Rezultaty wyszukiwania dla: X Men
Bazyliszek
Zastanawialiście się kiedyś, co można by zrobić dla postępu w nauce? Na przykład gdybyście mieli wynaleźć nowy wspaniały lek lub jakąś nowatorską metodę leczenia chorób do tej pory nieuleczalnych? Do czego byście się posunęli? Co bylibyście w stanie poświęcić? Albo raczej kogo?
"Bazyliszek" to druga książka Grahama Mastertona, jaką czytałem. Pierwszą z nich była "Piąta czarownica". Ogólnie rzecz biorąc autor ten słynie z pisania horrorów, jest wręcz można by powiedzieć, wyrocznią horroru.
Książka, o której dzisiaj piszę, opowiada historię dwóch naukowców, marzycieli. Pierwszy z nich jest biologiem. Od lat pracuje nad stworzeniem mitycznego potwora, hybrydy lwa i orła, czyli gryfa. Nie chce jednak wystawić go w cyrku i nie tworzy go dla satysfakcji. Jego celem jest wykorzystanie tego stwora do leczenia różnych ciężkich chorób. Kiedy jednak już prawie mu się udaje, w ostatnim momencie okazuje się, że czegoś jeszcze brakuje. Nie wiadomo jednak czego. Jego twory gniją, rozkładają się jeszcze przed narodzinami.
Zupełnie podobne zajęcie wypełnia życie drugiego z bohaterów. On też próbuje powołać do życia mitycznego stwora, a konkretnie bazyliszka. I jemu, w przeciwieństwie do jego kolegi po fachu, udaje się tego dokonać. Powołany do życia stwór potrzebuje jednak jedzenia, a kiedy okazuje się, że żywi się ludzka energia życiową, nasz bohater postanawia umieścić potwora w domu spokojnej starości.
Nie będę opowiadał dalej, jeśli zechcecie przeczytać, będziecie wiedzieli, jakie jest zakończenie.
Przede wszystkim muszę przyznać, że historia brzmi ciekawie, choć nie wydaje mi się, żeby autor miał na celu wzbudzić w nas jakieś wątpliwości natury moralnej. Książka z każda kolejną stroną staje się coraz bardziej straszna i to aż z dwóch powodów. Po pierwsze napięcie budowane jest z każdą kolejna stroną. Po drugie język, jakim jest pisana, również jest straszny.
Tak, dobrze widzicie...
Nie wiem, czy jest to wina autora, czy tłumacza, ale zdania są strasznie krótkie. Wygląda to momentami jak pisane przez uczennicę gimnazjum opowiadanie yaoi, a wierzcie mi, zdarzyło mi się czytać niejedno. Przez to książkę czyta się trochę dziwnie. Plusem jednak jest to, że można nawet nie zauważyć, że książka się już skończyła. Po prostu odkładamy, bo szybko się czytało, ale też nic specjalnie nie zapamiętujemy. Bo nie poświęciliśmy jej zbyt dużo czasu.
Nie za bardzo lubię, kiedy w horrorze wszystko dobrze się kończy, nikt ważny dla opowiadania, a przynajmniej po stronie "tych dobrych" nie ginie. No bo skoro to ma być straszna książka, to wypadałoby, żeby ktoś zginął, prawda?
Jako ciekawostkę dodam, że w pewnym momencie akcja przenosi się do Krakowa. Stąd pewien plus dla autora za promocję naszego kraju. Ale i tu ponarzekam. Autor przedstawił Polaków, jako takie stereotypowe postacie, które na powitanie "misiują" do upadłego i każdemu koniecznie wpychają bigos. Nie wiem, czy autor był kiedyś w Polsce, wiem, że będzie w tym roku i mam nadzieję, że dadzą mu do jedzenia coś innego :)
Podsumowując, książka nie wypada najlepiej. Co prawda szybko się czyta, ale jest jakby niedopracowana. Historia też nie jest specjalnie porywająca. Maksymalna ocena z mojej strony to 4 na 10.
Pieniądze to nie wszystko
Prawdziwy detektyw nigdy nie schodzi z posterunku. Gdy bezczelny kieszonkowiec próbuje obrabować niczego nieświadomą kobietę, Molly Murphy śmiało wkracza do akcji, narażając się tym samym nowojorskim gangom.
Zaniepokojony losem Molly, Daniel Sullivan postanawia wysłać przyjaciółkę na wieś, aby jakiś czas spokojnie przeczekała w zaciszu.
W czwartej części serii o rudowłosej detektyw w spódnicy akcja przenosi się na obrzeża Nowego Jorku do wiejskiej posiadłości senatora Flynna. Ta zmiana lokalizacji jest nie tylko miłym urozmaiceniem, ale gwarantuje też zupełnie inny klimat prowadzonego śledztwa, nawiązując tym samym do klasycznych kryminałów, których akcja często toczyła się w rezydencjach bogaczy.
Misja, z którą Molly udaje się nad rzekę Hudson, jest pozornie łatwa. W rezydencji Flynnów Adare goszczą dwie siostry Sorensen, sławne w całej Ameryce spirytualistki. Policja dobrze wie, że to tak naprawdę cyniczne oszustki, ale nie ma na to dowodów. Molly, wcielając się w rolę kuzynki rodziny, ma za zadanie zdemaskować kobiety. Czy się jej to uda?
Druga sprawa, która nawinie się pod rękę Molly zupełnie przypadkiem, to śmierć kobiety, z którą bohaterka niedługo wcześniej się zetknęła. Choć wygląda to na nieszczęśliwy wypadek, uzyskane przez Molly informacje na temat nieznajomej pozwalają jej przypuszczać, że było inaczej.
Czwarta część przygód Molly nie traci pazura, miło to odkryć już na początku lektury. Przyjemnie było też opuścić, choć na chwilę, Nowy Jork. Główna bohaterka nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła odkrywać sekretów rodzinnych senatora. Tragedia, jaka dotknęła rodzinę kilka lat temu, jest nadal żywa i kładzie się cieniem zwłaszcza na osobie pani domu Theresie, która za pośrednictwem sióstr Sorensen chce skontaktować się z ukochanym synem.
Na końcu książki autorka pisze, że wielu takich oszustów nigdy nie zdołano zdemaskować, tym ciekawiej więc czyta się o gadających głowach, pojawiających się duchach dzieci, czy snującej się ektoplazmie. Mimo że dobrze wiadomo, że była to sprytna mistyfikacja, to trzeba przyznać, że tego typu seanse miały niesamowity klimat.
Stopniowo do Ameryki dociera też sława doktora Freuda i metody leczenia skupiające się nie tylko na dolegliwościach cielesnych, ale także psychicznych. Wprowadzanie takich wątków do powieści czyni ją ciekawszą i bardziej pasującą do realiów epoki.
Krótko mówiąc, Molly Murphy i tym razem ma ręce pełne roboty. Na dokładkę nie może zdusić w sobie uczuć do przystojnego kapitana policji, a inny mężczyzna z jej przeszłości nie daje jej spokoju.
Powieść Pieniądze to nie wszystko posiada wszystkie zalety swoich poprzedniczek. Oczami głównej bohaterki poznajemy sekrety mieszkańców Adare, a jej wścibstwo udziela się czytelnikowi. Jest kilka zabawnych momentów, a samo zakończenie ma dramatyczny, niespodziewany finał.
Cykl o Molly Murphy powinien zadowolić nie tylko miłośników kryminałów z klimatem początków wieku. Starannie nakreślone tło obyczajowe i społeczne jest kopalnią wiedzy o rodzącej się potędze gospodarczej, jaką dziś jest Ameryka, zaś sama Molly to doskonały przykład kobiety, chcącej od życia czegoś więcej niż tylko dom i małżeństwo. Zacięte starania bohaterki, by stać się na równi z mężczyznami pełnoprawnym członkiem społeczeństwa sprawiają, że powieść czyta się z zainteresowaniem i uśmiechem na ustach.
Polecam. Cykl nie tylko dla kobiet.
"Zabójczy miecz" premiera już 18 sierpnia!
Władająca Imperium Radch Anaander Mianaai mianuje Breq kapitanem Floty, oddaje pod jej komendę potężny okręt i poleca strzec odległego układu planetarnego Athoek. W trakcie trudnej i niebezpiecznej misji Breq ledwo uchodzi z życiem z zamachu na jej życie, a także musi stawić czoło innym serwitorom, które zdają się realizować zagadkowe plany bezwzględnej władczyni. Trzymająca w napięciu, oszałamiająca tempem akcji i zaskakującymi pomysłami kontynuacja „Zabójczej sprawiedliwości” – space opery, która zdobyła wszystkie najważniejsze nagrody w dziedzinie literatury fantastyczno-naukowej.
Wielki powrót Žambocha!
Już dziś do księgarń trafiły najnowsze wydania książek mistrza heroic fantasy - Miroslava Žambocha pt.: Sierżant i Na ostrzu Noża.
SIERŻANT - Pierwsza książka Miroslava Žambocha wydana w Polsce, kultowa powieść mistrza czeskiego heroic fantasy.„... Mówią, że nadzieja umiera przedostatnia. Dłużej przeżywa tylko czarny humor...”
"Epidemia" Tom 0,5 - już 18 sierpnia!
W świecie przed Programem…
Część 0,5 bestsellerowej serii New York Timesa, spinająca całość niczym klamra.
"Thanos powstaje" premiera 17 sierpnia!
Thanos to jedna z najmroczniejszych i najgroźniejszych postaci w uniwersum Marvela. Pochodząca z Tytana, księżyca Jowisza, istota ma na sumieniu dziesiątki planet i miliardy ofiar. Thanos zabija, by spełnić oczekiwania swej wiernej towarzyszki Śmierci.
Komiks opowiada o genezie bohatera i początkach jego wielkiej obsesji. Równocześnie ten samodzielny album może stanowić przygotowanie do lektury wielkiego crossoveru Nieskończoność (premiera – październik 2016).
Kolejna edycja "Labyrinth: Paths of Destiny" pod patronatem
Już niebawem ukaże się kolejna, trzecia, edycja wyjątkowej polskiej gry przygodowej "Labyrinth: Ścieżki Przeznaczenia". Pierwsza wersja została nagrodzona tytułem "Wyróżnienie Graczy" w 2012 roku. Nowe wydanie, podobnie jak druga edycja, ukaże się ponownie pod patronatem Secretum. Na czym polega rozgrywka, za co możecie polubić ten tytuł oraz jakie nowości niesie ze sobą nowa odsłona? O tym w dalszej części newsa.
Samotność odległych gwiazd
Powieść Kate Ling przemówiła do mnie za pośrednictwem zdjęcia okładkowego i słowa klucza - samotność. Sam pomysł umieszczenia akcji w przestrzeni kosmicznej nie jest nowy. Mierzyły się z nim między innymi Beth Revis w trylogii W otchłani czy Amy Kathleen Ryan w Gwiezdnych wędrowcach. Niemniej jednak pomyślałam, że miło byłoby znowu przeczytać coś utrzymanego w tym klimacie.
Ventura jest ogromnym statkiem badawczym, a jego zadaniem jest nawiązanie tzw. pierwszego kontaktu. Podróżuje już od ponad 80 lat, a przed nim jeszcze długie, długie lata podróży. Naczelną zasadą rządzącą życiem ludzi na statku jest to, aby ludzkość, która nim podróżuje, dotarła do celu w takim stanie umysłu i z takim dorobkiem kulturalnym, jaki panuje na macierzystej planecie Ziemi. Dlatego pasażerom statku nie wolno tworzyć swojej muzyki, własnych wynalazków, bo jest to traktowane jak naruszenie praw związanych z ochroną dóbr kulturowych. Życie na Venturze jest dość monotonne. Każdy ma swoje obowiązki we własnej sekcji, w odpowiednim czasie zostanie mu przydzielony partner lub partnerka, potrzebny właściwie tylko do rozrodu i wychowania dzieci. Zresztą z tym rozrodem to też nie jest tak tradycyjnie, gdyż zarodki są kobietom wszczepiane. Być może niewielu tak na to patrzy, ale życie na Venturze przypomina wegetację.
Przyglądamy się temu oczami 16-letniej Seren, zdradzającej objawy klinicznej depresji. Nastolatki nie cieszy ani perspektywa podjęcia pracy w wybranym dla niej dziale, ani możliwość zawarcia Unii (małżeństwa), a już posiadania dzieci wcale. Najmocniej doskwiera jej fakt, że wszystko jest takie jednolite, zaplanowane z góry, nie ma opcji, by człowiek sam wybrał partnera lub kierował się uczuciami. A zresztą przecież i tak nikt z obecnego pokolenia, następnego i jeszcze kilku kolejnych nie dotrze do planety, z której wysłano sygnał. Więc życie pasażerów Ventury jest tylko misją, której nikt nie doceni, ani nie zobaczy. Kiedy patrzy się na otoczenie Seren i jej rówieśników, dostrzega się objawy tego wypalenia, widać, że mieszkańcy nie są zbyt szczęśliwi, tylko że jakoś starają się robić to, co do nich należy. Natomiast Seren nie chce się przystosować. Sytuacja staje się jeszcze trudniejsza, gdy zostają ogłoszone przydziały partnerów, a Seren w tym czasie nawiązuje znajomość z Domingo Suarezem, otoczonym nimbem kłopotliwego. Obudzone uczucia sprawiają, że dziewczyna staje się jeszcze bardziej emocjonalna i głucha na rozsądne argumenty rodziny.
Czy losy członków załogi wejdą na nowy tor, skoro Ventura zbliża się do orbity planety nazwanej Huxley-13? Czy może to jest właśnie cel ich podróży? Czy planeta nadaje się do zamieszkania, czy też może to kolejny martwy olbrzym?
Pierwsza część trylogii skupia się na zaprezentowaniu życia na statku. Jak już wcześniej wspomniałam, jest ono jednolite, monotonne i sztuczne. Uczucie budzące się między Seren i Domingo jest czymś w rodzaju zalążku buntu, niezgody na istniejący stan rzeczy. Jednocześnie jestem w stanie zrozumieć działania pozostałych, by to zdusić. Taka inność jest zaraźliwa, a stąd już bardzo blisko do buntu i szybkiego upadku morale. Sam klimat tej beznadziei udziela się czytelnikowi, co jest dużym sukcesem ze strony autorki.
Finał powieści za to sugeruje nam, tak przypuszczam, pewną Robinsonadę w tomie drugim, więc może być ciekawie.
Powieść powinna się spodobać miłośnikom kosmicznych klimatów, jednak uprzedzam jest trochę przygnębiająco. Jednocześnie ukazanie życia w zamkniętej, szczelnej kapsule jako sielanki, byłoby niewiarygodne. Być może z uczuciami Seren będą mogły się identyfikować jej rówieśnicy - kiedy dorośli nie rozumieją, a młody człowiek nie widzi dla siebie celu i jeszcze sam dokładnie nie wie, czego chce. To właśnie takim czytelnikom poleciłabym powieść Kate Ling. Być może w stanach ducha Seren, ktoś zobaczy siebie i poczuje się dzięki temu nieco lepiej?
Trzeci brzeg Styksu
1892 rok, Łódź. Tym fabrycznym miastem wstrząsa porwanie syna jednego z bogatszych mieszkańców. Zdesperowani rodzice wynajmują prywatnego detektywa, Riepina, któremu towarzyszy Stanisław Raczyński. Jednak to nie koniec tajemniczych zbrodni w mieści - wręcz przeciwnie, to dopiero początek. Niedługo potem ginie kolejny chłopiec, znika przyjezdny robotnik, a kamienice w różnych stronach miasta bez ostrzeżenia obracają się w gruzy. Czy te wydarzenia w ogóle coś łączy? Wydaje się, że tylko niepokorni detektywi zdołają rozwikłać tę zagadkę.
Polskim kryminałom wiele brakuje do tych zagranicznych, w szczególności obecnych królów gatunku - ze Skandynawii. Krzysztof Beśka nie wystraszył się jednak tej opinii, a nawet podszedł do niej ambitnie, przenosząc miejsce akcji do dawnej Łodzi. W trakcie lektury czuć, że wiele czasu spędził odkrywając to miasto praktycznie od nowa, zapełniając je ludźmi z krwi i kości, sprawiając, że ich problemy zainteresują nas i wywołają mnóstwo skrajnych emocji. Każda część książki jest oddzielona stroną przeznaczoną na wycinek dziennika z tamtych czasów, który, choć stanowi jedynie ciekawostkę, nadaje powieści wiarygodności.
Łódź z "Trzeciego brzegu Styksu" to miasto obdarzone duszą. Jego zatłoczne uliczki, niebezpieczne po zmroku, tupot nóg zdążających do pracy w fabryce, wąskie kamienice, zamieszkane przez wachlarz narodowości - bo nie tylko Polaków, ale i Rosjan, a nawet Żydów - wszystko to zostało opisane wnikliwie, ale nie nachalnie. Jak mówi sam autor, tutaj nie znajdziemy "opisów przyrody, jak u Orzeszkowej". Wszystkie części fabuły zostają podane w idealnych ilościach, a każdy, nawet najmniej, wydawałoby się, znaczący element ma swój cel.
"To miasto, jak często o nim mawiano, powstałe z niczego, wciąż zaskakiwało i zadziwiało."
W dawnej Łodzi następuje zderzenie różnych kultur, które pozostaje nie bez wpływu na fabułę, ani na dobór osób na głównych bohaterów. Tak naprawdę, z każdej z wymienionych wyżej narodowości, mamy co najmniej jedną znaczącą postać, której losy śledzimy z zapartym tchem. Beśka bez oporów przedstawia nam akcję z co rusz to innego punktu widzenia, dzięki czemu nabieramy perspektywy i dane jest nam domyśleć się pewnych rzeczy jeszcze przed naszymi detektywami. Mimo to, zakończenie zaskakuje, z jednej strony pomysłowością, a z drugiej nagłością wydarzeń, które im bliżej końca, tym gnają szybciej, na łeb na szyję.
Zupełnie inne realia, wspaniała intryga oraz wielowymiarowe postacie składają się na polski kryminał idealny. Niewiele brakuje mu do tych pisanych przez Szwedów, czy Norwegów, ale odróżnia go specyficzny klimat i styl pisania. Powieść czyta się szybko, a po przewróceniu ostatniej strony zostaje niedosyt. Na szczęście, autor pracuje już nad drugą częścią serii, która będzie nosiła tytuł "Pozdrowienia z Londynu". Poczekamy na nią co najmniej do grudnia, ale jest to oczekiwanie pełne nadziei i ciekawości, czym tym razem zaskoczy nas Krzysztof Beśka.
Zbrodnia i kojot
Powieść "Zbrodnia i kojot" to czwarty już tom "Kronik Żelaznego Druida". Początkowo autor planował stworzyć trylogię i takie właśnie echa pożegnania i dopinania na ostatni guzik wielu spraw pobrzmiewały w trzeciej części cyklu. Szybko jednak okazało się, że to jeszcze nie koniec, bo tej jesieni Wydawnictwo Rebis wydało czwartą część, a niebawem w Ameryce światło dzienne ujrzy tom piąty. Czy kontynuowanie przygód celtyckiego druida i mieszanie go w kolejne awantury było dobrym pomysłem? Czy kolejna część genialnej trylogii spełniła moje oczekiwania? O tym poniżej.
Dla przypomnienia: Atticus O'Sullivan liczy sobie ponad 2 tysiące lat, choć swoim wyglądem przypomina góra dwudziestolatka. Jest ostatnim żyjącym druidem, co stara się zmienić, przyjmując na uczennicę znajomą barmankę o zwichrowanej osobowości. Atticus bardzo często musi zmieniać miejsce swojego pobytu, ponieważ ma na pieńku z przeróżnymi bogami - od staroirlandzkich począwszy na skandynawskich skończywszy. W świecie wykreowanym przez Kevina Hearne interesy wielu mniejszych i większych bóstw zazębiają się, udzielenie pomocy jednemu może przynieść drugiemu szkodę, a zabicie tego, czy tamtego może zmienić, zazwyczaj na gorsze, losy całego ludzkiego świata. Atticus wbrew swojej woli często staje się kimś w rodzaju bufora, który musi te działania od siebie separować, spowalniać, a nawet niwelować. Wszystko to dzieje się oczywiście kosztem jego własnego spokoju, zdrowia i życia prywatnego.
Najtrudniej jest mu zachować neutralność i zazwyczaj jest stawiany w sytuacji wyboru pomiędzy mniejszym a większym złem. Gdyby Atticus musiał myśleć tylko o sobie, może pewne sprawy byłyby prostsze, ale gdzie by się nie osiedlił, siłą rzeczy zyskuje sąsiadów, znajomych i przyjaciół. Poza tym ma ukochanego psa Oberona, z którym komunikuje się mentalnie. Wszystko to sprawia, że każda decyzja podjęta przez druida musi być dobrze przemyślana i skalkulowana. A i tak strat ani porażek uniknąć się nie da.
W częściach 1-3 akcja pędziła na łeb na szyję, z jednej awantury druid wpadał w kolejną, zanim zdążył w ogóle ochłonąć. Obracał się w kręgu wampirów, wilkołaków - wikingów, polskich wiedźm, walczył z nazistowskimi heksami, bachantkami, przyczynił się do śmierci Aenghusa Óga oraz nordyckiego boga piorunów Thora, że o biednej wiewiórce Ratatosku nie wspomnę. Siłą powieści K. Hearne'a był cięty, błyskotliwy język, dobre tempo akcji i spójna fabuła. Smaczku dodawała niesamowita mieszanka bóstw z różnych mitologii: celtyckiej, nordyckiej, hinduskiej, a nawet z indiańskich legend. Przygoda pędziła, wciągając czytelnika w swój wir i zostawiając go z bolącym od śmiechu brzuchem oraz głodnego kontynuacji. Jak już wspomniałam w recenzji części trzeciej, finał przygód druida pachniał pożegnaniem. Druid miał zniknąć i wreszcie odpocząć od wszystkich, którzy mogliby chcieć go zabić lub w ogóle czegoś od niego chcieć. Jednak zupełnie niespodziewanie w samej końcówce autor zostawił sobie kilka haczyków, dzięki którym mógł pociągnąć całą fabułę dalej.
Kilka dni temu w moje ręce trafiła czwarta część pt. "Zbrodnia i kojot". Dziś jestem świeżo po lekturze i dzielę się wrażeniami. Atticus i jego uczennica Granuaile wraz z psem druida Oberonem, postanawiają zniknąć. Nie jest to takie łatwe i wymaga pomocy osób trzecich, a zwłaszcza indiańskiego boga oszustów Kojota. Ten ochoczo daje się za druida rozszarpać, bo przecież następnego dnia i tak się odrodzi, nie robi tego jednak bezinteresownie. Ma dla Atticusa pozornie łatwe zadanie, które jak zwykle przerodzi się w krwawą katastrofę i będzie wymagało nie lada gimnastyki nie tylko fizycznej, ale i umysłowej.
Czwarty akt przygód druida i jego potyczek z istotami nadnaturalnymi rozgrywa się na pustyni Kolorado. Grasuje tam banda zmiennoskórokształtnych, wyjątkowo silnych, krwiożerczych i dodatkowo nawiedzonych przez czyste zło. Zadanie, które miał dla Atticusa Kojot, nagle nabiera cech dramatycznego survivalu, a nasz bohater musi się zdrowo nagłówkować, przez co przypominał mi MacGyvera łączącego siły z zespołem śledczych rodem z seriali sądowych. Fabuła czwartej części jest zbudowana bardzo poprawnie i naprawdę wszystko tu do siebie ładnie pasuje. Druid dwoi się i troi, krwawi z licznych ran, przy okazji musi przewartościować swoje sądy na temat niektórych bliskich mu do tej pory osób, co do których do tej pory miał stuprocentowe zaufanie.
Zaczęłam lekturę z ogromnym entuzjazmem i po pierwszych stu stronach nadal czekałam na dobrze już mi znany cięty dowcip, zabawne przepychanki słowne Atticusa z Oberonem i zaskakujące rozwiązania. Na pewno dostałam to ostatnie, za to dowcipu było niestety jak na lekarstwo. Zupełnie jakby historia straciła pazur i tę cenną drapieżność, którą cechowały się tomy 1-3. Odniosłam wrażenie, że zamiast tego autor skupił się na dopracowaniu detali fabularnych i szczegółowości opisów. Walcząc z przeciwnikiem, w większości na sposób magiczny, druid raczy czytelnika opisami, jak to rozplecie ten, czy tamten splot i w ten sposób zniszczy potwora. Faktycznie mu się to udaje, ale przez rozkładanie magii na czynniki pierwsze traci ona na magiczności i tajemniczości.
Kevin Hearne stworzył dobrą powieść przygodowo-sensacyjną. Przygody druida prezentują się poprawnie, ale niestety nie mają tego, do czego autor przyzwyczaił czytelników w poprzednich tomach. Nie mnie tu wyrokować, jaka jest tego przyczyna, więc robić tego nie będę. Natomiast "Zbrodnię i Kojota" polecam tym czytelnikom, którzy znają już cykl i zwyczajnie chcą się dowiedzieć, co dalej z druidem i jego przyjaciółmi. Tym, którzy swoją znajomość z Atticusem chcą dopiero rozpocząć, radzę zacząć od pierwszej części. Co do mnie, to doczytałam się na stronie autora, że niebawem swoją premierę będzie miała część piąta cyklu i że Granuaile w końcu zostanie druidką. Odżyła we mnie tym samym nadzieja, że może ta ten tom serii będzie lepszy. Bo w końcu co druidów dwoje, to nie jeden, prawda?