czerwiec 15, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Uniwersum DC

Jesienią bieżącego roku swoją polską premierę będzie miała jedna z najbardziej wyczekiwanych powieści fantastyczno-naukowych – Metro 2035 Dmitrija Glukhovsky'ego. Powieść ta zamyka cykl Metro i wraz z Metrem 2033 oraz Metrem 2034 tworzy kompletną fabularnie trylogię.

Dział: Książki

W października rusza emisja szóstego sezonu popularnego serialu The Walking Dead. Bieżące odcinki można oglądać na stacji FOX. Natomiast dzięki Wydawnictwu SQN już we wrześniu na rynek trafi kolejna książka z uniwersum Roberta Kirkmana. The Walking Dead. Zejście to otwarcie zupełnie nowej historii uzupełniającej komiksowo-serialowe wydarzenia. Powieść Jaya Bonansingi trafi do księgarń 9 września 2015.

Dział: Książki
środa, 09 wrzesień 2015 15:58

Uniwersum Metro 2033: Otchłań

„Otchłań", najnowsza powieść Roberta J. Szmidta, łączy się dla mnie z dwoma fenomenami. Po pierwsze – autor ma ostatnio niezłe tempo. W kwietniu uraczył czytelników reedycją „Samotności Anioła Zagłady. Adam", w tym samym miesiącu zaatakował zombie jedno z polskich miast – „Szczury Wrocławia" –, by w sierpniu dobić je postnuklearną wizją uniwersum „Metro 2033". I tu właśnie włącza się „po drugie" – projekt Dmitry'ego Glukhovky'ego wydaje mi się bowiem założeniem tak dalece nietypowym i potencjalnie doskonałym, że nawet mnie, jako czytelnika, zaszczyca fakt obecności w nim polskich autorów. Tylko, czy wrocławskie „Metro 2033" wypada równie dobrze, co to moskiewskie?

Serię wydawaną w Polsce przez wydawnictwo Insignis rozpoznaje się już z daleka. „Radioaktywne", postapokaliptyczne okładki wyróżnia powielana kompozycja – twarz głównego bohatera na pierwszym planie (zabijcie mnie, jeżeli się mylę, ale czy to nie sam autor, jedynie nieco wystylizowany?) i zdewastowany krajobraz w tle. Do tego tłoczony, brązowo-złoty emblemat z literami „Uniwersum Metro 2033"oraz w ten sam sposób wypisany tytuł powieści oraz nazwisko jej autora. Prezentuje się to całkiem nieźle. Klimat zniszczenia z pewnością daje się odczuć.

Minęło dwadzieścia lat odkąd świat, po międzynarodowych bombardowaniach, pokrył się radioaktywnym opadem i zaczął ewoluować (w niekoniecznie dobrym kierunku). Część mieszkańców Wrocławia przeżyła wybuchy, skrywając się w miejskich kanałach. Przez lata jednak uszczuplała się nie tylko liczba ludności, ale również lokacji, w których życie byłych władców świata było możliwe. W jednym z ostatnich takich miejsc egzystuje Nauczyciel. Jeden z najstarszych członków swojej enklawy stara się edukować mieszkańców nowego świata oraz opiekować niepełnosprawnym synem. Wiodąc możliwie spokojne życie, odcina się od dramatycznych wspomnień przeszłości. Wkrótce wszystko to zostaje zakłócone przez niepewnego władcę enklawy, Białego. By ocalić syna, Nauczyciel będzie musiał wyruszyć do miejsca niemal legendarnego – górującej nad miastem wieży, na szczycie, której ktoś codziennie rozpala ognisko. Tylko czy faktycznie jest tam jakieś życie? Do tej pory nikt, kto próbował tam dotrzeć, nie powrócił...

Książka zaczyna się tak, jak powinna, bo od pierwszych stron czytelnik zostaje wrzucony w wartką akcję, a już po chwili zmagać się musi nie tylko z dyndającym na sznurku, rozerwanym ciałem, ale i pełnymi nienawiści oraz niesprawiedliwości knowaniami władzy. Mroczne tunele wrocławskich kanałów i ich hierarchia zaprezentowane zostają także w porywającym tempie i bez zbędnych dłużyzn. Czytelnik szybko wpada w rytm postnuklearnej rzeczywistości i włącza w mózgu tryb przeznaczony do obcowania z literaturą uniwersum „Metra 2033". Jest klimatycznie, intrygująco, tajemniczo, ale i po męsku - szorstko.

Główny bohater wreszcie nie okazuje się podlotkiem, a – można by nawet rzec, sugerując się nową rzeczywistością – niemal starcem. Początkowo niepozorny, starający się przetrwać zgrywając mniej inteligentnego, niż jest w rzeczywistości, wkrótce ujawnia porażające fakty ze swojej przeszłości i udowadnia, że wiek nie odcisnął się na jego sprawności. Podobnie jak w oryginalnym „Metrze 2033" bohater musi – wykorzystując wiedzę, umiejętności i przypadkowo napotkanych pomocników – dotrzeć z punktu A do punktu B.

Niestety podróż ta od pewnego momentu wydaje się nielogiczna. Cel wybrany przez Nauczyciela nie jest jego prywatnym pomysłem, lecz podszeptem konkretnej postaci. Nawet, gdy na jaw wychodzi, iż propozycja nie była zupełnie szczera i dyktowana dobrym sercem, bohater decyduje się zmierzać w tym samym kierunku. Nauczyciel nie dostrzega braku logiki w sytuacji i nie zmienia planów. Właściwie dlaczego? Jasne, w wielu miejscach nie powinien się pokazywać, ale potencjalne bezpieczne przystanie można by jednak wyróżnić.

Inną sprawą jest motywacja bohatera do działania w ogóle. Oczywistym jest, że to pragnienie ocalenia głuchoniemego syna napędza jego podróż. Sęk w tym, że syn równie dobrze mógłby być psem, bowiem nie odgrywa w historii żadnej roli poza „byciem pretekstem". Nawet samu autorowi zdarza się o nim zapomnieć. Wszystkie kolejne zwroty akcji biorą się z tego, że coś się niepełnosprawnemu przydarza i bohater motywuje się, by raz jeszcze przyjść mu z odsieczą. A. Już rozumiem. Gdyby to był pies, a nie człowiek to niektóre ryzykowne gesty wydawałyby się przesadzone. Chociaż z drugiej strony... Nie takie rzeczy już bohaterowie fikcyjnych opowieści dla zwierząt robili.

Co zadziwiające, chwilowe braki logiki i naciągana kreacja „bohatera-pretekstu" nie zniechęcają do lektury. „Otchłań" napisana jest bowiem dynamicznie i plastycznie. Fabułę chce się śledzić nie dla postaci, lecz dla samego postnuklearnego świata. Dla drobnostek takich, jak: wyczytywanie z zebranej na talerzu wody, czy w pobliżu znajduje się wyjątkowo ciężki mutant; podziału enklaw; bioróżnorodności i zmian zasad funkcjonowania świata; dla trujących, fosforyzujących grzybów i konstruowanych z butelek po coca-coli masek gazowych.

Osłabia trochę te wrażenia sfera dialogowa. Wulgaryzmy, wulgaryzmami, ale niektóre chwyty okazały się naprawdę prostackie. Stalker, który powtarzał w każdym zdaniu „z dupy wyjęty/a/ci" po dwóch stronach niemal zmusił mnie do wyrwania, przeżucia i wyplucia stron z jego udziałem. Dziewczynka, która miała wyjątkowy talent do dziwacznych wiązanek wulgaryzmów, z pewnością działała mi na nerwy nie mniej, niż Nauczycielowi i przez większą część czasu miałam nadzieję, że postanowi ją udusić. No i zdecydowanie najgorsze w „Otchłani", czyli podejście do gwałtu na trzynasto- czy czternastolatce. Naśmiewanie się, że chodzi „jak kaczka", jej autoironiczne o tym dowcipy oraz podejście samego Nauczyciela, który przez większość książki jest perfekcyjnym Garym Stue, a jeżeli chodzi o zbiorowy gwałt, uznaje, że „sama sobie jest winna"... Pozostawię to bez komentarza.

Powieść ma tak naprawdę jedynie początek i koniec. Cała reszta to mdły zapychacz, który śledzi się z przyjemnością nie z powodu genialności konceptu autora, ale dlatego, że ten do perfekcji opanował pisarski warsztat, czyniąc swój sposób prowadzenia fabuły zajmującym i interesującym. Psychologicznie działa również z pewnością sama kompozycja powieści – duże litery, szerokie marginesy oraz krótkie rozdziały (to już koniec? Kiedy ostatnio tyle przeczytałam w tak krótkim czasie? To musi być świetna powieść, skoro tak się stało!). Kilka wyraźnych zgrzytów odbiera powieści punkty zebrane przy pierwszym kontakcie. Szkoda, bo „Otchłań" miała potencjał, by być czymś więcej, niż tylko wpisaniem się w cudzy pomysł.

Dział: Książki

Płomień na szczycie ruin wieży Sky Tower? Dwadzieścia lat po tym wszystkim? To znak, że we Wrocławiu wciąż żyją ludzie!

Autor, znany pisarz postapokaliptyczny nazywany Niszczycielem Światów, zabiera Czytelników do poniemieckich kanałów, które rozciągają się pod ruinami kwitnącej niegdyś stolicy Dolnego Śląska, do otchłani pełnej niebezpieczeństw, przemocy i zdrady. Wydawnictwo Insignis Media oraz Dmitrij Glukhovsky z dumą oddają w ręce Czytelników kolejną książkę z bestsellerowej serii Uniwersum Metra 2033.

Dział: Książki
poniedziałek, 24 sierpień 2015 08:44

Bunkier 2035: Czas zagłady

Zapraszamy na trzecią edycję konwentu Bunkier, która odbędzie się w Krakowie w terminie 18-20 września 2015. Najważniejszą częścią wydarzenia jest trwający ponad 24h LARP w uniwersum Metro 2033. Miejscem rozgrywki będzie fort 49a Dłubnia (ul. Petofiego 31). Impreza przeznaczona jest dla osób, które ukończyły 18 lat. Więcej informacji na stronie konwentu.

Dział: Konwenty

Wrocław 2033. Piękne miasto zniszczone przez rodowitego wrocławianina Roberta J. Szmidta na kartach jego najnowszej powieści zatytułowanej „Otchłań". Druga polska powieść w ramach Uniwersum Metra 2033 będzie miała premierę już za tydzień. W dniu premiery udostępnimy krótki film, w którym Robert J. Szmidt zabierze Was w podróż po najważniejszych miejscach Wrocławia, opisanych na kartach najnowszej powieści osadzonej w postapokaliptycznym świecie Metra 2033.

Dział: Książki
środa, 29 lipiec 2015 15:56

Ant-Man

Nie czekałam na „Ant-Mana". Nie wyszukiwałam o nim nowinek, tak jak ma i miało to miejsce chociażby w przypadku serii „Avengers", a kiedy zobaczyłam jego zwiastun po raz pierwszy, pomyślałam, że oto Marvel zanotuje pierwszy upadek ze swego wciąż piętrzącego się szczytu. Zwłaszcza, że „Ant-Man" serwuje swoim odbiorcom spore odstępstwo od wierności komiksowemu pierwowzorowi. Chociaż czy jest to w Polsce popularny bohater? Z pewnością daleko mu do rozpoznawalności Irona Mana czy Hulka. Nie poszłam więc do kina w pierwszym tygodniu premiery, wybierając na seanse inne produkcje. I wiecie co? Trochę żałuję.

Scott Lang (Paul Rudd) kończy odbywaną w więzieniu karę i wraca na wolność. Na tej wolności nic, ani nikt (poza chronioną przez matkę córeczką) na niego nie czeka. Sprzed bramy odbiera go Luis (Michael Peña), kumpel-przestępca, a wkrótce okazuje się, że po wyroku nie tak łatwo dostać normalną pracę. Szalę przeważa fakt, że była partnerka zabrania mu widywania się z córką do czasu, gdy nie stanie na nogi. Zdesperowany Scott decyduje się na jeszcze jeden skok. Nie wie tylko, jakie ów włamanie przyniesie dlań konsekwencje. Na jego liście prawdopodobnych opcji z pewnością nie znajduje się propozycja włamania – złożona przez Dr Hanka Pyma (Michael Douglas) i jego córkę Hope (Evangeline Lilly) – do zaawansowanej technologicznie firmy w celu wykradzenia wynalazku, który stanowi zagrożenie dla świata. A już szczególnie jako Ant-Man, czyli zminiaturyzowany człowiek o ponadprzeciętnej sile, mający we władaniu nic innego, jak... mrówki.

„Ant-Man" wieńczy drugą fazę MCU (Marvel Cinematic Universe, czyli Filmowe Uniwersum Marvela), ale to może mówić coś jedynie fanom tematu. Dla osób, które po prostu lubią obejrzeć film o superbohaterach – garść informacji. Filmy sygnowane znakiem Marvela ukazują się, czy też będą ukazywać w fazach. Jest to swoista kategoria wydarzeń związanych ze wszystkimi bohaterami, stworzonymi przez franczyzę. Pierwsza faza, na którą składało się pięć filmów („Iron Man", „Incredible Hulk", „Iron Man 2", „Thor", „Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie" i „Avengers") i którą zwykło nazywać się „Avengers Assembled", skupia się na gromadzeniu zespołu. Tutaj widzowie śledzili narodziny superbohaterów, to swoista geneza. Drugą Fazę MCU tworzą filmy: „Iron Man 3", „Thor: Mroczny Świat", „Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz", „Strażnicy Galaktyki", „Avengers: Czas Ultrona" oraz „Ant-Man" właśnie. Tutaj bohaterowie już się nie „rodzą", lecz istnieją w świecie i muszą mierzyć z konsekwencjami swoich supermocy, a także konsekwencjami ludzkich oczekiwań i zarzutów. Na fazę trzecią ma składać się dziesięć filmów. Czego będzie dotyczyła? Dowiemy się w najbliższych latach. A co z tego przydługiego wykładu wynika dla odbioru filmu?

W zasadzie niewiele. Przede wszystkim należało spodziewać się w „Ant-Manie" odniesień do grupy Avengers. Te oczekiwania się sprawdzają. Metakomentarze podsumowujące bohaterów, chociaż niekoniecznie pochlebne, w najnowszej produkcji Marvela się pojawiają, a relacje „nowej" postaci ze „starymi" są głównym punktem zapalnym dla śmiechu. O ile oczywiście jest się oswojonym z MCU, w innym wypadku całość może wydawać się nieco niejasna. Jednak znajomość innych produkcji z franczyzy przydatna jest także, by zrozumieć coś innego – że „Ant-Man" jest zupełnie inny, niż poprzednie obrazy serii.

Moim zdaniem charakter kolejnych obrazów serii odzwierciedla cechy bohaterów, o których opowiada i w ten sposób lokuje się bliżej jednego lub drugiego gatunku. „Iron Man" to na przykład typowy film akcji – dynamiczny jak jego tytułowa postać, lubujący się w nieco efekciarskich zwrotach akcji i „męskich" żartach. Z kolei „Ant-Manowi" najbliżej do kina familijnego – lekkiej komedii opowiadającej o odpowiedzialności i zmianach na lepsze. Historia człowieka-mrówki stawia, w przeciwieństwie do poprzednich fabuł, na wartości rodzinne. Sporo mówi się tutaj o dzieciach i konieczności dbania o świat dla przyszłych pokoleń. To zgoła odmienne podejście od reprezentowanego np. przez Czarną Wdowę albo wspomnianego już Iron Mana.

Efektywność działań dla obranego targetu doskonale widać w kinie, gdy śmieje się przede wszystkim dziecięca część widowni. Meksykanin ze skłonnością do chaotycznych opowieści poprzetykanych młodzieżowym slangiem, latająca mrówka o imieniu Wanda oraz emocjonalna wstydliwość, podobna do dziecięcego „oni się gryzą!" na widok całującej się pary – to wszystko nie daje miejsca na wątpliwości. „Ant-Man" obniża pułap PEGI.

Wydaje się to szczególnie ironiczne, gdy spojrzeć na wizualną stronę produkcji i najnowszy sposób uśmiercania filmowych przeciwników. Do tej pory, walki, chociaż brutalne, pozbawione były choćby odrobiny krwi. Tym razem czarne charaktery mogą w ułamku sekundy przemienić swoich wrogów w kupkę klejącej się brei, dość sugestywnie rozmazującej się po białych, łazienkowych kaflach. Jest to jednak „najgorszy" kadry, jaki można w kinie uświadczyć. Na pozostałe elementy obrazu składają się widowiskowe w swym przybliżeniu gromady mrówek oraz skurczanie do poziomu atomowego. Zwłaszcza to ostatnie robi wrażenie.

Do „Ant-Mana" pewnie nie będę wracała z taką lubością, jak do „Avengers", niemniej wciąż uważam tytuł za niezły. Dojrzalsi widzowie mogą czuć się, co prawda nieco zawiedzeni infantylnością produkcji, ale z drugiej strony to pierwszy w takim stopniu familijny film serii. Wnosi do całości niewypowiedziane głośno przykazanie, by się tak nie nadymać i spojrzeć na serię z przymrużeniem oka. W końcu to dzieci kochają superbohaterów najmocniej.

Dział: Filmy
wtorek, 14 lipiec 2015 00:32

Metro Uniwersum "Otchłań"

Za miesiąc, 27 sierpnia do księgarń trafi druga polska powieść serii Uniwersum Metro 2033 Dmitrija Glukhovsky'ego - "Otchłań" Roberta J.Szmidta. Już dziś prezentujemy jej okładkę, przygotowaną przez ilustratora oryginalnego cyklu, Ilję Jackiewicza.

Dział: Książki
poniedziałek, 13 lipiec 2015 09:23

Konkurs - "Sztywny"

Zapraszamy do udziału w konkursie, w którym do wygrania są dwa egzemplarze powieści Michała Gołkowskiego "Sztywny". Konkurs organizowany jest dzięki uprzejmości wydawnictwa Fabryka Słów.

Dział: Zakończone
środa, 08 lipiec 2015 20:24

Diablo. Wojna Grzechu: Smocze łuski

Pierwszy tom „Wojny Grzechu" z serii „Diablo" nie do końca spełnił moje oczekiwania. Rozczarowana odwlekałam literackie spotkanie z drugą częścią tej historii, „Smoczymi łuskami", bojąc się, że nadzieje na wzrost wartości tej fabuły okażą się płonne. Tymczasem potencjał, który dostrzegłam w opisywanej przez Richarda A. Knaaka historii – pomimo jej niewątpliwych wad, minusów i niedociągnięć – rozwinął się i ukazał w zadziwiająco pozytywnym świetle.

Zmiany zaczynają się już w warstwie wizualnej „Smoczych łusek", bo chociaż – zgodnie z oryginałem – obwolutę wypełnia cała seria różnorodnych tekstów, wypisanych nadmierną ilością czcionek, to ogólnie dużo bardziej oddaje mroczny charakter uniwersum „Diablo", niż ilustracja z poprzedniej okładki. Kolorystyka utrzymana została według najdawniejszego schematu logo gry – ognista czerwień, pomarańcz płomieni i nieprzenikniona czerń. To zdecydowanie zwiastun zagęszczenia się akcji.

Uldyzjan nie poddaje się i wraz ze swoimi poplecznikami, wśród których najważniejszymi wydają się jego brat Mendeln oraz Serentia, wyrusza na podbój Świątyni Trójcy. Nefalemowie wciąż zyskują na liczebności, a ich moc na sile, jednak to wszystko może okazać się niewystarczające w obliczu przebiegłości Lilith i ślepemu wypełnianiu rozkazów zmanipulowanych przez nią kapłanów. Szalę zwycięstwa przechylić może niespodziewany sojusznik i wewnętrzne zrozumienie historii posiadanej przez bohaterów mocy. Tylko, czy to właśnie Lilith stanowi największe zagrożenie dla ludzkości? A może gdzieś czai się coś dużo bardziej potężnego?

Od pierwszych stron czytelnik zostaje wrzucony w wir akcji. Nie ma już miejsca na romanse i biadolenie Uldyzjana, na zagubienie i brak świadomości. Wszystko dzieje się brutalnie, szybko i bez półśrodków. Trup ścieli się gęsto, zło knuje, a dobro – jak zwykle w takich historiach – znajduje się w stanie zagrożenia. Autorowi udało się wykreować kilka wartych uwagi zwrotów akcji oraz garść zaskoczeń. Nie da się ukryć, zresztą nie ma i po co tego robić, że „Smocze łuski" prezentują poziom o niebo lepszy od „Prawa krwi".

Oczywiście nie obeszło się bez odrobiny starych oraz nowych błędów bądź irytujących rozwiązań. Fabuła opiera się na swoistego rodzaju zapętleniu – bohaterowie zmierzają do celu, walczą (w potyczce, która pod wieloma względami wydaje się skazana na porażkę), odnoszą pyrrusowe zwycięstwo, uzupełniają braki w armii i wyruszają do kolejnego punktu. W między czasie wpadają w kolejne zasadzki ZŁA, których oczywiście się nie spodziewają. Innymi słowy – bohaterowie ani odrobinkę nie odczuwają potrzeby uczenia się na własnych błędach.

Uldyzjan niestety wciąż irytuje, chociaż zdecydowanie mniej, niż poprzednio. Nie mogę powiedzieć, że zupełnie stracił swoje tendencje do marudzenia i wpadania w filozoficzne stany o bezsensie podejmowanych działań, albo konieczności samotnego wypełnienia misji, jednak widać poprawę. W dużej mierze jest to z pewnością zasługą Mendelna i Serentii. Ten pierwszy przestał skrywać posiadane moce, a dziewczyna stała się waleczną Amazonką, a nie jedynie głupiutką, acz śliczną wieśniaczką, zakochaną w swoim Mistrzu.

W „Smoczych łuskach" odnaleźć można znacznie więcej splotów łączących autorskie pomysły Knaaka z elementami znanymi z gier. Pojawiają się w książce jedne z najbardziej tajemniczych postaci, a sama akcja zyskuje na wymiarowości – zmieniają się przestrzenie, światy i czasy. Nagle ważne nie jest jedynie tu i teraz, ale to, co było i co być może.

Językowo także wydaje się być nieco lepiej. Niekiedy Knaak wciąż wpada w oratorskie popisy, ale dzięki zwiększeniu tempa akcji, nie przeszkadza to już tak dalece. Udało się także autorowi pozytywnie zaskoczyć mnie i w tej warstwie powieści. Tytułowe smocze łuski to jeden z najpiękniejszych obrazów i wyobrażeniowy majstersztyk, który gotowa jestem pochwalić w kontekście nie tylko samej serii, ale i literatury fantastycznej.

Jeżeli ktokolwiek miał wątpliwości (jak ja) po pierwszej części „Wojny Grzechu", czy jej obecność na literackim rynku jest uzasadniona w jakikolwiek inny sposób, niż chęć zarobienia na sukcesie gry, to teraz powinny nieco się rozrzedzić. „Smocze łuski" chociaż nie reprezentują najwyższego poziomu w powieściowym świecie, to podnoszą własną poprzeczkę i oferują przyjemną, pełną napięcia rozrywkę. Nie tylko fani „Diablo" poczują się zaspokojeni.

Dział: Książki