marzec 16, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: sci fi

wtorek, 30 czerwiec 2015 13:50

Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem

Modę na wampiry, już w XIX wieku, zapoczątkował Bram Stoker, swoją powieścią zatytułowaną „Drakula". Teraz, w ciągu kilku lat, trend został odnowiony i pojawiają się coraz to kolejne książki. Dzieci nocy nie są już jednak tym, czym były kiedyś. Teraz, obok pijących krew morderców, pojawiają się ludzie, obdarzeni po prostu jakąś nadnaturalną siłą lub, jak w popularnej grze RP „Wampir: Maskarada" – wampirza arystokracja.

„Kolacja z wampirem" jest pierwszą częścią cyklu o „Mrocznych Bohaterkach" autorstwa Abigail Gibbs, która zaczęła ją tworzyć mając zaledwie piętnaście lat. Pierwsza publikacja historii miała miejsce w Internecie. Jej popularność jednak rosła tak szybko, że agenci odnaleźli dziewczynę sami, proponując publikację w wersji papierowej.

Fatalnym zrządzeniem losu Violet staje się świadkiem „morderstwa" na Trafalgar Square. Z powodu swojego niewyparzonego języka zostaje jednak bez problemu zauważona. Kaspar, który kilka chwil wcześniej zabił kogoś z zimną krwią, postanawia ją zabrać ze sobą. Po tym zajściu już nie ma odwrotu. Jej życie diametralnie się zmienia, a dziewczyna zostaje wciągnięta w wir przepowiedni, polityki i mrocznych, niebezpiecznych tajemnic.

Główna bohaterka jest osobą dość naiwną i działającą nielogicznie. Poza tym, niczym Nel z „W pustyni i w puszczy" Henryka Sienkiewicza, ma oczy na mokrym miejscu. Za to przynajmniej wampir tym razem jest porządny. Nie ma wyrzutów sumienia, kiedy pije ludzką krew. W końcu to drapieżnicy i mordercy, więc czemu mieliby być potulni niczym labradory? To jedna z rzeczy, które w tej powieści spodobały mi się najbardziej. Poza tym postacie, mimo że bywały irytujące, niejednokrotnie potrafiły swoim zachowaniem rozbawić.

Wracając do tego, co zawarłam we wstępie – polityka, przepowiednie, arystokracja, to wszystko w idealny sposób przywodzi mi na myśl fabularną grę z serii „Świata Mroku". Choć w niej, dzięki cudownej dowolności, Mistrzowie Gry potrafią stworzyć naprawdę niezwykłe, wciągające przygody. Autorce wyszło to niestety nieco gorzej. Przyznam szczerze, że fabułę można by było lepiej dopracować. Do tego w książce przewijają się często utarte, doskonale już wszystkim znane schematy. Choć tutaj pisarka wybrała, moim zdaniem, tą drugą, ciekawszą wersję.

Książka napisana jest dość dziwnie. Nie powiedziałabym, że źle, ale niekiedy potrafi znużyć, a potoczne słownictwo czasami niezwykle razi. Pomysły młodej pisarki są jednak dość ciekawe i jestem przekonana, że jeśli dopracuje pewne kwestie, to jej powieści zaczną być naprawdę dobre. „Kolacja z wampirem" to pierwsza część serii, która, mam nadzieję, z każdym kolejnym tomem będzie stawała się coraz lepsza – zarówno pod względem warsztatu jak i fabuły.

Powieść jest nieco naiwna i wyraźnie widać, że pisała ją bardzo młoda osoba. Całość określiłabym mianem „taka sobie". Myślę jednak, że dam jej jeszcze jedną szansę, ponieważ jest to historia, która mimo swoich wyraźnych wad, naprawdę wciąga. Gdyby fabuła zrobiła się bardziej spójna, a bohaterowie nabrali charakterów i barw, to „Mroczna bohaterka" stałaby się całkiem niezła. Przed młodą artystką jeszcze wiele godzin pracy, ale jak najbardziej ma perspektywy ku temu by naprawdę dobrze pisać. Także jeżeli ktoś szuka lekkiej, niewymagającej i wciągającej lektury, a nie przeszkadzają mu slang i wulgaryzmy, to może sięgnąć po „Kolację z wampirem". Książka przemówi przede wszystkim do nastoletnich czytelników. Tym którzy szukają jednak czegoś głębszego, radzę się niestety przed tym tytułem powstrzymać.

Dział: Książki
wtorek, 30 czerwiec 2015 09:14

Z mgły zrodzony

„Z mgły zrodzony" to pierwszy tom trylogii „Ostatnie Imperium". Książka, która po raz pierwszy została wydana w Stanach Zjednoczonych w 2006 roku wskazała, że Brandon Sanderson nie będzie jedynie kolejnym rzemieślnikiem specjalizującym się w fantasy. O nie, amerykański pisarz udowodnił, że jego miejsce wśród pisarzy gatunku jest bardzo istotne. Stworzył on bowiem brutalne, mroczne uniwersum, powołując do życia jednostkowych bohaterów, jak i całe kasty, budując historię bazując na archetypach, jednak wywołującą tak żywe emocje, że czytelnikowi trudno usiedzieć w miejscu, opisując magiczne systemy tak barwnie i umiejętnie, że trudno o nich zapomnieć. „Z mgły zrodzony" ma szansę za kilka, kilkanaście lat znaleźć się w kanonie lektur obowiązkowych dla czytelników fantasy, bo choć nie jest innowacyjny w treści, to przekonuje mistrzowsko wykreowanym światem, w którym nikt nie chciałby się urodzić.

Brandon Sanderson w ostatnim czasie dał się całkiem dobrze poznać polskim czytelnikom. W 2007 roku ukazała się dzięki Wydawnictwu Mag jego debiutancka powieść – „Elantris", która zdobyła serca fanów fantasy na całym świecie. Jego kolejna książka, otwierająca trylogię „Ostatnie Imperium", „Z mgły zrodzony", doczekała się w tym roku trzeciego już wydania w naszym kraju, niedługo po tym, gdy na listach bestsellerów znalazły się dwa pierwsze tomy z cyklu „Archiwum burzowego światła". Amerykański pisarz zasłynął także jako współautor serii „Koło Czasu" – po śmierci Roberta Jordana jej zakończenie powierzono właśnie Sandersonowi. Obecnie planowana jest adaptacja filmowa „Z mgły zrodzonego" oraz powstać ma na jego podstawie gra komputerowa. Autor nie przestaje tworzyć, kontynuując rozpoczęte serie.

Okładka powieści Sandersona zachęca od pierwszego spojrzenia. Postać na froncie to kobieta, ubrana w czarny płaszcz z kapturem, który zdaje się być złożony z wielu powiewających pasków materiału lub jakiegoś specjalnego tworzywa. W ręce trzyma dwa szkielety, znajduje się na dachu w iście bojowej pozycji, a za nią, w tle, roztacza się mgła okalająca ciemne budynki  (jej jednak nie obejmuje). Bardzo dobrze zaprojektowana graficznie oraz nieźle wykonana okładka zdradza, że będzie dużo akcji, walk, a także sugeruje mroczność świata, w który niebawem wkroczymy.

Od tysiąca lat rządy nad krajem sprawuje Ostatni Imperator, który jest cząstką boga, Skrawiekiem Nieskończności. Wprowadził on wieki terroru sprawując władzę absolutną i czyniąc ze skaa kastę niewolników. W stolicy Ostatniego Imperium, w Luthadel, szlachta bawi się i korzysta z Allomancji, czyli magii metali, która to umiejętność przekazywana jest razem z krwią. Mgliści posiadają umiejętność posługiwania się tylko jednym metalem, a występują nie tylko wśród arystokracji. Jednak jeden z nich, będący także pół-skaa, jest czymś więcej. Ocalały, Kelsier, złodziejaszek, który zdołał się wydostać z piekielnego więzienia Ostatniego Imperatora w Czeluści Hathsin poznał moce Zrodzonego z Mgły.  Gromadzi on załogę, która pomoże w obaleniu Ostatniego Imperatora. Znajduje się w niej Vin, szesnastoletnia pół-skaa, złodziejka, która dopiero od Ocalałego dowiaduje się, że posiada moc Zrodzonego. Kelsier staje się jej mentorem i uczy jej sztuki Allomancji. Razem z resztą zespołu przygotowują plan pozbawienia tronu samego Ostatniego Imperatora i wcielają go w życie.

Jednym z największych atutów powieści amerykańskiego pisarza jest bardzo dobrze skonstruowany świat. To świat, który upada, który coraz bardziej ulega degrengoladzie, a pojęcie nadziei w nim zanika. Nikt nie pamięta już o tym, że liście niegdyś były zielone, niebo niebieskie, a wszędzie rosły kwiaty. Rzeczywistością jest przerażająca mgła, która odstrasza od nocy skaa, a niekiedy nawet szlachtę, a w dzień padający z nieba popiół. Ludzie zapomnieli nawet o istnieniu gwiazd i o religiach, które jeszcze nie tak dawno były osią ich istnienia.

Świat Ostatniego Imperium, zasady Allomancji, poznajemy razem z Vin. Gdy ona się uczy od podstaw swojej nowej roli, dowiadując się, kim jest naprawdę,  czytelnik edukuje się razem z nią. Dzięki temu, choć nieco skomplikowany system magiczny, staje się niezwykle zrozumiały oraz łatwo przyswajalny dla każdego odbiorcy. Sam system wymyślony przez Sandersona jest naprawdę nietuzinkowy. Magia to umiejętność „spalania" (czyli używania) połykanych przez Allomantów metali, które oczywiście muszą być odpowiednio przygotowywane – chodzi tu o dobór proporcji czy stężenie danych składników. Owych metali jest dziesięć (choć ponoć istnieje również ten 11, bardzo znaczący dla fabuły) i jedynie Zrodzeni z Mgły są w stanie posługiwać się nimi wszystkimi. Każdy z nich pozwala na uruchomienie innych zdolności magicznych.

Kraj, w którym istnieją Mgliści umiejący posługiwać się jednym metalem, zrodził w ciągu wieków także inne stwory. Inkwizytorzy, którzy zamiast oczu mają wystające, stalowe szpile, mgielne padlinożerne upiory, które umieją przybrać kształt zjedzonego posiłku, Opiekuni podróżujący po świecie i zapamiętujący wiedzę z przeszłości, sprzed czasów Wstąpienia (czyli panowania Ostatniego Imperatora), aby móc ją przekazać następnym generacjom, Skaa niewolnicy, których większość nie żywi już ani krzty nadziei, a wśród nich pół-skaa Ocalony Kelsier, który może nieść wybawienie.

Właściwie od jednych z pierwszych stron, w którym poznajemy Vin napięcie nie maleje. Najpierw zastanawiamy się, kim jest owa dziewczyna i jakie znaczenie będzie miała dla historii, potem, czy szalony plan Kelsiera się powiedzie (więcej pytań nie zdradzam, żeby nie psuć Wam frajdy z odbioru powieści). Bazowanie na znanych archetypach zemsty, mistrza i ucznia, rebelii, buntu wobec terroru nie powodują, że akcja słabnie czy staje się zbyt przewidywalna. Amerykański pisarz posiada także umiejętność wprowadzania niespodziewanych zwrotów akcji, czym dodatkowo zaskarbia sobie uwagę czytelnika.

Całą akcję, bieżące wydarzenia, obserwujemy z perspektywy Vin oraz Kelsiera, dwójki głównych bohaterów. Muszę przyznać, że emocjonalne ustosunkowanie się do ich postaci chwilę mi zajęło. Początkowo wydawali mi się oboje dość papierowi, przez co dość przewidywalni oraz nudni. Vin okazała się typowym przykładem „bohatera przechodzącego przemianę", a Kelsier – postacią dość niejednoznaczną. Każde z nich rewiduje swoje cele oraz spojrzenie na świat wraz z kolejnymi wydarzeniami, przez co żadne z nich nie będzie takie samo, jak w momencie, w którym się poznali.

Sanderson okazał się mistrzem w opisywaniu scen walk, których wcale w powieści nie jest mało. Ze stronic wręcz wylewa się magia, zapach "spalanych" metali czuć na każdym kroku, a mgła wydaje się wić wokół ciała. Akcja być może nie pędzi na łeb na szyję, lecz jej wyrazistość sprawia, że trudno się od tej historii choć na chwilę oderwać. Przerywniki w postaci zabawnych, filozoficznych wtrąceń jednego z bohaterów czy opowieści o religii snute przez Sazed, spełniają swoją rolę, dając chwilę oddechu.

Mimo, że w tym wydaniu powieści nie znajdziemy grafik czy ilustracji, to została dołączone do niego mapy - Ostatniego Imperium oraz samego Luthadel. Dzięki temu łatwiej poruszać się po świecie stworzonym przez Sandersona oraz śledzić drogę postaci. Na samym końcu odnajdziemy także "Ars Arcanum", czyli skrócony wykres Allomancji oraz jego alfabetyczny spis, do którego możemy w każdej chwili sięgnąć, gdy zapomnimy, który metal czemu służy.

Po całej burzy emocji, której doznałam w trakcie lektury „Z mgły zrodzonego" (oraz po jego zakończeniu), nie mogę się już doczekać sięgnięcia po kolejną część trylogii o Ostatnim Imperium. Zresztą – już po przeczytaniu samego prologu wiedziałam, że nie oderwę się od tej powieści na wiele godzin. Polecam ją każdemu miłośnikowi fantasy – nawet, jeśli Wam się nie spodoba, będziecie zadowoleni, że przebrnęliście przez tomiszcze mające niemalże 700 stron oraz poznaliście pióro Brandona Sandersona, który wywalczył sobie znaczące miejsce wśród pisarzy gatunku.

Dział: Książki
wtorek, 30 czerwiec 2015 11:10

Nowa Fantastyka 07/2015

W sprzedaży dostępny jest już najnowszy, lipcowy, numer czasopisma "Nowa Fantastyka". W numerze znajdziemy m.in. wywiad z Kevinem Hearne'em, autorem cyklu "Kroniki Żelaznego Druida", felieton Przemysława Pieniążka o powrocie Terminatora oraz mikropowieść Nancy Kress.

Dział: Prasa
wtorek, 30 czerwiec 2015 11:02

Premiera: "Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina"

Dziś swoją premierę ma zbiór opowiadań fantasy Jacka Wróbla pt. "Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina". Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Genius Creations. W wozie Mistrza Haxerlina można znaleźć najbardziej kurioz... wszechstronne artefakty, takie jak stos rogów ostatniego jednorożca, oryginalne kopie mieczy z najgłębszych czeluści piekieł czy bezdenne dzbany na wino. Godziwe zarabianie na życie sprzedawaniem tych dziwów wiąże się jednak z niebezpieczeństwami czyhającymi na dzielnego przedsiębiorcę: demonami, bandytami, krwiożerczymi kapitalistami, seksaferami, reklamacjami i dawnymi kolegami ze studiów.

Dział: Książki
niedziela, 28 czerwiec 2015 18:23

Premiera: „Morze potworów"

Siódma klasa była dla Percy'ego Jacksona zaskakująco spokojna. W jego nowojorskiej szkole nie pojawił się żaden potwór. Ale kiedy niewinna gra w piłkę zamienia się w śmiertelną rozgrywkę z gangiem wstrętnych olbrzymów kanibali, sytuacja robi się... nieprzyjemna. A niespodziewane pojawienie się przyjaciółki Percy'ego Annabeth oznacza kolejne złe wieści: magiczne granice Obozu Herosów zostały zatrute przez tajemniczego wroga i jeśli nie znajdzie się lekarstwo, zniszczeniu ulegnie jedyna bezpieczna przystań herosów.

Dział: Komiksy
sobota, 27 czerwiec 2015 13:35

Nie jedz tej książki

Wraz z tomem „Zniszcz ten dziennik" i jego niekwestionowanym sukcesem, jak grzyby po deszczu wyrastać zaczęły podobne twory. Nie jestem pewna, jaką nomenklaturę powinnam przyjąć, bowiem nazywanie „Nie jedz tej książki" i jej podobnych „książką" jest dla mnie tak samo adekwatne, jak tytułowanie w ten sposób kolorowanek. Niezależnie jednak od samego nazewnictwa, rzecz znaleźć można w każdej polskiej (i nie tylko) księgarni i już z samego tego powodu należałoby poświęcić jej kilka słów.

O ile „Zniszcz ten dziennik" buduje wrażenie obcowania z tajemnicą i dopiero jego rozwarcie ujawnia odmienność od typowej książki, o tyle w przypadku „Nie jedz tej książki" od samego początku widać, o co chodzi. Poza głównym tytułem front obwoluty tworzą takie hasła, jak „tę książkę tworzysz ty!" albo „wpisz swoje imię". Dodatkowo intensywne barwy czerwieni, żółci i niebieskiego natychmiastowo określają grupę odbiorczą, co w przypadku pierwowzoru bumu nie było tak oczywiste.

Przy pierwszym kontakcie z „Nie jedz tej książki" zastanawiałam się, czy jej autorzy faktycznie nie poproszą mnie o konsumpcję którejś ze stron. W końcu to wszystko już było, a marketing nie przebiera w środkach. A nuż ktoś wpadł na to, żeby z jednej ze stron zrobić cienkiego jak kartka papieru wafelka? Całe szczęście nic takiego nie miało miejsca. Było za to mnóstwo mazania, kolorowania i wyrywania; podpisywania, wypisywania i innych form używania długopisów, ołówków, mazaków i farb.

Nie jestem przekonana do podobnego traktowania książek, nawet jeżeli nie są to „prawdziwe" tomy. Co więcej, mam również pewne wątpliwości, jeżeli chodzi o wpływ na rozwój kreatywności u dziecka podobnych tytułów. Wszystkie zadania, bowiem, nie dość, że bardzo do siebie momentami podobne, wciąż rozgrywają się w pewnych granicach poznawczych. Tą granicą jest materialna warstwa samej książki. W moich oczach jest to raczej wypełnianie zadań i coś odtwórczego. „Nie jedz tej książki" nie zdaje się mówić: zrób coś, rusz głową, zastanów się, znajdź rozwiązanie; a podaje gotową instrukcję działań, które różnicuje jedynie zestaw kredek i kolorystyczne upodobania albo technika rozrywania kartek. W dużej mierze więc wszystko opiera się na przypadku.

Nie twierdzę jednak, że „Nie jedz tej książki" nie przyniesie dzieciakom żadnej frajdy. Ba, jestem pewna, że z ogromną radością poświęcą tej pozycji – tak jak wszystkim jej podobnym – kilka godzin uwagi, które okażą się zbawiennym wytchnieniem dla niejednego rodzica. Jedynym zagrożeniem może okazać się zamykanie kwestii dziecięcego rozwoju we wręczeniu mu podobnych książeczek właśnie. To może być niezły wstęp, swoistego rodzaju próba ośmielenia dziecka do ekspresji, ale artystycznych działań mu nie zastąpi.

Chwilami „Nie jedz tej książki" wydaje się dość niepedagogiczne. Wyklejanie strony papierkami od cukierków może przyczynić się do rodzinnej bitwy o słodkości, chociaż oczywiście nie musi. Można również znaleźć kilka dość dwuznacznych zadań, które sugerują działania w przestrzeni. I to niekonieczne w przestrzeni, z której rodzice byliby zadowoleni. Zmiana wystroju wybranego pokoju nie brzmi chyba najlepiej, prawda?

Mody pojawiają się i znikają. Trudno odmówić swojej pociesze zabawki takiej, jak „Nie jedz tej książki", szczególnie, gdy ma ją już każdy w szkole, a to – niezależnie od ostatecznego wpływu na dziecięcą kreatywność – rzecz dużo lepsza, niż siedzenie przed ekranem komputera czy telewizora. Moja rada? Zanim książka trafi w ręce dziecka, przejrzyjcie ją. A jeżeli wyklejanie stron papierkami od cukierków, gdy dziecko cierpi na cukrzycę, wyda się Wam przesadą, po prostu wyrwijcie tę stronę. Bo czy nie jest napisane „Rób wszystko, co chcesz, tylko jej [książki] nie jedz"?

Dział: Książki

W sklepie App Store dostępny jest pierwszy bezpłatny dodatek do karcianki Earthcore: Shattered Elements stworzonej przez studio Tequila Games.

Po bardzo ciepłym przyjęciu Earthcore: Shattered Elements przez graczy oraz media (średnia na Metacritic 84/100!) twórcy karcianki nie spoczywają na laurach. Aktualizacja Call of Champions (Zew mocarzy) dodaje do gry nową funkcjonalność - wydarzenia specjalne.

Dział: Z prądem
środa, 24 czerwiec 2015 15:17

Pod skrzydłami Matki Mroku

XIX wiek, Londyn. Mieszkańcy drżą przed mordercą, ochrzczonym Kubą Rozpruwaczem. Tajemnicę psychopaty próbuje rozwikłać Gabriela Phantom, nieustannie pakująca się w kłopoty panna z dobrego domu. Na szczęście przy jej boku stoi nieśmiertelny lokaj rodziny Phantom, Raphael oraz Leo, fałszywy narzeczony dziewczyny. Odważna, choć i nieco szalona trójka za wszelką cenę chce ocalić nie tylko ludzki żywot, ale również dzieci ciemności. Coś, co kryje się w mroku czyha i na nich... chcąc dorwać ich Matkę. A na to Gabriela nie pozwoli.

Miłość, tajemnice, kłamstwa i... wątek kryminalny!

Przyznam, że Pod skrzydłami Matki Mroku to kolejna książka, po którą sięgnęłam ze względu na okładkę. Nie mogłam oderwać oczu! Nie przeszkadzał mi fakt, iż jest to historia o dzieciach ciemności (wampirach), mimo tego, że jeszcze kilka miesięcy temu miałam ich serdecznie dość. Lekturę rozpoczęłam z entuzjazmem. Tylko czy pozytywne nastawienie utrzymało się aż do ostatniej strony...?

Biorąc do ręki daną książkę zawsze ma się nadzieję, że dostaniemy oryginalną, niespotykaną i wciągającą historię. Jeśli jest przeciwnie, choroba zwana "czytelniczym bólem serca" jest tym większa. Niestety, ta pozycja bez problemów zakwalifikowała się do grupy tych, po które więcej nie sięgnę. I których czytanie będę serdecznie odradzać.

Zacznijmy jednak od pozytywnych stron Pod skrzydłami..., gdyż i takie się tu znalazły. Bardzo spodobało mi się połączenie paranormal z wątkiem kryminalnym, mogę wręcz powiedzieć, że taki duet nigdy mi się nie znudzi. Wiecie, nawet, jeśli wątek miłosny przejmie kontrolę nad opowieścią, zawsze można liczyć na ciekawe rozwiązanie zagadki kryminalnej. Pierwszy plus. Perypetie Gabrieli oraz dwóch towarzyszących jej mężczyzn (mniej lub bardziej żywych) naprawdę wciągają, dopóki autorka nie "wrzuci" w akcję jakiegoś dziwnego, niepasującego stwierdzenia/ określenia. Nastrój pryśnie od razu. Ale to na razie pominę. Dużą zaletę stanowi stylizacja tła na wiek XIX, uwielbiam cofanie się w czasie! A w takim wypadku wszelkie potwory naprawdę łatwo wpasowują się w historię.

Główna bohaterka, Gabriela Phantom, choć wywodzi się z jednej z lepszych rodzin (a i cechuje się niezwykłą urodą), ma dość specyficzne hobby- uwielbia chwytać złoczyńców, morderców i wszelkich ludzi z marginesu, zagrażających spokojnym obywatelom. Łatwo polubić ją za niezwykłą odwagę, buntowanie się przeciwko zachowaniom, które "przystoją panience jej pochodzenia" oraz spryt. Atutem jest również niewyparzony język- czytając dialogi pomiędzy nią a Leo bądź Raphaelem często uśmiechałam się pod nosem, były naprawdę zabawne! Przede wszystkim miały sens, odpowiedzi dziewczyny były "cięte", dzięki czemu Gabriela w pewien sposób uplastyczniła się w mojej wyobraźni. Po prostu uwierzyłam w nią, w to, że nie udaje. Zresztą mężczyźni nie pozostawali jej dłużni.

Niestety, czas przejść do minusów książki. Jak już wspomniałam, historia wciąga, ale w pewnym momencie zostaje przerwana jakimś absurdalnie skleconym zdaniem czy innym "kwiatkiem". Ponadto akcja toczy się w wieku XIX, zaś często natykałam się na współczesne nam zwroty. To już niewybaczalne. Ogromnie zasmucił mnie fakt, że Pod skrzydłami Matki Mroku okazała się być tak schematyczna. Ileż już razy spotykaliśmy się z historią, gdzie piękna dziewczyna miotała się między uczuciem do dwóch mężczyzn? Odpowiedź- za często. Po raz kolejny zaserwowano nam miłosne rozterki, "podwójną" miłość. Oczywiście ostatecznie okazuje się też, że Gabriela nie jest tym, za kogo się uważała; w jej przeszłości kryje się tajemnica pochodzenia, prawda wreszcie wychodzi na jaw. Zero zaskoczenia. Po prostu... schemat. Mimo, że wady niektórym mogą wydawać się błahe, dla mnie stanowiły powód, dla którego ta pozycja otrzyma niższą notę. Nienawidzę schematów, naprawdę. Tym razem nawet wątek kryminalny nie zatarł kiepskiego wrażenia.

Jeśli chcecie stawić czoło historii o wampirach, rozterkach miłosnych głównej bohaterki- śmiało, sięgnijcie po Pod skrzydłami Matki Mroku. Szczególnie polecam tym czytelnikom, którzy lubują się w historiach o mrocznych istotach bez znaczenia, czy to już kiedyś było, czy nie.

 

Dział: Książki
środa, 24 czerwiec 2015 08:52

Nowe "Paranormal Activity" zakończy serię

Film "Paranormal Activity: The Ghost Dimension", którego premiera zapowiadana jest na 23 października 2015 roku, według producenta Jasona Bluma, będzie piątą i ostatnią częścią cyklu. Produkcja ta będzie połączeniem filmu 2D i 3D. Sekwencje nagrane kamerą wideo prezentowane będą w trzech wymiarach.

Dział: Kino
niedziela, 21 czerwiec 2015 23:36

Krew na śniegu

Pomimo, że czeka na mnie jeszcze niejeden tom z serii o Harry'm Hole'u, to datę premiery najnowszej powieści Jo Nesbø miałam zaznaczoną w kalendarzu od tygodni. Lektura „Krwi na śniegu" idealnie zbiegła się dla mnie w czasie z oglądanym właśnie brytyjskim serialem „Fortitude", rozgrywającym się na skraju koła podbiegunowego - u progu lata tkwię w zimnym klimacie, otoczona śniegiem, co z pewnością przyczyniło się do mojego (dość pozytywnego) odbioru nowej propozycji od norweskiego pisarza. Choć skromna objętościowo książka z pewnością nie zostanie okrzyknięta najlepszą w dorobku pisarza, to warto poświęcić jej jedno weekendowe przedpołudnie.

Okładka książki została utrzymana w tym samym stylu, co pozostałe powieści Norwega wydane w Polsce. Jasnoszare tło, nazwisko autora zapisane czcionką w kolorze przypominającym krew. W jej centralnej części znajduje się rysunek dwóch martwych ryb, leżących na śniegu, skąpanych w kroplach krwi. Przyznam, że wygląda to nieco idiotycznie oraz zniechęcająco, dla kogoś, kto o Jo Nesbø nigdy nie słyszał.

Olav mieszka w Oslo i jest płatnym zabójcą. Wie, że do wielu spraw, nawet związanych z przestępczym światkiem, zwyczajnie się nie nadaje, lecz zdaje sobie sprawę, że w swojej profesji odznacza się profesjonalizmem. Ot, właściwy człowiek na właściwym miejscu. Wykonując dobrze swoją „pracę", jednocześnie jest osobą niezwykle empatyczną oraz kierującą się jasnymi zasadami. Jego życie toczy się pewnym rytmem, na który Olav dawno temu się zdecydował. Wszystko się zmienia, gdy jego szef zleca mu zabicie swojej żony. Pomimo rozterek zgadza się wykonać zadanie. Jednak podejmując decyzję nie wie, że zakocha się w tej kobiecie, w swoim celu, od pierwszego spojrzenia.

Jednowątkowa opowieść przede wszystkim traktuje o miłości, a wręcz o tak zwanym „fatalnym zauroczeniu". Punktem zapalnym dla wszystkich wydarzeń jest uczucie, które Olav zaczyna żywić dla swojej „sztuki", czyli kobiety, którą ma zabić. Tym razem Jo Nesbø skupił się przede wszystkim na głównym bohaterze, lecz ponownie wykorzystał szybkie zwroty akcji oraz powolne odkrywanie kart, prowadzące do ujawnienia intrygi, w jaką uwikłał się płatny zabójca. Niestety, trzeba przyznać, że jej rozwiązanie okazuje się dość oczywiste oraz rozczarowujące.

Główny bohater „Krwi na śniegu" oraz jego psychologia to największy atut powieści. Likwidator, jak sam siebie nazywa Olav, to postać niejednoznaczna. Z jednej strony zabija ludzi bez chwili zawahania (choć zazwyczaj wie, że sobie na to zasłużyli), z drugiej po ich śmierci płaci ich rodzinom odszkodowanie. W dodatku za wszelką cenę chce uchodzić w oczach innych ludzi za niezbyt bystrego, mało rozgarniętego faceta od brudnej roboty. A tak naprawdę to cierpiący wewnętrznie miłośnik książek, który nie może uwolnić się od melancholii oraz własnej przeszłości.  Zanurzenie się w psychologii postaci umożliwia dodatkowo przywołanie wspomnień z dzieciństwa, scharakteryzowanie relacji rodzinnych, a także zobrazowanie początków „kariery" Olava. To typowy bohater norweskiego pisarza, któremu los nigdy nie sprzyja, a niemalże każda podjęta przez niego decyzja jest naszpikowana ryzykiem i niebezpieczeństwem.

Nesbø jest królem tworzenia zimnej, mrocznej, przerażającej atmosfery. Wystarczy, że nakreśli opis śniegu jako puchowej kołdry, wspomni jak trudno jest przejechać przez zaspy lub zacznie opisywać, jak krew wsiąka w biały puch. Nagle i czytelnikowi za oknem pogoda się zmienia, i sięga po koc, pomimo, że przed chwilą było jeszcze całkiem ciepło. Z każdego zdania wyziera dojmujący fatalizm, który powoduje, że trudno, aby nie zaczęła się odbiorcy udzielać chandra głównego bohatera.

Pierwszoosobowa narracja wzmaga gorzki, ironiczny ton opowieści o zauroczonym płatnym zabójcy, który jednak ma sumienie. Nesbø pozostaje brutalny w opisach, lecz w tym przypadku udało mu się także zanurzyć w pewnej poetyckości zbrodni. Pomimo dosadności, autor stara się skontrastować jakąś delikatną nastrojowość z owym kpiarskim zacięciem.

Każdy, kto choć raz miał styczność z twórczością norweskiego pisarza wie, że stać go na więcej. Nesbø  wykorzystał swoje atuty, jednak tym razem stworzył nie tyle kryminał, czy też gangsterską sensację, a miłosną historię fatalnego zauroczenia. „Krew na śniegu" czyta się jednym tchem i śmiało sięgnąć po nią mogą miłośnicy pisarza, lecz tym, którzy chcą go dopiero poznać odsyłam chociażby do „Człowieka-nietoperza". Niestety, po lekturze jego najnowszej powieści nikt nie zdoła się do niego w pełni przekonać.

Dział: Książki