październik 05, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Akcja

środa, 06 czerwiec 2018 22:29

Łańcuch dowodzenia

„Łańcuch dowodzenia” to czwarty tom z cyklu Frontlines wydany przez Fabrykę Słów, cyklu świetnej militarnej fantastyki z pogranicza space opery, do której nie trzeba zachęcać wszystkich tych, którzy dotarli aż do tego tomu.

Akcja czwartego tomu rozpoczyna się dość zaskakująco, bowiem wbrew temu, czego się czytelnik spodziewał po zakończeniu tomu poprzedniego, od wydarzeń w obronie DZK przed Dryblasami, minął rok, a chorąży Andrew Grayson wylądował w Ośrodku Szkoleniowym Wspólnoty Północnoamerykańskiej Orem. Nasz bohater objął pieczę nad szkoleniem nowego pokolenia wojaków lub ujmując to w innej nomenklaturze, mięsa armatniego. Andrew wmawiając sobie, że ktoś musi wpoić młodzieży podstawowe umiejętności, które pomogą im przetrwać na polu walki, raczy się alkoholem, lekami nasennymi, od czasu do czasu widuje się z żoną, a tak naprawdę gnuśnieje i flaczeje. Dlatego też, gdy tylko nadarza się okazja nawiać z tego nudnego cyrku, ze słabo ukrywaną radością i zapalczywością, angażuje się w karkołomną akcję pościgu za zdrajcami, którzy porzucili ludzkość. Celem jest odebranie zagarniętego mienia wojskowego, które ma w przyszłości pomóc odbić Mars spod władzy Dryblasów.

„Łańcuch dowodzenia” podobnie jak „Ewakuacja” wydaje się być tomem przejściowym. Akcja jest znacznie bardziej stabilna i skupiona na etycznym wymiarze działań wojennych i problemach związanych z wykorzystaniem wojska przeciwko swoim. Przypomina to odwieczny problem moralny, który zapewne gnębi Amerykanów jeszcze od czasów wojny secesyjnej i jest nieodzownym problemem każdej wojny domowej. Równie trudnymi tematami są problemy związane z aprowizacją wojska w czasie długoletniej wojny, niedoskonałym, skróconym szkoleniem coraz młodszych rekrutów, nagłymi awansami kadry podoficerskiej, którą przydziela się do coraz trudniejszych zadań. Andrew Grayson, chorąży Fallon, sierżant Philbrick będą musieli zmierzyć się nie tylko z doraźnymi zadaniami i problemami na polu walki, ale również zderzą się z rozkazami dowódców, które nie zawsze będą zgodne z ich sumieniem. W tle wielkich rozgrywek wojskowej polityki rozgrywać się będzie prywatne życie Andrew i Halley, którzy zachowując wierność mundurowi, jednocześnie będą starali zachować również wierność swoim uczuciom.

„Łańcuch dowodzenia” niestety z dotychczasowych tomów zdaje się najsłabszym ogniwem w tym cyklu. Przed nami jeszcze co najmniej dwa tomy przygód Andrew Graysona i ludzkości walczącej o dominacje w kosmosie z Dryblasami. Pomimo że ten tom nie przyniósł niczego zaskakującego i powielił pewne motywy z poprzednich tomów, to nadal z niecierpliwością czekam na „Fields of Fire”, ponieważ wiem, że Marko Kloos, jak niewielu pisarzy, potrafi zaskakiwać czytelników.

Dział: Książki
poniedziałek, 04 czerwiec 2018 16:55

Detonator

Faris Iskander to człowiek, którego los nie oszczędza. Niespełna pół roku temu brał udział w wydarzeniach, które diametralnie odmieniły jego życie. Spotkania z policyjną psycholożką mają pomóc mu poradzić sobie z dręczącymi go co noc koszmarami, jednak on nadal czuje się, jakby stąpał na krawędzi. Aby pozbierać myśli, oddaje się bieganiu. Poranny trening przerywa mu informacja o morderstwie byłej narzeczonej, która dzień wcześniej próbowała odnowić znajomość z policjantem.

To nie koniec szokujących informacji tego dnia. Z miejsca zbrodni wyciąga go pilne zgłoszenie o zamachowcu przetrzymującym zakładników w Kościele Pamięci. Młody terrorysta nie chce rozmawiać z nikim innym jak tylko z Iskanderem. Szybko okazuje się, że to nie koniec przykrych niespodzianek, które czekają muzułmańskiego policjanta. Wkrótce swoją obecność zaznacza „Człowiek, który pragnął zemsty”. Kim jest? Czego chce od Farisa? Do czego, to wszystko doprowadzi?

Jeśli lubicie, kiedy akcja książki powoli nabiera tempa, tym razem na pewno się zawiedziecie. Tutaj nie ma chwili na odpoczynek, Faris wpada w tarapaty raz za razem. Ledwo zdąży złapać oddech, a już autorka pakuje go w kolejne kłopoty. Razem z policjantem wpadamy w wir zawiłych wydarzeń, bardzo niepomyślnych dla Iskandera. Jesteśmy świadkami, jak bardzo można dokopać jednemu bohaterowi powieści.

Kathrin Lange wie, jak zachęcić czytelnika. Prolog ukazuje Farisa obleczonego pasem szahida, trzymającego detonator w dłoni, po jego czole spacerują czerwone punkty laserowych celowników karabinów snajperskich. Po chwili przyjmuje pierwszy strzał. Ci, którzy znają już policjanta z pierwszej części pt. „40 godzin”, doskonale wiedzą, że on sam, przenigdy nie zdetonowałby bomby. Jak więc do tego doszło? Autorka pozostawia nas z tą niepewnością jeszcze przez pewien czas. Nie martwcie się jednak, książkę pochłania się błyskawicznie.

Fabuła jest dynamiczna, wydarzenia gnają do przodu, a to wszystko dzieje się w naprawdę krótkim czasie. Historię poznajemy z kilku perspektyw, również oczami pociągającego za sznurki Nieznajomego, zwanego także „Człowiekiem, który pragnie zemsty”. Sam ten tytuł sprawia, że chętniej się czyta, chętniej odszukuje tych skrawków informacji o tajemniczym mścicielu, jego tożsamości, czy chociażby pobudkach. Chcemy odkrywać jego tajemnice, jednak pisarka wie, co robi. Dawkuje odbiorcy te fragmenty, skąpi informacji, a czytelnik czyta niecierpliwie dalej.

„Detonator” to ciekawa propozycja, obejmująca nie tylko kryminalne zagadki, ale i skłaniająca do przemyśleń. Nie będę tu za dużo zdradzać, aby nie ujawnić zbyt dużo fabuły, po prostu przekonajcie się sami. Jest szybko, ciekawie i finalnie bardzo zaskakująco. Czego chcieć więcej?

Dział: Książki
środa, 30 maj 2018 00:09

Dylematy

Miałeś/ kiedyś sytuacje, gdy potrafiłeś podjąć najlepszej decyzji? Kiedy każde wyjście wydawało ci się na swój sposób niewłaściwe? Ach te dylematy! Życie jest ich pełne! A co Wy na to, żeby wypróbować ten mechanizm... w grze? Uważaj, ta rozgrywka może zupełnie zmienić twoje podejście do znajomych!

Gra „Dylematy” od wydawnictwa Rebel to już druga edycja tej intrygującej zabawy imprezowej. Za jej sprawą będziecie stawać przed (nie)moralnymi wyborami w gronie od 4 do 15 osób. Gracze powinni mieć co najmniej 12 lat oraz kwadrans wolnego czasu.

Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to ciekawe pudełko. W środku znajdziemy 216 kart podzielonych na cztery zestawy. Biały zawiera instrukcję oraz karty, którymi dysponują gracze (punkty oraz odpowiedzi). W zielonym znajdziemy karty z dylematami odpowiednimi dla osób powyżej 12 lat, pomarańczowym – 16, a czerwony – aż 18!

Przygotowanie do gry jest bardzo proste. Z białego zestawu wyjmujemy karty symbolizujące punkty oraz odpowiedzi. Każdemu z graczy dajemy dwie kart (po jednej z literą A i B). Wybieramy odpowiadający nam wiekowo zestaw i tasujemy zawarte w nim karty.

Zabawa ma kilka wariantów i dodatkowych zasad, omówię ten najbardziej podstawowy. Wszystkie zestawy (poza białym) zawierają zbiór dylematów. Każda karta stawia nas przed wyborem dwóch sytuacji. Najczęściej mamy na niej opisaną sytuację, a następnie dwie możliwości (oznaczone odpowiednio jako A i B). Pierwszy gracz wyciąga kartę dylematów i czyta jej treść na głos. Następnie każdy uczestnik wybiera odpowiedź, która jest mu najbliższa i kładzie kartę z tą literką przed sobą (jako zakrytą). Potem na trzy cztery wszyscy pokazują jakiego wyboru dokonali. Gracze, którzy wskazali najpopularniejszą odpowiedź, dostają po jednym punkcie. Następną kartę czyta kolejny gracz zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Wygrywa osoba, która jako pierwsza uzyska wynik pięciu punktów.

Tak, to jest cała mechanika zabawy. Jest tak prosta, że aż prosi się o liczne modyfikacje. Autorzy uwzględnili tę możliwość i zaserwowali nam kilka propozycji. Przykładowo można nagradzać tylko osobę czytającą pytanie, jeśli wskaże ona najpopularniejszą odpowiedź. Ta uniwersalność zasad jest ogromnym plusem tytułu, umożliwia dostosowanie zabawy do własnych potrzeb i oczekiwań.

Równie dobrze sprawdza się podział dylematów według kategorii wiekowych. Karty z grupy +12 to najbezpieczniejszy zestaw, którym można się bawić nawet z małymi dziećmi (można im przecież czytać pytania). Z kolei +18 to już bardzo odważne, czasami nieprzyzwoite sceny. Każdy, kto grał w karty pokroju „Loży szyderców” wie, że takie tytuły niekoniecznie nadają się do uniwersalnego użytku. Tym razem jest inaczej. Nieważne czy mamy w planach zabawę w rodzinnym gronie czy szalony wieczór panieński, ten tytuł zaoferuje nam karty na odpowiednim poziomie.

Co jest niezbędne do zabawy w „Dylematy”? Pewien rodzaj dystansu. Tej rozgrywki nie należy brać poważnie, ponieważ odpowiedzi często nie będą się pokrywać z naszą (potencjalnie) prawdziwą reakcją. Ale... nie o to chodzi! Tylko o dobrą zabawę! Jeśli w międzyczasie nawiąże się dyskusja, to świetnie, jednak podstawowym celem jest relaks. I pod tym względem tytuł sprawdza się wyśmienicie.

Kolejnym jego plusem jest świetna skalowalność. Nieważne, czy gramy w 4, czy 10 osób, wszyscy uczestniczą w rozgrywce. Nie ma dłużyzn, czy nudnego czekania na swoją kolej.

Czy jest co, co nie wyszło? Niestety tak, chociaż jest to tylko drobny minusik. Mianowicie... instrukcja! Tak samo, jak wszystkie dylematy umieszczona została na kartach. I tu pojawia się problem, poszczególne części nie mają numerów. Łatwo je pomieszać, pomylić modyfikacje z podstawowymi zasadami, przetasować z punktacją... Ja ostatecznie ściągnęłam PDF i miałam pewność, że czytam wszystko we właściwej kolejności.

„Dylematy” to gra, którą zdecydowanie warto mieć. Jest szybka, zabawna i pomysłowa. A dodatkowo sprawdza się w bardzo różnym gronie! Masz dylemat czy warto ją kupić? Pozwól, że rozwieję Twoje wątpliwości. Warto!

Dział: Gry bez prądu
środa, 23 maj 2018 15:51

Prowokacja

“Prowokacja” to czwarty tom anielskiej serii Amy A. Bartol, która porwała czytelników na całym świecie. Po bardzo słabym “Zobowiązaniu” autorka wraca do formy i prezentuje kilka świeżych pomysłów. Nie bazuje na rozwiązaniach z poprzednich tomów, akcja nabiera tempa (czasami za bardzo) i wreszcie do dobrze już znanych czytelnikom bohaterów dołącza kilku nowych.

Autorka w tym tomie zdecydowała się na przerwanie pewnego schematycznego wątku i zdecydowanie wyszło to na dobre. Historia nie jest przez to tak przewidywalna i irytująca jak wcześniej. Na pierwszy plan wysuwa się anielska natura Evie. Czytelnik w końcu może się dowiedzieć więcej o jej historii i rodzinie. Do akcji wkracza także kolejny bohater, który ugania się za Genevieve, co jest już lekko męczące. Można to jednak wybaczyć Amy A. Bartol, ponieważ na horyzoncie pojawia się tajemnicza Anja. Postać kluczowa dla fabuły. To bardzo charakterna bohaterka, której - w przeciwieństwie do Evie - nie da się nie lubić.

Najsłabszym elementem serii jest właśnie ona. Zbyt rozchwytywana, zbyt chwiejna i zdecydowanie zbyt idealna. Seria skierowana jest do nastolatek i młodych kobiet, które pragną przeżyć romantyczną czytelniczą przygodę, toteż główna bohaterka budzi ogromne zainteresowanie wśród mężczyzn. Niestety Bartol przesadziła z jej magnetyzmem i mocą oddziaływania na płeć przeciwną. Gdy tylko na horyzoncie pojawia się nowy bohater, czytelnik ma 100 % pewności, że zainteresuje się on Evie. Historia staje się przez to przewidywalna i momentami irytująca.

Na uwagę zasługuje akcja, której część rozgrywa się w Polsce, a konkretniej w Toruniu. To miły akcent, dzięki któremu polski czytelnik przychylniej spojrzy na “Prowokację”. Pojawiło się też kilka zwrotów w naszym ojczystym języku.

Cykl “Przeczucia” rozpoczął się fenomenalnie, jednak po ciężkostrawnym “Zobowiązaniu” można było odnieść wrażenie, że to już koniec dobrej passy autorki. “Prowokacją” Amy A. Bartol pokazała, że jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa w gatunku fantastyki dla młodzieży. Jej seria nie należy oczywiście do literatury ambitnej, jednak autorka ma w sobie coś, dzięki czemu jej książki czyta się jednym tchem. Lekki styl w połączeniu z ciekawym pomysłem uzależniają czytelnika, przez co wady przestają być istotne. To cykl, który polecić można bujającym w obłokach kobietom, które mają ochotę oderwać się od rzeczywistości. Nie do końca nadaje się dla młodszych nastolatek ze względu na sceny erotyczne.

Dział: Książki

Dom Wydawniczy REBIS weźmie udział w 9. Targach Książki w Warszawie, jednym z najważniejszych wydarzeń książkowych roku, które odbywają się w dniach 17-20 maja na Stadionie Narodowym w Warszawie. Serdecznie zapraszamy do odwiedzenia stoiska (86/D13), gdzie wydawca będzie prezentować nowości i bestsellery, a najważniejszą atrakcją będą spotkania z autorami!

wtorek, 15 maj 2018 14:51

Umwelt

Nic nie wskazywało na to, że ten dzień będzie czymkolwiek różnił się od poprzednich w życiu akurat tej staruszki; jak codziennie, odprawiając swój prywatny rytuał, wyszła o poranku na spacer z psem. Jednak TEGO dnia staruszka natrafiła na ciało młodej kobiety, całe skąpane we krwi. Do dochodzenia zostaje przydzielony Adam Berger, śledczy z rodzaju tych, którzy w swojej karierze widzieli już niemalże wszystko. Problem tkwi jednak w tym, że policja nie ma ani jednego świadka morderstwa, motyw sprawcy jest zupełnie nieznany, a na ciele nie pozostawiono żadnych biologicznych śladów. Jedyną ukrytą wiadomość stanowi skrzętnie ukryty w kieszeni ofiary motyl, jeden z tych, które widujemy na co dzień. Berger, grzebiąc w przeszłości zamordowanej, a tym samym szukając jakichkolwiek powodów jej śmierci, dowiaduje się jedynie o jej dawnym związku. Kilka lat wcześniej zmarła była w związku z mężczyzną, który popełnił samobójstwo, wjeżdżając na tory w miejscu, z którego ucieczka była niemożliwa. Mężczyzna przecież nie żyje, więc jedyny sensowny trop od razu zostaje odrzucony. Ale... czy ówczesne śledztwo na pewno zostało przeprowadzone tak, jak powinno? Czy może zmarli kierują losem żywych zza grobu... ?

Nie ma nic lepszego, niż intrygujący opis z tyłu książki; Umwelt proponował nam zanurzenie się w historii, którą poznajemy z dwojakiej perspektywy- prowadzącego śledztwo Adama Bergera, wciąż przeżywającego prywatną tragedię oraz Tomasza Witkowskiego, powoli pnącego się po szczeblach kariery młodego lekarza. Witkowski cierpi na dziwne zaburzenie, miewa halucynacje i koszmarne sny, przez co twierdzi, iż wie o zbrodniach nim zostaną one dokonane. W tym momencie zaczęłam się spodziewać, że doświadczony śledczy oraz detektyw- amator połączą siły, by wspólnie dojść do sedna, odnaleźć mordercę. A jednak pan Żarski miał zupełnie inny pomysł, i bardzo dobrze!

Dla usprawnienia oraz niejako ułatwienia nam zagłębiania się w historię morderstw, autor "oddzielił" rozdziały z perspektywy dwóch wspomnianych bohaterów. Perpektywa Tomasza Witkowskiego napisana została kursywą, co w coraz szybszym biegu śledztwa naprawdę stanowi spore udogodnienie dla czytelnika. Jednak w pewnym momencie, już pod koniec i tak się pogubiłam. Miałam pewne podejrzenia co do tej postaci (zresztą pan Żarski sam zostawia nam dość wyraźny trop) i jak się okazało, bardzo się nie pomyliłam.

Dwojaka perspektywa to niejedyny pozytywny aspekt owej lektury; wraz z śledczym Bergerem możemy doszukiwać się symboliki w pozostawionych przy ciałach motylach. Przewija się tam również tytułowe określenie Umwelt, dotyczące tego, jak dana jednostka postrzega otaczający ją świat. Umwelt jest wewnętrznym postrzeganiem przestrzenno-czasowej rzeczywistości przez organizm. Na samym początku należy rozróżnić otoczenie (Umgebung) a Umwelt. Otoczenie to nic innego jak każdy organizm będący obiektem umieszczonym w owym otoczeniu, zaś Umwelt jest projekcją środowiska wytworzoną wewnątrz nich przez nie same. Każdy z nas posiada swój wyjątkowy, specyficzny Umwelt, a więc sposób w jaki odbiera otaczający go świat. Krótka lekcja, ale jakże ciekawa! 

Autor miał ciekawy pomysł na fabułę, akcja toczyła się zgrabnie, zaskakując nas coraz to nowszymi poszlakami. W powietrzu łatwo było wyczuć zapach tajemnic, których to rozwiązania byliśmy już o krok wraz z Adamem Bergerem. Jednak albo mi coś umknęło, albo zabrakło konkretnego motywu sprawcy. Owszem, kolejne ofiary były wybierane nieprzypadkowo, ale powody uznałam za dość... mgliste. Brakuje źródła, krzywdy własnej czy innego rodzaju powodu, dla którego sprawca zdecydował się ukarać te a nie inne osoby. 

Umwelt czyta się sprawnie, zaś stworzona przez pana Żarskiego rzeczywistość wciąga na tyle, że podczas lektury nie umiera się z nudów. Godna polecenia książka dla osób, które lubują się w historiach z drugim dnem.

Dział: Książki

Z okazji premiery książki Wirus (powieść dla czytelników 18 +), Graham Masterton odwiedzi Polskę! Spotkania premierowe odbędą się podczas tegorocznej edycji festiwalu Apostrof, PYRKONU oraz podczas Warszawskich Targów Książki!

„Assassin’s Creed Origins. Pustynna przysięga” to prequel wydarzeń zaprezentowanych w grze wydanej pod tym samym tytułem. Jest to też gratka dla fanów twórczości Olivera Bowdena i całej jego serii o Bractwie Asasynów. Akcja powieści rozgrywa się w 70 roku przed naszą erą, kiedy to po egipskiej ziemi krąży bezwzględny zabójca. Jego misją jest wyplenienie wszystkich Medżajów, członków starożytnej organizacji opartej na więzach krwi. Swoje zadanie wykonał już niemal w pełni, pozostało tylko dwóch. Jednym z nich jest opiekun miasta Siwa, który nagle wyjeżdża i pozostawia w mieście swojego syna Bayeka. Chłopak nic jednak nie wie o swoim dziedzictwie i grożącym mu niebezpieczeństwie...

Choć mam na półce wszystkie części serii „Assassin’s Creed”, to udało mi się przeczytać zaledwie dwie z nich. Jednak na tyle spodobał mi się motyw Asasynów i ich tajemnego Bractwa, że z pewnością pochłonę niebawem całą resztę. „Pustynna przysięga” nie skupia się jednak na tych zabójcach, których znamy. Tutaj pojawia się kwestia Medżajów, strażników miast, grobowców czy innych istotnych zabytków kultury czy też samych granic. To protektorzy całego Egiptu. Byli oni bardzo cenieni przez faraonów, a ojciec Bayeka i sam Bayek są ostatnimi przedstawicielami tej organizacji. Ktoś jednak na nich poluje i jest gotów z zimną krwią pozbawić ich życia. Bez mrugnięcia okiem. Choć ojciec Bayeka, Sabu, jest świetny nie tylko w swoim fachu, ale także w pozostawaniu w ukryciu, to zabójca depcze mu po piętach. A Bayek? Bayek to jeszcze naiwny dzieciak, który owszem, chce pójść w ślady ojca, ale długa droga przed nim.

Z związku z moją niepohamowaną miłością do Starożytnego Egiptu, książka ta wywarła na mnie bardzo przyjemnie wrażenie. Choć daleko jej do typowego motywu Asasynów, to mimo wszystko znakomicie było poznać ich początki. Choć Bowden nie skupiał się na tym, aby w nadmierny sposób zaprezentować miejsce akcji, to i tak można to wyraźnie odczuć. Kwestia kultury, miejskiego życia czy wiary w bogów jest obecna na każdym kroku, bo stanowi nieodłączny element rozgrywających się wydarzeń. Bayek odkrywa swoje dziedzictwo i wyrusza tropem ojca, aby szkolić się na Medżaja. Towarzyszy mu przyjaciółka Aya, a po drodze napotyka zarówno sprzymierzeńców, jak i wrogów. Pojawiają się nowi towarzysze broni, ale także Ci, którzy nie są przychylnie nastawieni. Samo życie, prawda?

Spotkałam się z opiniami, że gdy sięgamy po tę książkę bez znajomości gry, to nic z niej nie zrozumiemy. Błąd! Zrozumiemy wszystko, bo jest dobrze skonstruowana. Być może nie zagłębimy się w tę historię tak, jakby to miało miejsce przy połączeniu lektury i gry, ale mimo wszystko jest to dopracowana od początku do końca, pełnowymiarowa powieść, z dobrze wykreowanymi bohaterami i wciągającą fabułą. Z przyjemnością śledziłam losy Bayeka, dałam się ponieść tej historii i zaciekawił mnie sam motyw Medżajów. Brakowało mi tylko tego powiązania z Asasynami, ale może to właśnie jeden z tych elementów, który wyjaśnia się w grze? Kto wie. Mogę tylko snuć podejrzenia, że Medżajowie byli prekursorami Asasynów, a Bayek był ostatnich Medżajem i być może pierwszym Asasynem.

Książka jest napisana w specyficznym dla Bowdena stylu – niby lekkim, ale nie jest to taki banalny i prosty język, który zniechęcałby do lektury. Bohaterowie sprawiają wrażenie sympatycznych i bardzo dobrze jest zaprezentowana ta różnica wieku i życiowego doświadczenia. Ci młodzi są pełni wiary i nadziei, bywają naiwni i dają się łatwo podejść, ale ci starsi, niezależnie od tego czy jest to Sabu, czy ścigający go zabójca, to mężczyźni doświadczeni przez życie, ostrożni, twardo stąpający po ziemi i niesamowicie uważni. „Assassin’s Creed Origins. Pustynna przysięga” to książka godna uwagi, niezależnie od tego, czy znamy serię „Assassin’s Creed” czy nie. To po prostu bardzo przyjemna lektura, która być może nie wymaga od czytelnika ogromnego zaangażowania, ale wciąga i ciekawi.

Dział: Książki

Seria „Millenium” już od dawna chodziła za mną. Wszyscy o niej mówili, wszędzie było jej pełno. Zdarzyło się kilka razy, że nawet w autobusie słyszałam dyskusję na jej temat! W końcu – choć raczej z thrillerami i kryminałami jestem na bakier (poza twórczością Agathy Christie) - postanowiłam zapoznać się bliżej z cyklem Stiega Larssona. Zaczęłam od komiksów „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, by niedługo później, zaintrygowana nimi do głębi, sięgnąć po wydanie książkowe i... pluć sobie w brodę, że nie czytałam wcześniej powieści tego autora!

„Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to przeszło 600-stronnicowa cegiełka, którą – mimo pokaźnego rozmiaru – połknęłam dosłownie w dwa wieczory. Fabuła powieści przemyślana jest w każdym najdrobniejszym detalu, choć nie będę ukrywać, że końcówka nieco mi się dłużyła. Autor potrafi zszokować i przerazić czytelnika, prowadząc go przez mroczne meandry ludzkiej psychiki, niegodziwości. Wciąż nie mogę wyrzucić z głowy brutalnego gwałtu opisanego na kartach tej powieści. Był on tak realnie zobrazowany, że – choć od lektury „Mężczyzn...” minęło już trochę czasu – na samo wspomnienie tego wydarzenia, ciarki przechodzą mi po plecach! Styl pisarski Larssona również miał na to wpływ – jest nietuzinkowy i jak najbardziej zrozumiały dla czytelnika, a nie brakuje tutaj odrobiny wiedzy z zakresu psychopatologii.

Rzeczywiste, naturalne opisy i świetne pióro Larssona, nie są jedynymi zaletami pierwszego tomu „Millenium”. „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” mają ich znacznie więcej. Największym atutem tej książki jest postać Lisabeth Salander. Ta bohaterka od razu zauroczyła mnie swoim niebanalnym stylem bycia i – prawdę mówiąc - całą swoją osobą. Rzadko kiedy nawiązuję taką więź z postacią literacką, jaką połączyłam się akurat z nią. Bardzo przeżywałam (i wciąż przeżywam!) każde wydarzenie, w którym brała udział. Pozostali bohaterowie również zostali ciekawie wykreowani, ale Lisabeth... Lisabeth po prostu wszystkich przyćmiła!

Spodobała mi się również tajemniczość Larssona, jego drobne niedopowiedzenia, ciągłe budowanie napięcia i zrównoważone prowadzenie głównego wątku. Autor stale mnie zaskakiwał i zdecydowana większość rozwiązań, których się spodziewałam... była zupełnie inna. Zresztą, wartka akcja i mnóstwo zagadek sprawiły, że szybko przestałam próbować przewidywać jego posunięcia, a zaczęłam zwyczajnie czerpać przyjemność z czytania. „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” okazali się dla mnie prawdziwą ucztą literacką!

Nie bez powodu Stieg Larsson odniósł ogromny sukces. Od jego twórczości nie można się oderwać, jest trochę jak narkotyk. Mroczne i nieprzewidywalne śledztwo, liczne tajemnice, znakomicie wymalowani bohaterowie, realistyczne opisy – to wciąż nie wszystko, co ten autor ma do zaoferowania w „Mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet”. Polecam tę książkę każdemu, a szczególnie osobom, które nie przepadają za thrillerami i kryminałami. Jestem pewna, że ta powieść zachęci Was do zapoznania się z tymi gatunkami bliżej, tak jak i mnie do nich przekonała.

Dział: Książki
czwartek, 10 maj 2018 17:08

Spiżowy gniew

Nazwisko Michała Gołkowskiego kojarzy się przede wszystkim z postapokalipsą, zarówno tą spod znaku Zony, jak i tą bardziej fantastyczną, bądź jak niektórzy wolą, tradycyjną, czyli z Komornikiem. W międzyczasie pojawiły się jeszcze inne książki, jako że pisarz płodny jest, aż miło, a i poeksperymentować lubi. W jednej z najnowszych powieści wziął na warsztat fantasy, czyli klimaty zgoła dla siebie nietypowe. Co z tego wyszło? Dużo walk, jeszcze więcej trupów i świetnie wykreowany bohater, a przede wszystkim zaskakująco dobra i mocna lektura.

Nadszedł z pustyni i zmienił historię dwóch królestw. Człowiek o wielu talentach, ogromnej wiedzy i umiejętnościach. Człowiek znikąd, bez przeszłości, bez rodziny, bez zahamowań i nigdy nie targany wątpliwościami. Ale czy na pewno człowiek? Jakie tajemnice kryje Zahred i jaki naprawdę jest jego cel?

Mimo że lubię twórczość Michała Gołkowskiego, po lekturze ostatniego tomu Komornika miałam pewne wątpliwości, czy nie zaczął rozmieniać się na drobne. Liczba wydawanych przez niego książek zaczyna niebezpiecznie blisko zbliżać się do rekordów bitych przez pewnego znanego polskiego pisarza, a to – jak wiadomo ilość rzadko przekłada się na jakość. Tym większych zaskoczeniem okazał się Spiżowy gniew, który wciąga od pierwszych stron i tak trzyma czytelnika w szachu aż do samego końca.

Zaczyna się mocno, bo od postaci żywego trupa toczonego przez larwy much. Ten motyw przewija się zresztą przez całą powieść, dlatego z góry trzeba ostrzec, że dla osób o wrażliwych nerwach i żołądkach lektura może się okazać pewnym wyzwaniem. Podobnie przedstawia się kwestia przywiązywania się do poszczególnych bohaterów. Podobnie jak Zahred, Gołkowski nie ma skrupułów by pozbyć się niektórych postaci, mimo że do pewnego momentu wydawały się odgrywać zbyt istotną rolę na taki zabieg. I bardzo dobrze, pewność, że wszyscy doczekają happy endu, odbiera każdej lekturze element zaskoczenia i niepewności.

Na plus zdecydowanie zalicza się także czas, w jakiej umiejscowił akcję autor. Okolice epoki brązu i cywilizacje nawiązujące do starożytnych, znanym nam z naszej historii, są smaczkiem ostatnio dość rzadko wykorzystywanym przez twórców fantasy, lubujących się raczej w quasi średniowiecznych klimatach.

Chociaż akcja toczy się wokół kilkorga postaci, to Zahred przede wszystkim przyciąga uwagę – zarówno pozostałych bohaterów, jak i samego czytelnika. Wymyka się schematom, knuje i działa w jedynie własnym interesie, a przy tym ma w sobie coś, co człowieka ujmuje, mimo całej brutalności i okrucieństwa, jakimi znaczy swoją drogę. Interesująco przedstawia się także młodziutka księżniczka Sarsana, czego niestety nie można powiedzieć o jej bracie – stuprocentowym idiocie (taki jednak miał być, więc jego kreacja w pełni się udała).

Zakończenie pozostawia autorowi otwartą furtkę, lecz jednocześnie książka stanowi zamkniętą, zgrabną całość. Wprawdzie kilka wątków aż prosi o rozwinięcie i zaspokojenie ciekawości czytelnika, ale też pewien niedosyt nie jest tu wadą. Czasem łopatologiczne wykładanie na stół wszystkich kart psuje budowany klimat i wydźwięk powieści, dlatego lepiej pozostawić niektóre kwestie wyobraźni odbiorcy.

Jedyne, co mi się nie spodobało to kwestia kazirodczego związku królewskiego rodzeństwa. I nie chodzi o samo wykorzystanie tego motywu, pojawiał się on już chociażby w Pieśni Lodu i Ognia R.R. Martina, a i historia zna liczne tego typu przykłady. Zwłaszcza gdy mowa o historii starożytnej, a przecież w tych czasach toczy się akcja. Problemem jest wiek Sarsany. O ile potrafię sobie wyobrazić wyuzdaną i wyzbytą zahamowań nastolatkę (szczególnie że w tym czasach była już uznawana za kobietę), o tyle nie jestem w stanie uwierzyć w dziesięciolatkę, która uwodzi brata. To już jest co najmniej niesmaczne. Dobrze, że przynajmniej autor oszczędził nam opisu i ograniczył się do wzmianki, kiedy relacje miedzy rodzeństwem zmieniły swój charakter. A przecież można było przesunąć to o kilka lat, prawda?

Gdyby nie ten szczegół, książkę można by uznać za wzorcową. Czyta się ją świetnie, akcja wciąga, a bohaterowie i ich działania nie pozostawiają czytelnika obojętnym. Jednym słowem, jest moc!

Dział: Książki