kwiecień 19, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Wydawnictwo 23

poniedziałek, 15 sierpień 2016 15:06

Konkurs - "S.Q.U.A.T. Eksperyment"

Od czasu Rozbłysku rodzaj ludzki robił co mógł, żeby przetrwać. Jednak w świecie pełnym amatorów zabawy w wojnę największym wrogiem wciąż pozostaje drugi człowiek – szczególnie ten lepiej uzbrojony i bardziej brutalny. Jak w łańcuchu pokarmowym, silniejszy wygrywa.

Dział: Zakończone
wtorek, 11 sierpień 2009 14:23

Naśmierciny

Trafił w moje rączki tom opowiadań nieznanego mi wcześniej Krzysztofa T. Dąbrowskiego, wydany przez także nieznane mi wydawnictwo „Amoryka”. Książka wizualnie nie prezentująca się najlepiej - no może oprócz reprodukcji obrazu Gustava Klimta „Śmierć i życie”, który należy do jednych z moich ulubionych – jest w nieciekawym brudno różowym kolorze. Jednak wygląd to nie wszystko, a co trafi do mnie do czytania, to przeczytane zostanie.

Zbiór składa się z 12 krótkich opowiadań, lecz każde należące jakby do innej bajki. Każde z pomysłem, każde ciekawe, aż się chce się czytać następną stronę, kolejne opowiadanie. Bardzo przyjemny jest również sposób w jaki pisze autor. Czyta się świetnie, choć zostaje pewien niedosyt – opowiadania czasem wydają się zbyt krótkie.

Pierwszym opowiadaniem są tytułowe „Naśmierciny” – aż nie wiem jak opisać to, prosta historia, aczkolwiek od drugiej strony.

Kolejno „Tam gdzie gasną gwiazdy” o Hansie Olo z załogą statku kosmicznego i wielowiekową misją naukową oraz „Zemsta Franciszka” – Franciszek, wyrośnięty rottweiler i jego życie przy swojej pani. Jedno z lepszych opowiadań tym zbiorze, troszkę przypominające mi opowiadania Mastertona. Krótkie i z odrobiną czarnego humoru.

Czwarte opowiadania „Braciszek” wydaje się nie pasować do tego zbioru. Krótki opis relacji dwóch braci, troszkę zazdrości, potem więcej zrozumienia… i jak zawsze gdzieś jest koniec. Bardzo smutny koniec.
„010010101 podryw” to historia idealnie pasująca do dzisiejszych czasów. Czy informacje z komputerowych baz danych wystarczą do zwykłego normalnego życia? Podczas całego opowiadania cały czas uśmiech gościł na mej twarzy. Bardzo dobrze stworzone opowiadanie.

Opowiadanie „Non omnis moriar” można uznać za przestrogę dla ateistów. Bóg też ma poczucie humoru .

„Aniouuu” i „Było sobie życie” to historie o Armuelu, który zajmuje się odprowadzeniem dusz zmarłych. W pierwszych opowiadania jest on znudzony swoim zajęciem. W związku z tym planuje zrobić sobie przerwę i sprawdzić jak jest być człowiekiem. Kilka minut spędzonych w środku komunikacji miejskiej sprawiły, że szybko zapragnął wrócić tam, gdzie jego miejsce. Natomiast w drugim opowiadaniu anioł przyszedł po zmarłego pijaczka, któremu trudno zrozumieć, że umarł. Armuel stara się jasno wytłumaczyć sedno świata.

Dziewiąta historią w tomie jest „0-700”. Krótko pisząc: małżeństwo, dziewczyna z sex telefonu, niby zwyczajna sytuacja, a koniec nieoczekiwany.

„Widziadło”. Samemu zostać na noc w domu nie jest łatwo, umysł płata figle. Dziecko w nocy lęka się wszystkiego, cienie to niesamowite potwory czające się tylko dopaść bezbronnego. Przestraszyć może również własne odbicie.

Opowiadania zatytułowane „Misja” zapowiadało się standardowo: rycerz i misja do wykonania. Nic szczególnego. A jednak koniec powoduje uśmiech na twarzy. Nie tego się spodziewałam.

I ostatnie z tego zbioru opowiadań, czyli „Portret”. Historia życia człowieka, który niewiele wie o swoim dzieciństwie, młodzieńcza miłość, a przy tym portret zakupiony od nieznajomego.

Opowiadania są bardzo różnorodne i każdy powinien trafić na coś w swoim stylu. Pisane zwięźle, w bardzo prosty sposób powodują, że wszystko czyta się bardzo dobrze. Troszkę groteski, troszkę smutku – krótko pisząc: wszystko co powinien zawierać zbiór.
Idealna książka do poczytania w drodze do pracy, gdy autobus stoi w korku czy też w poczekalni w przychodni. Chociaż mam nadzieję, że kolejne opowiadania będą troszkę dłuższe, po za tym niczego zarzucić nie mogę.

Dział: Książki
środa, 10 sierpień 2016 13:23

Konkurs - "Trylogia Magów Prochowych"

Strzelby miecze i zapomniana magia, która odżywa.

Prochowi magowie manipulują prochem strzelniczym, uzyskując w ten sposób nadnaturalne zdolności.

Były inspektor policji Adamat, a obecnie prywatny detektyw zostaje wezwany do pałacu, aby rozwikłać niezwykłą zagadkę. Jedno jest pewne – obalenie władcy to wyjątkowo krwawy interes. Dla wszystkich.

Dział: Zakończone
środa, 10 sierpień 2016 11:54

Konkurs - "Epidemia"

A gdyby ktoś wymazał z Twojej pamięci wszystkie wspomnienia i potraktował Cię jak pionka w prowadzonej przez siebie grze? Od kiedy sięga pamięcią, Quinlan pomagała obcym rodzinom pogodzić się ze śmiercią ich dzieci. Jako sobowtór na pewien czas wcielała się w rolę zmarłych nastolatków, dając rodzinie czas na pożegnanie się z ukochanym dzieckiem. Zadanie nie było łatwe, ale Quinn była w tym naprawdę dobra. Nie wiedziała jednak, że sobowtórem jest także we własnym domu…

Dział: Zakończone

Już niebawem ukaże się kolejna, trzecia, edycja wyjątkowej polskiej gry przygodowej "Labyrinth: Ścieżki Przeznaczenia". Pierwsza wersja została nagrodzona tytułem "Wyróżnienie Graczy" w 2012 roku. Nowe wydanie, podobnie jak druga edycja, ukaże się ponownie pod patronatem Secretum. Na czym polega rozgrywka, za co możecie polubić ten tytuł oraz jakie nowości niesie ze sobą nowa odsłona? O tym w dalszej części newsa.

Dział: Bez prądu
niedziela, 07 sierpień 2016 12:07

Konkurs - "Remedium"

"Siedemnastoletnia Quinlan McKee ma niezwykły dar i od lat z powodzeniem go wykorzystuje – niesie pocieszenie rodzinom zmarłych nastolatków. Pomaga krewnym przetrwać żałobę, wchodząc na pewien czas w rolę tych, którzy niedawno odeszli. Nosi ubrania i fryzury zmarłych, a obejrzawszy filmy i zdjęcia z ich udziałem, przejmuje ich zachowania."

Dział: Zakończone
niedziela, 04 listopad 2012 11:47

Zbrodnia i kojot

Powieść "Zbrodnia i kojot" to czwarty już tom "Kronik Żelaznego Druida". Początkowo autor planował stworzyć trylogię i takie właśnie echa pożegnania i dopinania na ostatni guzik wielu spraw pobrzmiewały w trzeciej części cyklu. Szybko jednak okazało się, że to jeszcze nie koniec, bo tej jesieni Wydawnictwo Rebis wydało czwartą część, a niebawem w Ameryce światło dzienne ujrzy tom piąty. Czy kontynuowanie przygód celtyckiego druida i mieszanie go w kolejne awantury było dobrym pomysłem? Czy kolejna część genialnej trylogii spełniła moje oczekiwania? O tym poniżej.

Dla przypomnienia: Atticus O'Sullivan liczy sobie ponad 2 tysiące lat, choć swoim wyglądem przypomina góra dwudziestolatka. Jest ostatnim żyjącym druidem, co stara się zmienić, przyjmując na uczennicę znajomą barmankę o zwichrowanej osobowości. Atticus bardzo często musi zmieniać miejsce swojego pobytu, ponieważ ma na pieńku z przeróżnymi bogami - od staroirlandzkich począwszy na skandynawskich skończywszy. W świecie wykreowanym przez Kevina Hearne interesy wielu mniejszych i większych bóstw zazębiają się, udzielenie pomocy jednemu może przynieść drugiemu szkodę, a zabicie tego, czy tamtego może zmienić, zazwyczaj na gorsze, losy całego ludzkiego świata. Atticus wbrew swojej woli często staje się kimś w rodzaju bufora, który musi te działania od siebie separować, spowalniać, a nawet niwelować. Wszystko to dzieje się oczywiście kosztem jego własnego spokoju, zdrowia i życia prywatnego.

Najtrudniej jest mu zachować neutralność i zazwyczaj jest stawiany w sytuacji wyboru pomiędzy mniejszym a większym złem. Gdyby Atticus musiał myśleć tylko o sobie, może pewne sprawy byłyby prostsze, ale gdzie by się nie osiedlił, siłą rzeczy zyskuje sąsiadów, znajomych i przyjaciół. Poza tym ma ukochanego psa Oberona, z którym komunikuje się mentalnie. Wszystko to sprawia, że każda decyzja podjęta przez druida musi być dobrze przemyślana i skalkulowana. A i tak strat ani porażek uniknąć się nie da.

W częściach 1-3 akcja pędziła na łeb na szyję, z jednej awantury druid wpadał w kolejną, zanim zdążył w ogóle ochłonąć. Obracał się w kręgu wampirów, wilkołaków - wikingów, polskich wiedźm, walczył z nazistowskimi heksami, bachantkami, przyczynił się do śmierci Aenghusa Óga oraz nordyckiego boga piorunów Thora, że o biednej wiewiórce Ratatosku nie wspomnę. Siłą powieści K. Hearne'a był cięty, błyskotliwy język, dobre tempo akcji i spójna fabuła. Smaczku dodawała niesamowita mieszanka bóstw z różnych mitologii: celtyckiej, nordyckiej, hinduskiej, a nawet z indiańskich legend. Przygoda pędziła, wciągając czytelnika w swój wir i zostawiając go z bolącym od śmiechu brzuchem oraz głodnego kontynuacji. Jak już wspomniałam w recenzji części trzeciej, finał przygód druida pachniał pożegnaniem. Druid miał zniknąć i wreszcie odpocząć od wszystkich, którzy mogliby chcieć go zabić lub w ogóle czegoś od niego chcieć. Jednak zupełnie niespodziewanie w samej końcówce autor zostawił sobie kilka haczyków, dzięki którym mógł pociągnąć całą fabułę dalej.

Kilka dni temu w moje ręce trafiła czwarta część pt. "Zbrodnia i kojot". Dziś jestem świeżo po lekturze i dzielę się wrażeniami. Atticus i jego uczennica Granuaile wraz z psem druida Oberonem, postanawiają zniknąć. Nie jest to takie łatwe i wymaga pomocy osób trzecich, a zwłaszcza indiańskiego boga oszustów Kojota. Ten ochoczo daje się za druida rozszarpać, bo przecież następnego dnia i tak się odrodzi, nie robi tego jednak bezinteresownie. Ma dla Atticusa pozornie łatwe zadanie, które jak zwykle przerodzi się w krwawą katastrofę i będzie wymagało nie lada gimnastyki nie tylko fizycznej, ale i umysłowej.

Czwarty akt przygód druida i jego potyczek z istotami nadnaturalnymi rozgrywa się na pustyni Kolorado. Grasuje tam banda zmiennoskórokształtnych, wyjątkowo silnych, krwiożerczych i dodatkowo nawiedzonych przez czyste zło. Zadanie, które miał dla Atticusa Kojot, nagle nabiera cech dramatycznego survivalu, a nasz bohater musi się zdrowo nagłówkować, przez co przypominał mi MacGyvera łączącego siły z zespołem śledczych rodem z seriali sądowych. Fabuła czwartej części jest zbudowana bardzo poprawnie i naprawdę wszystko tu do siebie ładnie pasuje. Druid dwoi się i troi, krwawi z licznych ran, przy okazji musi przewartościować swoje sądy na temat niektórych bliskich mu do tej pory osób, co do których do tej pory miał stuprocentowe zaufanie.

Zaczęłam lekturę z ogromnym entuzjazmem i po pierwszych stu stronach nadal czekałam na dobrze już mi znany cięty dowcip, zabawne przepychanki słowne Atticusa z Oberonem i zaskakujące rozwiązania. Na pewno dostałam to ostatnie, za to dowcipu było niestety jak na lekarstwo. Zupełnie jakby historia straciła pazur i tę cenną drapieżność, którą cechowały się tomy 1-3. Odniosłam wrażenie, że zamiast tego autor skupił się na dopracowaniu detali fabularnych i szczegółowości opisów. Walcząc z przeciwnikiem, w większości na sposób magiczny, druid raczy czytelnika opisami, jak to rozplecie ten, czy tamten splot i w ten sposób zniszczy potwora. Faktycznie mu się to udaje, ale przez rozkładanie magii na czynniki pierwsze traci ona na magiczności i tajemniczości.

Kevin Hearne stworzył dobrą powieść przygodowo-sensacyjną. Przygody druida prezentują się poprawnie, ale niestety nie mają tego, do czego autor przyzwyczaił czytelników w poprzednich tomach. Nie mnie tu wyrokować, jaka jest tego przyczyna, więc robić tego nie będę. Natomiast "Zbrodnię i Kojota" polecam tym czytelnikom, którzy znają już cykl i zwyczajnie chcą się dowiedzieć, co dalej z druidem i jego przyjaciółmi. Tym, którzy swoją znajomość z Atticusem chcą dopiero rozpocząć, radzę zacząć od pierwszej części. Co do mnie, to doczytałam się na stronie autora, że niebawem swoją premierę będzie miała część piąta cyklu i że Granuaile w końcu zostanie druidką. Odżyła we mnie tym samym nadzieja, że może ta ten tom serii będzie lepszy. Bo w końcu co druidów dwoje, to nie jeden, prawda?

Dział: Książki
niedziela, 03 listopad 2013 11:06

Uniwersum Metro 2033: Za Horyzont

Zapoczątkowany przez D. Glukhovsky'ego projekt "Uniwersum Metro 2033" to prawdziwa żyła złota, zarówno dla autorów, jak i czytelników. Do marca 2013 roku w ramach tego projektu powstały już trzydzieści cztery powieści, a na tym przecież się nie skończy. Wątek świata po katastrofie, degeneracja człowieka podczas nuklearnej zimy, zejście ludzi do tuneli metra, by organizować się tam na nowo, powstawanie nowych społeczności, które ze sobą walczą lub współpracują, mutacje, przeróżne potwory, dzielni i twardzi stalkerzy, a przede wszystkim kołacząca się gdzieś tam w ukryciu nadzieja, że kiedyś świat znowu będzie taki jak przed wybuchem. Wszystko to przecież kopalnia motywów i pomysłów. Chętnych, by przystąpić do projektu nie brakuje; na liście nazwisk dopatrzyłam się nawet jednego Anglika. Robi się zatem coraz ciekawiej, bo wiadomo, że co autor, to i nowe spojrzenie. Wiadomo także, że wśród tylu książek zdarzą się te lepsze i te gorsze, ale jak na razie wydawnictwo Insignis serwuje polskim czytelnikom same godne uwagi i zapadające w pamięć na długo.

Powieść zatytułowana "Za horyzont" to zwieńczenie trylogii, na którą składają się także książki "Do światła" i "W mrok". W posłowiu autorskim powieści "W mrok", A. Diakow zarzekał się, że poprzestanie na dylogii. Wygląda na to, że jednak więcej w tym twierdzeniu było pisarskiej kokieterii, niż faktycznych zamiarów, bo oto mamy przed sobą powieść "Za horyzont", która teoretycznie powstać nie miała. Jak czytamy w notce biograficznej Diakowa umieszczonej na stronie wydawnictwa Insignis, podstawowym motywem jego udziału w projekcie "Uniwersum Metro 2033" było "zdobycie nowych doświadczeń pisarskich i możliwość wniesienia do projektu własnej wizji świata stworzonego przez Dmitrija Glukhovsky'ego". Jak widać, wizja ta pochłonęła Diakowa na tyle, by stworzył nie jedną, a trzy książki z tego uniwersum.

Powieść "Za horyzont" opowiada o dalszych losach stalkera Tarana i jego przybranego syna Gleba oraz ich przyjaciół. Po dramatycznych wydarzeniach, jakie były udziałem naszych bohaterów w drodze do Kronsztadu, (w poszukiwaniu tajemniczego światła) oraz odkrywaniu strasznej tajemnicy Czarnego Sanitariusza (w części drugiej), przyjdzie czas na to, by wyjść z tuneli i odbyć podróż wysokiego ryzyka, bez powrotu, podróż, która może zmienić życie wszystkich ocalałych. W ramach przeciwdziałania inwazji Wegan, którzy próbują podporządkować sobie ostatnie niezależne stacje, Taran trafia na ślad tajemniczego projektu o kryptonimie Alfejos. Projekt ten, już niemal legendarny, daje nadzieję na to, że ziemię można oczyścić ze śmiercionośnej radiacji, dzięki czemu ludzie będą mogli wyjść z tuneli metra. Dlatego Taran jest gotów rzucić wszystko, spalić za sobą mosty, zerwać stare zobowiązania, zabrać wiernych kompanów i na pokładzie pancernej machiny, zwanej pieszczotliwie "Maleństwem" ruszyć do odległego Władywostoku, by gonić za... no właśnie czym? Mrzonką? Realną szansą na odnowienie ludzkości?

Trzeba przyznać, że podróż bohaterów, którzy stanowią istną mieszankę wybuchową charakterów, zaczyna się naprawdę ciekawie. Więzy, które połączyły Indianina, Bezbożnika, Migałycza, Giennadija, Gleba, Aurorę oraz Tarana, stworzyły z nich coś na kształt dziwacznej rodziny, która w trudnych momentach potrafi się wspierać i współpracować. Na pokładzie dzielnego i monstrualnego Maleństwa, grupa wydaje się nie do pokonania i nie straszne jej ani Niesporczaki, ani Nafciarze, ani Stepowe Psy. Z każdej opresji, nie licząc drobnych strat, bohaterowie wychodzą cało. Z jednej strony jest to przyjemne, bo już zdążyłam się do bohaterów przyzwyczaić, ale z drugiej, czasami było to aż za mało wiarygodne, zważywszy na fakt, ile przeciwności i nieprzyjaznych istot spotykali po drodze.

Całość czyta się naprawdę dobrze, nie mogłam jednak pozbyć się wrażenia, że pewne wątki autor porzucił, by już do nich nie wrócić. Wprowadzona do historii w tomie drugim Aurora, tak dobrze rokowała, tym czasem w tomie trzecim autor w ogóle nie pozwolił się jej wykazać, a jej wszelkie działania ograniczył do popłakiwań w kącie i łapania Gleba za rękę. W tym temacie bardzo się rozczarowałam.

Sam Taran, ten twardy i zdecydowany stalker, w części trzeciej, jakby stracił werwę i polot. Zrobił się bardzo zachowawczy, zaś dojrzewający i na każdym kroku podejrzliwy Gleb, nieustannie go krytykuje, na co Taran reaguje... milczeniem. Gdy się ma na uwadze całą historię dość skomplikowanej relacji Tarana i Gleba, tę dziwną obecną zmianę, trochę trudno zrozumieć.

Bardzo trudno jest mi też wypowiedzieć się jednoznacznie na temat zakończenia tej historii i odniosłam wrażenie, że Diakow też miał niełatwo. Być może ta dwuznaczność zawarta w finale powieści obrazuje rozdarcie autora pomiędzy jego własną pisarską wizją, a oczekiwaniami czytelników, którzy często lubią mieć wszystko podane na tacy, wyjaśnione i rozwiązane co do słowa. Mówiąc jednym słowem, takie zakończenie, jakie serwuje czytelnikowi A. Diakow jest jak dla mnie zbyt proste, żeby nie rzec trywialne. Nie chcę tu za dużo zdradzać, żeby nikomu nie robić "spojlerów", ale trochę to zakończenie przesłodzono, ułatwiono, wygładzono. Gdzie się podziała ta twarda rzeczywistość, przez którą czytelnik się z bohaterami przedzierał? Twarda rzeczywistość zasługuje na twarde zakończenie. To w moim odczuciu takie nie było.

Zdaję sobie sprawę, że temat świata po katastrofie, kiedy tyle stracono bezpowrotnie, nie jest łatwym, a co za tym idzie, trudno wymyślić, coś, co zadowalałoby wszystkich czytelników. Dlatego nie skreślam powieści "Za horyzont". W sumie ma ona niemal tyle zalet, co i wad, choć, co jednemu (tak jak mnie) się nie spodoba, komuś innemu już przecież może. Dlatego te walory lub ich brak, najlepiej odkryć samodzielnie. Ze swojej strony polecam lekturę powieści "Za horyzont", gdyż sama przynależność powieści do projektu "Uniwersum Metro 2033" jest najlepszą rekomendacją, a na ewentualne niedociągnięcia fabularne można zwyczajnie przymknąć oko. Dlatego mimo wszystko polecam i zachęcam do lektury.

Dział: Książki
środa, 11 grudzień 2013 10:43

Kroniki Prydainu. Księga trzech

Można pokusić się o stwierdzenie, że powieści uznawane obecnie za klasykę fantastyki dziecięcej i młodzieżowej powstały w latach 50. i 60. ubiegłego wieku. To wtedy powstały niezapomniane „Opowieści z Narnii”, na których wychowały się całe pokolenia. Wtedy także narodził się pięciotomowy cykl „Kroniki Prydainu”, niemalże równie znany na Zachodzie co książki C.S. Lewisa, w Polsce jednakże dopiero zdobywający pierwszych czytelników. Nakładem wydawnictwa Filia właśnie ukazała się jego pierwsza część „Księga Trzech”.

Prydain to niezwykła, piękna kraina, która właśnie stanęła w obliczu wielkiego zagrożenia. Tajemniczy i złowrogi Rogaty Król wraz ze swoją świtą szerzy strach i zniszczenie, nie oszczędzając nikogo na swojej drodze. Wskutek zbiegu okoliczności do walki z mocami zła staje Taran, młodszy świniopas marzący o zostaniu wielkim bohaterem, oraz jego niezwykli towarzysze – rezolutna księżniczka

Eilonwy, bard ze skłonnością do konfabulacji, zrzędliwy krasnolud bezowocnie ćwiczący sztukę znikania oraz leśny stwór Gurki, myślący przede wszystkim o zaspokojeniu wilczego głodu.

„Kroniki Prydainu” to cykl skierowany do najmłodszych wielbicieli niezwykłych, magicznych opowieści. Chłopcy z pewnością polubią odważnego i popędliwego, a jednocześnie nieco lekkomyślnego Tarana. Z kolei dziewczynki mogą utożsamiać się z równie dzielną Eilonwy, której zabawne, ale i mądre uwagi to wielki plus tej powieści. Także ich towarzysze to mieszanka wybuchowa, której nie sposób nie polubić. Każdy z nich ma w sobie urok i z miejsca wzbudza sympatię. Bard Fflewddur (a teraz ręka do góry, kto wie, jak przeczytać walijskie imiona!) nieodmiennie wywołuje szeroki uśmiech swoimi niezbyt udanymi próbami ubarwienia rzeczywistości. Krasnolud Doli rozczula, zwłaszcza gdy nadyma się jak balonik lub marudzi i pomstuje na wszystkich dookoła (co chyba wszystkie pryidackie krasnoludy mają we krwi). No i jest jeszcze Gurki, który chciałby przerażać, ale w ogóle mu to nie wychodzi.

Jak możemy przeczytać we wstępie, inspiracją do stworzenia Pryidanu były dla Lloyda Alexandra walijskie legendy i podania. Warto jednak podkreślić, że była to inspiracja dosyć luźna, bowiem większość postaci i motywów to w głównej mierze wytwór wyobraźni autora, który wprawdzie pełnymi garściami czerpał z mitologii, ale przerabiał ją na własną modłę.

Nie bez przyczyny nawiązałam we wstępie do prozy C.S. Lewisa. Na okładce „Księgi trzech” znaleźć można szumny napis, że jeżeli przypadły Wam do gustu „Opowieści z Narnii” i „Władca pierścieni”, z pewnością pokochacie „Kroniki Prydainu”. W pewnym sensie skojarzenie z prozą Lewisa i Tolkiena jest trafne – mamy tu do czynienia z niezwykłym światem zamieszkanym przez tajemnicze i magiczne stworzenia, książki zostały także napisane w zbliżonym czasie. Niemniej jednak, tego rodzaju reklama może wprowadzać w błąd, bowiem „Kroniki Prydainu” to powieść skierowana przede wszystkim do dzieci w wieku 8+, a nikt mnie nie przekona, że uczeń drugiej klasy szkoły podstawowej będzie w stanie zmierzyć się z dziełami Tolkiena. Działa to także w drugą stronę – dorośli czytelnicy, którzy zaczytywali się w losach Drużyny Pierścienia, raczej nie będą zafascynowani opowieścią dla dzieci.

Wydawnictwo Filia ponownie stanęło na wysokości zadania pod względem wydania książki. Kolorowa, a jednocześnie nieco niepokojąca okładka ze skrzydełkami przyciąga uwagę, a duży i wyraźny druk to ukłon w stronę najmłodszych czytelników. Ponadto na początku powieści można znaleźć mapkę Prydainu wraz z zaznaczonymi miejscami, w których toczy się akcja.

Podsumowując, pierwszy tom „Kronik Prydainu” to interesująca, a jednocześnie mądra opowieść o przyjaźni, odwadze i honorze. Z pewnością będzie to wspaniałe wprowadzenie dzieci w świat fantastyki. Nie wątpię też, że mali czytelnicy będą nią zachwyceni.

Dział: Książki
niedziela, 14 kwiecień 2013 10:04

Pocałunek Gwen Frost

Po tym, co się wydarzyło w bibliotece antycznej, kiedy to Gwen omal nie zginęła z rąk Jasmine Ashton, dziewczyna musi jeszcze bardziej na siebie uważać. Stała się bowiem celem numer jeden dla żniwiarzy, którzy nie spoczną, dopóki nie zemszczą się za śmierć Jasmine, jednej z czcicielek Lokiego - boga wszelkiego zła i chaosu. Aby zwiększyć szansę na przeżycie, Gwen musi uczęszczać dzień w dzień na treningi sztuk walki prowadzone przez jednego ze Spartan. Wybór trenera nie był przypadkowy - Spartanie słyną z tego, że są niezwykłymi wojownikami. Jednakże na jej nieszczęście trenować miał ją nie kto inny tylko Logan Quinn. Na początku roku odtrącił on Gwen łamiąc jej tym samym serce. Dziewczyna cały czas próbuje pozbierać się po tamtym ciosie, jednak nie wychodzi jej to najlepiej. Zwłaszcza, kiedy widzi Logana w objęciach innej...

Tymczasem zbliża się coroczny festyn zimowy organizowany w kurorcie narciarskim w Powder. Gwen, dzięki namowom swej najbliższej przyjaciółki Daphne, ostatecznie zgadza się pojechać tam z resztą uczniów Akademii Mitu. Liczy na to, że być może zdoła poznać tam kogoś, kto pozwoliłby jej uleczyć zbolałe serce z beznadziejnej miłości do Logana. Na jej drodze staje czarujący Preston, który szybko zawraca w głowie naszej bohaterce. Czy dzięki nowej znajomości dziewczyna zdoła zapomnieć o Loganie? Jednakże nawet tutaj, z dala od Akademii Mitu, Gwen nie może czuć się bezpiecznie. Ktoś bezsprzecznie czyha na jej życie. Czyżby żniwiarze podążyli za nią aż do kurortu?

Po poprzedni tom serii autorstwa Jennifer Estep, "Dotyk Gwen Frost", sięgnęłam z wielkim podekscytowaniem i nadzieją na fascynującą przygodę. Opis na okładce dawał powody ku temu, by sądzić, iż lektura powinna przypaść mi do gustu. Zaczęłam czytać i niestety moje nadzieje popękały niczym bańki mydlane porwane przez silniejszy wiatr. Rozczarowałam się niemiłosiernie. Denerwowała mnie główna bohaterka, zwłaszcza jej niedojrzałość. Irytowało mnie podobieństwo do cyklu "Dom Nocy" autorstwa pań P.C. Cast i Kristin Cast. Do tego te liczne powtórzenia w tekście... Wszystko to sprawiło, że niestety pierwsza część otrzymała ode mnie dość niskie końcowe noty. Być może postawiłam wówczas książce zbyt wysoką poprzeczkę, której niestety nie udało jej się osiągnąć. No nic. Było minęło, czasu nie cofniemy.

Po zakończonej lekturze zastanawiałam się, czy warto sięgnąć po kontynuację. Czy aby jest sens marnować swój jakże cenny czas na kolejny tom. Nikt nie dawał mi przecież gwarancji, że druga część okaże się lepsza od poprzedniej. Jednakże ciekawość, jak dalej potoczą się losy Gwen oraz jej przyjaciół, a także niedoszły związek z Loganem, przeważyła i postanowiłam przeczytać "Pocałunek Gwen Frost". Po cichu modliłam się o to, żebym znów się nie rozczarowała.

"Dotyk Gwen Frost", jak wspominałam, doprowadził mnie do szewskiej pasji. A kontynuacja... okazała się strzałem w dziesiątkę! Nie wiem, jakim cudem udało się to autorce, ale tym razem zupełnie inaczej odebrałam lekturę. Wciągnęła mnie od początku do samego końca. Z zainteresowaniem śledziłam dwa główne wątki w powieści - pierwszy, dotyczący kolejnych prób zgładzenia Gwen, oraz drugi - wątek miłosny. Tym razem jest on nieco bardziej rozbudowany niż w poprzedniej części. Oprócz Logana na horyzoncie pojawia się Preston, ale i jeden z kolegów Spartanina, Oliwier, niemało namiesza w głowie Gwen w kwestii miłości. Logan cały czas skrywa przed główną bohaterką jakąś straszną tajemnicę ze swojej przeszłości, która według niego staje na przeszkodzie, aby mogli być ze sobą szczęśliwi. Preston wydaje się chłopakiem bez skazy, chodzącym ideałem. A Oliwier? To już zupełnie inna bajka. Jak będą rozwijały się relacje z poszczególnymi chłopcami? Tego zdradzić Wam niestety nie mogę. Wystarczy jak powiem, że są całkiem ciekawie przedstawione.

W powieści pojawia się też nowy potwór. W pierwszym tomie nasza Cyganka musiała zmierzyć się z grasownikiem nemejskim, który prawie pozbawił ją życia. Tutaj pojawia się stwór o nazwie fenrir, który jest nie mniej groźny niż poprzedni przeciwnik dziewczyny.

Jeśli mowa o nowościach, to również dotyczą one głównej bohaterki, a dokładniej jej umiejętności. W tej części poznajemy kolejną odsłonę jej wyjątkowego daru, jakim jest psychometria (magia dotyku). Gwen przekona się, że swoją moc może wykorzystywać w bardziej praktyczny sposób, niż tylko w celu poszukiwania zagubionych przez innych rzeczy.

Jeśli chodzi o wydanie książki, to za każdym razem zachwycam się publikowanymi przez wydawnictwo Dreams tytułami. Nie inaczej było w przypadku "Pocałunku Gwen Frost". Okładka mieni się brokatem połyskującym na paznokciach oraz ustach bohaterki widocznej na froncie książki. Przyjemnej wielkości czcionka oraz zastosowana interlinia stanowczo ułatwiają czytanie. Kolejne strony pochłaniałam w ekspresowym tempie. Nienawidzę, kiedy historie napisane są drobną czcionką, zbyt ciasną, która tylko męczy mi oczy podczas lektury. Dlatego też sposób wydawania powieści przez wydawnictwo Dreams sprawia, że lektura jest dla mnie czystą przyjemnością - za co jestem im bardzo wdzięczna.

Cieszę się, że sięgnęłam po kontynuację "Dotyku Gwen Frost". Moje wcześniejsze obawy dotyczące kolejnego tomu, dalszych losów głównej bohaterki, na całe szczęście okazały się bezpodstawne. Może nie tyle zachwyciła mnie ta historia, ile była po prostu bardzo dobra. Z pewnością była to o wiele przyjemniejsza lektura, niż poprzednia część. Tym razem nie napotkałam sytuacji, które zirytowałyby mnie na tyle, aby później dać temu wyraz w recenzji. Widać, że autorka idzie w dobrą stronę, że się rozwija. Mam nadzieję, że kolejny tom utrzyma poziom i spodoba mi się równie mocno, jak "Pocałunek Gwen Frost". Zatem pozostaje pytanie - czy warto sięgnąć po tę książkę? Oczywiście że tak. Osobiście nie żałuję ani chwili spędzonej przy lekturze. Swoją drogą, przeczytałam tę część w ciągu jednego popołudnia - tak bardzo mnie wciągnęła. Czy muszę jeszcze coś dodawać, aby Was przekonać do lektury?

Dział: Książki