listopad 22, 2024

środa, 16 wrzesień 2015 18:18

Angelfall. Penryn i kres dni Wyróżniony

By 
Oceń ten artykuł
(1 głos)
  • Autor: Susan Ee
  • Tytuł oryginału: Angelfall. End of Days
  • Seria: Angelfall
  • Tom: 3
  • Wydawnictwo: Filia
  • Gatunek: powieść fantasy
  • Data wydania: środa, 02 wrzesień 2015
  • Ilość stron: 363
  • ISBN: 9788380750227
  • Oprawa: miękka
  • Ocena: 4/6
  • Patronat: Patronat

Podobnie jak wielu innych czytelników na finałowy tom Angelfall czekałam niecierpliwie i skrupulatnie odliczałam dni. Spekulowałam sobie po cichu, jak zakończy się cała historia i jak ułożą się losy bohaterów. Kiedy wreszcie książka trafiła w moje ręce, czytałam dopóki nie dotarłam do ostatniej strony. Po mocnym, wręcz epickim zakończeniu drugiego tomu, w którym Penryn archanielskim mieczem dokonała niemożliwego, a mała Paige stała się przywódczynią piekielnego roju szarańczaków, spodziewałam się równie mocnej kontynuacji. Czytać skończyłam wczoraj i muszę przyznać, że mimo iż emocje opadły, uczucia co do finałowych rozwiązań nadal mam mieszane.

Po opuszczeniu Gniazda, Pernyn, Raffe i Paige szukają schronienia, w którym mogliby się zastanowić co dalej i odsapnąć chwilę po tym, co niedawno przeszli. Bohaterowie chcą się udać do kryjówki ruchu oporu, by tam przy pomocy człowieka zwanego Doktorkiem, spróbować cofnąć skutki operacji przeprowadzonych na małej Paige i Raffem. Doskonale zdają sobie też sprawę, że ostateczna walka z chorobliwie ambitnym Urielem i jego podwładnymi dopiero ich czeka i że nie będzie łatwa. Co zrobić, by anioły wróciły tam, gdzie ich miejsce, a ludzie mogli znowu żyć bezpiecznie i spokojnie? Czy w zniszczonym Świecie Po, jest jeszcze miejsce na planowanie przyszłości, nadzieję i miłość? Czy drogi córy człowieczej i archanioła rozejdą się na zawsze, czy może przypadkiem znajdzie się jedna wspólna?

Powieść zaczynałam czytać z wielkim entuzjazmem, bo jak już mówiłam, świat wykreowany przez Susan Ee zachwycił mnie, a historia Penryn i Raffego nie pozwoliła o sobie zapomnieć. Spodziewałam się spektakularnych walk, dramatycznych wyborów, tragicznych rozwiązań, słowem myślałam, że jedno bum, będzie gonić kolejne.
Jednak już sam początek książki jest dość statyczny. To można jeszcze zrozumieć, bo wiadomo, że po walce trzeba odpocząć i zebrać na nowo siły, ale z biegiem kolejnych rozdziałów wcale nie robiło się ciekawiej. Początkowo bohaterowie nie mają pomysłu, jak pokonać Uriela. Penryn, jako zwykłej dziewczynie można to wybaczyć, bo jest przecież młoda, ale Raffemu, który jest tak zaprawionym w bojach wojownikiem, trochę się dziwiłam. W końcu, jakby przypadkiem, pomysł się pojawia, ale też nie wychodzi on od anioła.

Sama wyprawa do Otchłani i to co tam się dzieje, to najlepsze fragmenty książki i w tym miejscu naprawdę można pogratulować autorce wyobraźni. Piekło w jej wydaniu jest przerażające i wreszcie widać, że najbardziej niszczy od środka i psychicznie, a nie tylko pod kątem zadanych razów, czy przebytych tortur. Tę samą pomysłowość widać w tworzeniu apokaliptycznych bestii.
Drugim plusem są byli członkowie oddziału Raffego. Ich dialogi i wzajemne relacje przyjemnie się obserwuje i o nich czyta.

Z resztą powieści jest już nieco gorzej. Przede wszystkim zawiodła mnie oszczędność opisów relacji Penryn/Raffe. W części drugiej ich stosunki uległy zmianie i gołym okiem było widać, że tych dwoje ma się ku sobie. W finałowej części Raffe na nowo się dystansuje, a potem tych wspólnych chwil jest bardzo mało. Wyglądało to trochę tak, jakby autorce zabrakło pomysłów, jak pokierować tą relacją, bo jak wymyślić niebanalne zakończenie dla śmiertelniczki i anioła, nie unikając przy tym kiczowatości i nadmiernego słodzenia? W rezultacie otrzymujemy kilka pocałunków i parę zabawnych dialogów, prawda jest jednak taka, że jak na tego typu historię, to o wiele za mało. Z drugiej strony, gdyby miłość mierzyć wagą czynów, a nie słów, finałowa decyzja bohatera faktycznie byłaby niezłym miernikiem jego miłości.

Zaskakuje samo rozwiązanie konfliktu. Spodziewałam się wielkiej, krwawej bitwy, a wyszło, jak wyszło. Nie wiem, skąd wzięły się ten pośpiech i skrótowość, ale jak na zakończenie trylogii, powinno być tego dużo więcej, dokładniej, z większą głębią.
To dlatego po zakończeniu lektury, odczuwam spory niedosyt. Ta historia jest przecież super i ma potencjał. Sam motyw aniołów przeciwko ludziom elektryzuje, gdy tylko się o nim pomyśli. A jednak nie jest to takie zakończenie losów bohaterów, jakiego oczekiwałam. Odebrałam to trochę tak, jakby autorka bała się ubrudzić swoim bohaterom ręce. Kilka razy było tak, że już coś mają zrobić, ale w ostatniej chwili się wycofują. W świecie spełnionej apokalipsy trudno przecież o zachowanie żelaznych zasad i sedna człowieczeństwa. Gdy wychodzi na wierzch wola przetrwania, czasem robi się coś wbrew zasadom. Tutaj niestety tego zabrakło.
Dlatego, choć cieszę się, że to już koniec, to trochę mi żal, że akurat taki to koniec. Za słabo zaakcentowany i taki jakby blady. Żeby była jasność, ta trylogia zasługuje na uwagę, ale sam finał takim, jakim go przedstawia autorka, jest dla mnie zbyt powierzchowny. A szkoda, bo mogło to być naprawdę widowiskowe i głośne bum.

Czytany 2155 razy