Rezultaty wyszukiwania dla: Historia
Niezgodna
„Nie poddam się, niech ten ktoś, kto patrzy na mnie przez kamerę, widzi, że jestem odważna. Ale czasem to nie podjęcie walki świadczy o odwadze, ale stawienie czoła nieuchronnej śmierci."*
W świecie, w którym żyjesz, funkcjonują grupy, do których należą poszczególni ludzie. Każda grupa cechuje się czymś innym, a ty masz zachowywać się jak należy. Masz narzucone poglądy i normy postępowania. Musisz być taki jak nakazuje wasz status.
Altruizm, Erudycja, Prawość, Nieustraszoność i Serdeczność. Oto pięć frakcji, które powstało na zgliszczach Chicago. Są rozmieszczone w różnych częściach miasta i różnią się zasadami, poglądami i zachowaniem. W wieku szesnastu lat przechodzi się test, którego wyniki pokazują do jakiej frakcji powinno się należeć. Beatrice należy do Altruizmu, ale czuje, że tu nie pasuje. Fascynują ją za to Nieustraszeni. Gdy nadchodzi pora testu u dziewczyny okazuje się, że jest Niezgodna, czyli zbędna i do usunięcia. Czemu Niezgodność jest uważana za zagrożenie i jak potoczą się losy nastolatki?
Po, podobno, świetnych „Igrzyskach śmierci" rynek wydawniczy został zalany innymi powieściami tego typu. Porównywane do wyżej wspomnianej trylogii wywoływały ekscytację lub zniechęcenie. Jak było tym razem? Przyznaje, iż już sam napis na okładce, „Niezgodna" wykracza poza „Igrzyska śmierci"" zniechęcił mnie do niej na jakiś czas. Uważam, że porównywanie książek do innych utworów jest zazwyczaj krzywdzące dla jednej lub drugiej strony. Do tego myli to potencjalnego odbiorcę, który nastawia się na coś, a dostaje zupełnie co innego lub namiastkę swoich oczekiwań.
Historia, która jest wzorowana na książkach innych autorów, ale napisana w sposób, który nie zniechęca czytelnika. Świat wykreowany przez Roth jest na tyle ciekawy, że warto przymrużyć oko na pojawiające się - bądź co bądź często - minusy. Obserwujemy nowy świat, który powstał i funkcjonuje dzięki organizacjom i poszczególnym frakcjom. To właśnie one najbardziej mnie zainteresowały. W tej części niemalże szczegółowo poznajemy Altruizm oraz Nieustraszoność, ale wyraźnie widać, że i z pozostałymi będziemy mieli styczność. Plusem jest więc przedstawienie rzeczywistości w całkiem innym świetle oraz fakt, że powieść wciąga i nie nuży.
Jeśli chodzi o minusy - tych jest niestety więcej. Bohaterowie nie zaskakują i czasem wręcz irytują swoim postępowaniem. Są puści i tacy sztuczni. Niektórzy zaraz po tym jak się pojawią, znikają. Szału nie było. Nie zżyłam się z nimi i bez żalu się z nimi rozstawałam gdy kończyłam książkę. Fabuła jest przewidywalna po kilku rozdziałach i w dodatku niezbyt oryginalna. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie niczego, co by mnie zaskoczyło - albo coś podejrzewałam, albo było to jasne jak słońce. Niestety autorka się nie wykazała, a szkoda, bo zapowiadało się naprawdę ciekawie. Z akcją też bywało różnie - czasem coś się działo, ale nie wywoływało to u mnie głębszych emocji.
Nie żałuje, że jednak ją przeczytałam, ale i nie uważam, że powieść jest zachwycająca. Książka ma plusy i minusy, ale jest... w miarę, że tak powiem. Taka trochę bez ładu i składu, jakby wszystko nie było przemyślane. Napisana aby była. Krótko mówiąc pojawił się pomysł, który nie został wykorzystany w należyty sposób. Niewymagający czytelnik się zadowoli tą powieścią. Nie polecam, ale też nie odradzam. Można po nią sięgnąć gdy nie ma się nic ciekawszego pod ręką lub potrzebuje czegoś naprawdę lekkiego.
*cytat z książki „Niezgodna" V. Roth
Angelfall. Penryn i świat Po
Dokładnie rok temu przeczytałam pierwszą część serii Susan Ee pt. "Angelfall. Opowieść Penryn o końcu świata". Wizja świata, który zaatakowały i zniszczyły anioły, istoty, które od zawsze ludzie uważali za swych stróżów i opiekunów, w wydaniu Susan Ee okazała się straszna i brutalna. Anioły obróciły się przeciwko ludziom i swojej misji, nadanej im przez Boga. Teraz dążą do realizacji własnych planów, kosztem życia tysięcy ludzi, którzy są dla nich tylko "małpami" i mięsem armatnim.
Główna bohaterka, 17-letnia Penryn, od samego początku nie dała się nie lubić. Krytyczna, myśląca i odważna wyruszyła w długą podróż, by odnaleźć i uratować młodszą siostrę, Paige. Przy okazji, zdając sobie sprawę, że jako człowiek w starciu z aniołami, szanse ma małe, wzięła za zakładnika rannego anioła. Ta dziwaczna para przemierzała zniszczone miasto, walcząc nie tylko z anielskimi bojówkami, ale i zdesperowanymi i głodnymi ludźmi. Z czasem między córą człowieczą a dumnym aniołem zawiązała się nić sympatii i porozumienia. Pierwsza część przygód Penryn od razu mnie zauroczyła i od tamtej pory niecierpliwie czekałam na drugi tom. Przeczytałam go wczoraj i znowu jestem w punkcie wyjścia. Historia była bowiem super, a na trzeci tom trzeba jeszcze trochę poczekać. Niestety.
Część druga zaczyna się właściwie tam, gdzie zakończyła się pierwsza. Penryn razem z ruchem oporu uwolniła Paige, a sama cudem wróciła do przytomności po ukłuciu szarańczaka. Raffe po tym, jak podstępem przyszyto mu skrzydła Beliala, zniknął, myśląc, że Penryn nie żyje. W posiadanie jego anielskiego miecza weszła Penryn, o której teraz wszyscy mówią, że jest pomiotem szatana. Jakby tego było mało, dawna Paige, już nie jest tym, kim była kiedyś. Poddana okrutnemu zabiegowi w Gnieździe, bardziej przypomina dziecko Frankensteina, niż ludzką dziewczynkę. W dodatku jej głód narasta...
Niedługo potem w wyniku nieporozumień wśród uchodźców, Paige znika, więc Penryn znowu wyrusza na jej poszukiwania. Drogi jej i Raffego niechybnie znowu się skrzyżują i ludzka dziewczyna i anioł znowu będą walczyć ramię w ramię.
Podobnie jak w części pierwszej, początkowe rozdziały nie obfitują w zbyt wiele wydarzeń. Z czasem jednak akcja zagęszcza się. Bardzo ciekawym zabiegiem było nadanie anielskiemu mieczowi okruchów ludzkiej świadomości, dzięki czemu czytelnik, a i Penryn także, mogli się dowiedzieć, co w trakcie pierwszej podróży anioł myślał o dziewczynie i jak w ogóle ją postrzegał. Pozwoliło to także zgłębić psychikę Raffego, który był bardziej ludzki, niż sam myślał, że jest. Autorka odsłoniła także nieco z zamiarów archanioła Uriela, którego marzeniem, co nietrudno było przewidzieć, okazało się rozpętanie na Ziemi ponownej Apokalipsy.
Mniej więcej od połowy książki akcja zaczyna przyśpieszać i jest coraz ciekawiej. Penryn jako narratorka ponownie daje się poznać jako osoba dojrzała i zaradna. Nie jest typową płaksą, ani jakimś nastoletnim cielęciem, które to tylko wzdycha. I za to należy się autorce wielki plus. Prawda, że czasem bohaterka zaczyna darzyć anioła czymś więcej niż tylko sympatią, ale wątek romansowy jest tu opisany bardzo oszczędnie i w sumie autorka nie daje czytelnikowi zbyt wielu nadziei na happy end. Tych dwoje zbyt wiele dzieli, z czego sami zdają sobie doskonale sprawę.
Dialogi znowu są dowcipne i błyskotliwe, a rozwiązania fabularne zaskakujące i bardzo przyjemne w odbiorze. W piękny i bardzo wzruszający sposób opisała autorka siostrzaną miłość Penryn do okrutnie okaleczonej Paige. Można powiedzieć, że cała podróż i zgłębienie tajemnic Gniazda, pozwoliły Penryn nie tylko zrozumieć przez co przeszła jej młodsza siostra, ale też pokochać ją głębiej mimo, a może właśnie za cierpienia, których doznała. Aż chciałoby się od razu sięgnąć po tom 3, który mam nadzieję będzie finałowy.
"Angelfall" to, w moim odczuciu, jedna z lepszych pozycji o tematyce anielskiej. Dlatego polecam wszystkim miłośnikom tego gatunku, bo naprawdę warto!
Pocałunek Gwen Frost
Po tym, co się wydarzyło w bibliotece antycznej, kiedy to Gwen omal nie zginęła z rąk Jasmine Ashton, dziewczyna musi jeszcze bardziej na siebie uważać. Stała się bowiem celem numer jeden dla żniwiarzy, którzy nie spoczną, dopóki nie zemszczą się za śmierć Jasmine, jednej z czcicielek Lokiego - boga wszelkiego zła i chaosu. Aby zwiększyć szansę na przeżycie, Gwen musi uczęszczać dzień w dzień na treningi sztuk walki prowadzone przez jednego ze Spartan. Wybór trenera nie był przypadkowy - Spartanie słyną z tego, że są niezwykłymi wojownikami. Jednakże na jej nieszczęście trenować miał ją nie kto inny tylko Logan Quinn. Na początku roku odtrącił on Gwen łamiąc jej tym samym serce. Dziewczyna cały czas próbuje pozbierać się po tamtym ciosie, jednak nie wychodzi jej to najlepiej. Zwłaszcza, kiedy widzi Logana w objęciach innej...
Tymczasem zbliża się coroczny festyn zimowy organizowany w kurorcie narciarskim w Powder. Gwen, dzięki namowom swej najbliższej przyjaciółki Daphne, ostatecznie zgadza się pojechać tam z resztą uczniów Akademii Mitu. Liczy na to, że być może zdoła poznać tam kogoś, kto pozwoliłby jej uleczyć zbolałe serce z beznadziejnej miłości do Logana. Na jej drodze staje czarujący Preston, który szybko zawraca w głowie naszej bohaterce. Czy dzięki nowej znajomości dziewczyna zdoła zapomnieć o Loganie? Jednakże nawet tutaj, z dala od Akademii Mitu, Gwen nie może czuć się bezpiecznie. Ktoś bezsprzecznie czyha na jej życie. Czyżby żniwiarze podążyli za nią aż do kurortu?
Po poprzedni tom serii autorstwa Jennifer Estep, "Dotyk Gwen Frost", sięgnęłam z wielkim podekscytowaniem i nadzieją na fascynującą przygodę. Opis na okładce dawał powody ku temu, by sądzić, iż lektura powinna przypaść mi do gustu. Zaczęłam czytać i niestety moje nadzieje popękały niczym bańki mydlane porwane przez silniejszy wiatr. Rozczarowałam się niemiłosiernie. Denerwowała mnie główna bohaterka, zwłaszcza jej niedojrzałość. Irytowało mnie podobieństwo do cyklu "Dom Nocy" autorstwa pań P.C. Cast i Kristin Cast. Do tego te liczne powtórzenia w tekście... Wszystko to sprawiło, że niestety pierwsza część otrzymała ode mnie dość niskie końcowe noty. Być może postawiłam wówczas książce zbyt wysoką poprzeczkę, której niestety nie udało jej się osiągnąć. No nic. Było minęło, czasu nie cofniemy.
Po zakończonej lekturze zastanawiałam się, czy warto sięgnąć po kontynuację. Czy aby jest sens marnować swój jakże cenny czas na kolejny tom. Nikt nie dawał mi przecież gwarancji, że druga część okaże się lepsza od poprzedniej. Jednakże ciekawość, jak dalej potoczą się losy Gwen oraz jej przyjaciół, a także niedoszły związek z Loganem, przeważyła i postanowiłam przeczytać "Pocałunek Gwen Frost". Po cichu modliłam się o to, żebym znów się nie rozczarowała.
"Dotyk Gwen Frost", jak wspominałam, doprowadził mnie do szewskiej pasji. A kontynuacja... okazała się strzałem w dziesiątkę! Nie wiem, jakim cudem udało się to autorce, ale tym razem zupełnie inaczej odebrałam lekturę. Wciągnęła mnie od początku do samego końca. Z zainteresowaniem śledziłam dwa główne wątki w powieści - pierwszy, dotyczący kolejnych prób zgładzenia Gwen, oraz drugi - wątek miłosny. Tym razem jest on nieco bardziej rozbudowany niż w poprzedniej części. Oprócz Logana na horyzoncie pojawia się Preston, ale i jeden z kolegów Spartanina, Oliwier, niemało namiesza w głowie Gwen w kwestii miłości. Logan cały czas skrywa przed główną bohaterką jakąś straszną tajemnicę ze swojej przeszłości, która według niego staje na przeszkodzie, aby mogli być ze sobą szczęśliwi. Preston wydaje się chłopakiem bez skazy, chodzącym ideałem. A Oliwier? To już zupełnie inna bajka. Jak będą rozwijały się relacje z poszczególnymi chłopcami? Tego zdradzić Wam niestety nie mogę. Wystarczy jak powiem, że są całkiem ciekawie przedstawione.
W powieści pojawia się też nowy potwór. W pierwszym tomie nasza Cyganka musiała zmierzyć się z grasownikiem nemejskim, który prawie pozbawił ją życia. Tutaj pojawia się stwór o nazwie fenrir, który jest nie mniej groźny niż poprzedni przeciwnik dziewczyny.
Jeśli mowa o nowościach, to również dotyczą one głównej bohaterki, a dokładniej jej umiejętności. W tej części poznajemy kolejną odsłonę jej wyjątkowego daru, jakim jest psychometria (magia dotyku). Gwen przekona się, że swoją moc może wykorzystywać w bardziej praktyczny sposób, niż tylko w celu poszukiwania zagubionych przez innych rzeczy.
Jeśli chodzi o wydanie książki, to za każdym razem zachwycam się publikowanymi przez wydawnictwo Dreams tytułami. Nie inaczej było w przypadku "Pocałunku Gwen Frost". Okładka mieni się brokatem połyskującym na paznokciach oraz ustach bohaterki widocznej na froncie książki. Przyjemnej wielkości czcionka oraz zastosowana interlinia stanowczo ułatwiają czytanie. Kolejne strony pochłaniałam w ekspresowym tempie. Nienawidzę, kiedy historie napisane są drobną czcionką, zbyt ciasną, która tylko męczy mi oczy podczas lektury. Dlatego też sposób wydawania powieści przez wydawnictwo Dreams sprawia, że lektura jest dla mnie czystą przyjemnością - za co jestem im bardzo wdzięczna.
Cieszę się, że sięgnęłam po kontynuację "Dotyku Gwen Frost". Moje wcześniejsze obawy dotyczące kolejnego tomu, dalszych losów głównej bohaterki, na całe szczęście okazały się bezpodstawne. Może nie tyle zachwyciła mnie ta historia, ile była po prostu bardzo dobra. Z pewnością była to o wiele przyjemniejsza lektura, niż poprzednia część. Tym razem nie napotkałam sytuacji, które zirytowałyby mnie na tyle, aby później dać temu wyraz w recenzji. Widać, że autorka idzie w dobrą stronę, że się rozwija. Mam nadzieję, że kolejny tom utrzyma poziom i spodoba mi się równie mocno, jak "Pocałunek Gwen Frost". Zatem pozostaje pytanie - czy warto sięgnąć po tę książkę? Oczywiście że tak. Osobiście nie żałuję ani chwili spędzonej przy lekturze. Swoją drogą, przeczytałam tę część w ciągu jednego popołudnia - tak bardzo mnie wciągnęła. Czy muszę jeszcze coś dodawać, aby Was przekonać do lektury?
Wybrałam ciebie
„- Za bycie wampirem płacisz wysoką cenę (...) Wszystko wokół zmienia się i umiera. Nawet to miasto się zmieni, i wszystko co było bliskie twojemu sercu, odejdzie do historii. Wszystko umrze, a ty będziesz nadal żyć. To trudniejsze, niż myślisz."*
Jedna chwila, która zmieniła całe twoje życie. Na lepsze czy też na gorsze, oceń sama. Pewnego dnia poznajesz kogoś, kto jest inny od wszystkich otaczających cię ludzi. Emanuje on czymś potężnym, czymś czego nie możesz określić. Każda spędzona z nim chwila odsuwa cię od świata i osób, które znasz oraz upewnia w przekonaniu, że nie dasz rady bez niego żyć. Uważaj, bo tajemnice, które przed tobą ukrywa, mogą cię przerosnąć.
Alice to nastolatka, która wiedzie całkiem zwyczajne życie, które kręci się wokół szkoły, domu i wieczornych wypadów z przyjaciółką. Jane wpadła właśnie na kolejny świetny pomysł - dziewczyny miały wejść do nocnego klubu dzięki fałszywym dowodom. Nastolatka nie pomyślała jednak, że coś może nie wyjść. Gdy nie zostały wpuszczone do kolejnego już miejsca, Alice udało się ją przekonać, by wróciły do domu. W czasie powrotnej drogi zaczęli ich śledzić mężczyźni z niezbyt miłym zamiarami. Kto wie, co by się stało, gdyby nagle nie pojawił się Jack, który uratował dziewczyny i w tym samym momencie całkowicie zmienił bieg życia Alice. Kim jest ten tajemniczy mężczyzna? Czego on i jego rodzina chcą od Alice?
Powieść okrzyknięto fenomenem wydawniczym zanim została wydana w wersji papierowej - sprzedano milion e-booków. Wydawcy walczyli o prawa do wydanie tej, podobno, fenomenalnej książki. Przyznaję, że właśnie te informacje przekonały mnie do sięgnięcia po „Wybrałam ciebie", a nie opis, który rzecz jasna również przeczytałam, ani okładka - tylko właśnie to. I teraz tego żałuję, bo z doświadczenia powinnam wiedzieć, że teksty tego typu nie wróżą dobrze książkom. Powieść przeczytałam, zwymyślałam samą siebie, a teraz napiszę, co mi się nie podobało. A niestety było tego dużo.
Zastanawiam się, od czego by tu zacząć i chyba jako pierwsze wytknę przewidywalność fabuły. Nawet w najmniejszych momentach nie zostałam niczym zaskoczona. Wszystkie wydarzenia były łatwe do odgadnięcia, tak samo jak i ich przebieg. Kolejna rzecz, która mnie strasznie drażniła, to teksty jak ze „Zmierzchu" Stephenie Meyer. On piękny i tajemniczy, ciągnie go do niej, ale nie, nie może, bo zrobi jej krzywdę. Z kolei ona prawie, że samotna, cicha i zakompleksiona. Widzicie podobieństwo? Właśnie. Ratunkiem dla powieści miał być Peter, brat Jacka, ale trójkąt, jaki się utworzył był prawdę mówiąc dziwny. Nie mogłam tego rozgryźć i nie wiedziałam, jak go odebrać.
Co się tyczy bohaterów - są płytcy i tacy bezosobowi. Niedopracowani i stworzeni byle jak, tak aby byli. Byli tak sztuczni, że szczerze mówiąc, nie dało się o nich wyrobić jakiegoś zdania. W końcu sama nie wiem, czy kogoś lubię, czy też nie. Alice nie miała żadnych zainteresowań, jej rozmyślenia wołały pomstę do nieba, a relacje z otaczającymi ją osobami były istną kpiną. No bo jak można nazwać przyjaciółką osobę, która pojawiła się raptem na kilku stronach na początku, potem gdzieś tam jakaś wzmianka była o niej i... to koniec. To, można by rzec, uzależnienie Jackiem było strasznie irytujące, Jack to, Jack tamto... Jak można tak być zależnym od jednej osoby i sprowadzić wszystko do niej. To jest straszne.
Jedyne co mi się podobało w tej historii to wizja wampirów, jaką prezentuje autorka. Nie są może mroczni i niebezpieczni, ale przypadło mi do gustu to, jak stworzyła te istoty. Ich moce, umiejętności oraz to, jak ich ciało reaguje na dotyk innych osób i jak one odbierają dotyk wampira. Zaintrygowały mnie też więzy krwi oraz przyciąganie potencjalnych partnerów, właśnie poprzez krew. Szkoda, że Hocking potraktowała to tak po macoszemu i nie opisała tego bardziej szczegółowo.
Książka ta nie wywołała we mnie żadnych głębszych emocji, nie przewracałam nerwowo i z ciekawością stron. Zabrakło mi akcji, nieprzewidywalności i ciekawych dialogów. Wszystko to sprawiło, że ani przez chwilę nie mogłam wczuć się w czytaną powieść. Wprawdzie nie sprawdzałam nieustannie, ile zostało mi do końca, ale i nie czułam potrzeby, aby jak najszybciej ją skończyć. Czytałam byle mieć ją już za sobą. Szkoda, bo liczyłam na coś naprawdę wartego uwagi. Tak naprawdę nie rozumiem jej fenomenu.
Cała opowieść wydaje się płytka i niedopracowana. Hocking miała być może pomysł, ale jej nie wyszło. Jak dla mnie jest to historia, którą mimo wszystkich mankamentów się czyta, ale jeszcze szybciej się o niej zapomina. Niestety, ale powieści „Wybrałam ciebie" mówię nie. Poważnie też zastanowię się nad kontynuacją, jeśli takowa powstanie.
*str. 222
Nieśmiertelność. Wieża
Powieść W. Hohlbeina "Nieśmiertelność. Wieża" to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora. Tym większe było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że pisarz ten ma na swoim koncie ponad 259 książek z czego ok. 160 stało się poczytnymi bestsellerami. Z fantastyką niemiecką cięższego kalibru również nie miałam do tej pory do czynienia i dlatego z ciekawością zabrałam się do lektury powieści, z tajemniczo brzmiącym opisem treści z tyłu książki oraz z ilustracją na okładce kojarzącą mi się z teledyskiem grupy Disturb "The Land of Confusion" .
Na początku muszę powiedzieć, że książka ta należy do trudniejszych, jakie przyszło mi czytać, nie tylko ze względu na treść, czy język jakim została napisana, ale przede wszystkim na skomplikowaną wizję świata przedstawionego i sposób narracji.
Universum stworzone przez Hohlbeina jest oryginalne i niesamowite. Akcja historii dzieje się w bardzo odległej przyszłości, na planecie, która kiedyś, bardzo dawno temu była Ziemią. Z rozmów prowadzonych przez bohaterów wynika, że doszło do tragicznej w skutkach katastrofy i Ziemia przestała się nadawać do życia z racji braku czystego powietrza, wody pitnej i miejsca. Obecnie już nikt dokładnie nie wie, jak to było, ale zbudowano Wieżę, olbrzymią budowlę, która sięga pięć mil w głąb i drugie tyle w niebo. Wynaleziony surowiec o nazwie Acheron spowodował cywilizacyjny i techniczny bum. Pozwolił on nie tylko na uczynienie Wieży twierdzą nie do zdobycia. Otoczył ją również Ścianą, odgradzającą ją od reszty. Ta reszta to tzw. Oblężenie, czyli osiedla, miasta i krainy powstałe u podnóża budowli.
Mieszkańcy Wieży pod wodzą księżniczki Arion dysponują najnowszymi zdobyczami techniki, nanorobotami, skuteczną bronią, genetycznie modyfikowanymi zwierzętami i roślinami (o wzmocnionej odCENSOREDości i sile), mogą klonować ludzi lub ich rekonstruować w razie potrzeby. Jakby tego było mało, Wieża posiada coś w rodzaju programu sterującego, nadzwyczaj przenikliwej sztucznej inteligencji, która przeprowadza konieczne badania, symulacje wojskowe, itp. R'Achernon, bo tak jest nazywana ta istota, jest wszechobecna i komunikuje się z ludźmi mentalnie. Oblężenie to z kolei barbarzyński lud zgrupowany w klany, snujący plany podboju Wieży. W jego szeregach znajdują się inne istoty, takie jak olbrzymie i silne Quorrle, Finde (coś w rodzaju pająkowatych) oraz cała masa innych dziwactw.
Historia w powieści zaczyna się w momencie, gdy księżniczka Arion przygotowuje się do swojej koronacji. W tym właśnie momencie Craiden, przywódca klanów, wchodzi w posiadanie broni, która może zniszczyć wszystko. Kto mu tę broń udostępnił, bystry czytelnik może się tylko domyślać. Nieświadomy mocy bomby Craiden odpala ładunki i przyczynia się do zniszczenia trzeciej części Oblężenia. Następnie udaje się na rokowania z księżniczką i jej doradcami, przekonany, że to on ma asa w rękawie. Idealistycznie nastawiona, a jednocześnie bardzo dobrze zorientowana w sytuacji politycznej Arion i silny, aczkolwiek krótkowzroczny Craiden (który ciągle kojarzył mi się z Conanem Barbarzyńcą) prezentują dwa odmienne punkty widzenia wielu spraw. Faktem jest, że co jakiś czas Wieża i Oblężenie prowadzą rozmowy, z których nic nie wynika. Trudno zatem mieć nadzieję, że tym razem będzie inaczej.
Akcja powieści toczy się dwutorowo i jest prezentowana z punktu widzenia kilku bohaterów: księżniczki Arion, Craidena, doradcy Arion, senator Rymer, młodej dziewczyny Gei i generała Mardu. Początkowo czytelnikowi trudno się zorientować w sytuacji, gdy na scenę wychodzi młoda władczyni, a jej przybocznym okazuje się być wielki gadający i inteligentny szczur. W dodatku na jednej płaszczyźnie Arion rozmawia z Craidenem. Równolegle śledzimy podróż generała Mardu przez zniszczone wybuchem miasto i jego starania, by dotrzeć do przywódcy klanów. Trzeci wątek dotyczy młodej dziewczyny Gei, która sobie tylko wiadomymi sposobami dostała się do Oblężenia i spotkała Craidena. Dopiero po jakimś czasie elementy fabularnej układanki zaczynają się łączyć w całkiem zgrabną całość i można sobie zacząć spekulować, o co tutaj tak naprawdę chodzi. Trzeba przyznać autorowi, że zaserwował czytelnikowi niezłą, intelektualną porcję rozrywki, gdyż nie ma nic przyjemniejszego, niż dociekanie kto jest kim i dlaczego coś zostało zrobione tak a nie inaczej.
Odbiór powieści znacznie utrudniają opisy działania różnych urządzeń oraz słownictwo typowe dla fantastyki naukowej. Poza tym uważam, że historia zawarta na 600 stronach z powodzeniem zmieściłaby się na 400. Wędrówka Mardu podziemnymi tunelami miała zapewne na celu ukazanie ogromu zniszczeń, dokonanych przez bombę, ale tak naprawdę kończy się ona z tak niespodziewanym wynikiem, że czytelnik zadaje sobie pytanie w stylu: "no i po co to było?". Dziwiła mnie też niesamowita wytrzymałość bohaterów na zmęczenie, zranienia i ból, ale w końcu gdy się jest sztucznie ulepszonym, ma się na sobie osłonę z nanitów i podwójną liczbę niektórych narządów wewnętrznych, to faktycznie wydaje się to dość logiczne.
Pochwała należy się autorowi za zakończenie powieści i nie mam tu na myśli wątku bohaterów, a przyszłosci planety i o ile dobrze zrozumiałam, po tysiącach lat historia zatoczyła koło i znowu wszystko musi ruszyć od nowa.
Mimo trudności w odbiorze, książka mi się podobała, bo autor pozostawił czytelnikowi duże pole do snucia domysłów i własnych teorii. Im dłużej o tym myślę, tym więcej szczegółów dostrzegam. Dlatego, jeśli lubicie fantastykę naukową i świat odległej przyszłości, to jest to książka dla Was. Nie można oczywiście pominąć miłośników prozy tego autora i czytelników lubiących autorskie niedopowiedzenia. Ostrzegam, że nie będzie to łatwa lektura. Jeśli zaś o mnie idzie, mam dużą satysfakcję, że przeczytałam tę książkę, bo takie historie w dobie czytelniczej łatwizny stanowią wartość samą w sobie.
Opowieści praskie
"Opowieści praskie" - tytuł iście intrygujący, a książka niby taka niepozorna. Nie jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością Tomasza Bochińskiego, więc wiedziałem, czego można się spodziewać - co może mnie spotkać na warszawskiej Pradze. Można w tym miejscu powtórzyć za jedną mądrą osobą, która skreśliła słów kilka w przedmowie książki, że autor chce nam ukazać swoją "ukochaną" część Warszawy trochę w innym świetle. Widać, że sam pochodzi z tytułowej Pragi - dzielnicy, po której obcemu strach się poruszać. Autor stara się uchować od zapomnienia klimat, jaki kryje się w starych kamienicach, pokazać młodemu czytelnikowi "kawałek" historii z życia miasta - dzielnicy.
Całość składa się z krótkich i długich opowiadań, które przepełnione są barwnymi bohaterami i humorem. W historii "Menelska Ballada. Kina na Małej" wszystko rozgrywa się na tytułowej ulicy. Przyjeżdża ekipa filmowa, która zamierza kręcić zdjęcia do filmu z czasów II Wojny światowej. Jak zawsze w takiej sytuacji jest wielu gapiów, ale trafiają się także podwórkowi biznesmeni, którzy polują na rekwizyty filmowe. Dlatego też jeden z filmowców postarał się o przychylność miejscowych, aby nic nie zginęło. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z ustaleniami i jeden z rekwizytów zaginął. Miejscowi uznali to za ujmę na honorze i bardzo szybko, bo już tego samego dnia odnaleźli zgubę, ale kłopoty się nie skończyły.
Na przeciwnym "biegunie" - czyli z historii dłuższych mogę zaproponować opowiadanie "Cudowny wynalazek Pana Bella". W tej historii główny bohater pewnego dnia przynosi do domu stary aparat telefoniczny, który ładnie się będzie komponował w remontowanym mieszkaniu. Jakież jest jego zdziwienie, kiedy okazuje się, że urządzenie działa, a do tego rozmówczynią jest młoda kobieta o aksamitnym głosie - balsam dla duszy zszarpanej niedawnym rozstaniem. Tajemnicza nieznajoma w pełni zaabsorbowała naszego bohatera, który zaczął się w niej podkochiwać. Ludzie na osiedlu, a nawet w najbliższym otoczeniu uważali go za wariata, gdyż zaczął chodzić do biblioteki, rozpytywał o różne sprawy związane z zakładem fotograficznym.
Kolejną historią, którą przytoczę jest "Bardzo Zły". Po tytułowej dzielnicy grasuje tajemniczy zabójca, który likwiduje ważne postacie świata przestępczego. Zarówno policja, jak i inne służby śledcze nie mogą go złapać. Dopiero grupa przyjaciół z Profesorą i Desantem na czele poprzez swoje prywatne dochodzenie namierza sprawcę. Dzięki temu również odkrywają dawno zapomnianą część Pragi - system kanałów, którymi przemieszczali się powstańcy podczas wojny. Samo odkrycie nie rozwiązuje całej zagadki, a nawet ją komplikuje, ponieważ to coś niewyjaśnionego, nienazwanego przybliża bohaterów do rozwiązania tajemnicy. Za pośrednictwem powyższych opowiadań autor próbuje uchronić od zapomnienia dzielnicę dawnych lat, pokazać kim jesteśmy. Stara się nam zademonstrować, jak wygląda życie obecnie, ale również jak dzielnica wyglądała kiedyś, przybliżyć nam kilka faktów, które rozgrywały się na tym terenie oraz co najważniejsze pokazać, że wcześniej Praga nie była tak niebezpiecznym miejscem.
Ciekawym rozwiązaniem, jakie zastosował Bochiński w swojej książce jest połączenie dwóch opowiadań w całość - jednak czytając wnioskujemy, że są to odrębne historie z innymi bohaterami. Mam tu na myśli opowiadania "Cudowny wynalazek Pana Bella" oraz "Druga liga". W pierwszym opowiadaniu pojawiają się wątki z dobrze nam znanymi postaciami, jednak wykreowane zdawkowo, drugoplanowo - dotyczy to Desanta. Natomiast w tym drugim opowiadaniu, poznając perypetie w/w osoby dowiadujemy się, co było dalej i od razu w myślach przywołujemy wcześniejszą historię - widzimy ją od innej strony. W opowiadaniu "Druga liga" autor skupia się przede wszystkim na pamięci o przodkach, która jest częścią naszej tożsamości, tradycji. Jest to równie ważny aspekt naszego życia, ponieważ zapominając o naszych bliskich lub pochodzeniu stajemy się duchami.
Na uwagę zasługują także dwie krótkie historie z serii Menelska Ballada - pierwsza to "Gołąb w pokoju", w której Bochiński stara się ukazać zapomnianą, "wymarłą" społeczność gołębiarzy, która mieszkała na warszawskiej Pradze i której nikt nie rozumiał, a raczej traktował jak zło, ponieważ ptaki przeszkadzały i brudziły. Jednak wcześniej wspomniana społeczność od zawsze była częścią Pragi, a tego już nikt nie zmieni i trzeba o tym wiedzieć, gdyż czasy się zmieniają, a pamięć jest ulotna Drugą historią serii jest opowiadanie "Bułki"; całość rozgrywa się przed jednym ze sklepów, gdzie główny bohater spotyka na ławce biedną osobę proszącą nie o parę groszy na wino, ale otwarcie mówi - "kup mi jeść człowieku ...". Jak to przeważnie bywa, potrzebujący został zignorowany, a po pewnym czasie, gdy przechodzeń przypomniał sobie o biedaku pobiegł do sklepu, ale jego już tam nie było. Przysiadł na tej ławce i porozmawiał ze staruszką, która wszystko mu wyjaśniła. Takie sytuacje zdarzają się nie tylko w Warszawie, ale w każdym mieście i przynajmniej raz każdy z nas się z nią spotkał. Jednak ogólna "znieczulica" oraz pęd za podobno ważnymi sprawami sprawia, że nie widzimy takich błahostek, a dla niektórych są to poważne rzeczy. Jeśli sami nie zmienimy czegoś w sobie, chociaż jednego pierwiastka, to będziemy się zatracać, zapominać, a wtedy stajemy się duchami bez wspomnień i tożsamości.
Cała antologia napisana jest w ciekawy sposób, przyciąga czytelnika i sprawia, że już po pierwszej historii zostajemy owładnięci mistyką tego miejsca. Dzięki tej książce autor chce pokazać nam, że w każdym mieście czy wiosce możemy odnaleźć ciekawe miejsca, spotkać interesujących ludzi, odkryć niesamowite opowieści. Przecież "lokalny patriotyzm" jest w każdym z nas czy tego chcemy, czy nie, a co jest piękniejsze od odkrywania tajemnic swoich rodzinnych stron. Czytając "Opowieści praskie" nabieramy ochoty, aby wybrać się do stolicy i pooglądać ulice i zakamarki, w których rozgrywała się akcja poszczególnych opowiadań. Sam autor posiada warsztat pisarski, który pozwala mu dowolnie kreować postacie i światy, a co za tym idzie tworzyć ciekawe historie, pełne mistyki. Przecież każdy z nas uwielbia historie z dreszczykiem opowiadane nam przez dziadków czy rodziców.
Książka dedykowana jest młodzieży, jak również starszym czytelnikom, gdyż czytając sami zaczynamy wspominać swoje dzieciństwo, naszych dziadków i inne wydarzenia jakie miały miejsce w dawnych latach.
Wśród zdradzonych. Wśród Notabli
Seria „Dzieci cieni" w Polsce została podzielona inaczej niż w Ameryce. Zamiast cienkich książeczek otrzymaliśmy nieco grubsze, zawierające w sobie po dwa tomy. I tak, „Wśród zdradzonych, Wśród notabli" łączy w sobie dwie oddzielne historie.
Nina, a raczej Elodie, została zamknięta w więzieniu. Jej chłopak, Jason, pracował dla policji populacyjnej, mającej na celu zabijanie wszystkich dzieci, które urodziły się jako trzecie w rodzinie. Wcześniej zaznaczył jej udział w tej sprawie, a później, kiedy ich podstęp się wydał, został przechytrzony i to oni trafili do więzienia, zamiast dzieci, które chcieli wydać. W celi Nina poznaje trójkę przyjaciół – dziewczynkę i dwóch chłopców. Policjanci oferują jej układ. Jeżeli chce przeżyć, musi nakłonić swoich towarzyszy do zeznań.
W drugiej części książki powracamy do Luka Garnera, obecnie znanego pod nazwiskiem Lee Grant. To właśnie on był bohaterem dwóch pierwszych tomów. Teraz chłopiec znacznie zmężniał i pomaga innym ściganym dzieciom wyjść z ukrycia, co nie zawsze jest rzeczą łatwą. Do szkoły Hendricksa, który jest dla nich bezpiecznym azylem, przyjeżdża jego przyszywany brat, Smits Grant i nikt nie wie, dlaczego...
Fabuła, którą stworzyła Margaret Peterson Haddix, jest po prostu genialna (i wcale nie przesadzam używając tak mocnego słowa). To antyutopijna powieść, w której na świecie zapanował wielki głód, a rząd, aby rozwiązać problem, zabronił posiadania więcej niż dwójki dzieci. Zadziałało to dokładnie tak, jak prohibicja w Stanach Zjednoczonych. Trzecie, czwarte, a nawet piąte dziecko, przychodziło na świat w ukryciu. Do tego, niczym w komunizmie, społeczeństwo podzieliło się na klasy. Notable, ludzie u władzy, mieli wszystko i to w nadmiarze. Natomiast zwykli robotnicy ciężką, nieopłacalną pracą, walczyć musieli o przetrwanie, podczas gdy rząd zabierał im coraz więcej.
Postacie wykreowane przez autorkę to po prostu zwyczajne dzieci. Często mają problemy natury psychologicznej - są przerażone, a sytuacja w której się znajdują, zwyczajnie je przerasta. Młodzi bohaterowie przez całe swoje życie uczą się walczyć o przetrwanie. Gdy tylko dać im szansę, wychodzą z siebie, by udowodnić, że rząd nie ma racji, trzecie dzieci nie są pasożytami, a ich istnienie jak najbardziej ma sens. Chcą czuć się potrzebne i przydatne. Pragną swojego miejsca w świecie.
Z tyłu okładki wkradł się drobny błąd. W treści nazwisko Niny brzmiało Idi, tam natomiast wcisnęło się dodatkowe „n" i brzmi Indi. Niemal jak Indiana Jones. To jednak chyba jedyny błąd edytorski, jaki znalazłam w książce. Cała reszta wydana jest bardzo dobrze. Książkę wygodnie się czyta. Nawet grafika okładki bardzo mi się podoba.
Powieść Margaret Peterson Haddix ma w sobie tą, jakże dzisiaj rzadką, wciągającą głębię. Od przygód L (skrót zarówno od Luka, jak i Lee) trudno się oderwać. Opowieść o Ninie podobała mi się nieco mniej, ale również była bardzo ciekawa. To książka o problemach społecznych i psychologicznych, przedstawionych w przerażający, a jednocześnie przystępny sposób. Styl autorki jest lekki, bardzo łatwo czyta się to, co stworzyła, a przy okazji szczerze wierzy się w możliwość istnienia wykreowanych przez nią bohaterów.
Nie pozostaje mi nic innego, jak serdecznie polecić wszystkim tę powieść. Świat dzieci cieni wcale nie jest odległy od naszego i każdy ma szansę wyciągnąć z tej historii własne wnioski, które być może kiedyś pozytywnie wpłyną na świat. To historia zarówno dla małych jak i dużych. Lektura ma szansę trafić do każdego.
Śmierć detektywa
Po trudnych i zawiłych początkach na nowym kontynencie, Molly Murphy stara się wyjść na prostą. Nie zarzuciła planów pozostania prywatnym detektywem, choć wszyscy wokoło tłumaczą jej, że nie jest to praca dla kobiety. Molly jednak nie rezygnuje, dodatkowo uskrzydlona wsparciem ukochanego Daniela, z którym po cichu wiąże spore plany. Dlatego, gdy spotyka detektywa z prawdziwego zdarzenia Paddy'ego Rileya, postanawia za wszelką cenę nauczyć się od niego fachu. Co z tego wyniknie?
Druga część cyklu o przygodach rudowłosej Irlandki, która przypadkiem znalazła się na statku płynącym do Ameryki, zaczyna się dość sielsko. Od wydarzeń z poprzedniego tomu minęło kilka miesięcy, Molly spotyka się z Danielem, a do szczęścia brakuje jej tylko spełniania się w wymarzonym zawodzie. Tajników pracy detektywa i skutecznych metod ma nadzieję nauczyć się od Paddy'ego, który jednak nie dość, że nie przepada za kobietami, to jeszcze nie chce wtajemniczać Molly w szczegóły spraw. Kiedy jednak dochodzi do zabójstwa, a nowojorska policja, zdaniem Molly, nie przykłada się do śledztwa, naszej bohaterce nie pozostaje nic innego, jak wziąć sprawy w swoje ręce.
Jak już pisałam w recenzji części pierwszej, powieści Rhys Bowen to kryminały starej daty, w związku z tym, nie ma w nich takiego napięcia i suspensu, do jakiego przyzwyczaiły nas współczesne obrazy z tego gatunku. Molly nie ma doświadczenia w prowadzeniu śledztwa, wiele założeń opiera na swoich domysłach, a jak sama mówi, wyobraźnię ma bujną. Środki ma ograniczone, bo raz, że nie zna miasta, ani panujących w nim powiązań, a dwa (może się to wydawać niewiarygodne) naprawdę w tamtych czasach nikt nie traktował serio kobiety chodzącej samopas po mieście i zadającej dziwne pytania. Autorka konsekwentnie trzyma się tej drogi, co rusz pakując Molly w kłopoty z tego tytułu lub serwując jej kpiny i wyśmiewanie.
Prowadzenie śledztwa polega tutaj głównie na chodzeniu po mieście i rozmowach z ludźmi, a to, jak wiadomo bywa bardzo żmudne. Jest jednak duży plus. Wędrując po mieście razem z Molly poznajemy lepiej nie tylko samo miasto, które rozkwita na naszych oczach, oferując szereg rozrywek dla ducha i dla ciała. W drugiej części oczami głównej bohaterki przyjrzymy się dokładniej środowisku bohemy artystycznej, kształtującej się na Broadwayu oraz grupie anarchistów rosnących w siłę i wcale nie mających pokojowych zamiarów. Otwarty umysł Molly i serce na dłoni pozwolą jej poznać nowych przyjaciół, którzy zagoszczą w fabule powieści na stałe. Mowa tutaj o dwóch artystkach Sid i Gus oraz znanym dramaturgu Ryanie, który swoim brakiem krytycyzmu wprowadza akcenty komediowe do powieści.
Jednak największym i najmilszym zaskoczeniem był dla mnie duży akcent polski związany bezpośrednio z zamachem na prezydenta Williama McKinleya 14 września 1901 roku. Szczegółów nie zdradzę, powiem tylko, że ta historia nie była mi w ogóle znana i być może dlatego tak mnie zaskoczyła. Druga sprawa i wielki plus dla fabuły jest taki, że dzięki takiemu łączeniu fikcji z prawdziwymi wydarzeniami powieść jest mocniej osadzona w rzeczywistości, a więc bardziej wiarygodna dla czytelnika.
Śmierć detektywa jest godną kontynuacją części pierwszej; zachowano klimat retro, jest się z czego pośmiać, a przy okazji można się sporo dowiedzieć o Ameryce początków XX wieku. Lektura godna uwagi, polecam.
Żelazna wojna
"Żelazna wojna" stanowi drugi tom cyklu Czas żelaza autorstwa Angusa Watsona. Za jego sprawą ponownie przyjdzie nam spotkać naszych ulubionych bohaterów Duga, Lowę i Wiosnę. Tym razem otrzymamy jeszcze więcej starć oraz poznamy postaci historyczne, pośród których znajduje się przede wszystkim Juliusz Cezar, słynny rzymski wódz. To właśnie jego potyczki przyjdzie nam śledzić, a przy tym zagłębimy się w realia starożytnego Rzymu podane we wciągający sposób.
Minęło sporo czasu od akcji zaprezentowanej w pierwszym tomie serii. Wiosna jest już prawie kobietą, Lowa dzierży tron Maidun z jego wszelakim ciężarem, a Dug marzy o spokojnym życiu na farmie. Tę ostatnią dwójkę nadal łączy uczucie, choć żadne z nich nie potrafi zażegnać impasu po zdradzie Lowy. To wyjątkowo ciężkie czasy dla Maidun, wokoło piętrzą się wrogowie, którzy lada moment spróbują zetrzeć królestwo łuczniczki z powierzchni Brytanii. Sytuacji nie poprawiają również udane podboje Rzymian, którzy bez większych problemów przejmują kolejne ziemie. Lowa nie traci jednak nadziei, że uda jej się odeprzeć nieprzyjaciół i zatrzymać Rzymian. Do tego potrzeba jednak czegoś więcej niż wiary i dobrego wyszkolenia.
Akcja książki raz jeszcze przenosi nas do I wieku przed naszą erą. Tym razem będziemy jednak uczestnikami wydarzeń na różnych obszarach, od Brytanii, poprzez Rzym i Galię, a skończywszy na Iru. Nie tylko miejsce akcji uległo rozszerzeniu, znacznie wzrosła także ilość prawdy historycznej zawartej w tej książce. Poprzedni tom skupiał się w znacznej mierze na przygodach postaci fikcyjnych. Tym razem lądujemy w samym środku rzymskich podbojów, które w znacznej mierze są wydarzeniami rzeczywistymi. Książka jest także bardziej brutalna niż jej poprzedniczka, nie jest to bezpodstawne, najpewniej takie właśnie były te czasy. Historia w dalszym ciągu idzie jednak pod rękę z fantastyką, która najmocniej objawia się w magii tego świata. Jest to magia jeszcze mroczniejsza, często sięgająca swymi korzeniami morderstw.
To co się jednak nie zmieniło, to zachwyt, jaki budzi ten świat. Przemierzamy kolejne rozdziały tracąc rozpęd tylko na chwilę i tylko po to, by przygotować się na kolejne dynamiczne tempo akcji. Również tym razem autor zdecydował się na ukazanie świata z perspektywy wielu osób, pośród których jest między innymi Cezar, Ragnall, Chamanca, Lowa czy Wiosna. Szerokie spektrum punktów widzenia pozwala nam spojrzeć na zaprezentowaną sytuację w sposób bardziej obiektywny. Znając pobudki poszczególnych osób sami możemy zdecydować, w jaki sposób je ocenić. W związku z tym bezlitosne na pierwszy rzut oka podboje Cezara nieco tracą na brutalności, gdy przyjrzymy się bliżej poczynaniom jego prawej magicznej ręki – Felixa. Mag ten jako jedna z kilku postaci budziła we mnie negatywne uczucia. Więcej czasu do zaprezentowania otrzymało również trio Chamanca, Atlas i Carden. Te gromadkę można szczerze polubić. Nieco mniej sympatii budzi natomiast kolaborujący z Rzymianami, Ragnall. Poza wymienionymi postaciami, ponownie wejdziemy w skórę Duga, Wiosny i Lowy. Każdy z tych bohaterów będzie miał okazję nieco zmienić nasze zdanie na ich temat wywiedzione z pierwszego tomu. Choć w tym aspekcie najmocniej zrobiła to Lowa. Dawniej stosunkowo antypatyczna, teraz ukazuje nieco bardziej ludzką twarz, próbując odwrócić następstwa bestialskich rządów Zadara. Lepiej poznajemy również towarzyszącą jej Wiosnę, młodą druidkę o potężnym potencjale magicznym. Nie zapomnijmy również o Dugu Fokarzu, który w tej części schodzi na nieco dalszy plan, choć nadal odgrywa kluczową rolę. Ta postać nie uległa szczególnym przemianom i w dalszym ciągu budzi naszą sympatię.
W rzymskie zakamarki przyjdzie nam wejść za sprawą Ragnalla, wysłanego w roli szpiega Rzymu. Chłopak będzie pod sporym urokiem tego wiecznie żyjącego miasta. Poznamy Rzym z jego bogactwem, przepychem i rozpustą oraz rzekomą wyższością nad Brytanią. W wirze wojennym poznamy wykorzystanie zdobyczy technologii ku chwale Cezara. Równie zawiłe co działania wojenne są posunięcia polityczne, w znacznej mierze oparte na sprycie i umiejętności przewidywania. Ostatecznie przekonamy się natomiast, że to zwycięzcy piszą historię i oni decydują o tym, co będzie owa zawierała.
„Żelazna wojna” to zgodnie z tytułem masa militarnych starć. Są one jednak podane w taki sposób, że nie nudzą nas. We wszystkich wydarzeniach biorą w końcu udział uwikłane w historię postaci i to interesuje nas przede wszystkim. Autorowi udało się doskonale wyważyć bitewne starcia, historię miłosną, fakty historyczne oraz fantastykę. Dlatego właśnie chce się przebywać w tym świecie jak najdłużej, nawet jeśli krew leje się tutaj gęsto i często, a zwycięstwo odnoszą najczęściej ci, którym daleko do cnotliwych. Jeśli tęsknicie za powieściami historycznymi z dawką fantastyki, albo jesteście miłośnikami wojennego zgiełku to „Żelazna wojna” w pełni Was usatysfakcjonuje.
Szninkiel
Szninkiel to arcydzieło mistrzów komiksu – Grzegorza Rosińskiego i Jeana Van Hamme’a. Pierwsze wydanie ukazało się w 1988 roku. Jest rewelacyjnym komiksem czytanym do dzisiejszego dnia. To niesamowita historia małej istoty-Szninkiela, który swoim życiem miał uratować świat.
Konstrukcja fabuły, czy kreacja bohaterów, to przez dużą literę "W" Wielki popis J.V. Hamme'a.
Daar to świat w którym rozgrywa się akcja. Ta kraina od zarania dziejów pogrążona była w wojnie, w której nie ma rozwiązania. Batalie toczone są między wielką Trójką Nieśmiertelnych. Dla każdego najważniejszym celem jest eksterminacja rywali i wieczna dominacja w Daarze. Historię świata poznajemy razem z Szninkielem J"ON'em, który otrzymał powołanie od Władcy Stworzyciela Światów, by według starej przepowiedni zjednoczył Wielką Trójkę i ocalił Daar przed zniszczeniem.
Szninkiele to istoty małe, słabe. Łatwo podporządkowały się terrorowi Nieśmiertelnych. J'ON był jednynym ocalałym uczestnikiem ostatniej bitwy. Nie jest herosem, niezwykłym bohaterem, który musi ratować świat. Wyraźnie widzimy słabość jednostki, niezdecydowanie, a nawet chwilowe zwątpienie. J'ON nie znał wolności, żył tak jak inni w niewoli, ciężko pracując lub walcząc po stronie terroru. Spotkanie z piękną G'WEL sprawiło, że Szninkiel poczuł dotychczas nieznane uczucie miłości, początkowo przypominające zwykłą potrzebę seksualną. Dzięki jej pomocy dotarł do krainy Malear- jedynego miejsca w Daarze, w którym żyły wolne Szninkiele.
"Szninkiel" przepełniony jest religią. Występują liczne nawiązania do Starego i Nowego Testamentu. Pierwsza myśl jaka przychodziła mi do głowy to porównanie J'On'a z Jezusem, który swoim życiem i śmiercią miał coś do przekazania. Bohater komiksu będąc Wybrańcem porywa za sobą "Apostołów", którzy wędrując po świecie oznajmiają dobrą nowinę.
Odkrywając tajemnice Daar'u odkrywamy drugie dno komiksu, w którym czytelnik ma pole do popisu przy własnej interpretacji. Kreacja Boga- Władcy Stworzyciela Światów jest bardzo tajemnicza. Co wpływa na jego zachowanie, czym się kieruje, dlaczego wybrał J'ON'a na Wybrańca?... Nasuwa się wiele pytań, na które w większości musimy odpowiedzieć sobie sami.
Scenariusz został skonstruowany bardzo logicznie, dając czytelnikowi wielką przestrzeń na własne domysły i interpretacje. Każda poznana postać odgrywa ważną rolę w decydującej akcji. Jean Van Hamme pokazuje, że komiks to nie tylko rysunki z dodanym tekstem; to opowiadanie, tworzące fascynującą fabułę, w której nie ma miejsca na sprawy banalne.
Kilka razy wspomniałem genialnego Jean'a Van Hamme, jednak co zrobiłby nawet tak wybitny scenarzysta bez dobrego rysownika?... Grzegorz Rosiński bez wątpienia odegrał wielką rolę w sukcesie "Szninkiela". Genialnie rysuje nam akcje i emocje. Mimo czarno-białego obrazu, czytelnik dostrzega wszystko w niezwykłych barwach.
Nie pozostaje mi nic innego jak gorąco polecić "Szninkiela" tym, którzy jeszcze nie zapoznali się z twórczością powyższych autorów.