Rezultaty wyszukiwania dla: Uniwersum DC
Bunkier 2035: Czas zagłady
Zapraszamy na trzecią edycję konwentu Bunkier, która odbędzie się w Krakowie w terminie 18-20 września 2015. Najważniejszą częścią wydarzenia jest trwający ponad 24h LARP w uniwersum Metro 2033. Miejscem rozgrywki będzie fort 49a Dłubnia (ul. Petofiego 31). Impreza przeznaczona jest dla osób, które ukończyły 18 lat. Więcej informacji na stronie konwentu.
„Uniwersum Metro 2033. Otchłań” – premiera już za tydzień!
Wrocław 2033. Piękne miasto zniszczone przez rodowitego wrocławianina Roberta J. Szmidta na kartach jego najnowszej powieści zatytułowanej „Otchłań". Druga polska powieść w ramach Uniwersum Metra 2033 będzie miała premierę już za tydzień. W dniu premiery udostępnimy krótki film, w którym Robert J. Szmidt zabierze Was w podróż po najważniejszych miejscach Wrocławia, opisanych na kartach najnowszej powieści osadzonej w postapokaliptycznym świecie Metra 2033.
Ant-Man
Nie czekałam na „Ant-Mana". Nie wyszukiwałam o nim nowinek, tak jak ma i miało to miejsce chociażby w przypadku serii „Avengers", a kiedy zobaczyłam jego zwiastun po raz pierwszy, pomyślałam, że oto Marvel zanotuje pierwszy upadek ze swego wciąż piętrzącego się szczytu. Zwłaszcza, że „Ant-Man" serwuje swoim odbiorcom spore odstępstwo od wierności komiksowemu pierwowzorowi. Chociaż czy jest to w Polsce popularny bohater? Z pewnością daleko mu do rozpoznawalności Irona Mana czy Hulka. Nie poszłam więc do kina w pierwszym tygodniu premiery, wybierając na seanse inne produkcje. I wiecie co? Trochę żałuję.
Scott Lang (Paul Rudd) kończy odbywaną w więzieniu karę i wraca na wolność. Na tej wolności nic, ani nikt (poza chronioną przez matkę córeczką) na niego nie czeka. Sprzed bramy odbiera go Luis (Michael Peña), kumpel-przestępca, a wkrótce okazuje się, że po wyroku nie tak łatwo dostać normalną pracę. Szalę przeważa fakt, że była partnerka zabrania mu widywania się z córką do czasu, gdy nie stanie na nogi. Zdesperowany Scott decyduje się na jeszcze jeden skok. Nie wie tylko, jakie ów włamanie przyniesie dlań konsekwencje. Na jego liście prawdopodobnych opcji z pewnością nie znajduje się propozycja włamania – złożona przez Dr Hanka Pyma (Michael Douglas) i jego córkę Hope (Evangeline Lilly) – do zaawansowanej technologicznie firmy w celu wykradzenia wynalazku, który stanowi zagrożenie dla świata. A już szczególnie jako Ant-Man, czyli zminiaturyzowany człowiek o ponadprzeciętnej sile, mający we władaniu nic innego, jak... mrówki.
„Ant-Man" wieńczy drugą fazę MCU (Marvel Cinematic Universe, czyli Filmowe Uniwersum Marvela), ale to może mówić coś jedynie fanom tematu. Dla osób, które po prostu lubią obejrzeć film o superbohaterach – garść informacji. Filmy sygnowane znakiem Marvela ukazują się, czy też będą ukazywać w fazach. Jest to swoista kategoria wydarzeń związanych ze wszystkimi bohaterami, stworzonymi przez franczyzę. Pierwsza faza, na którą składało się pięć filmów („Iron Man", „Incredible Hulk", „Iron Man 2", „Thor", „Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie" i „Avengers") i którą zwykło nazywać się „Avengers Assembled", skupia się na gromadzeniu zespołu. Tutaj widzowie śledzili narodziny superbohaterów, to swoista geneza. Drugą Fazę MCU tworzą filmy: „Iron Man 3", „Thor: Mroczny Świat", „Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz", „Strażnicy Galaktyki", „Avengers: Czas Ultrona" oraz „Ant-Man" właśnie. Tutaj bohaterowie już się nie „rodzą", lecz istnieją w świecie i muszą mierzyć z konsekwencjami swoich supermocy, a także konsekwencjami ludzkich oczekiwań i zarzutów. Na fazę trzecią ma składać się dziesięć filmów. Czego będzie dotyczyła? Dowiemy się w najbliższych latach. A co z tego przydługiego wykładu wynika dla odbioru filmu?
W zasadzie niewiele. Przede wszystkim należało spodziewać się w „Ant-Manie" odniesień do grupy Avengers. Te oczekiwania się sprawdzają. Metakomentarze podsumowujące bohaterów, chociaż niekoniecznie pochlebne, w najnowszej produkcji Marvela się pojawiają, a relacje „nowej" postaci ze „starymi" są głównym punktem zapalnym dla śmiechu. O ile oczywiście jest się oswojonym z MCU, w innym wypadku całość może wydawać się nieco niejasna. Jednak znajomość innych produkcji z franczyzy przydatna jest także, by zrozumieć coś innego – że „Ant-Man" jest zupełnie inny, niż poprzednie obrazy serii.
Moim zdaniem charakter kolejnych obrazów serii odzwierciedla cechy bohaterów, o których opowiada i w ten sposób lokuje się bliżej jednego lub drugiego gatunku. „Iron Man" to na przykład typowy film akcji – dynamiczny jak jego tytułowa postać, lubujący się w nieco efekciarskich zwrotach akcji i „męskich" żartach. Z kolei „Ant-Manowi" najbliżej do kina familijnego – lekkiej komedii opowiadającej o odpowiedzialności i zmianach na lepsze. Historia człowieka-mrówki stawia, w przeciwieństwie do poprzednich fabuł, na wartości rodzinne. Sporo mówi się tutaj o dzieciach i konieczności dbania o świat dla przyszłych pokoleń. To zgoła odmienne podejście od reprezentowanego np. przez Czarną Wdowę albo wspomnianego już Iron Mana.
Efektywność działań dla obranego targetu doskonale widać w kinie, gdy śmieje się przede wszystkim dziecięca część widowni. Meksykanin ze skłonnością do chaotycznych opowieści poprzetykanych młodzieżowym slangiem, latająca mrówka o imieniu Wanda oraz emocjonalna wstydliwość, podobna do dziecięcego „oni się gryzą!" na widok całującej się pary – to wszystko nie daje miejsca na wątpliwości. „Ant-Man" obniża pułap PEGI.
Wydaje się to szczególnie ironiczne, gdy spojrzeć na wizualną stronę produkcji i najnowszy sposób uśmiercania filmowych przeciwników. Do tej pory, walki, chociaż brutalne, pozbawione były choćby odrobiny krwi. Tym razem czarne charaktery mogą w ułamku sekundy przemienić swoich wrogów w kupkę klejącej się brei, dość sugestywnie rozmazującej się po białych, łazienkowych kaflach. Jest to jednak „najgorszy" kadry, jaki można w kinie uświadczyć. Na pozostałe elementy obrazu składają się widowiskowe w swym przybliżeniu gromady mrówek oraz skurczanie do poziomu atomowego. Zwłaszcza to ostatnie robi wrażenie.
Do „Ant-Mana" pewnie nie będę wracała z taką lubością, jak do „Avengers", niemniej wciąż uważam tytuł za niezły. Dojrzalsi widzowie mogą czuć się, co prawda nieco zawiedzeni infantylnością produkcji, ale z drugiej strony to pierwszy w takim stopniu familijny film serii. Wnosi do całości niewypowiedziane głośno przykazanie, by się tak nie nadymać i spojrzeć na serię z przymrużeniem oka. W końcu to dzieci kochają superbohaterów najmocniej.
Metro Uniwersum "Otchłań"
Za miesiąc, 27 sierpnia do księgarń trafi druga polska powieść serii Uniwersum Metro 2033 Dmitrija Glukhovsky'ego - "Otchłań" Roberta J.Szmidta. Już dziś prezentujemy jej okładkę, przygotowaną przez ilustratora oryginalnego cyklu, Ilję Jackiewicza.
Konkurs - "Sztywny"
Zapraszamy do udziału w konkursie, w którym do wygrania są dwa egzemplarze powieści Michała Gołkowskiego "Sztywny". Konkurs organizowany jest dzięki uprzejmości wydawnictwa Fabryka Słów.
Diablo. Wojna Grzechu: Smocze łuski
Pierwszy tom „Wojny Grzechu" z serii „Diablo" nie do końca spełnił moje oczekiwania. Rozczarowana odwlekałam literackie spotkanie z drugą częścią tej historii, „Smoczymi łuskami", bojąc się, że nadzieje na wzrost wartości tej fabuły okażą się płonne. Tymczasem potencjał, który dostrzegłam w opisywanej przez Richarda A. Knaaka historii – pomimo jej niewątpliwych wad, minusów i niedociągnięć – rozwinął się i ukazał w zadziwiająco pozytywnym świetle.
Zmiany zaczynają się już w warstwie wizualnej „Smoczych łusek", bo chociaż – zgodnie z oryginałem – obwolutę wypełnia cała seria różnorodnych tekstów, wypisanych nadmierną ilością czcionek, to ogólnie dużo bardziej oddaje mroczny charakter uniwersum „Diablo", niż ilustracja z poprzedniej okładki. Kolorystyka utrzymana została według najdawniejszego schematu logo gry – ognista czerwień, pomarańcz płomieni i nieprzenikniona czerń. To zdecydowanie zwiastun zagęszczenia się akcji.
Uldyzjan nie poddaje się i wraz ze swoimi poplecznikami, wśród których najważniejszymi wydają się jego brat Mendeln oraz Serentia, wyrusza na podbój Świątyni Trójcy. Nefalemowie wciąż zyskują na liczebności, a ich moc na sile, jednak to wszystko może okazać się niewystarczające w obliczu przebiegłości Lilith i ślepemu wypełnianiu rozkazów zmanipulowanych przez nią kapłanów. Szalę zwycięstwa przechylić może niespodziewany sojusznik i wewnętrzne zrozumienie historii posiadanej przez bohaterów mocy. Tylko, czy to właśnie Lilith stanowi największe zagrożenie dla ludzkości? A może gdzieś czai się coś dużo bardziej potężnego?
Od pierwszych stron czytelnik zostaje wrzucony w wir akcji. Nie ma już miejsca na romanse i biadolenie Uldyzjana, na zagubienie i brak świadomości. Wszystko dzieje się brutalnie, szybko i bez półśrodków. Trup ścieli się gęsto, zło knuje, a dobro – jak zwykle w takich historiach – znajduje się w stanie zagrożenia. Autorowi udało się wykreować kilka wartych uwagi zwrotów akcji oraz garść zaskoczeń. Nie da się ukryć, zresztą nie ma i po co tego robić, że „Smocze łuski" prezentują poziom o niebo lepszy od „Prawa krwi".
Oczywiście nie obeszło się bez odrobiny starych oraz nowych błędów bądź irytujących rozwiązań. Fabuła opiera się na swoistego rodzaju zapętleniu – bohaterowie zmierzają do celu, walczą (w potyczce, która pod wieloma względami wydaje się skazana na porażkę), odnoszą pyrrusowe zwycięstwo, uzupełniają braki w armii i wyruszają do kolejnego punktu. W między czasie wpadają w kolejne zasadzki ZŁA, których oczywiście się nie spodziewają. Innymi słowy – bohaterowie ani odrobinkę nie odczuwają potrzeby uczenia się na własnych błędach.
Uldyzjan niestety wciąż irytuje, chociaż zdecydowanie mniej, niż poprzednio. Nie mogę powiedzieć, że zupełnie stracił swoje tendencje do marudzenia i wpadania w filozoficzne stany o bezsensie podejmowanych działań, albo konieczności samotnego wypełnienia misji, jednak widać poprawę. W dużej mierze jest to z pewnością zasługą Mendelna i Serentii. Ten pierwszy przestał skrywać posiadane moce, a dziewczyna stała się waleczną Amazonką, a nie jedynie głupiutką, acz śliczną wieśniaczką, zakochaną w swoim Mistrzu.
W „Smoczych łuskach" odnaleźć można znacznie więcej splotów łączących autorskie pomysły Knaaka z elementami znanymi z gier. Pojawiają się w książce jedne z najbardziej tajemniczych postaci, a sama akcja zyskuje na wymiarowości – zmieniają się przestrzenie, światy i czasy. Nagle ważne nie jest jedynie tu i teraz, ale to, co było i co być może.
Językowo także wydaje się być nieco lepiej. Niekiedy Knaak wciąż wpada w oratorskie popisy, ale dzięki zwiększeniu tempa akcji, nie przeszkadza to już tak dalece. Udało się także autorowi pozytywnie zaskoczyć mnie i w tej warstwie powieści. Tytułowe smocze łuski to jeden z najpiękniejszych obrazów i wyobrażeniowy majstersztyk, który gotowa jestem pochwalić w kontekście nie tylko samej serii, ale i literatury fantastycznej.
Jeżeli ktokolwiek miał wątpliwości (jak ja) po pierwszej części „Wojny Grzechu", czy jej obecność na literackim rynku jest uzasadniona w jakikolwiek inny sposób, niż chęć zarobienia na sukcesie gry, to teraz powinny nieco się rozrzedzić. „Smocze łuski" chociaż nie reprezentują najwyższego poziomu w powieściowym świecie, to podnoszą własną poprzeczkę i oferują przyjemną, pełną napięcia rozrywkę. Nie tylko fani „Diablo" poczują się zaspokojeni.
Z mgły zrodzony
„Z mgły zrodzony" to pierwszy tom trylogii „Ostatnie Imperium". Książka, która po raz pierwszy została wydana w Stanach Zjednoczonych w 2006 roku wskazała, że Brandon Sanderson nie będzie jedynie kolejnym rzemieślnikiem specjalizującym się w fantasy. O nie, amerykański pisarz udowodnił, że jego miejsce wśród pisarzy gatunku jest bardzo istotne. Stworzył on bowiem brutalne, mroczne uniwersum, powołując do życia jednostkowych bohaterów, jak i całe kasty, budując historię bazując na archetypach, jednak wywołującą tak żywe emocje, że czytelnikowi trudno usiedzieć w miejscu, opisując magiczne systemy tak barwnie i umiejętnie, że trudno o nich zapomnieć. „Z mgły zrodzony" ma szansę za kilka, kilkanaście lat znaleźć się w kanonie lektur obowiązkowych dla czytelników fantasy, bo choć nie jest innowacyjny w treści, to przekonuje mistrzowsko wykreowanym światem, w którym nikt nie chciałby się urodzić.
Brandon Sanderson w ostatnim czasie dał się całkiem dobrze poznać polskim czytelnikom. W 2007 roku ukazała się dzięki Wydawnictwu Mag jego debiutancka powieść – „Elantris", która zdobyła serca fanów fantasy na całym świecie. Jego kolejna książka, otwierająca trylogię „Ostatnie Imperium", „Z mgły zrodzony", doczekała się w tym roku trzeciego już wydania w naszym kraju, niedługo po tym, gdy na listach bestsellerów znalazły się dwa pierwsze tomy z cyklu „Archiwum burzowego światła". Amerykański pisarz zasłynął także jako współautor serii „Koło Czasu" – po śmierci Roberta Jordana jej zakończenie powierzono właśnie Sandersonowi. Obecnie planowana jest adaptacja filmowa „Z mgły zrodzonego" oraz powstać ma na jego podstawie gra komputerowa. Autor nie przestaje tworzyć, kontynuując rozpoczęte serie.
Okładka powieści Sandersona zachęca od pierwszego spojrzenia. Postać na froncie to kobieta, ubrana w czarny płaszcz z kapturem, który zdaje się być złożony z wielu powiewających pasków materiału lub jakiegoś specjalnego tworzywa. W ręce trzyma dwa szkielety, znajduje się na dachu w iście bojowej pozycji, a za nią, w tle, roztacza się mgła okalająca ciemne budynki (jej jednak nie obejmuje). Bardzo dobrze zaprojektowana graficznie oraz nieźle wykonana okładka zdradza, że będzie dużo akcji, walk, a także sugeruje mroczność świata, w który niebawem wkroczymy.
Od tysiąca lat rządy nad krajem sprawuje Ostatni Imperator, który jest cząstką boga, Skrawiekiem Nieskończności. Wprowadził on wieki terroru sprawując władzę absolutną i czyniąc ze skaa kastę niewolników. W stolicy Ostatniego Imperium, w Luthadel, szlachta bawi się i korzysta z Allomancji, czyli magii metali, która to umiejętność przekazywana jest razem z krwią. Mgliści posiadają umiejętność posługiwania się tylko jednym metalem, a występują nie tylko wśród arystokracji. Jednak jeden z nich, będący także pół-skaa, jest czymś więcej. Ocalały, Kelsier, złodziejaszek, który zdołał się wydostać z piekielnego więzienia Ostatniego Imperatora w Czeluści Hathsin poznał moce Zrodzonego z Mgły. Gromadzi on załogę, która pomoże w obaleniu Ostatniego Imperatora. Znajduje się w niej Vin, szesnastoletnia pół-skaa, złodziejka, która dopiero od Ocalałego dowiaduje się, że posiada moc Zrodzonego. Kelsier staje się jej mentorem i uczy jej sztuki Allomancji. Razem z resztą zespołu przygotowują plan pozbawienia tronu samego Ostatniego Imperatora i wcielają go w życie.
Jednym z największych atutów powieści amerykańskiego pisarza jest bardzo dobrze skonstruowany świat. To świat, który upada, który coraz bardziej ulega degrengoladzie, a pojęcie nadziei w nim zanika. Nikt nie pamięta już o tym, że liście niegdyś były zielone, niebo niebieskie, a wszędzie rosły kwiaty. Rzeczywistością jest przerażająca mgła, która odstrasza od nocy skaa, a niekiedy nawet szlachtę, a w dzień padający z nieba popiół. Ludzie zapomnieli nawet o istnieniu gwiazd i o religiach, które jeszcze nie tak dawno były osią ich istnienia.
Świat Ostatniego Imperium, zasady Allomancji, poznajemy razem z Vin. Gdy ona się uczy od podstaw swojej nowej roli, dowiadując się, kim jest naprawdę, czytelnik edukuje się razem z nią. Dzięki temu, choć nieco skomplikowany system magiczny, staje się niezwykle zrozumiały oraz łatwo przyswajalny dla każdego odbiorcy. Sam system wymyślony przez Sandersona jest naprawdę nietuzinkowy. Magia to umiejętność „spalania" (czyli używania) połykanych przez Allomantów metali, które oczywiście muszą być odpowiednio przygotowywane – chodzi tu o dobór proporcji czy stężenie danych składników. Owych metali jest dziesięć (choć ponoć istnieje również ten 11, bardzo znaczący dla fabuły) i jedynie Zrodzeni z Mgły są w stanie posługiwać się nimi wszystkimi. Każdy z nich pozwala na uruchomienie innych zdolności magicznych.
Kraj, w którym istnieją Mgliści umiejący posługiwać się jednym metalem, zrodził w ciągu wieków także inne stwory. Inkwizytorzy, którzy zamiast oczu mają wystające, stalowe szpile, mgielne padlinożerne upiory, które umieją przybrać kształt zjedzonego posiłku, Opiekuni podróżujący po świecie i zapamiętujący wiedzę z przeszłości, sprzed czasów Wstąpienia (czyli panowania Ostatniego Imperatora), aby móc ją przekazać następnym generacjom, Skaa niewolnicy, których większość nie żywi już ani krzty nadziei, a wśród nich pół-skaa Ocalony Kelsier, który może nieść wybawienie.
Właściwie od jednych z pierwszych stron, w którym poznajemy Vin napięcie nie maleje. Najpierw zastanawiamy się, kim jest owa dziewczyna i jakie znaczenie będzie miała dla historii, potem, czy szalony plan Kelsiera się powiedzie (więcej pytań nie zdradzam, żeby nie psuć Wam frajdy z odbioru powieści). Bazowanie na znanych archetypach zemsty, mistrza i ucznia, rebelii, buntu wobec terroru nie powodują, że akcja słabnie czy staje się zbyt przewidywalna. Amerykański pisarz posiada także umiejętność wprowadzania niespodziewanych zwrotów akcji, czym dodatkowo zaskarbia sobie uwagę czytelnika.
Całą akcję, bieżące wydarzenia, obserwujemy z perspektywy Vin oraz Kelsiera, dwójki głównych bohaterów. Muszę przyznać, że emocjonalne ustosunkowanie się do ich postaci chwilę mi zajęło. Początkowo wydawali mi się oboje dość papierowi, przez co dość przewidywalni oraz nudni. Vin okazała się typowym przykładem „bohatera przechodzącego przemianę", a Kelsier – postacią dość niejednoznaczną. Każde z nich rewiduje swoje cele oraz spojrzenie na świat wraz z kolejnymi wydarzeniami, przez co żadne z nich nie będzie takie samo, jak w momencie, w którym się poznali.
Sanderson okazał się mistrzem w opisywaniu scen walk, których wcale w powieści nie jest mało. Ze stronic wręcz wylewa się magia, zapach "spalanych" metali czuć na każdym kroku, a mgła wydaje się wić wokół ciała. Akcja być może nie pędzi na łeb na szyję, lecz jej wyrazistość sprawia, że trudno się od tej historii choć na chwilę oderwać. Przerywniki w postaci zabawnych, filozoficznych wtrąceń jednego z bohaterów czy opowieści o religii snute przez Sazed, spełniają swoją rolę, dając chwilę oddechu.
Mimo, że w tym wydaniu powieści nie znajdziemy grafik czy ilustracji, to została dołączone do niego mapy - Ostatniego Imperium oraz samego Luthadel. Dzięki temu łatwiej poruszać się po świecie stworzonym przez Sandersona oraz śledzić drogę postaci. Na samym końcu odnajdziemy także "Ars Arcanum", czyli skrócony wykres Allomancji oraz jego alfabetyczny spis, do którego możemy w każdej chwili sięgnąć, gdy zapomnimy, który metal czemu służy.
Po całej burzy emocji, której doznałam w trakcie lektury „Z mgły zrodzonego" (oraz po jego zakończeniu), nie mogę się już doczekać sięgnięcia po kolejną część trylogii o Ostatnim Imperium. Zresztą – już po przeczytaniu samego prologu wiedziałam, że nie oderwę się od tej powieści na wiele godzin. Polecam ją każdemu miłośnikowi fantasy – nawet, jeśli Wam się nie spodoba, będziecie zadowoleni, że przebrnęliście przez tomiszcze mające niemalże 700 stron oraz poznaliście pióro Brandona Sandersona, który wywalczył sobie znaczące miejsce wśród pisarzy gatunku.
Diablo. Wojna Grzechu: Prawo krwi
Na pierwszym komputerze w życiu miałam kilka gier. Dwie z nich pamiętam, jakby to było wczoraj. „Kapitan pazur" należał do moich bezsprzecznie najukochańszych, z kolei „Diablo" było zakazane. W „Diablo" grała tylko mama. Lata później poznałam chłopaka, który miał fizia na punkcie tej gry. Było to akurat niedługo po trzeciej jej odsłonie. Wpadł mi w oko. Na urodziny, chociaż prawie wcale się nie znaliśmy, dałam mu książkę – „Diablo 3: Zakon". Wkrótce miną od tego wydarzenia już trzy lata, a chłopak i książka dalej znajdują się w moim mieszkaniu. Przy okazji niedawnej premiery drugiego tomu innej serii ze świata „Diablo" – „Wojna Grzechu: Smocze łuski" – zdecydowałam się wreszcie przeczytać pierwszą – „Wojna Grzechu: Prawo krwi". Zwłaszcza, że w najnowsze „Diablo" grywam (a moja mama już nie).
Niska jakość wydania tego tytułu od razu rzuca się w oczy. Książka wygląda tak, jak zwykło się stereotypowo myśleć o książkach w kioskach – ot, taki grubszy harlequin. W moim egzemplarzu z frontu zaczęła już nawet na brzegach schodzić świecąca folia, mimo że powieść Richarda A. Knaaka czytały włącznie ze mną jedynie dwie osoby. Wizualny odbiór zaburza również występowanie na obwolucie przynajmniej czterech różnych czcionek (a te, które są podobne odróżnia wielkość). Zdecydowanie lepiej od odpowiedzialnego za ten tom wydawnictwa Insignis, poradziła sobie wcześniej Fabryka Słów, której to nakładem ukazał się wspomniany wcześniej „Zakon", ale lepiej wypadło także... samo Insignis w „Nawałnicy światła" także przybliżającej historię z uniwersum „Diablo". Jakkolwiek krytykuję i porównuję wiem, że okładki nie różnią się od tych amerykańskich. Najprawdopodobniej więc mierność „Wojny Grzechu: Prawa Krwi" bierze się z faktu, że oryginał ukazał się w Stanach Zjednoczonych kilka dobrych lat temu (2006 rok), a trendy zdążyły się już od tamtego czasu zmienić. I to nie raz.
Uldyzjan, syn Diomedesa, jest prostym farmerem. Powstałe po śmierci z powodu zarazy większej części rodziny leczy rany pracą, opieką nad młodszym bratem Mendelnem oraz rzadkimi wypadami do Seram, najbliższego miasteczka. Pewnego, pozornie zwykłego dnia, do karczmy, w której Uldyzjan spożywa posiłek, wchodzi kapłan i z miejsca próbuje nawrócić mężczyznę. Ten jednak pamiętając krzywdy, jakich doświadczył ze strony zarazy, agresywnie odmawia wiary w siłę wyższą i opuszcza przybytek. Nim Uldyzjan opuszcza Seram, okazuje się, że to nie koniec jego problemów. Gdy w pobliżu wioski znalezieni zostają dwaj martwi kapłani, ich śmiercią natychmiast obarcza się mężczyznę. Sprawa wydaje się beznadziejna do chwili, gdy na arenę wkraczają: łucznik Achilios, córka kupca Serentia, Mendeln oraz piękna Lylia; a sam Uldyzjan odkrywa w sobie Moc. Ale jego pomocnicy skrywają wiele sekretów, jeden mroczniejszy od drugiego...
Nie wiem, czego spodziewałam się po tej powieści. W młodości czytałam serię „Warcrafta" i wtedy przypadła mi do gustu. Miałam nadzieję, że z „Prawo krwi" okaże się podobnie miłym doświadczeniem. Tymczasem już od pierwszych stronic wiedziałam, iż czeka mnie nie lada przeprawa. Co więcej, myślę, że to nie kwestia samego gatunku, bowiem powieści z rodzaju „magii i miecza" mają potencjał, by trafić w mój czytelniczy gust; a raczej pomysłu i wykonania. Grając w „Diablo 3" raz po raz podpytywałam mojego chłopaka o historię serii – co, jak i dlaczego. Czytałam znajdowane podczas rozgrywki zapiski, słuchałam wszystkich pamiętników i oglądałam przerywniki. Wtedy historia wydawała się więcej, niż porywająca. Niestety wpisana w nią przez Richarda A. Knaaka fabuła nie dorasta grze nawet do pięt.
Po pierwsze postać Uldyzjana działa na nerwy od samego początku do samego końca. Farmer jest głupi, naiwny, jednocześnie płaczliwy i charakteryzujący się przerostem ego. To bohater, którego nie tylko nie sposób polubić, ale także w jakikolwiek sposób się z nim utożsamić. Każda inna z postaci o wiele lepiej sprawdziłaby się w roli pierwszoplanowej. Gdyby akcja rozgrywała się z perspektywy Mendelna na przykład, moja ocena byłaby dużo, dużo wyższa. Fragmenty, w których odgrywał większą rolę czytało mi się bowiem najlepiej i najchętniej do nich przystępowałam.
Na tylnej części okładki znajduje się informacja, że lektura przeznaczona jest dla czytelnika pełnoletniego. Niby dlaczego? Nie dzieje się w tej powieści absolutnie nic, co mogłoby zgorszyć nastolatka. Opisy walk nie są plastyczne i nastrojowe, seks prezentowany jest jak na starszych amerykańskich filmach, czyli: pocałunek i zjazd lub zaciemnienie, a potem znowu pocałunek. Demony giną szybko i w ogóle są nieszczególnie demoniczne. Zbyt dużo zostawia się w sferze domysłów.
Bardzo długo czekałam na uwydatnienie się w fabule „Prawa krwi" wątków związanych z historią powstania Sanktuarium i mocą Nefalemów, która ostatecznie i tak dała poznać się tylko w ułamkowej części. Znacznie więcej miejsca poświęcił autor na kreację samego Uldyzjana, który jak już wspomniałam, jest irytujący i nieprzekonujący.
Językowo nie ma właściwie, o czym opowiadać. Styl jest raczej informacyjny, chociaż chwilami wpada w nastrój kaznodziei, ale to wyraźna wina kiepskiego protoplasty historii, który takimi tendencjami może się pochwalić. Zdarzają się momenty bardzo chaotyczne i nieskładne. W ogólnym rozrachunku jednak powieść przyswaja się szybko i z niewielkim tylko kłuciem świadomości, że całość wypada bardzo przeciętnie.
Dopiero pod koniec śledziłam „Prawo krwi" z zainteresowaniem. Puenta historii daje jednak podstawy by spodziewać się więcej „mięsnych kawałków" w drugiej odsłonie serii. Nie rezygnuję, więc ostatecznie z trylogii „Wojna Grzechu" i liczę, że Richard A. Knaak udowodni, iż nie bez podstaw znalazł się na liście autorów bestsellerów „New York Timesa".
Wiedźmin: Kompendium wiedzy o świecie gier
Jak ludzie zapanowali nad krainą zamieszkaną przez fantastyczne istoty? Jak Wiedźmini stali się łowcami potworów? Co ich łączy z czarodziejami i, przede wszystkim, jak zaczęła się przygoda Jaskiera i Geralta? O tym wszystkim przeczytacie w książce Wiedźmin: Kompendium wiedzy o świecie gier.
19 maja 2015 roku została wydana długo wyczekiwana gra – Wiedźmin 3: Dziki Gon. Wraz z premierą tej produkcji miała miejsce premiera książki wydawnictwa Agora, dzięki której możemy się dowiedzieć wielu ciekawych faktów na temat świata gier z uniwersum stworzonego przez Andrzeja Sapkowskiego.
Ciężko mi tę produkcję zaklasyfikować jako książkę, gdyż brak w niej fabuły. Całość jest przedstawiona w formie dziennika, który prowadzi nie kto inny, jak przyjaciel Geralta – Jaskier. Nie oznacza to jednak, że cały utwór będzie z perspektywy barda.
Każdy, kto zna z książek, gier lub filmów postać Jaskiera, ten wie, że jest to osoba dość skrupulatnie spisująca wszystkie przeżycia, a dodatkowo bujnie upiększając wszystkie historie. Teraz w nasze ręce trafia jego dziennik, a z niego dowiemy się wielu ciekawych faktów z wiedźmińskiego świata. Jednocześnie nie musimy się obawiać – książka nie zawiera spoilerów do żadnej z trzech części gier.
W zaprezentowanym kompendium wiedzę przekazują nam najznakomitsi mistrzowie w swoim fachu. O historii świata opowiada nam Villentretenmerth – złoty smok, który dzięki długowieczności miał okazję obserwować wszystkie zmiany od samego początku. W drugim rozdziale o wiedźminach historię opowie nam jeden z największych wojaków i nauczyciel Geralta – Vesemir. O magii dowiemy się dzięki opowiadaniom, które usłyszał Jaskier od miłości Geralta – Yennefer. Nikt nie zaprzeczy, że na potworach nikt nie zna się lepiej niż Biały Wilk, więc kto inny mógłby opowiadać w rozdziale o stworach, jeśli nie sam Geralt? No i na sam koniec – historia największego Wiedźmina w historii świata. O Rzeźniku z Blaviken nie mógł napisać nikt inny, jak jego największy przyjaciel, czyli Jaskier.
Cały dziennik jest prowadzony w narracji pierwszoosobowej, a zawarte w niej apostrofy do czytelnika pozwalają wczuć się w klimat. Konstrukcja zdań sprawia, że można przy tej książce odlecieć i poczuć się, jakby siedziało się przy kominku, a Jaskier opowiadał wszystko nad naszym uchem.
W książce zawarty jest ogrom ilustracji. Nie spodziewałem się aż takiej ilości. Wykonanie obrazów powala oglądających na. Szkice i arty są dopracowane w najmniejszych detalach, a całość prezentuje się świetnie w twardej oprawie i na mocnym papierze. Ponad 180 stron, które czyta się lekko i przyjemnie to obowiązkowa pozycja dla każdego fana Wiedźmina.
Wiedźmin: Kompendium wiedzy o świecie gier to idealna książka, która wytłumaczy nam niejasności, pomoże zrozumieć zachowania ludzi i nieludzi, a podziwianie ilustracji to gratka dla największych fanów. Wręcz chciałoby się je wyciągnąć z książki i obwiesić nimi pokój. Zachęcam wszystkich fanów (i nie tylko) do zakupy tej pozycji, gdyż jej zawartość z pewnością Was nie zawiedzie!
Wrocław 2033
Wielkimi krokami zbliża się premiera nowej książki z Uniwersum Metro 2033! 26 sierpnia do księgarń trafi „Otchłań" Roberta J. Szmidta, druga po „Dzielnicy obiecanej" Pawła Majki książka w serii Uniwersum Metro 2033 w polskich realiach.
Wrocław 20 lat po wojnie nuklearnej. Z niemal siedmiuset tysięcy wrocławian przetrwała ledwie garstka w ciągnących się pod miastem kanałach. Tworzą oni niewielkie zamknięte społeczności, zwane enklawami. Mimo upływu lat, powierzchnia wciąż nie nadaje się do ponownego zasiedlenia. Promieniowanie jest tam wciąż zbyt silne, a co gorsza, zmutowane rośliny i zwierzęta stworzyły w ruinach nowy, wyjątkowo nieprzyjazny człowiekowi ekosystem.