Rezultaty wyszukiwania dla: Młodzieżówka
Księżniczka incognito
Ellie jest księżniczką, a najbardziej na świecie chce żyć normalnie, jak zwykła nastolatka. Lottie Pumpkin, tak, skojarzenia z dynią, jak najbardziej słuszne, pragnie czegoś zupełnie odwrotnego. Dziewczyny trafiają do tego samego pokoju w akademiku szkoły. Jak myślicie, spełni się marzenie Kopciuszka?
Tak, jest to kolejna opowieść o zamianie ról, o bajce, która się ziszcza i o kłopotach z tym związanych. Jednak, jak widać, te historie nigdy się nie nudzą, dzieciaki, no dobra, dziewczynki je połykają i wiecznie chcą więcej. Kiedy przyszła przesyłka z całą serią Księżniczki moja córka porwała pierwszy tom i tyle go widziałam. Przez trzy dni. Tyle bowiem zajęło jej przeczytanie, przetykane marudzeniem czemu jeszcze nie zaczęłam i kiedy w końcu wezmę się za czytanie, na zmianę z gdzie jestem, bo ona chce mi opowiedzieć. Spoiler miała na końcu języka, ale jak w końcu dotarłam do sceny, którą czytała i ją szczególnie wzburzyła – przychodziła i dyskutowałyśmy długo i emocjonalnie. Tak, książka budzi emocje, od skrajnego zachwytu całością po szereg wątpliwości. Co ciekawe, obie miałyśmy podobne. Po pierwsze dzieciaki występujące w książce mają po czternaście lat, gdy cała akcja się zaczyna. I fajnie, niezły wiek, dużo można tu podziałać i z akcją i z emocjami, podoba mi się.
No ale na miłość wszystkich literackich bogów ochroniarz księżniczki zachowuje się, jakby był z dziesięć lat starszy. I nie umiem go wpasować w ich wiek, mimo wyjaśnień autorki, że musi mieć tyle lat, żeby być bliżej ochranianej osoby, wtopić się w tłum i być podobnym do rówieśników. No nie jest podobny, zachowuje się kompletnie inaczej, odstaje i jest to okropnie nienaturalne. Ja bardzo lubię Jamiego, uważam go za postać bardzo ciekawą i z potencjałem, ale ten wiek mi bardzo nie pasuje. Córka dodatkowo zwróciła uwagę, że niektórzy bohaterowie, mimo tego, że mają tyle samo lat, zachowują się, jak dzieci. To jeszcze bardziej uwypukla różnice w zachowaniu chłopaka.
Komu polecam? Mamom i córkom, na wspólne czytanie, dyskutowanie, budowanie przez to więzi i relacji opartej na spędzeniu czasu razem. Dla mnie i córki była to wspaniała przygoda, wiele rozmów zaczęło się od treści, by potem polecieć hen, daleko i trwać długimi chwilami. To był wspaniały czas. I nie bójcie się mamy, to młodzieżówka, ale pełna tej cudownej magii bajki, którą każda z nas zniesie, zachwyci się i będzie chciała jeszcze. To piękny przerywnik codzienności. A dla waszych córek to kolejne krok w literaturę, która pochłania i pokazuje, że te bardziej dorosłe książki też mogą być piękne i magiczne mimo tego, że całkiem realne i bez jednorożców i wróżek.
Dwór miodu i popiołu
Kilka słów o fabule
Dwór miodu i popiołu
Nie wszystko złoto, co się świeci
Podsumowanie
Ktoś z nas kłamie
Wszyscy skrywają jakieś tajemnice, pytanie tylko, do czego są gotowi się posunąć, aby nie wyszły na jaw.
W ostatnich latach wiele dobrych książek wydawanych jest u nas tylko dlatego, że Netflix zdecydował się na ich ekranizację. Tak właśnie wygląda sytuacja powieści „Ktoś z nas kłamie” autorstwa Karen Mcmanus.
Zarys fabuły
Pewnego dnia pięcioro uczniów liceum zostaje zatrzymanych po lekcjach. Każdy prezentuje sobą jakiś stereotyp. Bronwyn jest prymuską, Addy szkolną gwiazdą i królową balu, Nate jest typem badboya, a Cooper gwiazdą szkolnej drużyny. Tylko Simon wyłamuje się z tych schematów. Chłopak jest ekscentryczny i nie ma zbyt wielu przyjaciół, a głównym tego powodem jest aplikacja plotkarska About That, którą stworzył. Jej celem jest ujawnianie cudzych sekretów. Podczas odbywania kozy Simon nagle dostaje wstrząsu anafilaktycznego. Mimo że koledzy starają się mu pomóc, to chłopak umiera. Rozpoczyna się policyjne śledztwo, gdyż wszystko wskazuje na to, że zdarzenie to nie nieszczęśliwy wypadek, a pełnoprawne morderstwo.
Moja opinia i przemyślenia
„Ktoś z nas kłamie” jest dobrą, lekko napisaną młodzieżówką. To ciekawie pomyślany i świetnie przedstawiony thriller. Pisarka wykreowała realistycznych bohaterów i zbudowała roznoszące się po całej szkole napięcie. Tajemnice, nastoletnie dramaty, emocje i powoli rodzące się uczucia. Powieść ma wszystko to, co powinna mieć dobra literatura dla młodzieży (i nie tylko). Wcale mnie nie dziwi, że Netflix zdecydował się na ekranizację książki, chociaż oczywiście zrobił to na swój własny (świetnie nam wszystkim znany choćby z memów, jeśli nie z własnego doświadczenia) sposób.
Wydarzenia zostały przedstawione z różnych punktów widzenia, co pozwala nam spojrzeć na nie z szerszej perspektywy i lepiej je zrozumieć. Bohaterowie pokazują, jak krzywdzące mogą być stereotypy i bez trudu potrafią wyjść z przypisanych im ról. Książkę czyta się błyskawicznie, przyznam, że nawet nie zauważyłam kiedy, dotarłam do ostatnich stron.
Podsumowanie
„Ktoś z nas kłamie” to tytuł, który z czystym sumieniem mogłabym polecić każdemu nastolatkowi, zarówno młodzieży czytającej, jak i takiej, którą rodzice chcą dopiero zachęcić do poznawania pozaszkolnych lektur. Książka jest dobrze napisana i ciekawa, dostarcza kilku tematów do rozważań. To również ciekawie pomyślany, trzymający w napięciu thriller, a rozwikłania znajdujących się w nim zagadek możemy się jedynie domyślać. Polecam! Zdecydowanie warto przeczytać.
Stowarzyszenie Srok
Stowarzyszenie Srok to kolejna z książek młodzieżowych, której akcja rozgrywa się w tajemniczej szkole z internatem. Ponownie mamy do czynienia z zupełnie nową uczennicą, która totalnie nie ma pojęcia, gdzie trafiła i jakie panują tam zasady. Nie ukrywam, że przede wszystkim skusiłam się na tę lekturę ze względu na okładkę i nawiązanie do słynnej rymowanki (One for sorrow, two for joy…), jak typowa sroka okładkowa – cóż za zbieg okoliczności, prawda? Jednak czy najnowsze dzieło autorki Girl Online przypadło mi do gustu?
Rozgrywające się w tej książce wydarzenia poznajemy z dwóch punktów widzenia. Pierwszy z nich należy do Audrey, nowej dziewczyny, która zdecydowanie nie potrafi odnaleźć się w nowej szkole. Jest przyzwyczajona do czegoś zupełnie innego niż zasady panujące w Illumen Hall. Audrey momentalnie skojarzyła mi się z typową, pustą lalką, choć nie wiem, czy taki był zamysł autorki. Ani ona specjalnie lotna, ani zbyt inteligentna, niemal na każdym kroku podkreślone zostają wszystkie marki jej ciuchów, torebek oraz fakt, że posiada najlepszy sprzęt dostępny na rynku. Dziewczynka z bogatego domu, której wszystko załatwia tatuś… No nie mój typ.
Podobnie zareagowała druga bohaterka, której perspektywę poznajemy, Ivy. To z kolei typowa, ułożona uczennica. Prefekta, jedna z najlepszych osób uczęszczających do Illumen Hall. Ogień i woda… Nic dziwnego, że dziewczyny z początku nie potrafią złapać wspólnego języka, ale wkrótce wszystko ulega zmianie. Obydwie zamieszkują pokój niedawno zmarłej uczennicy, a ktoś zaczyna rozpowszechniać podcast, w którym próbuje dociec, co się wydarzyło tamtej nocy, gdy zginęła Lola. Naraża tym samym na niebezpieczeństwo siebie i pozostałych uczniów… Ktoś nie chce, aby prawda wyszła na jaw.
Chociaż książka ta zapewniła mi całkiem niezłą rozrywkę, to nie mogę zaprzeczyć temu, że jest ona bardzo schematyczna. Typowa szkoła z internatem, surowe zasady, mocne ograniczenia. Schematyczni bohaterowie: nowa uczennica, najlepsza uczennica, wielki przystojniak, któremu nowa momentalnie wpada w oko, typowe nerdy… Właściwie nie było tutaj żadnej zaskakującej postaci i dosyć łatwo było się zorientować, jak będą się rozwijały relacje między nimi. Ciekawym motywem było oczywiście tytułowe Stowarzyszenie Srok, ale ze smutkiem stwierdzam, że wątek ten został mało rozbudowany. Do tej pory nie do końca rozumiem, skąd się wzięło, co robiło i jak. Jest tajemnicą aż nadto.
Sama fabuła skupia się po części na odkryciu prawdy na temat śmierci Loli, a po części na znalezieniu osoby prowadzącej podcast. Obydwa te wątki są ze sobą oczywiście powiązane, a Audrey i Ivy czują się w obowiązku rozwikłania zagadki. Panuje tutaj mocna atmosfera tajemnicy, Illumen Hall skrywa wiele sekretów, podobnie jak i ludzie związani z tą szkołą. Wydaje mi się jednak, że autorki trochę za mało tych sekretów ujawniły… Trzeba umieć w tym wszystkim znaleźć balans, a ja właściwie naczytałam się tylko o zawiłych relacjach i tajemnicach, nie dostałam zbyt wielu odpowiedzi. Czasami trzeba dać czytelnikowi coś więcej – rozumiem, że przede wszystkim człowiekiem kieruje ciekawość, ale trzeba też umieć to wyważyć i dać chwilami coś więcej niż same sekrety.
Stowarzyszenie Srok to młodzieżówka dosyć powtarzalna, która nie wyróżnia się niczym specjalnym na tle innych powieści do niej podobnych. Te same motywy, schematyczni bohaterowie, zero powiewu świeżości. Fakt, czytało się ją lekko i przyjemnie, więc może być dobrym przerywnikiem od mocniejszych lektur czy idealną pozycją, gdy poszukujemy czegoś, przy czym nie trzeba zbyt dużo myśleć, ale jeżeli macie już przesyt podobnych wątków, to raczej powinniście na ten moment odpuścić sobie tę lekturę.
Wildcard. Dzika karta
Marie Lu powraca z ostatnim tomem dylogii „Warcross”. Tom pierwszy bardzo mi się podobał, dlatego z wielką chęcią zabrałam się za „Wildcard”.
Po tym, jak Emika Chen z ledwością uszła z życiem z Mistrzostw Warcrossa, postanawia, że musi pokrzyżować plany Hideo, osobie, której ufała i z którą łączyło ją uczucie. Razem z przyjaciółmi z Phoenix Riders, próbują znaleźć sposób na zażegnanie niebezpieczeństwa, jakie wiąże ze sobą nowy algorytm Neurołącza. Wszystko komplikuje się, gdy za głowę Emiki zostaje wyznaczona duża nagroda. Z pomocą przychodzi jej Zero i Czarne Płaszcze. Jednak ich pomoc nie jest za darmo. Czy Emika będzie w stanie spełnić ich żądana? Kim tak naprawdę jest Zero?
Gdy tylko książka do mnie przyszła, od razu zabrałam się za czytanie. Z początki szło mi ono dość opornie, bo nie wszystkie poprzednie zdarzenia tak dobrze pamiętałam. Na szczęście raptem po kilku stronach przypomniałam sobie, co działo się w tomie pierwszym i dalej już czytanie szło mi bardzo szybko. Nie mogę zdradzić za dużo z fabuły, ponieważ praktycznie wszystko byłoby spojlerem, który popsułby przyjemność z czytania (która jest duża). Mogę natomiast napisać, że „Wildcard” to praktycznie sama akcja. Nie ma nawet chwili na nudę. Jest tylko kilka fragmentów, bardziej „gadanych”, ale nawet one nie nudzą, a sporo wyjaśniają. Od książki naprawdę bardzo trudno się oderwać.
W „Wildcard” została wyjaśniona tajemnica porwania Sasuke i kim tak naprawdę jest Zero. Przyznam szczerze, że takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam, ale bardzo mi się to rozwiązanie podobało, ponieważ lubię być w książce zaskakiwana.
Trochę zabrakło mi większego wątku romantycznego pomiędzy Hideo i Emiką oraz pomiędzy Roshanem i Tremaine. Chętnie poczytałabym o nich coś więcej, zwłaszcza o tej drugiej parze.
Książka została bardzo dobrze zakończona. Wszystkie wątki zostały wyjaśnione, autorka nie pozostawiła miejsca na jakieś dziwne domysły.
Podsumowując, bardzo polecam całą serię „Warcross”. Są to książki, przy których nie można się nudzić. Jedyny minus, jaki znajduję, to trochę mało rozbudowany wątek romantyczny, ale dla innych może być to plus.
Zapowiedź - Powrót Czarnoksiężnicy
Drugi tom bestsellerowej serii przygodowej dla dzieci (tych młodszych i tych starszych) autorstwa popularnego aktora, zdobywcy Złotego Globu, Chrisa Colfera, znanego przede wszystkim dzięki kultowemu serialowi Glee.
Bogato ilustrowana opowieść, w której spotykają się czarownice, wilki, gobliny, trolle i inne cudowne stworzenia. Prawdziwa gratka dla miłośników magii i baśniowości.
Proroctwo cieni
Michelle Madow na nowo opowiada historię greckiej mitologii, przenosząc stare wierzenia do współczesnych czasów.
Bardzo lubię młodzieżową fantastykę. Najczęściej jest lekka, przyjemna i pozwala odpocząć od codzienności. Nie sposób się przy niej nudzić. Czy jednak książka „Proroctwo cieni” spod pióra Michelle Madow spełniła moje oczekiwania?
Nicole rozpoczyna naukę w nowej szkole i nie jest to łatwe doświadczenie. Zwłaszcza że dziewczyna zostaje zapisana na dodatkowe zajęcia, na których dowiaduje się, że jest czarownicą, która potrafi wykorzystywać otaczającą ją energię. Tam poznaje nowych przyjaciół i razem z nimi pakuje się w bardzo poważne tarapaty. Czy wspólnymi siłami uda się im wyjść z nich cało?
Powieść zgodnie z moimi oczekiwaniami należy do tych lżejszych. Szybko i przyjemnie się ją czyta, ale wyraźnie widać, że pisarka tworząc ją, nie miała zbyt wielkich ambicji. Ot kolejna młodzieżówka, którą z grona pozostałych wyróżniają jedynie nawiązania do greckiej mitologii. Nie żałuję jednak lektury, gdyż miło spędziłam przy niej czas. Twierdzę jednak, że to pozycja dla zdecydowanie młodszych czytelników, starszym nastolatkom może się już nie spodobać.
Fabuła historii jest nieskomplikowana i biegnie jednotorowo. Bohaterowie po drodze nie natykają się na zbyt wiele przeszkód, a ich problemy właściwie same się rozwiązują. Mimo to jednak Michelle Madow przez cały czas udało się utrzymać moje zainteresowanie. Kto wie, może sama jest czarownicą i wykorzystała do tego jakąś magiczną sztuczkę, a może to po prostu kwestia jej lekkiego pióra? W każdym razie co by to nie było, nie nudziłam się ani przez chwilę.
Bohaterowie powieści są niezwykle sympatyczni. Nieco tajemniczy, może odrobinę zbyt zwyczajni, ale nie sposób ich nie polubić. Wzbudzają w czytelniku ciekawość i chęć towarzyszenia im w nadchodzących tomach. W serii „Elementals” pojawiają się też oczywiście stworzenia z greckiej mitologii. Są świetnie opisane i naprawdę dobrze przedstawione. Są też tajemnice, ale niestety zdecydowanie zbyt prosto je rozwiązać.
Książka jest lekka i zabawna. W jej towarzystwie bez trudu można zapomnieć o otaczającym nas świecie. Polecam wszystkim wielbicielom motywów mitologicznych i osobom, które mają ochotę na czysto rozrywkową pozycję. W „Proroctwie cieni” nie ma żadnego wymuszonego elementu. Ono po prostu czyta się samo, równie wartko, jak toczy się jego akcja.
Kraina opowieści. Tom 1. Zaklęcie życzeń
Conner usłyszał piskliwy wrzask swojej siostry, zanim jeszcze zdał sobie sprawę, co się stało. Na most przed nimi właśnie wskoczył wielki troll. Był niski i nadzwyczaj szeroki w barach, o ogromnej głowie, porośnięty skudlonym futrem. Miał ogromne ślepia i ryj. Jego rączki i nóżki były malutkie, za to pazury i zęby – długie i ostre.
„Kraina opowieści” to książka nietypowa. Pokazuje nie tylko co działo się z postaciami z naszych ukochanych bajek po „i żyli długo i szczęśliwie”, ale również ukazuje oblicza tych postaci z całkiem innej strony. I właśnie to czyni ją niezwykle wyjątkową i oryginalną. Chris Colfer nadał ulubionym bohaterom nieco bardziej ludzkiej formy, pokazując, że nawet baśniowi mieszkańcu mają swoje wady i nieczyste zagrania.
Ale może od początku. Alex i Conner Bailey’owie to bliźnięta. I tak właściwie na tym ich podobieństwo się kończy. Alex to niezwykle inteligentna dziewczynka, która kocha czytać. Kocha baśnie i doskonale rozumie ich ukryty przekaz. Jest też dość mocno wycofana z towarzystwa szkolnego, prawdopodobnie przez to, że najprościej rzecz ujmując jest kujonem. Jej brat natomiast jest jej kompletnym przeciwieństwem. Nie uczy się, śpi na lekcjach, ale za to ma świetny kontakt z rówieśnikami. Tę dwójkę oprócz więzów krwi łączy jeszcze niedawno przebyta tragedia oraz książka z baśniami, którą dostają na urodziny od babci. I która okazuje się magiczna. Przenosi bowiem tę dwójkę – całkiem przypadkiem – do świata, który tak naprawdę nie powinien istnieć. Do świata baśni, który zdaje się, że Alex zna jak własną rękę. Rozpoczynają pełną przygód podróż przez wszystkie królestwa, by zdobyć składniki do zaklęcia, które ma im pomóc wrócić do domu.
„Kraina opowieści” to tak właściwie książka skierowana dla młodszych odbiorców. Jednak mimo wszystko czytało mi się ją świetnie. Zachwyciło mnie to, ile paradoksów w niej jest. Z jednej strony jest naprawdę oczywista w pewnych kwestiach, a z drugiej potrafi zaskoczyć czytelnika w najmniej oczekiwanym momencie, nadając całości nutę tajemniczości. Pokazuje, że z pozoru zła postać nie musi być wcale po ciemnej stronie mocy. Ponadto wszyscy bohaterowie, tak ci dobrzy jak i źli, są wykreowani w taki sposób, że nie da się ich nie lubić. Autor opisuje przepiękne baśniowe krajobrazy, które pobudzą wyobraźnie nawet najtwardszego czytelnika. Książkę czyta się niezwykle szybko, łatwo i przyjemnie. Ciężko się od niej oderwać choć na chwilę.
Ogromnym plusem powieści jest jej szata graficzna. Piękna okłada oraz ilustracje przy każdym rozdziale sprawiają, że ma się wrażenie iż za chwile książka, tak jak bohaterów wciągnie, was w siebie przenosząc do pięknej i kolorowej krainy, która mimo wszystko bywa niebezpieczna. Czytając „Krainę opowieści” czułam się, jakbym jeszcze raz wróciła do dzieciństwa, kiedy to mama siedząc przy moim łóżku czytała mi w kółko moje ulubione bajki na dobranoc. Powieść ta pozwala spotkać się z ukochanymi historiami raz jeszcze, ale przenosi to spotkanie na całkiem inny poziom, bardziej magiczny i kolorowy.
Podsumowując, „Kraina opowieści” to książka mimo wszystko dla każdego. Dzieciakom pozwoli ona przeżyć z bohaterami baśni kolejne przygody, a dorośli będą mogli dzięki niej choć na chwilę wrócić do beztroskiego dzieciństwa.
Kraina opowieści. Zaklęcie życzeń
Chris Colfer, gwiazdor młodego pokolenia znany z kultowego serialu „Glee” tym razem ujawnia swój talent pisarski. Colfer porywa młodych czytelników na szaloną wyprawę do krainy baśni, jednak stworzony przez niego świat w niczym nie przypomina tego z opowieści babci czy kolorowych kart książek dla dzieci. Tutaj Czerwony Kapturek posiada własne królestwo i dzielnie walczy z Watahą Złych Wilków, Jaś kocha się w Złotowłosej, która jest poszukiwana listem gończym, a Śpiąca Królewna prowadzi ze Złą Królową własną rozgrywkę. Czy jesteście gotowi wkroczyć do świata, w którym wszystko okazuje się zupełnie inne niż Wam się wydawało?
Monument 14: Wściekły wiatr
„Wściekły wiatr" to trzeci i ostatni tom trylogii noszącej tytuł „Monument 14″. Katastrofa ekologiczna spowodowała anomalie pogodowe, te natomiast doprowadziły do wycieku chemikaliów w bazie wojskowej. Mają one wpływ na ludzi zależny od ich grupy krwi. Ciała niektórych pokrywają się krwawiącymi bąblami, prowadzącymi do szybkiej i bolesnej śmierci, inni stają się agresywnymi potworami, dostają paranoi lub, w najłagodniejszym przypadku, po prostu będą bezpłodni.
Dzieci są bezpieczne. Trafiły do obozu dla uchodźców utworzonego na terenie Kanady. Niestety Josie nie udało się tam dotrzeć. Zamiast tego została zamknięta w obozie – więzieniu, który powstał specjalnie dla osób z grupą krwi 0 na terenie jednego z ocalałych Stanów. Opiekuje się tam gromadką osieroconych dzieci. Gdy przypadkiem jej zdjęcie pojawia się w gazecie, jej towarzysze z Monumentu dowiadują się, że Josie żyje. Niko jest zdeterminowany by odnaleźć i uwolnić swoją ukochaną dziewczynę. W podróży towarzyszą mu Jake, Astrid w zaawansowanej ciąży, która boi się, że wojsko zacznie przeprowadzać na niej eksperymenty oraz opiekujący się nią, bez pamięci w niej zakochany, Dean.
Najgorsze minęło, jednak ludność Stanów Zjednoczonych została zdziesiątkowana. Do tego wojsko wciąż z jakiejś przyczyny ukrywa wiele tajemnic – choćby informację o „wściekłych wiatrach", które krążą po kontynencie, roznosząc chemikalia. Emmy Laybourne również w trzecim tomie swojej powieści ma o czym pisać i nie są to rzeczy naciągane czy wciskane na siłę by stworzyć jakąkolwiek fabułę. Pisarka rzeczywiście miała pomysł na to o czym będzie kolejna książka. Świat po apokalipsie jest równie przerażający co podczas trwania sennego koszmaru.
Oczywiście, tak jak dwie pozostałe, książka jest świetnie napisana. Wciąga, nie pozwala oderwać się nawet na moment. Mimo to wydaje mi się, że trzecia część jest najgorsza. Kilkoro bohaterów zostało stworzonych chyba specjalnie po to, żeby w fabule pojawiły się jakieś nowości. Niektóre sytuacje wydają się być irracjonalne, tak samo zresztą jak kilka zachowań. Miejsce w którym znalazła się Josie przeraża, ale jednocześnie (przynajmniej dla Polaków) nie jest ani nowe, ani obce. Zakończeniem również czuję się nieco zawiedziona, choć to jest wyłącznie kwestią gustu – jak na powieść postapokaliptyczną wszystko kończy się zbyt szczęśliwie.
„Wściekły wiatr" to jednak, mimo kilku niedociągnięć, naprawdę świetna młodzieżówka. Poruszająca i ciekawa, dająca wiele do myślenia – nie tylko o sobie i swoim życiu, ale również o otaczającym nas świecie. Bohaterowie są interesujący i dobrze wykreowani oraz poprowadzeni wprawną ręką. Fragmenty zostały stworzone w taki sposób, że momentami czytelnik żałuje, że zbyt wolno je czyta. Zarówno ostatni tom trylogii jak i całą serię „Monument 14″ serdecznie i z czystym sumieniem polecam! To jedna z tych powieści, które warto przeczytać, zwłaszcza gdy lubi się literaturę katastroficzną.