Rezultaty wyszukiwania dla: Yi Nan
Zieleń szmaragdu
Właściwie to dziwne, że złamane serce w ogóle jeszcze może bić.*
Ktoś właśnie złamał ci serce. Sprawił, że rozprysło się na milion małych kawałeczków. Powinnaś teraz wypłakiwać się koleżance przez telefon, objadać czekoladą i oglądać romantyczne filmy. Tobie nie jest to jednak dane, musisz wykonać zadanie. Nie liczy się, że właśnie rozpadł ci się świat. I teraz jest jeszcze niebezpieczniej niż dotychczas. Musisz uważać i wybrać właściwą stronę...
Gwendolyn ma złamane serce, ale zamiast wypłakiwać się swojej przyjaciółce w ramiona, musi wziąć się szybko w garść. Zadanie, które przed nią stoi nie będzie czekać, aż jej serce zostanie na nowo sklejone. Jako podróżniczka w czasie ma swoje obowiązki, które musi wykonać. Do tego zmaga się z nie lada problemem – teoria Lucy i Paula staje się coraz bardziej wiarygodna, a hrabia de Saint German coraz bardziej straszny. Komu wierzyć i po czyjej stronie stanąć? Przed dziewczyną trudny czas: musi odkryć wszystkie tajemnice, przetrwać to, co ją czeka i wytrzymać z Gideonem, który jest jej partnerem w podróżach i zarazem przyczyną jej cierpienia. Jak ona sobie poradzi z tym całym zamieszaniem?
Nie pamiętam, ile razy czytałam już Trylogię Czasu, ale wznowienie serii jest zawsze dobrym powodem, by zajrzeć do niej ten enty raz. Prawda? Gier rewelacyjnie wprowadza mnie w świat, gdzie podróżuje się w czasie, próbuje odkryć wszystkie tajemnice i dowiedzieć się, która ze stron jest tą dobrą.
I tym razem historia zaczyna się w chwili zakończenia Błękitu Szafiru. Jak już wspominałam w poprzedniej recenzji, bardzo mi się taki zabieg podobał – mam wówczas wrażenie, że wracam teraz do czegoś, co przed chwilą odłożyłam i mogę z przyjemnością ponownie się za to zabrać. A jest do czego, bowiem Gier nie spoczęła na laurach tylko zakasała rękawy i stworzyła jeszcze lepszą kontynuację niż poprzednie dwa tomy. Podczas czytania pierwszy raz wydawało mi się, że to już niemożliwe, ale teraz wiem, że autorka potrafi pokazać, na co ją stać. Jeszcze więcej akcji, niewiadomych i niewyjaśnionych sytuacji. Więcej emocji i pytań. Pomimo tego, że znam już zakończenie, wprost nie mogłam się oderwać od czytanych stron, tylko chłonęłam wszystko ze zniecierpliwieniem i w pełnym skupieniu. Czemu tak? Ponieważ zawarte w niej emocje dostały się do mojego wnętrza i mnie pochłonęły.
Wartka i nieprzewidywalna akcja, ciekawe dialogi, dalszy ciąg tajemnic, które tym razem powoli są rozwiązywane. Jeśli jeszcze nie czytaliście tej części, to właśnie tutaj poznacie odpowiedzi na pytania ciągnące się od pierwszej części. Parę lat temu zaskoczył mnie taki obrót spraw. I nie chodziło tu o wątek uczuciowy, bo ten mimo małych obaw zakończył się tak, jak chciałam. Nadal do końca nie wiadomo, komu można zaufać, trzeba być ostrożnym i czujnym. Ani wtedy, ani teraz nawet przez chwilę nie czułam znudzenia w trakcie śledzenia następujących po sobie zdarzeń.
W dalszym ciągu mamy do czynienia z postaciami, które są wykreowane po mistrzowsku. Gier tchnęła w nich życie i sprawiła, że są realistyczne. Nadała im szereg przeróżnych cech, sprawiła, że razem i osobno intrygowały mnie i zdumiewali. Oni sami zmieniali się z każdym kolejnym tomem. Dzięki różnym punktom widzenia mogli spojrzeć na pewne sprawy z innej perspektywy. Zdarzało się, że nie nadążałam za tokiem ich rozumowania. W dużej mierze to dzięki nim cała historia jest tak wciągająca. Zdecydowanie za mało mi było tu Leslie, brakowało mi jej osoby. Tak samo było z bratem Gideona. Co do niego samego... Oczarował mnie. Mimo swoich wybryków, rozkazującego tonu i tej dominującej postawy za każdym razem wprawia moje serce w szybsze bicie, usta wyginały mi się w głupkowatym uśmiechu, a wzrok robił maślany. Gwendolyn zmieniła się, i to bardzo, już nie jest dziewczyną, z którą można robić, co się chce. Dużo robi na własną rękę i, mimo że wszystko dzieje się w krótkim czasie Gwen stała się twardsza i pokazała, że nie jest taka głupia, za jaką ją mają. Jest jeszcze demon – gargulec, Xemerius, który z miejsca zdobył moje serce. Zabawny, ironiczny, no bez niego to już nie byłoby to samo. Sprawiał, że nawet najpoważniejsza sytuacja była mniej straszna. Uwielbiam go!
Ponownie zostałam oczarowana przez bohaterów. Wciągnęli mnie w swój świat i pozwalali przeżywać przygody wraz z sobą. Śmiałam się z nimi i płakałam. Razem odkrywaliśmy nowe karty i głowiliśmy się nad sensem postępowania kilku osób. Wspólnie przeżywaliśmy wzloty i upadki. Gdy pojawiał się Gideon nie, tylko Gwen miękły kolana, a ich ciągłe sprzeczki wywołały porozumiewawczy uśmieszek. Autorka poprzez główną bohaterkę opisuje nam wszystko i sprawia, że widzimy to, co bohaterowie. Trzeba mi wspomnieć, że widoki te są piękne i wzbudzające strach. Cała powieść jest emocjonująca, ale ostatnie sto stron było... no nie da się tego opisać. Po prostu chciało się więcej i więcej.
Jestem zachwycona poziomem, który został utrzymany i tym w jakim pięknym stylu trylogia została zakończona. To niesamowite, że po takim czasie od pierwszego wydania historia jest nadal ciekawa i wzbudza zainteresowanie nowych czytelników. Ponownie z żalem rozstaje się z tymi bohaterami. Bardzo się z nimi zżyłam i przykro mi, że nie mam możliwości poznania ich dalszych losów. Z pewnością nadal będę wracać do tej trylogii. Polecam tym, co czytali lub zamierzają. Tylko ostrzegam – to w dalszym ciągu złodziej czasu!
Pokochać noc
„Nie dostajemy tego, co chcemy, tylko to, z czym potrafimy sobie poradzić” – to stwierdzenie, mimo iż prawdziwe, tak naprawdę budzi wiele wątpliwości szczególnie wśród osób, które zostają doświadczone przez los. Czasami bowiem bywa tak, że życie staje się pasmem negatywnych doświadczeń i bolesnych prób, że stawia przed nami wyzwanie za wyznaniem, nie pozwalając odpocząć, złapać oddechu.
Dokładnie tak dzieje się w przypadku Rachel Childs, córki paranoicznej autorki poczytnych poradników na temat związków. Pracująca jako dziennikarka prasowa i reporterka telewizyjna kobieta, całe swoje życie musiała godzić się na brak stabilizacji i emocjonalną huśtawkę, fundowane jej przez matkę. Wychowująca się bez ojca Rachel całe życie marzyła, żeby go spotkać, niestety matka pieczołowicie chroniła jego tożsamość, uzależniając ujawnienie nazwiska mężczyzny, który ją zapłodnił, od stopnia dojrzałości córki. Kiedy zmarła, Rachel została z poczuciem krzywdy, opuszczenia, a także nurtującym pytaniem, kim jest jej ojciec.
Być może to brak mężczyzny u boku jej matki, a może sama osobowość rodzicielki sprawia, że Rachel jest spragniona miłości, bliskości, poczucia bezpieczeństwa, którego nie zapewnia jej ani charakter pracy, ani mężczyzna u jej boku. Związek z producentem telewizyjnym Sebastianem, mimo iż wydawałby się korzystny dla jej zawodowej kariery, nie przynosi oczekiwanego spokoju. Szczególnie, że Rachel dostaje szanse na reportaż życia, który, ostatecznie, to zawodowe życie niszczy. Załamanie nerwowe na wizji przekreśla dalszą karierę przed kamerami, kobieta wycofuje się zatem nie tylko z życia zawodowego, ale i społecznego. Unika ludzi, a jej zachowanie jest typowe dla osób cierpiących na agorafobię. Odejście Sebastiana przynosi jej wyłącznie ulgę, teraz może bowiem pogrążyć się całkowicie w smutku i spędzać czas z butelką alkoholu w objęciach.
Spotkany w dniu rozwodu mężczyzna, Brian Delacroix, dziedzic wielkiej firmy, już kilkakrotnie pojawiał się wcześniej w jej życiu, jednak dopiero teraz trafił na moment, w którym Rachel dostrzegła miejsce dla niego w swoim życiu. I mimo iż jej problem pogłębiał się, to życia, jakie zaczęła prowadzić u boku Briana, można jej pozazdrościć. Pozory jednak mylą – związek, który miał dawać poczucie bezpieczeństwa, który nauczył ją, czym jest bezgraniczne zaufanie, okazał się być farsą. Czy można żyć u boku człowieka i go nie znać? Czy można być żoną mężczyzny, którego tożsamości nie jest się pewnym?
O tym, jak potoczy się ta opowieść przekonamy się dzięki powieści „Pokochać noc”, opublikowanej przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka. Autor, Dennis Lehane, twórca takich bestsellerów, jak „Rzeka tajemnic”, po raz kolejny szykuje swoim czytelnikom emocjonalny rollercoaster, zapraszając w głąb umysłu swoich bohaterów. Powieść zwraca uwagę nie tylko intrygującą fabułą, gwałtownymi zwrotami akcji, ale znakomitą kreacją bohaterów. Zarówno Rachel, jej matka, jak i Brian są postaciami poddanymi dokładnej analizie, choć w przypadku męża Rachel, jest ona – przynajmniej początkowo – błędna. Jedyny zarzut dotyczy nierównego tempa akcji, bowiem pierwsze kilkadziesiąt stron wymaga nie tylko cierpliwości, ale i tolerancji w stosunku do zachowania Rachel i jej irracjonalnych działań służących poznaniu tożsamości ojca. Mimo tego powieść ma szanse zostać prawdziwym bestsellerem, a historia jest niemal gotowym pomysłem na porywający film. Czytelnik kończący lekturę pozostaje nie tylko z refleksjami dotyczącymi tekstu, ale i własnego życia, co jest najlepszą rekomendacją. Tej książki po prostu nie da się zapomnieć!
Dziewczyna we mgle
W górskim miasteczku Avechot wielu odnalazło spokój od wciąż pędzącego przed siebie, materialistycznie nastawionego świata. W miejscu takim jak to panuje poczucie bezpieczeństwa -w końcu wszyscy się znają- a nad prawą drogą społeczeństwa czuwa bractwo religijne (choć niedowiarki wolą określać je mianem sekty). Sielanka zostaje przerwana, gdy szesnastoletnia Anna Lou Kastner rusza do kościoła, a po mszy nie wraca do domu. Rodzice zaprzeczają, jakoby rudowłosa nastolatka mogła uciec, gnana ciekawością wielkiego świata. Myśl, iż porzuciła tę bezpieczną przystań przez wzgląd na młodociane uczucie, również zdecydowanie odrzucają. W końcu ich mała córeczka była taka posłuszna... nie miała żadnych tajemnic przed matką, która twardą, acz bogobojną ręką kierowała całą rodziną. Ostatecznie miała dostęp do pamiętnika dziewczyny. Była jej pewna. Kastnerowie nie wierzą także w to, że ich nastoletnią córkę mógłby skrzywdzić któryś z mieszkańców. Przecież Avechot to oaza spokoju, prawda? Agent specjalny Vogel, podejmując dochodzenie ma nadzieję zarówno na szybkie rozwiązanie sprawy, jak i na zmazanie plamy na honorze w związku z podrobionymi dowodami odnośnie innego dochodzenia- Obcinarza Palców. I bardzo szybko jego spojrzenie skupia się na nauczycielu literatury, Louisie Martini.
Tajemnicze zaginięcie w miejscu, gdzie wszyscy mieszkańcy żyją jak jedna wielka rodzina. Dziewczyna, która w życiu z własnej woli nie opuściłaby domu, nie zraniłaby bliskich. A do tego arogancki i zapatrzony w siebie agent specjalny, który za nic ma sposób prowadzenia śledztwa- liczy się wynik. I chwała, która później spłynie na niego rwącą rzeką, rzecz jasna. Mieszanka wybuchowa, zdecydowanie.
W Dziewczynie we mgle policja długo nie może trafić na jakikolwiek ślad. Mieszkańcy niczego nie widzieli, niczego nie słyszeli. Od razu zrzucają winę na kogoś obcego, spoza ich grupy. Kogoś, kto albo w ogóle nie mieszka w Avechot, albo... dopiero co się tu sprowadził. Dlatego Louis Martini niemal idealnie pasuje do wizerunku sprawcy. Co prawda dotychczas nikt nie miał mu nic do zarzucenia, ale pojawiający się samochód nauczyciela w miejscach, gdzie przed zaginięciem widywano dziewczynę, stanowi dowód na ich znajomość. Tylko jakiego rodzaju była to relacja? Vogel, oskarżając Martiniego, kieruje się wyłącznie poszlakami oraz policyjnym instynktem. Nie zapominajmy jednak, że w poprzedniej prowadzonej przez niego sprawie ów "policyjny nos" go zawiódł. Agent specjalny co prawda zyskał sławę dzięki licznym rozwiązanym sprawom, ale w dużej mierze udało mu się to dzięki kontaktom z mediami. Dziennikarze potrafią dotrzeć do najbardziej brudnych grzeszków, choćby mieli je wykopać spod ziemi. W przypadku agenta prawdziwej policyjnej roboty jest niewiele.
Agent specjalny Vogel jest egoistą, pragnącym spędzać jak najwięcej czasu w blasku reflektorów. Mam wrażenie, że gdyby mógł, to brudną robotę zrzuciłby na towarzyszących mu policjantów, a sam jedynie spijałby śmietankę za sukces. Bardzo różni się od bohaterów, do których przyzwyczaiła nas literatura- prawych, w całości poświęcających się danemu śledztwu, poświęcających całych siebie tylko po to, aby ująć sprawcę. Vogel czuje się prawdziwie szczęśliwy tylko wówczas, gdy może udzielić kolejnego wywiadu.
Wspomnę, iż historia właściwie zaczyna się od momentu, w którym zakrwawionego Vogla odnajdują policjanci w rozbitym samochodzie. Krew nie należy jednak do niego; trafia na kozetkę do psychiatry, co ma mu pomóc w przypomnieniu sobie wydarzeń ostatniego wieczoru. Początkowo podrzucany przez autora trop skierował moje podejrzenia na drugorzędną postać lektury; do tego doszły sprawy sprzed lat, gdy ginęły rudowłose nastolatki, bardzo podobne do Anny Lou. Jak się okazało, pan Carrisi mistrzowsko wywiódł mnie w pole, choć tylko połowicznie. Bo do zaginięcia Anny Lou przyczyniła się inna osoba niż w poprzednich przypadkach.
Chcecie wiedzieć więcej? Sięgnijcie więc po Dziewczynę we mgle. Ta lektura zmieni Wasze postrzeganie literackiego obrazu policji, gdzie zazwyczaj panują praworządni ludzie. Donato Carrisi proponuje nam zupełnie inne ujęcie policjantów, którym wielu oddaje własne bezpieczeństwo w dłonie.
Fandom
Kiedy byliśmy młodsi (a często i w późniejszym wieku) mieliśmy swoich idolów- bohaterów książki, piosenkarzy, aktorów. Wiedzieliśmy, że nigdy nie dostaniemy nawet najmniejszej szansy na poznanie obiektu swoich westchnień, ale mimo to spędzaliśmy długie godziny na wyszukiwaniu informacji o ich życiu, a także... marzeniach. Jakby to było, gdybyśmy choć na jeden dzień mogli się przenieść gdzieś, gdzie nasz idol przebywa na co dzień? A gdyby tak można znaleźć się wśród bohaterów książki, która skradła nam serce...? Niewinne marzenie. Ale! Czasem naprawdę trzeba uważać na to, czego sobie życzymy.
Violet miała obsesję na punkcie książki Taniec na szubienicy. Bohaterowie owej powieści żyli w Londynie z przyszłości -XXII wiek. Podzieleni ze względu na swoje niedoskonałości, stworzyli dwie grupy: Niedosków, czyli osób posiadających różnorodne skazy w wyglądzie (a znaleźć się w tej grupie nie było trudno, wystarczyło mieć maleńki pieprzyk na policzku bądź krzywe zęby) oraz Genuli- istot doskonałych, pięknych w każdym calu. Oczywiście Violet wzdychała do głównego bohatera Tańca..., idealnego Genula, który zakochał się w Rose, przynależącej do obozu wroga. Dla niej postanowił porzucić dotychczasowe środowisko, walcząc o zaprzestanie podziałów. Którz nie oddałby serca tak altruistycznej postaci...?
Szansę na poznanie odtwórcy głównego bohatera pojawia się, gdy aktor potwierdza swój udział na Comic Conie; dziewczyna wraz z przyjaciółkami: Alice (równie wielką fanką powieści), Katie (wciąż zastanawiającą się, co takiego widzą w owej lekturze dziewczyny) i młodszym bratem, Nate'em (zafascynowamym postacią Thorna, przewodniczącego grupie zbuntowanych Niedosków) wyrusza na spotkanie swej "wielkiej miłości". I tutaj powtórzę ponownie- uważajcie, o czym marzycie. Cała czwórka ląduje bowiem w Londynie z powieści, a że przyczynili się do śmierci Rose, Violet musi zająć jej miejsce, aby opowieść mogła się toczyć swoim rytmem. I aby mogli powrócić do domu.
Nim zabrałam się za lekturę Fandomu, miałam nieco mieszane uczucia. Skusił mnie opis, jednak obawiałam się, że może być utworem tchnącym nastoletnią naiwnością, delikatnym, a tym samym nieco nudnym. Ukazującym jedynie pozytywne aspekty rzeczywistości, może naiwnym i przede wszystkim kończącym się spektakularnym happy end'em. Gdy rozpoczęłam moją przygodę z czwórką przyjaciół, i tak jak oni trafiłam do niebezpiecznego otoczenia, wciągnęłam się w książkę całą sobą. Ta lektura porywa, zdecydowanie! I tak moje obawy poszły precz.
Nawet nie odczujecie, że bohaterowie to młodzież; lądując w takim miejscu, jak Londyn podzielony na dwa wrogie obozy szybko musieli porzucić wizję bezpiecznego domu oraz ciekawej przygody. Nikt się z nimi nie cackał, musieli dbać o swoje życie (a zawisnąć tam jest bardzo łatwo). Nie mieli sprzymierzeńców, a do tego spadło na nich najważniejsze zadanie- zastąpić Rose. Innymi słowy, Violet w tydzień (!) musiała rozkochać w sobie Willow'a. Od tego zależał nie tylko ich powrót do domu, ale również życie wielu Niedosków. Od początku jednak nic nie szło po ich myśli, a serce głównej bohaterki coraz silniej biło dla Asha, drugorzędnej postaci Tańca na szubienicy.
To nie jest love story, jak moglibyśmy się spodziewać na początku. To książka o odwadze, sile i owszem, miłości, ale nie tej, która łączy kochanków. To miłość do życia, szacunek dla wielu istnień. Ta opowieść to walka dobra ze złem, z tym, co niewłaściwe. Violet okazała się osobą, na którą Niedoskowie czekali od wielu lat. To ona poczuła się z nimi jednością, wrażliwa na krzywdy, jakie wyrządzali im Genule. To ona wreszcie pojęła, kto tak naprawdę się liczy. Kto ma w sercu bezwarunkową miłość oraz odwagę. Nie można jej nie polubić; stawiam ją na równi z innymi bohaterkami, takimi jak choćby Katniss czy Tris (o czym zresztą wielokrotnie wspominają postacie książki).
Fandom jest lekturą pełną zwrotów akcji. Bardzo istotne jest to, że dochodzi do pewnego przenikania się światów, przez co dziewczyna nie do końca wie, na ile ma halucynacje, a na ile pewne wydarzenia są prawdą. Czytelnik również zostaje wywiedziony w pole- w pewnym momencie myślałam, że to wyłącznie zwidy wywołane śpiączką. Ale nie. Do tego Violet dość boleśnie przekonała się o tym, w jak niewielkim stopniu liczy się długoletnia przyjaźń w stosunku do spełnienia marzeń. Tu jednak również czekało mnie niemałe zaskoczenie.
Jestem zakochana w tej książce. Autorka wykonała kawał świetnej roboty, z detalami opisując codzienność Niedosków oraz Genuli. Nigdy nie chciałabym tam trafić! Stworzyła bardzo ludzkie postacie, błądzące, krzywdzące, ale i pełne odwagi. Aż chciałoby się poznać bohaterów w realnym życiu! Ponadto nic tam nie jest takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka, a pojawienie się czwórki przyjaciół w fabule książki zostało z góry zaplanowane... i ktoś miał w tym swój własny cel.
Nie zawiedziecie się. Sięgając po Fandom, czekają Was godziny spędzone na świetnej lekturze, a może i zarwana noc. Aż zastanawiam się, czy kontynuacja książki byłaby dobrym pomysłem, czy raczej zepsułaby całość? Cóż, tego być może się nie dowiem. Ale Wy nie straćcie szansy na zapoznanie się z literackim dzieckiem Anny Day!
Powrót
Fenomen związany ze słowem „stalker” sięga lat 70, gdy bracia Strugaccy napisali swoją powieść s-f, a Andriej Tarkowski nakręcił na jej podstawie film. Obydwa dzieła za cel obierają sobie Zonę – powstały z niewiadomych przyczyn wyludniony i śmiertelnie niebezpieczny obszar, na którym przestają działać znane nam prawa fizyki.
Na początku XXI wieku ukraińskie studio GSC Game World stworzyło serię gier S.T.A.L.K.E.R. Zona w grze to Strefa Czarnobylska, ale podwójnie niebezpieczna.
Cień Rycerza
W Cieniu rycerza poznamy dalsze losy bohaterów znanych z Ostrza zdrajcy: Falcia, Kesta i Brastiego – legendarnych wędrownych trybunów, którzy mają za zadanie zaprowadzić sprawiedliwość w przeżartej intrygami i korupcją Tristii. Oprócz licznych przeciwników, z owianymi złą sławą dashini na czele, muszą się zmierzyć z reputacją zdrajców. Stawką jest życie prawowitej dziedziczki królestwa, której pretensja do tronu wyraźnie zawadza książętom zdeterminowanym, by zachować władzę w swoich skorumpowanych księstewkach. Czy legendarnym trybunom uda się ochronić królewski czaroit? A może powstrzyma ich Lament Wielkich Płaszczy?
Nagroda Hugo - nominacje
Zostały ogłoszone Nominacje do Nagrody Hugo 2018.
Wręczenie nastąpi podczas Worldcon 76 w San José w Kalifornii, 19 sierpnia 2018 roku.
Nagroda Hugo to amerykańska nagroda literacka przyznawana co roku przez uczestników Worldconu (World Science Fiction Convention) za utwory z gatunku science-fiction i fantasy. Jej nazwa pochodzi od imienia Hugo Gernsbacka, fundatora nagrody i założyciela magazynu SF „Amazing Stories”.
Cień Rycerza
Po lekturze tomu pierwszego zostało mi w głowie skojarzenie Wielkich Płaszczy z dumasowskimi muszkieterami. Pamiętam, że nawet mi się historia podobała, choć prowadzenie narracji z dwóch płaszczyzn czasowych było trochę dezorientujące. To dlatego po zakończeniu lektury, będąc nią trochę zmęczona, nawet się nie zastanowiłam, czy istnieje w ogóle jakaś kontynuacja. Dlatego do drugiej części cyklu, a wtedy już wiedziałam, że w zamierzeniu jest to tetralogia, podchodziłam dość nieufnie.
Dla przypomnienia. Król Paelis, przywódca i mentor naszych bohaterów, nie żyje, a jego sztandarowy oddział rycerzy i sędziów w jednym poszedł w rozsypkę. Tristia, kraj w którym toczy się akcja tej historii stoi na skraju wojny domowej. Książęta i hrabiowie myślą tylko o własnych interesach, a lud cierpi pod jarzmem ich podatków. Gorzej już być nie może? A jednak.
Falcio, Kest i Brasti, kiedyś dumni trybuni, obecnie są na usługach człowieka, który jest martwy. Nie dość, że nie płacił im za życia, to teraz jeszcze padł ofiarą skrytobójcy, a oczywistym jest, że wina ma się znaleźć po stronie sławetnej trójki. Zupełnie przypadkiem bohaterowie wpadną na trop intrygi, której początek tkwi w ich własnej przeszłości, kiedy to zaczynali służbę u króla Paelisa. Ten ostatni co prawda także już od dawna nie żyje, ale był dość dalekowzroczny i nawet zza grobu wyznaczył swoim ludziom misję odnalezienia i obrony dziedziczki swojego tronu. Na tym, bardzo krótko mówiąc, skupia się fabuła części pierwszej. Gdy teraz o tym myślę, to pamiętam całkiem sporo, jednak blisko rok temu książka nie zrobiła na mnie wrażenia i patrząc na to z perspektywy przeczytanej części drugiej, nie umiem powiedzieć dlaczego tak było.
Obecnie jestem po lekturze Cienia rycerza i moje wrażenia są o wiele lepsze. Odnoszę wrażenie, że albo historia kryła w sobie więcej potencjału niż początkowo myślałam, albo może sam autor, podpisawszy umowę na tetralogię, pisał ją z zupełnie innym nastawieniem. Być może zadziałało i jedno i drugie.
Falcia, Kesta i Brastiego spotykamy właściwie w tym samym miejscu, w którym ich zostawiliśmy.
Tristia nadal stoi na skraju wojny i rozpadu, zagrożenie to jest nawet bardziej realne niż wcześniej. Uzurpatorka Trin gromadzi swoich popleczników i jest zdecydowana objąć władzę w kraju, nawet jeśli będzie sobie musiała drogę do tronu utorować trupami książąt i ich rodzin. Zadaniem Falcia i jego druhów będzie ochrona Aline, młodej dziedziczki Paelisa, jednak ponownie wszystko jest tak bardzo trudne, ponieważ każda ze stron ma własną wizję przyszłego kształtu kraju. Jakby tego było mało Falcia zżera trucizna, która co rano paraliżuje jego członki i nie pozwala nawet drgnąć. Jeden z przyjaciół Falcia jest trawiony świętą gorączką, a wszędzie czyhają skrytobójcy.
Świat wykreowany na potrzeby powieści jest barwny i okrutny; zadawanie tortur jest tutaj sztuką, w której wielu doszło do mistrzostwa. Wielkie Płaszcze uosabiają zapomniane ideały, do których niełatwo teraz wrócić. Raz zszargana reputacja, sama się nie naprawi. Święci, do których bohaterowie ciągle się odwołują, są jak najbardziej realni i zwyczajnie ukazują się śmiertelnikom, by z nimi porozmawiać. Pod powierzchnią tego wszystkiego czai się magia, której natury jeszcze do końca nie rozumiemy, mam nadzieję, że autor poświęci jej więcej miejsca w kolejnych tomach. Książęta są bezduszni i zepsuci, a lud uciskany i traktowany jak zwierzyna. Historię zapamiętują i opowiadają ludziom wędrowni muzycy zwani tu bardatti, którzy także mają w sobie coś magicznego. No i są jeszcze dashini, tajni zabójcy, zwinnością przypominający ninja a sposobem zabijania Hitmana.
W tomie drugim dowiadujemy się więcej na temat tego, kim byli członkowie Wielkich Płaszczy, jakim szacunkiem i uznaniem się cieszyli, że ich zadaniem było rozsądzać spory i ogłaszać wyroki, a ich wierność ideom króla Pelisa była tak głęboka, że poświęciliby własne życie.
Powiększa się też drużyna Falcia i to o dwie kobiety. Pierwszą jest Valiana, nieksiężniczka, była, niedoszła dziedziczka tronu, obecnie zdeterminowana Wielki Płaszcz, a drugą narwana i okrutna Darriana, która nie odkryła wszystkich swoich kart.
Podobnie jak w części pierwszej sojusznicy okazują się zdrajcami, a pozorni wrogowie mogą się okazać przydatni. Każdy ma swój cel, do którego zacięcie dąży i jeśli poleje się przy tym krew lub polecą głowy, trudno.
Czy Falcio faktycznie ma przed sobą tylko 7 dni życia? Wiele od tego zależy, bo to on, Pierwszy Kantor i Królewski Trybun, wytycza drogi innym. To on planuje, nie poddaje się i jest tak nieznośnie i uciążliwie honorowy i prawy.
Cień Rycerza to bardzo dobra powieść, dużo lepsza od swojej poprzedniczki, negująca regułę części drugich, w których zazwyczaj niewiele się dzieje. Tutaj dzieje się naprawdę dużo i nie można się nudzić. Jeśli kogoś, tak jak mnie, nieco zniechęciła część pierwsza, to zachęcam, by jednak dał szansę części drugiej. Historia Wielkich Płaszczy nabrała rozpędu i jest bardzo,bardzo ciekawa. Polecam. Kawałek dobrej literatury spod znaku płaszcza i szpady okraszony realiami naszego średniowiecza z magicznym posmakiem.
Cudzoziemiec
“Cudzoziemiec” to film oparty na książkowym bestsellerze z 1992 roku autorstwa Stephena Leathera pod tytułem “Chińczyk”. To także klasyczny thriller polityczny z całym wachlarzem scen i sytuacji dla tego gatunku typowych. Mamy oto sześćdziesięcioletniego właściciela chińskiej restauracji, dla którego córka jest całym światem. Córka ta idzie kupić sukienkę i przypadkowo ginie w wybuchu bomby, którą podłożyła Authentic IRA. Zrozpaczony ojciec poprzysięga zemstę...
I tu nagle okazuje się, że niepozorny właściciel chińskiej restauracji to facet po przejściach - były żołnierz, dla którego walka to drobiazg niezależnie od tego, czy walczy wręcz, czy wysadza pół posiadłosci wiceministra. Bez większych problemów rozkłada na łopatki czterech byczków w sile wieku i wspomaga policję w ustaleniu sprawców zamachu. Na koniec jeszcze ujawnia ciemne powiązania wiceministra Liama Hennessy’ego z terrorystami, by ostatecznie spokojnie wrócić do restauracji.
W tej standardowej wręcz historii o zwycięstwie dobra nad złem, tak naprawdę jedynymi jasnymi punktami są główni bohaterowie, grani przez Jackie Chana oraz Pierce’a Brosnana. Ten pierwszy udowodnił, że potrafi doskonale odnaleźć się w roli dramatycznej - wspaniale grając cierpiącego po starcie córki ojca. To miłe zaskoczenie, szczególnie biorąc pod uwagę, iż dotąd Jackie Chan był kojarzony jedynie z kiepskimi komedyjkami kina akcji. Mam nadzieję, że rola Quana otworzy Chanowi drzwi do ról bardziej wymagających i ambitnych, bo naprawdę udowodnił, że potrafi. Co wymaga podkreślenia, to to, że twórcy nie zrobili z Chana komandosa. Przez cały film Quan wygląda bowiem jak siedem nieszczęść, nie zaś jak zawodowy żołnierz mogący samemu zniszczyć całą organizację terrorystyczną. Ten zabieg dodaje całości tej subtelnej klasy, takiego zwykłego człowieczeństwa i prawdy, że nawet największego twardziela można złamać i nawet najbardziej złamany człowiek w niektórych sytuacjach po prostu zacznie walczyć.
Pierce Brosnan to zaś klasa sama w sobie. Ten aktor nie zawodzi, niezależnie od tego czy gra jajko na twardo, czy agenta Jego Królewskiej Mości. W roli uwikłanego we własną przeszłość wiceministra również świetnie się odnalazł, tworząc postać tak rasowego polityka, że naprawdę długo widz wierzy w jego intencje. Brosnan idealnie przechodzi z bufona we współczującego, ale niemogącego nic zrobić człowieka - jego wiceminister to wręcz podręcznikowy polityk, do tego stopnia, iż patrząc na niego zdajemy się widzieć twarze z naszego krajowego politycznego podwórka.
Film jest poprawny. Akcja toczy się w dobrym tempie, nie ma fragmentów nudnych, czy takich bez których film mógłby się obyć. Właściwie jedynym jego minusem jest ta straszna przewidywalność. To typowy thriller, takich jak nakręcono już tysiące, stąd nie podejrzewam, bym pamiętała ten film za rok czy dwa.
Komu polecam? Na pewno wszystkim tym, którzy chcą się przekonać, że Jackie Chan naprawdę jest dobrym aktorem i twierdzenie, że wyżej filmów klasy B nie jest w stanie stworzyć żadnej roli, jest dla niego krzywdzące. No i oczywiście - fanów Pierce’a Brosnana - z powodów, o których pisałam wyżej. No i dlatego, że on tak bardzo elegancko się starzeje.
Wampir z KC
Andrzej Pilipiuk powraca do świata wampirów próbujących się odnaleźć w socjalistycznej Polsce. I to żadna metafora dla burżuazyjnych krwiopijców, a najzwyklejsi w świecie nieumarli, którzy koegzystują z ubecją jak Tom z Jerrym w popularnej kreskówce (lub, by pozostać w konwencji, jak Wilk z Zającem). Z pewnością wszyscy miłośnicy specyficznego sytuacyjnego humoru Pilipiuka już zacierają ręce. A ja wracam do twórczości tego autora po dłuższej przerwie i liczę na dobrą lekturę.
Okładka jak to u książek Pilipiuka – sympatyczna, wesoła, od razu wiadomo, czego się spodziewać. O ile od strony graficznej jest po prostu dobrze, o tyle opis na tyle okładki mnie po prostu zachwyca. To taka perełka wśród nudnych blurbów zdradzających połowę fabuły. Dobra robota, marketingu Fabryki Słów!
Każdy, kto czytał wcześniejsze „Wampiry” albo cykl o Jakubie Wędrowyczu, wie, czego się spodziewać – „Wampir z KC” to również zbiór opowiadań, które można czytać oddzielnie, ale które razem tworzą większą historię. Tym razem motyw przewodni to schyłek socjalizmu i bolesne dla niektórych przejście w kapitalizm. Zaczyna się od wysłania wampirów Marka i Igora na odpoczynek – przymusowy, bo w końcu w socjalizmie każdemu pracownikowi takowy przysługuje, a już zwłaszcza przodownikom pracy, i co to obchodzi zarząd, że przodownicy pracy zupełnie nie potrzebują, ponieważ są wampirami. Marek i Igor nudzić się nie potrafią i na dzień dobry popadają w kłopoty... A to dopiero początek serii mniej lub bardziej niefortunnych sytuacji, w które angażuje się dwójka sympatycznych wampirów oraz ich wychowanka Gosia. Ubecy to nie najgroźniejsi przeciwnicy nieumarłych – z nimi wampiry się już znają i dogadują. Problemy zaczynają się, gdy w ramach zacieśniania więzi między narodami, choćby wrogimi, do Warszawy przyjeżdżają profesjonalni łowcy wąpierzy z Fundacji Van Helsinga. Na dodatek nikt już nie buduje komunizmu. Komunizm jest niemodny. Trzeba się przestawić na kapitalizm. Ale co to dla nieumarłych, którzy przeżyli już upadek caratu. O wiele większym problemem wydaje się co najmniej niechętny stosunek żywej części rodziny Gosi do idei wampiryzmu.
Andrzej Pilipiuk to pisarz dość niezwykły. Bardzo produktywny rzemieślnik, w którego twórczości nie ma może iskry rzucającego na kolana talentu, ale jest za to sporo celnych obserwacji i szorstkiego niczym papier ścierny humoru, który jednak zostaje w głowie. Nadmiar tych aluzyjek do rzeczywistości, nieco powtarzalnych gagów i komizmu opierającego się na parodiowaniu prlowskiej nowomowy może znużyć. Na szczęście jedna książka to akurat dosyć, żeby humor się nie znudził i nie zużył. W dodatku w „Wampirze z KC” pojawiają się inni bohaterowie z Pilipiukowersum – znany i lubiany Wędrowycz wraz ze świtą.
Pilipiuk bawiący się motywami i grający z kulturą to coś, co mamy w każdej książce autora. Ale Pilipiuk bawiący się wampiryzmem i przeciwstawiający dominującemu popkulturowemu wizerunkowi wampira nie zdążył się jeszcze mi przejeść. To bardzo odświeżająca lektura po tych wszystkich romansach paranormalnych... W kategorii lekkich czytadeł, które połykam w stanie podgorączkowym – pierwsza klasa. A ta wiosno-zima, którą mamy za oknem, sprzyja chorobom i poszukiwaniom lekkiej, wesołej lektury. Zatem nie zastanawiajcie się, tylko razem z lekami na przeziębienie nabądźcie i nowego „Wampira”.