grudzień 03, 2025

×

Ostrzeżenie

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 3507.

Rezultaty wyszukiwania dla: Ram V

niedziela, 20 październik 2019 16:37

Pokrzyk

Nie mogę uwierzyć, że tomów o Lipowie jest już kilkanaście. Wydaje mi się, że dopiero co chwytałam za Motylka, a następnego dnia biegłam do centrum handlowego przez pół Lublina, żeby kupić kolejne części. A przecież nie zaczęłam poznawać tej serii tuż po premierze. A tutaj już jedenaście części. Niesamowite jak leci ten czas. Pewnie w tym roku już nic o Lipowie się nie ukaże, ale jestem przekonana, że w okolicach marca dowiem się co dalej. Pokrzyk to jedenasta część serii, wiele z bohaterami przeszliśmy, oni już nie przypominają tych z pierwszego tomu, są po przejściach, czy zniosą jeszcze więcej?

Ciężko się pisze o tej książce, bo Autorka bardzo skacze po wydarzeniach. Trzeba się bardzo pilnować, żeby uniknąć spojlerów. Spróbuję. Niedawno została zamordowana znana dziennikarka, wszystkie podejrzenia spadają na Klementynę, która po tym zdarzeniu, zapadła się pod ziemie. Gdy na miejscu kolejnej zbrodni, zostaje znowu dostrzeżona, sprawa wydaje się pewna. Jaki to ma związek z klaunami, podobno przeklętym dworem we Wnykach, dlaczego w hallu budynku wypisane tysiące razy słowo umrzesz, Weronice wydaje się i klątwą i wróżbą. U bohaterów też się dzieje, wprawdzie Klementyna chyba oszalała do reszty i weszła w buty szeryfa, ale i Daniel, chociaż pozornie dokonał wyboru, wciąż stoi nomen omen w rozkroku. A tak na dłuższą metę się nie da, nie da się trzymać dwóch srok za ogon, ktoś w końcu będzie cierpiał.

Widać jak bardzo Katarzyna Puzyńska zmieniła swój styl. Nie wiem, czy ten rozwój należy zaliczyć na plus. W końcu Motylek jest książką, dzięki której pokochaliśmy tę serię. Tam mieliśmy morderstwo i dochodzenie do prawdy, fragmenty retrospekcji mieszały nam w głowie, intrygowały. Tymczasem tutaj autorka wchodzi na grząski grunt, gdy bardziej ordynarnie podrzuca nam fałszywe tropy, myli szyki, a później wyciąga rozwiązanie jak z kapelusza. Bo tego nie było szansy zgadnąć. W którym momencie tak to się zmieniło? Nie wiem.

Czy żałuję przeczytania tej książki? Bynajmniej. Zwłaszcza końcówka, wbiła mnie w fotel, sprawiła, że teraz gryzę zęby, czekając na tom dwunasty. A że wzdycham sobie za starymi, dobrymi czasami… No cóż… Mam problem z ostatnimi książkami Puzyńskiej, niby mi się dłużą, niby widzę, że to nie to, ale ciągle we mnie jest głód i ciekawość i próba odgadnięcia. Chociaż czasami zła jestem na to, że autorka tak przeczołguje tych bohaterów, których tak polubiłam, że tak się zmienili, ale dalej trzymam kciuki i chciałabym, żeby się im ułożyło. Chociaż, umówmy się, finał tego tomu sprawia, że to ułożenie, staje pod ogromnym znakiem zapytania, jedno jest pewne. Po ten tom następny, to ja sięgnę na pewno!

Dział: Książki
środa, 16 październik 2019 11:21

Fałszywy Pieśniarz - fragment

Na ich widok kryminalistycy z Wydziału Opętań i Nawiedzeń przerwali cichą rozmowę i zeszli pośpiesznie z ogrodowej ścieżki, robiąc im przejście.
– Mówiłem ci, że jesteś w Firmie sławna, szamanko od umarlaków – szepnął Kruchy. Nie zwolnił kroku i do nikogo nie zagadał, pozdrowił tylko znajomych techników lekki skinieniem głowy. – Niszczycielko lustrzanych piekieł i pogromczyni Kusiciela.
– Kpij sobie, kpij – mruknęła Ida, starannie unikając taksujących spojrzeń. – Sławna czy osławiona?
Łowca uśmiechnął się lekko. Po krótkim zastanowieniu wzruszył ramionami.
– W obu przypadkach jedni będą cię podziwiać, a inni nienawidzić, więc co za różnica?
– W zasadzie żadna.
– No i sama widzisz. Kiedyś im przejdzie, zobaczysz.
Zboczyli ze ścieżki i zaczęli przedzierać się przez bujne zarośla. Przed nimi w plątaninie rachitycznych gałęzi majaczyła pękata sylwetka białego namiotu.
– Co my tu mamy, Szerszeń? – zawołał Kruchy, gdy po wyjściu z gęstwiny zatrzymali się przed taśmą w czarno-czerwone pasy.
Nazwany Szerszeniem technik, który jako jedyny z całej ekipy dochodzeniowo-śledczej nie zwrócił żadnej uwagi na ich przybycie, zerknął przez ramię z osobliwie nieobecną miną, jak gdyby głos łowcy wyrwał go nagle z głębokiego transu. Mężczyzna potrzebował chwili, aby na powrót nawiązać kontakt z rzeczywistością, po czym zamrugał i raptownie poderwał się z klęczek; na kolanach nieskazitelnie białego kombinezonu ochronnego widniały ciemne plamy błota. Podstarzały, przygarbiony, z ogoloną głową i, dla równowagi, sięgającą do pasa srebrzystą brodą przypominał stuletniego druida, lecz kiedy ruszył im na spotkanie, w jego sprężystym i zaskakująco energicznym kroku kryła się pewna młodzieńcza niecierpliwość.
Wszelkie skojarzenia ze statecznym celtyckim kapłanem zniknęły bez śladu w chwili, w której Szerszeń i Kruchy przybili sobie na powitanie skomplikowaną serię piątek i żółwików.
– Ida Brzezińska, szamanka od umarlaków, moja nowa partnerka – przedstawił dziewczynę łowca. – Krzysztof Szerszuła, szef sekcji techników.
Ida uśmiechnęła się lekko, podała mężczyźnie rękę, po czym uśmiechnęła się szerzej, mocno zaciskając usta, zagryzając zęby i z całych sił starając się nie syknąć. Palce Szerszenia, twarde i silne niczym imadło, o mało nie zmiażdżyły jej dłoni.
– Miło mi poznać – huknął na nią z góry, aż podskoczyła.
– Mnie… uch… również… – Niemal westchnęła, gdy wreszcie ją puścił, po czym ukradkiem pokręciła nadgarstkiem, żeby przywrócić krążenie w zdrętwiałym przedramieniu.
Szerszeń nie czekał, aż łowca zacznie go ciągnąć za język, tylko od razu odstąpił na bok i uniósł taśmę, wpuszczając ich na zabezpieczony teren. Na wpół zapraszającym, na wpół niezdecydowanym gestem wskazał namiot i ziejącą pod nim dziurę w ziemi. Sam jednak jakoś się nie kwapił, żeby tam wracać.
– Aż tak źle? – Kruchy także nie ruszył się z miejsca. – Nic nam nie powiesz?
– Nie bardzo jest co mówić – burknął technik. Obejrzał się na rozkopany grób i wydął usta. – Żadnych widocznych obrażeń, a nie mogę przeprowadzić dogłębnej ekspertyzy, bo zwłoki są oplecione potężnymi zaklęciami ochronnymi, które zakłamują odczyty.
– Udało się je chociaż zidentyfikować?
– A skąd. Mamy całkowity zakaz dotykania ciała. Fotograf zrobił zdjęcia i posłał je analitykom, ale nie znaleźli w bazie nikogo, kto przypominałby denata…
– Zaraz, chwila. – Kruchy zmarszczył brwi. – Godzinę temu dostałem cynk, że znaleźliście same szczątki, a ty mi tu teraz o jakichś zdjęciach…
– Spodziewaliśmy się szczątków, bo to nam sugerowały sonary, zanim zaczęliśmy ekshumację – wyjaśnił Szerszeń spokojnie, lecz w jego bladoniebieskich oczach błysnęła iskierka irytacji. Najwyraźniej nie należał do ludzi, którzy lubią niespodzianki. – Też byliśmy zdziwieni faktycznym stanem zwłok. Dopiero po odkopaniu wykryliśmy aktywność magiczną, a wtedy dowództwo kazało nam natychmiast wstrzymać oględziny. Nic tu więcej nie zdziałamy bez nakazu przełamania zabezpieczeń ani bez biegłego nekromanty. Ruda ma już prokuratora na linii.
Wszyscy troje zerknęli w kierunku czarownicy, która spacerowała nerwowo w tę i z powrotem z telefonem przy uchu. Bluzką i miedzianymi włosami zaczepiała o kolczaste liście ostrokrzewu.
– Ale znając Maćkowiaka i jego zamiłowanie do papierologii, nie dostaniemy decyzji szybciej niż za kilka dni.
– Pozwolisz nam się tu w międzyczasie trochę pokręcić?
– Sam nie wiem, Kruchy…
Szerszeń, który przez tę całą rozmowę zdawał się zupełnie ignorować obecność Idy, łypnął na nią teraz spod siwych, krzaczastych brwi, mrużąc pomarszczone powieki. Skanował ją z uwagą centymetr po centymetrze, aż w końcu speszona opuściła głowę i również zlustrowała swój ubiór. Nie znalazła niczego kompromitującego, żadnej plamy czy rozpiętego suwaka w najmniej odpowiednim miejscu… Zaraz jednak przyszło jej na myśl, że w szaroburej bluzie z kapturem, powycieranych dżinsach i rozdeptanych fioletowych trampkach nie wygląda zbyt profesjonalnie. Kruchy to co innego, z ponadsześcioletnim stażem i świeżo otrzymanym awansem mógł sobie nosić, co mu się żywnie podobało. W przeciwieństwie do szamanki nie miał już nikomu nic do udowodnienia, a pierwsze wrażenie, jakiekolwiek było, dawno przysłonił serią zawodowych sukcesów.
– Jesteś ekranowana, młoda? – spytał szorstko technik.
– Jestem ekranowana, młody? – Szamanka niepewnie zerknęła na łowcę.
– Jest ekranowana, staruszku. – Łowca uśmiechnął się i klepnął technika w ramię. – Osobiście założyłem na nas zasłony. Nic nam nie grozi.
Ostatnie zdanie wypowiedział z pełnym przekonaniem, a mimo to Ida jakoś nie potrafiła wyzbyć się wątpliwości. Zadrżała lekko, zapewne przez wiatr, który podstępnie wdzierał się pod ubranie.
A może wcale nie przez wiatr.
Bardziej czuła, niż wiedziała, że chodziło o coś więcej – coś znacznie gorszego. Miała wrażenie, że to czyjś lodowaty oddech mroził jej skórę na karku, że w świszczącym szumie kolejnych podmuchów pobrzmiewały strzępki gorączkowych słów.
Potrząsnęła głową i naciągnęła kaptur bluzy aż po same brwi. Nie pomogło. Ogród nie przestawał do niej mówić, nie przestawał się gapić.
– Jak tam sobie chcecie. – Szerszeń zanurkował pod taśmą ze zwinnością, jakiej trudno było oczekiwać po kimś w jego wieku. – Życzę udanej zabawy – rzucił na odchodnym, nie oglądając się za siebie, po czym dołączył do głośnej grupki kryminalistyków, którzy mówili coś jeden przez drugiego i wymachiwali rękami.

Dział: Książki
niedziela, 06 październik 2019 13:10

Gra karciana w uniwersum DC Comics!

Batman, Superman, Wonder Woman, Aquaman, Flash, Green Lantern, Cyborg! Liga Sprawiedliwości jest gotowa do walki, a Ty? Weź udział w niekończącej się bitwie o prawdę, sprawiedliwość i pokój razem z nimi. Teraz to możliwe. Wydawnictwo Egmont wydaje Pojedynek Superbohaterów DC – karcianą grę z uniwersum DC Comics opartą na popularnym mechanizmie budowania talii (deck building)! To pozycja, której nie może zabraknąć na półce fana DC. Gracze planszówek o różnym doświadczeniu również nie będą się nudzić. Gra trafiła do sprzedaży na terenie całej Polski.

Dział: Bez prądu
środa, 09 październik 2019 19:29

Gałęziste

„Gałęziste” – pomyślała. Jakby automatycznie, bez udziału woli. Wzdrygnęła się, co zdziwiło nawet ją samą.
Niespodziewanie leśną ciszę rozdarł głośny, złośliwy śmiech. Rozejrzeli się ze zdziwieniem, lecz odgłos okazał się rżeniem konia, którego zostawili za plecami. Zwierzę stało nieruchomo na łące i obserwowało ich czujnie. Nawet nie machało ogonem. Spoglądając na nie, Karolina doznała deja vu. Ktoś już obserwował ich w podobny sposób.

Zabierając się za „Gałęziste” Artura Urbanowicza nie nastawiałam się właściwie na nic. Nie przepadałam nigdy za rodzimymi autorami, jeszcze nie znalazłam takiego, który skradłby moje serce. Aż do teraz. Bo „Gałęziste” zaskoczyło mnie na każdej możliwej płaszczyźnie, oczywiście w pozytywny sposób. Budzi grozę, ale jednocześnie sprawia, że nie można się od niej oderwać. Jedynymi jej minusemi jest to, że chyba odrobinę pogłębił się mój lęk przed lasem oraz nie do końca odpowiadający im główni bohaterowie.

No, ale może zacznijmy od początku. Głównymi bohaterami powieści jest Tomek i Karolina – para warszawiaków, którzy postanowili spędzić święta Wielkanocne na Suwalszczyźnie, z dala od zgiełku wielkiego miasta. Mimo początkowych problemów z kwaterą udaje im się znaleźć przytulny pokój w domu bardzo miłych ludzi. I pewnie wszystko byłoby w porządku gdyby nie trup głowy rodziny leżący w pokoju obok i las, który zdaje się żyć własnym życiem. Oboje przez cały pobyt mają wrażenie, że są obserwowani, a Karolinę nawiedzają coraz bardziej przerażające wizje i koszmary. Dodatkowo rodzina, u której się zatrzymali zachowuje się z goła dziwnie w obliczu tragedii, jaka ich spotkała, a okoliczni mieszkańcy kompletnie nie kojarzą wioski, w której się zatrzymali. Dość podejrzane, prawda?

„Gałęziste” to powieść, która nie pozwala się oderwać od czytania już od samego początku do samego końca. Pokazuje, że nie wszystko jest takie oczywiste jakie na początku się wydawało. Barwne opisy pomagają się przenieść na tereny, które właśnie odwiedzają główni bohaterowie oraz przeżywać każdą nawet najokropniejszą chwilę razem z nimi. Autor buduje napięcie powoli, ale dość systematycznie wprowadzając co chwilę nowe elementy grozy, które wprowadzają czytelnika w osłupienie i sprawiają, że jednocześnie chce odłożyć książkę (przez uczucie niepokoju, które się budzi), ale jednocześnie czuje potrzebę zaglądania na kolejne strony.

Jeżeli chodzi o bohaterów… To chyba jest jedyna rzecz, która mi się w „Gałęziste” nie do końca podobała. Karolina i Tomek – osobno bardzo sympatyczni, natomiast razem ich relacja była dla mnie odrobinę patologiczna. On zagorzały ateista, który zdradza swoją „ukochaną” na prawo i lewo „bo ma swoje potrzeby”. I ona zagorzała chrześcijanka, która chyba nie do końca ogarnia rzeczywistość i to, że jej chłopak puszcza ją kantem. Nie do końca dobrze dobrana para, która na każdym kroku, z byle powodu się kłóci. Nawet w obliczu zbliżającej się śmierci, nie potrafili do końca dojść do porozumienia. Do tego oboje wydają się być strasznie naiwni i nie dostrzegają oczywistych znaków, które ich otaczają.

Co do reszty bohaterów powieści, to ciężko cokolwiek powiedzieć. Autor raczej nie zadał sobie trudu, żeby przedstawić nam ich w jakiś większy sposób. Jest sekta czcząca dawne bóstwa. Jest dziwny Pan Andrzej, który nie wiadomo po czyjej tak naprawdę stoi stronie. I kilku znajomych ze studiów przewijających się przez strony książki, ale w gruncie rzeczy nie wnoszącej do niej nic głębszego.

Czy „Gałęziste” mi się podobało? Tak, pomimo tych kilku szczegółów dotyczących postaci, które mi przeszkadzały, to w gruncie rzeczy książka zrobiła na mnie wrażenie. Czy warto przeczytać „Gałęziste” i czy ją polecam? Oczywiście, że tak. Choćby dla samego zakończenia, które dla mnie było tak zaskakujące i niespodziewane, że dłuższą chwilę nie potrafiłam się po nim pozbierać.

Dział: Książki
niedziela, 06 październik 2019 15:27

Bramy ze złota. Złote miasto

- Zabijmy ich. – zaproponował Ulfhvatr.
Zahred drgnął, rozejrzał się. W końcu wypatrzył to, o czym musiał mówić wojownik: kilka wąskich łodzi, dłubanek z jednego pnia drzewa, sunących wzdłuż brzegu rzeki i wyciągających pozastawiane na noc sieci.
- Po co? – zapytał.
- A tak sobie, jarlu. Po prostu. – Ulfhvatr wzruszył ramionami.
- Hm, hm. A jeśli jest ich więcej?
- To zabijemy ich więcej.

Jaki jest przepis na udaną lekturę? Wyraziści bohaterowie, żywiołowa akcja i doskonale wykreowane realia powieści. Dorzućcie do tego grupę uzbrojonych po zęby wikingów i świat staje się jeszcze piękniejszy. A skoro ową grupę prowadzi nie kto inny, a Zahred we własnej osobie, to już znak, że koniecznie trzeba rezerwować parę godzin na małe tete-a-tete z książką. I oby nikt nie ośmielił się przerywać!

Drugi tom trylogii Bramy ze złota to jednocześnie piąta odsłona losów Zahreda. Cały cykl ma liczyć siedem tomów, ale Michał Gołkowski nie byłby sobą, gdyby nie wprowadził trochę zamętu. W ten sposób tom trzeci rozrósł się do trylogii. Czy czwarty okaże się tetralogią? Pożyjemy, zobaczymy. Tymczasem, w ramach krótkiego wprowadzenia – akcja każdego z tomów toczy się w innych czasach i innym miejscu. Łączy je wspólny bohater, przeklęty przez bogów, mający za sobą setki, o ile nie tysiące żyć.

Spiżowy gniew to epoka brązu i starożytne cywilizacje, a Bogowie pustyni opowiadali o początkach państwa faraonów. Bramy ze złota to już znacznie bliższe nam czasy. O ile w Świątyni na bagnach można było jedynie zorientować się, że mamy do czynienia z wczesnym średniowieczem, o tyle w Złotym mieście pada wreszcie konkretna data – rok 717.

Akcja mknie do przodu praktycznie od pierwszego rozdziału, a bohaterowie wraz z czytelnikiem przemierzają Europę od samej północy aż do tytułowego Złotego Miasta, łatwego do rozszyfrowania, jeśli dodamy do niego wspomnianą przed chwilą datę. Więcej nie spoileruję, słowo.

Pierwsze skrzypce gra, jak niemal zawsze, Zahred. Mijające tysiąclecia zmieniły go. Zdecydowanie nie jest to ten sam człowiek, którego poznaliśmy w Spiżowym gniewie, chociaż nadal pozostaje fascynującą postacią. Można odnieść wrażenie, że kolejne żywota łagodzą do pewnego stopnia jego gniew, a do głosu dochodzą oprócz ślepej furii znacznie głębsze, bardziej ludzkie uczucia. Nie zmienia to jednak faktu, że mężczyzna jest w stanie poświęcić wszystko i wszystkich, byle osiągnąć swój cel.

W równym stopniu uwagę przykuwa towarzysząca Zahredowi drużyna. Początkowo wikingowie wyglądają jedynie na nieokrzesaną zgraję zarośniętych zbirów, ale wraz z rozwojem akcji każdy z nich pokazuje swój charakterystyczny, odrębny rys. Ich odzywki i niektóre zagrania wprowadzają do fabuły humorystyczny akcent, chociaż nie ukrywam, że czasami może też zakręcić się przy nich łza.

W przeciwieństwie do poprzednich tomów, gdzie elementy fantastyczne były mocno widoczne, tym razem na pierwszy plan wysuwają się wątki historyczne. Fantastyka koncentruje się na samym Zahredzie i tym, kim naprawdę jest. I to właściwie tyle.

Podsumowując, Złote miasto to świetna kontynuacja bardzo dobrego cyklu, moim skromnym zdaniem najlepszego jak dotąd w dorobku autora. Serdecznie polecam!

Dział: Książki
piątek, 04 październik 2019 08:17

Nasi przyjaciele z Frolixa - nowość

Nasi przyjaciele z Frolixa to kolejna książka Phlipia K. Dicka wydana w „dickowskiej” serii z obrazami i rysunkami Wojtka Siudmaka. Powieść trafiła do księgarń 24 września.

Ludzie w szponach władzy, która może poznać każdą ich myśl… Czym telepatyczne Wielkie Ucho różni się od smartfonów w naszych kieszeniach?

Gdybym w latach osiemdziesiątych XX wieku, mając lat trzynaście–szesnaście, przeczytał Naszych przyjaciół z Frolixa 8, tylko bym się utwierdził w przekonaniu, że Dick znów napisał książkę o rzeczywistości, w której żyję. - z przedmowy Pawła Majki.

Willis Gram jest despotycznym oligarchą w świecie rządzonym przez zmutowanych jajogłowych. Nick Appleton to uległy robotnik, którego życie jest serią niekończących się frustracji. Do czasu, gdy obaj zakochują się w Charlotte Boyer, przebojowej kolporterce wywrotowej literatury. Wydaje się, że Nick ze swoją świeżo nabytą śmiałością nie wyjdzie z tych konkurów żywy, sprawy jednak przybierają nieoczekiwany obrót. Zaginiony przed laty przywódca rebeliantów wraca z międzygalaktycznej odysei z dziewięćdziesięciotonowym ładunkiem protoplazmy gotowej zaprowadzić nowy ład na Ziemi…

W tej wartkiej opowieści Philip K. Dick podejmuje poważne problemy społeczne, ale też zdradza coś, o co wielu nigdy by go nie podejrzewało – zaawansowany zmysł komediowy.

Philip K. Dick urodził się w 1928 r. w Chicago, lecz większą część życia spędził w Kalifornii. Krótko był studentem Uniwersytetu Kalifornijskiego. Prowadził sklep z płytami i stację radiową. Przeszedł też doświadczenia z narkotykami, które wykorzystywał w swej twórczości. Zmarł w 1982 r. Wydał kilkadziesiąt powieści, z których wiele weszło na stałe do kanonu literatury SF. Był też autorem kilku powieści realistycznych, osadzonych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku. O większości jego rówieśników uhonorowanych Nagrodą Pulitzera czy literacką Nagrodą Nobla niewielu już pamięta, on zaś ma coraz liczniejsze grono wielbicieli, a o jego książkach pisze się doktoraty…

Dział: Książki
środa, 02 październik 2019 18:27

W złotej klatce

Im dalej w nowy XX wiek, tym głośniej kobiety upominają się o swoje prawa. Czas, gdy były tylko żonami, ozdobami u boku swych mężów, powoli mija. Można się z tym nie zgadzać, można bulwersować, ale jedno jest pewne; zmiana ta jest nieunikniona. Brzmi to szumnie i dumnie, niemniej jednak, zanim kobiety przejmą stery, minie jeszcze trochę czasu. Póki co ważny jest fakt, że coraz więcej się o tym mówi i że kobiety decydują się o siebie zawalczyć.


W ciekawym i obfitującym w przygody życiu Molly Murphy także zza horyzontu nieśmiało wyglądają zmiany. Jednak sama bohaterka nie wie, czy chciałaby je wcielić w życie czy nie. Mowa rzecz jasna o Danielu Sullivanie, kapitanie policji. Ten ostatni po chwilowych niepowodzeniach, wrócił do pracy i nie ma czasu dla narzeczonej. Twierdzi, że oszczędza na dom, do którego wprowadzi Molly jako swoją żonę. Piękne to plany, ale czy tego właśnie chce nasza bohaterka? Zostanie żoną kapitana policji sprowadzi ją do roli pani domu i prawdopodobnie matki, a co z pracą detektywa i samodzielnością, do której kobieta już zdążyła przywyknąć?


Póki co jednak oświadczyn nie było, a Molly, po powrocie do zdrowia, dostaje do rozwiązania kilka spraw, które spędzają jej sen z powiek.
Po spontanicznym udziale w kobiecej paradzie młodych aktywistek, Molly poznaje kobiety, które na studiach miały wiele planów i marzeń, a gdy zostały żonami, musiały z tych marzeń zrezygnować. To właśnie w tej grupie Molly zyskuje kolejne klientki. Jedna z kobiet prosi o odnalezienie informacji o zmarłych w Chinach rodzicach misjonarzach. Druga natomiast chce sprawdzić, czy mąż ją zdradza. Niespodziewanie sprawy przybierają dramatyczny obrót. Oczywiście czujemy podskórnie, że te sprawy mają ze sobą coś wspólnego, jednak długo nie mamy pewności.


Przygody Molly jak zwykle czyta się świetnie, sama uporałam się z nimi w jeden wieczór. Urokliwy klimat początków wieku, obyczajowość zupełnie inna od nam współczesnej, interesujące detale oraz sprawne osadzenie historii w realiach epoki, wszystko to sprawia, że lektura jest przyjemna i mija nad wyraz szybko. A szkoda. Bo nabrałam wielkiej ochoty na kolejną część. Bardzo jestem ciekawa, jak potoczą się dalsze losy Molly i Daniela oraz jak ułoży się ich wspólne życie. Bycie detektywem dla Molly to już styl życia. Czy i ją dopadnie w końcu tytułowa złota klatka? A może jest szansa pogodzić te dwa życia ze sobą? Och, oby kolejna część pojawiła się jak najszybciej.


Polecam lekturę przygód panny Murphy. To jedyna taka pozycja książkowa na naszym rynku i każdy miłośnik kryminałów retro powinien się z nią zapoznać.

Dział: Książki
wtorek, 01 październik 2019 10:55

Rubinowy Książę

Cieszę się, że w moje ręce wpadł Rubinowy książę Beaty Worobiec. Ta książka zasługuje na wielki rozgłos i sławę. Fani powinni ustawiać się w kolejce i błagać autorkę o kolejną część (i oficjalnie zapisuje się do grona zakochanych w tej powieści i proszę bardzo ładnie autorkę, aby pisała szybciej drugi tom). Beata Worobiec z impetem wdarła się na listę moich ulubionych autorów i na długo tam zostanie.

Gdy mgielny wilk porywa duszę Mili do Otchłani, czwórka śmiałków postanawia wyruszyć na bohaterską misję… Wróć. Sephora, siostra porwanej, rubinowa dziedziczka bogini Lucyfere oraz ukochany Mili, heterochrom, wyrzutek społeczeństwa, podejmują się tej misji dobrowolnie. Kapitan karatorów Ollin oraz Czerwona Salamandra, legendarna złodziejka, zostają w misję ratunkową wplątani przypadkiem. Czwórka śmiałków musi stawić czoła niebezpieczeństwom i odnaleźć Rubinowego Księcia, który może im pomóc. Dodatkowo,śledzi ich Yotam Szorstkopalcy, który nie ma zamiaru się z uciekinierami cackać, a najbardziej zależy mu na schwytaniu Czerwonej Salamandry.

Ta książka jest wspaniała. Beata Worobiec stworzyła świat tak doskonały, tak dopracowany w każdym najmniejszym aspekcie, że niektórzy autorzy powinni się od niej uczyć. Żywa Ziemia, ze wszystkimi swoimi mankamentami, mitologią, historią, mieszkańcami, dziwnymi postaciami i całą tą fantastyczną otoczką zachwyca. Pomimo że nie jest to idealne miejsce do życia, to chętnie bym tam przez jakiś czas pomieszkała. Może okazałoby się, że jestem kamiennokrwistą? Beata Worobiec zdradzając po kawałku swój zamysł, odsłaniając ten przedziwny świat, zachwycała mnie coraz bardziej. Żywa Ziemia nie jest idealna, raczej jest ciężkim miejscem do życia, ale czy jest gdzieś idealnie? Jednak wszystkie elementy tego świata zasługują na poznanie i mam wielką nadzieję, że w następnej części autorka jeszcze więcej zdradzi,

Akcja w Rubinowym księciu nawet na chwilę nie zwalnia. W tej książce wciąż coś się dzieje. Zwroty akcji, nowi bohaterowie, spiski, zamachy, przebrania, romanse. Beata Worobiec tak miesza i mąci, że każda kolejna strona jest jedną, wielką, niewiadomą. Zakończenia nie sposób się domyślić, a napięcie towarzyszy czytelnikowi w czasie lektury cały czas. Bohaterowie non stop wpadają w kolejne tarapaty. Los ich nie oszczędza. Autorka nie ma litości – weźmy pod uwagę fakt, że z głównych bohaterów uczyniła wyrzutków, z licznymi wadami. Złodziejka, wiecznie zasmarkany niezdarny kapitan karatorów oraz heterochrom, który jest wyrzutkiem społeczeństwa, a ludzie boją się go nawet dotknąć. Cóż, dream team. Czytając o ich przygodach nie mogłam się nadziwić, że wciąż żyją. Nie myślcie sobie, że Rubinowy książę to powieść, gdzie pomimo wszystkich problemów, nie ma trupów. Oj, Beata Worobiec niczym George Martin zabija tych, których śmierci się nie spodziewamy i nie chcemy.

Wspomnę o najlepszym aspekcie – o klimacie i języku. Słowa, które autorka wkłada w usta bohaterów to złoto. Chichrałam się nad tą lekturą niemal cały czas. Czerwona Salamandra to mistrz ciętej riposty, a wyznania miłości, które w innych lekturach wywołują łzy? W Rubinowym księciu były tak przerysowane i dramatyczne, że owszem, pojawiły się łzy, ale śmiechu. Beata Worobiec sparodiowała i nadała nowego znaczenia scenom, które możemy znać z innych, fantastycznych książek.

Rubinowy książę jest wspaniałą lekturą, bardzo oryginalną w natłoku podobnych, które zalewają rynek czytelniczy. Mam do Was jeden apel: czytajcie, czytajcie, czytajcie! Warto, bo ta książka przeniesie Was do takiego świata, o którym nie da się zapomnieć. Jeszcze nie jedno usłyszymy o Beacie Worobiec i aż drżę na myśl o tym, co szykuje nam w kolejnej części.

Dział: Książki
wtorek, 01 październik 2019 10:49

Hawkeye #01: Odmieniony

Clint Barton czyli Hawkeye powraca w drugiej odsłonie cyklu Marvel NOW!. Przypomnę, iż poprzednia seria, której autorami byli Matt Fraction i David Aja, to bezdyskusyjnie jeden z lepszych tytułów Domu Pomysłów, o czym świadczą m.in. przyznane Nagrody Eisnera czy Harveya. Kontynuacja przygód najlepszego łucznika na świecie przeszła jednak do rąk innego scenarzysty – Jeffa Lemire’a. Faktem jest, iż również otrzymał on Eisnera oraz pracował przy takich seriach jak „Staruszek Logan” czy „Extraordinary X-Men”. Czy możemy być spokojni o utrzymanie wysokiego poziomu przygód Bartona? Przekonajmy się.

all new hawkeye 34 fl

Zacznę od tego, że Lemire prowadzi swoją opowieść dwutorowo. Początek albumu przenosi nas wprost w sam środek akcji.  Clint i Kate Bishop, działając na zlecenie S.H.I.E.L.D. włamują się do tajnej bazy Hydry. Tam muszą odnaleźć tajną broń, nad którą pracuje organizacja. Wszędzie latają strzały, złoczyńcy padają jak muchy. Akcja goni akcję. Wszystko idzie zgodnie z planem, dopóki Kate nie odkrywa w laboratorium tajemnicze inkubatory. Ku zaskoczeniu bohaterów przetrzymywane są w nich zmutowane dzieci. Dziewczyna staje przed koniecznością podjęcia decyzji, która wcale nie jest oczywista co do jej poprawności. Wspierana przez Clinta oraz słuchając głosu sumienia, postanawia uratować z pozoru bezbronne dzieci. Decyzja ta pociągnie za sobą jednak szereg komplikacji.

all new hawkeyeNa drugim torze prowadzony jest wątek przedstawiający trudne dzieciństwo Burtona. Fabuła skupia się przede wszystkim na jego relacjach ze starszym bratem Barney’em, którego mogliśmy poznać w poprzednim cyklu, w albumie „Rio Bravo”. Chłopcy już w młodym wieku przeszli bardzo wiele. Uciekli od przybranego ojca alkoholika oraz przyłączyli się do wędrownego cyrku. Tam Clint trafił pod skrzydła Swordsman, który jako pierwszy odkrył w chłopcu celne oko i łuczniczy talent.

Obie linie czasowe wzajemnie się przeplatają i uzupełniają, zaś cała historia z przeszłości pokazuje jakie decyzje i problemy miały wpływ na obecne charaktery Clinta i jego brata.

Jeff Lamire w odróżnieniu od swojego poprzednika, w swojej wizji przygód Hawkeye’a postawił bardziej na dramat, niż na akcję. Przez większość fabuły stara się zaangażować emocjonalnie czytelnika, co trzeba przyznać, wychodzi mu bardzo umiejętnie. Mogę nawet śmiało stwierdzić, że opowieść o przeszłości Burtona w pewnym momencie chwyta za serce. Oczywiście scenarzysta znajduje również miejsca na rozluźnienie i stara się kontynuować klimat znany z poprzedniej serii. Widać to szczególnie w relacjach Clinta z Kate i ich językowych docinkach.

Na wysokim poziomie stoi również oprawa graficzna, której autorem jest Ramon Perez. W zależności od danej linii czasowej jest ona zróżnicowana. Współczesna fabuła graficznie jest bardzo podobna do tej, którą pamiętamy z serii Fractiona i nawiązuje do stylistyki Davida Aji. Mamy tutaj grube kontury, prostą kreskę oraz oszczędność w kolorach. Historia z przeszłości Clinta graficznie jest całkiem odmienna. Przypomina zamgloną scenerię utkaną pastelowymi barwami. Wszystko wygląda jak sen, w którym brakuje szczegółów (widać to szczególnie w oczach bohaterów, które wyglądają jak puste, czarne oczodoły). Przyznam, że efekt ten wywołuje pewien niepokój, ale jednocześnie zachwyca.

Podsumowując, Lamire wzniósł Hawkeye’a na inny, wyższy poziom. Wybrał swoją ścieżkę na rozwój tej postaci, skupiając się bardziej na przedstawieniu tego, co ukształtowało aktualny wizerunek bohatera. Efekt tego eksperymentu fabularno-wizualny według mnie jest zadowalający. Mam nadzieje, że kolejne zeszyty przyniosą kolejne zaskoczenia i będą trzymały wysoki poziom. Choć nie jest to komiks typowo superbohaterski, fani graficznych opowieści na pewno będą zadowolenia. Dla miłośników Marvela jest to pozycja obowiązkowa.  

Dział: Komiksy
poniedziałek, 30 wrzesień 2019 23:09

Pani Dymu

Gdy osiągasz dno przeciwnik zaczyna powoli odpuszczać i wycofywać wszystkie siły. To twoja przewaga. Nagle odnajdujesz w sobie siłę, którą latami tłamszono, ale ucieczka spod władzy to dopiero początek trudnej drogi ku wyzwoleniu. Był popiół, jednak teraz wyraźnie widać dym. Gotowi, by odkryć siłę drzemiącą w Pani Dymu?

Theodosia jest prawowitą władczynią Astrei, która niegdyś była krainą spokojną i pełną magii pochodzącej z przepięknych klejnotów. Jako sześciolatka była świadkiem brutalnej śmierci swojej matki z rąk Kalovaxianów, by kolejne lata spędzić w niewoli z mianem Księżniczki popiołów. Musiała patrzeć na cierpienie swojego ludu, wtedy poprzysięgła, że zmieni ich los. Teraz gdy jest daleko od własnej ojczyzny musi stworzyć armię, z której pomocą uwolni Astreianów. Porwanie Prinza Sorena i ucieczka to początek trudnej drogi do wolności, którą według ciotki dziewczyny osiągnąć można tylko zawierając sojusz przez małżeństwo. Komu zaufać? Utracić siebie w zamian za niepewny sukces? Czy ożenek jest potrzebny?

Pani Dymu nadchodzi, a wraz z nią recenzja. Czy historia poznana w poprzednim tomie pochłonęła mnie i tym razem?

Laura Sebastian stworzyła powieść pełną dworskich intryg, niebezpieczeństwa i przygód, w których księżniczki nie potrzebują siły męskiego ramienia, by walczyć o dobro ludu. Nasza bohaterka nabiera barw z każdym porywem wiatru smagającym jej włosy. Tworzenie armii, szukanie rozwiązań, które będą najlepszym z możliwych rozwiązań, a nie jedynym, jakie posiada. Tak, ten tom mocno skupia się na postaci Theo, jej przemianie i woli walki o swoich ludzi.

Pani Dymu odznacza się świetnie skonstruowaną fabułą i napięciem, które autorka buduje od pierwszych stron. Zmienia się trochę nastrój, czuć w powietrzu nadchodzące zmiany, ale i zaciętość w dążeniu do nich. Bez problemu powracamy do wydarzeń, które urwały się wraz z końcem poprzedniego tomu. Wiemy, kto jest kim i czego możemy się spodziewać. Do czasu, aż na scenie pojawiają się kolejne postaci, które nieźle namieszają w głowach i planach.

To jedna z takich powieści, których stajemy się częścią. Obdarzamy bohaterów sympatią i liczymy na rozwiązania, które pokryją się z naszym wyobrażeniem historii. Laura Sebastian nie pozwala na chwilę oddechu. Akcja nabiera rozpędu, wydarzenia kolorów, a bohaterowie głębi, jakiej czasem brakowało mi podczas pierwszego spotkania z nimi. Pierwszoosobowa narracja podkreśla nagromadzenie emocji i otwiera nas na bohaterkę. Powieść przesycona jest intrygami, miłością i kłamstwem. Theodosia dosięga dna, by na nowo odnaleźć w sobie siłę do działania. Uczy się siebie, równocześnie walcząc o innych.

Kreacja bohaterów świetnie wpisuje się w tematykę powieści. Każdy odgrywa inną rolę, ma do zaoferowania inny charakter i jest naturalny, ale i nieprzewidywalny. To sprawia, że przez powieść się płynie, a każda postać tworzy spójną całość i daje mnóstwo przyjemności.

Jesteś miłośnikiem mocnych, charakternych kobiet? Stawiasz akcje ponad romantyzm, a może lubisz połączenie obu wątków? Pani Dymu świetnie wpisuje się w twoje gusta porywając cię w podróż, której koniec jeszcze nas zaskoczy.

Dział: Książki