grudzień 22, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: historyczny

czwartek, 18 lipiec 2019 20:47

Synowie światłości

– Esseńczycy byli stronnictwem religijnym, tak jak faryzeusze i saduceusze. Ale w przeciwieństwie do nich działali… dyskretnie.
– Czyli co? Chodzili w kapturach i chowali się po piwnicach? – zapytała z ironią.
– Nie bądź śmieszna, Kate – odpowiedział jej Oliver – po prostu woleli nie bratać się zbytnio z innymi. Jakby się nad tym zastanowić, można to uznać za zaletę… – przerwał na chwilę, po czym dorzucił:
– Trzymali się cienia, mimo że sami nazywali siebie Synami Światłości.


Zabierając się za czytanie „Synów Światłości” Tomasza Serzysko spodziewałam się fajnej, lekkiej historii przygodowej podsyconej realnymi historycznymi faktami. I można powiedzieć, że to dostałam, ale jednocześnie w pakiecie autor sprzedał mi wielki czytelniczy zawód. Bo „Synowie światłości” to książka oczywista, przewidywalna, w której jeden absurd goni kolejny i która według mnie, niestety, jest stratą czasu. Szkoda, bo zapowiadało się tak dobrze.


Ale zacznijmy od początku. Książka zaczyna się w momencie kiedy Olivera Monroe – głównego bohatera powieści – spotyka bardzo dziwny dzień. Najpierw jeden nadgorliwy student wręcza mu gazetę z dziwnym artykułem na temat Jezusa, a następnie pojawia się dziwny jegomość proponujący mu wyprawę życia, która ma wpłynąć na jego karierę. Nasz profesor w początku się opiera, ale w końcu ulega pokusie. W końcu jest zmęczonym życiem młodym wykładowcą. W jego wyprawę wplątuje się jego przyjaciółka – również wykładowczyni – Kate. Razem próbują rozwikłać tajemnice esseńczyków, tajnego stowarzyszenia, które miało posiąść Prawdę absolutną.


Brzmi nieźle prawda? Też mi się tak wydawało. Jednak wszystko psują wcześniej wspomniane absurdy. Helikopter podlatujący pod okno wysokiego budynku? Czemu nie? Kto by się przejmował, że przy tej odległości, to jednak śmigło mogłoby się nie zmieścić? Już pomijam spostrzegawczość głównych bohaterów, którzy helikopter zauważyli dopiero kiedy był pod oknem. Jakby nie powinno było go słychać już od dawna. Kolejna sprawa - 10 minut na zakup biletu i przejście odprawy na jerozolimskim lotnisku? Żaden problem. Przecież na pewno nikt nie nabierze podejrzeń wobec cudzoziemców wręcz przelatujących przez lotnisko? I ja rozumiem, że autor chciał żeby sytuacja wyglądała trochę bardziej dramatycznie, no ale to było lekko nierealne. A chyba chociaż jakieś śladowe ilości realizmu powinny się znajdować w takiej książce?


I może można byłoby to wszystko przeboleć, gdyby nie płytkość głównych bohaterów. Miałam wrażenie, że oboje są tacy sami, że właściwie różnią się tylko płcią. Nieporadni, kompletnie zagubieni w tym co robią i jeśli mam być szczera to jakoś tak, strasznie mało inteligentni jak na wykładowców akademickich. Odniosłam wrażenie, że te postacie zostały napisane na kolanie, bez jakiegoś większego pomysłu, byle by byli i byle by w jakiś sposób wpasowali się w historię.


Gwoździem do trumny jednak tej książki było coś innego. Było zakończenie historii, które zostało żywcem ściągnięte z jednego filmu przygodowego. Nie będę spoilerować i zabierać wątpliwej przyjemności z czytania, jeśli ktoś się skusi, ale mnie osobiście jako czytelnika mocno to uraziło.

Dział: Książki
wtorek, 09 lipiec 2019 13:51

Lista Lucyfera

“Lista Lucyfera” to nie pierwsza książka Krzysztofa Bochusa - polskiego dziennikarza, publicysty oraz wykładowcy akademickiego. Poprzedni cykl autora, czyli “Christian Abell” cieszy się sporą popularnością w sieci. Także i tym razem Bochus postanowił stworzyć kryminał z wieloma odniesieniami do historii, choć w nieco innym klimacie.

Poczynania okrutnych morderców, a także ciemne zakątki ich psychiki intrygują czytelników od zawsze. Co nimi kieruje? Dlaczego krzywdzą innych? Jak wybierają ofiary? Krzysztof Bochus w swojej książce próbuje odpowiedzieć na te i inne pytania, jednak akcja powieści nie przebiega wcale tak jednotorowo. Autor stworzył dwa całkowicie odmienne wątki, które często nie mają ze sobą nic wspólnego. Czytelnikowi serwuje się bowiem historię o brutalnym mordercy i poszukiwania swego rodzaju skarbów. Niestety były one zbyt rozbieżne, by intrygować w takim samym stopniu, wobec czego “Lista Lucyfera” czasem zwyczajnie nuży. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłoby rozdzielenie obu wątków i rozwinięcie ich w dwóch zupełnie różnych książkach. Dzięki temu czytelnik świadomie wybierający kryminał z mrożącymi krew w żyłach elementami nie przerzucałby kolejnych stron powieści z miną świadczącą o nieszczególnym zainteresowaniu.

Trzeba jednak przyznać, że Bochus stworzył historię z bardzo dobrze przemyślaną intrygą, której zakończenie jest zdecydowanie satysfakcjonujące. Pierwsza połowa “Listy Lucyfera” nie grzeszy dynamicznością, jednak na drugą część, która niesie ze sobą sporą dawkę emocji warto poczekać.

Na plus zaliczyć można także liczne odniesienia do wydarzeń historycznych czy dzieł m.in. Beksińskiego. To fascynujące urozmaicenie sprawia, że historia wykreowana przez autora jest bardziej wiarygodna i rzeczywista. Czytelnik nie ma wrażenia, że to tylko fikcyjna opowieść, lecz czuje się tak, jakby wszystko, o czym czytał, wydarzyło się naprawdę. Umiejscowienie akcji w Trójmieście, czyli rejonach, które większość Polaków zna całkiem nieźle, również zadziałało na korzyść książki.

Niestety sporą wadą omawianej powieści jest styl autora. Bochusowi brakuje jeszcze do pisarza, który przyciąga czytelnika od pierwszej strony i nie wypuszcza go aż do ostatniego zdania powieści. Zdarzają się fragmenty dość monotonne, często też skrawek informacji zostaje za bardzo rozwleczony, skutkiem czego lekturę książki przerwać można w jakimkolwiek momencie i miłośnik literatury nie odczuje odczucia straty. Dialogi były niezłe, jednak bywało, że słowne potyczki niektórych bohaterów brzmiały odrobinę drętwo. Mimo wszystko takie momenty nie zdarzały się zbyt często, a całość była całkiem przyjemna w odbiorze.

Dział: Książki
sobota, 22 czerwiec 2019 09:09

Rektorski czek

Jak ja dawno nie czytałam tak uroczej książki. Dokładnie tak - UROCZEJ! A pomyśleć, że jak zobaczyłam na okładce opis, że to “romans kryminalny” to mnie zmroziło.

“Rektorski czek” to opowieść tocząca się w dwóch rzeczywistościach - tej współczesnej - i tu mamy wątek kryminalny,  taki napisany z werwą i dowcipem, i tej z 1919 r. - czasów kształtowania się na nowo polskiej państwowości. Romanse, jakie wówczas się nawiązały, jak się okazało, miały swe brzemienne skutki dla zdarzeń o całe sto lat późniejszych. A w tle tych romansów toczy się brawurowo napisana opowieść o tym, jak to Uniwersytet Poznański powstawał, zaś o niepodległą Polskę młodzi ludzie walczyć ruszyli.

Joanna Jodełka z niesamowitym smakiem połączyła wątki współczesne z napisanym w starym stylu romansem, zaś tło wydarzeń historycznych przemyciła, niby ot tak - niepostrzeżenie, a jednak znacząco na tyle, by nazwisko Heliodora Święcickiego zapamiętać na zawsze. Co ważne, wspaniale także połączyła zupełnie współczesny styl wypowiedzi, z tym, jak mówiło się (i pisało - bo i listy miłosne w książce zawarte wzruszają i zachwycają) kiedyś. I chyba właśnie te pisane na starą modłę rozdziały są największym atutem książki. 

Fabuła kryminalna naiwna - to fakt. Romans - jak romans, romantyczny i już, a mimo to całość składa się w naprawdę fajną, lekką, wakacyjną powieść, pełną barwnych postaci. Nie sposób bowiem nie zapałać sympatią dla Jana Kantego, czy nie uśmiechnąć się z sympatią czytając o sercowych perypetiach Olchy. Że już o spiskach wiekowej Apolonii Polańczyk nie wspomnę. Oj ubawiła mnie babcia setnie, ale przyznać jej trzeba, że fantazji i energii życiowej miała więcej, niż wszyscy jej współcześni bohaterowie razem wzięci.

Powieść jest pełna subtelnych żartów, takich mrugnięć okiem w kierunku czytelnika, a jednocześnie ogromnego szacunku dla czasów mienionych, kiedy to w rękach zwykłych ludzi leżały losy odradzającego się kraju. Czasów, kiedy oczywistością dla młodego mężczyzny było, że należy o Polskę walczyć, dla kobiety, że należy o takiego walczącego mężczyznę dbać, zaś dla ludzi starszych - tych majętnych i wykształconych, że swe dobra - materialne i niematerialne, dla dobra kraju przekazać. Stukacie się w głowę, że to naiwność? Może. Ale ja za takim pojmowaniem patriotyzmu tęsknię. I tylko się zastanawiam, jak bardzo rozpaczałby nad losem naszej Polski sam profesor Święcicki, gdyby mu dane było współczesnych czasów dożyć.

Dział: Książki

Oliver Monroe, młody profesor archeologii na znanej amerykańskiej uczelni, prowadzi spokojne, wręcz monotonne życie. Powoli wypala się zawodowo – pasja naukowa, która do tej pory przynosiła mu satysfakcję, teraz zaczyna go nużyć.

Dział: Patronaty
niedziela, 09 czerwiec 2019 07:27

Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót

Wiele miast kryje w sobie tajemnice, wiele do dziś nie odsłoniło wszystkich kart i sekretów, które są wynikiem historycznych zawirowań. Wciąż, często przez przypadek, ludzie odnajdują prawdziwe skarby, ukryte głęboko w ziemi, w piwnicach czy strychach, między kartami posiadanych książek i często nie są nawet świadomi tego, na co natrafili i w jaki sposób może to zmienić ich życie. Czy właśnie to przytrafiło się znanemu przemyskiemu fryzjerowi, pasjonatowi historii swojego miasta? Czy natrafił na coś, na co nie był gotowy?

Przekonamy się o tym dzięki lekturze książki pt. „Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót” – mrocznej powieści z pogranicza powieści historycznej, kryminału i horroru. Autor, Stefan Darda, w opublikowanej nakładem Wydawnictwa Akurat książce, zabiera nas do Przemyśla, który odsłania przed nami swoje tajemnice, straszy, ale i zachwyca swoim pięknem. To lektura dla wszystkich wielbicieli powieści z dreszczykiem, pasjonatów historii, a także mieszkańców miasta Przemyśl i turystów, którzy również pokochali to miasto, lub też nigdy w nim nie byli – nie ma chyba większej zachęty.

Zdarzenie, które miało miejsce w Przemyślu, czyli samobójstwo znanego fryzjera Olgierda Langa, wstrząsa mieszkańcami. Szczególnie, że same okoliczności śmierci są dość niejasne, choć nie ma wątpliwości, że mężczyzna sam pozbawił się życia. Tyle tylko, że jeszcze kilka minut wcześniej przyjmował klientów w swoim zakładzie, po czym wszedł na górę do swojego mieszkania, napisał list pożegnalny, skrępował sobie ręce, jakby bojąc się, że w ostatniej chwili zmieni zdanie, po czym rzucił się z okna kamienicy, roztrzaskując o bruk na oczach klientów swojego salonu i przechodniów. I to wszystko w dniu, kiedy jego niesłusznie skazany siostrzeniec, którego niestrudzenie wspierał wierząc w niewinność chłopaka, opuszcza zakład karny…

Dla Jakuba Domaradzkiego, wyjście na wolność po blisko czterdziestu miesiącach spędzonych w zakładzie karnym, oznacza szansę na nowe życie. Tyle tylko, że nie spodziewał się tak tragicznych wiadomości, i to wówczas, kiedy był przekonany, że wujek po prostu zapomniał go odebrać z więzienia lub coś mu wypadło. Na jego śmierć nie był przygotowany szczególnie, że starszy pan, wciąż aktywny zawodowo, ze swoim zainteresowaniem historycznymi ciekawostkami, nie był typem chwiejnym emocjonalnie i daleko mu było do potencjalnego samobójcy.

Domaradzki jedzie do Przemyśla pełen wątpliwości związanych ze śmiercią Olgierda, podsycanych jeszcze przez dziwny, niezrozumiały list, który wuj zostawił na pożegnanie. Przypominająca bełkot szaleńca wiadomość ostrzega go, by nie szukał, ale tak naprawdę większość zdań w liście nie ma zupełnie sensu. Chyba, że stanowi szyfr, który Jakub usilnie będzie starał się odkryć. Okazuje się bowiem, że wuj w swojej wiadomości nawiązuje do jednego z najcenniejszych artefaktów, znajdującej się w Muzeum Ziemi Przemyskiej gemmy, magicznego amuletu o niezwykłej ponoć mocy. Mieszkańcy Przemyśla niechętnie mówią o swoim skarbie, nieco lękając się jego siły, ale są przekonani, że gemma czuwa nad ich miastem, strzegąc jego bezpieczeństwa.

Co jednak wspólnego ów XI-wieczny przedmiot ma ze śmiercią fryzjera? Czy legenda o istnieniu drugiej gemmy i siły, które amulety te są w stanie generować po połączeniu, jest prawdziwa? W jaki sposób wuj był w stanie wejść w posiadanie dużych pieniędzy? To tylko część pytań, które nasuwają się podczas lektury książki, która zaciekawia, wciąga, choć niestety wydaje się, że autor nie wykorzystał w pełni potencjału tkwiącego w tej historii. W powieści „Przebudzeniu zmarłego czasu. Powrót” wydaje się, że jest zbyt mało wszystkiego, poczynając od szczegółów samej opowieści i poszukiwań prowadzonych przez Jakuba, po ich mroczny aspekt.

Sporo jest co prawda luźnych nawiązań do przeszłości Jakuba, ale to aspekt historyczny powieści wydaje się być najbardziej niedopracowany, a szkoda. Zabrakło tu bowiem samej historii Przemyśla, zabrakło tym samym napięcia towarzyszącego tajemnicy kolejnym odkryciom, zabrakło wreszcie tego mroku i ogromnej siły rażenia, której spodziewamy się poznając legendę o bliźniaczej gemmie. Mimo tego, książka Dardy naprawdę zasługuje na to, by po nią sięgnąć, a następnie – kto wie – może nawet wybrać się do Przemyśla w poszukiwaniu jego tajemnic?

Dział: Książki
czwartek, 09 maj 2019 13:52

Mysia Wieża

Opowieści z mitologią słowiańską raczej kojarzą mi się z prozą dla dorosłych. Wiele istot oraz potworów w niej spotykanych, nie należy raczej do najprzyjemniejszych, a na pewno nie do takich, z którymi należy zaznajomić dzieci. Zapoznawszy się z opisem „Mysiej wieży” byłam ogromnie ciekawa, w jaki sposób autorki zaadaptują znane podania, aby były zjadliwe dla młodszych czytelników. I wiecie co? Lektura zdecydowanie przerosła moje oczekiwania, bo choć nie jestem już targetem, tak czytało mi się ją wyśmienicie.

Opowieść zaskoczyła mnie pod wieloma względami i choć z początku byłam odrobinę sceptyczna, tak wraz z przewracanymi stronami moje obawy malały. Przede wszystkim książka okazała się pełna interesujących ciekawostek i odniesień do polskich legend, m.in. historii Popiela, nie zabrakło miejsca także i dla mistrza Twardowskiego oraz wielu innych fikcyjnych i faktycznych postaci. Jest to swoista forma edukacyjna, obok której zwyczajnie nie można przejść obojętnie. Fantastyczni w powieści są również bohaterowie, szczególnie Igor i Hanka, z których to perspektywy obserwujemy wydarzenia. Muszę przyznać, że bardzo polubiłam te dzieci. Są absolutnie różni, zabawni, niekiedy szaleni – po prostu prawdziwi, z krwi i kości, fenomenalni!

W książce nie zabrakło również interesujących osobliwości prosto ze słowiańskich wierzeń – duchów, wojów, czarodziejów. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj pewne licho, które – choć bardzo irytujące miejscami – pełni bardzo ważną rolę w powieści. Ta różnorodność wśród napotykanych dziwów oraz mnogość tajemnic tworzą niesamowity klimat, pozwalają odczuć słowiańskie czasy i… zachęca do zgłębianie wiedzy na ten temat. Jestem przekonana, że „Mysia wieża” w niejednym nastolatku rozgrzeje chęć do książek historycznych!

Powieść napisana jest przystępnym językiem i nie czułam, aby była tworem dwóch różnych osób. Autorki zdecydowanie świetnie się ze sobą współgrały, jednak i tak nie uniknęły błędów. Mam tutaj na myśli przede wszystkim przydługie dialogi, niekiedy rozmowy były również wtrącone niepotrzebnie. Były to fragmenty dla mnie męczące i – jak wspomniałam – zbędne, nie mniej i tak całokształt wynagrodził mi ten drobny zgrzyt. Czasami opowieść przybierała również zbyt poważny wydźwięk, zbyt refleksyjny, co młodziutkiego czytelnika może odstraszyć.

„Mysia wieża” to nietuzinkowa fantastyka z historią w tle, w której młodzież i dorośli się zakochają. Fabuła wciąga, motywy zachwycają, a towarzyszenie Igorowi i Hance to czysta przyjemność. Nie mogę doczekać się drugiego tomu tego cyklu. Polecam z całego serca.

Dział: Książki
wtorek, 26 marzec 2019 14:22

Konkurs: Zbrodnia i Karaś

Na terenie kampusu Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie dwie sprzątaczki znajdują ciało Ernesta Karasia, znienawidzonego przez współpracowników i studentów profesora. Gdy wykładowca wydawał ostatnie tchnienie, w budynku Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych przebywało tylko dziesięć osób: czy którejś z nich mogło zależeć na usunięciu Karasia? A może po prostu doszło do nieszczęśliwego wypadku? Tak byłoby lepiej dla wszystkich zainteresowanych i samej uczelni, bo skandal mógłby zniszczyć jej i tak nie najlepszą opinię...

Dział: Zakończone
czwartek, 14 marzec 2019 19:05

Ostatnie namaszczenie

Przypuśćmy, że w ręce kapelana walczącego o przetrwanie oddziału partyzantów przypadkiem wpada grimoire – księga zaklęć. Dodajmy: działająca. Dalej jest tylko lepiej. Czwarta książka w dorobku Haladyna prezentuje nadal świetną formę autora i ukazuje naprawdę spory talent i powiew świeżości na polskim rynku fantastyki!

Trwa druga wojna światowa, kulminacja chaosu, terroru i szaleństwa. Gdzieś na wschodzie Polski niewielki oddział partyzantów z zaciekłą determinacją broni swojego kraju przed najeźdźcami. Giną kolejni żołnierze, oddział powoli się wykrwawia. Jeśli zostaną w lesie, to nadchodząca zima będzie kresem dla nich wszystkich. W rozpaczliwej próbie przetrwania próbują odbić z rąk Rosjan pobliskie miasteczko. To, co tam zastają wystawia na próbę ich odwagę, siłę ducha i poczytalność. Bo jak pogodzić się z czymś, czego w żaden sposób nie może przyjąć rozum? Niepozorna książeczka, znaleziona w zniszczonym kościele, daje nadzieję. Na przetrwanie, a może nawet na zwycięstwo. Jednak cena, jaką przyjdzie za nie zapłacić, będzie koszmarnie wysoka i wystawi na próbę człowieczeństwo każdego z partyzantów, łącznie z oddziałowym kapelanem. To on ostatecznie będzie musiał zdecydować, jak wielkie świętokradztwo jest skłonny popełnić w imię walki za ojczyznę.

Chociaż na pierwszy rzut oka książka może wydawać się dziełem w zaawansowanym stopniu historycznym, to w rzeczywistości realia Drugiej Wojny Światowej, a w zasadzie już jej końca, są tylko tłem wydarzeń dla losów pewnego księdza, dowódcy oddziału AK, który niespodziewanie zostaje wplątany w magiczną historię, który zburzy jego wiarę i postrzeganie rzeczywistości. Już przed premierą książki głośno mówiono o niezbyt trafnym doborze głównego bohatera, który kojarzy się zaznajomionym z historią czytelnikom z Romualdem Rajsą, który ma na swoim koncie liczne zabójstwa cywilów w imię walki z okupantem. Wspólnym mianownikiem obu mężczyzn jest jednak tylko taki sam pseudonim - "Bury" - oraz fakt bycia dowódcą AK. Jak już wspomniałem, książka mimo historycznego tła, niewiele wspólnego ma z prawdziwymi zdarzeniami tamtej epoki. Czułem gdzieś wewnętrzną zaznaczenia tego faktu, by z góry wykluczyć niedomówienia względem zainteresowanych lekturą.

Krzysztof Haladyn z każdym nowym dziełem udowadnia swoją szeroką paletę możliwości pisarskich. Za każdym razem przenosi swojego czytelnika w inne miejsce, w inne czasy. Taka wszechstronność, nie zamykanie się na jeden gatunek i przede wszystkim styl w jakim tworzy swoje powieści udowadnia, że jest autorem z najwyższej półki, który wdarł się na rynek z impetem i co więcej, nie zanosi się aby spadł z podium jednych z najbardziej świeżych, młodych i niezwykle zdolnych twórców szeroko pojętej literatury fantastycznej. W Ostatnim namaszczeniu dostajemy historię, w której obok toczących się walk Wielkiej Wojny, urzeczywistniają się słowiańskie demony, czarodziejskie zjawy oraz magia. Powieść czyta się jednym tchem, w czym pomaga nam niezwykle fajny, prosty język, wartka akcja i ceniona, charakteryzująca zmysł pisarski lekkość tworzenia uniwersum. Zdecydowanie polecam!

Dział: Książki
czwartek, 14 marzec 2019 17:37

Łowcy

Przeprawa przez bezimienną rzekę, w której dwa dni temu o mało co nie utopił nas praprzodek krokodyli, tym razem odbyła się bez problemów i uszczerbków na zdrowiu. Te zafundowaliśmy sobie sami: otarcia, siniaki, nerwy i podwyższone ciśnienie. Szacowałem, że mój puls dochodzi gdzieś tak do dwustu dwudziestu. Kiedy po kolejnych pięciu godzinach zauważyłam w oddali zarys obozowiska, odetchnąłem z ulgą - jakbym wrócił do domu.


Czy ktokolwiek z was zastanawiał się kiedyś, jakby to było cofnąć się w czasie o miliardy lat i zobaczyć dziką prehistoryczną Ziemię? Jakby to było na własne oczy obserwować żyjące dinozaury w naturalnym dla nich środowisku? Jakby to było czuć się malutkim wobec ogromu natury i tego co ówcześnie żyło na naszej planecie? Bohaterowie książki Miroslava Zambocha „Łowcy” dostali od pewnego młodego naukowca właśnie taką szansę. Oczywiście grubo płatną i z dość mocnymi obostrzeniami prawnymi, ale jednak dostali. Tylko chyba żadne z nich nie spodziewało się tego, w jaki sposób przywita ich kształtująca się dopiero Ziemia i jej mieszkańcu. Nie zdawali sobie sprawy jak szybko z tytułowych łowców, sami staną się zwierzyną.

Głównym bohaterem z perspektywy, którego opowiedziana jest cała historia to młody naukowiec – Mark Twilli, który pracuje przy wykrywaniu i badaniu wektorów, za pomocą których, być może kiedyś, uda się umożliwić podróże w czasie i przestrzeni. Całkiem przypadkiem, odkrywa dwustronny wektor, który pozwala wyruszyć w podróż w tę i z powrotem do czasów prehistorycznych. O wszystkim dowiaduje się, jego znajomy ze studiów – Jan Petr i proponuje mu układ. Mark dostanie grube pieniądze jeśli zdecyduje się zorganizować polowanie na dinozaury dla niego i jego obrzydliwie bogatych znajomych. Żaden z nich nie spodziewa się konsekwencji jakie przyjdzie im za to zapłacić. W końcu człowiek jest królem Ziemie, prawda? No cóż, okazuje się że nie koniecznie, bo dinozaury nie do końca chcą się dzielić swoim teren i umierać od nieznanej im broni. A świat jaki zastają na miejscu bardzo chce zjeść ich sobie na śniadanie.

Muszę przyznać, że książka Miroslava Zambocha wciągnęła i pochłonęła mnie w całości i bez reszty. Autor pokazuje w niezwykle piękny i kolorowy sposób świat, którego nigdy nie uda nam się zobaczyć. Pozwolił wyruszyć mojej wyobraźni w niezwykłą przygodę pełną niebezpieczeństw, adrenaliny i zapartego tchu, przy okazji pokazując, że ludzie nie zawsze byli (i być może nie zawsze będą) na szczycie łańcucha pokarmowego. Ponad to Pan Zamboch, tak kreuje wszystkich bohaterów, że nie da się ich nie lubić. Nawet największy dupek w eskapadzie – Henry Wirgan zyskał u mnie trochę sympatii, właśnie za bycie takim, a nie innym człowiekiem. Nie ma tutaj nijakich postaci, nie ma bladych i pustych charakterów. Każdy z członków wycieczki do prehistorii wnosi coś świeżego, coś co daje temu wszystkiego wyrazu i smaczku, dzięki któremu całość jest jeszcze bardziej do schrupania.

Całość oceniam bardzo pozytywnie. Opisy nie były przesadzone, dialogi nie były na siłę, a i sprawy związane z paleontologią zostały przedstawione w dość prosty i zrozumiały sposób. Bardzo przypadło mi do gustu też zakończenie. Daje nadzieje na kolejne części, które mam nadzieję, że powstaną. I które bardzo chętnie przeczytam. Dodatkowo dużym plusem jak dla mnie są zamieszone w książce ilustracje, które umieszczone w odpowiednich miejscach jeszcze bardziej pobudzają wyobraźnie i chęć czytania. Czas spędzony przy tej powieści był niezwykle przyjemnie spędzonym czasem.

Dział: Książki
poniedziałek, 11 marzec 2019 18:36

Zbrodnia i Karaś - zapowiedź

Odważna, zabawna i inteligenta komedia o życiu studenckim w Polsce
Już 15 marca do księgarń trafi debiutancka książka Aleksandry Rumin pt. Zbrodnia i Karaś. Koniecznie zapoznajce się z opisem.

 Na terenie kampusu Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie dwie sprzątaczki znajdują ciało Ernesta Karasia, znienawidzonego przez współpracowników i studentów profesora. Gdy wykładowca wydawał ostatnie tchnienie, w budynku Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych przebywało tylko dziesięć osób: czy którejś z nich mogło zależeć na usunięciu Karasia? A może po prostu doszło do nieszczęśliwego wypadku? Tak byłoby lepiej dla wszystkich zainteresowanych i samej uczelni, bo skandal mógłby zniszczyć jej i tak nie najlepszą opinię...

Dział: Patronaty