Rezultaty wyszukiwania dla: fantastyka
Gwałtowne pasje. These Violent Delights
Od zawsze lubiłam klasyczną opowieść o romantycznej miłości Romea i Julii. Nie spotkałam jeszcze książki, która w ciekawy i atrakcyjny sposób odświeża ten motyw, aż dotąd. „Gwałtowne pasje” to książka, od której nie mogłam się oderwać. Napisana tak, że aż zapiera dech w piersiach.
Romeo i Julia, ale w nieco innej scenerii. Do tej klasycznej historii dodajemy zwaśnione mafijne rody, jakieś tajemnicze zło, a także Szanghaj XX wieku, gdzie Chińczycy muszą walczyć o wpływy z Brytyjczykami i Francuzami. Czy może wyjść z tego coś dobrego? Jak najbardziej tak, i to jak. Ostrzegam jednak, że jak zaczniecie, to się od książki nie oderwiecie, a „Gwałtowne pasje” zafundują wam nieprzespaną noc.
Juliette Cai niedawno wróciła do Szanghaju z „wygnania”, jak ona sama nazywa swój wyjazd. Jest córką bossa Szkarłatnego Ganku i ta funkcja sprawia, że ma wiele zadań na głowie – walka z Białymi Kwiatami, robienie interesów w imieniu swojego ojca. Roman Montagow, syn bossa wspomnianych już worów rodziny Cai, Białych Kwiatów, stara się rozwikłać zagadkę tajemniczych morderstw. Mieszkańcy Szanghaju zaczynają rozrywać swoje gardła. Bohaterowie muszą pokonać to, co ich dzieli i nawiązać współpracę, aby zapobiec zniszczeniom i śmierci. Pomiędzy Romą a Juliett są niedokończone sprawy, a to, co wydarzyło się między nimi kilka lat wcześniej, sprawia, że ci nie potrafią sobie ufać.
Chyba wszystko w tej książce oceniam na plus. Zacznę od strony stylistycznej i językowej. „Gwałtowne pasje” to powieść napisana bardzo dobrze, a w czym również jest zasługa tłumaczki Małgorzaty Kaczarowskiej. Każde zdanie było dopracowane i nie czułam, że jakieś słowo na jakiejkolwiek stronie znalazło się tam przypadkowo. Język jest mroczny, plastyczny. Nadaje całej książce poczucia głębi, mroku i skutecznie zagęszcza atmosferę. Majstersztyk i uczta czytelnicza dla każdego fana takich klimatów. Gdy tylko zaczęłam lekturę, przeniosłam się do Szanghaju w latach 20 XX wieku. To, jak autorka odmalowała tamto miasto, kulturę, zwyczaje i historię zasługuje na owacje. Niemal czuć ten zapach, gwar rozmów, a atmosfera polityczna jest nierozerwalnie z tym związana i to czuć podczas lektury. Ba, to, co dzieje się na arenie międzynarodowej oraz wewnątrz kraju, realnie wpływa na fabułę i jest z nią nierozerwalnie połączone. To tło do wszystkich wydarzeń, ale nadaje „Gwałtownym pasjom” głębi. Autorka oczywiście wplotła w ten realizm historyczny elementy fantastyczne, ale wszystko zostało tak dobrze opisane i dobrane, że czyta się tę książkę z rosnącym zachwytem.
Nie sposób wyodrębnić jednego, głównego wątku w tej książce. Akcja skupia się w równej mierze na Juliette i Romie, ich uczuciach i spuściźnie, która odciska na nich piętno, ale również na tajemniczym potworze, który sprawia, że ludzie rozrywają sobie gardła. Na wielki plus zasługuje również to, jak autorka zaadoptowała oryginalną historię, Jeżeli znacie Romea i Julię, to gdy zagłębicie się w „Gwałtowne pasje”, to będziecie ze zdumieniem wyłapywać znanych bohaterów w nowej odsłonie. Nie była to kalka, ponieważ Chloe Gong dodała każdej postaci coś nowego, innego. Wszyscy, którzy przewijają się przez karty książki, są niczym wzięci z życia – charakterni, kolorowi. Chociaż to Juliette i Roma odgrywają główne role, to chciałabym się skupić również na innych bohaterach, najbliższych przyjaciołach naszej dwójki. Chociaż wpisują się w ramy bohaterów drugoplanowych, to uwielbiam wszystkie sceny z nimi.
Juliette to bohaterka, którą bardzo polubiłam. Chociaż inspiracją do jej stworzenia była Sheaksperowska Julia, to nasza jest brutalna, zdeterminowana, odważna. Nie boi się mówić tego, co myśli, a sprawy i dobro swojego gangu stawia na pierwszym miejscu. Jest gotowa zrobić wiele, aby uplasować się jako liderka grupy. Roma, czyli Romeo, jest bezwzględny, jednak troszczy się o tych, co kocha. Ojciec chłopaka nie do końca mu ufa, a swoją sympatię przelewa na kogoś innego. Chociaż wychowany przez Białe Kwiaty i z brutalnością obyty jest od dawna, to musi się starać, aby zasłużyć na szacunek ze strony ojca. Juliette i Roma jako para to... połączenie idealne. Uwielbiam ich magnetyzm, to przyciąganie, którzy oboje zdają się ignorować, a to, co wydarzyło się między nimi (a czego dowiemy się dopiero po jakimś czasie) jeszcze bardziej podkręca atmosferę. Powinni się nienawidzić, są wrogami, ale jest między nimi coś. Najlepsze jest to, że ich romans nie przysłonił innych wydarzeń.
„Gwałtowne pasje” to książka, którą pokochałam. Nie mogłam przestać o niej myśleć, gdy odkładałam ją, chociaż na chwilę. Zabrała mi kilka wieczorów, ale nie żałuję, bo to była cudowna czytelnicza przygoda. Nie czuć, że „Gwałtowne pasje” to debiut autorki – wszystko jest dopracowane, od pierwszej do ostatniej strony. Nie pozostaje mi powiedzieć nic innego, tylko czytajcie, bo to naprawdę dobra lektura!
Kosmos to nie jest miejsce dla poważnych ludzi
"Ludzie to tylko niesmaczny żart życia dla Ziemi."
Mam mieszane odczucia wobec tej książki. Atrakcyjna konstrukcja fabuły, trzy poziomy pięter w pudełku, czternaście opowiadań, których wspólnym ogniwem jest kluczowa postać, a jednak w drobnych elementach, krótkie teksty zaprzeczają sobie. Szczególnie dobrze odbieram pierwsze opowiadania, koncentrują się na kosmicznych podróżach i poznawaniu obcych cywilizacji. Łukasz Motulewicz okrawa opisy, jak tylko się da, tak aby w kosmicznej ciszy trafić na planety głośno wyrażające siebie. Natomiast, mocno pompuje absurdy ludzkiej współczesnej cywilizacji, szybowanie ku niebu i zapominanie o ziemi.
Wizje podróży kosmicznych. Poznawanie mieszkańców różnorodnych planet. Uwzględnianie przydatności z punktu widzenia korzyści dla ludzkości. To, co dzieje się na planetach przybiera formę społeczeństw osadzonych w obecnych śladach ludzkości. Swoich wad nie widzi się w tak wyraźnie, jak cudze, nawet jeśli w pewnym stopniu stają się kopiami. Wyniesienie ich w kosmos i przydzielenie obcym cywilizacjom lub ich zalążkom, to spojrzenie na nie z innej perspektywy, dostrzeżenie mocy sprawczej ściągającej ku mrocznym sferom. Ciekawa zabawa w abstrakcję, ale z solidnym podłożem ludzkiej mentalności. Rozczarowuje nieco zakres tematyczny prawd o nas samych, społecznych trendach, politycznej działalności, korporacyjnych zjawiskach. Każdy jest już z nimi porządnie zaznajomiony, zwłaszcza na podstawowym poziomie. Natomiast odpowiada mi wpleciony humor, żartobliwe ujęcie ludzkich ułomności, zarówno jednostek, jak i zbiorowości. Sympatyczny dystans do twórczości, zabawy w pisanie, kreślenie ram opowieści.
Główny bohater świadomie nie zostaje obdarzony charyzmą. Bezbarwny, aby nie przeszkadzał miałkością w brzmieniu spostrzeżeń, dokonywanych podczas przebywania na dalekich planetach. Kulturoznawca, jednak w ograniczonym stopniu bada rozwój cywilizacyjny obcych, nie ma w tym głębi, jedynie powierzchowność. A szkoda. Czy tak będą prezentować się naukowcy przyszłości? Niedokładni, chaotyczni, nieściśli, a nawet przekłamani i niechlujni? Już czytanie wstępnych raportów o planetach sugeruje, że chociaż ludzkość dokonuje olbrzymiego skoku w podboju wszechświata, to zatraca wrodzoną ciekawość, o ile nie kryją się za tym biznesowe kalkulacje. Właśnie to spostrzeżenie, choć niejawnie sformułowane, dostarcza materiał do zajmujących przemyśleń. Przygotujcie się na spotkanie z Hugo Housem, pracownikiem funkcjonującego kiedyś z rozmachem departamentu kontaktów z obcymi, a w zasadzie z pisemnymi raportami Hugo odkrytymi po osiemdziesięciu latach w zakurzonym archiwum, przeciętnym reprezentantem rasy ludzkiej, odkrywcą z niezwykle długiego dystansu prawd o obcych i pośrednio mieszkańcach Ziemi.
Dwór Srebrnych Płomieni
Pan Lodowego Ogordu. Księga II
Chociaż dopiero poznaję też świat ambitnej fantastyki, to zachwyciłam się pierwszym tomem serii Jarosława Grzędowicza. Pan Lodowego Ogrodu to już klasyka, pozycja obowiązkowa, a ja dopiero teraz zachwycam się tym światem. Po lekturze pierwszej części zagłębiłam się w drugim tomie.
Vuko to wysłannik z Ziemi, który przybywa na planetę Midgaard z misją ratunkową. Musi odnaleźć naukowców, którzy zaginęli na wyprawie badawczej. Vuko przemierza rozległe tereny obcej planety, poznaje tamtejszych mieszkańców, kultury i niebezpieczeństwa. Nie jest jednak zdany sam na siebie, ponieważ wprowadzono mu kilka modyfikacji oraz zaopatrzono w zbroję i strój, który jest bardzo nowoczesny. Misgaard wciąż atakuje dziwna i tajemnicza mgła oraz Węże. Nasz bohater robi wszystko, aby uratować ludzi, ale jednak wciąż chce wrócić na ziemię, a żeby tego dokonać, musi ocalić i własne życie.
Jak w pierwszym tomie, czytelnicy równolegle poznają historię Filara, który wyrusza w podróż, aby odkryć tajemnice.
O ile ciężko było mi się wczytać w pierwszy tom, to w tym przypadku już od pierwszych stron wpasowałam się w klimat i świat, który wykreował Jarosław Grzędowicz. Poprzednia część zakończyła się w bardzo emocjonującym momencie i przyznać muszę, że nie mogłam doczekać się lektury kolejnej części. Z zachwytem poznawałam zakamarki Misgaardu, a w tej części miałam ku temu okazję. To fascynujące, jak autor ze szczegółami dopracował miejsce akcji; tak podobne do naszego, ale i inne. Chociaż nie przepadam za motywem drogi w książkach, to tutaj mi to wcale nie przeszkadzało, a co więcej, wprowadzenie tego motywu bardzo mnie ukontentowało.
Vuko to jeden z moich ulubionych bohaterów literackich. Jest stanowczy, uparty, w większości przypadków posługuje się siłą, ale jednak jego losy mają w sobie szczyptę humoru i ironii, jakby autor chciał wprowadzić taki jasny promyk w książce. Jestem ciekawa, jak potoczą się jego dalsze losy.
Ci, którzy oczekują akcji jak w pierwszym tomie, mogą się nieco zawieść, bo jest jej zdecydowanie mniej. Dzięki temu możemy lepiej poznać świat (o czym już wspomniałam). Pod względem treści również nie mam nic do zarzucenia, bo autor jest mistrzem słowa pisanego i tworzy takie powieści, które zachwycają i nie dają o sobie zapomnieć.
Pan Lodowego Ogrodu. Księga II to powieść bardzo dobra, nawet lepsza niż pierwsza. Jeżeli autor utrzymuje taki poziom w kolejnych częściach, to ja nie mogę doczekać się lektury.
Chłopiec zwany Gwiazdką
Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami. Pierwszy śnieg niedługo spadnie na ulice miasteczek. Ozdoby świąteczne rozświetlą domy. Święta już niedługo zagoszczą w czterech ścianach, a najmłodsi z niecierpliwością będą wyczekiwali wizyty Świętego Mikołaja, który z pomocą elfów i reniferów w jedną wyjątkową noc nagrodzi grzecznych. Jaka historia stoi za tym tajemniczym mężczyzną w czerwonym stroju? Kim był ulubieniec dzieci, zanim zyskał tak wielką popularność na świecie? Gdy dzieci zapytają o jego przeszłość, książka autorstwa Matta Haiga, odpowie na wszystkie pytania. ,,Chłopiec zwany Gwiazdką” zachwyci czytelników, tych młodszych, jak i starszych, niesamowitą opowieścią o dzieciństwie Świętego Mikołaja, który dawno temu, będąc jeszcze dzieckiem, wyruszył w niebezpieczną podróż poprzez mroźne krainy Finlandii, aby odnaleźć zaginionego ojca.
Mikołaj od zawsze wierzył w istnienie elfów. Najpierw usłyszał o nich od ukochanej mamusi, która zbyt wcześnie opuściła ziemski świat, a następnie historii o tych dobrych stworkach słuchał na dobranoc od tatusia. Chłopiec, którego wychowywał tylko tata, wyróżniał się niesłychanym dobrem, a pomoc ojcu przy pracy traktował jako najważniejszy obowiązek. Tata i Mikołaj żyli skromnie, utrzymując się ze sprzedaży drewna, często trudność sprawiało im powiązania końca z końcem. Mimo biedy mieli to, co najważniejsze. Prawdziwą miłość – synka do taty, ojca do swojego ukochanego dziecka. Mając siebie nawzajem, nic nie było im straszne.
Gdy pewnego dnia, w drzwiach ich skromnej chatki, pojawił się myśliwy i zaproponował ojcu Mikołaja niebezpieczną, ale niezwykle dochodową wyprawę, polegającą na odkryciu wioski elfów, Joel podjął niezwykle trudną decyzję i zostawiając chłopca pod opieką swojej zgorzkniałej siostry, wyruszył w podróż. Życie Gwiazdki, jak nazywał go tata, stało się niezwykle trudne. Ciotka pałała do niego wielką nienawiścią, czyniąc wszystko, aby chłopiec zniknął. Mikołaj szybko został wyrzucony ze swojego domu, a towarzystwa dotrzymywała mu tylko polna myszka.
Chłopiec, z wytęsknieniem, oczekiwał powrotu ukochanego taty, ale miesiące mijały, a Joel zniknął. Nie mając wyjścia i nie mogąc dłużej czekać na powrót ojca, Mikołaj postanowił go odnaleźć. W najbardziej srogą zimę chłopiec wyruszył w niebezpieczną podróż, poprzez pełne śniegu, mroźne zakątki, nie tracąc nadziei na odnalezienie rodzica. Za każdym razem, gdy zaczynało brakować mu sił, coś pchało go naprzód. W trakcie wyprawy dołączył do niego Błysk – zraniony strzałą myśliwego, który wyruszył z Joelem na wyprawę. Renifer, myszka i chłopiec wędrowali i wędrowali, coraz bardziej tracąc siły. Daleka północ stała się niemożliwym do zrealizowania zadaniem, a droga powrotna nie wchodziła w rachubę. Gdy Mikołaj stracił całkowicie nadzieję, coraz bardziej zagłębiając się śnieg i szykując się na śmierć, otrzymał pomoc od elfów – istot, które znał tylko z opowieści. Niestety, szybko okazało się, że te stwory nie są już takie, jak wcześniej. Zgorzknienie i nienawiść do ludzi zapanowały w Elfim Jarze, a Mikołaj szybko stał się wrogiem numer jeden. Czy chłopcu uda się sprawić, aby w sercach elfów znów zapanowało dobro, a radość i miłość wypełniły miasteczko? Czy Mikołajowi uda się odnaleźć tatę i wrócić do domu? Jaka historia kryje się za Świętym Mikołajem?
,,Chłopiec zwany Gwiazdką” to ciekawa opowieść przedstawiająca losy Świętego Mikołaja, gdy sam jeszcze był dzieckiem. Poznanie trudów jego życia, wyzwań i pomysłów zachwyci najmłodszych, ale również starszych czytelników. Co ciekawe, Matt Haig stworzył ją pod wpływem pytania swojego dziecka, które chciało dowiedzieć się czegoś o życiu Ojca Gwiazdki. Ilustracje Chrisa Moulda zachwycają kreską i wizją artysty, który świetnie oddał za pomocą ołówka, wydarzenia rozgrywające się w książce, co pozwala przyciągnąć uwagę dzieci i rozbudzić ich kreatywność. ,,Chłopiec zwany Gwiazdką” sprawdzi się idealnie jako prezent pod choinkę lub jeszcze wcześniej, aby wprowadzić świąteczną atmosferę w domu i przypomnieć o znaczeniu dobra i miłości, które sprawiają, że magia wiruje w powietrzu, a niemożliwe staje się możliwe.
Książka świetnie sprawdzi się u dzieci w wieku wczesnoszkolnym, ale Ci starsi również nią nie pogardzą. ,,Chłopiec zwany Gwiazdką” skradnie serca czytelnikom i zachwyci niesamowitymi ilustracjami, a główny bohater szybko stanie się ich ulubieńcem. Nie zabraknie śmiesznych sytuacji, które rozbawią do łez. Nadszedł czas, aby poznać przeszłość Ojca Gwiazdki i zwiedzić Elfi Jar, który zachwyca feerią barw. Czytelniku czy jesteś na to gotowy? Mikołaj czeka, że do niego dołączysz w tej niebezpiecznej, zachwycającej przygodzie. Nie wahaj się zbyt długo. Odkryj prawdziwą magię świąt!
Malowany człowiek
„Malowany człowiek" to pierwszy z pięciu tomów cyklu demonicznego amerykańskiego pisarza Petera V. Bretta, który po raz pierwszy został opublikowany w 2008 roku w Wielkiej Brytanii. Jeżeli się nie mylę, to w Polsce książka doczekała się już czwartego wydania. Ja sama w dłoniach trzymam trzecie. Wcale mnie jednak to nie dziwi. Jeden z moich ulubionych pisarzy, Terry Brooks, w takich słowach wypowiada się o twórczości Petera V. Bretta:
Podziwiam twórczość Petera Bretta. Koncepcja jego świata jest genialna, a dynamiczna akcja cały czas trzyma w napięciu.
Po przeczytaniu takiej rekomendacji po prostu nie mogłam przejść obok „Malowanego człowieka” obojętnie i sama musiałam przekonać się czy to naprawdę tak epicka fantastyka, jaką obiecuje mi wydawca i zachwyceni czytelnicy.
Zarys fabuły
Każdej nocy z ziemi wyłaniają się Otchłańce. To żądne krwi demony, które terroryzują zdziesiątkowaną już ludzkość. Znikają jednak wraz z blaskiem słońca. Przetrwać mogą tylko osoby, którym przed zmrokiem uda się ukryć za barierami runicznymi. Nie wszystko jednak stracone. Pewnego dnia przyjdzie Wybawiciel, który zjednoczy ludzkość i poprowadzi na wojnę z demonami.
Moja opinia i przemyślenia
Mimo że książka liczy sobie ponad osiemset stron, to i tak dosłownie nie sposób się od niej oderwać. Ma ciekawą, świetnie skonstruowaną i niezwykle bogatą fabułę. Świat przedstawiony został doskonale wykreowany. Opisy walk i potworów zapadają w pamięć. Bohaterowie ewoluują, mają swoje własne motywacje i doskonale zgraną z ich obecnym zachowaniem przeszłość. „Malowany człowiek” to po prostu kawał dobrej, niezwykle barwnej i wciągającej fantastyki. Uwielbiam czytać takie powieści i przyznam, że sama jestem zdziwiona, że sięgnęłam dopiero po trzecie wydanie, bo powinnam poznać ten tytuł znacznie wcześniej. Nie dziwię się, że co jakiś czas ukazują się kolejne wznowienia „Cyklu demonicznego”. Jest tego wart!
Podsumowanie
Jeżeli, drogi Czytelniku, masz ochotę przeżyć epicką przygodę w mrocznym świecie fantasy, to „Malowany człowiek” będzie doskonałym wyborem. Powieść trzyma w napięciu już od pierwszych stron, a losy trójki bohaterów śledzi się z zapartym tchem. Mam szczerą nadzieję, że ta historia doczeka się ekranizacji, bo z przyjemnością obejrzałabym ją na ekranie. Teraz natomiast niecierpliwie wyczekuję na wznowienie kolejnego cyklu spod pióra pisarza, który również z ogromną przyjemnością przeczytam.
Pani cisza
"Kamienie ze spokojem patrzą na rzekę.. woda zabierze to, co człowiek odrzuca..."
Sympatycznie spędziłam czas z powieścią, zgrabnie wprowadziła w japońskie klimaty, nadała ciekawą tonację przybliżanej historii, ubrała bohaterów w burzliwe losy, odcienie niebieskiego, brązu, żółci, zieleni, oraz bitewnej czerwieni. Znajome akcenty kultury azjatyckiej mieszała z wymyślonymi elementami. Zauroczył baśniowy wzór przygody, zgrabne przeplatanie się dawnych tajemniczych wierzeń, wyraziste odwołania do legend, barwne przywołanie mocy szacunku do tradycji, honoru, przyjaźni. Znaczącą rolę odgrywała efektowna narracja, plastyczna i ekspresyjna. W przeciwieństwie do pierwszego tomu serii ("Czerwony Lotos"), nie miałam wrażenia, że coś momentami podcinało jej skrzydła. Nic nie stopowało warunku szybowania wyobraźni, nie zrywało kontaktu z głębią intrygi, nie wyciszało wskazane przedłużenie dźwięków. W "Pani Ciszy" czułam się komfortowo. Odpowiadał mi rozmach sugestywnego przedstawiania akcji i
emocjonalnych ujęć, silnie odbierałam incydenty wokół postaci, przekonywali postawami i zachowaniami, wyraziście się prezentowali.
Arkady Saulski frapująco rozpisał pełną temperamentu walkę dobra ze złem. Fantastycznie, że nie poddał jednoznacznej interpretacji, nie wystawił na jedynie słuszny kontrast światła i mroku, a uwzględnił złożoność natury człowieka. Polubiłam i zaakceptowałam atrakcyjnie nakreślonych bohaterów. Dostarczali materiału do zajmującego poznawania i rozumienia. Autor ekscytująco zrelacjonował niebezpieczne misje, bezlitosne walki, spektakularne bitwy, ucieczki, pogonie, oraz wszystko przenikające zjawiska nadprzyrodzone. Ukazał zarazem kontrast, jak i wspólną więź, między tajemnym i nieludzkim a wyćwiczonym i ludzko fizycznym. Fabułę wypełnił dynamicznie przebiegającymi zdarzeniami. Arcymistrzowie walki i bezwzględni wojownicy, uosobienia demonicznych i anielskich cech, zaklęcia i iluzje drzemiące w ludziach i przedmiotach. Potężne mroczne moce za wcześnie wypadały ze scenariusza, chciałam, by dłużej trwały na posterunku.
Wojna między klanem Nagata a klanem Węża jest nieunikniona, obie strony solidnie się do niej przygotowały, czas pokaże, kto wygra. Ród Nagata staje również przed nieuniknionym aspektem upływu czas, zaś Węże wykazują się wyjątkową podstępnością, w końcu to okryci zdradą ronini, banici, przestępcy, złodzieje wygnani z miast i majątków, mamiące zmysły wiedźmy. Kitsune Hayai wiernie służy swojemu panu i jego synowi, wysłany na krwawą misję, nie waha się przed poświęceniem. W burzy ludzkich starć i emocji napotykamy Kentaro, w życie Ducha wkraczają akcenty z przeszłości jego mistrza Siwego Psa. Kolejny raz, Szkarłatne Ostrze udowadnia przydatność. Jakie wiatry przywiewają do krain Nipponu, wpływając na losy mieszkańców? Zgniłe lasy, gadzie masywy, zapomniane kapliczki, porzucone pagody, ukryte fortece, mandukowa choroba, miejsca spoczynku przodków, opiekuńcze kami, Dom Spokoju i nieśmiertelne dusze.
Stowarzyszenie Srok
Stowarzyszenie Srok to kolejna z książek młodzieżowych, której akcja rozgrywa się w tajemniczej szkole z internatem. Ponownie mamy do czynienia z zupełnie nową uczennicą, która totalnie nie ma pojęcia, gdzie trafiła i jakie panują tam zasady. Nie ukrywam, że przede wszystkim skusiłam się na tę lekturę ze względu na okładkę i nawiązanie do słynnej rymowanki (One for sorrow, two for joy…), jak typowa sroka okładkowa – cóż za zbieg okoliczności, prawda? Jednak czy najnowsze dzieło autorki Girl Online przypadło mi do gustu?
Rozgrywające się w tej książce wydarzenia poznajemy z dwóch punktów widzenia. Pierwszy z nich należy do Audrey, nowej dziewczyny, która zdecydowanie nie potrafi odnaleźć się w nowej szkole. Jest przyzwyczajona do czegoś zupełnie innego niż zasady panujące w Illumen Hall. Audrey momentalnie skojarzyła mi się z typową, pustą lalką, choć nie wiem, czy taki był zamysł autorki. Ani ona specjalnie lotna, ani zbyt inteligentna, niemal na każdym kroku podkreślone zostają wszystkie marki jej ciuchów, torebek oraz fakt, że posiada najlepszy sprzęt dostępny na rynku. Dziewczynka z bogatego domu, której wszystko załatwia tatuś… No nie mój typ.
Podobnie zareagowała druga bohaterka, której perspektywę poznajemy, Ivy. To z kolei typowa, ułożona uczennica. Prefekta, jedna z najlepszych osób uczęszczających do Illumen Hall. Ogień i woda… Nic dziwnego, że dziewczyny z początku nie potrafią złapać wspólnego języka, ale wkrótce wszystko ulega zmianie. Obydwie zamieszkują pokój niedawno zmarłej uczennicy, a ktoś zaczyna rozpowszechniać podcast, w którym próbuje dociec, co się wydarzyło tamtej nocy, gdy zginęła Lola. Naraża tym samym na niebezpieczeństwo siebie i pozostałych uczniów… Ktoś nie chce, aby prawda wyszła na jaw.
Chociaż książka ta zapewniła mi całkiem niezłą rozrywkę, to nie mogę zaprzeczyć temu, że jest ona bardzo schematyczna. Typowa szkoła z internatem, surowe zasady, mocne ograniczenia. Schematyczni bohaterowie: nowa uczennica, najlepsza uczennica, wielki przystojniak, któremu nowa momentalnie wpada w oko, typowe nerdy… Właściwie nie było tutaj żadnej zaskakującej postaci i dosyć łatwo było się zorientować, jak będą się rozwijały relacje między nimi. Ciekawym motywem było oczywiście tytułowe Stowarzyszenie Srok, ale ze smutkiem stwierdzam, że wątek ten został mało rozbudowany. Do tej pory nie do końca rozumiem, skąd się wzięło, co robiło i jak. Jest tajemnicą aż nadto.
Sama fabuła skupia się po części na odkryciu prawdy na temat śmierci Loli, a po części na znalezieniu osoby prowadzącej podcast. Obydwa te wątki są ze sobą oczywiście powiązane, a Audrey i Ivy czują się w obowiązku rozwikłania zagadki. Panuje tutaj mocna atmosfera tajemnicy, Illumen Hall skrywa wiele sekretów, podobnie jak i ludzie związani z tą szkołą. Wydaje mi się jednak, że autorki trochę za mało tych sekretów ujawniły… Trzeba umieć w tym wszystkim znaleźć balans, a ja właściwie naczytałam się tylko o zawiłych relacjach i tajemnicach, nie dostałam zbyt wielu odpowiedzi. Czasami trzeba dać czytelnikowi coś więcej – rozumiem, że przede wszystkim człowiekiem kieruje ciekawość, ale trzeba też umieć to wyważyć i dać chwilami coś więcej niż same sekrety.
Stowarzyszenie Srok to młodzieżówka dosyć powtarzalna, która nie wyróżnia się niczym specjalnym na tle innych powieści do niej podobnych. Te same motywy, schematyczni bohaterowie, zero powiewu świeżości. Fakt, czytało się ją lekko i przyjemnie, więc może być dobrym przerywnikiem od mocniejszych lektur czy idealną pozycją, gdy poszukujemy czegoś, przy czym nie trzeba zbyt dużo myśleć, ale jeżeli macie już przesyt podobnych wątków, to raczej powinniście na ten moment odpuścić sobie tę lekturę.
Oculta
Upadek Gondolinu
Dla miłośników twórczości Tolkiena „Upadek Gondolinu” to wręcz pozycja obowiązkowa. Książka, która nie tylko pozwoli im wrócić do ulubionego uniwersum, ale też odkryje przed nimi fascynującą opowieść! Czy jednak spodoba się również osobom, które nigdy wcześniej nie miały styczności ze Śródziemiem?
Fabuła powieści rozgrywa się tysiąc lat przed wydarzeniami z „Władcy Pierścieni”. Poznamy w nim opowieść o oblężeniu przez armię Morgotha elfickiego Gondorionu. Jak przebiegało starcie dwóch najpotężniejszych mocy świata?
Już sama historia tego dzieła jest częścią fascynującej opowieści. Książka została bowiem napisana najprawdopodobniej w 1917 r. Tolkien wspomniał w swoich pamiętnikach, że „Upadek Gondolinu” był „pierwszą prawdziwą opowieścią” o Śródziemiu. Prawdopodobnie więc to właśnie od tej historii wszystko się zaczęło. Za sprawą spawanej redakcji syna autora, Christophera Johna Reuela Tolkiena, mamy więc możliwość odkrycia tej wyjątkowej opowieści.
„Upadek Gondolinu” to książka, która na swoją publikację czekała ponad 100 lat i powstała z notatek pozostawionych przez autora. Czytelnik ma wyjątkową okazję poznania różnych wariantów opowieści, gdyż w książce zawarto różne opisy wydarzeń. Widać, jak historia emulowała wraz z życiem autora. Chociaż to ponad 300 stron, to „główna” fabuła zajmuje ich ledwie ok. 80. Publikacja składa się z różnych wariantów opowieści i wstępu wprowadzającego nas w historię powstawania utworu oraz sekrety jego publikacji. Na uznanie zasługuje też praca redaktorska. Sposób zaprezentowania materiałów z pewnością jest efektem długiej pracy.
Warto jednak sięgnąć po nią mając na swoim czytelniczym koncie przeczytane, chociaż kilka innych powieści autora. Ta, jak na niego, jest dość krótka, operuje też pojęciami, które odwołują się do innych elementów uniwersum, z tego względu może nie być zbyt łatwa w odbiorze dla osób, które go nie znają.
Przedstawiana w książce opowieść jest poruszająca i bardzo emocjonalna. Dla mnie, fanki autorka, była to prawdziwa przyjemność. Jednocześnie mogłam wrócić do swojego uniwersum i poznać tak ciekawą historię. Nie jest to może lekka lektura, sam fakt zawarcia w jednej publikacji kilku wariantów fabuły (czasem różniących się minimalnie) sprawia, że to publikacja dedykowana miłośnikom twórczości Tolkiena. Jeśli do nich należycie, z pewnością będziecie zachwyceni! Innym proponuję zacząć przygodę z twórczością autora od „Hobbita” i „Władcy pierścieni”.