„Małżeństwo jest jak scenariusz. Liczy się każdy dialog”.
Fantastycznie spędziłam czas z książką, mocno zaangażowałam się, nie podejrzewałam, że będzie to aż tak wyśmienita przygoda. Jakże musiałam rozruszać szare komórki, aby próbować podchwycić prawdę i dotrzeć do jej sedna. Jakże musiałam uruchomić pokłady empatii, aby zrozumieć, co działo się w duszach i sercach bohaterów. Jakże musiałam się otrząsać, aby nie dać się omamić manipulacji i iluzji. Javier Castiloo zachwycił pomysłem na fabułę, nieoczywistą, wymykającą się schematyczności, momentami cierpką aż do bólu, trudną do przyswojenia w aspekcie motywów i zachować bohaterów. Tu nic nie było takim, jakim na pierwszy, drugi, czy nawet trzeci, rzut oka się wydawało. Im głębiej wchodziłam w intrygę, tym bardziej doceniałam jej złożoność, wielowarstwowość i krętość. Czarne nagle zmieniało się w białe i odwrotnie, biel coraz intensywniej przyjmowała odcienie czerni.
Postaci wymykały się interpretacji, co zaskakujące, obdarzałam się je zarówno sympatią, jak i antypatią. Do końca nie mogłam być pewna ich losów. Autor wyjątkowo sprytnie podsuwał materiał do zabawy w domysły i przypuszczenia, dostarczał dowodów do wydania wyroku na bohaterach, ale za chwilę całkowicie zmieniał obraz sytuacji, podsuwał tropy do moralnych i etycznych ocen, aby za jakiś czas całkowicie skołować czytelnika. Dostrzegałam niekiedy powierzchowne brzmienie akcji, lecz absolutnie nie odmówiłam jej logiczności, powiązania z całością, a nawet realności. Dlatego zupełnie nie przeszkadzało, wyśmienicie wpisywało się w klimat całości, ciężki, duszny i mroczny. Nie było idealizowania, przypisywania sztucznych cech, a odwoływanie się do najbardziej mrocznej i obrzydliwej sfery ludzkiej natury. Zewnętrzne wizerunki kłóciły się z wewnętrznymi, lecz to sprawiało, że z uwagą i entuzjazmem wnikałam w pobudki i postawy. Fantastycznie zrelaksowałam się przy tej powieści, wybornie przemyślana, pozytywnie zakręcona, nieunikająca niewygodnej prawdy o człowieku i daleko idących konsekwencjach nawet najdrobniejszych czynów. Finałowa odsłona wpisała się w pazur bezwzględności i niewzruszoności, co mnie bardzo odpowiadało.
Ryan i Miranda byli małżeństwem przeżywającym kryzys, zarówno w życiu osobistym, jak i zawodowym jako scenarzyści. Wydawało się, że już nic nie mogło ocalić ich związku, jedyną szansą pozostawała terapia i weekendowy wyjazd we dwójkę. Jednak, kiedy mężczyzna dotarł do odludnej leśnej chatki, zamiast żony trafił na ślady przemocy. Miranda zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. W sprawę poszukiwań włączyła się policja, a Ryan natychmiast stał się pierwszym podejrzanym. Następnego dnia śledczy odnaleźli, niedaleko miasteczka Hidden Springs, zwłoki młodej kobiety. Od tej chwili podążałam dwoma ścieżkami narracji, tym, co działo się obecnie, i tym, co miało miejsce czterdzieści lat wcześniej. Wszystko kręciło się wokół filmu „Wspaniałe wczorajsze życie”, w reżyserii ekscentrycznego Jamesa Blacka, stojącego na szczycie sławy i uznania w filmowym środowisku, mentora i przyjaciela Ryana. Koniecznie muszę spotkać się z innymi książkami Javiera Castillo, odpowiadał mi typ pazura pisarskiego, szczególny klimat i nieprzejednanie wobec bohaterów.