Rezultaty wyszukiwania dla: komiks
Giant Days. Tom 5 : Jak nie teraz, to kiedy?
Życie jest dla mnie największym olśnieniem. Nie sztuka, jak do niedawna myślałam, ale zwykła codzienność
Maria Peszek
„Giant Days” to seria komiksowa, którą niefortunnie zlekceważyłam - mam nadzieję, że autorzy mi wybaczą. Po tom piąty sięgnęłam impulsywnie i jestem po raz pierwszy zachwycona swoją lekkomyślnością, ponieważ trafiłam na wyjątkowo lekki, przyjemny komiks, napisany inteligentnie i z poczuciem humoru.
Trzy dwudziestokilkuletnie bohaterki Esther De Groot, Susan Ptolemy i Daisy Wooton, to studentki Uniwersytetu w Sheffield. Właśnie kończą pierwszy rok studiów i zbliżają się wakacje, które jednocześnie zwiastują nadchodzące zmiany. Ale zanim stare akademiki zostaną wyburzone, a dziewczyny wrócą zdobywać bezcenne doświadczenia życiowe na drugim roku studiów, czekają je wakacje. A co może złego się wydarzyć na festiwalu rockowym? A nawet gdyby, to przecież jak popełniać błędy, jak nie teraz, to kiedy?
„Życie jest dla mnie największym olśnieniem” - takim cytatem Marii Peszek rozpoczęłam, nie bez kozery. Coraz częściej przemawiają do mnie inteligentne, pełne dobrego i pozytywnego humoru komiksy, których akcja toczy się wokół zwykłej codzienności. Stąd przyjaznym okiem patrzę na takie cykle jak francuskie Sisters, japońską Youtsubę, czy teraz amerykańskie Giant Days.
Tom piąty skupia się wokół błędów młodości. Dzięki Esther, która doskonale wie, że „wiara w łatwy pieniądz jest tym, co odróżnia chłopstwo od inteligencji”, Ed wykaraskał się z afery plagiatowej, Daisy, w końcu straci cierpliwość i odzyska scyzoryk, a Susan przyjaźń z dziewczynami uratuje od totalnego pogrążenia się w przypadkowym transie narkotycznym.
Bardzo żałuję, że Giant Days nie wychodziło, gdy byłam na studiach, za to bardzo się cieszę, że gdy córka wyrośnie z Sistersów, będzie miała po co sięgnąć. Wielkie Dni bowiem pomimo że może pokazują głupawe błędy młodości, jednocześnie uczą, jak z nich wychodzić obronną ręką, hołdują przyjaźni, wspierają kobiecą lojalność, a przy tym pełne są pozytywnych emocji. Może pod względem estetycznym Giant Days nie wybijają się z tą swoją kreską rodem ze Scooby Doo, ale taktownym i humorystycznym podejmowaniem tematyki dorastających młodych ludzi, owszem.
Polecam, tym młodym ciałem i duchem.
Kłamca 2.8. Papież Sztuk
Kto by pomyślał, że minęła już dekada odkąd światło dzienne ujrzał Kłamca Jakuba Ćwieka. Opowieść o półbogu Lokim wpisała się szybko na listę najbardziej popularnych i wartych przeczytania książek na polskim rynku fantastycznym. Kłamca doczekał się czterech tomów wydanych przez Fabrykę Słów. Historia wydawała się już zamkniętą, jednak autor poczestował fanów jeszcze dwoma dziełami ze świata Lokiego. Pierwszym była Machinomachia - nowela, o której też miałem przyjemność napisać tutaj kilka pozytywnych słów. Drugim dodatkiem jest Papież Sztuk, który niegdyś był rodzajem prezentu na 10lecie Kłamcy. Jak prezentuje się zatem odświeżone wydanie?
Loki — nordycki bóg kłamstwa na usługach aniołów, a także bohater pięciu książek, komiksu i gry karcianej — nie ma czasu świętować. Oto bowiem przyjdzie mu się zmierzyć z jednym z największych swoich wrogów. W dodatku na własne życzenie, bo wszystko wskazuje na to, że Dezyderiusza Crane’a, samozwańczego boga popkultury, stworzył omyłkowo nie kto inny, jak Loki właśnie. Teraz rozpoczyna się gra z czasem, tym trudniejsza, że z każdą chwilą nowy bóg coraz lepiej poznaje swoje możliwości. Jego główną mocą jest kontrola nad narracją, a nawet… nad całą opowieścią!
Pierwsze, co trzeba powiedzieć to to, iż nowa książka Ćwieka fabularnie toczy się gdzieś obok akcji, którą znamy z czterech Fabrycznych tomów Kłamcy, dlatego też nowi czytelnicy przygód o Lokim nie muszą zaznajomić się z całym cyklem, by cieszyć się frajdą z czytania, bo tą, bez dwóch zdań i w ogromnej ilości, daje nam Papież Sztuk. Co jeszcze? Książka jest napisane w formie powieści a nie, jak to miało wcześniej miejsce, w formie mniej lub bardziej chronologicznych opowiadań. To, co rzuca się w oczy i też wyróżnia się nieco spośród innych książek Ćwieka (chociaż nie tylko), to zabawa konwencją. Czytelnik nie czyta lektury od początku do końca, autor bowiem ukrył dla swoich fanów kilka otwartych furtek, swego rodzaju marginesowych dopowiedzeń do całości, rozsianych w końcowej części powieści. Tak więc czytając dany fragment, przenosimy się nagle o sto kartek w przód by — dla przykładu — zapoznać się z komiksowym obrazem pewnej potyczki Lokiego. Jest to zabieg na pewno ciekawy i daje coś w postaci książkowej świeżości. Na koniec też trzeba pochwalić grafików wydawnictwa SQN - kolejny raz stanęli na wysokości zadania i stworzyli przyjemną nie tylko dla duszy, ale też dla oka serię.
Jeśli chodzi o sam tekst, to Jakub Ćwiek z pewnością stanął na wysokości zadania. Po Machinomachii czułem lekki niedosyt, lecz tym razem wszystko jest w porządku, co przyczyniło się do pochłonięcia przeze mnie książki w jeden dzień. Pierwszy raz od czasów cyklu Jakuba Wędrowycza Andrzeja Pilipiuka roześmiałem się na głos czytając, za co należą się Ćwiekowi ogromne brawa. Cięty dowcip Lokiego, trafne riposty i nutka kpiny w każdym zdaniu to coś, co szalenie ubarwia bohatera. Do tego dochodzi oczywiście łatwy w odbiorze styl. Cała historia napisana jest ciekawie i przejrzyście, a końcówka daje nadzieję na możliwość kontynuacji. Zdecydowanie polecam!
Kaczogród. Carl Barks. Kamień filozoficzny i inne historie z lat 1955–1956 - zapowiedź
Carl Barks (1901–2000) jest powszechnie uważany za najwybitniejszego twórcę komiksów osadzonych w uniwersum Walta Disneya, a także za legendę całego komiksowego medium. To mistrz fabuły i komiksowej narracji. Wymyślił wiele postaci z Kaczogrodu, w tym Sknerusa McKwacza, Diodaka, Braci Be, Gogusia, Granita Forsanta i Johna Kwakerfellera, jak również liczne elementy tego świata – miasto Kaczogród czy skarbiec Sknerusa.
Do inspiracji twórczością Barksa z dumą przyznaje się wielu komiksowych twórców – za swój wzorzec uważa go na przykład Jeff Smith, autor kultowego Gnata, a Will Eisner nazwał go „Andersenem komiksów”. Kaczogród Carla Barksa to wyczekiwana przez polskich fanów edycja disnejowskich komiksów tego autora, od jednostronicowych gagów po długie fabuły, nieraz nawiązujące do historii i mitologii. Każdy tom zawiera ponad dwieście stron historii obrazkowych, w większości niewydanych dotychczas w naszym kraju, a także towarzyszące im teksty objaśniające.
Garfield. Tłusty koci trójpak. Tom 4 - zapowiedź
Czworonożny futrzany balon, którego czule nazywamy GARFIELDEM, zawsze chce więcej. A daje z siebie, co może, żebyśmy czytając ten solidny tom zrywali boki ze śmiechu.
Czy więc tłucze Odiego gazetą, ciska w Jona ciastem, stosuje dietę „tyle kawy, ile tylko wypijesz”, czy przemyka do samolotu, Garfield zawsze dba o to, żeby jego nieszczęsny właściciel się nie nudził, a wygłodniali czytelnicy znaleźli powód do śmiechu. Garfieldowy cykl TŁUSTYCH KOCICH TRÓJPAKÓW stanowi kolekcję komiksowych pasków zebranych w nowym, kolorowym wydaniu w tłumaczeniu Piotra W. Cholewy. Garfield zmieniał się trochę na przestrzeni lat, ale jedno pozostało niezmienne: jego gigantyczny apetyt na jedzenie i poczucie humoru. Czeka was dużo szaleńczej radości z nienasyconym kotem, bo nigdy dosyć zabawy.
Garfield. Tłusty koci trójpak. Tom 3 - zapowiedź
Czworonożny futrzany balon, którego czule nazywamy Garfieldem, zawsze chce więcej. A daje z siebie, co może, żeby w tym solidnym tomie zrywać boki ze śmiechu. Czy tłucze Odiego gazetą, ciska w Jona ciastem, stosuje dietę „tyle kawy, ile tylko wypijesz”, czy przemyka do samolotu, Garfield zawsze dba o to, żeby jego nieszczęsny właściciel się nie nudził, a wygłodniali czytelnicy znaleźli powód do śmiechu.
Komiksy są super! Ptyś i Bill. Co z niego wyrośnie? Tom 3
Wesołe przygody chłopca i jego psa. Humorystyczna seria dla dzieci i dorosłych. Ptyś i jego spaniel Bill mają same zwariowane pomysły! W domu, w ogrodzie i w trakcie zwiedzania lotniskowca – nigdzie i nigdy nie brakuje im powodów do zabawy. Nie mówiąc już o wakacjach, kiedy bohaterom niestraszne są morskie stwory, a jazda konna jest okazją do wygłupów. Wymyślą też osobliwy sposób łowienia ryb i przepis na zrobienie kariery w cyrku. A że Bill jest niezwykle sprytnym żarłokiem, znajdzie drogę do każdej lodówki...
"Relax" - zapowiedź
Relax - wspomnienia komiksowego dzieciństwa
„Relax” to najważniejsze pismo w historii polskiego komiksu. Ukazywało się w latach 1976–1981 i ukształtowało całe pokolenie miłośników opowieści obrazkowych. Wydawnictwo Egmont 13 marca br. wyda już trzeci tom – prezentujący wyselekcjonowane prace artystów z kultowego pisma – Relax. Antologia opowieści rysunkowych.
Magazyn „Relax” był pierwszym po wojnie pismem poświęconym wyłącznie komiksom. Przedstawiane były w nim komiksy o rozmaitej tematyce – humorystyczne, fantastyczne, wojenne, historyczne. Zdawałem sobie sprawę ze znaczenia „Relaxu” w skali międzynarodowej. (…) Moją ambicją było stworzenie pierwszego prawdziwego magazynu komiksowego w naszej części Europy. I to się udało – mówi Grzegorz Rosiński, rysownik m.in. Thorgala, ówczesny kierownik artystyczny pisma. Na jego łamach publikowali najważniejsi polscy rysownicy, których komiksy są czytane do dziś. W trzecim albumie znajdziemy prace Janusza Christy, Grzegorza Rosińskiego, Marka Szyszko, Jerzego Wróblewskiego, Witolda Parzydło, Szymona Kobylińskiego i Zbigniewa Wójcickiego.
Orbis
Doszło do magicznej katastrofy, przez którą w eterze krążą regiony pełne wyznawców. Wybieraj je i łącz, by stworzyć idealną krainę! Wioski, monumenty, lasy, a nawet wulkany... Tylko od Ciebie zależy, w jaki sposób powstanie idealny wszechświat!
Pierwsze wrażenie
Piękna grafika Davide Tosello, która przyciąga wzrok od razu. Połączenie fantastyki z mitologią, grafiki takiej troszkę z komiksu catroonowego, nasycone kolory i dobrej jakości wykonanie od razu wprawia gracza w dobry humor. Legendy, mity, magia, starożytność i gra dla średnio zaawansowanych graczy, to było dokładnie, to czego poszukiwałam dla swojej rodziny.
Podstawowe informacje
Wydawca: Rebel
Projektant: Tim Armstrong (II)
Ilustrator: Davide Tosselo
Liczba graczy: 2 - 4 osoby
Czas gry: ok. 45 minut
Cel gry
Opanować chaos, stworzyć idealną krainę, ogarnąć wyznawców!
Oczywiście należy przy porządkowaniu wszechświata i tworzeniu własnej krainy uzbierać jak największą ilość punktów kreacji w trakcie określonych z góry 15 rund.
Rozgrywka
Może być dwu-, trzy- lub czterosobowa. I to jest największy atut gry, ponieważ naprawdę dobrze się w nią gra bez względu na ilość graczy i inaczej należy planować swoje działania ze względu na ilość przeciwników.
Po odpowiednim przygotowaniu gry w zależności od ilości graczy, następuje runda, w której należy wziąć 1 z 9 kafli leżących pośrodku obszaru gry albo jeden z dostępnych kafli bogów. Boga wybiera się tylko raz w ciągu gry, niestety w tej grze nie można być wielokrotnym neofitą. I tyle. Na tym mogłabym skończyć. Rozgrywka polega na pobieraniu kafli i ich dokładaniu.
Ale...
Diabeł tkwi w szczegółach.
Jak zawsze należy pamiętać o zasadach dokładania kafli, np. o tej, że jeden z dwóch kafli poprzedniego rzędu musi być tego samego koloru, co właśnie dokładany, a że ilość kafli w danym rzędzie jest narzucona, to należy od samego początku bardzo świadomie podchodzić do tworzenia swojej krainy. Decydując się na boga, trzeba skalkulować, którego warto wyznawać – jakież to przyziemne – bowiem Bogini Próżniactwa da tylko 1 Punkt Kreacji (PK), ale za to pozwoli nam się polenić i nie utracimy PK za kafle pustkowia, a Bóg Technologii na odmianę za ciężką pracę nas wynagrodzi 3PK, jeśli będziemy mieć najmniej kafli pustkowi. A to dopiero początek, bowiem regiony mogą powodować dodatkowe efekty, a i wyznawców nie można mieć zbyt wielu, itd.
Kto szybciej zorientuje się we wszystkich niuansach, ten mistrz, ale nie martwcie się, nie ma ich za dużo.
Dla kogo jest ta gra?
Gra zadowoli raczej każdego dorosłego gracza. Jeśli planujemy w grze uwzględniać młodzież, to ta początkująca będzie potrzebowała kilku rozgrywek, by poczuć się pewniej, za to ta średniozaawansowana poczuje się jak rybki w wodzie. „Orbis” sprawdza się zarówno podczas rozgrywek czterosobowych, jak i kameralnych tête-à-tête. Innymi słowy, przyjemna gra, nie wymagająca dużego nakładu czasu i przygotowań, ale na tyle złożona, by przynieść intelektualną rozrywkę. Starzy wyjadacze zagraja, rozgryzą i rozpracują grę podczas pierwszej rozgrywki, skrzywią się na brak jakiejkolwiek fabuły i klimatu - gra po prostu nie ma tej iskierki i duszy swoich twórców.
Końcowe wrażenie
„Orbis” jest grą, która usatysfakcjonuje każdego gracza pod warunkiem, że nie przeszkadza mu narzucona z góry piętnaście tur i z góry ustalona wielkość krainy. Jest bardzo ładnie wykonana, solidnie, a grafiki pana Tosello cieszą oko. Instrukcja jest prosta, dobrze sformułowana, a mechanika pozwala cieszyć się z gry zarówno w węższym, jak i szerszym gronie, choć wiadomo trzeba się przestawiać ze strategią. Jest to pierwsza z gra, w której córka pokonała swojego tatę, a w grach, w których należy planować i wykazać się myśleniem stategicznym, jak dotąd nie miała cienia szans. Mankamentem jest brak wytłoczek w pudełku przez co robi się w nim istny chaos, a także brak szerszego tła fabularnego gry, najbardziej brakuje mi rozbudowanej charakterologii bogów.
Tytuł godny polecenia z wielu względów, a najważniejszym z nich, jest po prostu czysta przyjemność intelektualnej rozrywki dla rodziny i neofitów gier planszowych.
Deadpool #01: Nuworysz z nawijką
Jeden z najpopularniejszych w ostatnim czasie bohaterów komiksowych – Deadpool, powrócił w zresetowanym po Tajnych Wojnach uniwersum Marvela. Twórcy związani z tą postacią od dłuższego czasu: Gerry Duggan i Mike Hawthorne, postanowili pokazać Wilsona w trochę innym świetle i przede wszystkim w nowej roli.
Nowa seria przygód Deadpoola wydawana jest pod szyldem Marvel Now 2.0 z dopiskiem „Najlepszy komiks świata” (w oryg. „The World’s Greatest Comic Magazine!”). Ile prawdy w tym lekko ironicznym haśle? Czy nie zostało ono rzucone za bardzo na wyrost? Przed nami pierwszy tom pt. „Nuworysz w Nawijką”.
Po Tajnych Wojnach Deadpool stał się najbardziej rozpoznawalnym superbohaterem na świecie. Sława przyniosła mu wielkie pieniądze, które spożytkował finansując pod nieobecność Starka działalność Avengers. Sam również dołączył do grupy Mścicieli. Zleceń od zwykłych ludzi przybyło tak dużo, że pyskaty najemnik poszedł jeszcze jeden krok dalej. Postanowił uczciwie zarabiać na życie i założył swoją własną grupę o jakże oryginalnej (choć podkradzionej od Luke’a Cage’a i Iron Fista) nazwie „Bohaterowie do wynajęcia”.
Do swojej drużyny Wade zwerbował samych pokręconych, dziwacznych byłych przestępców i najemników. Wszystkim dał czerwono-czarne kostiumy i wysłał na ulice, aby pomagali potrzebującym. W końcu sam nie mógł być wszędzie jednocześnie, a fani wymagali jego obecności na różnych galach i uroczystościach. Na pierwsze problemy jednak nie trzeba było długo czekać. Nowa działalność nie jest łatwa w utrzymaniu i nie przynosi zysków. Jednak prawdziwe kłopoty pojawiają się teraz. Okazuje się, że ktoś niszczy reputację Wilsonowi i szarga jego dobrą opinią. Wszystkie tropy prowadzą do deadpoolowej drużyny, w której ukrył się zdrajca. Konfrontacja z bezwzględnym złoczyńcą nie będzie łatwa, dlatego najemnik z nawijką nieoczekiwanie przystępuje do współpracy z herosem-legendą – emerytowanym już Kapitanem Ameryką.
Pierwszy numer serii obfituje w akcję. Szczerze to dzieje się dużo i można odnieść wrażenie, że aż za dużo. Czytelnik praktycznie zostaje rzucony w wir różnych akcji prowadzonych przez członków drużyny Wilsona. Łatwo się w tym pogubić. Wszystko z powodu nagromadzenia na łamach kart jednego komiksu tylu deadpoolowych postaci. Wbrew pozorom wcale nie jest śmieszniej.
Jeśli chodzi o poczucie humoru – Deadpool już nie jest tym samym bohaterem co wcześniej. To chyba największy problem. Czytelnicy, którzy mają w pamięci przygody najemnika z poprzedniej serii Duggana i Hawthorne’a lub z albumów wydanych w ramach Deadpool Classic mogą czuć lekkie rozgoryczenie. Wade wraz z założeniem garnituru biznesmena na swój kostium przestał tak rzucać żartami. Szczcególnie odczuwalne jest to w pierwszych zeszytach albumu. Idąc dalej, jest lepiej. Pojawiają się różne absurdalne teksty czy śmieszne akcje, ale czuć niedosyt.
Graficznie album kontynuuje klimat znany nam z poprzedniej serii wydanej w ramach Marvel Now. Kreska Mike’a Hawthorne’a jest lekka i humorystyczna oraz pasuje do fabuły. Bardzo fajnie prezentują się całostronicowe kadry czy zabawy układem ramek. Dynamizm akcji jest również fajnie oddany.
Podsumowując, „Nuworysz z Nawijką” to prosta historia z lekką intrygą. Aktualnie jednak nie do końca jednak wypalił pomysł z ukazaniem Deadpoola w nowym świetle i trochę innej roli. Czuć niedosyt. Pozostaje nadzieja, że kolejne tomy będą jednak stały już na wyższym poziomie, szczególnie jeśli rozwiną ciekawe wątki rozpoczęte w tym numerze.
Strzeżcie się, olbrzymy!
Powieść poleca Jeff Smith, twórca serii komiksowej Gnat
Urocza, pełna humoru opowieść o fantastycznej przygodzie!