwiek każdemu sprawi przyjemność obcowanie z sympatycznymi bohaterami.
Bez śladu
“Bez śladu” to próba odpowiedzi na pytanie, co stało się w grudniu 1900 r. z trzema latarnikami pracującymi w latarni morskiej u wybrzeży Szkocji, na wyspie Eilan Mor. Ta historia bowiem jest po dziś dzień zajmuje umysły wszystkich fanów morskich tajemnic. Nie zdarza się bowiem często, by trzech dorosłych mężczyzn nagle rozpłynęło się bez śladu. Wersja przedstawiona w filmie zakłada, że tajemnicze zniknięcie wiąże się ze złotem, chciwością, zbrodnią i wyrzutami sumienia.
Akcja nie jest porywająca. Wręcz przeciwnie, przypomina dynamikę życia na bezludnej wyspie. Ot, trzech dorosłych mężczyzn każdego dnia wykonuje te same czynności, by nie dopuścić do morskiej katastrofy. Przynajmniej do czasu... I właśnie ten spokój jest dużym atutem filmu. Gerald Butler, którego kojarzyłam głównie z filmów akcji, daje popis dojrzałego aktorstwa, grając targanego tęsknotą za rodziną, obawą o ich los, a ostatecznie wyrzutami sumienia mężczyznę. Wspomagany talentem Petera Mullana i Connora Swindellsa, tworzą razem opowieść o ludzkich namiętnościach i upadkach.
Reżyser wykorzystał nie tylko talent aktorski, ale także ograniczone możliwości miejsca akcji. Fantastycznie łączy klimat klaustrofobicznych pomieszczeń latarni morskiej z bezkresem otaczającego morza, tworząc atmosferę nie tyle grozy, co napięcia i oczekiwania na to, co stanie się za chwilę.
Film nie jest dla tych, co oczekują fajerwerków i nagłych zwrotów akcji. Tu zdarzenia, jak w życiu, następują po sobie z brutalną logiką konsekwencji naszych decyzji. Nie staje się cud, nie wygrywa dobro. To po prostu opowieść o tym, że dobry człowiek musi zginąć, gdy dopadną go wyrzuty sumienia. Że dla dobrego człowieka nie jest możliwym racjonalizowanie złych uczynków. I że przeszłość nas dopada, czasem bardzo szybko. A jak dopadnie, to potrafi zmusić do podjęcia kroków ostatecznych.
Cień - zapowiedź
Qole Uvgamut jest najlepszą poławiaczką cienia, substancji, która stanowi tajemnicze źródło energii.
Do załogi statku poławiaczy dołącza Nev. Nikt nie wie, że to dziedzic arystokratycznego rodu. Występuje w przebraniu, aby zdobyć zaufanie Qole i wykorzystać jej niezwykłe zdolności.
Wkrótce okazuje się jednak, że nie tylko Nev i jego krewni mają plany wobec dziewczyny. Rywalizujący ród również chce dopaść dziewczynę, ale w przeciwieństwie do Neva nie zamierza przebierać w środkach.
Po wymknięciu się z rąk wroga Quole zgadza się polecieć z Nevem do siedziby jego rodu i poddać się badaniom nad cieniem. Okazuje się jednak, że ród Dracorte’ów nie ma czystych intencji.
Mag
Po zdecydowanie najsłabszej części całego cyklu, czyli “Kamiennej małpie”, Jeffrey Deaver wraca w doskonałej formie!
“Mag” to piąty już tom serii o niesamowicie zgranym duecie Sachs i Rhyme. Tym razem autor postanowił zestawić ze sobą iluzję fantastycznego prestidigitatora oraz zimną logikę śledczych, co sprawiło, że czytelnik z zapartym tchem obserwuje kolejne wydarzenia rozgrywające się na kartach “Maga”.
Niezmiennie autor pochwalić może się niesłychanym researchem, który przejawia się w skrupulatności i szczegółowości opisów w jakikolwiek sposób związanych z iluzją. Deaver ze sztuki tak bardzo kojarzonej z zabawą, cyrkiem i nastoletnimi wybrykami stworzył historię tak dopracowaną i intrygującą dla dojrzałego czytelnika, że aż trudno jest uwierzyć w geniusz tego uwielbianego na całym świecie pisarza.
Autor sam wciela się w rolę iluzjonisty i nieustannie manipuluje wyobraźnią odbiorcy. Pokazuje, że nie wszystko jest takim, jakim się wydaje, jednakże też w sposób jasny i klarowny tłumaczy przedstawione w “Magu” sztuczki, które na początku często uznać można było za abstrakcyjne i niepojęte.
Jeffrey Deaver pisze kryminały na niesamowitym poziomie - stworzył wachlarz bardzo oryginalnych postaci, do których obecnie dołącza także morderca, który z potwornych zbrodni uczynił swego rodzaju sztukę. To bardzo oryginalny charakter, który na długo zapada w pamięć. Do tego autor nie przesadza z różnorodnością i rozmachem popełnianych przez niego przestępstw, dzięki czemu “Mag” jest powieścią niebywale wręcz wiarygodną, co według wielu czytelników jest wyznacznikiem dobrego i wartego uwagi kryminału. Wszystkie morderstwa prestidigitatora są bardzo widowiskowe, jednak nie przekraczają granicy dobrego smaku.
“Mag” to świetna propozycja dla osób dopiero planującym rozpocząć przygodę z książkami Jeffrey’a Deavera. Autor konstruuje bowiem swoje powieści w taki sposób, że czytelnik może sięgać po stworzone przez niego historie według własnego uznania i niekoniecznie musi trzymać się kolejności chronologicznej, choć oczywiście dla podtrzymania ciągłości niektórych zdarzeń byłoby to najlepsze rozwiązanie.
Warto też wspomnieć o nadzwyczaj estetycznym wydaniu tego cyklu. Okładki są minimalistyczne, ale niesłychanie przyciągające wzrok. Na froncie każdej książki znalazł się jeden przedmiot będący ściśle związany z jej fabułą. Całość jest matowa i wspaniale prezentuje się na półce. Wydawnictwo Prószyński i S-ka postarało się, aby wydanie książek tego cyklu wspaniale odzwierciedlało wartość jego treści.
Przystań wiatrów
“Przystań wiatrów” to rozwinięcie bardzo popularnego niegdyś opowiadania pt. “Planeta burz”. W oryginale powieść wydana została w 1981 roku, zaś w Polsce 15 lat później. Duet Martin i Tuttle stworzył wspaniałą - wręcz epicką - opowieść o niepozornym heroizmie, a także o tym, jak jedna zwykła jednostka może zmienić cały świat.
Pomimo że książka nie wyszła spod pióra tylko jednego pisarza, całość jest niezwykle spójna i brak w niej przestojów czy niezborności. George R.R. Martin i Lisa Tuttle wykreowali na kartach swej książki obrazy tak niesamowite i wiarygodne, że żaden czytelnik nie pozostanie obojętny wobec przedstawionego świata.
Pomysł na fabułę jest oczywiście ciekawy, choć czytając tę książkę dziś, po prawie 40 latach od jej wydania, można mieć wrażenie, że nieszczególnie oryginalny. Człowiek od zawsze żył marzeniem o lataniu - o rozwinięciu skrzydeł i wolności, którą daje wiatr we włosach i niczym niezmącony spokój przestworzy. Bohaterom “Przystani wiatrów” się to udało, jednak nie był to koniec ich problemów.
Na uwagę zasługuje fakt, iż Martin i Tuttle nie poszli na łatwiznę i oprócz wykreowania fantastycznych krain, krajobrazów i techniki, stworzyli własną mitologię i kulturę. To coś zupełnie nowego, świeżego i niezwykle ciekawego. Za jedyną wadę “Przystani wiatrów” można byłoby uznać za mało wyraziste postaci, ponieważ o ile główna bohaterka jest postacią nietuzinkową i łatwo zapadającą w pamięć, tak o pozostałych mieszkańcach tytułowej Przystani Wiatrów nie można tego powiedzieć. Oczywiście żaden z nich nie jest pozbawiony polotu, nie cechuje go też nijakość, jednak po kilku miesiącach czy latach to jedynie Maris pozostanie w głowie czytelnika.
“Przystań wiatrów” to powieść pozbawiona niesamowitych zwrotów akcji czy porażających momentów, jednak jej nieodparty urok tkwi w subtelnych intrygach czy politycznych porachunkach. Jest to historia kompletnie inna od sławetnej “Pieśni lodu i ognia” George’a R.R. Martina, lecz jego wielcy miłośnicy z pewnością będą ukontentowani lekturą. W duecie z Lisą Tuttle pokazuje on swoje zupełnie inne oblicze, przy czym amerykańska pisarka ani na chwilę nie ustąpiła pola wielokrotnemu zdobywcy nagród Hugo czy Nebula.
Na uwagę zasługuje również przepiękne wydanie książki - subtelny projekt podkreśla ulotne piękno przedstawionej historii, zaś mapy umieszczone na ostatnich stronach pomagają czytelnikowi w lepszym rozeznaniu się w wykreowanym przez Tuttle i Martina świecie.