Rezultaty wyszukiwania dla: Akurat
Zbuntowana księżniczka
Wybór Philipa, księcia Vittery, powoli dobiega końca. Elektryzuje to cały kraj, także jego, pozostającą w ukryciu siostrę. Bo oto dowiadujemy się, że książę nie jest jedynakiem, lecz ma siostrę! A ta siostra zasługuje na własną miłosną historię.
Niespełna 18-letnia Ewelina, dla przyjaciół Lina, źle znosi ograniczenia wynikające z życia w ukryciu i odosobnieniu. Nie czuje się dobrze z dala od rodziny, bo ma wrażenie, że ich nie obchodzi. Z niechęcią myśli o jej własnym wyborze, który czeka ją za rok. Nie ufa także swoim towarzyszkom, co do których ma wrażenie, że są przy niej tylko dla dworskich korzyści. Marzy, by choć raz wyrwać się na zwykły bal, potańczyć, być anonimową. Jedna decyzja zmienia przyszłe życie księżniczki, a nowo poznany, przystojny Logan wciągnie dziewczynę w wir wydarzeń, które wszystko zmienią.
W ten sposób rozpoczyna się niesamowita przygoda pełna porwań, zwrotów akcji i dramatycznych decyzji. Jedno jest pewne; życie Eweliny na pewno już nigdy nie wyda się jej nudne.
Zbuntowana księżniczka pozwala zobaczyć tę samą historię, ale z drugiej strony i nie mam tu na myśli tylko Eweliny. W każdym systemie, prędzej czy później, pojawią się spiskowcy czy buntownicy, którzy chcieliby ten system obalić. Dzięki Ewelinie, której uda się do tego środowiska przeniknąć, poznamy inne racje i przekonamy się, że nie ma tylko jednego punktu widzenia. Każdy ma swój punkt widzenia i uważa, że jest on słuszny i jedyny.
Czytając serię o wyborze jednak po cichu kibicowaliśmy Vitterze i jej władzom, choć karmili obywatelami kłamstwami. Dlatego też dobrze jednak, że autorka pokazała tę drugą stronę, bo jej istnienia negować jej absolutnie nie można.
Historia Eweliny jest historią o dorastaniu. Energiczna i nieco lekkomyślna księżniczka, która myślała tylko o tym, żeby wyrwać się spod kontroli dorosłych, zmienia się i dojrzewa. Jest gotowa poświecić się dla najbliższych i nie myśleć tylko o własnym szczęściu. Sprawy kraju i przyszłości Vittery stają się dla niej ważniejsze niż ona sama.
Zbuntowana księżniczka jest miłym i dobrym uzupełnieniem serii głównej. Przyjemnie było znowu spotkać Philipa, Tanię oraz ich przyjaciół.
Powieść z pewnością spodoba się fankom serii. Nie radziłabym jednak zaczynać znajomości ze światem Vittery od tej akurat powieści, bo zepsuje to suspens serii głównej i przeżyć Tani. To taka wisienka na torcie, gdy już skończymy całą serię.
Wołanie grobu
Osiem lat to kawał czasu, choć gdy sobie uświadomimy, jak dawno kogoś nie widzieliśmy, jesteśmy bardzo zdziwieni- to już tyle lat? Naprawdę? A minęło tak szybko, za szybko... Nie pamiętamy oczywiście zbyt wielu wydarzeń z tamtego okresu, chyba że coś na tyle nas zszokowało lub zainteresowało w inny sposób, że nawet po tak długim upływie czasu jesteśmy w stanie podać konkretną datę. Tę pewność miał doktor David Hunter, antropolog sądowy- osiem lat temu uczestniczył w poszukiwaniu ciał kobiet ukrytych przed ludzkim okiem przez sprawcę na torfowisku. Osiem lat temu miał jeszcze w miarę normalne życie prywatne. Teraz doktor Hunter wciąż pracuje jako antropolog sądowy, choć po tragicznej śmierci jego żony i córki nic nie jest takie, jak powinno. Dziwi się na wieść, że seryjny morderca, z którym stanął oko w oko podczas poszukiwań na torfowisku, zdołał uciec z więzienia. Jest jeszcze bardziej zdumiony, gdy policjant -a prywatnie jego znajomy z przeszłości- informuje go, iż psychopata z dużym prawdopodobieństwem będzie polował na tych, którzy nawet w najmniejszym stopniu uczestniczyli w śledztwie przeciwko niemu. Początkowo doktor David Hunter przyjmuje te rewelacje z pewną dozą sceptyczności; jednakże już kolejne wydarzenia jasno pokazują, iż ktoś z przeszłości wciąż o nim pamięta. Co nie do końca go cieszy.
Lata temu, jeszcze gdy byłam regularną użytkowniczką mojej miejscowej biblioteki, natrafiłam na książkę o ciekawym tytule- Wołanie grobu. Wtedy tematyka antropologii sądowej była dla mnie bardzo mętna, nieznana. Postanowiłam więc to zmienić i skusiłam się na serię wydawaną wówczas przez wydawnictwo Amber. I choć od tej chwili minęło wiele lat, to wciąż pamiętałam o Davidzie Hunterze. Teraz, gdy wydawnictwo Czarna Owca postanowiło ponownie wydać serię o tym antropologu sądowym, postanowiłam wrócić do tej historii jeszcze raz- aby się przekonać, czy nadal będę taka pełna entuzjazmu, podziwu i poniekąd uwielbienia dla pióra pana Simona Becketta. I wiecie co? Troszkę się zmieniło, choć wciąż z przyjemnością zanurzam się w kryminalne historie tego autora.
Osiem lat temu David Hunter towarzyszył stróżom prawa podczas próby odnalezienia miejsc pochówków ofiar zbrodni seryjnego mordercy- miał je wskazać sam sprawca, ogromny mężczyzna, który bez problemu mógłby skręcić kark nawet dorosłemu, a co dopiero nastoletniej dziewczynie. Na miejscu okazuje się jednak, że sprawca ma problem ze wskazaniem grobów, a całe "spotkanie" kończy się jego próbą ucieczki. Tym razem mu się nie udało, ale już osiem lat później owszem. Jednak w tym późniejszym okresie życie antropologa sądowego wygląda już zupełnie inaczej- stracił swoją ufność we własne decyzje, w drugiego człowieka. Choć całkowicie zatapia się w pracy, to gdzieś tam z tyłu głowy wciąż brzmią mu głosy zmarłych bliskich. Nieustanne poczucie winy sprawia, iż doktor David Hunter nie może znaleźć sobie miejsca, a jedyną próbą odkupienia -w jego mniemaniu- własnych win staje się szukanie sprawiedliwości dla tych, którzy trafiali na jego stół. Nie do końca wierzy, że ktoś mógłby przez tak długi czas pielęgnować w sobie urazę do niego, skoro na torfowiskach był bardziej obserwatorem niż tym, który kierował jawne wyrazy wrogości ku seryjnemu mordercy. Ale czy ktokolwiek z nas wie, co dzieje się w umyśle psychopaty? Telefon od kobiety, która wówczas także znajdowała się na miejscu wydarzeń tylko udowadnia mu, że być może znalazł się na celowniku...
Co prawda Wołanie grobu to czwarta część "przygód" naszego doktora, ale bez obaw, nie pogubicie się w wydarzeniach. Autor nawiązuje do tego, co działo się wcześniej, więc każdy, kto niefortunnie rozpoczął maraton z Davidem Hunterem od tomu innego niż pierwszy, nie poczuje tego aż tak dosadnie. Sama książka jest dosyć rozwlekła, nie mamy tutaj konkretnego, bieżącego śledztwa, lecz sprawę sprzed lat, gdzie bohaterowie muszą bazować na swoich wspomnieniach czy starych notatkach. Zresztą, nikogo nie zamordowano- dopiero może do tego dojść, choć na sumieniach wówczas obecnych na torfowisku osób wciąż zalega ta sprawa sprzed lat. Te ciała, które wciąż domagają się pochówku z prawdziwego zdarzenia. Wbrew pozorom w tym śledztwie tkwi o wiele więcej, niż mogłoby się wydawać. Może to nie skazany mężczyzna zamordował te kobiety... ? Niedopowiedzenia.
Nie powiem, książka przyciągnęła moją uwagę, acz trochę ze względu na sentyment do twórczości pana Becketta. Sama historia była trochę rozwlekła (jak już wspomniałam), lecz broniła się stylem pisarskim autora. Zresztą coraz częściej w thrillerach mamy do czynienia z przedstawicielami innych zawodów policyjnych, z antropologiem bardzo rzadko, tak więc można "przyjrzeć" się odrobinkę jego pracy- może nie akurat w tym tomie, ale w całej serii już na pewno. Jeżeli lubicie poznawać od podszewki działania policyjne antropologów i innych tego typu grup, to zapraszam do lektury książki. Myślę, że przypadnie Wam do gustu. Oczywiście polecam rozpocząć swoją podróż z Davidem Hunterem od tomu pierwszego!
Noc w bibliotece
„Noc w bibliotece” to nie pierwsza książka spod pióra Agathy Christie, w której pojawiła się kultowa już postać Miss Marple. Nie mam więc pojęcia, dlaczego to akurat na jej podstawie Dominique Ziegler i Olivier Dauger zdecydowali się stworzyć komiks. Być może było to ich prywatne upodobanie do właśnie tego konkretnego tytułu, ale ja mogę wyłącznie zgadywać. Ponieważ jednak na mojej półce stoją wszystkie powieści spod pióra wszystkie powieści Agaty Christie, z przyjemnością sięgnęłam również po komiksową adaptację.
Zarys fabuły
Rankiem przerażona służąca budzi państwo Bantrych, by oznajmić im okropną wiadomość. W ich bibliotece leży trup. Denatką okazuje się młoda kobieta. Szacowne małżeństwo jak najszybciej wzywa policję. Podejrzanych brak. Dorothy Bantry postanawia zadzwonić po swoją przyjaciółkę i sąsiadkę, Jane Marple, która jest seniorką o niespotykanym, niezwykle lotnym umyśle i uwielbia rozwiązywać wszelakie zagadki kryminalne. Czy i tym razem uda jej się odnaleźć winnego?
Moja opinia i przemyślenia
Scenariusz do tytułu „Noc w bibliotece” napisał szwajcarski pisarz, dramaturg i reżyser Dominique Ziegler, a rysunki wykonał Olivier Dauger, uznawany za najlepszego komiksowego rysownika lotnictwa („Ciel en ruine”).
Muszę przyznać, że twórcom komiksu udało się zachować fantastyczny klimat powieści Agathy Christie. Czarny humor, pojawiająca się znikąd Jane Marple i sceptyczne podejście Scotland Yardu doskonale nawiązują do swojego pierwowzoru. Również kreska wywołuje bardzo pozytywne wrażenie. Cały komiks jest w kolorze, przez co jeszcze przyjemniej się go czyta.
Wydanie jednak ma również swoje minusy. Największym z nich jest moim zdaniem bardzo sztywne, toporne tłumaczenie. Dodatkowo komiks przełożony został z języka francuskiego, a tłumacz zdecydował się w nim na anglojęzyczne wstawki. Nie mam pojęcia dlaczego. Podejrzewam jednak, że nie tylko przeze mnie są one tak bardzo negatywnie postrzegane.
To niestety już nie ta sama historia. Rozumiem, że adaptacje nie muszą być wierne, a komiks jest cienki i nie ma w nim tyle miejsca, co w książce, ale jednak mimo wszystko zabrakło mi paru kluczowych elementów. Dlatego myślę, że komiks można traktować jako dodatek, a nie zamiennik. Z pewnością jest to gratka dla fanów twórczości pisarki.
Podsumowanie
Spotkanie z komiksem na podstawie powieści Agathy Christie „Noc w bibliotece” w ogólnym rozrachunku uważam za udane. Gdybym miała na to jakikolwiek wpływ, na pewno zmieniłabym w nim kilka, szczególnie w polskim wydaniu. Ponieważ jednak wpływu nie mam żadnego, to po prostu cieszę się, że miałam okazję przeczytać taką przyjemną i doskonale narysowaną graficzną adaptację. To niesamowite, że dzieła Agathy Christie obchodzą już setne urodziny, a wciąż ani trochę nie tracą na popularności.
Zapowiedź: Wojna makowa
Kiedy jesteś sierotą wojenną świat ma dla ciebie głównie pogardę, odrzucenie, brutalność i ból. Czasem, jeśli akurat masz szczęście, obojętność. Jeśli natomiast do tego jesteś dziewczynką, szczęście ma twoja przybrana rodzina. Zawsze może ubić interes i sprzedać cię na żonę jakiemuś zamożnemu staruchowi.
Ugly Dolls
Niech żyją wyjątkowi, niezwykli, jedyni w swoim rodzaju! Poznajcie Paskudy – bohaterów nowej komedii dla całej rodziny, która udowadnia, że nie musisz być pięknym, żeby być wspaniałym!
Coraz rzadziej i mniej chętnie oglądam animowane historie. W ostatnim czasie stały się powtarzalne i bez polotu. Wciąż wałkują ten sam humor. Zaczęłam myśleć, że po prostu przy takim natłoku różnych premier ciężko jest stworzyć coś nowego i oryginalnego. Wtedy jednak trafiłam na „Paskudy” i musiałam zmienić zdanie o sto osiemdziesiąt stopni.
Zarys fabuły
Największym marzeniem Moxy, małej, różowej szmacianki, jest znalezienie swojego dziecka, które będzie mogła kochać ze wszystkich sił. Mimo że inne zabawki wmawiają jej, iż wielki świat nie istnieje, ona wciąż nie przestaje w to wierzyć i pewnego dnia wyrusza na wyprawę, by spełnić swoje sny. Wraz z przyjaciółmi trafia do perfekcyjnego świata pięknych lalek, które brutalnie uświadamiają jej, dlaczego do nich nie pasuje. Moxy jednak nie zamierza się poddać, zwłaszcza gdy stawką w grze staje się bezpieczeństwo jej najlepszych przyjaciół.
Moja opinia i przemyślenia
Opowiedziana w filmie historia jest niezwykle inteligentna i pozytywna. Alison Peck stworzyła ciekawy scenariusz z dobrym i wartościowym przesłaniem, które bez problemu trafi do dzieci, a być może nawet i do dorosłych. Fabuła nie nudzi, a w bajcie pojawia się też oczywiście nieco głupkowaty humor. Wszystko jednak trzyma się granic dobrego smaku, a to kolejna sprawa, która w ostatnich latach wcale nie jest taka oczywista.
Animacja jest bardzo ładna pod względem graficznym, ale to akurat nie wyróżnia jej z tłumu. Grafice komputerowej zawdzięczamy to, że ostatnio raczej nie ma brzydkich bajek. Kolorowy świat fabryki zabawek i jej okolic przyciąga wzrok, a jej mieszkańcu to wyjątkowo urocze paskudy. Na pewno nie jedno dziecko chciałoby mieć taką nietypową przytulankę. Pamiętam, że gdy chodziłam jeszcze do szkoły podstawowej, bardzo modne były takie dziwaczne trolle. Nie były śliczne, ale i tak wszystkie dzieci je uwielbiały.
Podsumowanie
Bycie sobą i podążanie własną drogą zamiast śladem innych to bardzo ważne sprawy. Szczególnie dla dzieci, które są wyjątkowo podatne na wpływy rówieśników. Dlatego właśnie warto pokazać im historię „Paskud”. Wraz z ważnym przesłaniem otrzymają też oczywiście całą masę doskonałej rozrywki. „Ugly dolls” to naprawdę sympatyczna animacja, którą polecam z całego serducha.
Film obejrzeliśmy dzięki platformie cineman.pl
Złote miasto
Trzy wężowe łodzie pełne wojowników z mroźnej, niegościnnej północy suną przez nurty wielkich rzek, aby dotrzeć ku słonecznym, piaszczystym brzegom południa.
Złote miasto, powtarzają wszyscy szeptem!
To tam, nad wodami mitycznego morza po drugiej stronie świata, wznosi się potężny gród, w którym z pewnością mieszkają bogowie. Ale ponad dachami Złotego Miasta gromadzą się ciemne chmury. Inne imperium, o wiele młodsze i bardziej głodne chwały, ostrzy sobie zęby, mogące bez trudu skruszyć wiekowe mury. Zbliża się oblężenie tak wielkie, że o podobnym nawet pieśniarze nie śmieli marzyć. Od wschodu nadciąga burza, a wraz z nią bitwa, która odmienić może losy całego świata.Przez skowyt wichru w olinowaniu, w trzasku przecinającej niebo błyskawicy i huku przetaczającego się ponad spienionymi falami gromu, słychać tylko jedno imię. Zahred.
Całkowite zaćmienie serca
Ach! Jakże ja kocham ilustracje spod pędzelka Marco B. Bucci’ego! To właśnie w głównej mierze nazwisko tegoż twórcy przyczyniło się do mojej fascynacji serią „Nomen Omen” i koniecznością zapoznania się z nią. Nie będę ukrywać, że i sam opis komiksu zachęcił mnie do lektury – pozycje fantastyczne pożeram zawsze z przyjemnością. Dodajcie do tego interesujący motyw achromatopsji, połączenia baśniowego świata z realnym, magię – to był wręcz przepis na sukces! A jednak czegoś temu dzieło zabrakło, a wręcz zabrakło dość sporo…
„Nomen Omen. Całkowite zaćmienie serca” jest z całą pewnością ucztą dla oczu i jestem przekonana, że niejeden miłośnik komiksu zachwyci się szatą graficzną tej serii. Jest dosłownie bajeczna i przemyślana, absolutnie pod każdym względem. Zastosowano w niej ciekawy zabieg – czytelnik wręcz doświadcza tu achromatopsji na własnej skórze – tak jak główna bohaterka, Rebecca, widzimy świat w szarych barwach i tak jak ona, dopiero gdy pojawia się magia, świat nabiera barw. A jest to nietuzinkowy świat – z jednej strony mamy zwyczajny Nowy Jork, a z drugiej baśniowy świat, pełen niebezpieczeństw oraz dziwaczności. Sama nasza misja okazuje się dość absurdalna, bowiem wyruszamy na poszukiwania serca, które skradziono Rebecce. Dosłownie, bowiem w „Całkowitym zaćmieniu serca” nie ma miejsca na wielką miłość – no, może poza tą pomiędzy mami głównej bohaterki (tak, wątku homo również tu nie zabrakło, a to zaledwie jeden z nich).
Atutem całości zdecydowanie są malownicze ilustracje i wykonanie, ale moją uwagę pochłonęły również intrygujące wizje bohaterki (akurat w jednej z nich traci wizje). Akurat ten element przedstawiony był doprawdy fenomenalnie, ponieważ do pozostałej części fabuły mam wiele „ale”. Wydarzenia przedstawione są bardzo chaotycznie, brakuje tutaj wyjaśnień wielu spraw, a niektóre zostają pominięte i zostawiają czytelnika ze zmarszczonymi brwiami i pytaniem „co u licha właśnie się wydarzyło?!”. I o ile lubię być zaskakiwana i w prozie, i w komiksach, tak tutaj zdecydowanie za często byłam zdziwiona – brakiem choćby drobnego wyjaśnienia. Być może najlepsze autorzy zostawili na później? Mam taką nadzieją. Drugą niezrozumiałą kwestią jest zachowanie głównej bohaterki – jest impulsywna i często działa bezmyślnie. Bardzo bezmyślnie. Najgorsze w tym jest to, że mimo jej głupiutkich poczynań i tak ją uwielbiam – jest kapitalnie bezczelna. Zupełnie jak ja. Ostatnią wadą pierwszego tomu „Nomen omen” jest humor. Miejscami jest zabawnie, ale większość dowcipu opiera się na aluzjach na temat seksu. Co prawda, na stronach komiksu nie brakuje odrobiny erotyki, ale nie gryzie ona w oczy tak bardzo, jak właśnie słabe, sprośne żarty. A fe! Wstydźcie się autorzy!
Krótko podsumowując, „Nomen Omen. Całkowite zaćmienie serca” to komiks warty uwagi. Pod wieloma względami można go pokochać, pod równie wieloma znienawidzić. Według mnie warto po niego sięgnąć, ponieważ - pomimo niedociągnięć - to pozycja niebanalna, fantastyczna i nawet przyjemna. Dla młodzieży i młodych dorosłych oraz miłośników oryginalnych komiksów pozycja idealna. Ja – mimo zgrzytów – z pewnością po kolejny tom sięgnę.
Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót
Wiele miast kryje w sobie tajemnice, wiele do dziś nie odsłoniło wszystkich kart i sekretów, które są wynikiem historycznych zawirowań. Wciąż, często przez przypadek, ludzie odnajdują prawdziwe skarby, ukryte głęboko w ziemi, w piwnicach czy strychach, między kartami posiadanych książek i często nie są nawet świadomi tego, na co natrafili i w jaki sposób może to zmienić ich życie. Czy właśnie to przytrafiło się znanemu przemyskiemu fryzjerowi, pasjonatowi historii swojego miasta? Czy natrafił na coś, na co nie był gotowy?
Przekonamy się o tym dzięki lekturze książki pt. „Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót” – mrocznej powieści z pogranicza powieści historycznej, kryminału i horroru. Autor, Stefan Darda, w opublikowanej nakładem Wydawnictwa Akurat książce, zabiera nas do Przemyśla, który odsłania przed nami swoje tajemnice, straszy, ale i zachwyca swoim pięknem. To lektura dla wszystkich wielbicieli powieści z dreszczykiem, pasjonatów historii, a także mieszkańców miasta Przemyśl i turystów, którzy również pokochali to miasto, lub też nigdy w nim nie byli – nie ma chyba większej zachęty.
Zdarzenie, które miało miejsce w Przemyślu, czyli samobójstwo znanego fryzjera Olgierda Langa, wstrząsa mieszkańcami. Szczególnie, że same okoliczności śmierci są dość niejasne, choć nie ma wątpliwości, że mężczyzna sam pozbawił się życia. Tyle tylko, że jeszcze kilka minut wcześniej przyjmował klientów w swoim zakładzie, po czym wszedł na górę do swojego mieszkania, napisał list pożegnalny, skrępował sobie ręce, jakby bojąc się, że w ostatniej chwili zmieni zdanie, po czym rzucił się z okna kamienicy, roztrzaskując o bruk na oczach klientów swojego salonu i przechodniów. I to wszystko w dniu, kiedy jego niesłusznie skazany siostrzeniec, którego niestrudzenie wspierał wierząc w niewinność chłopaka, opuszcza zakład karny…
Dla Jakuba Domaradzkiego, wyjście na wolność po blisko czterdziestu miesiącach spędzonych w zakładzie karnym, oznacza szansę na nowe życie. Tyle tylko, że nie spodziewał się tak tragicznych wiadomości, i to wówczas, kiedy był przekonany, że wujek po prostu zapomniał go odebrać z więzienia lub coś mu wypadło. Na jego śmierć nie był przygotowany szczególnie, że starszy pan, wciąż aktywny zawodowo, ze swoim zainteresowaniem historycznymi ciekawostkami, nie był typem chwiejnym emocjonalnie i daleko mu było do potencjalnego samobójcy.
Domaradzki jedzie do Przemyśla pełen wątpliwości związanych ze śmiercią Olgierda, podsycanych jeszcze przez dziwny, niezrozumiały list, który wuj zostawił na pożegnanie. Przypominająca bełkot szaleńca wiadomość ostrzega go, by nie szukał, ale tak naprawdę większość zdań w liście nie ma zupełnie sensu. Chyba, że stanowi szyfr, który Jakub usilnie będzie starał się odkryć. Okazuje się bowiem, że wuj w swojej wiadomości nawiązuje do jednego z najcenniejszych artefaktów, znajdującej się w Muzeum Ziemi Przemyskiej gemmy, magicznego amuletu o niezwykłej ponoć mocy. Mieszkańcy Przemyśla niechętnie mówią o swoim skarbie, nieco lękając się jego siły, ale są przekonani, że gemma czuwa nad ich miastem, strzegąc jego bezpieczeństwa.
Co jednak wspólnego ów XI-wieczny przedmiot ma ze śmiercią fryzjera? Czy legenda o istnieniu drugiej gemmy i siły, które amulety te są w stanie generować po połączeniu, jest prawdziwa? W jaki sposób wuj był w stanie wejść w posiadanie dużych pieniędzy? To tylko część pytań, które nasuwają się podczas lektury książki, która zaciekawia, wciąga, choć niestety wydaje się, że autor nie wykorzystał w pełni potencjału tkwiącego w tej historii. W powieści „Przebudzeniu zmarłego czasu. Powrót” wydaje się, że jest zbyt mało wszystkiego, poczynając od szczegółów samej opowieści i poszukiwań prowadzonych przez Jakuba, po ich mroczny aspekt.
Sporo jest co prawda luźnych nawiązań do przeszłości Jakuba, ale to aspekt historyczny powieści wydaje się być najbardziej niedopracowany, a szkoda. Zabrakło tu bowiem samej historii Przemyśla, zabrakło tym samym napięcia towarzyszącego tajemnicy kolejnym odkryciom, zabrakło wreszcie tego mroku i ogromnej siły rażenia, której spodziewamy się poznając legendę o bliźniaczej gemmie. Mimo tego, książka Dardy naprawdę zasługuje na to, by po nią sięgnąć, a następnie – kto wie – może nawet wybrać się do Przemyśla w poszukiwaniu jego tajemnic?
Wywiad z Aleksandrą Rumin
„Zbrodnia i Karaś” Aleksandry Rumin to brawurowo napisana, pełna absurdalnego humoru powieść, która łączy elementy kryminału z satyrą na środowisko uniwersyteckie. Zawrotne tempo, nieprawdopodobne zbiegi okoliczności i galeria bohaterów – z kotem Stefanem na czele – sprawiają, że nie można się od niej oderwać. Barwne perypetie wsysają niczym błoto na drodze do budynków UKSW przy ulicy Wóycickiego w roku 2006. Zapraszamy do lektury wywiadu z Autorką.
Cień - zapowiedź
Qole Uvgamut jest najlepszą poławiaczką cienia, substancji, która stanowi tajemnicze źródło energii.
Do załogi statku poławiaczy dołącza Nev. Nikt nie wie, że to dziedzic arystokratycznego rodu. Występuje w przebraniu, aby zdobyć zaufanie Qole i wykorzystać jej niezwykłe zdolności.
Wkrótce okazuje się jednak, że nie tylko Nev i jego krewni mają plany wobec dziewczyny. Rywalizujący ród również chce dopaść dziewczynę, ale w przeciwieństwie do Neva nie zamierza przebierać w środkach.
Po wymknięciu się z rąk wroga Quole zgadza się polecieć z Nevem do siedziby jego rodu i poddać się badaniom nad cieniem. Okazuje się jednak, że ród Dracorte’ów nie ma czystych intencji.