Rezultaty wyszukiwania dla: Yi Nan
Długo wyczekiwana premiera 4 tomu "Innych"!
Przez wieki Inni i ludzie żyli obok siebie, ale stosunki między nimi były napięte. Gdy jednak ludzkość przekroczyła pewne granice, Inni muszą zadecydować, ile człowieczeństwa są w stanie tolerować – zarówno w swej społeczności, jak i w sobie samych…
Ponieważ Inni zawarli sojusz z cassandra sangue, delikatnymi acz potężnymi wieszczkami krwi, które były wykorzystywane przez własny gatunek, relacje między ludźmi a Innymi ulegają zmianie. Niektórzy z nich, tak jak Simon Wilcza Straż, wilczy strażnik i przywódca Dziedzińca w Lakeside, i wieszczka krwi Meg Corbyn, uważają nowe przymierze za korzystne – nie tylko pod względem osobistym, ale i praktycznym.
Epidemia
Quinn ma przed sobą trudne zadanie; wraz ze swoim partnerem, Deaconem, wyrwała się z łap Wydziału Żałoby. Uciekając, nie jest pewna, czy może zaufać towarzyszącemu jej chłopakowi. A na drodze do odnalezienia Virginii Pritchard, córki doktora, który rozpoczął to wszystko, nikt nie może jej stanąć. W jej rękach leży odkrycie własnej tożsamości, ale i ocalenie jak największej liczby nastolatków. Mnożą się samobójstwa. Program jest coraz bliżej...
Kolejny tom coraz popularniejszej serii Program, a ja wciąż czuję się urzeczona tą historią. Ze zbyt długimi seriami jest tak, że w którejś już z kolei części nagle zaczyna czegoś brakować. Tego pierwiastka, który wzbudza u nas, czytelników, taką ciekawość. Przerwanie opowieści o Sloane i Jamesie, a co za tym idzie przerzucenie nas na poznawanie losów Quinn i Deacona to świetny pomysł autorki. Dzięki temu mamy szansę poznać początek, życie przed Programem.
Quinn udaje się odnaleźć Virginię, ba, nawet nawiązać z nią przyjacielską więź. Dziewczyna cierpi jednak na swoistą amnezję- zapomina pewne, tragiczne, wydarzenia, m.in. samobójstwa jej przyjaciół. Zaintrygowało mnie to. Wszyscy -z panną McKee na czele- sądzili, że to właśnie w tej brązowowłosej dziewczynie tkwi tajemnica rozprzestrzeniających się samobójstw wśród młodzieży. Ale jak? Czy chęcią na odebranie sobie życia można się zarazić tak, jak wirusem grypy? Virginia Pritchard to jedna z wielu dziewczyn, jakie codziennie kroczą korytarzami szkoły. Dlaczego więc ona miałaby nosić w sobie tę tykającą bombę? Czy to, że jej ojcem jest (znany nam z poprzednich tomów Arthur Pritchard) może mieć z tym związek... ?
Jak już wspominałam wcześniej, nie zawiodłam się. Dalsze losy Quinn oraz Deacona wciągnęły mnie w równym stopniu, co tom pierwszy, rozpoczynający serię. Wciąż jest dużo niedopowiedzeń, jeszcze więcej tajemnic czy zagadkowych postaci. Czasem ciężko stwierdzić, kto z kim pracuje, a kto jest zwyczajnym zdrajcą. Na niejednej zaufanej osobie zawiodła się już główna bohaterka...
Przez cały czas czytania owego tomu miałam w głowie to, czym zajmowała się Quinn, zanim ruszyła w pościg za Virginią. Sobowtór. Ktoś, kto na jakiś czas zastępuje zmarłą osobę w jej codziennym życiu. Ileż to emocji musi nieść ze sobą taka praca... W Epidemii Quinn nie zajmuje się już pocieszaniem bliskich osoby, która odeszła. Teraz ma własną misję- odnaleźć siebie. Całe jej dotychczasowe życie legło w gruzach, gdy dowiedziała się, że tak naprawdę tylko odgrywa zmarłą przed laty Quinn McKee. Ma nadzieję, że wreszcie pozna prawdę o swojej tożsamości. Ale... czy to, jakie imię przybierzemy, ma jakikolwiek wpływ na to, kim tak naprawdę jesteśmy? Niezależnie, czy nazywałaby się Quinn czy Pauline, i tak byłaby sobą. Tą, którą pokochał Deacon. Tą, która jest oparciem dla Aarona.
Właściwie w każdym tomie Programu poznajemy nowe sposoby zniewolenia człowieka. W naszych czasach ludzie uzależniają się od telefonów, serwisów społecznościowych, telewizji. Są więc w pewien sposób zniewoleni. W teraźniejszości Quinn pewna grupa osób postanowiła odebrać społeczeństwu głos, niby chcąc chronić nastolatków przed samobójstwami, ale tak naprawdę krzywdząc ich jeszcze bardziej. Człowiek bez wspomnień jest pustą skorupą. Cieniem samego siebie. Zawsze podczas czytania tego typu książek zastanawiam się, jak będzie wyglądał nasz świat za, powiedzmy, dziesięć czy dwadzieścia lat?
Epidemia to obowiązkowa lektura dla każdego, kto już miał styczność z serią. Osoby, które całą historię mają jeszcze przed sobą, zapraszam do przeczytania tomu pierwszego- Plagi samobójców.
"Legends of Labyrinth" pod patronatem Secretum
Po sukcesie pierwszej kampanii gry planszowej "Labyrinth: Paths of Destiny III edycja" (pod patronatem Secretum), wydawnictwo Let's Play prezentuje nową autorską grę karcianą "Legends of Labyrinth". Gra o budowaniu drużyn jest osadzona w uniwersum świata Labyrinth. Jest to samodzielna pozycja, niebędąca dodatkiem do gry planszowej. Patronat nad "Legends of Labyrinth" objęło Secretum.
Droga do piekła
To miał być dzień jak co dzień; John Pilar śpieszył się do domu na urodziny najmłodszej córeczki. Niestety, ogromny korek skutecznie zniszczył jego starania. Nie wiedział, jak ważne jest, aby tym razem dojechał na czas...
Powitała go nienaturalna cisza. Powoli wspinał się po schodach, wołając po imieniu każdego członka rodziny. Ostatnim przystankiem była sypialnia, zza drzwi której dochodziły do Johna dziwne odgłosy, nienaturalne. Uchylił drewnianą przeszkodę, a jego świat runął. Wyrok Sądu: John Pilar zostaje uznany za winnego poczwórnego morderstwa na własnej rodzinie. Ma umrzeć. Ale... to nie on zabił. Doskonale wie o tym jego młodszy brat, Lukas, były detektyw. Gdy tylko dawka trucizny dostaje się do żył Johna, młodszy Pilar rusza na poszukiwania prawdziwego mordercy. To będzie prawdziwa droga do piekła...
W przypadku tej lektury moc przyciągania miał bardziej tytuł, niż okładka. Droga do piekła- można sobie to interpretować na wiele sposobów, prawdopodobnie każdy w jakimś stopniu będzie trafny. Intrygowało mnie, jak z tą tematyką poradzi sobie nasz rodak (Polacy często narzekają na twórczość polskich autorów). Ja nie narzekam, a ta pozycja utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto stawiać na rodzimych pisarzy.
Wyobraźnia i stworzony przez pana Piotrowskiego świat po prostu mnie porwał, wciągnął- nazwijcie to jak chcecie. Od tej książki nie da się oderwać! Ogromnym plusem jest pisanie z perspektywy żyjącego brata, Lukasa, poszukującego prawdziwego sprawcy, także Johna, który obecnie... znajduje się w Piekle. I wierzcie mi, odnalezienie ciał ukochanych bliskich to dopiero początek męki.Co więcej, autor nie szczędzi nam makabrycznych opisów. Nie bawi się z nami w ciuciubabkę, nie cenzuruje, lecz uderza prawdą i ohydą prosto w twarz. I przyznam się, że niektórych rzeczy wolałam sobie nie wyobrażać. Gdy zaczynałam przygodę z Drogą do piekła, siłą rzeczy przypomniało mi się o Rogach Joe'go Hill'a. Co prawda to dwie zupełnie odrębne historie, ale posiadają łączniki- Diabła, Piekło, zemstę. I na szczęście to tyle, jeżeli chodzi o jakiekolwiek podobieństwa.
Największym zaskoczeniem było dla mnie zakończenie. Uwierzyłam w to, że John trafił do Piekła, gdzie musi natykać się na wszelkiego rodzaju ohydę. Te obrazy, demony były tak realistyczne, że nawet nie przyszło mi na myśl kwestionowanie tego. Cóż, w końcu to literatura, a tworząc książkę to autor ma pełnię władzy. I tu mnie właśnie pan Piotrowski mile zaskoczył, bo niby Piekło, a jednak jakże ludzki wytwór... więcej, niestety, zdradzić nie mogę. Powiem tylko tyle, że właśnie owo zakończenie w znacznym stopniu zaważyło na mojej opinii Drogi do piekła. Nawet się nie spodziewacie, o co tak naprawdę może chodzić- tak jak ja, nim nie przeczytałam tej historii.
Utwór pana Piotrowskiego to książka, jakiej się nie zapomina. Jest mocna, w pewien sposób odrażająca (nie, nie o styl pisania mi chodzi- raczej o pewne realia), a tym samym zapadająca w pamięć. Coraz częściej trafiam na perełki i mam nadzieję, że ta passa potrwa jak najdłużej. Historia braci Pilar, ich zmagania (tak w Piekle, jak i na ziemi) przyciągają. Tak dobra historia, a zmieściła się na niecałych czterystu stronach. Polecam tę książkę każdemu, kto chce potowarzyszyć bohaterom w drodze do najgłębszych czeluści zła...
Ostatnia Gwiazda
„Ostatnia Gwiazda” to już trzeci tom trylogii „Piąta Fala”, która opowiada historię nietypowej inwazji kosmitów. Pierwszy tom już doczekał się ekranizacji i debiutu na wielkich ekranach kin, jednak wyłącznie w książkach poznać możemy dalsze losy młodych bohaterów.
Zostanie schwytanym to dla Ringer jedyna szansa by uratować Filiżankę. Ku swojemu własnemu zdumieniu dziewczyna godzi się na to bez wahania. Tym razem jednak nie trafia do oddziału Piątej Fali. W jej mózgu umieszczony zostaje program, który czyni ją nadczłowiekiem. Wielka zagadka zostaje wyjaśniona - kosmitów na Ziemi nie ma, a ocalałych zabijają ludzie, którzy zostali poddani praniu mózgu. Jedyną szansą jaką Ringer widzi na przetrwanie jest zabicie Evana Walkera, który jest nosicielem jedynego błędnego oprogramowania o jakim wiadomo.
Powieść, choć porusza doskonale wszystkim znany motyw, w znacznym stopniu odbiega od typowego SF. Rick Yancey miał swój własny, nieco zagmatwany, ale z pewnością oryginalny pomysł. Do tego dobrze i logicznie udało mu się go zrealizować. Kosmici w tej historii z pewnością nie są tym, czego czytelnik mógłby się spodziewać.
Rzeczą, która nieco drażniła mnie w książce były przeskoki między bohaterami. Gdyby, tak jak w filmie, fabułę obserwowało się wyłącznie oczami Cassie, „Piąta Fala” byłaby znacznie prostsza, stałaby się też zapewne bardziej typową młodzieżówką. Podążając drogą, którą wybrał pisarz, każdorazowo zagłębiamy się w świecie innej postaci, poznając jej profil psychologiczny i próbując podążyć jej tokiem rozumowania. Ma to zarówno dobre jak i złe strony. Przede wszystkim książka w ten sposób straciła swoją lekkość, a zyskała na powadze i złożoności. Powiedziałabym, że to dobra, pozytywna cecha, ale nie w przypadku powieści, której głównym targetem jest młodzież.
Muszę przyznać, że trylogię „Piąta Fala” przeczytałam z prawdziwą przyjemnością. To dobrze napisana, nieco przerażająca i niezwykle zaskakująca powieść, która na równi traktuje akcję z rozważaniami na temat ludzkiej psychiki. Pisarz w ciekawy sposób rozwinął niezwykle w ostatnich czasach popularny wątek postapokaliptyczny. „Piąta Fala” to jednak również nieco cięższa książka, niż te, do których przyzwyczaiło nas wydawnictwo Otwarte. Wielbicielki romansów paranormalnym raczej niewiele w niej dla siebie znajdą, pozostałym czytelnikom jednak trylogię serdecznie polecam.
BFG
Kiedy pierwszy raz opublikowano w 1991 roku 'Big Friendly Giant', pod mało atrakcyjnym i wymyślnym tytułem „Wielkomilud”, w Wydawnictwie GiG, byłam już zbyt „poważnym” czytelnikiem, okrzepłym na powieściach Andre Norton, by sięgać po książeczkę dla dzieci, mało jeszcze wtedy u nas popularnego i niestety już nie żyjącego, Roalda Dahla. Musiałam poczekać dwadzieścia pięć lat, by przekonać się, że jest to opowieść, która wywołuje salwy śmiechu nie tylko u małoletnich.
13 września 1916 roku urodził się w walijskim Landaff przyszły wspaniały pisarz książek dla dzieci – Roald Dahl. Na 100-tną rocznicę urodzin autora Znak Emotikon wydał jego najsłynniejsze opowieści, w twardej oprawie z kanonicznymi ilustracjami Quentina Blake’a. W lipcu na ekrany kin weszła również ekranizacja „BFG” w reżyserii Stevena Spielberga, o której niestety nie jestem w stanie na razie napisać nic, ponieważ, jako prawdziwy mól książkowy sięgnęłam najpierw po książkę. A książka wyjątkowo podobała się zarówno mojej dziewięcioletniej córce, jak i mnie.
„Bardzo Fajny Gigant” to zakręcona powieść o przygodach Sophie, dziewczynki mieszkającej w sierocińcu, która jako jedyna dostrzega w nocy olbrzyma. Ma szczęście, ponieważ trafia na mocno zakręconego giganta, który w przeciwieństwie do swoich pobratymców, o znamiennych imionach Krwiopij, Michospust, Bebechołyk, etc., jada szlamgóry i pije tłoczypiankę, zamiast chrupać ziemiaki, czyli ludzi. Oczywiście winna podglądania Sophie, nie może pozostać w sierocińcu, jako świadek istnienia olbrzymów, zostaje porwana przez BFG, który zabiera ją ze sobą do krainy wielkoludów. Tam Sophie poznaje wiele magicznych, jak i okrutnych tajemnic. I jak przystało na heroinę, razem z nowo poznanym przyjacielem, postara się ocalić świat przed przerażającymi olbrzymami.
„BFG” jest rozwinięciem epizodycznego pomysłu z innej książki autora, z „Danny'ego, mistrza świata”. W niej to, Danny wspomina opowieść na dobranoc o ‘Big Friendly Giant’, który przechwytuje sny i wdmuchuje je do sypialni dzieci. Tak narodził się pomysł na książeczkę, którą Roald Dahl dedykował swojej przedwcześnie zmarłej siedmioletniej córce, Olivii.
Opowieść o BFG czytałam wraz córką, więc mogę napisać, co najbardziej jej się podobało, a mianowicie akcja, akcja, akcja. Jest to historia, która nie pozwala się nudzić, bez przerwy się coś dzieje, i tam, gdzie inni autorzy wprowadziliby opisy, Roald Dahl wprowadza nagłą zmianę akcji. Największą zaletą powieści jest, i tutaj obie byłyśmy zgodne, słownictwo. Dzieci, językoznawcy i miłośnicy gier słownych będą mieli wiele powodów do śmiechu. BFG jest bowiem gigantem, który nigdy nie uczęszczał do szkoły, a jak to samouk, nie do końca wszystko mu wychodzi i tak na przykład królową Elżbietę nazywa złotobiustą bekselencją. Poza cudownymi przekręceniami słów, pojawiają się również neologizmy, jak świszczybąk, dołkochandra, tłoczypianka, czy szlamgóry. A dialog o naturze świszczybączenia jest cudowną słowną przepychanką pomiędzy królową, Sophie i BFG, doprowadzający czytelnika do czkawki ze śmiechu.
Cała historia Sophie o jej przygodach z olbrzymami mogłaby wydawać się absurdalnie bezsensowna i nieciekawa, gdyby nie talent pisarski Roalda Dahla. Znał on bowiem naturę dzieci i wiedział, że wartka akcja, śmieszne słownictwo, to przepis na wdechowitą powieść. Nie bez znaczenia jest przekaz o dobroci, zaangażowaniu, odwadze i wrażliwości na cudzą krzywdę, które to cechy mogą pomóc zmieniać otaczający nas świat. Ukazuje, że czasem potrzebny jest ktoś, kto tchnie w nas odwagę i pokaże, że nie jest się bezsilnym, tak jak Sophie pokazała to BFG.
Na końcu nadmienię, że BFG istniał naprawdę, a był nim Walter [1], dobroduszny, wieloletni przyjaciel Roalda, którego poznał w 1946 roku podczas prac remontowych w domu babci pisarza. Ich wieloletnia przyjaźń, fizjonomia ponad dwumetrowego przyjaciela, który mówił z silnym wiejskim akcentem, powołała do życia BFG.
Legendarny komiks Kajko i Kokosz powraca w nowej odsłonie!
Tworzone przez wspaniałego scenarzystę i rysownika Janusza Christę (1934–2008) przygody dwóch słowiańskich wojów są od dziesięcioleci jedną z najpopularniejszych polskich serii komiksowych. Teraz Kajko i Kokosz powracają! Kontynuacji kultowego komiksu podjęli się znani polscy scenarzyści i rysownicy, którzy podeszli do zadania z miłością i pasją. Tego wydarzenia fani Kajka i Kokosza nie mogą przegapić!
Dziecko Odyna
Jako zagorzały czytelnik, miałam do czynienia z ogromną ilością książek, lepszych lub gorszych. Nie pamiętam jednak, kiedy jakaś książka wzbudziła we mnie tak skrajne emocje jak „Dziecko Odyna”.
Siri Pettersen na co dzień zajmuje się tworzeniem ilustracji, pisaniem komiksów i stron internetowych. W 2002 roku jej komiks Anti-klimaks wygrał konkurs organizowany przez norweskie wydawnictwo Bladkompaniet. „Dziecko Odyna” to wydana w 2013 roku debiutancka książka tej pisarki, która bardzo szybko zyskała grono fanów, a także zdobyła kilka nagród w jej rodzimym kraju. Niestety, już po kilkunastu stronach książki widać, że to jej pierwsze tego typu dzieło.
Świat stworzony przez Panią Pettersen zwany jest Ym. Zamieszkują go Ætlingowie – ludzie posiadający ogony i wrażliwi na siły życiowe płynące z ziemi - Evnę. Ym jest rządzone przez Radę, służącą Widzącemu przyjmującemu postać kruka i składającą się z 12 członków największych i najsilniejszych rodów.
Hirka – główna bohaterka historii - to kilkunastoletnia dziewczyna, która jako dziecko została zaatakowana przez wilki, tracąc w tym starciu ogon. Tam gdzie mieszka, w Elveroi, nikt nie traktuje jej z tego powodu jako odmieńca. Do czasu, gdy nadchodzi czas Rytuału, kiedy to 15-letnie dzieci z całego Ym mają stanąć przed Radą i otrzymać jej błogosławieństwo. Warunek jednak jest jeden – każde z nich podczas uroczystości musi na oczach Rady i samego Widzącego zaczerpnąć Evny. Nagle Hirka odkrywa, że brak ogona to jej najmniejszy problem. Hirka jest ślepa na ziemię, nie potrafi czerpać Evny. Tylko Ślepi, największe zagrożenie Ym, nie potrafią tego robić. Gdy ojciec wyjawia prawdę dotyczącą jej pochodzenia, świat Hirki wywraca się do góry nogami. Okazuje się, że nie może stanąć przed Radą, a jedyne co ją ratuje to ucieczka. Ucieczka, która prowadzi do zachwiania fundamentami istniejącego świata i pozycji Rady w nim. A nawet samego Widzącego.
Przyznaję, bardzo chciałam przeczytać tę książkę. Jej bardzo dobre recenzje oraz to, że miała w sobie łączyć fantastykę z mitologią nordycką, zadziałały na mnie jak magnes. No właśnie, miała. Bez wątpliwości jest to fantastyka, niestety mitologii się tam nie doszukałam. Chyba, że użycie imienia Odyna jest według Pani Pettersen wystarczające. Można tutaj na siłę dorzucić jeszcze Kruczy Dwór – wygląd i temperament jego mieszkańców mogą się co wnikliwszym czytelnikom kojarzyć z wikingami, ale to by było na tyle. Nie twierdzę, że to w jakikolwiek sposób sprawia, że książka jest gorsza, niemniej jest to wprowadzanie czytelnika w błąd. Co innego jednak sprawiło, że mam do tej mieszane uczucia.
Narracja. Najsłabszy punkt tej książki, istna jej bolączka. Przykro mi to stwierdzić, ale Pani Siri Pettersen nie umie pisać narracji. Chciałoby się powiedzieć, że nie umie pisać książek, ale mogłoby to być zbyt krzywdzące. Już po pierwszych kilkunastu stronach miałam ochotę odłożyć ją i nigdy więcej do niej nie wracać. Toporne i niezrozumiałe opisy, kompletnie nietrafione porównania, niepotrzebne, czasem przydługie wyjaśnienia i dublowanie zdań. Składnia i stylistyka również pozostawiały wiele do życzenia. Momentami było to tak źle, że łapałam się za głowę krzycząc „po co? dlaczego?”. Były i takie chwile, gdy musiałam kilka zdań czy nawet cały akapit przeczytać wiele razy, żeby w ogóle zrozumieć, co autorka chciała przekazać. Odniosłam wrażenie, że pisarka chciała na siłę pokazać swój wątpliwy kunszt pisarski, chciała nam na siłę wszystko wyjaśnić i opisać, nie zostawiając czytelnikowi pola do użycia własnej wyobraźni. I niestety, robiła to w bardzo przytłaczający sposób. Z czasem jest chyba z tym lepiej, narracja jakby nabrała lekkości i polotu. Chyba, że to dzięki fabule przestałam zwracać już na to uwagę (choć momentami było ciężko).
No właśnie, fabuła! Tutaj Pani Pettersen zdała egzamin na szóstkę. Początki fabuły błyskawicznie skojarzyły mi się z kultowym już „Eragonem”, później jednak autorka pokazała, że miała swój pomysł na książkę. To, co przedstawia Pani Pettersen jest świeże i bardzo ciekawe. Zupełnie inne spojrzenie na magię, na wiarę, na rolę głównego bohatera. Hirka nie jest sztampowym przykładem „od zera do bohatera”, momentami wręcz przeczy temu wizerunkowi. Akcja toczy się wartko, jest skomplikowana i nieprzewidywalna. Wciąga, bardzo. Tak jak na początku narracja przeszkadzała mi do tego stopnia, że nie zwracałam uwagi na to co się w książce dzieje, tak później narracja zeszła na drugi plan. Akcja była do tego stopnia ciekawa i wciągająca, że obowiązki krzyczały do mnie „odłóż książkę!”, a ja słuchałam cichego głosu gdzieś z tyłu głowy, mówiącego „czytaj”.
Przyznaję, że ogromnie wciągająca i oryginalna fabuła jest tym, co ratuje „Dziecko Odyna”. Mimo początkowego zniesmaczenia słabą narracją, książka bardzo mi się podobała. Siadając do drugiej części serii „Krucze pierścienie” mam ogromną nadzieję, że Pani Siri Pettersen nie straciła zapału ani pomysłu na historię. I że wzięła kilka lekcji pisania książek.
Tron z żelaza
Mówią, że wszystko ma swój koniec, tym razem przyszedł kres na trylogię Czas Żelaza, Angusa Watsona. "Tron z żelaza" staje się tym samym ostatnią szansą na to, by spotkać Duga, Wiosnę, Lowę czy innych dobrze już znanych bohaterów oraz sprawdzić, jak potoczyły się ich dalsze losy.
Dwa pierwsze tomy serii wciągnęły mnie bardzo, nie mogłam więc odmówić sobie zwieńczenia trylogii. Momentami aż trudno uwierzyć, do jak wielu zmian doszło na przestrzeni czasu, ale chyba właśnie to cechuje dobry cykl - zmiana, której doświadczamy przecież również w codziennym życiu. Podobnie, jak w poprzednich tomach i w tym przyjdzie nam obserwować zmagania Brytów i Rzymian. Akcja zagęszcza się z każdą kolejną stroną, a my czekamy na rozstrzygnięcie. Zanim to jednak nastąpi, z zapartym tchem będziemy zastanawiać się, kto zwycięży, podczas licznych potyczek, w czasie których trup ścieli się gęsto. Jednak chociaż armia rzymska ma miażdżącą przewagę, zaczyna ulegać sprytowi Brytów. Legion Felixa błyszczy jednak ciągle na horyzoncie, gotowy do zmasakrowania setek żołnierzy w kilka minut.
Po meandrach powieści oprowadzają nas doskonale znane postaci. Wiosna jest już w zasadzie kobietą, która stara się uporać z uczuciami kłębiącymi się w niej po wydarzeniach znanych z poprzedniego tomu. Spotkamy również Lowę, która dzielnie przewodzi swojemu walczącemu ludowi oraz Ragnalla, w dalszym ciągu zafascynowanego Rzymem i jego udoskonaleniami.Ta część przyniosła też rozwiniecie wątku prowadzonego z perspektywy Atlasa i Chamanki. W trudnych czasach postaci reagują różnorodnie, nie przebierając w przekleństwach, najczęściej związanych z borsukiem. Liczne i wymyślne przekelństwa mogą niektórych zrazić, choć przeszkadzają stosunkowo rzadko. A ukochanym postaciom jesteśmy w stanie wybaczyć wiele. Najpewniej mamy już swoich ulubionych bohaterów i to się raczej nie zmieni wraz z nowym tomem. Jedni będą budzili naszą sympatię, a inni będą nas odrzucali. Jednym będziemy kibicowali, a drugich chętnie martwych.
Barwne i rozbudowane postaci, które nie mają tylko jednej, pozytywnej lub negatywnej strony (w większości), to jedna z największych zalet tej powieści. Jakością nie odstają także kontynuowane wątki. Po raz kolejny fantastyka śmiało miesza się z historią, podsuwając nam takie tematy, jak podboje Cezara, tyrania czy cena postępu. Zabieg z prowadzeniem narracji z poziomu kilku osób pozwala śledzić dziejące się wydarzenia z kilku perspektyw. Co jeszcze bardziej wpływa na dynamikę akcji. Nieco obawiałam się o to, że ostatnia część trylogii mnie zawiedzie, jednak tak się nie stało. Tempo nie zwalnia, dzieje się wiele, a my pędzimy wraz z bohaterami na złamanie karku, by dowiedzieć się, jak skończy się ta przygoda. No i jak zwykle przy ostatniej stronie pozostaje pewien rodzaj sentymentu, że już się skończyło. Jedyny mankament może stanowić wieńczące dzieło zachowanie Wiosny. Ale możemy przymknąć na nie oko, z racji jakości całej serii oraz ostatniej części. Reasumując, "Tron z żelaza" to świetne zwieńczenie doskonałej serii.
Złoto Bohaterów
Cierpliwość wszelkiej maści potworów się skończyła. Po tym jak były grabione ze swoich skarbów przez wiele lat, ruszają w końcu z odwetem aby odzyskać to co im zabrali rycerze w lśniących zbrojach. Ich celem jest zamek króla Polikarpa, który w swoim skarbcu przechowuje tony cennych monet. Zemsta jest słodka.
„Złoto bohaterów” to gra od Queen Games, które ukazała się na polskim rynku nakładem wydawnictwa Rebel. Jej autorem jest Desnet Amane. Na pierwszy rzut oka wygląda ona jak inna popularna w Polsce gra przygodowa tego niemieckiego wydawcy – „Łowcy skarbów”. Wszystko to za sprawą prawie identycznej szaty graficznej, gdyż ilustratorem obydwu tytułów był Markus Erdt. Choć „Złoto bohaterów” to oczywiście samodzielny tytuł, możemy traktować go jako fajną kontynuację rozgrywki we wspomnianą wcześniej grę.
„Złoto bohaterów” to familijna gra kooperacyjna, w której jednak każdy gracz dąży do samodzielnego zwycięstwa. Z pomocą współgraczy, kierując hordą potworów, musimy pokonać strażników chroniących drogę do skarbca króla. W nim przechowywane są zagarnięte nam złote monety. Oczywiście rycerze łatwymi przeciwnikami nie są, więc przeprawa przez korytarze zamku wymaga od nas nie tylko współpracy, ale i odpowiednich umiejętności oraz sprytu. Tytuł ten przeznaczony jest dla 3-6 osób oraz umożliwia rozegranie dwóch wariantów: podstawowego oraz zaawansowanego z wykorzystaniem specjalnych akcji króla.
Strona wizualna
Gra zapakowana jest w porządne, tekturowe pudełko. Znajdziemy w nim 4 części planszy zamku (układane niczym puzzle), 30 kart potworów, 36 kart strażników, 81 żetonów monet o różnych nominałach, 12 płytek króla oraz oczywiście instrukcję. Kafelki planszy, żetony oraz płytki króla zostały wykonane z grubego kartonu. Wszystkie elementy powinny przetrwać wiele rozgrywek. Dodatkowo zdobione są świetnymi ilustracjami w klimacie fantasy Markusa Erdta. Trochę bajkowy styl pasuje do familijnego charakteru rozgrywki.. Obszerna instrukcja wzbogacona przykładami, krok po kroku wyjaśnia wszystkie fazy rozgrywki. Małym minusem wydania może być brak woreczków strunowych na oddzielne przechowywanie np. żetonów monet. Wypraska mogłaby być nieco lepsza i dzielona.
Karty potworów dzielą się na sześć grup. Do wyboru mamy smoki, demony, trolle, nieumarłych, bestie morskie i insekty. Karty strażników dzielą się zaś na trzy grupy, w zależności od poziomu siły oraz wartości złota jakie otrzymamy wygraniu pojedynku.
Przebieg rozgrywki
Przed rozpoczęciem rozgrywki należy przygotować planszę zamku. Jej wielkość zależy od ilości graczy. Dla przykładu, w grze 3 osobowej łączymy tylko dwie części, tworząc zamkowy korytarz z wejściem po jednej i królem na tronie po drugiej stronie. Oczywiście czym więcej graczy, tym dłuższy korytarz ze strażnikami do pokonania. Każdy z graczy otrzymuje 5 złotym monet. Dodatkowo po tym jak każdy wybierze swój rodzaj potworów, dostaje 5 kart odpowiedniej frakcji (trzy z nim biorą udział w danej turze). Talię strażników umiejscawiamy przy wejściu do zamku, zaś wszystkie pozostałe monety za królem w skarbcu. Karty strażników z talii wykładamy na odpowiednich polach planszy awersami do dołu. Jedyną podpowiedzią dla nas o tym z jakim strażnikiem przyjdzie nam się zmierzyć, jest informacja na rewersie z zakresem jego siły.
Rozgrywka trwa 5-6 rund, które podzielone są na trzy podstawowe etapy:
1. Zagrywanie kart potworów – gracze kolejno z 3 kart potworów z ręki zagrywają 2, wykładając po jednej przy dowolnym strażniku. Można wykorzystać wolne pole przy nim lub zamienić wcześniej wyłożonego potwora (spełniając dodatkowo kreślone warunki).
2. Walka ze strażnikami – kolejno idąc od wejścia do zamku odkrywamy kartę danego strażnika. Jego siłę porównujemy z sumaryczną siłą wyłożonych obok niego potworów. Jeśli stwory okażą się silniejsze, dzielimy się po równo łupem z danym graczem, który z nami atakował strażnika. Przy nieparzystych wartościach skarbu jaki chronił bohater, nadwyżkę otrzymuje gracz, który miał silniejszego potwora. Jeśli niestety strażnik okaże się mocniejszy, gracze przegrywają, zaś karty pozostałych obrońców nie są rozpatrywane.
3. Leczenie potworów – ostatni etap polega na wpłaceniu do skarbca złota w liczbie równej wartości kosztów leczenia na kartach potworów, które przegrały starcie ze strażnikiem lub które w ogóle nie brały udziału w walce.
Po skończeniu trzeciego etapu, czyścimy planszę ze wszystkich kart (bez podglądania kart strażników z którymi nie podjęto walki). Wystawione przez graczy stwory wracają do właścicieli i oznaczone zostają jako wykorzystane. Do ręki zaś bierzemy dwie karty wyłożone wcześniej przed 1 rundą. Usuwamy jedną płytkę króla oznaczającą zakończenie rundy, wykładamy nowych strażników w zamku oraz zaczynamy kolejną rundę.
Po zakończeniu wszystkich rund, grę wygrywa osoba, która oczywiście zgromadziła największą ilość złotych monet.
Dodatkowo możemy przeprowadzić bardziej zaawansowaną rozgrywkę. W niej płytki króla wprowadzają dodatkowe zasady i zadania na początku każdej rundy. Wprowadzają one np. zakaz wystawiania potworów o danej sile, zwiększenie kosztów leczenia, zwiększenie (ew. zmniejszenie) wartości łupów.
Wrażenia
Zasady „Złota bohaterów” nie są skomplikowane. Przekłada to się również na familijny charakter gry. Bez problemu zasiądziemy do niej z młodszymi graczami lub początkującymi amatorami gier planszowych. Element losowości głównie występuje przy rozkładaniu strażników. Pozytywnie wpływa to jednak na dozę zaskoczenia, szczególnie wśród dzieci, podczas odkrywania karty bohatera i sprawdzenia z kim przyjdzie nam się zmierzyć. Informacje z orientacyjną siłą strażnika na rewersach kart pozwalają na lekkie, strategiczne podejście do tego tytułu. Oczywiście opiera się to o proste obliczenia i szacowanie, ale dzieciakom powinno się spodobać.
Rozgrywka jest dynamiczna i szybka. Z czasem jednak wariant podstawowy może przez to szybko się znudzić. Szczególnie odczuwalne jest to w grze z bardziej zaawansowanymi graczami. Klimat gry schodzi na boczny tor i nastaje półautomatyczne i schematyczne granie poprzez wykładanie, odkrywanie, zliczanie itd. Sytuację ratuje trochę wprowadzenie urozmaiconego o zasady kart króla wariantu gry. Dla starszych graczy minusem tego tytułu może być również brak negatywnej interakcji. Sama zamiana kart potworów przy strażniku daje nam tylko mają namiastkę tego. Brakuje większego oddziaływania na pozostałych graczy w ceku zdobycia większej ilości łupu.
Podsumowanie
Podsumowując, „Złoto bohaterów” to gra z bardzo przyjemną oprawą graficzną oraz bardzo dobrą jakością wykonania. Odpowiednimi odbiorcami tego tytułu będą rodziny z dziećmi. Wpływają na to proste zasady, dynamiczna rozgrywka oraz kooperacja i brak negatywnej interakcji. Starsi i bardziej zaawansowani gracze mogą narzekać na schematyczność rozgrywki, brak klimatu i wręcz nudę. Jeśli więc w swojej rodzinie macie dzieci powyżej 8 lat, jest to odpowiednia pozycja dla Was do wspólnego spędzenia nadchodzących jesiennych wieczorów przy stole.
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Rebel.pl
Ilustracja w tekście pochodzi ze sklepu Rebel.pl.