Rezultaty wyszukiwania dla: Hitman
Sanctuary
Są miejsca, które opatrzone są pewnym obciążeniem, trudną historią. Właśnie takie jest Sanctuary. Wszystko rozpoczyna się od tragicznej śmierci nastolatka, Daniela Whitman. Jednak nie jest to wypadek, przynajmniej tak twierdzą uczestnicy imprezy. Według nich zamieszana w to wszystko była jego dziewczyna Harper Fenn. Benzyny do ognia dodaje fakt, iż dziewczyna jest córką czarownicy i chociaż nie przejawiała magicznych zdolności, to niektórzy uważają, że matka kryje córkę.
Powoli nad miasteczkiem zbierają się ciemne chmury. Sabat, do którego należały matki Daniela i Harper się rozpada. Pojawiają się szepty, które bardzo szybko przekształcają się w głośne krzyki i palone stosy. Czy historia w Sanctuary się powtórzy?
Gdybym miała określić książkę jednym stwierdzeniem, to powiedziałabym, iż jest to thriller magiczny. Czarownica nie kryje się ze swoimi zdolnościami, wszyscy w miasteczku ją znają i przychodzą do niej po pomoc. Chociaż akcja osadzona wydaje się w naszym świecie, to już po kilku stronach czujemy, że coś tu nie gra. Z każdą stroną robi się coraz mroczniej i poważnej. Napięcie rośnie, a sama bohaterka czuje się coraz bardziej zaszczuta i podstawiona pod ścianą. Chociaż do sprawy zostaje przydzielona policjantka z zewnątrz, która nie zna nikogo w Sanctuary, to Sarah toczy swoje własne, prywatne śledztwo. Urzekł mnie klimat tej książki – idealnie pasuje do jesiennej aury. Niektóre sceny i zwroty akcji wywołują dreszcze i ciarki, a niekiedy zadawałam sobie pytanie, co jest prawdziwe, a co nie. Poszlaki mieszają się ze sobą, mieszkańcy nie ułatwiają sprawy, a okazuje się, że wiele osób skrywa straszne tajemnice.
Autorka poruszyła w swojej powieści bardzo ważne tematy, jakimi są wykluczenie, lincz, a także molestowanie seksualne. Wszystko zostało bardzo zmyślnie wplecione w fabułę. Jestem pod wrażeniem jak autorka w sposób dosadny, ale jednocześnie delikatny porusza te wyżej wspominane tematy. Ważnym aspektem jest również pokazanie zachowania mieszkańców, którzy posunęli się do strasznych czynów, kierowani plotkami, słowami i niedomówieniami.
Chociaż nie jest to historia, która zostanie z Wami na dłużej, to czyta się ją z wielkim zainteresowaniem. „Sanctuary” to historia pełna napięcia i trudnych chwil i z ciekawym zakończeniem. Chociaż cała historia głównie opowiedziana jest z perspektywy Sary (emocje matki, która jest przerażona i boi się o własne dziecko, zostały perfkecyjnie opisane), jednak autorka zamieściła również innych narratorów, dzięki czemu możemy poznać tę historię z wielu perspektyw. Jeżeli szukacie książki, która wywoła w Was wiele emocji, to „Sanctuary” będzie doskonałym wyborem.
Omaha 06:29
„Życie jest loterią, a jego długość i jakość, wcale nie zależy od tego, jak dobrym jesteś człowiekiem.”
Nacięłam się. Nie dlatego, że książka była zła, tylko zupełnie mi nie przypasowała. Wiedziałam, po jakie klimaty sięgam, miałam chęć w nie wejść, a jednak nie zgrałam się z przygodą. Pomysł na fabułę jak najciekawszy, może nie zapowiadał powiewu świeżości, ale w końcu podróż w czasie i odwiedziny przeszłości, próba zmieniania historii, zawsze będą przyciągać, jako coś nierealnego, a przy tym osobliwego.
Koncepcja seansu filmowego, podczas którego dzieją się dziwne rzeczy, trochę skojarzyła mi się z filmem „Gra”, z udziałem Michaela Douglasa, w reżyserii Davida Finchera. W „Omaha 06:29” postawiono na pełną świadomość i inną czasową scenerię. Kluczowa postać, Jay Archibald Harder, przeniósł się na plażę Omaha, na Normandię z szóstego czerwca tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku, do amerykańskiego desantu i konfrontacji z Niemcami. Mariusz Roqfort (Mariusz Szczerbaniewicz) dynamicznie oprowadzał po walce, wciągał Jaya w ciąg niebezpiecznych sytuacji, lawirował na granicy uśmiercenia głównego bohatera.
Wiele się działo, ale przyznam, że złapałam się na tym, że było mi wszystko jedno, co się stanie. Nie wpasowałam się w konwencję zabawy, nawet jak wrzuciłam na mega luz w postrzeganiu akcji i misji Jaya. Wydawało mi się, że sporą w tym rolę odgrywała moja płeć. Chociaż lubię mocne męskie czytanie, jednak przy tej książce wyszła ze mnie moja kobieca czytelnicza natura. Utwierdziłam się w tej hipotezie, kiedy przeczytałam przyjacielowi większy fragment ze środka książki, który dla niego okazał się o wiele bardziej ekscytujący niźli dla mnie. Stwierdził, że przygoda atrakcyjnie się zapowiada, jeśli postawić na niezobowiązującą zabawę. Wynika z tego, że powieść musi trafić na swojego czytelnika, który zgra się z nią od pierwszych stron, a później z radością będzie podążał za biegiem wydarzeń.
Narracja jest wartka i płynna, choć przydałaby się lepsza korekta, jednak najważniejsze, że styl pisania jest zachęcający. Wycięłabym część dialogów między Jayem a jego przyjacielem Billem, ale podejrzewam, że straciłby na tym męski klimat, podkreślony dosadnymi określeniami, soczystym językiem i szczyptą satyry. Sami przekonajcie się, jak to mogłoby być, gdyby człowiek przeniósł się z ponurego współczesnego Cleveland do krwawej Normandii sprzed niemal osiemdziesięciu lat, gdzie znużony życiem bogaty czterdziestolatek dostaje się pod ostrzał wrogów. Czy gotowi jesteście wykupić bilet na seans w kinie Le Freak?
Hitman. Tom 1
Dostajemy tu świat inny niż mamy w życiu realnym, pełen przerażających podobnych do ludzi kreatur, supermocy i złoczyńców. To właśnie Gotham City. Tym razem komiks w nim osadzony zdaje się być produktem tak wypaczonym i dziwnym, że jego stworzenie wydaje się równie dziwaczne jak impet, dzięki któremu Hitman stał się obecnym sobą.
Początkowo nasz bohater nie daje się lubić. Tommy Monaghan to płatny zabójca, który akurat czeka na swój cel. Dziwnym zbiegiem okoliczności niczym Spiderman zostaje ukąszony i tak samo jak on właśnie dzięki temu zdobywa swoje moce: rentgen w oczach i telepatię. To nie Hitman znany z gry komputerowej o tym samym tytule, lecz jego pierwowzór: mężczyzna z charakterystycznym płaszczu, ciężkich butach, szerokich barach, spluwą w każdej dłoni, papierosem w zębach i ciemnych okularach na oczach. Ma zwariowanych kumpli, niecodzienne poczucie humoru i kodeks moralny, który zabrania mordowania dobroczyńców, co powoduje kolejne dziwne rezygnacje z już zaklepanych zleceń. Oczywiście takie zachowanie przysparza mu nie przyjaciół, a wrogów. Teraz sam staje się celem.
Hitman jednak też jest (albo bywa) człowiekiem. Chce kochać, chce wychodzić na piwko i wspominać wojnę w Wietnamie, pożartować sobie. Jednak nie może już być tym samym Tommym. Przymus noszenia okularów sprawia, że nie może nawet spojrzeć swojej dziewczynie w oczy, a żarty z Batmanem raczej nie są na miejscu. Cóż więc zostaje naszemu rewolwerowi? Tylko narzekanie w samotności i wystrzelania całego magazynku w swe cele. Cóż, Hitman bardziej przypomina antybohatera.
Projekty postaci są często przesadzone w celu uzyskania efektu, a styl wymaga nieco przyzwyczajenia się, ale działa to na opowiadaną historię, a użycie cienia w celu zwiększenia napięcia i atmosfery jest dobrym rozwiązaniem.
Ennis wymyślił nowe i pomysłowe sposoby opowiadania dobrej historii, jednak ma liczne wady w prowadzeniu narracji choćby. Towarzyszy im dziwny brak przejść, bardziej nieobecnych niż istniejących, sama narracja jest wstrząsającym doświadczeniem niczym jakiś eksperyment. Nie zrozumcie mnie źle - „Hitman” jest naprawdę dającym rozrywkę komiksem i jest to niezwykle zabawne. Ale ogólnie jest też wyjątkowo miernym produktem. Ze względu na swoją wartość czysto historyczną, w najlepszym wypadku utorował drogę przyszłym przełomowym pracom Ennisa, na przykład „Kaznodziei”. Jako taki „Hitman” jest jedynie punktem orientacyjnym, który może tylko skierować cię w dobrym kierunku. Mimo to uważam komiks za zabawną lekturę dla fanów Ennisa i superbohaterów.
Zapowiedź: Hitman, tom 1
Pierwsza część opowieści o Tommyʼm Monaghanie, płatnym zbójcy z Gotham City, który w wyniku starcia z demonem zyskał supermoce – rentgenowski wzrok i telepatię. Jego specjalnością jest likwidowanie gangsterów i superłotrów. Ma jednak swój kodeks – nie zabija tych, których uzna za bohaterów. Z tego powodu, jak łatwo przewidzieć, sam stał się celem innych hitmanów. Jego działalność wzbudza również zainteresowanie obrońcy Gotham – Mrocznego Rycerza...
Cień Rycerza
Po lekturze tomu pierwszego zostało mi w głowie skojarzenie Wielkich Płaszczy z dumasowskimi muszkieterami. Pamiętam, że nawet mi się historia podobała, choć prowadzenie narracji z dwóch płaszczyzn czasowych było trochę dezorientujące. To dlatego po zakończeniu lektury, będąc nią trochę zmęczona, nawet się nie zastanowiłam, czy istnieje w ogóle jakaś kontynuacja. Dlatego do drugiej części cyklu, a wtedy już wiedziałam, że w zamierzeniu jest to tetralogia, podchodziłam dość nieufnie.
Dla przypomnienia. Król Paelis, przywódca i mentor naszych bohaterów, nie żyje, a jego sztandarowy oddział rycerzy i sędziów w jednym poszedł w rozsypkę. Tristia, kraj w którym toczy się akcja tej historii stoi na skraju wojny domowej. Książęta i hrabiowie myślą tylko o własnych interesach, a lud cierpi pod jarzmem ich podatków. Gorzej już być nie może? A jednak.
Falcio, Kest i Brasti, kiedyś dumni trybuni, obecnie są na usługach człowieka, który jest martwy. Nie dość, że nie płacił im za życia, to teraz jeszcze padł ofiarą skrytobójcy, a oczywistym jest, że wina ma się znaleźć po stronie sławetnej trójki. Zupełnie przypadkiem bohaterowie wpadną na trop intrygi, której początek tkwi w ich własnej przeszłości, kiedy to zaczynali służbę u króla Paelisa. Ten ostatni co prawda także już od dawna nie żyje, ale był dość dalekowzroczny i nawet zza grobu wyznaczył swoim ludziom misję odnalezienia i obrony dziedziczki swojego tronu. Na tym, bardzo krótko mówiąc, skupia się fabuła części pierwszej. Gdy teraz o tym myślę, to pamiętam całkiem sporo, jednak blisko rok temu książka nie zrobiła na mnie wrażenia i patrząc na to z perspektywy przeczytanej części drugiej, nie umiem powiedzieć dlaczego tak było.
Obecnie jestem po lekturze Cienia rycerza i moje wrażenia są o wiele lepsze. Odnoszę wrażenie, że albo historia kryła w sobie więcej potencjału niż początkowo myślałam, albo może sam autor, podpisawszy umowę na tetralogię, pisał ją z zupełnie innym nastawieniem. Być może zadziałało i jedno i drugie.
Falcia, Kesta i Brastiego spotykamy właściwie w tym samym miejscu, w którym ich zostawiliśmy.
Tristia nadal stoi na skraju wojny i rozpadu, zagrożenie to jest nawet bardziej realne niż wcześniej. Uzurpatorka Trin gromadzi swoich popleczników i jest zdecydowana objąć władzę w kraju, nawet jeśli będzie sobie musiała drogę do tronu utorować trupami książąt i ich rodzin. Zadaniem Falcia i jego druhów będzie ochrona Aline, młodej dziedziczki Paelisa, jednak ponownie wszystko jest tak bardzo trudne, ponieważ każda ze stron ma własną wizję przyszłego kształtu kraju. Jakby tego było mało Falcia zżera trucizna, która co rano paraliżuje jego członki i nie pozwala nawet drgnąć. Jeden z przyjaciół Falcia jest trawiony świętą gorączką, a wszędzie czyhają skrytobójcy.
Świat wykreowany na potrzeby powieści jest barwny i okrutny; zadawanie tortur jest tutaj sztuką, w której wielu doszło do mistrzostwa. Wielkie Płaszcze uosabiają zapomniane ideały, do których niełatwo teraz wrócić. Raz zszargana reputacja, sama się nie naprawi. Święci, do których bohaterowie ciągle się odwołują, są jak najbardziej realni i zwyczajnie ukazują się śmiertelnikom, by z nimi porozmawiać. Pod powierzchnią tego wszystkiego czai się magia, której natury jeszcze do końca nie rozumiemy, mam nadzieję, że autor poświęci jej więcej miejsca w kolejnych tomach. Książęta są bezduszni i zepsuci, a lud uciskany i traktowany jak zwierzyna. Historię zapamiętują i opowiadają ludziom wędrowni muzycy zwani tu bardatti, którzy także mają w sobie coś magicznego. No i są jeszcze dashini, tajni zabójcy, zwinnością przypominający ninja a sposobem zabijania Hitmana.
W tomie drugim dowiadujemy się więcej na temat tego, kim byli członkowie Wielkich Płaszczy, jakim szacunkiem i uznaniem się cieszyli, że ich zadaniem było rozsądzać spory i ogłaszać wyroki, a ich wierność ideom króla Pelisa była tak głęboka, że poświęciliby własne życie.
Powiększa się też drużyna Falcia i to o dwie kobiety. Pierwszą jest Valiana, nieksiężniczka, była, niedoszła dziedziczka tronu, obecnie zdeterminowana Wielki Płaszcz, a drugą narwana i okrutna Darriana, która nie odkryła wszystkich swoich kart.
Podobnie jak w części pierwszej sojusznicy okazują się zdrajcami, a pozorni wrogowie mogą się okazać przydatni. Każdy ma swój cel, do którego zacięcie dąży i jeśli poleje się przy tym krew lub polecą głowy, trudno.
Czy Falcio faktycznie ma przed sobą tylko 7 dni życia? Wiele od tego zależy, bo to on, Pierwszy Kantor i Królewski Trybun, wytycza drogi innym. To on planuje, nie poddaje się i jest tak nieznośnie i uciążliwie honorowy i prawy.
Cień Rycerza to bardzo dobra powieść, dużo lepsza od swojej poprzedniczki, negująca regułę części drugich, w których zazwyczaj niewiele się dzieje. Tutaj dzieje się naprawdę dużo i nie można się nudzić. Jeśli kogoś, tak jak mnie, nieco zniechęciła część pierwsza, to zachęcam, by jednak dał szansę części drugiej. Historia Wielkich Płaszczy nabrała rozpędu i jest bardzo,bardzo ciekawa. Polecam. Kawałek dobrej literatury spod znaku płaszcza i szpady okraszony realiami naszego średniowiecza z magicznym posmakiem.
"Hitman: Agent 47" - reboot serii
W 2007 roku na ekranach kin pojawiła się ekranizacja gry komputerowej o tym samym tytule "Hitman". Timothy Olyphant zagrał rolę bezwzględnego, płatnego zabójcy - Agenta 47. W tym roku światło dzienne ujrzy film "Hitman: Agent 47". Obraz początkowo miał być kontynuacją, jednak producenci zdecydowali się na reboot serii.