Rezultaty wyszukiwania dla: Historia
Dziedzictwo
Jak pisze sam autor:
„Cała historia podana jest w niezwykle klimatycznej szacie graficznej na 60 stronach komiksu, który wydrukowaliśmy na najwyższej jakości kredowym papierze, a zamknęliśmy w twardej jak miecz Mieszka oprawie. Chcemy przybliżyć postać Mieszka tak rodakom, jak i całemu światu, osobom interesującym się historią i laikom, miłośnikom komiksu i tym, którzy po komiks jeszcze nie sięgali”.
Siemomysł po bitwie z wrogimi Wieletami wraca do Gniezna, gdzie oznajmić ma, który z jego synów – Mieszko lub Zdziebor – osiądzie na książęcym stołku. Tak oto zaczyna się komiks Przemysława Świszcza, który postanowił przenieść na karty swojego albumu sylwetkę legendarnego władcy Słowian.
„Dziedzictwo” zawiera jedną, spójną i zamkniętą historię sprzed słynnego chrztu naszego bohatera. Całość, aby jej nie spłycać, zaplanowano na kilka tomów, w których poznamy kolejne losy naszego protoplasty. Od pierwszych stron możemy podziwiać piękno natury oraz brutalność wczesnego średniowiecza. To nie opowieść o honorowych rycerzach i pięknych damach, ale o brutalnej rzeczywistości pierwszych Słowian. Pokazano tu dzikie oblicze ”wieków ciemnych” w całej okazałości: złowrogą naturę, piękne krajobrazy, wiarę i kulturę, ale także chciwość zdradę i wojnę!
Słowianie – naród rozdarty między starymi bogami a rodzącym się chrześcijaństwem. Naród, o którego początkach wiemy właściwie niewiele, a opowieści o nich są niczym legendy o bohaterach okrągłego stołu. Są jednocześnie idealnym tematem dla wszelkich twórców fantasy oraz muzyków spod znaku folk-metalu. Słowiańszczyzna weszła na stałe do popkultury. Przykładem mogą być niedawno wydana gra RPG Słowianie, sukces komputerowego Wiedźmina, czy nowo powstające zespoły opierające swoją twórczość na korzeniach naszych przodków jak Djavena (gdzie wokalistka śpiewa starosłowiańskim językiem).
Mieszko – uczta dla oka
Największe wrażenie zrobiły na mnie ilustracje Świszcza i wizualny koncept całości. W całej opowieści nie doszukamy się wątków metafizycznych, ale dzięki rysunkom ciągle czujemy grozę i unoszące się nad bohaterami fatum. To wrażenie silnie potęgują przepiękne krajobrazy przesiąknięte starymi czasami, gdzie przyroda królowała nad człowiekiem, zatopiona w mgłach i deszczu, a potężne, wręcz pradawne drzewa górują nad postaciami i dopełniają poczucia tajemniczości. Jedynym mankamentem jakiego się doszukałem, jest to, że na początku ciężko odróżnić jednego woja od drugiego.
„Dziedzictwo” jest dopiero wstępem do większej fabuły. Przybliża nam główne postacie, dając przedsmak tego, co nas czeka. Album czyta się płynnie – wręcz połyka się te 70 stron, czując rozczarowanie, że to koniec historii. Jako wabik na przyszłych czytelników sprawdza się wręcz idealnie. Dla wszystkich chętnych dostępny jest sam komiks w twardej oprawie (kosztujący 60 złotych), a także wydanie specjalne z koszulką, plakatem i innymi wspaniałymi bonusami.
Podsumowując, dzieje naszego kraju są gotową receptą na sukces, zwłaszcza w dobie zachwytu wszystkim, co oscyluje wokoło historii. Powstają seriale jak „Wikingowie”, a popularnością cieszą się wszelkie koszulki historyczne jak np. „Cedynia 972 – pamiętamy”. Pozostaje więc dopisać dobry scenariusz i odrobić porządnie lekcję z dawnych dziejów. Mieszko to jeden z najładniejszych komiksów ostatnich lat, jaki dane było mi przeczytać. Ja, fan wczesnego średniowiecza, po prostu chłonąłem scenariusz i obrazy, zachwycając się każdym ich detalem. Od lat Europa fascynuje się Grą o Tron – a to właśnie nasze rozbicie dzielnicowe i losy Piastów są jej urzeczywistnieniem. Autor debiutuje na rynku z potężnym rozmachem – a patrząc na to, iż jest to opowieść o Piastach, pozostaje nam czekać na kolejne tomy!
Dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do recenzji. Zapraszamy na stronę Mieszka!
Fragment II: Instytut
– Ładnie, prawda?
Teddy odwróciła się i zobaczyła obok bardzo niską dwudziestolatkę. Teddy od razu przyszło na myśl, że ta dziewczyna być może spędziła więcej czasu na czytaniu pod kołdrą Władcy Pierścieni niż na spacerowaniu w słońcu. Pod jej oczami widniały ciemne półkola.
Vicious. Nikczemni
Na świecie istnieje wiele sił, które mogą wynieść cię na szczyt i równie szybko ściągnąć cię na dno. Napędzany ambicjami odkrywasz potęgę umysłu, swoje umiejętności, ale i braki. Krok po kroku dążysz do celu, zapominając po drodze o tym, jak i z kim tego dokonałeś. Gdy na scenę wkracza zazdrość, już niedługo to zemsta będzie sensem życia.
Victor to genialny, arogancki i piekielnie zdolny gość, który na studiach poznał Eli'ego dorównującego mu inteligencją i ambicjami. Wspólnie rozpoczęli badania nad adrenaliną, interesowali się doświadczeniami na pograniczu śmierci i wszystkimi wydarzeniami, które z pozoru wydają się nacechowane nadprzyrodzoną mocą. Zwykła naukowa teoria przemieniła się w poważny eksperyment, który przyniósł ze sobą komplikacje.
Dziesięć lat później Victor jest zbiegiem i wraz ze swoim towarzyszem spod celi, Mitch'em wyrusza w poszukiwaniu byłego przyjaciela. Podczas podróży, na ich drodze pojawi się Sydney, ranna dziewczyna, która jest niezwykle powściągliwa i tajemnicza. Wrogowie mają wielką moc i chcą się zemścić za stratę i zdradę. Kto wygra to starcie?
Victoria Schwab to jedna z autorek, które potrafią mnie całkowicie zniewolić swoim pisaniem. Każda historia spod jej pióra wchłania mnie w swoje czeluści i nie pozwala na chwile oddechu. W jej przypadku nigdy nie odczuwałam lęku przed rozpoczęciem kolejnej serii. Czy przy Vicious się to zmieniło?
Czas spędzony z powieścią Vicious. Nikczemni okazał się strzałem w dziesiątkę. Historia jest nieoczywista i jest to zasługa doskonale uszytych intryg oraz wciąż wzbierających w postaciach emocji, niekoniecznie pozytywnych. Czytelnik nie może się oderwać od spektaklu, jaki odgrywają między sobą dwaj dawni przyjaciele. Narracja podzielona na dwa etapy, przeszłości, gdy panowie się poznają i czasu obecnego, gdy ich relacja zmienia się w taniec zemsty, zazdrości i niezwykłego przerostu ambicji.
Potyczki dwóch piekielnie inteligentnych jednostek, które wiedzione destrukcyjną siłą chcą wyrównać rachunki. Tu dobro nie istnieje, są źli i jeszcze gorsi, ale nagle okazuje się, że lubisz każdego z nich. W nieco inny sposób, ale rozumiesz to, co ich napędza. Wtedy też rozpoczyna się walka o twoją uwagę. Pewne jest, że to dzięki niesamowitej wyobraźni autorki i jej umiejętności szkicowania nieszablonowych charakterem postaci możemy być świadkami historii tak dobrej, nieoczywistej i zaskakującej.
Całość czyta się jednym tchem, próbując wpaść na dalszy ciąg historii i zatrzymując się co jakiś czas, gdyż nagle okazuje się, że nasze rozważania możemy wyrzucić do kosza. Vicious to powieść z tych na pograniczu doskonałych fabuł, inteligentnych i niejednoznacznych bohaterów, gdzie dobro to hasło z bajek, a zło ma różne formy. Czeka was wybór strony i oczekiwanie na drugi tom. To jak dotąd najlepsza powieść V.E. Schwab, którą polecam z czystym sumieniem, bo czy jest coś godniejszego polecania niż, źli do szpiku kości bohaterowie. A może jest w nich cząstka dobra, którą warto odszukać? Ja jestem pod wrażeniem.
Operacja Rafael
W latach 1939-1945 na terenie Polski skonfiskowano, zagrabiono lub spalono kilkaset tysięcy dzieł sztuki. Część z tych skradzionych na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat udało się odzyskać, odnajdując je w prywatnych kolekcjach, na licytacjach czy też w drodze pertraktacji z różnymi władzami. Niestety los wielu pozostaje do dziś nieznany …
Wśród tych najcenniejszych zaginionych dzieł, jest „Portret Młodzieńca”, namalowany na desce przez Rafaela Santi. Kilka lat temu obraz ten stał się bohaterem powieści Zygmunta Miłoszewskiego, dziś znów temat powraca, by za sprawą Marka Kozubala i Marcina Falińskiego rozpalać wyobraźnię czytelników. Obraz Rafaela należał do kolekcji Muzeum Czartoryskich, najstarszej placówki muzealnej w Polsce, założonej przez księżnę Izabelę z Flemmingów Czartoryską. We wrześniu 1929 roku wszystkie cenne dzieła sztuki zostały zrabowane przez wojska niemieckie z piwnicy pałacu w Sieniawie, gdzie były przechowywane. „Portret Młodzieńca” dostał się w ręce Kajetana Mühlmanna, pełnomocnika do spraw zabezpieczania dzieł sztuki i skarbów kultury w Generalnym Gubernatorstwie i był na liście obiektów przeznaczonych do zaplanowanego przez Hitlera Muzeum Sztuki w Linzu, jednak z rozkazu Hansa Franka trafił na Wawel. Zaginął podczas ewakuacji Urzędu Generalnego Gubernatora i dotychczas nie został odnaleziony – o jego nieznanym losie przypomina tylko pusta rama w Muzeum Czartoryskich.
Hipotetyczne losy obrazu możemy poznać dzięki powieści pt. „Operacja Rafael”. Opublikowanej nakładem Wydawnictwa Czarna Owca. Kozubal i Faliński sięgają jednak znacznie dalej, nie tylko koncentrując się na zawiłych losach obrazu, ale … wciągając swoich czytelników w próbę jego odzyskania. Do naszych rąk trafia zatem całkiem zgrabna powieść historyczno – szpiegowska, choć o niewykorzystanym potencjale. To, co najbardziej przeszkadza w odbiorze, to styl pisania, a także samo prowadzenie akcji, która z trudem potrafi czytelnika wciągnąć, a kiedy już przez pierwsze strony przebrniemy i damy się ponieść wydarzeniom, znów rozczarowuje zakończeniem. Mimo wszystko po książkę zdecydowanie sięgnąć warto, szczególnie jeśli lubimy takie spiskowe i pełne przygód historie o poszukiwaniu skarbów.
Tym razem – zdaniem autorów – pojawia się realna szansa na odzyskanie Portretu, bowiem portret, znajdujący się na pierwszym miejscu strat wojennych, którego poszukiwania rozpoczęły się już w 1945 roku znajduje się rzekomo na Bliskim Wschodzie – ponoć w 1990 roku zostało skradzione przez irackich funkcjonariuszy służb specjalnych. Dlatego też MSZ zwraca się do agencji polskiego wywiadu z prośbą o weryfikację na miejscu tej informacji z Kuwejtu i ewentualne odzyskanie obrazu, jeśli będzie to możliwe. Z misją zostaje wysłany major Łodyna, który doskonale zna tamtejszą rzeczywistość, zaś jego kontaktem ma być niejaki Berd, podpułkownik AW, działający pod przykrywką jako wiceprezes w firmie handlowej.
Mimo iż misja wydaje się klarowna, a szanse jej powodzenia – duże, wszystko zaczyna się komplikować, zaś sam major trafia w sam środek piekła. Pozostawiony niemal sam sobie Łodyna ma jednak asa w rękawie – to list, nadany w Tel Awiwie i przesłany do polskiego rządu przez niejakiego Moshe Kleinera, w którym to mężczyzna szczegółowo opisał drogę, jaką przebył z obrazem Rafaela…
Jak zakończy się ta historia? Przekonamy się o tym dzięki lekturze powieści „Operacja Rafael”, prowadzonej na dwóch planach czasowych – jednym rozgrywającym się w czasach współczesnych i drugim, który przenosi nas do czasów wojny. Przyznam, że brawurowa misja Kleinera wciągnęła mnie mocniej, niż obecne poszukiwania, podobnie jak Kleiner i jego odwaga oraz brawura zafascynowały bardziej, niż major Łodyna. Mimo tego, oba te wątki, mimo dzielących ich lat, zgrabnie splatają się ze sobą, ukazując przy okazji kulisy tajnych operacji, współpracę służb, a także burzliwe czasy wojny. I mimo iż lektura dostarcza nam sporo emocji, niestety wciąż hamowanych brakiem płynności słowa, to jednak warto się w niej zatopić i choć pomarzyć o odnalezieniu przez polskie służby „Portretu Młodzieńca”.
Spełnienia/Niespełnienia 2019
Coś się kończy, coś się zaczyna… Początek roku to czas podsumowań – zarówno tych życiowych, jak i kulturalnych. Fajnie tak usiąść, pomyśleć, wybrać książki najlepsze, najgorsze, spojrzeć wstecz na poprzedni rok. Recenzneci Secretum, Dużego Ka i Papierowych Motyli specjalnie dla czytelników wspomnieli o najlepszych i najgorszych książkach, jakie mieli okazje przeczytać w minionym roku. Co osoba to inny gust, więc tytułów również znajdziecie sporo. Może wpadnie wam coś w oko?
The Goon. Tom 3
Fanów komiksu ucieszy zapewne wiadomość, że Zbir powrócił, a trzecia odsłona jego losów jest już dostępna w księgarniach. Równie brutalna i obrazoburcza jak poprzednie, za to mroczniejsza i bardziej ponura.
Po bieżący tom sięgną zapewne bez wahania osoby, które mają już za sobą lekturę dwóch poprzednich. Jeśli jednak jeszcze nie wiecie, kim jest Zbir, spieszę z wyjaśnieniami. Wystarczy spojrzeć na okładkę komiksu, by zorientować się, że główny bohater ma fizjonomię odpowiednio pasującym do ksywki. Masywna sylwetka, łapy jak dwa bochny chleba, przestawiona szczęka i blizny na twarzy to części składowe bandziora trzymającego twardą łapą pewne małe miasteczko. I to nie byle jakie miejsce, ale zepsute, mroczne, pełne paskudnych mieszkańców, z których część niekoniecznie ma ludzką naturę.
W trzeciej odsłonie Zbirowi i jego ferajnie przyjdzie się zmierzyć z nie lada przeciwnikiem. Na scenę powraca Labrazio. Fakt, że Zbir zabił go kilkanaście lat wcześniej w ramach słusznej zemsty nie ma tu wielkiego znaczenia, bowiem chodzące umarlaki i zombie pojawiają się w tej rzeczywistości dosyć regularnie. Podobnie jak demoniczne stwory napawające jednocześnie grozą i wstrętem.
Historia Zbira jest nie tylko pełna przemocy i scen nie tyle nawet niepoprawnych politycznie, co otwarcie obrazoburczych. Eric Powell łamie praktycznie każde tabu i nie waha się przed niczym - uśmiercaniem dzieci i staruszków, rzucaniem na prawo i lewo seksistowskimi tekstami czy wyśmiewaniem różnych orientacji i preferencji seksualnych. Dostaje się każdemu i wszystkiemu po równo, dlatego z pewnością nie jest to komiks dla każdego, a już na pewno nie dla czytelnika wrażliwego i wyczulonego na tego typu kwestie.
W bieżącym zbiorze zebrano trzy obszerne zeszyty, tworzące spójną fabułę i kontynuację tego, co działo się w poprzednich tomach, a także kilka krótkich historyjek, utrzymanych w znacznie lżejszej i bardziej groteskowej formie. Swoiste przerywniki i chwile oddechu, gdy w głównej opowieści atmosfera zaczyna mocno gęstnieć. Owe krótsze wstawki są w większości utrzymane w innych, prostszym stylu i nie robią takiego wrażenia jak podstawowa historia, ale są też czasem zaskakująco przyjemną odskocznią.
Dodatkowym smaczkiem dla fanów są dodatki na końcu wydania. Można tu znaleźć przykładowe strony z wersji czarno-białej, którą na początku zaplanował autor, a która nie doszła do skutku za sprawą wytycznych postawionych mu przez wydawnictwo Dark Horse. Jest tu także szkicownik oraz zbiór ilustracji nie wchodzących w skład wydanych ogólnodostępnie komiksów.
Trzeci tom okazał się bardziej posępny i zmierzający znacznie bardziej w stronę horroru niż dwa poprzednie, ale nadal utrzymuje bardzo dobry poziom. Dla fanów Zbira to pozycja, której z pewnością trudno będzie odmówić.
Brudna gra
Polityka pełna jest brudów, które niekoniecznie prane są publicznie. Wielkie afery z udziałem rządów ujawniane są zwykle przypadkowo, a i tak odpowiedzialność za nie ponoszą ostatecznie tylko pionki. Przeciętny obywatel nie jest nawet świadomy, w jaki sposób politycy nim manipulują, jak opinia publiczna wprowadzana jest w błąd za pomocą tzw. „półprawd”, słów wyjętych z kontekstu czy też niedopowiedzeń. Niekiedy jednak ta „druga twarz” rządu jest naprawdę straszna, obnaża bowiem ludzką słabość i chciwość, pokazuje, jak łatwo jest szafować ludzkim życiem – oczywiście życiem zwykłych ludzi.
Tak właśnie postąpiły rządy: USA - planując zbrojną interwencję w Iraku oraz Wielkiej Brytanii, która wojnę tę niejako usankcjonowała. Pojawiła się jednak osoba – jedyna wśród tych, którzy zdawali sobie sprawę z moralnego wydźwięku takiego czynu – która stanowczo sprzeciwiła się bezpodstawnej, zbrojnej interwencji. Katherine Teresa Gun, bo o niej mowa, młoda i przesiąknięta ideałami tłumaczka brytyjskiej agencji wywiadowczej Government Communications Headquarters (GCHQ) uznała informacje, do których miała dostęp za sprzeczne z zasadami dyplomacji oraz prawa międzynarodowego, a wręcz prowadzące do wojny. Dokument, sugerujący że rząd USA z pomocą Wielkiej Brytanii grozić miał członkom Rady Bezpieczeństwa, by głosowali za wojną, postanowiła ujawnić prasie. I to wbrew podpisanym z chwilą zatrudnienia zobowiązaniom i z pełną świadomością konsekwencji swojego czynu.
Ta medialna bomba wybuchła w 2003 roku, kiedy gazeta „The Observer” opublikowała ów dokument, a choć natychmiast podjęto działania zmierzające do zdyskwalifikowania dziennikarza zajmującego się sprawą, Martina Bright, w oczach czytelników, to jednak machina została wprawiona w ruch. I ta medialna i ta sądowa, bowiem Katherine przyznała się do skopiowania i wyniesienia z pracy tajnego dokumentu.
Mało znane fakty, dotyczące nielegalnych działań Stanów Zjednoczonyc, poprzedzających inwazję na Irak, teraz poznał cały świat, a to za sprawą znakomitego filmu pt. „Brudna gra”. Obraz wyreżyserował Gavin Hood, zaś w rolę Katherine w tym politycznym dramacie, wcieliła się znakomita Keira Knightley. Oprócz niej w produkcji możemy zobaczyć: Matthewa Goode'a, Ralpha Fiennesa, Matta Smitha i Conletha Hilla.
Przejmująca historia manipulacji rządów, które nawet wobec braku dowodów na posiadanie przez Saddama Husseina broni masowego rażenia, dopuściły się karygodnej „ustawki”, prowadzącej bezpośrednio do wojny, to film, który pozostaje w pamięci na długo, podobnie jak rola Knightley. Aktorka znalazła doskonałą równowagę, pomiędzy bohaterstwem, a zwykłym ludzkim odruchem, tworząc znakomitą i niezwykle wiarygodną kreację. Dylemat moralny kobiety, związany z jednej strony z lojalnością wobec firmy, z której dotąd była dumna, a wewnętrznym sprzeciwem wobec wojny, nakłada się tu na działania samych rządów, które – jak się okazuje – nie znają żadnych granic i nie cofną się przed niczym. Nic zatem dziwnego, kiedy po obejrzeniu filmu, sceptycznie podchodzić zaczniemy do wszelkich informacji udzielanych przez polityków, również i naszego kraju. Kto wie, jakie bowiem inne tajemnice przechodzą przez takie firmy, jak GCHQ czy NASA i … ile z nich dotyczy również Polski!
Księga dryfującej bawełny
„Czeka tu na was jedynie szelest drzew, szum strumienia oraz płacz cykad.”
Sądziliście, że historia w pierwszym tomie „Gdy zapłaczą cykady” została zamknięta? Nic bardziej mylnego! W „Księdze dryfującej bawełny” po raz kolejny lądujemy w Hinamizawie i choć historia rozpoczyna się złudnie podobnie, tak jej rozwinięcie jest zupełnie inne i niesie sobie jeszcze więcej pytań. Czy znowu ktoś umrze i zniknie bez śladu?
W tym tomie poruszanych jest wiele wątków, ale wyraźnie na pierwszy plan wysuwa się solidarność mieszkańców Hinamizawy oraz istota wioski – jej historia, folklor oraz informacje o założycielach. W ten sposób autor wyjaśnia nam nieco więcej, serwuje nam również kilka poszlak, jednakże – tak, jak w poprzednim tomie – tak i tutaj przedstawione fakty można dwojako interpretować. W związku z tym, jak się zapewne domyślacie, nic nie jest tak naprawdę klarowne i jasne i czasami – a szczególnie na ostatnich stronach – czytelnikowi zwyczajnie wyrywa się „co do diabła?!” (choć w tym wypadku bardziej pasowałoby zamienienie w przysłowiu diabła na demona). Manga jest tak klimatyczna, że w trakcie lektury strach się za siebie obejrzeć, ale i jednocześnie nie można odłożyć książki na bok – zupełnie, jakby za przerwanie lektury miała dopaść winnego klątwa czcigodnego Oyashiro, bóstwa Hinamizawy…
„Księga dryfującej bawełny” to jednak nie tylko opowieść grozy. Ten tom zawiera w sobie nieco elementów romantycznych oraz słodyczy, które zdają się być zmyłką, zdradliwą osłonką dla nadchodzących wydarzeń straszliwych. To także opowieść o siostrach oraz różnicach pomiędzy nimi, a także o tym, jak czasem z pozoru nieważny niuans może przerodzić się w coś niebezpiecznego. Wyraźnie to widać na twarzach bohaterów, których ekspresja zdaje się być bardziej dopracowana – tym razem za tę kwestię odpowiadała Yutori Houjyou, jednakże w scenopisie ponownie królował autor serii, Ryukishi07. Warto także wspomnieć, że i w tym tomie nie brakuje wstawek w postaci zajęć klubowych przyjaciół, siostrzanych wygłupów oraz znacznie więcej…
„Księga dryfującej bawełny” jest zarówno uroczą, jak i makabryczną historią, która całkowicie angażuje czytelnika. Ponownie jesteśmy świadkami, jak w spokojnej i radosnej wiosce nadchodzi straszliwy czas, który – niestety – dotyka grupkę bohaterów, nastawiając ich przyjaźń na próbę i – dosłownie – masakruje ją. Jeśli lubicie niepokojące historie przyprawione tajemnicami na ostro i ozdobione nutką zbereźności, humoru, uroczych postaci i horroru – zakochacie się w tej serii. Polecam z całego serducha!
Księga uprowadzenia przez demony
„Gdy zapłaczą cykady” to zdecydowanie jeden z najciekawszych tytułów, z jakimi miałam do czynienia. Przed sięgnięciem po mangę miałam już przyjemność poznać tę historię, ale podaną w zupełnie inny sposób – obejrzałam anime. Spotkanie z bardziej „książkową” wersją uważam za niezwykle ciekawe doświadczenie, ponieważ fantastyczne scenopisy Ryukishiego07 sieją w czytelniku znacznie więcej niepewności i niepokoju…
„Przecież nie ma takiego błędu, który byłby niewybaczalny. Nie ma takiego błędu, którego nie można by próbować naprawić. A jeśli to rzecz nie do naprawienia, to i tak przecież nie można już nic zrobić i tym bardziej powinno się wybaczyć.”
Historia przedstawiona w „Księdze uprowadzenia przez demony” zaczyna się sielsko-anielsko. Obserwujemy radosne chwile z życia codziennego bohaterów, szkolne zabawy, uroki małej wioski – nie zabrakło również kilku scen w stylu ecchi (sprośności). Z czasem jednak w historii pojawiają się doprawdy „creepy” sceny – ukrywanie historii o morderstwie oraz tajemniczych zgonach i zaginięciach, pojawianie się informacji o klątwie Hinamizawy, niepokojące zachowanie mieszkańców wioski. Czytelnikowi – podobnie jak głównemu bohaterowi, Keiichiemu, stale zaczyna towarzyszyć atmosfera napięcia i grozy. Kto – lub co – odpowiada za tajemniczymi zgonami? Czy naprawdę ktoś czyha na życie młodego Maebary? No cóż, tego Wam nie zdradzę.
Ogromnym atutem mangi jest fenomenalna kreacja bohaterów. Poznajemy ich zarówno w wesołych, jak i tragicznych chwilach – tutaj przede wszystkim Keiichiego oraz jego przyjaciółki – przeuroczą Renę (którą kocham za „tryb słodkości”), wesołą Mion, mistrzynię pułapek Satoko oraz słodziutką Rikę. Postaci są nie tylko fantastycznie wykreowane i narysowane, ponieważ nawet bardziej poboczne osoby zapadają w pamięć (wewnątrz kryje się również kilka kolorowych kadrów). Najfantastyczniejsza jest jednak swoista przemiana bohaterek, gdy ich słodycz zanika… brrr. Uwielbiam takie horrorowe zagrywki!
„Księga uprowadzenia przez demony” kryje w sobie fascynującą tajemnicę, która wciąga czytelnika i trzyma w napięciu aż do ostatnich stron. Początkowy radosny klimat mangi stopniowo przeradza się w mrożące krew w żyłach wydarzenia, często niejednoznaczne - każdy może zrozumieć je na swój sposób. To daje duże pole do interpretacji oraz rozumienia tematu, a przepięknie narysowane kadry (i humorystyczne dodatki) czynią tę mangę wyśmienitą lekturą pod każdym względem. „Gdy zapłaczą cykady” to seria wprost stworzona dla miłośników opowieści grozy oraz niełatwych tajemnic…
Komiksy - Świat, który wyciśnie cię niczym Citrus
Odkąd przeczytałam pierwsze słowo, moja miłość do słowa pisanego nie zmalała nawet o milimetr. Czytałam wszystko i wszędzie, chłonąc niczym gąbka poznawane historię i ukryte znaczenia. Od wierszy przez opowiadania po pełnoprawne powieści. Każda forma nie była mi straszna i oddziaływała na mnie w inny sposób. Czytanie pomagało mi w budowaniu wyobraźni i umacnianiu pewności siebie. Było też miłą formą spędzania czasu.