Rezultaty wyszukiwania dla: J.
"Nowy dom na Wyrębach 2" pod patronatem
Już 23 października nakładem wydawnictwa Videograf oraz pod patronatem Secretum ukaże się trzecia i ostatnia część cyklu "Wyręby" Stefana Dardy - "Nowy dom na Wyrębach 2".
Kraina opowieści. Zaklęcie życzeń
Chris Colfer, gwiazdor młodego pokolenia znany z kultowego serialu „Glee” tym razem ujawnia swój talent pisarski. Colfer porywa młodych czytelników na szaloną wyprawę do krainy baśni, jednak stworzony przez niego świat w niczym nie przypomina tego z opowieści babci czy kolorowych kart książek dla dzieci. Tutaj Czerwony Kapturek posiada własne królestwo i dzielnie walczy z Watahą Złych Wilków, Jaś kocha się w Złotowłosej, która jest poszukiwana listem gończym, a Śpiąca Królewna prowadzi ze Złą Królową własną rozgrywkę. Czy jesteście gotowi wkroczyć do świata, w którym wszystko okazuje się zupełnie inne niż Wam się wydawało?
Nienawidzę Baśniowa Tom 1 : I żyli długo i burzliwie
Ten komiks to istna petarda!
Nawet nie pamiętam, kiedy pierwszy raz widziałam „Nienawidzę Baśniowa”, ale od pierwszego rzutu okiem na okładkę, wiedziałam, że będzie to nieprzyzwoicie niepoprawna miłość od pierwszego wejrzenia. Bo jak tu szacowna rodzicielka, stateczna pani domu ma się przyznać do zauroczenia tak słodkim i lepkim aż od krwi komiksem? Toż to nie przystoi.
A fuj to!
O Skottie Youngu – rysowniku, Jeanie Francoisie Beaulieu – koloryście i Nate Piekosiu – literniku, nigdy nie słyszałam. Co oznacza nie tyle, że jestem ignorantką, co jak zapewne wielu z was, laikiem w dziedzinie komiksu, i że w tej dziedzinie sztuki dopiero się rozkręcam. Dlatego plus dla wydawcy, a raczej nieskromnego Skottiego, któryż to opatrzył komiks notą biograficzną. Dzięki niej dowiedziałam się o takim zawodzie artystycznym, jak liternik, który odpowiada za krój i wygląd liter w komiksie, a którego toż owoc pracy nie dostrzegałam i brałam za coś oczywistego, dopóki nie spojrzałam na komiks jeszcze raz, właśnie przez pryzmat słowa pisanego. Okazało się również, że została wydana, niestety jeszcze nie w polskiej wersji językowej, komiksowa wersja „Na szczęście mleko” Neila Gaimana, po którą też chętnie sięgnę przy nadarzającej się okazji. Tak też kwestie porównywania prac panów na tle innych ich dzieł, osobistego rozwoju i wielu innych kwestii merytoryczno-historycznych, w tej recenzji nie znajdziecie.
A fuj z nimi!
Czy ja już pisałam, że to NIE JEST komiks dla dzieci? Nie, to teraz napiszę – TO NIE JEST ZDECYDOWANIE komiks dla dzieci. Po takim oświadczeniu wystosowanym do jedenastolatki, musiałam zastosować dodatkowe procedury, jak z ulotek z medykamentami – trzymać poza zasięgiem dzieci. To, że w tytule jest Baśniowo, że bohaterką z pozoru jest dziewczynka i kolory przypominają te z May Little Pony, to złudne elementy chorej popkultury.
A fuj...
„Dawno, dawno temu, żyła sobie dziewczynka imieniem Gertrude, która marzyła o niezwykłej krainie, pełnej cudów, magii, śmiechu i radości”, a jej marzenie się spełniło. Jak to jednak bywa z marzeniami, lepiej uważać, czego sobie człek życzy, bo a nuż to dostanie. I tak Gert trafiła do Baśniowa, pełnego niezwykłych istot, wszystkich w cudownych odcieniach landrynek, w której panuje, o rozkosznie brzmiącym imieniu, królowa – Chmuria. Dzielna dziewuszka, by wrócić do domu musi zdobyć klucz do drzwi do swojego świata. Nic prostrzego, gdy się ma specjalnego przewodnika i mapę...
27 lat później...
Poznajcie Gert, trzydziestosiedmioletni, sfrustrowany postrach Baśniowa uwięziony w ciałku dziesięcioletniej dziewczynki z rzygozielonymi lokami. Pałęta się zmora po Baśniowie w poszukiwaniu klucza, a że można być wykończonym życiem w słodkolepkim świecie, to dziewcze sobie nie żałuje. Każdy, kto jej się nawinie pod topór zostaje wypatroszony, dekapitowany lub posiekany. A do tego mała chleje, przeklina i prowadzi się nad wyraz niehigienicznie. A doskwiera wszystkim tak mocno, że, wiadomo, dobry władca musi wziąć sprawy w swoje ręce.
Zaczyna się rozgrywka na siłę i intelekt... dobrze, zostańmy przy sile. Kto wygra krwawa Gert, czy podstępna Chmuria?
„I żyli długo i burzliwie” to pierwszy tom „Nienawidzę Baśniowa” i jeśli miewacie dni, w których czujecie, że otaczają was wyłącznie ludzie z intelektem obrażającym robactwo, kiedy mielibyście ochotę poczuć nieskrępowane żądze niszczenia wszystkiego bez ponoszenia konsekwencji i jesteście na tyle dojrzali, by wiedzieć, że „nie należy tego robić samemu w domu”, to to jest komiks skrojony na wasze biedne potępieńcze dusze. Ta nieskrępowana swoboda Gert do likwidowania wszystkiego, co jest irytujące wokół niej, pozwala doznać katharsis każdemu, kto chciałby pozbyć się ze swego otoczenia wszystkich zakłamanych, słodkich gęb, które musi czasem oglądać. Nie należy natomiast w „I żyli długo i burzliwie” doszukiwać się żadnego głębszego i moralnie usprawiedliwionego sensu, na tę całą krwawą jatkę, którą urządza bohaterka o dziecięcym obliczu. Czasami nawet akcja bywała dla mnie zbyt obrzydliwa wizualnie, ale teksty, które przewijały się w chmurkach rekompensowały estetycznie nieapetyczne doznania. Liternictwo, słownictwo, humor i kalki językowe okazały się mistrzostwem, które nie jeden raz wywołały banana na moich ustach. Nie miałam możliwości porównania edycji polskiej z oryginalną w całości, ale te fragmenty plansz, które dostępne są w sieci, pozwoliły naprawdę docenić zarówno humor oryginału, jak i kunszt tłumaczenia Marcela Szpaka.
Niecierpliwie czekam na kontynuację mocnej dawki krwawych przygód Gert.
Mam na imię Zero
Parzyło. Ból był tak wielki, że nie potrafił powstrzymać krzyku. Nigdy jeszcze tak bardzo nie cierpiał. Wielokrotnie łamał sobie kości, wykonując wszystkie ćwiczenia. Gdy był chory lub się zranił, Madar zawsze była przy nim. Czuł, że jest jego rodziną. Kimś, na kim zawsze może polegać. Wspierała go, uczyła i czyniła lepszym. Tym razem nie mogła mu pomóc. Trafił na przeszkodę, której nie potrafił pokonać. Nikt nie mógł mu pomóc. Na początku padła elektryczność w jego Świecie. Zapadła ciemność. Nie wiedział co robić. Był tak bardzo przerażony, aż w końcu otworzył sekretne drzwi, których nigdy wcześniej nie widział. Przeszedł przez nie i trafił do jakiegoś dziwnego miejsca. Biały puch parzył go swym zimnem w bose stopy, dziwny podmuch z klimatyzacji, której tak naprawdę nie było widać, szargał jego włosy. W tym dziwnym miejscu było tak bardzo czysto. Musiał znaleźć Madar. Tylko ona mogła mu pomóc. Pamiętał, że po kilku kwadransach nie miał już siły iść dalej. Padł na zabrudzony puch i zamknął oczy. Nie potrafił ich już otworzyć, ale wtedy przez resztki świadomości poczuł, że ktoś jest przy nim. Usłyszał głos. Kogoś dziwnego, obcego. Bał się. Nie miał sił się bronić. Zapadł w sen. A teraz, obudził się i został zraniony. Ta osoba. Kobieta... Położyła swoją dłoń na jego ramieniu. Zabolało. Nigdy nikt go nie dotykał. Nigdy przy nim nikogo nie było. Myślał, że jest sam, a tu nagle zobaczył kogoś jeszcze...
Twórczość Luigi'ego Ballerini nie była mi znana. Przyznam z ręką na sercu, że jeszcze nigdy nie słyszałam o tym autorze. Kiedy zobaczyłam, iż na polskim rynku wydawniczym pojawiła się książka o zachwycającym opisie (musicie mi wybaczyć, ale historie, w których nastoletni bohater mimo lat zaniedbań, zyskuje możliwość nowego życia, fascynują mnie od dzieciństwa) i intrygującym, a zarazem z lekka dziwnym tytule ,,Mam na imię Zero", postanowiłam, że muszę się z nią zapoznać. Oczekiwałam powieści, która wywoła we mnie wiele emocji. Zszokuje, ale również pokaże, że zawsze istnieje wyjście z beznadziejnej sytuacji. Czy spełniła moje wymagania? Zapraszam do zapoznania się z recenzją!
,,Nie wymazuje się niczego z własnego życia, niczego nie wyrzeka. Sens ma cała historia, nie tylko jej kawałek.
I każde zakończenie bez początku robi się niezrozumiałe."
Zero nigdy jeszcze nie dotknął żadnej żywej istoty, nie doświadczył zimna ani gorąca, nie wie, co to wiatr i śnieg. Żył w Świecie, strzeżonej przestrzeni, gdzie został wyszkolony do pilotowania wojskowych dronów. Jego przewodniczką była Madar: głos, który go nagradzał i pocieszał. Kiedy pewnego dnia w Świecie zapadła ciemność, Zero uznał, że to nowy sprawdzian jego umiejętności. Zdołał wydostać się na zewnątrz. Do prawdziwego świata, w którym występują śnieg i mróz, a komunikacja nie odbywa się za pośrednictwem ekranów dotykowych... Czy nauczy się w nim funkcjonować? Niełatwo zapomnieć, jak się zostało wychowanym...
Wirtualny Świat, złożony z nieprzerwanej gotowości, intensywnych szkoleń i realizowania celów. Mimowolna ucieczka i zderzenie z rzeczywistym światem.
Zero musi wybrać. Wrócić? Zmierzyć się z nowym życiem? Co jest właściwe? I do jakiego świata naprawdę należy?
,,Dum, dum, dum.
Du, dum, dum.
Dum, dum, dum.
Teraz to już naprawdę jest za głośno, otwieram oczy.
NIE, NIE RÓB TEGO.
Otwieram."
Zero nigdy nie widział żadnej żywej istoty. Nigdy nie poczuł dotyku kochającej dłoni. Nikt się nim nie zajmował ani przytulał. Miał tylko Madar - głos, który towarzyszył mu we wszystkich etapach życia, które przeżył. Jego jedyna rodzina. Jedyna istota, z którą mógł porozmawiać. Choć teoretycznie przeczuwał, że gdzieś są inni, bał się ich. Madar zawsze powtarzała, że osoby, które raz na jakiś czas przychodzą posprzątać jego Świat, są niebezpieczne. Nie mógł z nimi rozmawiać ani nigdy ich nie widział. Gdy przychodzili, musiał wychodzić do swojego pokoju. Nie mógł z niego wyjść bez pozwolenia.
Zero stał się narzędziem w rękach kogoś, kto oczekiwał od niego pełnego wyszkolenia z zakresu wojny. Ten chłopiec stał się żołnierzem, choć o tym nie wiedział. Prawdopodobnie nigdy nie poznałby prawdziwego świata, gdy nie to, że pewnego dnia w Świecie zapadła ciemność...
Nastolatek nie wiedział, co robić. Jeszcze nigdy nie pozostawał sam. Madar zawsze przy nim była, a tu nagle wszystko się zepsuło. Sądząc, że to sprawdzian nowych umiejętności, Zero postanowił znaleźć wyjście i w ten sposób trafił do dziwnego, przerażającego miejsca, gdzie jego bose stopy zagłębiały się w lodowatym białym puchu, a zimno wychładzało jego ciało. Ogłuszająca pustka, żadnych ekranów dotykowych. Przedziwne miejsce rodem z koszmarów. Czy Zeru uda się przetrwać w świecie, który znał tylko ze starych filmów? Czy na jego drodze stanie ktoś, kto odmieni jego całe życie? Jedno jest pewne! Ci, którzy zamknęli go w Świecie, wiedzą, że znalazł wyjście i nie zawahają się przed niczym, aby go odzyskać...
,,Nic nie pamiętam... Chociaż nie, pamiętam, że było ciemno, śnieg kuł w stopy, ekran dotykowy nie działał i pamiętam jeszcze okropny strach, który zalągł mi się w głowie. I tę masę powietrza ciągnącego się bez końca."
Miałam duże oczekiwania co do powieści stworzonej przez pana Ballerini. Przygotowałam się na istny rollercoaster emocji, który zwali mnie z nóg oraz historię ukazującą przemianę człowieka o 180 stopni. Spodziewałam się, że Zero w ciągu kilku chwil zrozumie, że całe życie był oszukiwany i z pomocą pewnych ludzi rozpocznie nowe życie, walcząc w dorosłości z organizacją, która mu to uczyniła. Tymczasem dostałam powieść opowiadającą o największej z potrzeb - kontaktu z drugim człowiekiem oraz strachu przed tym, co nieznane. Główny bohater nie może pogodzić się z tym, że istnieje inny Świat, który tak naprawdę nie znajduje się w sterylnym pomieszczeniu, tylko na łonie natury. Zero boi się tego, co nadejdzie. Do ostatniej chwili sądzi, że organizacja była dobra, a to, co mówią mu ci dziwni ludzie, którzy nie powinni istnieć to same kłamstwa. Zamiast mocnej powieści opowiadającej o walce ze złem, dostałam emocjonującą, piękną w swoje delikatności książkę skupiającą się na aspekcie psychologicznym postaci, jej obawach, strachach oraz nadziejach. ,,Mam na imię Zero" to pozycja dla tych, którzy pragną krótkiej powieści dającej wiele do myślenia, ale zarazem niezwykle intrygującej w swojej prostocie.
,,Nie, nie mogę wierzyć w ani jedno słowo. To wszystko kłamstwa, brednie, zmyślone historie."
,,Mam na imię Zero" to świetnie napisana powieść skupiająca się na badaniach zachowania osoby/ chłopca, który nigdy nie miał kontaktu z drugim człowiekiem i został wyszkolony na ponad przeciętnie inteligentnego żołnierza, a który w wyniku jednej awarii trafia do prawdziwego świata. Te nowe miejsce go przeraża. Nie potrafi w nim odnaleźć samego siebie. Choć widzi, że słowa Madar to same kłamstwa, to czuje wielki strach na myśl, że jego dotychczasowe życie tak naprawdę nie było życiem. Łudzi się do ostatniej chwili, mając nadzieję, że to tylko zły sen. Koszmar, z którego niedługo się obudzi. Mogę z czystym sumieniem polecić tę powieść osobom pragnącym czegoś nowego. Historii, która powoli rozbudzi wyobraźnię i zachęci do zagłębienia się w ludzki umysł. Polecam!
Młoda krew
“Młoda krew” Wojciecha Wójcika to thriller z CIA, wywiadem wojskowym i polską historią w tle. Jej główny bohater - Michael - to chłopak wychowany w dwóch kulturach. Jako czterolatek opuścił z matką Polskę i dzięki matce zachował polską tożsamość i znajomość języka. Dzięki temu - jako tłumacz - rusza z doświadczonym oficerem amerykańskiego wywiadu oraz agentką CIA do Polski, szukać tajemniczego “Josepha” - zdrajcy przekazującego Rosjanom tajemnice NATO. Przy okazji budzi demony z własnej przeszłości.
Co z tego wyniknie - warto przeczytać. Wojciech Wójcik rozwija się bowiem jako autor i “Młoda krew” jest godną następczynią “Jeziora pełnego łez”. Wprawdzie konsekwentnie narracja przeprowadzona jest w pierwszej osobie, ale tu akurat jakoś specjalnie to nie przeszkadza. Być może to efekt ogólnej sympatii jaką wzbudza sam Michael. Chłopak, dla którego Ameryka stała się domem, ale który mimo wszystko ma dużo szacunku dla Polski i jej historii najnowszej. Nawet pomimo tego, że ta historia wcale łatwa nie jest. Zimna wojna, służba bezpieczeństwa, wojsko, potem czasy przemian i brudnych interesów. Wojciech Wójcik cały ten galimatias zebrał w zgrabną, ciekawą, a przede wszystkim trzymającą w napięciu powieść. I chociaż poddał się manierze wprowadzenia do powieści super agentki, radzącej sobie nawet z kilkoma bandziorami na raz, to spokojnie można mu to wybaczyć. W czasach galopującego feminizmu i ogólnej poprawności takie wątki chyba są już obowiązkowe. Inna rzecz, że sama Agnes naprawdę uroczo prezentuje ludzkie cechy, jak zazdrość chociażby.
Momentami akcja jest dość naiwna, fakt. Taka w stylu “zabili go i uciekł”. To też dość charakterystyczne dla autora i chyba z powieści na powieść razi coraz mniej. Ot, taki urok Wójcika. Kto wie - może nawet jego znak rozpoznawczy na przyszłość.
Całą powieść czyta się lekko. To też charakterystyczne dla autora. Ma on dar “lekkiego pióra”, który sprawia, że tak naprawdę te 617 stron można pochłonąć w trzy dni. I to nie zaniedbując innych, bardziej przyziemnych obowiązków. Co więcej - im dłużej czytałam, tym bardziej łapałam się na tym, że chętnie zobaczyłabym ekranizację. Z takim Jakubem Gierszałem w roli Michaela na przykład. I jestem przekonana, że wówczas polskie kino zyskałoby naprawdę dobry thriller.
Mroczny duet
Lubię historie, które oprócz przyjemności samego czytania, dają mi do myślenia, przywołują problemy bardziej ogólnoludzkie, pytania o sens życia. Dylogia Victorii Schwab idealnie oddaje tego typu powieści. W pierwszym tomie, Okrutnej Pieśni na kartach ciekawej i wciągającej historii autorka przemyciła pytania o ludzkie zbrodnie i granice człowieczeństwa. W "Mrocznym Duecie" również odnaleźć można pytania dotykające każdego człowieka.
Pierwsze spotkanie Kate i Augusta zmieniło wiele w każdym z nich. Po pół roku zarówno bohaterowie jak i miasto stoją w zupełnie innym miejscu. Kate, teraz prawdziwa łowczyni potworów, stara się zapomnieć o Prawdziwości i swojej przeszłości. August przestał walczyć ze swoją naturą, stając się przywódcą polującym na potwory. Wszystko znów wywraca do góry nogami pojawienie się nowego potwora, najbardziej niematerialnego, jednocześnie przerażającego w swojej naturze.
Kate i August, których poznaliśmy w pierwszym tomie, powoli przestają istnieć. Wydarzenia, których doświadczyli, ich zmagania ze sobą i światem, wszystko wywarło znaczący wpływ na ich psychikę i postępowanie. Ale ta zmiana może okazać się tylko otoczką, bo wewnątrz wciąż istnieją silne postacie, które nie poddają się otoczeniu, podążają jedynie sobie znanymi ścieżkami, walcząc ze sobą i światem. Ich rozłąka, wyjazd Kate do Dobroczynności, jej tamtejsze doświadczenia, wszystko to jest ciszą przed burzą, która zbliża się bardzo szybko.
Autorka postawiła na spokojny początek, rozdzieliła ścieżki bohaterów, żeby dać nam chwilę oddechu, wszystko to zmierza w jednym, słusznym kierunku. Wydarzenia powoli nabierają rozbiegu, znów przecinając ścieżki Kate i Augusta.
Podczas tych wydarzeń powoli zaczynają klarować się kolejne pytania, które stały się dla mnie wyraźnym tłem tej historii: Czy nasze wybory definiują naszą przyszłość? Czy błędne kroki ciągnąć się będą już zawsze? Ludzie się zmieniają, często ucząc się na własnych błędach. Czy można oceniać innych i ich uczynki? I ostatnie, czy zło wyrządzone w obronie powinno być tak samo karane? Autorce udało się zawrzeć te pytania w tle wydarzeń, tak, że nie są natrętne, a jednocześnie zmuszają do przemyślenia wielu spraw.
„Tam gdzie byli ludzie, tam był bałagan. Definiowało ich nie tylko to, co robili, ale również to, co mogli zrobić, w innych okolicznościach. Definiowało ich to, co zrobili, i czego niezrobienia żałowali; podjęte decyzje i te, które najchętniej by cofnęli. Oczywiście nie dało się wrócić do przeszłości - czas płynął wyłącznie do przodu - ale ludzie mogą się zmienić.
Na gorsze.
Albo na lepsze."
Walka Kate z własnym słabościami i chęć pomocy innym, staje się pierwszą naturą dziewczyny. To właśnie te kwestie sprawiają, że wraca do miasta i staje przed drzwiami OSF. Jako Harkerówna nie może liczyć na miłe przyjęcie, a jednak nie poddaje się. Nowa społeczność nie chce się do niej zbliżyć, jedynie August odnajduje w niej dziewczynę, którą miał okazję poznać bliżej.
Wizja przedstawiona przez pisarkę pokazuje świat na krawędzi, ciemny, brutalny i niebezpieczny. Ciężko w nim przeżyć zwykłemu człowiekowi, to raczej silne jednostki są w stanie przetrwać. Zarówno te dobre jak i złe, które tworzą ten świat pod siebie i swoje wyobrażenie.
"Mroczny Duet" jest ciekawą kontynuacja poprzedniego tomu, zadaje inne pytania i pokazuje inne zachowania bohaterów. Autorka nie daje wytchnienia aż do ostatniej strony, właśnie wtedy przedstawiając najwięcej wydarzeń, które przetaczają się w tempie lawiny. Jak skończy się ta historia, musicie sami się przekonać. Mnie lekko przygniotła, jednocześnie jednak, każde inne zakończenie byłoby zbyt odrealnione. Ta historia warta jest poznania.
Detektyw - sukces
Premiera Detektywa: Kryminalnej Gry Planszowej
26 września swoją premierę miał Detektyw: Kryminalna Gra Planszowa. Od razu cały nakład gry został wyprzedany przez wydawnictwo.
Gra nie jest już dostępna w Sklepie Internetowym Portal Games, ale można ją nabyć w dobrych sklepach z grami planszowymi, zarówno online, jak i stacjonarnie. Jednocześnie Portal Games chciałoby zapewnić, że dodruk gry jest w toku.
Detektyw to kolejna - obok obsypanych nagrodami Robinsona Crusoe czy Osadników: Narodziny Imperium - głośna na całym świecie premiera studia developerskiego z Gliwic. W ostatnich miesiącach tytuł zdominował amerykańskie zestawienia najbardziej oczekiwanych gier planszowych roku (tzw. The Most Anticipated Game of the Year) publikowane przez najważniejsze serwisy i blogi branżowe.
Detektyw: Kryminalna Gra Planszowa
Premiera Detektywa: Kryminalnej Gry Planszowej
Dzisiaj 26 września 2018 roku ma premierę polska edyca gry Detektyw: Kryminalna Gra Planszowa.
Detektyw to kolejna - obok obsypanych nagrodami Robinsona Crusoe czy Osadników: Narodziny Imperium - głośna na całym świecie premiera studia developerskiego z Gliwic. W ostatnich miesiącach tytuł zdominował amerykańskie zestawienia najbardziej oczekiwanych gier planszowych roku (tzw. The Most Anticipated Game of the Year) publikowane przez najważniejsze serwisy i blogi branżowe.
Zabójcza śpiąca królewna
„Sądzimy po pozorach, łatwo i często oceniamy. Tymczasem nie wszystko jest tym, czym się wydaje” – pisał w jednej ze swoich książek Rafał Kosik, zaś słowa te doskonale oddają sytuacje, z jakimi spotykamy się w życiu. Zbyt łatwo wydajemy opinie, ferujemy wyroki, kierując się jedynie pierwszym wrażeniem, opierając swoje sądy na słowach, a nie dowodach, bazując na sympatiach i antypatiach. Tymczasem pozory mogą mylić, ktoś celowo może wprowadzać nas w błąd, oczerniając kogoś, oddalając od siebie podejrzenia.
Odkrywanie prawdy na temat minionych wydarzeń, jest celem programu telewizyjnego pt. „W cieniu podejrzenia”. Ten popularny reality show, autorstwa Laurie Moran, ma na celu powrót do zbrodni sprzed lat i objecie ich nowym, dziennikarskim śledztwem. Z uwagi na rozwój technologii, nową perspektywę, kolejne odcinki okazują się być prawdziwym sukcesem, a Laurie wraz z zespołem ma na koncie na przykład wyjaśnienie zagadki zaginięcia jednej z młodych kobiet. Nic zatem dziwnego, że u producentki telewizyjnej pomocy szuka Casey Carter, która właśnie opuściła więzienie dla kobiet w Connecticut.
Po piętnastu latach spędzonych w ramach odsiadki za zabójstwo Huntera Raleigha, członka szanowanej rodziny z aspiracjami politycznymi, prezesa znanej fundacji zajmującej się walką z rakiem, kobieta chce poznać prawdę o tym, co działo się owej feralnej nocy. Odtworzony w sądzie przebieg wydarzeń zakładał, że po bankiecie na rzecz fundacji, na którym Casey przebywała razem ze swoim narzeczonym, nastąpiło zerwanie pary i kobieta wpadła w szał, zabijając Huntera z broni palnej, a następnie zażywając środki odurzające, by odwrócić od siebie podejrzenia. W krwi kobiety znaleziono pozostałości tabletki gwałtu, a na broni – jej odciski palców. Sama oskarżona nie przyznała się do winy twierdząc, że ktoś musiał podać jej lek w trakcie pobytu na bankiecie. Twierdziła też, że kiedy ocknęła się na kanapie była zdezorientowana. Szukając narzeczonego, znalazła jego ciało we krwi, którą ubrudziła się, próbując go ocucić. Wciąż, po piętnastu latach odsiadki podtrzymuje tę wersję, zaś każdy dzień spędzony w więzieniu przeznaczyła na odkrycie osoby mordercy.
Podejrzenia „Szalonej Casey” czy też „Śpiącej Królewny”, jak nazwały ją media, wydają się na tyle mocne, że producentka postanawia zająć się tą sprawą, choć wszyscy członkowie ekipy, a nawet ojciec Laurie – były policjant, są przekonani o winie skazanej. Laurie wierzy jednak Carey pamiętając, że po tragicznej śmierci męża ona również była podejrzewana. Z zapałem rzuca się w wir dziennikarskiego śledztwa, rozpatrując prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa nie przez skazaną, ale przez Andrew – młodszego brata Huntera, nieudacznika żyjącego w cieniu bohatera, Gabrielle Lawson – celebrytkę uzurpującą sobie prawo do ofiary, Marka Templetona – przyjaciela Huntera, pełniącego funkcję dyrektora finansowego fundacji, podejrzewanego o malwersację czy wreszcie przez Mary Jane Finder – osobistą asystentkę ojca Huntera, której zamordowany nigdy nie ufał i której chciał się pozbyć.
Kolejne tropy wydają się oddalać winę od Casey, ale czy na pewno padła ona ofiarą manipulacji? Może sama jest przebiegłą intrygantką i furiatką, która po zerwaniu zaręczyn postanowiła zemścić się na Hunterze? Czym bardziej Laurie zagłębia się w to dochodzenie, tym więcej niewiadomych się pojawia...
Jak zakończy się ta wciągająca historia? Dowiemy się tego z brawurowo napisanej, lekkiej powieści kryminalnej autorstwa Mary Higgins Clark i Alafaira Burke'a. Powieść pt. „Zabójcza Śpiąca Królewna”, opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka, to kolejny już tom cyklu „W cieniu podejrzenia”. Skomplikowanej zagadce towarzyszą doskonale nakreślone postacie z pogłębionym rysem psychologicznym, a także ze zwyczajnymi problemami dnia codziennego. Przemyślana fabuła, nieustanne zwroty akcji nie dają nam ani chwili odpocząć, wciągając w swego rodzaju grę z prawdziwym przestępcą i zmuszając do ciągłej koncentracji. To wspaniała powieść, jedna z najlepszych Mary Higgins Clark, która świadczy o wielkim talencie autorki nie tylko do wymyślania kolejnych zbrodni, ale też do obserwacji ludzkich zachowań.
Bardzo złe miejsce
Leonard Franks to szanowny były policjant, który po przejściu na emeryturę przeprowadza się na odludne wrzosowiska, by wieść tam spokojne życie wraz z ukochaną żoną, z dala od zabójstw, którymi się zajmował. Idylla ta jednak nie trwa długo, gdyż pewnego dnia Franks po prostu znika. Sprawa jest bardzo dziwna, a policji przez długi czas nie udaje się trafić na konkretny trop. Tutaj do akcji wkracza David Raker, były dziennikarz, a obecnie detektyw zajmujący się odszukiwaniem zaginionych osób. Czy jego niekonwencjonalne metody doprowadzą do rozwiązania zagadki zniknięcia lubianego i szanowanego Leonarda Franksa?
Raker zdążył już zyskać opinię wśród lokalnej policji. Jego sposób działania bywa w większości przypadków skuteczny, jednak nie koniecznie zgodny z prawem. Nie jednemu stróżowi prawa nacisnął na odcisk, w tym samej Melanie Craw, córce Franksa, która chwytając się ostatniej deski ratunku, wynajmuje Rakera, by odnalazł jej ojca. Raker szybko odkrywa, że uznany były policjant miał swoje tajemnice. Na dodatek, im dalej David posuwa się w swoim dochodzeniu, tym bardziej ktoś stara się mu to utrudnić. Prywatny detektyw stąpa po polu minowym, a to, co odkrywa, coraz bardziej go zaskakuje.
„Bardzo złe miejsce” to piąta części serii z Davidem Rakerem. Przyznam szczerze, że nie czytałam poprzednich części i być może to sprawiło, że nie potrafiłam odpowiednio wczuć się w fabułę. Nie zrozumcie mnie źle, Weaver stara się ułatwić czytelnikom rozeznanie w sytuacji, powoli wprowadza w temat zarówno nowego czytelnika, jak i odświeża pamięć zapominalskim, którzy serie już znają. Myślę, że mimo wszystko utrudniło mi to dość dobre poznanie bohaterów. Brakowało mi zagłębienia się w ich życie osobiste, poznania ich tajemnic, trosk życia codziennego. Może właśnie spowodowane jest to tym, że ich losy autor przedstawił we wcześniejszych tomach? Tutaj nie mamy niestety zbyt wielu okazji, by poznać ich bliżej. Ogólny zarys niestety sprawił, iż wypadli trochę blado i bez wyrazu.
Fabuła powieści nie powala tempem akcji. Rozwija się dość powoli i miałam wrażenie, że dopiero w okolicach dwusetnej strony zaczyna się coś dziać. Mimo że książka jest dość obszerna, nie uważam to za dobry wynik. Co jakiś czas autor serwuje nam fragmenty opowiadające historię nieznanej kobiety, cierpiącej po utracie dziecka. Z czasem odsłaniamy strzępki informacji, które jedynie zapalają żarówkę, ale nie wyjaśniają zbyt wiele. Mamy się jeszcze poddusić w niepewności. Zwykle lubię takie zabiegi, ale ta poboczna historia nie zaciekawiła mnie tak, jakbym tego oczekiwała. Trzeba przyznać, że ożywiła fabułę, jednak to nie było to.
Jak już wypomniałam, lektura jest nieco dłuższa, więc aż prosi się o coś mocniejszego, coś, co wstrząśnie do szpiku i pozostawi czytelnika z rozwartą paszczą. Przykro mi, ale mnie tu nic nie porwało. Nie zaintrygowałam się na tyle, by nie móc się oderwać i obejrzeć po raz enty kolejnego odcinka swojego ukochanego serialu. Chyba niezbyt dobrze to świadczy o moim zaangażowaniu w historię. Być może wpadłam w pułapkę – klimatyczna okładka, zachęcający tytuł i ciekawe opisy – wygórowane oczekiwania sprawiły, że czekało mnie rozczarowanie.
Nawet zakończenie nie zrobiło na mnie aż takiego wielkiego wrażenia. Nie wiem, czy jest to wynik tego, że trochę zmęczyła mnie fabuła, czy samego pomysłu. Stawiałabym na to pierwsze, bo jednak takiego finału się nie spodziewałam. Jestem ciekawa, jak odebrałabym tę książkę, gdybym znała wcześniejsze tomy. Teraz nie jestem pewna czy sięgnę po poprzednie epizody.