Rezultaty wyszukiwania dla: Historia
Ostatnia rola Hattie
Dobry kryminał powinien przede wszystkim wciągać, nie pozwolić zbyt prędko czytelnikowi odkryć mordercę, a rozwiązanie winno mieć sens i idealnie pasować do poszlak. „Ostatnia rola Hattie” Mindy Mejia rzeczywiście wciąga, historia jest intrygująca – śledztwo w sprawie śmierci młodej dziewczyny odkrywa pikantne tajemnice z życia ofiary i kilku związanych z nią osób. Odkrycie mordercy – a przynajmniej pewność co do jego tożsamości – nie nadchodzi zbyt szybko, bo choć można tę osobę brać pod uwagę niemal od początku, sprytne kluczenie autorki zbija czytelnika z tropu odwracając jego uwagę różnymi szczegółami, które pod koniec nabierają właściwego znaczenia.
Wydawca obiecuje, iż książka jest „Mroczniejsza niż Miasteczko Twin Peaks”, co w moim odczuciu jest nadużyciem. Takie informacje na okładce są zniechęcające – chyba nigdy nie spotkałam się z książką, w której by się potwierdziły. I tu również nie doczekałam się spełnienia obietnicy, choć nie czułam się zawiedziona. Historia ma kilka elementów wspólnych z „Miasteczkiem Twin Peaks” – mała amerykańska mieścina, śmierć młodej dziewczyny, tajemnice wychodzące na jaw podczas śledztwa. Owszem, jest również nieco mroczna – wszak to kryminał i jako taki traktuje o mrocznych sprawach tego świata, ale klimat książki jest innej natury – autorka postawiła na realizm, przyczyny i naturę ludzkich potknięć i niegodziwości. I bynajmniej nie jest to zarzut. Historia poprowadzona jest inteligentnie, naturalnie, bez ideologizowania czegokolwiek i kogokolwiek z jednej strony i epatowania bez potrzeby nadmierną – acz dobrze się sprzedającą – brutalnością i wulgaryzmami z drugiej.
W dużej mierze autorka skupia się na psychologii zbrodni, w czym wspiera ją „Makbet” wpleciony zgrabnie w fabułę za pomocą szkolnego przedstawienia. I tu jest ten mrok – mrok ludzkich myśli, niekoniecznie zbrodniczych. Ale psychologiczna warstwa powieści nie ogranicza się do potencjalnego sprawcy – dotyczy również samej ofiary. Hattie to dziewczyna nieco skomplikowana: nie mieszcząc się w małomiasteczkowych normach, postanawia się do nich dopasować w sposób iście mistrzowski. Niemniej nie jest to klasyczna femme fatale jak by się mogło zdawać. To nastolatka, którą nadmiernie pochłonęły pragnienia gdy rzeczywistość zawiodła. Autorka całkiem zmyślnie uchwyciła zmagania dziewczyny ze światem, który nie dostawał do jej oczekiwań. Dozuje tę prawdę, stopniowo rozrzedza mgłę ukazując wydarzenia z perspektywy kilku osób. Nie jestem przekonana, czy zrobiła to w pełni, czegoś w tym obrazie brakuje – nie poznajemy Hattie do końca.
Nie powala scena odkrycia prawdziwego sprawcy – przypadkowość zdarzenia sugeruje, że autorka nie miała pomysłu na ten – kluczowy wszak – moment. Natomiast zakończenie historii na poziomie społecznym jest wiarygodny i świadczy o znajomości ludzkiej psychiki.
„Ostatnia rola Hattie” jako kryminał wybija się na tle takiej masówki jak książki Ericy Spindler inteligencją narracji i – w przeciwieństwie do nich – nie kładzie nacisku na tanią sensację a na budowanie ciekawej, wiarygodnej historii – historii o czymś. Zawodzi głównie jedną sceną. Poza sferą kryminału natomiast to przemyślana, niepokojąca powieść psychologiczna dotykająca bólu, niespełnienia i ciemnych zakątków ludzkiej natury.
Balerina
Każdy ma moc spełniania swoich marzeń
Kolejne animacje stają się coraz dziwniejsze, coraz bardziej uciekają od tradycji. Niektórzy producenci starają się stworzyć nowoczesną historię, promującą zupełnie inne wartości niż te od pokoleń przekazywane dzieciom. „Balerina” to jednak zupełnie inna opowieść. Baśń, w której powracają te najpiękniejsze, zawsze aktualne wartości.
Jedenastoletnia Felicja, wychowanka domu dziecka, marzy o tym by tańczyć. Od zawsze chciała zostać baleriną. Wydawać by się mogło, że nigdy nie spełni tego marzenia. Pełna wiary jednak zabiera najlepszego przyjaciela i wspólnie uciekają do Paryża. Tam bez powodzenia próbuje się dostać do szkoły baletowej. Ostatecznie jednak udaje jej się osiągnąć cel, gdy podszywa się pod zamożną Kamilę i zajmuje należne jej miejsce.
Niezwykle ucieszył mnie powrót starego i wyświechtanego, ale jednak zawsze aktualnego motywu. Wystarczy mieć marzenia, mierzyć wysoko i ciężko pracować, by osiągnąć upragnione cele. „Balerina” to historia o przyjaźni, miłości (ale nie romantycznej), ale przede wszystkim o pasji. Baśń udowadnia, że dzięki ciężkiej pracy i wierze we własne możliwości, można osiągnąć naprawdę wiele. Oczywiście dobrze jest mieć również nieco szczęścia.
Za choreografię w filmie odpowiadają Aurelie Dupont I Jeremie Belingard, gwiazdy Opery Paryskiej. Nic więc dziwnego, że wszystko zostało dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni Francuzi pokazali klasę.
Klimat animacji jest cudowny. Przenosimy się do Paryża, w którym powstaje Wieża Eiffela (około 1889 roku). Na tym tle pojawiają się trójwymiarowe, ślicznie animowane i genialne pod względem graficznym postacie. Żeby tego było mało wszystkie mają swoje niezastąpione charakterki, a przedstawiony świat nie jest czarnobiały, tylko mieni się setkami barw. Ogromnie spodobało mi się założenie, że w tej historii (tak jak w prawdziwym życiu) nie ma złych osób (no może poza jednym, niechlubnym wyjątkiem). Wszyscy jawią się w odcieniach różnej tonacji szarości (główna bohaterka popełnia błędy, jej nowi przyjaciele bywają gburowaci, a starzy wrogowie okazują serce).
Dawno nie byłam tak bardzo oczarowana żadną nową baśnią. Film „Balerina” wywarł na mnie ogromnie pozytywne wrażenie. Od samego początku zaprzyjaźniłam się z intrygującymi bohaterami i z przyjemnością śledziłam ich poczynania. Uważam również, że Felicja, to bohaterka na której mogą wzorować się małe dziewczynki. Przez cały czas ciężko pracuje, jest bystra i uprzejma, ale jednocześnie nie pozbawiona dziecięcego uroku, pomysłów na psoty i poczucia humoru. Potrafi również przyznać się do swoich błędów, przeprosić i pracować nad poprawą. Ogromnie ją polubiłam.
Polecam, polecam i jeszcze raz polecam! Animowany film „Balerina” jest cudowny! Ostatnią baśnią, którą byłam tak bardzo zachwycona byli „Zaplątani”. Przez długie siedem lat żadnej produkcji nie udało się tak bardzo mnie oczarować.
,,Projekt Królowa" - Dominika Rosik
Wspomnienia ciągle nam towarzyszą. Wszystko może je wywołać. Choćby były najgorsze, to i tak do nas powracają. Czasami wystarczy tylko jedna rzecz, innym razem wypowiedź - nie ważne co może przypomnieć nam jakiś wydarzenie z przeszłości, ono i tak znów nas zaatakuje. Wspomnienia dzielą się na dobre i złe - dobre to te, które sprawiają, że na naszej twarzy gości uśmiech i choć być może nasze serce wtedy znów zatapia się w smutku, to i tak towarzyszy mu wielka miłość, natomiast złe, to te, które ciągle nas niszczą, sprawiają, że nie możemy powstrzymać bólu, który do nas znów przyciągają. Czasami pragniemy zapomnieć o czymś, co zdarzyło się w przeszłości i wpłynęło na nas niesamowicie destrukcyjnie. Chcemy spokoju i bezpieczeństwa, których powracające wspomnienia nie gwarantują, a wręcz je zaburzają. Gdyby istniała tak możliwość, by wymazać to, co złe z naszej pamięci, czy bylibyście na to chętni? Powiem wam szczerze, że zastanawiałam się nieraz nad tym pytaniem i cały czas w moim umyśle kołacze tylko jedna odpowiedź - NIE. Choćby te wspomnienia były jak najgorsze, to przecież właśnie im zawdzięczam swoją siłę. Nie byłabym tą samą osobą, gdybym pozbyła się niektórych chwil ze swojej przeszłości... Zapraszam Was do zapoznania się z recenzją książki, która mnie niesamowicie zaskoczyła i zachwyciła. Nie spodziewałam się, że ktokolwiek potrafi napisać tak dobrze skonstruowany debiut literacki. Najwyraźniej byłam w błędzie, bo powieść Dominiki Rosik pt. ,,Projekt Królowa" to wciągająca, idealnie dopracowana, intrygująca historia, która skradła całkowicie moje serce i sprawiła, że CHCĘ WIĘCEJ!
Biegacz
Zanim zapadłem w rwany, nerwowy sen, postanowiłem, że dam sobie wreszcie spokój z tą całą historią. Kim ja w końcu byłem, żeby uporczywie wracać do czegoś, czego nie rozumiałem i nie byłem w stanie wyjaśnić? Prostym belfrem, któremu przez chwilę wydawało się, że może zostać komisarzem Wallanderem. A w rzeczywistości wystawił się na pośmiewisko. Okrutne, bo podszyte krańcową naiwnością.
Muszę przyznać, że do pozycji pod tytułem „Biegacz” podchodziłam ostrożnie (z resztą, jak do większości polskiej literatury). Nie byłam pewna czy afery ekologiczne i komunistyczne tajemnice są konkretnie z mojej bajki. Dlatego byłam naprawdę miło zaskoczona kiedy okazało się, że Piotr Bojarski stworzył coś, co wciągnęło mnie od pierwszych stron. Chciałam od razu wiedzieć co tak naprawdę stało się z Janem Kucharskim i w jakie bagno wdepnął główny bohater.
Książka zaczyna się z pozoru niewinnie. Bogdan Popiołek, nauczyciel historii w gimnazjum, postanawia rozpocząć „karierę” biegacza. Truchtając w pobliskim lesie spotyka naburmuszonego, starszego jegomościa, który nie odpowiada na jego przywitanie. I pewnie szybko zapomniałby o tym spotkaniu, gdyby na następny dzień nie okazało się, że Jan Kucharski (bo tak nazywa się denat) nie żyje, a Popiołek był prawdopodobnie ostatnią osobą, która widziała go żywa. Jako porządny obywatel, Bogdan udaje się na policję w celu złożenia zeznań, gdzie niestety zostaje potraktowany jak zbzikowany staruszek. Główny bohater postanawia na własną rękę dowiedzieć się, co stało się tego feralnego dnia na leśnej ścieżce. Nie spodziewa się jednak, że jego zabawa w detektywa może skończyć się tragicznie również dla niego.
Piotr Bojarski stworzył świetny kryminał z genialnym podłożem historycznym (czasy komunizmu) oraz niezwykle realnym głównym bohaterem. Bogdan Popiołek jest bowiem zwykłym, szarym „Kowalskim”, który postanowił zabawić się trochę detektywa na stare lata. Ma wzloty i upadki. Widać, że nie jest to postać idealna, która radzi sobie w każdej sytuacji. Bojarski poprowadził fabułę tak, by jedna poszlaka wynikła z drugiej, ale nie zabrakło tam również ślepych zaułków i zwątpienia we własne możliwości.
Ciężko natomiast odnieść się do jakichkolwiek postaci drugoplanowych, bo odnoszę wrażenie, że ich zwyczajnie nie ma. Przewija nam się tle właściciel lokalnej gazety, inny gimnazjalny nauczyciel, sąsiad głównego bohatera. Nikt z nich jednak nie zrobił na mnie jakiegoś specjalnego wrażenia.
Podsumowując. Książkę czytało mi się bardzo przyjemnie, aczkolwiek miała jeden minus – dość szybko domyśliłam się (mimo zawiłej fabuły) rozwiązania sprawy. Ale być może, to dlatego, że czytam za dużo kryminałów.
Premiera "Wszyscy patrzyli, nikt nie widział" Tomasza Marchewki | 24 maja
Jutro premiera debiutu powieściowego Tomasza Marchewki, scenarzysty studia CD Projekt RED. Wszyscy patrzyli, nikt nie widział to historia młodego szulera z ambicjami by być numerem jeden. To szybka akcja, hazard, kuszenie losu i karciane numery w łotrzykowsko-gangsterskiej estetyce z lekkim steampunkowym sznytem. Powieść ukazuje się nakładem SQN Imaginatio.
Nie wszystko zostało zapomniane
Zastanawialiście się kiedyś, jak traumatyczne przeżycie zmieniłoby Wasze życie? Jak wpłynęłoby to na waszych bliskich? Co byście czuli? Czy potrafilibyście wrócić do normalnego życia? A może wolelibyście tego nie pamiętać? Wendy Walker w swojej powieści podsuwa nam pewnie wyobrażenie życia po tragedii.
Jenny Kramer była jak wiele innych 15-latek, uśmiechnięta, wysportowana, ciesząca się życiem, pełna energii dziewczyna. Jej świat legł w gruzach, gdy podczas zabawy 10. klasy Fairview została brutalnie zgwałcona i okaleczona. Matka dziewczyny forsuje decyzję o terapii, która ma całkowicie wymazać to drastyczne zdarzenie z pamięci jej córki. Wydaje się to wtedy idealnym rozwiązaniem, jednak już niedługo potem wypływają skutki tej fatalnej decyzji.
Atak na Jenny ma ogromny wpływ również na jej rodziców. Ojciec nieustannie czuje się winny, absurdalnie wydaje mu się, że nie potrafił obronić swojej małej dziewczynki, popada w obsesję na punkcie schwytania i ukarania sprawcy. Matka walczy o dom, który misternie zbudowała, a którego sama nie doświadczyła w młodości.
Historię poznajemy z punktu widzenia narratora, który na początku jest nam nieznany, ale na pierwszy rzut oka widać, że mamy do czynienia z inteligentnym i wykształconym człowiekiem. Muszę przyznać, że zaciekawiło mnie to i zachęciło do dalszego czytania. Narrator ujawnia swoją tożsamość dopiero po pewnym czasie, czym wyjaśnia trochę sytuację czytelnikowi. Wraz z biegiem akcji poznajemy go bardziej, obserwujemy zmianę, jaka u niego zachodzi. Dość szybko poznajemy też jego zamiary, pragnie, aby Jenny odzyskała pamięć, aby sprawiedliwości stało się zadość. Wagę tych słów mamy poznać znacznie później.
Autorka podjęła ciężki temat – brutalny gwałt na nastolatce i nie szczędzi nam mocnych faktów oraz opisów. Dodaje to wiarygodności tej historii, a według mnie lekkie podejście do tematu zepsułoby całą koncepcję. Fabuła jest dość złożona, wprawdzie poznajemy ją z perspektywy jednej osoby, jednak narrator często zatrzymuje się, by wyjaśnić wydarzenia z przeszłości lub zapowiada wydarzenia, o których będziemy mogli dopiero przeczytać. Przytacza również wypowiedzi innych bohaterów lub opowiada, jak sobie wyobraża przebieg niektórych zdarzeń. Z jego pomocą składamy tę historię w całość. Pisarka stara się dokładnie wyjaśnić nam, jak działa mózg i choć wielokrotnie powtarzające się opisy procesów zachodzących w ludzkim mózgu na dłuższą metę mogą wydawać się nudnawe, to są one wyłożone zrozumiale i te powtórzenia naprawdę pomagają zrozumieć. Osoba mówiąca co jakiś czas podsumowuje dotychczasowe wydarzenia i zwraca się bezpośrednio do czytelnika z pytaniem, czy nadąża za historią.
„Nie wszystko zostało zapomniane” pokazuje, jak jedno traumatyczne wydarzenie wpływa na życie nie tylko ofiary, ale i ludzi, którzy ją otaczają. Opisuje złożoną naturę ludzką, przytłaczające emocje i to jak bohaterowie sobie z nimi radzą lub też nie. Dotkliwie uświadamia, że każdy ma swoje demony i te demony kierują naszym postępowaniem. Zdrada, manipulacja, rzeczy, do których jesteśmy zdolni, by ratować swoje dziecko – cała niewygodna prawda o nas samych, wszystko to tutaj znajdziecie. Na dodatek zakończenie tak zaskakujące, że skłoni Was do solidnych przemyśleń. Zaryzykujecie?
Bałtyckie dusze
Kraje bałtyckie to taka nasza lokalna egzotyka – niby znane, a kompletnie obce. Co my o nich wiemy? Standardowo: Wilno było kiedyś polskie (niektórzy twierdzą, że nadal jest), w Estonii mówią prawie-fińskim, a na Łotwie… jest rzeka Dźwina i miasto trojga nazwa, czyli Daugavpils-Dyneburg-Dźwińsk. Aha, a Litwini i Łotysze to okropni nacjonaliści. Przesadzam, rzecz jasna, ale przyznajcie z ręką na sercu: co Wy wiecie o tych krajach? Na pewno nie tyle, ile wyczytacie w „Bałtyckich duszach” Jana Brokkena.
Książka ta, pięknie wydana (już dla samej okładki i żółtego papieru warto się nią zainteresować), jest zapisem podróży holenderskiego autora po Litwie, Łotwie i Estonii, z bonusem w postaci Kaliningradu. Trudno ją jednak nazwać reportażem: to podróż historyczna i kulturowa, opowieść o ludziach – znanych i nieznanych – związanych z krajami bałtyckimi. Spacerując ulicami Rygi czy Kaliningradu, Brokken odtwarza drogi grupy księgarzy z księgarni Janisa Roze i odmalowuje kręte drogi Hannah Arendt. Burzliwa historia tego obszaru Europy staje się tłem dla kolei losów bohaterów: skrzypków i filozofów, księgarzy i szpiegów, arystokratów i przedstawicieli mniejszości. Mając jednak świadomość niewielkiej wiedzy czytelników na temat krajów bałtyckich, w opowieści o kolejnych postaciach autor wplata ciekawostki historyczne, kulturowe i społeczne. Co zaś najważniejsze, Brokken nie szuka prawdy objawionej ani łotewskiej/litewskiej/estońskiej mentalności. Zbiera ciekawe historie, a gdy złapie trop, szuka informacji o swoich bohaterach w rozmowach z ich bliższymi i dalszymi znajomymi, w strukturze ich rodzinnych zakątków, w książkach i rzeźbach – gdzie tylko się da. Tworzy w ten sposób wielowymiarowe obrazy, przybliżając czytelnikom i ludzi, i kraje.
Zatonęłam w tej książce na kilka godzin. Czyta się ją powoli, bo słowa i historie trzeba smakować. Podoba mi się koncepcja łączenia głośnych postaci z najnowszej historii świata: takich jak znana chyba każdemu Hannah Arendt czy malarz Mark Rothko, z postaciami mniej znanymi, lecz nie mniej interesującymi. Niczym powieść sensacyjną czytałam rozdział poświęcony rosyjskiemu szpiegowi w łonie estońskich specsłużb, niczym bałtycką wersję „Cienia wiatru” – historię księgarni Janis Roze. Szczególnie poruszyła mnie opowieść o Lorecie, młodej dziewczynie, która stała się ofiarą bolesnego rozpadu Związku Radzieckiego. „Bałtyckie dusze” to książka, w której każdy znajdzie swojego bohatera. Powinien po nią sięgnąć każdy, kto chce się przekonać, jak egzotyczne, a zarazem bliskie są te kraje i niemal sąsiednie dla nas, Polaków, i kompletnie nam na dobrą sprawę nieznane.
Nie da się przejść obojętnie wobec niekiedy poetyckiego, niekiedy zaś brutalnie przyziemnego języka autora w doskonałym tłumaczeniu Alicji Oczko. Brokken nie opisuje swoich postaci, on je odmalowuje słowami – a w tym obrazie łatwo można przepaść. Jedyna pretensja, jaką mogę żywić do tej książki, to fakt, iż przez nią omal nie przegapiłam mojej stacji. Nie czytać w pociągu!
Ostrze zdrajcy
Takich kłopotów Falcio, Kest i Brasti jeszcze nie mieli. Nie dość, że należą do otoczonego obecnie niechlubną sławą oddziału króla, to jeszcze ich obecny pracodawca ginie, zamordowany we własnym łóżku. Przypadek czy spisek?
Tego na razie nie wiadomo, jedno jest pewne: trzeba zwijać manatki i uciekać, zanim bohaterowie będą musieli zapłacić własnym głowami za zaniedbanie wobec klienta.
W takim oto klimacie zaczyna się debiutancka powieść Sebatiana de Castella, prywatnie prawdziwego człowieka renesansu: archeologa, nauczyciela, choreografa walk, muzyka i kierownika projektów.
Ostrze zdrajcy to taka mieszanka powieści spod znaku płaszcza i szpady z dodatkiem wątków i postaci magicznych. Członkowie rozwiązanych tragicznie, Wielkich Płaszczy bardzo przypominali mi muszkieterów, którzy bez poczucia misji i możliwości służby królowi, skapcanieli i niemal zapomnieli o dawnych ideałach. Okazuje się jednak, że wystarczy drobna iskra, dowód na to, że jest jeszcze o co walczyć i sobą reprezentować, a Falcio i jego kompani wskakują na właściwe tory. Bo czymże jest życie bez ideałów?
Zanim zorientowałam się, że fabuła zawiera dwie płaszczyzny czasowe, lektura szła mi dość mozolnie. Komentując obecne wydarzenia, Falcio często wraca do tego, co już było i tak poznajemy historię młodzieńca, który marzył o życiu rolnika u boku ukochanej żony, a straciwszy wszystko co kochał, został głównym gwardzistą króla, którego zresztą wcześniej chciał zabić. Takich smaczków w tej powieści jest o wiele więcej. Stara kobieta zwana Krawcową nie jest tylko zwariowaną staruszką, a młoda dziedziczka tronu może być zupełnie kimś innym. Dziki koń, mimo zadanego mu cierpienia może być udanym wierzchowcem, a na bliznach starych ran może wykwitnąć coś zupełnie nowego. Oprócz tego na porządku dziennym są rozmaite trucizny, na drodze czai się mnóstwo zdrajców, piękna nierządnica może być wybawicielką, a przebrzydły kat okazać łaskę.
Autor powieści stale gra czytelnikowi na nosie i chyba w tym właśnie tkwi cały urok powieści. Zupełnie nie idzie się tu domyślić, kto kogo zdradzi, ani jak zakończą się perypetie bohaterów, bo w pewnym momencie całość przybiera tak beznadziejny obrót, że trudno się domyślić, jakie może być wyjście z sytuacji. Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to imię głównego bohatera; Falcio brzmi dla mnie niepoważnie i dziecinnie. Ale może to tylko moje odczucia.
Ostrze zdrajcy to historia o tym, jak w człowieku rodzi się poczucie misji i obowiązku. Ktoś pozornie zwykły, może w sobie odkryć zadatki na bohatera, obrońcę ginących ideałów, a wiadomo, że muszą być takie jednostki.
Powieść z pewnością spodoba się miłośnikom powieści przygodowych z mnóstwem pojedynków, dużą ilością komizmu słownego i intrygujących rozwiązań. Polecam. Bardzo przyjemna lektura.
Batman. Gotyk
Pod koniec lat 80. szkocki scenarzysta Grant Morrison zdobył szczyty list bestsellerów swoim albumem o Mrocznym Rycerzu – „Azyl Arkham”. Rok później, a dokładnie w 1990 roku ten powrócił z nową miniserią „Gotyk”, która pierwotnie ukazała się w ramach cyklu „Batman. Legends of the Dark Knight”. Historie publikowane pod tym szyldem nie były związane z głównym kanonem przygód o Batmanie, dlatego umożliwiały autorom pewną swobodę artystyczną. „Gotyk” będący mroczną opowieścią łączącą elementy horroru i kryminału, został niegdyś okrzyknięty jednym z najlepszych komiksów o Batmanie. Aktualnie polski czytelnik ma okazję zapoznać się z tym tytułem dzięki wydawnictwu Egmont, gdyż album ten ukazał się w ramach kolekcji „DC Deluxe”, przedstawiającej najsłynniejsze komiksy wydane przez DC Comics.
W Gotham City zaczynają w dziwnych okolicznościach ginąć przywódcy przestępczego półświatka. Odpowiedzialny za to jest tajemniczy Pan Szept – człowiek, który nie rzuca cienia. W brutalny, ale i wysublimowany sposób dokonuje on zemsty na oprawcach, którzy próbowali go zabić 20 lat temu. W akcie desperacji gangsterzy decydują się na wyjątkowy i odważny krok. W obawie o swoje życie uruchamiają bat-sygnał licząc na pomoc Batmana. Zamaskowany obrońca miasta, choć z początku niechętnie, postanawia rozwikłać zagadkę i powstrzymać serię morderstw. Okazuje się jednak, iż wbrew pozorom sprawa Pana Szepta ma drugie dno, jego historia zaś sięga korzeniami do odległych czasów i powiązana jest z młodością Bruce’a. Rozpoczyna się nierówna walka z człowiekiem, który rzekomo zawarł pakt z diabłem.
Czytelnik, który oczekuje od „Gotyku” kolejnej detektywistycznej i pełnej akcji opowieści o Mrocznym Rycerzu, może czuć się lekko zawiedziony. Morrison mianowicie poszedł krok dalej i umiejętnie połączył to, co najlepsze jest w kryminalnych historiach, czyli zagadkowość z mrocznym, ponurym i niepokojącym klimatem rodem z gotyckich powieści grozy. Dodatkowo mieszając do tego wątek okultystyczny, dostarczył czytelnikowi wyjątkową i jakże inną od innych historię o Człowieku Nietoperzu.
Tradycyjnie dla tego scenarzysty w komiksie nie zabrakło licznych cytatów i intertekstualnych nawiązań do klasycznych dzieł światowej literatury. Pojawiają się odniesienia do XVIII i XIX wiecznych powieści jak np. „Mnich” Lewisa. Podobnie jak w „Azylu Arkham” Morrison bawi się z czytelnikiem również tropami, umiejętnie je myląc. Stopniowo odsłania elementy układanki, tak aby zaskoczyć w finale. Bardzo oryginalnym pomysłem Szkota było również przeniesienie fabuły poza granice mrocznego miasta Gotham. Batman pojawia się m.in. w austriackim klasztorze.
Bardzo fajnie gotycki klimat buduje oprawa graficzna autorstwa Klausa Jansona, który wcześniej współpracował m.in. z Frankiem Millerem. Jego lekko niestaranny styl i gruba kreska w połączeniu z dobrze wykadrowanymi i dynamicznymi scenami sprawdzają się, choć nie zachwycają. Należy jednak wziąć pod uwagę, iż miniseria ta powstała ponad 25 lat temu, więc graficznie komiks nie zaskakuje i nie trzyma już dzisiejszych standardów. Niemniej idealnie podkreśla mroczną i ponurą fabułę opowiadania.
Kilka słów jeszcze o polskim wydaniu. Wydawnictwo Egmont po raz kolejny nie zawiodło czytelników. Album został wydany w twardej oprawie z obwolutą, na wysokiej jakości papierze kredowym. Dodatkowo znajdziemy w nim pierwotną propozycję scenariusza, szkice Jansona, akwarele okładek zeszytów oraz ciekawe posłowie Kamila Śmiałkowskiego.
„Gotyk”, choć nie ma dziś równie kultowej pozycji co jego poprzednik „Azyl Arkham”, jest komiksem wyjątkowym. Na tle współczesnych komiksów o superbohaterach wyróżnia się tym, iż autorzy na pierwszym miejscu postawili ciekawą fabułę. Dynamiczne i efektowne sceny akcji są tak naprawdę tylko dodatkiem uzupełniającym historię. Dla fanów Mrocznego Rycerza jest to pozycja obowiązkowa. Ci, którzy z głównym bohaterem DC Comics spotykają się sporadycznie, również nie poczują się zawiedzeni. Na koniec cytat z komiksu - słowa Batmana, które idealne oddają charakter tej graficznej opowieści: „Trzystuletni człowiek, który nie rzuca cienia. Sny. Duchy. Pomordowane dzieci i okultystyczna architektura. Jak to się wszystko łączy?”.
Za zamkniętymi drzwiami
Grace bardzo uważa na słowa i na każdy swój ruch. Gra toczy się przecież o dużą stawkę, a Jack patrzy, nieustanie szukając uchybień. Ich goście podziwiają ją, jej męża, jej idealne życie. Tylko dlaczego nikogo nie dziwi, że ona nigdy sama nie odbiera telefonu, a gdy już wyjdzie z domu, on zawsze jest tuż obok.
Perfekcyjna para, piękna i utalentowana Grace oraz Jack, wzięty prawnik, do tego tak przystojny, że żadna kobieta nie przejdzie obok obojętnie. Wszyscy zazdroszczą mu eleganckiej żony, wszystkie zazdroszczą jej wymarzonego męża, ale kiedy zamykają się drzwi ich zapierającego dech w piersiach domu na przedmieściach, doskonali państwo Angel zmieniają się nie do poznania.
„Doskonale małżeństwo czy perfekcyjne kłamstwo?” Takimi słowami kusi czytelnika okładka książki. Wybór tytułu także okazuje się dobrym posunięciem. Taka już przecież nasza ludzka natura, pociąga nas potajemne zaglądanie za sąsiedzkie drzwi. No cóż, ja złapałam przynętę.
Historię poznajemy oczami Grace Angel — opanowanej, eleganckiej, dbająca o szczegóły żony Jacka, czarującego obrońcy ofiar przemocy domowej, o nienagannych manierach i wyglądzie jak z okładki. Chciałoby się powiedzieć, że państwo Angel wiodą anielskie życie. Jednak… Grace nad wyraz stara się sprostać wymaganiom męża, oddycha z ulgą, gdy ten jest zadowolony.
Historia podzielona jest na „teraz” i „kiedyś”, obecne wydarzenia przeplatane są wydarzeniami z przeszłości. Na początku dostajemy tylko wskazówki, co do prawdziwego charakteru Jacka, powoli zanurzamy się w szaleństwo jakim jest życie Grace Angel. „Czas się obudzić, Grace”. Po tych słowach nic już nie jest takie samo. On prowadzi grę, nieprzerwaną i okrutną, a stawką jest jej chora siostra. Jest zdolny do wszystkiego, aby osiągnąć swój cel, prowokuje, wykorzystuje wszystko przeciwko niej i zawsze jest o krok przed nią. Czy to w ogóle możliwe, by ten koszmar się skończył?
Początek historii intryguje, wyczuwa się, że coś nie gra w tym perfekcyjnym świecie państwa Angel. Każde kolejne zdarzenie jest przemyślane. Fabuła nabiera tempa a czytaniu towarzyszy ekscytujące oczekiwanie. Powoli otrzymujemy odpowiedzi, składamy historię w całość, by w końcu poznać finał. Narracja pierwszoosobowa sprawia, że trochę czujemy się, jakbyśmy czytali pamiętnik Grace. Dreszczyku emocji dodaje fakt, że to wszystko może spotkać każdego, może nawet naszych, wydawałoby się normalnych sąsiadów. Książkę czyta się błyskawicznie, trudno mi było oderwać się od historii Grace. Mimo iż głównym antagonistom jest psychopata – nic nowego, to jednak historia ma tę moc przyciągania. Strony po prostu same się przewracają w poszukiwaniu wyjaśnień. Kilkakrotnie byłam zmuszona zatrzymać się i zastanowić, czy tutaj aby na pewno wszystko ma sens, czy to jest w ogóle możliwe. Jednak autorka wybrnęła z każdej takiej sytuacji wręcz wzorowym wyjaśnieniem.
Muszę przyznać, że podeszłam do książki dość sceptycznie, jednocześnie mając dość duże wymagania. Z przyjemnością stwierdzam, iż „Za zamkniętymi drzwiami” jest thrillerem godnym polecenia. Ja na pewno się nie zawiodłam, a Ty?