Rezultaty wyszukiwania dla: X Men
Zapowiedź: Verity. Coraz większy mrok
Pierwszy thriller psychologiczny autorki, która porwała miliony czytelników.
Verity Crawford, sławna autorka thrillerów, zostaje sparaliżowana wskutek tragicznego wypadku. Jej mąż zatrudnia pisarkę Lowen Ashleigh, by dokończyła bestsellerową serię książek chorej żony.
Córka mordercy
Całe dotychczasowe życie bohaterki upłynęło pod piętnem bycia córką mordercy. Gdy miała pięć lat, ukochany ojciec zamordował jej przyjaciółkę, Elsie. Nikt nie wie, co kierowało mężczyzną; choć czuje do niego swoistą odrazę i żal, Kathryn wciąż odwiedza ojca w więzieniu. Ma jeden cel - poznać prawdę o tamtym dniu i dowiedzieć się, gdzie ojciec ukrył ciało dziewczynki. Liczy na to, że zbliżająca się dwudziesta piąta rocznica mordercy skłoni sprawcę do wyznania prawdy.
I choć dziennikarskie hieny już zacierają ręce na myśl o artykułach upamiętniających tamte tragiczne zdarzenia, to Kathryn stara się nie zwracać na to uwagi. Przez te wszystkie lata przyzwyczaiła się do nadmiernego zainteresowania jej osobą. A jednak w dniu rocznicy uwagę wszystkich przyciąga coś zupełnie innego - oto zaginęła kolejna mała dziewczynka. Dokładnie w dniu śmierci Elsie. I została porwana dokładnie z domu, w którym w dzieciństwie mieszkała Kathryn.
Czy to znak, że jej ojciec jest niewinny? A może to naśladowca czy inny psychicznie chory człowiek? A co, jeżeli prawda o wydarzeniach sprzed dwudziestu pięciu lat jest zupełnie inna, niż ta, w którą kazano jej wierzyć?
To moje drugie spotkanie z twórczością Blackurst i jak się okazuje - równie owocne. Autorka ma talent do tworzenia ciekawych plot twistów, dzięki czemu czytelnik nie ma czasu na nudę. O tym jednak już za chwilę.
Kathryn ma trzydzieści lat, lecz wciąż żyje z piętnem wydarzeń z dzieciństwa. Ciężko być córką mordercy dziecka - przez to jej rodzina musiała często zmieniać miejsce zamieszkania, a ona sama nie do końca może odnaleźć się w życiu. Wydaje się, że jej jedynym celem jest uzyskanie odpowiedzi na – wydawałoby się - proste pytanie: „gdzie jest ciało Elsie?”. I to pcha ją wciąż do przodu. Widzimy dokładnie, jak tragedia sprzed lat wpłynęła na kobietę, gdyż dzieli się z nami wszystkimi przemyśleniami. Morderstwo przyjaciółki z dzieciństwa determinuje jej dalszy los, sprawia, że jedyną istotną dla niej kwestią jest odkrycie prawdy, choć początkowo nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, iż istnieje jakaś inna jej wersja. Właściwa. I w tym miejscu autorka dała popis odnośnie do tworzenia postaci, gdyż Kathryn w jakimś nikłym stopniu można uznać za zapatrzoną w siebie, co zresztą uświadamia kobiecie jej brat. Jest tylko ona i jej cierpienie. Nie ważne, że cierpiała reszta bliskich - matka i starszy brat. Kathryn w momencie wydarzeń miała pięć lat, nie do końca zdawała więc sobie sprawę z tego, co dzieje się wokół niej. To jej rodzina przeżywała prawdziwe piekło, dlatego też nie popierają jej dążenia do rozgrzebywania starych ran. Tutaj plus dla autorki z tego powodu, że daje nam szansę na przeanalizowanie zachowania głównej bohaterki. Nic w jej zachowaniu nie jest czarne albo białe, królują tam odcienie szarości. Jak w przypadku prawdziwego, żywego człowieka.
Akcja rwie przed siebie od pierwszej strony, nie dając nam chwili na odpoczynek. Ciągle coś się dzieje i tak praktycznie do samego końca. Byłam niezmiernie ciekawa, jak po takim wstępie i bardzo udanym środku autorka poradzi sobie z zakończeniem. Wiadomo przecież, że finisz to ukoronowanie dzieła pisarskiego. I przede wszystkim gratka dla czytelnika, bo wreszcie rozstrzygnie się to, czy jego domysły okazały się trafne. Mówiąc szczerze, zakończenie jest dobre, aczkolwiek niespecjalnie oryginalne - z przedstawionym motywem spotkałam się już kilka razy. Niemniej jednak Blackhurst „przeprowadziła” mnie przez lekturę w taki sposób, że nie mam prawa narzekać. Było ciekawie, tajemniczo; mogłam swobodnie obstawiać między różnymi rozwiązaniami sprawy sprzed lat, gdyż kolejne, wychodzące na światło dzienne fakty umożliwiały mi to. Jednym zdaniem - byłam w tej historii prawie całą sobą. A nie ma chyba nic lepszego niż książka, która pozwala nam na poczucie uczestnictwa.
Uważam, że Jenny Blackhurst to jedna z ciekawszych pisarek obecnego czasu, na której książki warto zwracać uwagę. Jeżeli nie powali Was na kolana pomysłem na fabułę, to na pewno i tak nie będziecie żałować spotkania z tworami jej wyobraźni.
Vortex. Dziewczyna, która prześcignęła czas
Ellie i Bale to bohaterowie o wielkiej sile, niezwykłej wytrwałości i determinacji, którzy muszą zawalczyć o przyszłość, przeszłość i miłość…
Po lekturze „Vortexu” niecierpliwie czekałam, aż ukaże się kolejny tom. Książka niesamowicie mnie wciągnęła i wywołała na mnie ogromnie pozytywne wrażenie. Dlatego, gdy wreszcie w moje ręce trafiła druga część nosząca tytuł „Vortex. Dziewczyna, która prześcignęła czas” od razu zabrałam się do czytania. Czy jednak i tym razem powieść tak bardzo przypadła mi do gustu?
Zarys fabuły
Mimo że Elaine wydawało się, że uratowała świat, to Varus Hawthorne ma swój własny plan. Wysyła łowców w podróż w czasie, której celem jest zmienienie niepasującej mu teraźniejszości. Elaine i Bale wyruszają za nimi, by ich powstrzymać. Tylko czy na pewno nastoletnia bohaterka pokłada zaufanie w odpowiednich osobach?
Moja opinia i przemyślenia
Drugi tom trylogii kończy się w takim miejscu, że to aż niesprawiedliwe! Tym razem z jeszcze większą niecierpliwością wyczekuję na kontynuację powieści. Książka jest świetnie napisana i bardzo wiele się w niej dzieje. Trudno oderwać się od kolejnych stron, a jest ich ponad pięćset! Taką fantastykę właśnie lubię najbardziej.
Tym razem, obok Ellie, pole do popisu dostali również świetnie wykreowani, drugoplanowi bohaterowie. Świat przedstawiony staje się znacznie pełniejszy i bogatszy, pisarka nie zapomina o tym, by go rozwijać. Do tego, co chwila zaskakuje czymś czytelnika. Jedno jest pewne, podczas lektury „Vortexu” po prostu nie da się nudzić.
Ogromnie podoba mi się spójna szata graficzna serii. Nie mogę się już doczekać nie tylko momentu, w którym przeczytam trzeci tom, ale także chwili, w której będę mogła postawić kompletną trylogię na półce wśród ulubionych tytułów. Będzie tam pięknie wyglądała!
Podsumowanie
„Vortex. Dziewczyna, która prześcignęła czas” to wciągająca, brawurowa powieść fantasy, ze świetnie wykreowanymi bohaterami, dużą ilością akcji i bogactwem świata przedstawionego. Zakochałam się w pierwszym tomie trylogii, a drugi tylko jeszcze mocniej rozbudził mój apetyt i chęć poznania zakończenia serii. Mam nadzieję, że pisarka mnie nie zawiedzie. Lekturę serdecznie polecam, myślę, że uszczęśliwi każdego miłośnika książek fantasy. „Vortex” to jedna z tych historii, które koniecznie trzeba przeczytać.
Zapowiedź: Płoń dla mnie
Książki Ilony Andrews gwarantują rewelacyjną lekturę.“
Patricia Briggs, #1 New York Times bestselling author
“Jedno z najwspanialszych piór w urban fantasy… Ilona Andrews to wszystko co najlepsze w gatunku“
Jeaniene Frost, New York Times bestselling author
“Andrews to po prostu "must read" bez względu na wszystko!“
Romantic Times
"Jeśli jest jakikolwiek autor, który definiuje Urban Fantasy, to jest nim Ilona Andrews. “
Fresh Fiction
Łupieżcy niebios
„Człek, który nie chce stawić czoła próbie, już dowiódł większego tchórzostwa niż ten, który jej nie podoła.”
Lekkość, z jaką Brandon Mull modeluje przygodę czytelniczą, jest nie tylko imponująca, ale również godna podziwu. To, co wyprawia w konstrukcji intrygi, sprawia, że nie sposób nie zaangażować się w powieść. Złożone warstwy akcji, mnogość tajemnic, mitologiczne skojarzenia, osobliwe potwory, dzikie bestie, nawiedzone powietrzne budowle, upiorne lasy, odludne miejsca, różnorodność postaci, ale także dziwaczne zakrzywienia rzeczywistości i wypełnione magią przedmioty. Przemyślana fantastyka, która natychmiast trafia do wyobraźni odbiorcy. Jeśli dodać do tego szalone tempo następstw zdarzeń, to faktycznie trudno oderwać się od stron książki. Narracja bardzo przystępna i przyjazna, podszyta dawką dobrego humoru, ze zrównoważonym nasyceniem opisami i dialogami. Może trochę mniej korzystnie wypadły rozmowy między bohaterami, jednak trzeba uwzględnić, że ich poziom dostosowany jest do oczekiwań młodzieży. Nawet jeśli mniej bawią dorosłych czytelników, to i tak opowiadana historia sprawia, że przyjemnie się w nią wciągają.
Autor zaprasza do przygody sporo postaci, każda coś szczególnego wnosi do opowieści, za wieloma kryją się mroczne sekrety, inne nie zdradzają swojego pochodzenia, a tym bardziej kulturowego dziedzictwa, jak ognia unikają mówienia o sobie. Ciekawie jest odkrywać, co tak naprawdę zdarzyło się w ich przeszłości i dlaczego magiczna siła postanawia połączyć ścieżki losów. A wszystko zaczyna się w realnym świecie, podczas halloweenowego festynu zabaw i strachu, w nawiedzonym domu. W nieoczekiwanych okolicznościach grupa dzieci przekracza krąg kamiennych słupów i dociera się do Obrzeża, miejsca na pograniczu nieznanego świata, ze stolicą w Rozdrożach, szalenie odległego od naszego, a obejmującego pięć królestw. Czyhają na nich wielkie niebezpieczeństwa, zagrożenie goni zagrożenie, jedna walka wywołuje kolejną.
Patrzymy na scenariusz zdarzeń oczami Cole'a. Uczeń szóstej klasy wykazuje się niezwykłą odwagą i determinacją w realizacji rozmaitych misji. Spotyka przyjaciół i wrogów, uczy się funkcjonować w nowym świecie, co zdecydowanie należy do niezwykle wymagających wyzwań. Konieczność wykazania się talentem do rozróżniania dobra i zła, umiejętnościami tropienia i szpiegostwa, rozszyfrowywania pozorów i złudzeń optycznych. Barwna kolorystyka incydentów, efektowne bitwy, nieoczekiwane zwroty akcji. Mull sięga po wszelkie instrumenty, aby dostarczyć ekscytacji, zabawy, zapału do przewracania kartek, a nawet materiału do refleksji. Czyni to z łatwością, naturalnie i przekonująco, czasem z wdziękiem, kiedy indziej z zagadkowością. Znamy już Sambrię, teraz czekamy rodzinnie na odkrywanie innych przestrzeni Pięciu Królestw, jak Necronum, Elloweer, Zeropolis i Creon. Liczymy, że będzie na nas czekać równie wiele sensacji i niespodzianek, dreszczy emocji i thrillerowskich elementów, a nade wszystko podróży i przygód.
Supergirl. Jak być super
Niektóre rzeczy nie mają sensu, nieważne od czego zaczniesz.
Seria powieści graficznych 13+ to projekt dedykowany młodym czytelnikom. Nastoletni bohaterowie uniwersum DC, obok przygód z super mocami, zmagają się również z problemami dorastania, zaś Autorzy komiksu próbują w historii nakreślić również aktualne problemy społeczne. Czy jednak uważam, że seria okazała się strzałem w dziesiątkę?
Zarys fabuły
Kara Danvers jest niezwykle silna, bardzo szybka i potrafi latać, jednak dzięki przybranym rodzicom, którzy znaleźli ją w tajemniczej kapsule na swoim polu kukurydzy, stara się żyć jak zwyczajna nastolatka. Chodzi do miejscowej szkoły, ma oddanych przyjaciół i szczęśliwe życie. Wszystko jednak zmienia się, gdy nagle jej moce zaczynają zawodzić, przez co Kara podczas niespodziewanego trzęsienia ziemi nie jest w stanie pomóc jednej ze swoich przyjaciółek. Od tego momentu nastolatka staje się zdeterminowana, by poznać swoje pochodzenie i dowiedzieć się jak najwięcej o sobie samej. Czy jej się to uda?
Moja opinia i przemyślenia
Komiks jest ładnie i szczegółowo narysowany. Zachowany został w dwóch tonacjach kolorystycznych, sepii i chłodnym niebieskim z czerwonymi elementami, pojawiają się one na przemian. Joëlle Jones to dobra rysowniczka, która bez wątpienia ma pomysły na to, jak się wyróżnić. Zeszyt wydany został mniej więcej w standardowym, książkowym formacie, dzięki czemu wygodnie się go czyta.
Scenariusz autorstwa Mariko Tamaki jest dopracowany, ale swoim przesłaniem nie do końca mnie przekonuje. Sam jednak zarys fabularny opowieści graficznej jest dokładnie taki, jak powinien być, dzięki czemu bez trudu możemy poznać i zrozumieć główną bohaterkę. Kara Danvers ma ciekawe przygody, a wszystkie z nich prowadzą do momentu, w którym faktycznie dziewczyna zostaje tytułową Supergirl.
Podsumowanie
Młodzieżowe komiksy z uniwersum DC to udany, dobrze realizowany projekt, po którego kolejne zeszyty sięgam z niekłamaną przyjemnością. Przedstawione w nich historie są znacznie mniej zagmatwane i zdecydowanie bardziej spójne niż w dorosłych odpowiednikach serii. Z lektury „Supergirl. Jak być super” jestem bardzo zadowolona i tak jak nieco nudziłam się, oglądając serial, tak z powieścią graficzną bardzo przyjemnie spędziłam wolny czas. Teraz natomiast planuję podsunąć ją swojej nastoletniej córce. Polecam! To komiks, który z pewnością warto znać.
Secretum
Życie inspektor Anny Zielewskiej wreszcie wchodzi na odpowiednie tory, poznała mężczyznę, który zdaje się „Panem Idealnym” i choć w pracy (o dziwo) chwilowo nie mają żadnych ważnych spraw na tapecie, to w jakimś stopniu kobieta czuje się zadowolona. Do czasu, aż w społeczeństwo nie uderza brutalne morderstwo młodej kobiety. Początkowo policjanci sądzą, iż to jednorazowy przypadek; szybko jednak ich ustalenia ulegają zmianie, a na stole sekcyjnym pojawia się kolejne ciało. Zaczynają się pogłoski o seryjnym mordercy. Anka już dłużej nie musi narzekać na nudę; wraz z kolegami z pracy stara się jak najszybciej uchwycić sprawcę. Stawką jest życie kolejnych młodych kobiet.
Z twórczością naszej polskiej autorki miałam już styczność kilka lat wcześniej. Byłam ciekawa, jak też pani Grzegrzółka rozwinęła swój warsztat i w którą stronę ruszyła jej wyobraźnia, dlatego też postanowiłam sięgnąć po jej najnowsze, literackie dziecko. Z opisu wydawcy wynika, iż czeka na nas wciskające w fotel śledztwo, pełne krwawych śladów i brutalnych ataków. Czy rzeczywiście było aż tak fantastycznie, jak mi obiecywano?
Niestety, z tym było różnie. Zacznijmy od tego, że według opisu z tyłu okładki śledztwo prowadzi Anka wraz z nowym pracownikiem, stażystą Zbyszkiem. To już nie trzyma się rzeczywistości, gdyż wspomniany mężczyzna co jakiś czas dorzuca swoje trzy grosze, lecz przez większość czasu spychany jest na bok przez bardziej doświadczonych współpracowników. Mamy więc o nim znikome informacje i w żadnym razie nie wysuwa się przed szereg policjantów. Jest zdecydowanie postacią drugoplanową. To tak na marginesie.
Sprawca obrał sobie za cel młode kobiety w określonym typie. Nie zostawia na ciałach żadnych śladów ani wskazówek, przez co stróże prawa błądzą jak we mgle. My, jako czytelnicy, jesteśmy jednak o krok przed nimi, bo autorka podarowała nam fragmenty z przeszłości mordercy, jak również chwili obecnej. I choć początkowo plan nie jest dokładnie nam przedstawiony, to całkiem sporo możemy wywnioskować nawet z toczonej przez zabójcę opowieści o jego dzieciństwie. Nie jest to kwestia ani specjalnie oryginalna, ani szokująca. Po tego rodzaju wstawce można z łatwością domyślić się, jaki cel przyświeca mordercy, kto znajduje się na jego morderczej liście i z - mniej więcej - jakiego powodu.
Po przeczytaniu około stu stron miałam już swoje dwa typy, kto może stać za brutalnymi morderstwami. Jak już wspomniałam, za sprawą wspomnień z dzieciństwa nie była to rzecz trudna, wystarczyło tylko poczekać na malutki detal, który pozwoli ostatecznie podjąć decyzję, kto morduje. Jestem nieco rozczarowana całą historią, bo od początku do końca była bardzo przewidywalna. Nie odnalazłam w niej nic oryginalnego, a wręcz przeciwnie - cały czas miałam to specyficzne uczucie, że ta historia przewijała się przez literaturę kilkakrotnie. W takich sytuacjach często książkę ratują inne jej aspekty - styl pisania autora bądź autorki czy świetnie zarysowani bohaterowie. W przypadku „Secretum” o ile z piórem pani Katarzyny nie miałam problemu, bo uznaję je za całkiem dobre, o tyle stworzone przez nią postacie nie zapadają szczególnie w pamięć, nie wyróżniają się niczym szczególnym. Inspektor Anna to twarda kobieta, acz podobna do setek innych. To samo z pozostałymi policjantami, którzy wspierają ją w śledztwie.
Nowa książka pani Katarzyny Grzegrzółki prawdopodobnie spodoba się tej grupie czytelników, którzy rzadko sięgają po thriller. Jest brutalnie, krwawo, a za doborem ofiar i morderstwami stoi jakiś wyższy (w mniemaniu sprawcy) cel. Ci, którzy w owym gatunku widzieli już niemal wszystko, raczej nie znajdą tutaj nic ciekawego. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by przekonać się o tym samemu.
Empatajzer
Frnck. To dopiero początek
Zero pizzy, zero internetu, zero samogłosek… Prehistoria jest beznadziejna!
„Frnck” skąd taki dziwny pomysł na tytuł komiksu? Gdy zdecydujesz się zajrzeć do środka, wszystko bardzo szybko się wyjaśni! W dzisiejszym świecie naprawdę trudno jest wymyślić coś nowego, czasami jednak się udaje, a doskonałym na to przykładem jest właśnie seria komiksowa „Frnck”.
Zarys fabuły
Franck ma trzynaście lat i mieszka w domu dziecka. Próbowały go adoptować już trzy rodziny, ale chłopiec do żadnej nie był w stanie się przywiązać. Podczas kolejnego spotkania adopcyjnego przez przypadek dowiaduje się o tym, że jego rodzice wcale nie umarli, po prostu nikt nie ma pojęcia, co się z nimi stało. Postanawia uciec, by ich odnaleźć, a na trop naprowadza go przyjaciel, stary ogrodnik, który twierdzi, że to właśnie on znalazł Francka, gdy ten był jeszcze zupełnie malutki. Po drodze do lasu jednak przez nieuwagę chłopiec trafia do jaskini w parku rozrywki, a z niej w tajemniczy sposób przenosi się do czasów prehistorii.
Strona wizualna
Komiks wydany został w pełnym kolorze. Ma ładne, bardzo szczegółowe ilustracje i wyjątkowo dynamiczną kreskę. Niestety format A4 i miękka oprawa sprawiają, że zeszyt szybko się niszczy, szczególnie podczas czytania przez nie do końca uważne dzieci. To jednak mały mankament, który nie wpływa na jakość świetnie narysowanej historii.
Moja opinia i przemyślenia
Lubię pomysłowe i wciągające fantastyczne przygody, a taką właśnie stworzył Olivier Bocquest. Komiks jest oryginalny i bardzo zwariowany. Franck to świetnie zarysowany, pełen optymizmu bohater, który lepiej lub gorzej radzi sobie z przeciwnościami losu, pozostając przy tym typowym nastolatkiem. Jestem bardzo ciekawa, co czeka na niego w kolejnym tomie przygód.
Pomysł na pozbawienie wyrazów samogłosek jest równie ciekawy, ale niestety bardzo niewygodny. Lekko drażniło mnie odgadywanie, co mieli na myśli, pojawiający się w fabule jaskiniowcy, a mówią wcale nie mało. Pozostaje nadzieja, że Franck szybko nauczy ich „współczesnego” języka i zaczną mówić do nas normalnie.
Podsumowanie
„Frnck. To dopiero początek” to doskonały start niezwykłej przygody. Kolorowy komiks porywa do niezwykłego świata wyobraźni. Nie ma w nim ani jednej strony, na której nic by się nie działo. Dynamiczna akcja, świetne pomysły i ciekawie wykreowany, nastoletni bohater. To właśnie typ komiksów, które lubię najbardziej i jestem pewna, że taka zwariowana historia bez trudu zainteresuje zarówno starsze dzieci, jak i młodszą młodzież. Lekturę serdecznie polecam, zdecydowanie jest warta uwagi!
Turbogalop
Miłośnicy koni i dobrego humoru, galopem do lektury!
Każdy, kto miał przyjemność spróbować jazdy konnej, wie, ile ten sport wymaga wysiłku i dodatkowej pracy. Samo czyszczenie konia to nie lada rozgrzewka, ale również i cała masa przyjemności. „Turbogalop” to komiks, który z humorem opowiada o codziennym życiu w pewnej stadninie i problemach osób, które każdego dnia pracują przy koniach.
Zarys fabuły
Szefowa Monika czuwa nie tylko nad stadniną, ale i nauką konnej jazdy. Każdego dnia musi zmierzyć się z nowymi przeciwnościami losu. Pomagają jej w tym jej syn Romeo, który jest typowym kobieciarzem, starszy, ale wciąż dziarski stajenny Albercik oraz dwie kochające konie nastolatki, Madzia i Celina. To właśnie w ich rękach spoczywa przyszłość całej stadniny.
Strona wizualna
Zeszyt wydany został w formacie A4, w pełnym kolorze i niestety miękkiej okładce. Du Peloux stworzył ciekawe i bardzo szczegółowe ilustracje, jednak nieszczególnie przypadły mi do gustu rysowane przez niego postacie. Oczywiście jest to ocena czysto subiektywna. Po prostu przyzwyczajona do łagodniejszej kreski, znacznie lepiej taką właśnie odbieram. Pod względem warsztatu z pewnością jednak nie można im nic zarzucić.
Moja opinia i przemyślenia.
Uwielbiam konie i miło wspominam lata, przez które sama sporo jeździłam. Do komiksu „Turbogalop” podeszłam więc trochę sentymentalnie. Mimo jednak, że pojawia się w nim wiele zabawnych scen, to przyznam, że sama fabuła nieco mnie wynudziła. Nie potrafiłam się wciągnąć w tak przedstawione, krótkie epizody z życia bohaterów. Komiks jest ciekawie pomyślany i dobrze narysowany, ale niestety zupełnie nie trafił w mój gust.
Jestem zachwycona faktem, że Egmont wydaje w ostatnich latach tyle różnych, wspaniałych serii komiksowych. Niezależnie od zainteresowań, każdy może wśród nich znaleźć coś idealnego dla siebie. Sądzę więc, że również „Turbogalop” znajdzie swoich fanów, którzy komiksem będą szczerze zachwyceni.
Podsumowanie
„Turbogalop” to ładnie narysowana, ciekawie pomyślana historia dla miłośników koni. Przybliża czytelnikom codzienne życie w stadninie, obowiązki i problemy, jakie się z nim wiążą. Mimo że bohaterowie komiksu są diametralnie od siebie różni, to jedno łączy ich na pewno - ogromna miłość do koni. Bardzo często to właśnie my sami możemy spełnić swoje marzenia, nie obejdzie się jednak bez włożenia w ich realizację całej masy pracy.