listopad 25, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: J.

poniedziałek, 05 listopad 2018 11:55

Kłamca 2. Bóg marnotrawny

Wydawnictwo SQN zapowiedziało wielki powrót Lokiego w odświeżonej formie oraz nowej szacie graficznej. Właśnie trzymam w ręce tom drugi - Kłamca 2. Bóg Marnotrawny i powiem szczerze, że czuje się świetnie powracając po kilku dobrych latach do lektury, która wciąż jest dla mnie świeża, oryginalna i przynosi mnóstwo dobrej zabawy!

Zapomnianym bogom pozostaje tylko wiara w anielskie błędy.

Barcelona, Arktyka, Nowy Jork, Góry Skaliste w Kolorado – marnotrawny bóg wikingów, pan kłamstwa Loki wyrusza na sześć kolejnych wypraw, a wyzwaniem dla jego sprytu stają się kolejne mityczne stwory zrodzone z ludzkiej wiary, wyobraźni i strachu. Kłamca jak zawsze gra nie fair, ale na jaw wychodzi, że nie tylko on jeden. Intencje Archaniołów, dla których pracuje, również nie są i nigdy nie były czyste. Nadszedł czas, by Loki wybrał stronę, po której chce stanąć.

Loki to taki trochę antybohater, postać która w założeniu ma być potężnym bogiem wikingów, a w rzeczywistości jest wyluzowanym, sprytnym i przebiegłym facetem wcale nie tęgiej budowy, który nie boi się przeciwstawić nawet najgorszym oprychom i... aniołom. Niby służy Zastępom Niebieskim, ale bardziej w swoim życiu kieruje się domenom: dobro złem zwyciężaj. Czy jakoś tak. Właśnie nieprzewidywalność, barwność i humor sprawiają, że jest postacią którą zwyczajnie nie da się nie lubić. Loki to już z pewnością wizytówka Jakuba Ćwieka i w jakimś mniejszym bądź większym stopniu, wizytówka polskiej fantastyki rozrywkowej - lekkiej, przyjemniej i niewymagającej - takiej, która niesie za sobą mnóstwo dobrej energii.

Jeśli ktoś naprawdę jeszcze nie miał okazji sięgnąć po ten cykl Ćwieka, to naprawdę powinien się wstydzić. Jest to pozycja, którą przeczytać należy, zwłaszcza jeżeli jesteście ciekawi Wędrowycza, Deadpoola i Jamesa Bonda w jednym ciele. Nowa szata graficzna jest po prostu wyśmienita i naprawdę warto mieć takie cacko na półce!

Dział: Książki
sobota, 03 listopad 2018 12:01

Kroniki zbrodni

Zbrodnie, porwania czy koszenie konkurencji, każdy z tych elementów może rozpocząć układankę, której możesz stać się częścią. Jeśli tkwi w tobie żyłka detektywa, wyczuwasz poszlaki, niepasujące do całości elementy lub wiesz, jak działa umysł porywacza, ta gra jest spełnieniem marzeń o karierze w policji i to nie byle jakiej, gdyż za chwile staniesz się częścią londyńskiego Scotland Yardu.

Gra Kroniki zbrodni to połączenie idealne zarówno dla miłośników gier planszowych, jak i tych miłujących wirtualną rzeczywistość. Łącząc elementy realne i miejsca zbrodni, które zachwycą wirtualnym wykonaniem, twórcy gry zaoferowali nam sporo godzin świetnej zabawy. Już rozpakowywanie i przygotowanie się do zabawy, dostarcza nam dreszczyku emocji. Wykonanie planszy i dodatkowych kart jest na najwyższym poziomie, a kolorystyka przywołuje na myśl tajemnice. Poza trwałością, karty postaci przyciągną oko i nie jednego detektywa wyprowadzą w pole.

Sama plansza to jeszcze nie wszystko. By rozpocząć grę, należy ściągnąć na telefon lub tablet bezpłatną aplikację, która otworzy szerokie możliwości i wprowadzi nas w świat przestępczego Londynu. Czeka na nas sesja treningowa, która wyjaśni nam wszelkie tajniki rozgrywki.

W skład gry wchodzi plansza, która pomoże nam ułożyć i wyeksponować poszlaki, dowody i podejrzanych. Karty lokacji podobnie jak te z postaciami i dotyczące przedmiotów mają QR kod, który łączy plansze z aplikacją i pozwala na wejście do rozgrywki. Dzięki takiemu zabiegowi uczestniczymy w rozpoznaniu terenu zbrodni, przesłuchujemy świadków i szukamy śladów, które doprowadzą nas wprost do rozwiązania.

Poza treningową sprawą jest jeszcze pięć innych scenariuszy, które na długie godziny zamkną nas w świecie zbrodni. A jeśli mowa o czasie, to on jest głównym wyznacznikiem oceny naszych działań. Każde przesłuchanie, sprawdzenie miejsca bądź też przedmiotu zabiera nam cenne wirtualne minuty, a ich ilość na końcu może okazać się wyznacznikiem porażki lub sukcesu.

Gra ma wiele zalet, od ciekawej fabuły każdego scenariusza po świetnie wykonane karty, które sprawiają, że gracz może poczuć zew przygody i iskrę detektywa. Nie jest łatwo odnaleźć właściwą drogę, jednak zabawa jest przednia. Myślę, że połączenie gry planszowej z wirtualną rozgrywką sprawdzi się świetnie, a złożone scenariusze pozwolą na ponowne rozpatrywanie sprawy pod innym kątem. Gra świetnie sprawdzi się dla samotnych graczy oraz dla większej grupy liczącej nawet czterech osobników, chcących stać na straży porządku. Nie musicie posiadać niczego poza podstawowym zestawem gry i aplikacją, która jest darmowa. Producenci jednak mają w planach poszerzyć grę i dodawać do niej kolejne scenariusze, które będą współgrać z podstawową wersją.

Kroniki zbrodni to totalny pożeracz czasu, który zapewnia rozrywkę, uczy wykorzystywania logicznego myślenia oraz korzystania z perspektywy, którą daje wspólne omawianie szczegółów. Sprawdzi się dla graczy od 14 roku życia i jest doskonałą alternatywą dla gier komputerowych, gdyż uczy pracy w grupie, analizy i spostrzegawczości.

Świetnie wykonana część planszowa i zachwycająca aplikacja, która w połączeniu z trybem VR może uatrakcyjnić grę jeszcze bardziej. Mam nadzieje, że ta gra znajdzie rzesze swoich wyznawców również w Polsce. Jest warta uwagi, ze względu na swoją oryginalność, innowacyjność i poziom dobrej zabawy, który gwarantuje oraz możliwość rozbudowywania jej o nowe scenariusze. Serdecznie polecam, każdemu, kto chce odkryć w sobie, choć niewielką cząstkę Holmesa, Poirota czy Colombo.

Dział: Gry bez prądu

Tarryn Fisher to pisarka wszechstronna. Każda jej powieść jest inna od poprzedniej. I to nie tylko w zakresie gatunku, zmienia się wiele kwestii takich jak sposób narracji, kreacja bohaterów, czy sposób przedstawienia akcji. „Bogini niewiary” zaintrygowała mnie, zarówno okładką, jak i tytułem.

Twórczość T. Fisher poznałam przy okazji książki "Margo". Była to powieść specyficzna i wywołała we mnie całe mnóstwo sprzecznych emocji. Dlatego zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać po „Bogini niewiary”. Jednak już kilka pierwszy stron przekonało mnie, że jest to książka zupełnie inna.

Yara trwa w przekonaniu, że jest potrzebna mężczyznom tylko po to, by pobudzić ich kreatywność. Staje się ich muzą, natchnieniem, które przychodzi równie szybko, co odchodzi. Dlatego, gdy tylko się z kimś wiąże, od razu zaznacza, że to tylko na chwilę, na moment. I David też o tym wie i pozornie się zgadza. Muzyk, któremu brak inspiracji, nagle czuje wenę. Yara uważa, że w jego twórczości brak doświadczeń życiowych, a konkretnie... złamanego serca. I zamierza mu z tym pomóc. David ma jednak inne plany. Do czego doprowadzi ich ten burzliwy związek?

Już od samego początku da się wyczuć „artystyczny” klimat powieści. Jest on akcentowany zarówno w doborze postaci, jak i samej narracji. Bohaterzy dużo mówią o natchnieniu, a inspiracji odgrywa ważną rolę w ich życiu. Właśnie dlatego ma się wrażenie, że powoli wkracza się w zupełnie inny świat, bardziej wrażliwy na piękno i emocje.

Tego drugiego jest w książce naprawdę dużo. Dynamiczna akcja i liczne zwroty wydarzeń budzą w czytelniku nie tylko rosnące zainteresowanie, ale też całe mnóstwo uczuć. Yara to postać nieszablonowa, a życie, które wybrała, nie należy do typowych. Jest wolna, odważna i szalona. I nie, nie twierdzę, że jej zachowanie to przykład dla innych, ale z pewnością skłania do myślenia. Często podejmuje złe decyzje, co paradoksalnie inspiruje czytelnika do rewidowania własnych wyborów.

Yara to również postać pełna sprzeczności i niejednoznaczna. Nie da się jej zwyczajnie lubić, jej charakter jest skomplikowany, a życie burzliwe. Przyciąga uwagę, ale czasem budzi sympatię, a czasem do siebie zraża. To sprawa, że powieść jest wciągająca i dynamiczna. Znajduje to swój wyraz również w konstrukcji. Historia ujęta została w trzy części, z czego pierwsza najpierw sygnalizuje intensywną akcję, a potem odwraca uwagę czytelnika. Nie dajcie się jednak zwieść. Zarówno wydarzeń, jak i emocji będzie sporo, a dodatkowo ujawni się też drugie dno kilku sytuacji.

„Bogini niewiary” to powieść obyczajowa z motywami gorącego romansu, czyli... zupełnie coś innego, niż do tej pory pisała T. Fisher. Rozczarują się osoby, które pokochały autorkę za mroczny klimat i będą tego samego oczekiwać po jej najnowszej powieści. Tym razem jest to książka niepodobna do żadnej wcześniej i mi bardzo przypadło to do gustu. „Bogini niewiary” to porządna obyczajówka z intrygującą bohaterką!

Dział: Książki
poniedziałek, 29 październik 2018 21:03

Kiedy Ciebie nie ma

Krótko po emisji specjalnego wydanie Crimewatch przeczytałem wywiad z tobą w „Guardianie”. To był rodzaj historii z życia w magazynie. Powiadałaś, cytuję: „Największym koszmarem jest niewiedza. Brak zamknięcia. Nie mogę zacząć znów żyć, nie wiedząc, gdzie jest moja córka. To jest jak chodzenie po ruchomych piaskach. Widzę coś na horyzoncie, ale nigdy nie mogę do tego dotrzeć. To jest jak żyć, będąc martwym.”

Kiedy sięgałam po „Kiedy Ciebie nie ma” Lisy Jewell spodziewałam się dostać to, co najbardziej lubię – thriller psychologiczny z głównym wątkiem porwanego dziecka i wszystkimi tymi rzeczami i zachowaniami, które zrobi matka by tylko odzyskać swoją pociechę. A co dostałam? No cóż, ciężko to przyznać, ale czuję się jakbym dostała w twarz i do tej pory nie mogę wyjść z szoku. Bo „Kiedy Ciebie nie ma” nie jest tak naprawdę opowieścią o zaginionej dziewczynce. To opowieść o rozbitej rodzinie, o odepchniętych pozostałych dzieciach i matce, które zaginęła w tym samym dniu, w którym Ellie wyszła z domu. Nie dosłownie oczywiście.

„Kiedy Ciebie nie ma” zaczyna się w momencie kiedy piętnastoletnia Ellie wychodzi do biblioteki, żeby powtórzyć ostatnie materiały do egzaminów i znika. Bez śladu. Nie ma świadków, zapisy z monitoringu ulicznego nie rejestrują praktycznie nic. Ponadto Ellie ubiera się w taki sposób, że można by przypuszczać, że nie chce zostać znaleziona. I taki scenariusz przyjmuje policja – dziewczynka z obawy przed nadchodzącymi trudnymi egzaminami, uciekła. To nic, że była prymuską. To nic, że nauczyciele twierdzili, że jest wysokie prawdopodobieństwo, że wszystkie testy zda celująco. Policja uznała, że zwiała. Być może przez to szukali jej mniej efektownie, być może przez to, ta historia skończyła się tak, jak się skończyła.

Muszę przyznać, że pomimo iż jestem zachwycona samą fabułą to nie polubiłam praktycznie żadnej z postaci pierwszoplanowych. Że o drugoplanowych nie wspomnę, bo te są, co dość przykro mi mówić, dość nijakie. Najbardziej jednak działała mi na nerwy główna bohaterka – Laurel, matka zaginionej dziewczynki. Miałam wrażenie, że Ellie była dla niej centrum wszechświata, a kiedy zniknęła wszystko inne przestało się liczyć. Zaniedbała męża, porzuciła wręcz pozostałą dwójkę dzieci skąpiąc im matczynej miłości. I o ile rozumiem, że utrata dziecka i niewiedza co się z nim stało jest straszną tragedią, o tyle sposób w jaki Laurel traktowała później swoją rodzinę jest dla mnie niepojęty. Nic dziwnego, że kiedy pozostała dwójka jej pociech dorosła, nie potrzebowały, a wręcz nawet stroniły od kontaktu z matką. Kolejną denerwującą mnie postacią był Floyd. Człowiek na pozór szlachetny, dobry i z nieskalaną duszą, okazuje się mieć naprawdę sporo za uszami. A gdyby w odpowiednim momencie zareagował tak, jak trzeba było zareagować... No cóż, zakończenia pewnie by to nie zmieniło, ale z pewnością skróciło cierpienie niektórych osób.

Trzeba przyznać, że dużym plusem jest sposób w jaki Lisa Jewell poprowadziła narrację. Podczas czytania mamy spojrzenie na każdą perspektywę tej historii. Autorka pokazuje nam punkt widzenia Ellie, Laurel, Floyda, a także osoby odpowiedzialnej za zniknięcie dziewczynki. Ponadto Lisa bardzo płynnie przechodzi z narracji trzecio-osobowej do pierwszoosobowej co również, działa jak najbardziej na korzyść powieści. Sprawia, że książkę czyta się jeszcze szybciej i przyjemniej.

Podsumowując. „Kiedy Ciebie nie ma” nie jest książka łatwą. Jest dość szokująca i wgniata czytelnika w fotel zaraz po przewróceniu ostatniej strony. Bo nic tutaj nie jest oczywiste, nic nie jest takie jak nam się wydaje, a rozwiązanie mimo, że jest tuż pod naszym nosem, wymyka się za każdym razem kiedy próbujemy po nie sięgnąć, wcześniej niż chce tego autorka.

Dział: Książki
środa, 24 październik 2018 11:22

Han Solo: Gwiezdne wojny - historie

Kiedy zapowiedziano “Hana Solo” na forum światowym aż zawrzało. Ten film zanim jeszcze powstał miał wielu przeciwników, zapowiadano wielką klapę i grzmiano, że świętości ruszać się nie powinno. Han Solo to wszak postać kultowa, wielbiona, ale ma już swoją twarz i to nie byle jaką, bo samego Harrisona Forda. Sama, przyznaję się do bycia jego wielką fanką. Fordowy Han Solo, Indiana Jones, czy Porucznik Deckard... tak, to są właśnie filmy z mojego dzieciństwa, mówiąc brzydko “zajeżdżane” na starym jak dinozaury VHSie. Choć kasety już kolor potrafiły gubić, choć muzyka bardziej grzmiała niż brzmiała.... to do dziś mogę cytować z pamięci większość dialogów z tych pozycji. Dlatego tak trudno było mi nawet przyzwyczaić się i w ogóle znieść koncepcję, że ktoś może śmieć Harrisona zastąpić i próbować być nowym Hanem. Usiadłam więc do tego filmu przyznaję, że z jakimś wewnętrznym oporem i bardzo sceptycznie, nie spodziewając się za wiele.

Dawno dawno temu w odległej galaktyce żył sobie młody awanturnik, który marzył by zostać pilotem i mieć swój własny statek, aby wyrwać się ze swojego marnego życia i zwiedzić ze swoją dziewczyną galaktykę. Brzmi jak banał, ale to są Gwiezdne Wojny - im się takie rzeczy wybacza. Uciec udaje się tylko jemu, jego ukochana pozostaje na planecie, a Han obiecuje sobie i wszystkim widzom, że po nią wróci i ją uratuje. Los jak to los oczywiście młodemu średnio sprzyja i trafia nasz biedak na front, ale nie jako pilot, ino jako mięso armatnie, by szerzyć pokój w wykonaniu Imperium. Tam w przytulnej, ale lekko błotnej dziurze, poznaje Chewbaccę i tak rodzi się wielka przyjaźń, utrwalona późniejszą cudowną sceną ze wspólnym prysznicem... Tak. Ten film choćby dla tej sceny jest wart obejrzenia.

“Han Solo” to tak naprawdę nieprzerwana akcja, pościgi i wyścigi z czasem. To też potwierdzenie teorii, że jak ma coś się nie udać, to się oczywiście nie uda i to jeszcze z takim przytupem i pierdut, że ojej. W polskich kinach, jak wiadomo był puszczany z dubbingiem, więc choćby to już sugeruje dla jakiego widza jest on między innymi skierowany. Ale, bynajmniej film nie jest, ani słodki ani cukierkowy. Reżyser Ron Howard zdecydował się pokazać nam tę ciemną stronę galaktyki - brudne zakamarki ulic, gdzie żyją zmuszane do kradzieży dzieci, niewolnicze kopalnie, czy mafijny półświatek, gdzie karą za nie wykonanie zadania jest wbicie czegoś ostrego w coś miękkiego, często kilkakrotnie. To na pewno działa na plus tej produkcji.

Kolejną sprawą zapewne jest obsada. Absolutnie przyznaję, że Donald Glover grający Lando Calrissiana przyćmił prawie całą resztę ekipy z jednym wyjątkiem... Paul Bettany pojawiający się na ekranie AŻ dwa razy kradnie moim zdaniem cały film dla siebie. Z resztą ten aktor cudownie odnajduje się w rolach mniej lub bardziej czarujących psychopatów, a Dryden Vos - gangster i przywódca Szkarłatnego Świtu, to postać jakby stworzona idealnie pod niego. Do tego dodajmy jeszcze Woody’ego Harrelsona i epizodyczną Thandie Newton i naprawdę jest co oglądać no i na czym oko zawiesić - Emilia Clarke. Jedynie grający Hana Solo Alden Ehrenreich... Choć to nie jest Harrison Ford to widać, że jego następca, choć chronologicznie trzeba by go nazwać paradoksalnie poprzednikiem, naprawdę się stara naśladować pierwowzór i mniej lub bardziej mu to wychodzi. Ale doceniam.

Film obejrzałam dwukrotnie, raz z napisami raz z dubbingiem i przyznaję, że to nie jest złe kino akcji. Może nie bawiłam się na nim tak dobrze jak na “Ostatnim Jedi” gdzie przechichotałam i przesmarkałam prawie cały film, ale jednak warto było na niego poświęcić te kilka godzin życia. Zapewne będę też do niego co pewien czas wracać. Bo, drogie Panie, bądźmy szczere... większość z nas ma słabość do niegrzecznych, ale za razem czarujących chłopców. Takich, co to w oczy zajrzą głęboko, by dostrzec naszą duszę, a przy okazji zwiną zegarek z ręki. Takim jesteśmy w stanie wybaczyć wiele, za takimi polecimy i na kraniec galaktyki w te słynne 11 parseków. I dla takich właśnie zasiadamy w kinie czy przed telewizorem... nawet jeżeli nie są Harrisonem Fordem.

- Kocham Cię
- Wiem.

Dział: Filmy
środa, 24 październik 2018 09:23

Sztuczna broda Świętego Mikołaja

Czy zdarzyło ci się kiedyś pomyśleć, że Boże Narodzenie mogłoby wyglądać inaczej?

Kolędy, prezenty, zimne ognie – wszystko to już nieco... trąci nudą.

Cóż więc powiesz na wielkie eksplodujące ciasto świąteczne, na paskudnego oswojonego bałwana śniegowego albo sympatyczną gadającą kuropatwę w koronie gruszy? A gdyby tak Święty Mikołaj zatrudnił się w zoo, narozrabiał w sklepie z zabawkami albo nawet został... aresztowany za włamanie?!

Zanurkuj w fantastycznie zabawny świat sir Terry’ego Pratchetta i wpadnij na świąteczną bajkową ucztę niepodobną do innych. Jedenaście opowiastek sprawi, że najpierw parskniesz, potem zakwiczysz, a wreszcie popłaczesz się ze śmiechu i już nigdy nie pomyślisz o Bożym Narodzeniu tak jak dawniej.

Dział: Książki

Dom Wydawniczy REBIS zaprasza na 22. Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie, które odbędą się w dniach 25–28 października w Centrum Targowo-Kongresowym EXPO Kraków przy ul. Galicyjskiej 9. Zachęcamy do odwiedzenia stoiska (D17/D33), będzie okazja, żeby kupić książki w atrakcyjnych cenach, zapoznać się z obecną ofertą wydawniczą i spotkać się z autorami ulubionych tytułów.

Dział: Wydarzenia
wtorek, 23 październik 2018 14:26

Brama.

Brama to ostatni tom trylogii Projekt RHO autorstwa Richarda Philipsa, który zasilił dość świeżą serię Fabryki Słów promującą wśród polskich czytelników dobrą science-fiction. Tom trzeci odpowiada na liczne pytania, które mnożyły się w trakcie trwania tej kosmicznej przygody, cała fabularna zagadka w końcu dobiega końca i trzeba przyznać, że efekt zaskoczenia był spory!

Czołowy naukowiec z Projektu Rho, profesor Donald Stephenson, został uwięziony za zbrodnie przeciwko ludzkości. Świat odetchnął z ulgą, mając nadzieję, że zagrożenie wywołane przez technologię obcych wreszcie zostało zażegnane.
Świat jednak się myli. W Szwajcarii uczeni pracujący nad Wielkim Zderzaczem Hadronów odkrywają anomalię, która może zniszczyć Ziemię, a powstrzymać ją można wyłącznie dzięki technologii z Projektu Rho. W zamian za całkowite ułaskawienie profesor Stephenson zgadza się pomóc w opanowaniu zagrożenia. Za jego obietnicą kryje się jednak spisek obcych, w wyniku którego Okręt Rho trafił na naszą planetę. Heather, Mark i Jennifer muszą przeniknąć do nowego projektu Stephensona i powstrzymać go za wszelką cenę. Rozpoczęła się ostateczna bitwa i tym razem ludzkość nie może sobie pozwolić na porażkę.

Science Fiction to gatunek literatury, który powoli dopiero wpisuje się w moje łaski, podchodzę do każdej książki SF z lekkim dystansem i nie ukrywam, że były książki, które zwyczajnie byłem zmuszony odłożyć. Projekt RHO od razu wkupił się w mój gust, i chociaż tom drugi w moim odczuciu nieco spuścił z tonu i odnotowałem przy nim mniejsze zainteresowanie, to Brama zdecydowanie rekompensuje te małe minusiki. Książka z każdą kolejną częścią zyskiwała na konstrukcji fabuły i wadze wydarzeń. Tom pierwszy, na tle całości, był najmniej polityczny i zawiły, poznaliśmy beztroskich bohaterów którzy wpadli w wir niebezpiecznej historii wagi światowej. Im dalej brniemy w historię Philipsa, tym bardziej wyczuwamy dojrzałość pisarską, fabularną i gatunkową. To dość fajne uczucie i myślę, że stanowi ogromy atut całości.

Trudno mi wkraczać głębiej w fabułę, bo dla wielbicieli poprzednich tomów będzie to oznaczało niemałe spoilery. Jeśli jednak ktoś jeszcze nie zaczął lektury trylogii to tuż po przeczytaniu całości, z czystym sercem polecam. Jest to ciekawa, dobrze napisana i typowo gatunkowa powieść SF, która na pewno zasługuje na to, by trzymać ją na półce obok klasyki gatunku. Polecam.

Dział: Książki
środa, 17 październik 2018 17:20

Echa i śmierć

Czy to możliwe, że diabeł grasuje po ziemi gwałcąc i rabując? Czy wraz z nim podobnym procederem zajmuje się Drakula i upiór? Racjonalnie na to patrząc jest to mało prawdopodobne, ale dla ofiar tych potworów jest to rzeczywistość. A przynajmniej są przekonane, że mają z takimi demonami do czynienia. Wszystko wskazuje na to, że ktoś sobie z nich bezlitośnie drwi, potęgując jeszcze strach ofiar odpowiednią charakteryzacją i bodźcami wprowadzającymi dezorientacje i pobudzającymi wyobraźnię do pracy. Kim może być ta bestia?

Na to pytanie musi znaleźć odpowiedź porucznik Eve Dallas z nowojorskiej policji, która doskonale wie, co czują ofiary gwałtu i pobicia. Co prawda od traumatycznych wydarzeń minęły już lata, a ona przepracowała te bolesne wspomnienia, ale dzięki temu potrafi lepiej wczuć się w sytuację ofiar. Szczególnie, że jedna z nich dosłownie na nią wpada, a właściwie wpada na maskę samochodu, którym wraca do domu wraz z Roarkiem - mężem miliarderem. Okazuje się, że napotkana na drodze naga, pobita i okaleczona nożem dziewczyna została też wielokrotnie brutalnie zgwałcona i to, jak utrzymuje, przez diabła. Daphne Strazza trafia do szpitala, niestety dla jej męża, Anthony’ego Strazzy, jest już za późno na ratunek.

Znany ze swojego profesjonalizmu chirurg został znaleziony martwy w swojej eleganckiej i naszpikowanej alarmami willi. Wszystkie trzy sejfy znajdujące się w rezydencji zostały opróżnione, choć wszystko wskazuje na to, że to nie motyw rabunkowy był najważniejszy. Co więcej, takich przypadków – gwałtów z włamaniem, dokonanych (jak twierdziły ofiary) przez potwory, było w trakcie roku więcej. W pierwszym przypadku ofiary utrzymują, że zostały napadnięte przez Drakulę, zaś w drugim, przez upiora. Tyle tylko, że wcześniej nikt nie zginął...

Śledztwo prowadzi wspomniana już porucznik Dallas oraz jej partnerka Peabody, zaś duet ten wielbiciele pióra Nory Roberts, występującej jako J.D.Robb z pewnością już doskonale znają. To już kolejny tom serii „Oblicza śmierci”, pt. „Echa i śmierć”, w którym poznajemy nieco futurystyczną wizję życia oraz pracy policji. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka powieść kryminalna, to wciągająca i mrożąca krew w żyłach lektura, która uświadamia nam, jak kruche jest nasze życie i jak złudne jest nasze poczucie bezpieczeństwa.

Uczestniczymy w śledztwie prowadzonym przez Dallas, odkrywając nie tylko prawdę o szanowanym chirurgu, ale zastanawiając się nad motywem zbrodni, podczas gdy kolejne tropy prowadzą w ślepy zaułek. Podejrzani są wszyscy, począwszy od pracowników firmy cateringowej, poprzez firmę wypożyczającą meble, po znajomych Strazzów. Z mozolnych przesłuchań wyłania się obraz tajemniczego człowieka szczelnie owiniętego peleryną, rzekomo wynajętego do zabawiania gości. Czy to on jest owym diabłem? Co łączy małżeństwa, które zostały napadnięte i co tak naprawdę się stało, że tym razem napastnik postanowił zabić? To tylko kilka pytań rodzących się w trakcie lektury, a zarazem wciągających nas bez reszty w rozwiązanie zagadki morderstwa. Plastyczne opisy potęgują jeszcze grozę sytuacji, choć wciąż uważam, że książka zyskałaby, gdyby została osadzona w czasach obecnych, a nie w rzeczywistości z droidami i innymi robotami w tle.

Dział: Książki
środa, 17 październik 2018 14:03

Kłamca 1

Kłamca był pierwszą książką Jakuba Ćwieka, którą przeczytałem i dzięki której zaczęła się u mnie przygoda z jego twórczością. W ramach kilku recenzji innych dzieł Ćwieka, zawsze gdzieś powracałem do świata Lokiego, jako przykład książki (a raczej cyklu) bardzo dobrej, błyskotliwej, porywającej. Jak się potem okazało, Kłamca w moim odczuciu był najciekawszym tworem, który wyszedł spod pióra Pana Jakuba. Bardzo cieszy mnie zatem wznowienie wydania całego cyklu, który w dodatku został nieco odświeżony przez autora. Nie sądziłem też, że kiedyś szata graficzna książki przewyższy te, które tworzy Fabryka Słów, jednakże okazało się, że jest to możliwe!

Jest jeden Bóg To znaczy był, bo odszedł i dziś nikt nie wie, gdzie się podziewa.

Zanim jednak zniknął na dobre, dał ludziom wyobraźnię, wolną wolę i siłę wiary, a ci wykorzystali owe dary, by stworzyć sobie nowych bogów, półbogów, tytanów i innych, którzy zasiedlili ziemię i wprowadzili nowe porządki.
Aniołowie potrzebują sojusznika, którego nie obowiązują ich rygorystyczne zasady i prawa. Kogoś, kto pomoże im wygrywać w toczących się na ziemi starciach i bez problemu odnajdzie się zarówno pośród istot mitycznych, jak i współczesnych ludzi. Wybór archaniołów pada na Lokiego, boga ognia i kłamstwa z panteonu Asów. Współpraca zaczyna się obiecująco, ale czy ktoś taki jak on da się długo trzymać na krótkiej smyczy?

Przybrany syn Odyna, chociaż od początku stoi na przegranej pozycji w Anielskiej hierarchii, czuje się z tym faktem znakomicie. Błyskotliwy Loki, który mimo, że opowiedział się po stronie Nieba, żyje całkiem... rozpustnie i co lepsze, daleko mu do anielskiej harmonii. I to właśnie jest chyba jego najlepsza cecha, która sprawia, że czytelnik  zaprzyjaźnia się z naszym głównym bohaterem i zawsze mu kibicuje. Wyniesienie na piedestał osoby, która na pierwszy rzut oka jest antybohaterem. A fakt, że nie rzadko wypina się w stronę Niebios dodaje tylko smaczku całości! Pierwszy tom cyklu to zbiór kilku tekstów, które gdzieś tam mają wspólne ogniwo i tworzą fabularną całość. Fajne w książce jest połączenie chrześcijaństwa z mitologią nordycką. Taka tematyka bardzo mi przypasowuje jeśli chodzi o powieści fantastyczne i  jest to też temat dość rozchwytywany na rynku.

Podsumowując powiem, że nowe wydanie Kłamcy - mam szczerą nadzieję - dotrze do osób, które jeszcze nie miały przyjemności spotkania Lokiego Ćwieka, bo z pewnością jest to książka, którą przeczytać należy. Polecam serdecznie!

Dział: Książki