Rezultaty wyszukiwania dla: Yumegari
Bisu #01: Ognista salamandra
Do tej pory nie miałam zbyt wiele styczności z komiksami polskich autorów. Chyba pierwszym była antologia konkursowa z 2004 roku. Dlatego właśnie „Ognista Salamandra" była dla mnie prawdziwą ciekawostką - w ogóle nie wiedziałam, czego mogę się po niej spodziewać.
Bisu jest ognistą salamandrą, wysłannikiem bogini Frei. Wędruje po świecie rodem z nordyckiej mitologii, w poszukiwaniu fragmentów naszyjnika Brisingamen, by jego pani na powrót mogła zaznać szczęścia. Nie tylko on jeden szuka jednak klejnotów. Na każdym kroku spotyka wysłanników mrocznego boga, Lokiego. W jednej z potyczek zostaje ranny. Wtedy właśnie odnajduje go Tilli, dziewczyna z wioski wikingów. Widzianą pod postacią zwierzęcia salamandrę zabiera ze sobą, by w spokoju opatrzyć jej rany, a potem wypuścić do lasu. Nieoczekiwanie dla Bisu, z biegiem czasu, stają się przyjaciółmi.
Komiks nie wywarł na mnie dobrego pierwszego wrażenia. Bardzo nie spodobała mi się taka zupełnie inna od japońskiej kreska. Przyzwyczajona do mang shoujo oczekiwałam ślicznych postaci, w których od pierwszego wejrzenia można by się zakochać. W „Bisu" zdecydowanie tego nie ma. Kiedy jednak zaczęłam czytać, bardzo szybko wciągnęłam się w fabułę. Nie chodzi tu nawet o jakąś niesamowitą treść, ale o taki głupkowaty humor, który towarzyszy całej akcji. Jest raczej prosty, niezbyt wyrafinowany i na dość niskim poziomie, a to oznacza tylko jedno – spodoba się niemal każdemu. Przypadła mi także do gustu przedstawiona wizja Yggdrasilu, a niektórym rysunkom Bisu również nie brakuje uroku. Ponadto doczekałam się wreszcie obrazu krasnoludów, który w zupełności odpowiada moim wyobrażeniom na temat tej rasy.
Historia ognistej salamandry jest jednocześnie ciekawa i zabawna. Po prostu przyjemnie (i niestety zbyt szybko) się ją czyta. Po momencie zniechęcenia, kiedy wzięłam tomik do rąk i przełamaniu barier, jestem naprawdę zadowolona, że do mnie trafił. Samo wydanie mangi jest całkiem fajne, najtrudniejsze do zaakceptowania jest dla mnie to, że czyta się ją „po polsku" (to znaczy od lewej do prawej, a nie na odwrót). Nic w tym jednak dziwnego, skoro to polski komiks, a nie oryginalna, japońska manga, do jakiej jestem przyzwyczajona.
Bisu jest bohaterem pozytywnym, ale czarnego humoru i wrodzonej wredności oraz ironii mu nie brakuje. Trudno go nie polubić. Pozostałe postacie też zostały przedstawione bardzo żywo i w taki sposób, że od razu nasuwał mi się na myśl mój ukochany „Asterix". Całą mangę oceniam na 4+, ponieważ niektóre żarty wyjątkowo mi się nie podobały (choć cieszy mnie, że w komiksie nie było żadnych wulgaryzmów). Ogólnie z lektury jestem zadowolona i polecam ją zwłaszcza na ponure, pochmurne dni, ponieważ sądzę, że potrafi wywołać uśmiech na twarzy każdego.
Bisu #03: Ognista Salamandra
Nareszcie w moje ręce trafił długo wyczekiwany, trzeci tom „Ognistej Salamandry”. Zacznę od przypomnienia fabuły poprzednich części. Bisu jest wysłannikiem bogini Freyi, którego zadaniem jest odnalezienie fragmentów naszyjnika Brisingamen. Gdy krasnolud odcina mu ogon, traci swoją moc i zamienia się w salamandrę. Takim odnajduje go Tilli, córka wodza Wikingów. Dziewczyna zaczyna się nim opiekować i szybko zostają przyjaciółmi. Pod koniec drugiego tomu Tilli zostaje porwana przez króla trolli, który ma zamiar ją poślubić, a Bisu przegrywa walkę z mrocznym elfem i zostaje uwięziony. Nie wiadomo, jak dalej potoczą się ich losy…
To chyba niemożliwe, żeby „Bisu” miał mieć jedynie trzy tomy, ale zakończenie ostatniego zarysowane zostało dość wyraźnie. W przypadku powieści lubię takie zabiegi, ale jeśli chodzi o komiks, nieco mnie to zaskoczyło – przyzwyczaiłam się do urywanych wątków, gdyż forma zazwyczaj jest dla twórców zbyt krótka. Mam nadzieję, że autorka nie porzuci swojego dzieła i będzie kontynuowała historię, w dalszym ciągu zmuszając czytelników do niecierpliwego przewracania stron i śmiechu.
Polska manga to właściwie nowość, przynajmniej w wydaniach papierowych, eksperyment jednak wyszedł interesująco. Bohaterowie, których stworzyła Dorota Kuśnierz są ciekawie wykreowani i sympatyczni, akcja toczy się wartko, a fabuła dorównuje japońskim oryginałom. Humor w komiksie jest dość prosty, ale dobry. Czytaniu prawie bez przerwy towarzyszył wesoły uśmiech. Jeśli zaś chodzi o stronę graficzną, to, jak wspominałam przy okazji recenzji pierwszego tomu, trudno mi się było do kreski autorki przyzwyczaić, szybko jednak wciągnęła mnie w równym stopniu co sama część fabularna.
Na początku tomiku znajduje się mapa i spis postaci. Rzecz dobrze pomyślana i przydatna, gdy trzeba po dłuższym czasie powrócić do przygody. Z tyłu natomiast pojawia się dodatek z krótkim słowniczkiem i kilkoma interesującymi wstawkami. Samo wydanie może nie jest rewelacyjne, ale z pewnością mieści się w normie. Pojawiają się nawet dwie kolorowe strony.
Serię „Ognistej Salamandry” serdecznie do przeczytania polecam. To ciekawa, pełna dobrego humoru historia z mitologią nordycką w tle i typową fabułą heroic fantasy. Losy bohaterów śledzi się z przyjemnością i wesołym uśmiechem. To taka lekka, czysto rozrywkowa lektura, która bez problemu potrafi wprowadzić czytelnika w dobry nastrój. Wręcz idealna na poprawę humoru.
Grimms Manga #01
Wszyscy chyba znają baśnie braci Grimm. „Czerwony kapturek", „Jaś i Małgosia", czy „Roszpunka" to niezwykle popularne historie wykorzystywane zarówno przez różnych pisarzy, jak i reżyserów filmowych. Teraz nadszedł czas na kolejną odsłonę opowieści znanych nam z dzieciństwa -"Grimms manga". Japończycy uwielbiają tworzyć mangi i komiksy powstają praktycznie ze wszystkiego. Mamy więc rysunkową wersję opowieści biblijnych, kilka różnych przedstawień „Księcia Promienistego", wiele nowoczesnych interpretacji literatury klasycznej, dlatego wykorzystanie motywu baśni było nie do uniknięcia.
Pierwszy tom mangi zawiera sześć historyjek. Wszystkie są nieco zmienioną wersją (najczęściej parodią) swoich pierwowzorów. Wilk, który mógł przybierać ludzką postać, zaprzyjaźnił się z małymi kózkami i zakochał się w Kapturku. Roszpunka to chłopiec, a nie dziewczynka. W bajce o Jasiu i Małgosi nie ma natomiast żadnych złych czarownic ani magii. W mandze znajdziemy również inne, mniej znane baśnie: „Dwunastu myśliwych" oraz „Bajkę o dwóch braciach". Wszystkie przedstawione zostały w bardzo interesujący, pełen humoru (często czarnego) sposób.
Urzekła mnie używana przez Kei Ishiyama kreska – zwłaszcza ta z początkowych baśni. Wilk z „Czerwonego kapturka" narysowany został, moim zdaniem, genialnie. Fabuła również nie znudzi czytelnika. Choć pewne fragmenty łączą baśnie z pierwowzorami, to wszystko inne jest w nich nowoczesne i pomysłowe, a dodatkowo ujęte w dość uroczy sposób. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że „Grimms" to manga shoujo – śliczna, słodka i dziewczęca. Przeczytać ją jednak może każdy i sądzę, że nie będzie tego żałował, ponieważ można się przy niej naprawdę dobrze bawić.
Kreska „do zakochania", dobre wydanie, interesujące historie - czego chcieć więcej? Właściwie to chyba jedynym minusem mangi (choć czy na pewno to wada w przypadku takiej pozycji?) jest morze przelanego na papier absurdu. Wiele dziejących się w baśniach rzeczy zwyczajnie nie ma sensu – na przykład Roszpunek, który założył swoją własną plantację ekskluzywnej sałaty. Jeżeli jednak popatrzymy na komiks jedynie jak na typową komedię, to czemu by nie? W ten sposób wszystko znajdzie usprawiedliwienie.
„Grimms manga" to kilka fantastycznych historii, po których kontynuację z przyjemnością sięgnę. Dostarczyły mi paru chwil doskonałej rozrywki i bez trudu wywołały szeroki uśmiech na mojej twarzy. To pozycja na zimowe dni, w których brakuje słońca. Jest to manga, która odpędzi czarne chmury i choć na kilka chwil przeniesie nas do zupełnie innego, niezwykłego świata. Mi zdecydowanie poprawiła humor, no bo jak można nie pokochać takiego uroczego wilka, który wbrew woli ojca zdecydował się jednak nie pożerać dziewicy, by stać się prawdziwym?
Bisu #02: Ognista Salamandra
Tom drugi „Ognistej Salamandry" to kontynuacja mangi shonen*, stworzonej przez polską autorkę. Wraz z bohaterami przenosimy się do baśniowego świata rodem z nordyckiej mitologii, by na własne oczy ujrzeć pełne akcji, wesołe przygody najdziwniejszych postaci, jakie można sobie wyobrazić.
Gdy trolle po raz kolejny przychodzą, by porwać Tilli, Bisu przemienia się w człowieka i staje w jej obronie. Ktoś jednak okazuje się silniejszy od niego. Czarny elf, demon Brisingamen, pokonuje Ognistą Salamandrę w pojedynku, porywa również Tilli, by ta mogła zostać żoną króla trolli. Nie wszystko jednak stracone, ponieważ śladem ukochanej dziewczyny podąża dzielny krasnolud. Nikt nie spodziewa się, jak ta historia potoczy się dalej...
Choć fabuła mangi w dalszym ciągu jest ciekawa, a akcja dość wartka, komiks pozbył się tej niesamowitej dawki humoru, jakiej dostarczała czytelnikom pierwsza część. Zabawy jednak nie zabraknie – po prostu nie ma jej aż tyle. Dowiadujemy się natomiast, skąd tak naprawdę wziął się Bisu oraz kim jest on dla bogini Freyi. Autorka urozmaiciła również tomik fajnym, acz króciutkim dodatkiem o Czerwonym Kapturku.
Pod koniec tomiku, jego twórczyni obiecuje, że każdy kolejny tom starała się będzie lepiej dopracowywać i wyraża nadzieję, że czytelnicy będą dobrze bawili się śledząc kolejne przygody Bisu. Jeżeli o to chodzi, to nie ma powodów do zmartwień. Historia, którą wymyśliła Dorota Kuśnierz jest lekka, przyjemna i dostarcza wiele radości. To nic poważnego, a właśnie taka miła rozrywka, która daje możliwość, by choć na moment oderwać się od rzeczywistości.
Co do ilustracji natomiast, to są one jak najbardziej dopracowane. Przyznam szczerze, że gdy sięgałam po pierwszy tom, grafika mnie nie zachęcała. Teraz jednak, gdy do niej przywykłam, nie przeszkadza mi to, że kreska jest inna od tych uroczych, typowo japońskich, do których osobiście przywykłam, i coraz bardziej doceniam jej zalety (a momentami też urok). Podoba mi się zwłaszcza Bisu – najbardziej ten w „wersji junior" (gulp).
Do sięgnięcia po dzieło polskiej autorki jak najbardziej zachęcam. Podobno śmiech to zdrowie - więc „Bisu" doskonale służyć może za lekarstwo, zwłaszcza na niezbyt dobry humor. Myślę, że "Ognista Salamandra" u niejednego czytelnika wywoła uśmiech na twarzy. To lektura idealnie nadająca się do tego, by odpocząć przy niej po ciężkim dniu pracy. Każdemu, kto lubi się pośmiać, jednocześnie stając się uczestnikiem wciągających przygód – polecam.
* Shōnen-manga to rodzaj mangi przeznaczonych głównie dla chłopców. W tego rodzaju komiksach dominują walki, roboty i silni bohaterowie. Mogą to być także historie, które opowiadają o miłości, czyli temat typowy dla shōjo-manga (mangi dla dziewcząt), gdy historia widziana jest z punktu widzenia chłopaka. Nie zawsze kończą się szczęśliwie, co jest kolejną różnicą pomiędzy shōnen-manga a shōjo-manga.
Grimms Manga #02
Baśnie braci Grimm są niezwykłe. Jednocześnie pełne piękna, niesamowitości i okrucieństwa. Przerażają i wciągają w swoją głębię. Trudno ich nie doceniać. Kei Ishiyama w tomach komiksu „Grimms manga" interpretuje je na swój własny, dość niecodzienny sposób. Szczerze żałuję, że tom drugi jest zarazem ostatnim.
Tym razem otrzymujemy cztery kolejne tytuły: „Królewnę Śnieżkę", „Kota w butach", „Żabią księżniczkę" oraz „Śpiewającego, skaczącego skowronka". Baśnie oczywiście przedstawione zostały z humorem i w możliwe jak najbardziej nietypowy sposób. Królewna Śnieżka zaprzyjaźnia się z malutkim krasnoludkiem o imieniu Światełko i razem psocą w lesie. Kot w butach przemienia się w straszliwego potwora, jeżeli pozwoli sobie na nadmierne wykorzystywanie magii. Nie chce tego jednak robić, ponieważ boi się, że jego ludzka rodzina przestanie go kochać. Księżniczka przemieniona w żabę nie zadowoli się jakimkolwiek księciem – ona chce prawdziwej miłości. Historia skowronka natomiast jest tak zagmatwana, że nawet nie będę próbowała jej streszczać, najwięcej chyba jednak ma wspólnego z „Piękną i bestią". W każdym razie spodobała mi się bardzo.
Oprócz dobrego humoru i ciekawej fabuły, manga ma w sobie coś jeszcze – genialną kreskę. Rysowana jest przecudnie. Zachwyciły mnie zwłaszcza kolorowe ilustracje z początku tomu. Także od strony graficznej jestem w niej zwyczajnie zakochana. Jedyne co mi się w tomie nie podobało to zbyt proste rozwiązania fabularne, oczywiste zakończenia i brak choć odrobinę bardziej skomplikowanych, nieprzewidywalnych rozwinięć akcji. Sądzę jednak, że te braki z nawiązką nadrabiają rysunki. Myślę, że nawet tylko dla nich warto przeczytać tą mangę.
Potwory, magię, królewny, królewiczów, baśniowe stwory, ponadczasową miłość – to wszystko, i znacznie więcej, znaleźć można w „Grimms mandze". Jej świat został zapożyczony z baśni braci Grimm, przerobiony na papkę i utworzony ponownie, o dziwo przy takim misz-maszu, z naprawdę dobrym skutkiem. Komiks niesie ze sobą przyjemny powiew świeżości, a historie wciągają i bardzo przyjemnie się je czyta. Postacie są ujmujące (naprawdę ciężko byłoby nie polubić Światełka czy Karola – niezwykłego Kota w butach) i z przyjemnością śledzi się ich losy. Lekturę mangi jak najbardziej polecam, bo jestem przekonana, że każdemu jest w stanie umilić nieco czas.
Carciphona #02
Drugi tom „Carciphony" rozpoczyna się podróżą. Uciekając przed gniewem króla, trójka przyjaciół postanawia szukać schronienia w Arenscurze u lorda Rae, który Weirin traktuje niczym własną córkę. Okazuje się jednak, że piękne miasto, będące pod jego władaniem, również ma swoje problemy. Z jakiejś przyczyny opanowała je plaga kocich bestii, które dopuszczają się drobnych kradzieży i innych przestępstw. Nie byłoby to może takie straszne, gdyby nie fakt, że są ich setki. Na dodatek nie czynią nic na tyle poważnego, żeby generał Des mógł temu zbrojnie zaradzić...
Manga coraz bardziej zaczyna przypominać mi „Final Fantasy". Grupa przyjaciół się powiększa, postacie stają się coraz zabawniejsze. Mimo groźnych sytuacji, klimat stał się pełen uroku i humoru. Do tego przygody bohaterów są żywcem wyjęte z gry RP; wypisz-wymaluj „Final Fantasy". Nie jest to jednak w najmniejszym stopniu wadą, ponieważ naprawdę uwielbiam tę serię i dzięki tym podobieństwom również „Carciphonę" przyjemnie mi się czyta.
Bardzo podoba mi się kolorowa wstawka na samym początku tomu, na której zostały umieszczone i opisane główne postacie z mangi. Uważam, że to był dobry pomysł. Rysunki z mangi również przypadły mi do gustu – choć przyznam, że niektóre są dość chaotyczne (zwłaszcza sceny walk). Inne jednak są bardzo dobrze zrównoważone. Pojawiają się zarówno komiczne i urokliwe, jak i zupełnie poważne, pełne emocji. Naprawdę polubiłam kreskę Shilin Huang i choć nie podoba mi się to, co reprezentuje sobą Keritzel, to w Veloce jestem po prostu zakochana.
Fabuła i pomysł na przygody są naprawdę interesujące. Akcja toczy się wartko, a w towarzystwie dziwnie dobranej paczki bohaterów nie sposób się nudzić. „Carciphona" to historia fantasy, w której nie brakuje humoru, ale momentami również tej niezbędnej w tego typu opowieściach powagi. Wszystko to w pięknym stylu okraszone zostało dużą dawką przyjaźni i wzajemnego przekomarzania się postaci oraz odsłanianą powoli tajemniczą przeszłością Veloce. Intrygująca jest również pojawiająca się od czasu do czasu postać Blackbird. W dalszym ciągu nie odsłoniła wszystkich swoich kart i nikt nie wie, co tak naprawdę czarodziejka ma na celu.
„Carciphona" to pozycja ciekawa i warta uwagi. Drugi tom jest jeszcze bardziej wciągający od pierwszego i czytelnik z przyjemnością poznaje świat, w którym zakazana jest magia. Okazuje się przy tym, że tylko ludzie nie mogą nią władać. Kocie czy psie bestie, to zupełnie co innego... Rzeczywistość pełna jest dziwacznych i niezwykle zabawnych stworzeń, a z każdą kolejną kartką dowiadujemy się czegoś nowego.
Podsumowując, w rysunkach z mangi bez trudu można się zakochać. Veloce to odważna, pewna siebie, tylko nieco samotna i wredna dziewczyna. Nie sposób się nudzić w jej towarzystwie. Komiks jak najbardziej polecam. Na czytelników czeka przygoda, którą zwyczajnie warto przeżyć!
The Breaker #02
Doczekałam się! W sklepach dostępny jest już drugi tom komiksu „The Breaker”. Właściwie to można nabyć już trzeci, ale w moje ręce obydwie części trafiły jednocześnie. Zdążyłam się już porządnie stęsknić za głupkowatym, czarnym i nieco pikantnym humorem koreańskiego scenarzysty Geuk-Jin Jeon.
Do szkoły Shi-woon’a przybywa znajoma nauczyciela Chan-Woo Hana. Z jakiejś przyczyny postanowiła zatrudnić się na stanowisku pielęgniarki. Główny bohater w dalszym ciągu dręczony przez rówieśników, pod okiem swojego mistrza nieudolnie próbuje doskonalić swoje umiejętności. W końcu, zdesperowany, przyjmuje tajemniczą tabletkę, która ma za zadanie uczynić z niego prawdziwego wojownika lub, ze znacznie większym prawdopodobieństwem, po prostu go zabić.
Szczególną cechą „The Breakera” są zakończenia każdego z tomów. Na ostatnich stronach pojawiają się drastyczne, pełne akcji, trzymające w napięciu sceny, które się urywają w kulminacyjnym momencie, by w następnej części, zostać kompletnie zlekceważonymi. Jeżeli autorzy chcieli wywołać uczucie irytacji, to cóż – udało im się perfekcyjnie.
Akcja w mandze toczy się coraz bardziej wartko. Pojawia się morze nowych bohaterów, zamieszanych w różne sprawy Chan-Woo Hana – zarówno z teraźniejszości, jak i przeszłości. Shi-woon oczywiście dzielnie pakuje się we wszystkie możliwe kłopoty, z każdą stroną ubarwiając fabułę komiksu. Postacie należą do kanonu tych zdecydowanie ciekawszych – kryją w sobie wiele tajemnic, a kierujących nimi motywów zazwyczaj bardzo trudno się domyślić.
Kreska koreańskiego rysownika Park’a Jin-Hwan jest niezwykle dynamiczna. Wymyślił ciekawy sposób na prezentowanie walk – pełne ruchu rysunki wrzuca na strony tomu niczym kliszę filmową. W drugiej części „The Breakera” zabrakło mi jedynie tych kilku kolorowych ilustracji, na które czasami przyjemnie popatrzeć.
Nieprzewidywalność mangi jest jej zdecydowanym plusem. Historia skierowana jest raczej do starszego czytelnika – obfituje w zboczone podteksty, wulgarny, dosadny język oraz brutalne sceny przemocy. W tym tytule nie sposób znaleźć sielankowych, łagodnych scen i fruwających dookoła kwiatków. Nic nie jest również czarno-białe, za to wszędzie widnieją różnorodne odcienie szarości.
„The Breaker” to akcja z domieszką fantastyki. Komiks typowo męski i to właśnie mężczyźni są głównym jego targetem (choć przyznaję, że mnie samą historia również zaciekawiła). Manga jest ciekawa i wciągająca, tomik bardzo szybko się czyta, a na koniec pozostaje niedosyt i ochota na kolejną część. Polecam!
The Breaker #01
"The Breaker" to pierwsza od wielu lat manhwa, jaka ukazała się na polskim rynku. Co to takiego i dlaczego nie „manga"? Otóż „manhwa" to ogólny termin, którym określa się komiksy pochodzenia koreańskiego. Są to zbiory inspirowane przez klasyczne sztuki Azji (zwłaszcza chińską). Technicznie manhwy przypominają mangę, przez co często są z nimi utożsamiane. Istnieje jednak zasadnicza różnica. Czyta się je jak książkę – od lewej do prawej, a nie odwrotnie jak to jest w systemie japońskim (co akurat, żeby było zabawniej, w przypadku polskiego wydania „The Breakera" się nie zgadza).
Lee Shi-woon jest uczniem koreańskiego liceum. Bezustannie prześladuje go grupa rówieśników. Niejednokrotnie jest oskarżany o wdawanie się w bójki, mimo że tak naprawdę to on jest ofiarą. Pewnego dnia w szkole pojawia się nowy nauczyciel, który w dość znaczący sposób odbiega od przyjętych norm. To właśnie on mówi chłopakowi, żeby wziął się w garść i postawił się swoim prześladowcom. Lee zapewne zignorowałby jego słowa, gdyby nie to, że staje się świadkiem ulicznej bójki, w której okazuje się, że Chun-woon – na pozór zwyczajny nauczyciel angielskiego i rasowy kobieciarz, jest mistrzem sztuk walki. Od tej pory Lee zrobi wszystko, by stać się jego uczniem. Jest gotowy zaufać mu nawet na tyle, by zaryzykować własnym życiem.
Scenariusz pierwszego tomu jest prosty i niewymagający, pozostawia po sobie jednak kilka niewyjaśnionych zagadek. W komiksie jest sporo niewyszukanego humoru, niewybrednych żartów oraz bijatyk. Czytając odniosłam wrażenie, że to twórczość skierowana typowo do chłopców. Jestem przekonana, że wartkiej akcji, wielu scen walki, brutalnych momentów i innych tego typu atrakcji nie zabraknie również w kolejnych tomach.
Kreska „The Breakera" jest dość realistyczna. Pod względem graficznym nie mam tomikowi nic do zarzucenia. Rysownik wyolbrzymia dowcipy i konsternację bohaterów oraz wyraźnie przedstawia stan, w jakim najczęściej znajduje się Lee. To ciekawe zabiegi, a artysta używa ich w dobry sposób. Wydanie również jest ładne – pierwsze kilka stron w kolorze, obwoluta, na której znajduje się krótkie wprowadzenie oraz informacje o autorach. Z tyłu książeczki natomiast pojawiają się ciekawostki. Tłumaczenie i edycja tekstu w tym wypadku również przypadły mi do gustu.
„The Breaker" to prosta, ale wciągająca historia. Niewiele trzeba przy niej myśleć – została stworzona w celach czysto rozrywkowych i swoje zadanie spełnia. Przeczytać, zająć chwilę czasu, zapomnieć. Myślę, że to dobry sposób na chwilową nudę – tak samo genialny w swej prostocie, jak choćby filmy akcji czy gry komputerowe.
6000 #02
Na polskim rynku wydawniczym ukazał się już drugi tom niesamowitego horroru autorstwa Nokuto Koike, noszącego tytuł „6000". Tym razem został ozdobiony czerwoną, złowieszczą okładką. Cała seria jest już zakończona i liczy sobie zaledwie cztery części. Na 23 kwietnia zapowiedziana została już polska premiera tomu trzeciego.
Ekipa naprawcza na stacji Cofdeece odnalazła ocalałego członka pierwotnej załogi stacji. W ciężkim stanie został zabrany do ambulatorium. Mężczyzna opowiada głównemu bohaterowi swoją historię. Całej załodze bezustannie śnią się koszmary. Żyją w ciągłym stresie. Gdy więc pojawia się nawet najmniejsza usterka, wszyscy wpadają w panikę. Czy bohaterowie rozwiążą tajemniczą zagadkę podwodnej stacji?
Od strony graficznej komiks prezentuje się znakomicie. Zawiera wiele enigmatycznych grafik, które wywołują wrażenie zwłaszcza wtedy, gdy przyspieszone zostaje tempo akcji. Całość przedstawiona została dość mgliście, od czasu do czasu trzeba się domyślać co rysownik miał na myśli. Stwarza to wrażenie napięcia i zwiększa wagę odkrywanej tajemnicy. Sama kreska jest czysta i czytelna, oraz momentami aż nazbyt realna. Idealne przedstawienie horroru.
W drugim tomie autor ujawnia powoli skrawki tajemnicy stacji. W dalszym ciągu jednak nie wszystko jeszcze wiadomo. Czytelnik jednak widzi już zarys tego, co wydarzyło się przed laty. Początkowo akcja płynie powoli, by później gwałtownie przyspieszyć. Zakończenie pozostawia po sobie jedną, wielką niewiadomą i niecierpliwe oczekiwanie na to, kiedy ukaże się kolejna część.
Groteska, przerażające sceny, upiorne historie – tego w „6000" z pewnością nie brakuje. To manga, która bez przerwy trzyma czytelnika w napięciu. Fabuła idealnie zgrywa się z częścią graficzną, dzięki czemu komiks doskonale oddziałuje na wyobraźnię. Akcja niejednokrotnie potrafi zaskoczyć czytelnika. Całość, do szpiku, przesiąknięta jest mrocznym klimatem i atmosferą, które niemalże wyciekają ze stronic.
Dla każdego kto lubi nadprzyrodzone tajemnice i niezwykłe horrory, „6000" jest tytułem godnym polecenia. To manga, która wywołuje wrażenie. Sprawia, że czytelnik przeżywa koszmar wraz z członkami podwodnej załogi. Z tą pozycją z pewnością nie da sie nudzić. Ja sama z niecierpliwością czekam na kolejny tom.
Październik w wydawnictwie Yumegari
Październik to miesiąc ciekawych kontynuacji. W sprzedaży dostępne będą: Carciphona #4, Savage Garden #3 oraz The Breaker #7. Mangi zakupić można w firmowym sklepie wydawnictwa na harro.pl.