Rezultaty wyszukiwania dla: Fantastyka
Festiwal Fantastyki Cytadela 15-17 czerwca 2018
Festiwal Fantastyki Cytadela 15-17 czerwca 2018
Festiwal Cytadela odbędzie się po raz drugi na terenie zabytkowej Twierdzy Modlin. Wszystkie atrakcje będą się odbywały na dziedzińcu fortyfikacji oraz w części najdłuższego budynku Europy.
Wampir z KC
Andrzej Pilipiuk powraca do świata wampirów próbujących się odnaleźć w socjalistycznej Polsce. I to żadna metafora dla burżuazyjnych krwiopijców, a najzwyklejsi w świecie nieumarli, którzy koegzystują z ubecją jak Tom z Jerrym w popularnej kreskówce (lub, by pozostać w konwencji, jak Wilk z Zającem). Z pewnością wszyscy miłośnicy specyficznego sytuacyjnego humoru Pilipiuka już zacierają ręce. A ja wracam do twórczości tego autora po dłuższej przerwie i liczę na dobrą lekturę.
Okładka jak to u książek Pilipiuka – sympatyczna, wesoła, od razu wiadomo, czego się spodziewać. O ile od strony graficznej jest po prostu dobrze, o tyle opis na tyle okładki mnie po prostu zachwyca. To taka perełka wśród nudnych blurbów zdradzających połowę fabuły. Dobra robota, marketingu Fabryki Słów!
Każdy, kto czytał wcześniejsze „Wampiry” albo cykl o Jakubie Wędrowyczu, wie, czego się spodziewać – „Wampir z KC” to również zbiór opowiadań, które można czytać oddzielnie, ale które razem tworzą większą historię. Tym razem motyw przewodni to schyłek socjalizmu i bolesne dla niektórych przejście w kapitalizm. Zaczyna się od wysłania wampirów Marka i Igora na odpoczynek – przymusowy, bo w końcu w socjalizmie każdemu pracownikowi takowy przysługuje, a już zwłaszcza przodownikom pracy, i co to obchodzi zarząd, że przodownicy pracy zupełnie nie potrzebują, ponieważ są wampirami. Marek i Igor nudzić się nie potrafią i na dzień dobry popadają w kłopoty... A to dopiero początek serii mniej lub bardziej niefortunnych sytuacji, w które angażuje się dwójka sympatycznych wampirów oraz ich wychowanka Gosia. Ubecy to nie najgroźniejsi przeciwnicy nieumarłych – z nimi wampiry się już znają i dogadują. Problemy zaczynają się, gdy w ramach zacieśniania więzi między narodami, choćby wrogimi, do Warszawy przyjeżdżają profesjonalni łowcy wąpierzy z Fundacji Van Helsinga. Na dodatek nikt już nie buduje komunizmu. Komunizm jest niemodny. Trzeba się przestawić na kapitalizm. Ale co to dla nieumarłych, którzy przeżyli już upadek caratu. O wiele większym problemem wydaje się co najmniej niechętny stosunek żywej części rodziny Gosi do idei wampiryzmu.
Andrzej Pilipiuk to pisarz dość niezwykły. Bardzo produktywny rzemieślnik, w którego twórczości nie ma może iskry rzucającego na kolana talentu, ale jest za to sporo celnych obserwacji i szorstkiego niczym papier ścierny humoru, który jednak zostaje w głowie. Nadmiar tych aluzyjek do rzeczywistości, nieco powtarzalnych gagów i komizmu opierającego się na parodiowaniu prlowskiej nowomowy może znużyć. Na szczęście jedna książka to akurat dosyć, żeby humor się nie znudził i nie zużył. W dodatku w „Wampirze z KC” pojawiają się inni bohaterowie z Pilipiukowersum – znany i lubiany Wędrowycz wraz ze świtą.
Pilipiuk bawiący się motywami i grający z kulturą to coś, co mamy w każdej książce autora. Ale Pilipiuk bawiący się wampiryzmem i przeciwstawiający dominującemu popkulturowemu wizerunkowi wampira nie zdążył się jeszcze mi przejeść. To bardzo odświeżająca lektura po tych wszystkich romansach paranormalnych... W kategorii lekkich czytadeł, które połykam w stanie podgorączkowym – pierwsza klasa. A ta wiosno-zima, którą mamy za oknem, sprzyja chorobom i poszukiwaniom lekkiej, wesołej lektury. Zatem nie zastanawiajcie się, tylko razem z lekami na przeziębienie nabądźcie i nowego „Wampira”.
Głosząca kres
Wraz z Wydawnictwem Uroboros w maju zapraszamy do lektury trzeciego tomu Wojen lotosowych.
Oto nadszedł kres świata, który znali. Wraz ze śmiercią Aishy przestała istnieć dynastia Kazumitsu. Zdziesiątkowana rebelia Kagé – niegdyś zaciśnięta pięść, teraz ledwie kilka wyłamanych palców – targana jest wewnętrznymi konfliktami. Jej przywódca, Daichi, siedzi w więzieniu zdany na łaskę Gildii Lotosu.
Gildia, od lat zatruwająca kraj, chce sięgnąć po władzę absolutną na siedmiu wyspach Shimy, posługując się nowym szogunem – Hiro – jak marionetką. Z armiami klanów Tygrysa i Feniksa oraz Miażdżycielem – najpotężniejszą bronią, jaką kiedykolwiek stworzono - wydaje się niepokonana. Czy ktokolwiek rzuci wyzwanie takiej sile?
Pan Lodowego Ogrodu. Tom I
Jestem pewna, że każdy entuzjasta fantastyki polskiej słyszał o twórczości Jarosława Grzędowicza, a przynajmniej obił mu się o uszy tytuł pewnego cyklu jego autorstwa - „Pan Lodowego Ogrodu”. Przyznam szczerze, że choć Pana Grzędowicza często spotykałam na konwentach i chętnie brałam udział w jego prelekcjach, tak dopiero teraz niedawno po raz pierwszy zapoznałam się z jego książkami i... cały czas się zastanawiam, dlaczego do diabła tak długo zwlekałam?!
Pierwszy tom „Pana Lodowego Ogrodu” otwiera serię Mistrzowie Polskiej Fantastyki, co nie wydaje się przypadkowe. Zarówno ta powieść, jak i autor, zdecydowanie zasłużyli na ten zaszczyt, bowiem przygody Vuko Drakkainen są dosłownie fantastyczno-fantastyczne i całkowicie się w nich zatraciłam! Z początku sądziłam, że będzie to powieść science fiction, opis zdecydowanie na to wskazywał – ekspedycja naukowa, człekopodobna cywilizacja, planeta Midgaard, jednak szybko okazało się, że to coś znacznie więcej. Powieść przeradza się bowiem w fantastykę – mroczną powieść o magicznym świecie, pełną ludzi o niepokojących pobudkach... Było to dla mnie niemałe zaskoczenie, bo spodziewałam się nieco innego rozwinięcia fabuły i jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim zabiegiem. Zmienić nagle gatunek? To prawdziwy odjazd!
Nie tylko ten niezwykły „plot-twist” mnie urzekł – język Grzędowicza jest malowniczy, ujmuje plastycznością i pięknem. Autor buduje nim niebanalny klimat – choć świat „Pana Lodowego Ogrodu” nie jest zbyt różowy, tak czytelnik nie jest w stanie go opuścić. Zatraciłam się w nim i czytałam do utraty tchu, choć z początku byłam nieco przerażona wrzuceniem mnie od razu na głęboką wodę – powieść nie posiada żadnego wyjaśniającego wstępu. Zupełnie, jakbyśmy bez zapoznania się ze scenariuszem zostali wypchnięci na scenę i... zwyczajnie towarzyszymy Vuko i innym bohaterom, pozwalając naszej wyobraźni na „improwizację” i własne dopowiedzenia, które zostają powoli rozjaśnione przez dalsze wydarzenia. A wiarygodne postaci, przemyślany świat i spora porcja inteligentnego humoru bardzo w tym odkrywaniu „roli” pomaga.
„Pana Lodowego Ogrodu 1” polecam absolutnie każdemu miłośnikowi fantastyki – tę książkę po prostu wypada znać, a przystępna cena i cudne wydanie serii Mistrzów Polskiej Fantastyki jest fantastyczną ku temu okazją. Czytając tę powieść trzeba być gotowym na wszystko – autor bardzo przebiegle prowadzi fabułę i wielokrotnie zaskakuje. Cieszę się, że w końcu zapoznałam się z twórczością Jarosława Grzędowicza i już nie mogę się doczekać kolejnych spotkań z jego książkami – kolejnymi tomami cyklu, które już czekają na mojej półeczce na wspólną przygodę!
World of Warcraft: Fale ciemności
Jeśli chodzi o gry komputerowe, to jednak zawsze pozostawałam wierną fanką sagi Heroes of Might and Magic, choć nie powiem, żeby World of Warcraft był mi obcy. Ale wiecie jak to jest z sentymentami... Niestety, z tego co wiem, nikt nigdy nie napisał książek o mojej ukochanej grze, w którą gram od dzieciaka, nawet teraz. Co innego o Diablo czy właśnie WoWie... W związku z tym, że trzeba sobie jakoś radzić w życiu, a jednak klimat tych gier bywa podobny, to skusiłam się na lekturę powieści Fale ciemności. I muszę przyznać, że to całkiem niezła pozycja.
Nie jestem jednak pewna, w jaki sposób prezentują się powiązania pomiędzy powieściami z tego cyklu. Teoretycznie nie miałam problemu z odnalezieniem się w zaprezentowanej tutaj fabule, ale cały czas towarzyszyło mi wrażenie, że czegoś mi brakuje. Właściwie została rzucona, a w sumie sama się rzuciłam, na dosyć głęboką wodę. Aaron Rosenberg nie skupia się na tym, żeby zaprezentować początki tego świata czy panującą w nim hierarchię. Zaczynamy konkretnie, konkretnie brniemy do przodu i w ten sam sposób kończymy. To jak typowa rozgrywka w grze strategicznej, przynajmniej w taki sposób to odebrałam – nie musiałam znać przeszłości, aby odpowiednio rozegrać rundę, choć zdecydowanie przyjemniej by się grało, gdyby się miało pewną wiedzę zdobytą wcześniej.
Pojawia się tutaj dużo różnych istot, a prym zdecydowanie wiodą orkowie. Przerażającą Hordą dowodzi Orgrim Zgładziciel. Co ciekawe, rasa ta jest tutaj przedstawiona jako dosyć rozwinięta – przynajmniej w porównaniu do tego, z czym zazwyczaj miałam do czynienia. Momentami dało się nawet zapomnieć o tym, że to tylko orkowie. Zazwyczaj kojarzą się one z totalnie bezmózgimi istotami, które wygrać mogą tylko dzięki ilości, bo ich umiejętności w walce nie są porywające. Tutaj wydaje mi się jest nieco inaczej, choć może to tylko takie pierwsze złudzenie. Ich głównym przeciwnikiem są przede wszystkim ludzie, ale jak to zazwyczaj bywa, orkowie nie znoszą też innych ras. Zwłaszcza elfów. Rozpoczyna się wielka wojna, do której dołączają również krasnoludy i trolle. Mieszanka wybuchowa. Nie brakuje tutaj też smoków, które zawsze szanowałam i uwielbiałam. Tutaj było mi ich żal, ale nie zdradzę, z jakiego powodu.
Aaron Rosenberg posiada niesamowitą lekkość pióra, dzięki czemu Fale ciemności czyta się z ogromną przyjemnością. Zdecydowanie pomogło to nieco w zatarciu tego towarzyszącego mi wrażenia, że czegoś mi brakuje. Mogłabym rzecz, że ta książka to taka lekka fantastyka, która nie znuży czytelnika, ale zapewni mu dobrą rozrywkę. Zwłaszcza tym, którzy lubują się w tego typu klimatach, są fanami gier komputerowych, a przede wszystkim właśnie WoWa. W moim odczuciu naprawdę dobrze zaprezentowano główne rasy, a autor w odpowiedni sposób opisał rozgrywający się między nimi konflikt. I choć z pewnością łatwiej by mi było odnaleźć się w tej powieści, gdybym bardziej znała grę czy też inne książki z serii, to nie mogę powiedzieć, że czułam się całkowicie zdezorientowana. Było w porządku.
Nie jestem wielką znawczynią WoWa i obawiam się, że na chwilę obecną nie ma w moim życiu tyle czasu, żeby uległo to zmianie, choć nieco żałuję. Czuję, że to lubiane przeze mnie klimaty, dlatego chętnie bliżej zapoznałabym się z tym całym uniwersum, nie tylko z powieściami, ale również z grami. Fale ciemności to książka dobra, którą czyta się z przyjemnością. Być może nie jest to ten typ literatury, w którym usilnie musimy się zżyć z konkretnym bohaterem, a historia zostanie z nami na zawsze, ale fani fantastyki zdecydowanie mogą dać jej szansę.
Cień Rycerza
Wielkie Płaszcze powracają! Cień rycerza w księgarniach już w kwietniu.
4 kwietnia do księgarń trafi drugi tom „Wielkich Płaszczy” – niezwykłej serii fantasy spod znaku płaszcza i szpady autorstwa Sebastiena de Castella.
Sebastien de Castell jest kanadyjskim pisarzem, którego debiut, a zarazem pierwszy tom serii pt. Ostrze zdrajcy był nominowany między innymi do Goodreads Choice Award w kategorii najlepsze fantasy.
Zadra
Alternatywna wizja świata połączona z elementami fantastyki, a miejscami również grozy, to przepis na hit albo totalną porażkę. Taki wóz albo przewóz, wszystko albo nic. Na szczęście Krzysztof Piskorski podołał zadaniu, stworzył barwny, niebanalny świat i historię, którą chce się czytać. O tym, że jego książka jest dobra niech świadczy też fakt, że chociaż okres napoleoński zawsze jawił mi się jako jeden z najnudniejszych i najbardziej odstręczających w naszej historii, w Zadrze okazał się nie tylko zjadliwy, ale zaskakująco wciągający.
Mamy rok 1819. Odkrycie potężnej substancji zwanej etherem zmieniło tok historii. Zasilane nim maszyny i broń pozwoliły Napoleonowi wygrać bitwy, które w naszej rzeczywistości zakończyły się porażką. Okazało się także, że etherowe Bramy prowadzą do równoległego świata. Pod względem geograficznym wygląda on tak samo jak nasz, pokrywają go jednak niekończące się puszcze, w których można spotkać nielicznych tubylców i tajemnicze, napawające grozą ruiny.
Fabuła jest wielowątkowa, jednak przede wszystkim skupia się na dwóch głównych postaciach. Pierwszym jest polski podpułkownik Stanisław Tyc, walczący w Legii Nadwiślańskiej przy armii francuskiej. Ten element historii pozostał niezmieniony - Napoleon nadal wykorzystuje Polaków, rzucając ich do najgorszych zadań, w zamian dając wiele obietnic, a mało konkretów. Tym razem wysyła polskie oddziały na drugą stronę etherowej Bramy, do Nowej Europy, gdzie mają budować jego nowe imperium, walcząc z wojskami pruskimi i carskimi.
Drugim bohaterem jest młody, utalentowany, francuski wynalazca, Maurice Dalmont. Wbrew sobie ląduje w samym centrum kryminalno-politycznej intrygi, która ma zmienić losy wojny. A wszystko to za sprawą wynalazku, którego znaczenia początkowo nie doceniał. W tle pojawia się cała plejada postaci drugoplanowych, ale równie barwnych i dobrze nakreślonych. Wśród nich znajdują się żołnierze towarzyszący Tycowi, jego narzeczona i jednocześnie siostra Maurice’a, Natalie (zasługująca na miano jednej z najbardziej irytujących damskich postaci literackich), wynajęci przez Dalmonta kryminaliści i wielu innych.
W opisie wydawcy można przeczytać, że Zadra stanowi „podwaliny polskiego steampunku”. Z jednej strony nie sposób się z tym nie zgodzić, ponieważ świetnie reprezentuje swój gatunek. Warto też przy tym wspomnieć, że obecne wydanie to wznowienie, a powieść po raz pierwszy ukazała się równe dziesięć lat temu. Z drugiej strony, książkę nie jest tak łatwo zakwalifikować do jednego gatunku. Owszem, elementów steampunku jest tu wiele, chociaż to nie para stanowi podstawę rozwoju świata, a wspomniany ether i energia próżni. Niemniej, jak wspomniałam na samym początku, wraz z rozwojem fabuły pojawia się równie wiele fantasy i magii, a nawet nieco horroru.
Fabuła i świat przedstawiony są zdecydowanie na plus. Są dobrze przemyślane i rozwinięte. Co więcej, Piskorski ma niezły warsztat i prawdziwie lekkie pióro, dzięki czemu powieść czyta się naprawdę dobrze.
Nie zagrały natomiast dwie rzeczy. Po pierwsze, zakończenie pozostawia nieco do życzenia. Nie do końca pasuje do klimatu całej opowieści i nie wyjaśnia niektórych kwestii. Potencjał kilku wątków pobocznych, jak choćby Paula Narbonne, wydaje się też niewykorzystany do końca. Druga kwestia jest już bardziej techniczna. Prawdziwą zbrodnią dla fabuły jest prolog, którego właściwie nie powinno się czytać, ponieważ zbyt wiele zdradza z zakończenia i niszczy element zaskoczenia. Osobiście nie przepadam też za krótkimi zapowiedziami, które zdradzają na początku każdego rozdziału, co się w nim wydarzy.
Podsumowując, Zadra Krzysztofa Piskorskiego to kawał naprawdę dobrej powieści. W zgrabny sposób łączy gatunki i zapewnia świetną rozrywkę. Serdecznie polecam!
Harry Potter i Więzień Azkabanu (wydanie ilustrowane)
Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.*
Lubimy wracać do tego, co sprawia nam radość i wiąże się z miłymi wspomnieniami. Dla wielu z nas takim elementem z dzieciństwa i nastoletnich lat jest historia o Harrym Potterze, zwłaszcza jeśli dostajemy ją teraz w pięknym, ilustrowanym wydaniu.
Trzeci rok nauki w Hogwarcie zapowiada się niesamowicie. Pojawia się dwóch nowych nauczycieli, a obrona przed czarną magią jeszcze nigdy nie była tak pasjonująca. Do tego uczniowie trzecich klas mogą już odwiedzać miasteczko Hogsmead, które jest pełne sklepów ze słodyczami i innych atrakcji. Niestety Harry chyba przyciąga kłopoty, bo w szkole pojawiają się dementorzy poszukujący niebezpiecznego zbiega - Syriusza Blacka, pragnącego dopaść młodego czarodzieja.
- To by znaczyło, że tym, czego się boisz najbardziej, jest... strach. To bardzo mądre, Harry.*
Oto mam za sobą po raz kolejny trzeci tom przygód o młodym czarodzieju, którego nie trzeba nikomu przedstawiać. Jest już klasyką, znany z książek, filmów i gier. Jestem pewna, że nie ma człowieka, który chociażby nie wiedział, kim jest Harry Potter. No ale wracając do omawianej książki, jak odebrałam trzeci tom serii? Czy Harry Potter i więzień Azkabanu w ilustrowanym wydaniu zdobył moje uznanie?
Z każdym kolejnym tomem Rowling zachwyca stworzonym przez siebie światem. Rozwija go, dodaje nowe rzeczy, istoty magiczne i ludzi. Ciągnie stare wątki, dodaje nowe i bez problemu wszystko ze sobą łączy. Dba o to, by zawsze coś się działo i nie zabrakło emocji i napięcia. Trzeba też zauważyć, że wszystko, co dzieje się w poprzednich tomach i może wydawać się nawet mało znaczące, jest ważne dla całości. Nie można też zapomnieć o tym, że pod płaszczykiem fantastycznej historii autorka przemyca wiele wartości i istotnych aspektów. Same plusy!
- Możesz mi powiedzieć, Potter, co twoja głowa robiła w Hogsmeade? Twojej głowie nie wolno przebywać w Hogsmeade. Żadna część twojego ciała nie ma pozwolenia na przebywanie w Hogsmeade.*
Spotkałam się z opinią, że Harry Potter i więzień Azkabanu ma mniej ilustracji niż poprzednie części i to jest prawda, ale żadna ze stron nie pozostała pusta. Dosłownie na każdej stronie widać, że Jim Kay zostawił swój ślad, jeśli nie ilustracjami, to tłem, kleksami czy też innymi cudami. Pomimo wszystko, nadal jestem zachwycona wydaniem i jego oprawą graficzną. Twarda, biała okładka otoczona obwolutą z ilustracją, na której widać Błędnego Rycerza. I te dodatki w postaci urywku z Polowego przewodnika czarodzieja o Druzgotku czy też jakby plakat przedstawiający wilkołaka opisujący jego części ciała.
Nieustannie jestem zachwycona serią i przygodami o młodym czarodzieju. Tym, jak dorasta z każdym tomem, zmienia się razem z przyjaciółmi. Jego przygody przeżywa się, jak własne i dzięki temu lekturze towarzyszą przeróżne emocje. To niesamowite, że jedna autorka tak bardzo potrafi wpłynąć na czytelnika, że nawet po tylu latach zachwyca się historią. Harry Potter i więzień Azkabanu jest jeszcze mroczniejszy niż Komnata Tajemnic, ale nadal skierowany do młodych czytelników. Jim Kay oczarowuje swoją kreską, a Rowling zachwyca kolejnymi wydarzeniami. Już się nie mogę doczekać Czary Ognia w ilustrowanym wydaniu.
Harry Potter i więzień Azkabanu w takiej wersji jest obowiązkową pozycją dla wielbicieli chłopca z blizną. Te kolekcjonerskie wydanie pięknie wygląda na półce, jak i w naszych rękach, gdy je czytamy czy też tylko przeglądamy. Zachęcam, by nabyć dla bliskich nam pociech czy też dla nas samych, w końcu gdzieś w nas też tkwi nadal dziecko.
- Ja nie szukam żadnych kłopotów. To kłopoty zwykle znajdują mnie.*
Harry Potter i Komnata Tajemnic (wydanie ilustrowane)
To nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze zdolności.*
Są historie i książki, które na zawsze pozostają z nami. Jedną z nich jest właśnie opowieść o Harrym Potterze, chłopcu, który przeżył.
W czasie pierwszego roku nauki w Hogwarcie Harry przeżył przygodę i znalazł wspaniałych przyjaciół. Przynajmniej tak mu się wydaje, bo podczas pobytu na Privet Drive czuje się opuszczony - nikt z jego znajomych nie napisał do niego, chociaż krótkiego listu. Okazuje się jednak, że wszystkiemu winien jest skrzat Zgredek i Ron przybywa z braćmi, by zabrać Harry’ego do Nory. Tam chłopiec spędza resztę wakacji i szczęśliwy wraca do szkoły, nie podejrzewając nawet, co go czeka...
Razem z nim dorastałam i nie mogłam doczekać się kolejnych tomów. Teraz będąc już dorosłą kobietą, niecierpliwie czekam na ilustrowane wydania kolejnych części i mój zachwyt w najmniejszym stopniu nie maleje.
Trudno jest opisać książkę, o której słyszał już chyba każdy, ale przecież rosną nowe pokolenia, dla których spotkanie z tym czarodziejem będzie dopiero początkiem zagłębiania się w ten niesamowity, magiczny świat. I ilustrowane wydanie idealnie się nada, zwłaszcza dla wielbicieli tak pięknie wydanych pozycji.
Muszę wspomnieć o tym, że Harry Potter i Komnata Tajemnic jest historią, która zachwyca opisami, dialogami i emocjami. Rowling nie czerpie tylko ze swojej wyobraźni, ale też z przeróżnych legend, podań i mitów. Dzięki temu tworzy niesamowity świat czarodziejów łączący się z mugolskim, który zachwyca nawet najmniejszym elementem. Drugi tom jest bardziej mroczny, bohaterowie dorastają, a wydarzenia stają się niebezpieczniejsze i o wiele bardziej skomplikowane. I to było i jest jednym z wielu plusów tej serii, bo młody czytelnik ma wrażenie, że dorasta ze swoimi ulubionymi postaciami.
Oprócz tego, że Harry Potter i Komnata Tajemnic dostarcza wielu wrażeń, to poprzez charakterystykę postaci pokazuje, jak ważna jest przyjaźń, akceptacja, poczucie przynależności i bycie sobą. Wszystkie stworzone postacie są ważne dla całości i mają swoje role do odegrania. Każdy jest inny i wyjątkowy, a co ważniejsze potrafią zaskoczyć i namieszać. Równie dobrze opisała magiczne istoty i ich zachowania. Nie pozostaje nic innego, jak tylko pogratulować Rowling takiego talentu.
Ale, ale! W tym wydaniu najważniejsze są chyba ilustracje Jima Kay’a, którego podziwiam za jego talent ilustratorski. Pierwszy tom mnie oczarował pod tym względem, a Komnata Tajemnic ten stan utrzymuje. Już pierwsze spojrzenie na wydanie robi wrażenie twardą okładką i szatą graficzną, a po otworzeniu nie wiadomo na co pierw patrzeć. Tekst czy rewelacyjne ilustracje? Niemal na każdej stronie są grafiki - od dużych dwustronnicowych po małe kropki czy kleksy. Pełne barw i szczegółów, idealnie uzupełniające treść i pozwalające spojrzeć na opowieść z zupełnie innej perspektywy, tak różnej od filmowej.
Harry Potter i Komnata Tajemnic rozkochał mnie w sobie za pierwszym razem i trwa to po dziś dzień. Teraz, dzięki ilustracjom, chyba jeszcze bardziej. Jim Kay rewelacyjnie sobie radzi ze swoim zadaniem, a Rowling nieustająco zachwyca przygodami i wartościami, które umieszcza w treści.
Żniwiarz. Czerwone Słońce
Wierzysz w duchy, demony i powstających z umarłych? Myślisz, że tego typu rzeczy już dawno poszły w zapomnienie razem ze słowiańskimi opowieściami? Nic bardziej mylnego, w książce Pauliny Hendel wszystkie te materialne i niematerialne zjawy dosyć mocno przeszkadzają w życiu nastolatki Magdy...
Jeszcze do niedawna Magda była zwykłą dziewczyną, pracującą w małej księgarni, jednak obecnie jej życie wygląda całkiem inaczej niż sobie to zaplanowała. Po ostatnich perypetiach Magda wraca do życia w innym ciele, zmienia się również jej charakter... Razem z Feliksem chcą odszukać i unicestwić Pierwszego, najbardziej niebezpieczną istotę z jaką przyszło im się mierzyć. Gdy trafiają na Mateusza, który po wydarzeniach z poprzedniego roku wyprowadził się z Wiatrołomu, we troje wyruszają na poszukiwania zaginionego żniwiarza. A na świecie z niewiadomych przyczyn pojawia się coraz więcej nawich.
Moje odczucia po pierwszym tomie były mieszane. Zresztą recenzję Pustej Nocy możecie znaleźć na stronie bardzo łatwo. Generalnie mimo całkiem fajnego stylu pisarskiego, mimo dopracowanej fabularnie historii, czuje lekki niedosyt, spowodowany głównie brakami w tworzeniu swojego fantastycznego świata. Przeszkadzało mi, że niektóre rzeczy są zbyt oczywiste, chętnie chciałbym zagłębić się w moce Żniwiarzy, poznać dokładne tajniki, jak się narodzili, jakimi siłami walczą z ciemną stroną mocy. Drugi tom był dla mnie nadzieją na małą zmianę, jednak muszę powiedzieć, że Paulina Hendel ściśle kontynuuje to, co zaczęła i niestety owe braki, o których mówiłem tu, czy przy okazji poprzedniego tomu, nadal są widoczne.
Faktycznie historia sama w sobie robi się nieco bardziej ciekawa, nie twierdzę, że przejście przez powieść było dla mnie męczące, czy nie zbyt miłe. Wcale nie o to chodzi, książkę czyta się naprawdę sprawnie i czas przy niej spędzony, nie jest czasem straconym. Jednakże aby wbić się na wyższy pułap literatury i móc stanąć obok Mai Lidii Kossakowskiej czy Anety Jadowskiej, trzeba dać nieco więcej. Fajnym przykładem dla mnie rozwoju jest Katarzyna Berenika Miszczuk, gdzie po swoich Wilkołakach, które w sumie są gdzieś na podobnym poziomie co Żniwiarz, stworzyła cykl Diablicy - już bardziej profesjonalny - a teraz, całkiem dobrą trylogię słowiańską. Można pisać lekko, a dobrze. Można stworzyć profesjonalne dzieło dla młodszych czytelników.
Mam szczerą nadzieję, że Paulina Hendel jeszcze mnie zaskoczy. Jest na dobrej drodze swojej literackiej kariery. Mimo wszystkiego tego, co napisałem powyżej, sięgnę po tom trzeci, bo jestem ciekawy jak zakończy się przygoda Magdy. Czekajcie zatem cierpliwie, bo zapewne pojawi się tu co nieco o zakończeniu serii.