Rezultaty wyszukiwania dla: X Men
Wiedma
W poszukiwaniu ptaka czasu. Cykl 1. Przyjaciel Jarvin (tom 1) oraz Księga Bogów (tom 2)
Cykl „W poszukiwaniu ptaka czasu” to klasyczna opowieść fantasy. Bohater, początkowo zakochany młodzieniaszek, opuszcza nudne codzienne życie i wyrusza w poszukiwanie wielkiej przygody. Pierwsze cztery zeszyty stanowią prequel historii napisanej przez Le Tendre i Loisel jeszcze w latach 80. poprzedniego wieku.
„Przyjaciel Javin” to tom otwierający pierwszy cykl komiksu „W poszukiwaniu ptaka czasu”. Jest historią o początkach, opowiadającą o spotkaniu młodego i naiwnego Bragona z młodą i złośliwą księżniczką Marą. Rdzeniem opowieści jest rodząca się przyjaźń między dwoma poszukiwaczami, różniącymi się jak ogień i woda, Bragonem i Javinem. Ich przemyślenia nad sensem i ceną życia w przygodzie, stanowią wnikliwy komentarz do zwrotów akcji. Całkiem ciekawy jest też wątek terrorystycznych ataków Zakonu Znaku na ojca Mary.
Drugi zeszyt, „Księga Bogów”, pozwala nam poznać lepiej Marę. Nie jawi się już ona jako rozkapryszona księżniczka. Dziewczyna zdążyła dorosnąć, ma swoje obowiązki związane z władzą, jaka może jej w przyszłości przypaść. Do tego otrzymuje zadanie odnalezienia Księgi Bogów. Bez niej nie uda się ponownie zapieczętować groźnego boga Ramora w jego muszli. A jego przebudzenie oznaczać będzie śmierć i chaos dla całego królestwa.
Także młody Bragon dalej się rozwija i dorasta. Na tyle podszkolił się u nadwornego fechmistrza Szczecino, że przerósł mistrza. Obecnie rozwój może zapewnić mu tylko Łowca z Vaguamare.Lecz gdzie go znaleźć wie tylko Kandor, dość nieprzyjemny organizator walk gladiatorów z dalekiego Vaguamare. Tak i Mara, i Bragon wyruszają na poszukiwania, początkowo oddzielnie, ale szybko ponownie na siebie trafiają.
Dość interesującą decyzją okazało się zatrudnienie przy każdym z zeszytów innego rysownika. Pierwszy tom jest dziełem Lidwine, drugi Aoumari. Trochę mnie to dziwi, gdyż Lidwine bardzo ujął mnie świetną mimiką twarzy bohaterów oraz czytelniejszymi tłami niż rysował Aoumari. Być może dlatego, że nad projektem graficznym pierwszego tomu czuwał Loisel. Rysunki są piękne, szczegółowe, postacie ujmujące, choć czasami trochę niewyraźne ze względu na cieniowanie, wszechświat bogaty. Szczególnie ulubiłam sobie wszelkie zwierzątka i stworki, bo są takie wręcz idealne do głaskania.
Po przeczytaniu zeszytu pierwszego („Przyjaciel Javin”) i drugiego („Księga Bogów”) stwierdzam, że ta dość prosta fabuła bardzo mnie zadowoliła. Czuję, że będzie to kolejny komiks, który nie zmieni oblicza świata, ale który być może będzie bardziej znany, bo da radość czytania.
Star Wars Darth Vader. Mroszne serce Shitów
Fabryka os
Batman. Trzech Jokerów
Abe Sapien. Nroczne i straszliwe. Tom 1
Zawód wiedźma
O wiedźmach można powiedzieć wiele. Znają się na czarach, ziołach, fazach księżyca, lubią zwierzęta (w różnych stanach skupienia) i często mają bardzo trudny charakter w kontaktach społecznych. Co tu dużo mówić, są po prostu WREDNYMI BABAMI. Dlatego tak dobrze się o nich czyta.
O twórczości Olgi Gromyko słyszałam wiele dobrego. Zawsze, kiedy szukałam jakiejś niezobowiązującej historii osadzonej w świecie fantasy pełnej akcji i humoru, jej nazwisko gdzieś się pojawiało. Teraz z całą stanowczością i pewnością mogę stwierdzić, że odkładanie książek tej białoruskiej pisarki na później było poważnym ciosem w moje zamiłowanie do dobrej fantastyki.
Wolha Redna (W. Redna) jest wiedźmą uczącą się w Wyższej Szkole Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa. Jest niesamowicie inteligentna i uzdolniona magicznie. Jej gorący temperament, cięty język i rude włosy sprawiają, że wszędzie gdzie się pojawi, dzieci zaczynają głośniej płakać, koty i psy chowają się w najciemniejsze miejsca, a ptaki milkną. Każdy czuje respekt przed tą początkującą wiedźmą. Pewnie dlatego, że to W. Redna. A tak na poważnie. Wolha jest dobrze zapowiadającą się adeptką magii. Trochę zbyt pewna siebie często pakuje się w nieliche kłopoty.
W pierwszym tomie rozpoczynającym cykl Kronik Belorskich możemy przekonać się, że wygląd głównej bohaterki (rude włosy) idzie w parze z jej charakterem. Olga Gromyko w mistrzowski sposób prowadzi fabułę. Na początku główna bohaterka jeszcze jako adeptka zostaje wysłana na bardzo trudną misję do Dogewia, krainy zamieszkanej przez wampiry. Sprawa, którą ma rozwikłać główna bohaterka, pochłonęła już 13 ofiar. Dlaczego więc mistrz wybrał uczennicę do rozwiązania tej tajemnicy? Może kryje się za tym coś więcej niż…
Specjalnie zdradzam Wam tylko zarys fabuły w wielki skrócie. Z cyklem Kronik Belorskich jest tak, że kiedy zaczynie się go czytać, nie można skończyć. To już nie jest „jeszcze jeden rozdział i idę spać” to przechodzi w „jeszcze jeden tom”. Na szczęście jest ich aż sześć. Nie dziwi też fakt, że Papierowy Księżyc zdecydował się na wznowienie tej serii.
Myślałam, że nic nie dorówna twórczości sir Terryego Pratchetta. Jednak Olga Gromyko ze swoją W. Redną sprostała temu wyzwaniu. Akcja toczy się na bardzo szybkich obrotach i kiedy emocje sięgają zenitu, główna bohaterka rzuca takim tekstem, że cała powaga sytuacji rozsypuje się w drobny mak, chociaż zagrożenie wcale nie mija. Dzięki temu śledzimy losy rudowłosej wiedźmy, po prostu przewracając kolejne strony. Nie ma tu miejsca na dłużyzny. Dodatkowo autorka na każdym kroku zaskakuje nas kreacją świata. Niby są w nim utarte schematy - wiedźmy, wampiry, smoki, a z drugiej przedstawia to wszystko w tak pokrętny i zabawny sposób, że powstaje coś zupełnie nowego i niespodziewanego.
To, co dzieje się w pierwszym tomie przygód Wolhy Rednej to po prostu magia. Tym razem internet mnie nie oszukał, a nawet powiedział prawdę. Jeśli macie ochotę na solidną dawkę porządnej fantastyki, okraszonej jak pierogi skwarkami, dużą dawką humoru oraz wrednych bohaterów, to zdecydowanie musicie sięgnąć po ten tytuł i to jak najszybciej!
Zapowiedź: Popiół i kurz
Nie wiadomo, czy istnieją niebiosa. Nie wiadomo też, czy istnieje piekło. Jedyne, co jest pewne, to popiół i kurz zalegające piętro wyżej. Tu każdy przedmiot, myśl, uczucie mają swoje Ka – odbicie świata materialnego. Tu pełzają myślokształty, zbierają się skeksy – demony nagłej śmierci, tu przenika zło chcące pożreć, zawładnąć twoją duszą. Tu wędrujesz Ty, gdy nie zdajesz sobie sprawy, że właśnie umarłeś.
Outpost
Powieść „Metro 2033” pokochałam całym sercem, choć sięgnęłam po nią wtedy, kiedy już ten wielki „boom” związany z tytułem się skończył. Następnie miałam mniej lub bardziej udane kontakty z twórczością jej autora. On sam odchodził od tematyki postapokaliptycznej, która przyniosła mu sławę, po to, by co jakiś czas do niej wracać. Takim powrotem jest jego najnowsza powieść „Outpost”, która niestety przynosi dość sporo rozczarowań, choć niewątpliwie całość historii zawiera charakterystyczne dla pisarstwa Glukhovskiego elementy, więc być może jego najwierniejsi fani będą zadowoleni.
Jarosław, mała mieścina oddalona od Moskwy o całe 250 kilometrów – czyli odległość dość zawrotną, gdy wziąć pod uwagę świat, w jakim przyszło żyć jego mieszkańcom. Powoli kończą się zapasy, a dostaw z moskiewskiej centrali brak. Społeczność placówki w Jarosławiu zaczyna się niepokoić, jej dowódca Pałkan również. Dodatkowo całą sytuację komplikuje fakt pojawienia się dziwnego przybysza, który jakimś cudem pokonał spowity toksyczną mgłą most łączący dwa brzegi Wołgi. Most, za którym nic już nie ma, jedynie uśpione snem wiecznym miasta, dla których nie ma już ratunku… ale czy to na pewno prawda? Czy na drugim brzegu rzeki nie ma już nic? Nic do uratowania albo nic czego nie trzeba się.. bać?
„Outpost” to przede wszystkim powieść, która dla wielu może być po prostu niezrozumiała. Wiele w niej niedopowiedzeń, odwołań do wierszy, fabuła toczy się wokół dawnego konfliktu, o którym czytelnikom niewiele wiadomo… Nie ukrywam, że trudno mi było początkowo zrozumieć sens tego, co czytam. Akcja też nie należy do wartkich. W zasadzie ponad połowa książki to wydarzenia rozgrywające się na terenie jednej placówki, mnogość bohaterów powinna uatrakcyjnić fabułę, a jednak tu pojawia się właśnie to, co charakterystyczne dla Glukhovskiego, czyli bohaterowie, których albo się lubi, albo nie, nie ma nic pomiędzy. Ja ich nie polubiłam, więc tym trudniej było mi brnąć przez kolejne rozdziały. Faktyczna akcja, która notabene trzyma w napięciu, mieści się na ostatnich 100 stronach, a następnie nadchodzi finał, który jednak wybrzmiewa bardziej, jak urwany hejnał, aniżeli konkretne zakończenie utworu.
Mało kto potrafi kreować tak przygnębiający i mroczny klimat, jak właśnie Dmitry Glukhovsky, jednak w przypadku „Outpostu” problemem jest właśnie to, że cała powieść jest po prostu bardzo przytłaczająca. Fabuła jest trudna w odbiorze; bohaterowie choć prości, to jednak niezrozumiali, akcja rozwija się bardzo powoli, a finał przynosi zbyt mało odpowiedzi, by uznać go za satysfakcjonujący, a przede wszystkim klarowny. W moim odczuciu „Outpost” stanowi regres w twórczości autora takich dzieł jak „Metro 2033” i „Metro 2035” oraz „FUTU.RE”. Zdaje się tworem niedopracowanym. Pomysłem, który nie zdążył się poprawnie rozwinąć. Konspektem stworzonym pobieżnie i bez większego polotu. Wydaje mi się, że spodoba się albo tym, którzy twórczości autora nie znają, albo tym, którzy darzą Glukhovskiego miłością bezwarunkową i zachwyca ich wszystko, co wyjdzie spod jego pióra.
Spells Trouble. Wiedźmi czar