październik 04, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Ram V

środa, 16 grudzień 2020 21:53

Strażnicy Galaktyki #01: Brak porozumienia

Po dość długiej przerwie wydawnictwo Egmont postanowiło ponownie zabrać nas w międzygwiezdne podróże z członkami Strażników Galaktyki. „Brak porozumienia” to pierwszy tom przygód tej drużyny, który został wydany już w ramach cyklu Marvel Now 2.0. Dom Pomysłów zmienił dotychczasowego scenarzystę serii z Braina Bendisa na Gerry’ego Duggana, który znany jest polskiemu czytelnikowi m.in. z przygód Deadpoola. Zmiana ta niesie ze sobą nie tylko nowe oczekiwania, ale również nadzieję na powiew świeżości w przygodach kosmicznych strażników. Czy odniesiono zamierzony skutek? Przekonajmy się.

Już na samym wstępie widzimy, że Duggan lubi namieszać. Tytułowy brak porozumienia dotyczy Strażników i napiętych relacji między nimi. Związane to jest m.in. z tym, iż każdy z nich znalazł się w niecodziennej i problematycznej sytuacji. Drax (nie wiadomo dlaczego) został pacyfistą i za wszelką cenę unika przemocy, Gamora skrywa przed kompanami ważną tajemnicę, a jakby tego był mało, to Groot przestał rosnąć. Jak widać, seria zaczyna się od samych zagadek.

W całym tym zamieszaniu oraz będąc na skraju rozłamu, Strażnicy muszą zrealizować bardzo ważne zlecenie od samego Grandmastera – jednego ze Starszych Wszechświata. Zadanie to kradzież cennego, tajemniczego jaja z kolekcji samego Kolekcjonera, który swoją drogą jest bratem zleceniodawcy. Prawdziwe mission impossible. W ten sposób Strażnicy Galaktyki nieświadomie wplątują się w konflikt między potężnymi istotami. W tle zaś pojawiają się kolejna tajemnica związana z Kamieniami Nieskończoności, które gdzieś przepadły.

Jak to bywa z początkami serii, podobnie i tutaj mamy sporą ilość rozpoczętych wątków. Odmienne sytuacje, w jakich znaleźli się bohaterowie, stanowią główne osie całej historii. Jednak małym minusem jest trochę fabularny chaos. Ma on związek z tym, iż pojawiają się nawiązania do wydarzeń opisanych w poprzedniej serii, która niestety nie ukazała się na polskim rynku. Chodzi m.in. o walkę Strażników z Thanosem.

Tak czy inaczej Duggan prowadzi opowieść w bardzo dobrym tempie. Akcja cały czas dynamicznie rozwija się i praktycznie nie mamy tutaj spokojnych, przegadanych momentów. Nie zabrakło również charakterystycznych dla Strażników humorystycznych scen czy fajnych ripost Rocketa. Widać, że scenarzysta świetnie się wczuł w ten klimat i mając wysoko postawioną poprzeczkę po swoim poprzedniku Bendisie czy filmowych adaptacjach, zaserwował nam sporą dawkę humoru. Pomysł z wykorzystaniem pożeracza światów Galaktusa do kradzieży był genialny.

Za oprawę graficzną albumu odpowiedzialny był przede wszystkim mało znany Aaron Kuber. Ponadto swój udział, szkicując zeszyt #8, zaznaczył Marcus To, z którego twórczością polski czytelnik mógł zapoznać się w albumie „Avengers. Impas: Atak na Pleasant Hill”. Generalnie graficznie komiks nie zaskakuje. Trochę nie pasuje mi wizualnie Gamora czy Rocket, ale to kwestia gustu.  Bardziej podobała mi się ich wersja w wykonaniu Valerio Schitiego czy Francesco Francavilli. Oprócz tego grafika stoi na dobry poziomie, a prosta i kolorowa kreska pasuje do fabuły. Bardzo ładnie prezentują się również całostronicowe kadry oraz okładki zeszytów.

Podsumowując - Gerry Duggan wykonał kawał dobrej roboty z naprawdę kosmicznym rozmachem. „Brak porozumienia”, choć to wielowątkowa historia i może być ciężko przystępna dla nowego czytelnika, jest zarazem przyjazna i lekka w odbiorze. Fabuła zbliża nas do kolejnego, dużego wydarzenia w uniwersum, dlatego warto śledzić dalsze losy Star Lorda, Gamory, Draxa, Rocketa i Groota.

 

Dział: Komiksy
środa, 16 grudzień 2020 19:41

Wigilijne opowieści

W tym roku po raz pierwszy postanowiłam przeczytać typowo świąteczną książkę. Nigdy wcześniej celowo nie sięgnęłam po tego typu literaturę – nie jestem docelowym odbiorcą romantycznych historyjek, po zwykłe obyczajówki również sięgam rzadko. Książki z zimą w tle wybieram przypadkowo i zwykle są one z działu fantastyki lub kryminału. W tym roku przeczytałam już dwie świąteczne pozycje, a jedną z nich był zbiór opowiadań „Wigilijne opowieści”, o którym krótko Wam tu opowiem.
 
Prawdę mówiąc, recenzowanie antologii znów sprawia mi kłopot. Naprawdę trudno jest oceniać coś, co składa się z kilku tak odmiennych opowieści. Nie mogę też ocenić każdego opowiadania oddzielnie, ponieważ tutaj chodzi o całokształt książki i moje odczucia w stosunku do jej pełnego obrazu. Jedne opowiadania podobały mi się mniej, drugie bardziej, ale całość wypada zdecydowanie na plus.
 
„Wigilijne opowieści” to zbiór 12 opowiadań napisanych przez dwunastu różnych autorów i okraszony dwunastoma przepisami świątecznymi. Podoba mi się to, że opowiadania można sobie dawkować. Każde jest inne, w żaden sposób nie łączą się ze sobą (ich wspólnym mianownikiem jest tylko świąteczny klimat), przez co możemy każdego dnia czytać nową historię, nawet zapominając, co działo się na wcześniejszych kartach. Ale nie tak łatwo jest zapomnieć. Niektóre rozdziały przyprawiają o gęsią skórkę lub mrożą krew w żyłach, inne zmuszają do myślenia, do zastanowienia się nad swoim życiem.
 
Podobało mi się, że przynajmniej dwa z tych dwunastu opowiadań pokazuje nam rys historyczny świąt. Opowieść Martyny Raduchowskiej pokazuje nam dawne obrządki, jakie były wykonywane w Wigilię Bożego Narodzenia, a historia napisana przez Katarzynę Berenikę Miszczuk przybliża nam postać Świętego Mikołaja. Ale nie tylko te dwie pisarki postanowiły nauczyć nas czegoś przez zabawę, inni autorzy również zamieścili ważne przekazy w swoich małych dziełach, przez co „Wigilijne opowieści” są naprawdę wartościową książką.
 
Chociaż opowiadania czyta się lekko, nie można do końca powiedzieć, że nastrajają świątecznie. Choć czuć, że każdy autor pisał dla nas od serca, to nie są to typowe lekkie, romantyczne opowiastki. Spotykamy się tutaj kilkukrotnie z problemami rodzinnymi, jednak nie otrzymujemy końcowego pojednania bohaterów, jak to zwykle bywa w filmach, jednak zostajemy przepełnieni nadzieją, że przyszłość okaże się dla nich dobra i łaskawa. Aczkolwiek nie mamy tej pewności. Antologia nie pokazuje nam cukierkowego świata, tylko przedstawia go takim, jakim jest. Magia świąt nie przychodzi znienacka – tworzy ją każdy z nas.
 
Tym, co mi się niezmiernie podobało, były przepisy. Każdy z autorów podzielił się przepisem na potrawę świąteczną, jakiś deser lub coś mocniejszego, jak ajerkoniak. A że uwielbiam piec i gotować, już nie mogę się doczekać, aż wypróbuję te przepisy we własnej kuchni. Ten mały dodatek sprawił, że książka urosła w moich oczach, dlatego też dostała wyższą ocenę.
 
Opowiadania czyta się bardzo szybko - mimo ponad 400 stron, można je przeczytać w jedno popołudnie, choć ja sobie podzieliłam tę przyjemność na cztery wieczory. Początkowo uważałam, że książkę przeczytam raz i później będzie się jedynie kurzyła na regale lub oddam ją do biblioteki – och, jak bardzo się myliłam. Mam zamiar wracać do tej antologii co jakiś czas, a na razie, jeszcze przed świętami zamierzam puścić ją w obieg wśród mojej rodziny. Wiem, że im też się spodoba. Uważam, że jeśli tak jak ja, nie lubicie cukierkowego świata i mnóstwa wątków romantycznych, to „Wigilijne opowieści” są idealną, niewymagającą lekturą na świąteczny czas.
Dział: Książki

Zima sprzyja zbrodni? Z pewnością stanowi dla niej niezwykle efektowną scenerię, co autorzy literatury z dreszczykiem skrzętnie wykorzystują. Poniżej pięć powieści kryminalnych, w których skuty lodem i spowity śniegiem krajobraz stanowi nie tylko tło akcji, ale niemal jej uczestnika.

Dział: Felietony

Ciemne, mroźne wieczory to idealna pora na lektury, które obudzą w Was uczucie niepokoju, a następnie przyprawią o ciarki strachu. Kiedy za oknem panują ciemności i szaleje ulewa bądź śnieżyca, tym bardziej smakuje powieść czytana w ciepłym, przytulnym fotelu. Nawet, a może zwłaszcza gdy opowiada ona o skrywanych tajemnicach i meandrach niespokojnej, mrocznej ludzkiej natury.

Poniżej znajdziecie zestawienie dziesięciu kryminałów i thrillerów, po które warto sięgnąć zwłaszcza teraz, gdy dzień jest coraz krótszy, a mrok zapada błyskawicznie. Tylko bądźcie gotowi na to, że trudno będzie się Wam od nich oderwać.

Dział: Felietony
niedziela, 06 grudzień 2020 17:31

Alicja w krainie słów

 

Niezwykle szybka, szalona gra słowna doskonała na imprezy.  

Alicja w Krainie Czarów to niezwykle popularna, uwielbiana przez pokolenia historia, która doczekała się również wielu doskonałych wariacji, które nie zawsze mają wiele wspólnego z oryginałem. Jednak zarówno dzieci, jak i dorośli, z przyjemnością sięgają po kolejne książki, filmy i gry (zarówno z prądem, jak i bez) rodem z „Wonderland’u”. Jedną z takich gier jest właśnie „Alicja w krainie słów”. 

 

Liczba graczy: 3-8 

Wiek: 10+ 

Czas gry: 25 minut

 

Zarys fabuły

Gracze wcielają się w postacie z baśni o Alicji w Krainie Czarów, którzy zostali zaproszeni na herbatkę u Królowej Kier. Są tam wszyscy: Alicja, Szalony Kapelusznik, Kot z Cheshire, Biały Królik i tak dalej. Jak wiadomo, sławna królowa specjalizuje się w wymyślaniu dziwacznych zasad. Na szczęście nasi bohaterowie również dysponują swoimi specjalnymi mocami i być może uda im się przetrwać do końca podwieczorku… 

Strona wizualna 

Gra ma bardzo ładną szatę graficzną jest śliczna i kolorowana, a jednocześnie, jak na Krainę Czarów przystało, odrobinę zwariowana. Jej elementy zostały solidnie wykonane, a rozgrywkę urozmaica wyjątkowy, grający imbryczek. Dołączona do pudełka instrukcja jest przejrzysta i dobrze poukładana, więc nie trudno zrozumieć nawet te bardziej skomplikowane, występujące w trudniejszym wariancie, zasady gry.  

Na czym polega rozgrywka?

Gracze losują swoje postacie, które mają specjalne umiejętności. Jeden z nich jednak zawsze musi otrzymać kartę gospodyni, czyli Królowej Kier. Rozgrywka toczy się przez liczbę tur odpowiadającą ilości graczy. W każdej z nich zawodnicy wymieniają się postaciami zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Pierwszy gracz losuje dwie karty tematów, a potem wybiera jedną z nich, a drugą odrzuca. Zadaniem uczestników, będzie wymyślanie słów, które kojarzą się z danym tematem. Zabronione jest jednak używanie liter, które zostały odsłonięte na początku rozgrywki z kolorowych talii. Czas na wypowiedź ograniczony jest muzyczką grającą z imbryka. Jeżeli ktoś nie wymyśli swojego słowa, poda błędne, zawierające zakazane litery lub powtórzy takie, które już padło, odpada z danej tury. Graczom przyznawane są punkty w zależności od tego, jak długo uda im się przetrwać na herbatce. 

Wrażenia

Rozgrywka toczy się dynamicznie, ale wbrew pozorom jest bardzo wymagająca. Wcale niełatwo jest wymyślić tak wiele słów na jeden temat, szczególnie gdy nie mogą zawierać wskazanych liter. Zazwyczaj to właśnie słowa z tymi literami przychodzą nam od razu do głowy. Gdy do tego trzeba spamiętać umiejętności specjalne postaci, stajemy przed nie lada wyzwaniem. 

Oprócz ślicznej szaty graficznej miłym akcentem gry jest nucący wesołą melodyjkę imbryczek. Szczególne dla młodszych graczy będzie stanowił fantastyczne urozmaicenie. Twórcy gry zadbali również o oznaczenie kart z tematami, wybierając te lepiej nadające się dla młodszych graczy. To moim zdaniem świetna inicjatywa. 

Podsumowanie

„Alicja w krainie słów” to ciekawa, wzbudzająca chęć współzawodnictwa i niezwykle dynamiczna gra rodzinna. Sprawdzi się jednak również podczas towarzyskich spotkań. Myślę, że tytuł ten może być idealnym prezentem pod choinkę. Polecam! Rozgrywka jest fantastyczna! 

Dział: Gry bez prądu
czwartek, 26 listopad 2020 21:37

Chirurg

Z kryminałami u mnie bywa różnie. Jak mnie złapie bakcyl, będę czytała jeden za drugim, aż zacznę śnić przerażające koszmary i wtedy zrobię przerwę na długi, długi czas. I kiedy dostałam "Chirurga", byłam w trakcie ciągu kryminalnego, ale doszło do przesytu, dlatego "Chirurg" musiał swoje odczekać. Z jednej strony źle – bo przecież miał swój termin premiery, z drugiej jednak strony uważam, że po wielkim boomie, dobrze jest odświeżyć książkę, która gdzieś tam mogła przepaść w czeluści nowo wydanych. A zatem przeczytałam po kilku miesiącach. I teraz przychodzę ze swoimi wrażeniami, gorącymi niczym ciepłe bułeczki prosto z piekarni.
 
Jest ciepły dzień, Martynka właśnie obchodzi swoje dwunaste urodziny. W prezencie otrzymała wymarzonego króliczka. Rodzina szykuje przyjęcie dla dziewczynki. Tort już czeka. Trzeba tylko nakarmić zwierzątko, w tym celu – bo po trawkę, wybiera się Martynka na pobliską łąkę. Nigdy już nie wraca. Zostaje zamordowana, a jej zwłoki okaleczone. Co najbardziej jest przerażające, ciało zostało pozbawione części intymnych. Jak można zrozumieć – morderstwo było na tle seksualnym.
 
Ważną kwestią jest, że wydarzenia dzieją się na początku lat 80. minionego wieku. Czyli jeszcze władzę sprawuje Milicja, a służby SB, działają prężnie. Czy aktualna sytuacja w kraju ma jakieś odniesienie do wydarzenia, do którego doszło tego feralnego popołudnia?
 
Do sprawy zostają przydzieleni najlepsi Poznańscy funkcjonariusze – których określenie, pamiętałam, ale zapomniałam w ferworze emocji. W każdym razie Dagmara zwana Zbójem, Freddy i Harry. To oni będą zajmowali się sprawą mordercy, któremu zostaje nadana nazwa – chirurg. Ponieważ z precyzją odcinał fragmenty ciała ofiar. Tropy wskazują na mężczyznę, który morduje, a później okalecza. Podejrzanych jest sporo – zadziwiające, jakie preferencje seksualne można było odkryć u dosyć sporej grupy mężczyzn. Nekrofilia wydaje się obrzydliwa, a jednak znaleźli się zafascynowani obcowaniem ze zwłokami – mnie już od samego pisania i wyobrażania tego robi się niedobrze.
 
Działania milicji idą dosyć topornie, bo za każdym razem kiedy już się wydaje, że złapany trop jest tym właściwym, okazuje się błędnym. I można by powiedzieć, on jest tak blisko, a nikt nie może dostrzec, że to ta osoba. Kluczymy więc razem z naszymi przedstawicielami władzy po Naramowicach a dokładniej okolicy cmentarza, jak i po samym cmentarzu. Atmosfera robi się lekko upiorna, ale naszego chirurga fanatyka nigdzie nie widać.
'
Akcja książki dzieje się, jak wspomniałam, mniej więcej po roku 82' (niech mnie ktoś poprawi, jeśli pomyliłam datę). W każdym razie możemy się idealnie wczuć w klimat minionego ustroju, który był nieco osobliwy. Mnie uderzyło tylko, że tutaj autor stworzył dosyć pozytywny obraz Milicji, która u większości, kojarzy się bardzo negatywnie. A tutaj proszę, poza dosyć rozwiązłym stylem życia, chlaniem wódki na ogarnięcie umysłu. Wydawało się, zupełnie w porządku. Mnie się ten klimat bardzo spodobał, a czy oddał rzeczywistość działania służb w tamtych czasach? Nie mam zielonego pojęcia.
 
Byłam zbyt zaaferowana poszukiwaniem mordercy z upodobaniami do krojenia zwłok, który to odczuwał przy tej czynności ogromne podniecenie. W pewnym momencie miałam wrażenie, że podejrzewam już każdego. Miałam kompletny mętlik w głowie. Autor wodzi czytelnika za nos, odsłania kawałek z układanki – bo co jakiś czas, mamy wgląd, w to, co dzieje się z naszym szaleńcem, jakie ma motywy i co się z nim dzieje podczas tej paranoicznej akcji polowania na ofiarę.

Dla mnie każdy był podejrzany, nie chcę zbyt wiele zdradzać, kim są ci ludzie, ponieważ układanka jest o wiele bardziej złożona, niż sobie z początku możemy wyobrazić. Mnie ta książka kompletnie pochłonęła, byłam w tej akcji całą sobą, No i właśnie, ogromne brawo za odwzorowanie tego charakterystycznego klimatu lat 80., ten brak nowoczesności, trudności ze zbieraniem dowodów i informacji. Kolejna sprawa to portret mordercy, tych wszystkich podejrzanych, którzy naprawdę byli dziwni i jak dla mnie, co druga osoba zaczynała pasować do tego, kogo szukaliśmy. Zakończenie, jest bardziej złożone niż z początku się wydaje. Autor bardzo sprytnie mami czytelnika, podsuwa wskazówki, by za chwilę udowodnić, że zostaliśmy wywiedzeni w pole. Dlatego na samym końcu, nic nie jest takie, jak może się wydawać.
 
Książkę mogę szczerze i od serca polecić, chociaż nie należy do łatwych, bo tutaj nie samo morderstwo przeraża. I odkrywanie tych wszystkich złożonych wątków, które ukazują mroczne strony człowieka, chyba są najbardziej przerażające. Warto przeczytać.
 
Dział: Książki
czwartek, 26 listopad 2020 07:50

Magiczny ekspres

Podróże magicznymi pociągami to jeden z elementów pojawiających się co pewien czas w powieściach i filmach dla dzieci i młodzieży. Jednym z takich magicznych pociągów uczniowie Hogwartu co roku dostają się do swojej szkoły, a dzięki Ekspresowi Polarnemu pewien chłopiec odzyskał wiarę w moc Bożego Narodzenia. Teraz pojawił się na scenie inny niezwykły skład - Magiczny Ekspres, będący nie tyle środkiem lokomocji, co szkołą dla nastolatków obdarzonych wybitnym potencjałem i talentami. 
 
Życie trzynastoletniej Flinn Nachtigall nie jest usłane różami. Dziewczyna mieszka z matką i czterema przyrodnimi braćmi w obskurnym, położonym na uboczu domu gdzieś na niemieckiej prowincji. W szkole jest outsiderką, w domu czuje się nierozumiana i odstawiona na bok przez wiecznie zagniewaną, jakby pogrążoną we własnym świecie matkę. Jedyną osobą, która naprawdę troszczy się o Flinn i która jest dla niej całym światem, jest jej starszy o dwa lata brat, Jonte. A właściwie był, ponieważ pewnej nocy chłopak niespodziewanie zniknął. Policja nigdy nie wpadła na jego ślad, nie wiadomo, co się z nim stało. Jedynym tropem, jaki po nim pozostał, to pocztówka, którą wysłał siostrze kilka dni po zniknięciu. Pocztówka z wizerunkiem pięknego, majestatycznego pociągu. Problem w tym, że ów pociąg jest widoczny jedynie dla Flinn, wszyscy pozostali widzą na kartce papieru jedynie starą drezynę. Dlaczego? 
 
Flinn jest przekonana, że zniknięcie Jontego ma związek ze starym, opuszczonym dworcem, dlatego często spędza tam czas, by nie ominąć jakiejś potencjalnej wskazówki. Pewnej nocy jednak nie jest na stacji sama - dostrzega białą, rozmazaną postać, a tuż po chwili na zdezelowane tory wjeżdża potężny, majestatyczny pociąg. Taki sam, jak na pocztówce od jej brata! Nie namyślając się długo, Flinn wskakuje do jednego z wagonów i odkrywa, że niezwykły ekspres jest tak naprawdę szkołą dla uzdolnionych i nietuzinkowych dzieci. Tyle tylko, że ona sama nie posiada biletu, dzięki któremu mogłaby w niej zostać, a samego Jontego nie ma wśród uczniów, mimo że na pewno był wcześniej na pokładzie pociągu... 
 
Wszelkie magiczne szkoły mają w sobie niezwykły urok. Które dziecko, zamiast matematyki nie wolałoby uczyć się takich przedmiotów jak „bohaterstwo”, „strategia i pewność siebie” czy „sporty walki”? Uczniowie nie uczą się zaklęć czy magii w tradycyjnym jej słowa znaczeniu. Wprawdzie otaczają ich sprzęty napędzane magiczną technologią, ale oni sami uczą się raczej wzmacniać swoje talenty i mocne strony, aby to w nich osiągnąć w przyszłości sukces.  
 
Dorosły czytelnik dostrzeże kilka typowych schematów, zgodnie z którymi główna bohaterka z czasem odkrywa pewną tajemnicę z przeszłości jej rodziny, dzięki której okazuje się kimś wyjątkowym, a także znajduje grono przyjaciół, którzy na pozór są outsiderami wśród szkolnej społeczności, ale ostatecznie okazują się prawdziwymi bohaterami. Można by się również zastanowić nad tym, dlaczego Flinn od początku nie wyjawia nauczycielom w pociągu swoich prawdziwych intencji, ponieważ tak postąpiłby prawdopodobnie każdy z nas i oszczędziłoby to wielu perturbacji. Mamy jednak przed sobą książkę dla młodszych czytelników i nie sądzę, by przeszkadzało im to w czerpaniu przyjemności z lektury. Znajdą w niej bowiem przygody, sympatycznych bohaterów, z którymi mogą się utożsamić oraz potężną dawkę tajemnic i niesamowitości. 
 
Magiczny Ekspres to obiecujący pierwszy tom serii, która ma szansę podbić serca wszystkich młodych miłośników fantastycznych opowieści. Czekam na drugi tom, a Was zachęcam do sięgnięcia po pierwszy. 

 

Dział: Książki
poniedziałek, 23 listopad 2020 18:31

Zbigniew Kasprzak "Kas" w rozmowie z Secretum

Zbigniew Kasprzak − polski rysownik komiksów. Od początku lat 90. XX w. mieszka w Belgii, gdzie tworzy pod pseudonimem Kas. Jest współautorem serii komiksowych Yans oraz Halloween Blues, obecnie współpracuje z wydawnictwem Le Lombard.

Dział: Wywiady

Na jesień 2020 Wydawnictwo Insignis przygotowało aż trzy nowe oficjalne tytuły FORTNITE’a! 

Dział: Z prądem
poniedziałek, 23 listopad 2020 15:07

Płacz

Marta Kisiel jest autorką kultową, dowiedziałam się o tym kilka lat temu na Targach w Krakowie, gdy ustawiały się do niej dosłownie tłumy, a stada fanów chciały ją nosić na rękach. Wówczas jej książki były łakomym kąskiem, nakłady się rozchodziły. Zabłąkane na allegro egzemplarze chodziły w bajońskich kwotach, więc gdy coś wznowiono znajomi życzliwie radzili, bym nie zastanawiała się, bym kupowała, bo warto. Ja miałam wiele obaw, bo nie lubię książek, w których autor zakłada, że oczaruje mnie swoimi żartami, to rzadko na mnie działa. Zwykle żenuje, niż bawi, ale już tyle osób mnie namawiało, że w końcu stwierdziłam, a co mi szkodzi. Najwyżej mi się nie spodoba i będę wytykała znajomym, jak mają kiepski gust. Akurat to ja się myliłam, książki Marty Kisiel mnie kupiły i to nazwisko miało pojawić się na liście moich polowań. I w tym roku, na wiosnę pojawiła się nowa powieść.

„Płacz” to trzeci tom Opowieści wrocławskich, pierwszy tom „Toń” czytałam dosyć dawno temu, nie pamiętam dokładnie, ale pamiętam ciało wypływające nad ranem i to, że mi się podobało. „Nomen omen” kupiłam, bo znajomi mnie katowali, ale jeszcze nie czytałam i dopiero teraz pisząc ten tekst, orientuję się, że to cykl, ale można dobrze się bawić bez znajomości tomów wcześniejszych. To kontynuacja losów sióstr Stern, cudowna wariacja na temat Mojr, który to powoli zaczyna mnie coraz bardziej interesować, a od czasu bajki „Herkules” Mojry mnie fascynują. W „Płaczu” przeplatają się różne historie i chociaż ciężko kojarzyć wojnę z humorem, ból i łzy z czymś przyjemnym, to jednak Marta Kisiel ma niezwykle sprawne pióro i niesamowicie mi imponuje jej styl, dystans, sarkazm. Majstersztyk.

Spotkałam się z mieszkańcami ulicy Lipowej 5, dopiero czytając „Toń” i uważam, że chociaż „Płacz” jest książką przesyconą większą dozą dramaturgii, zagubieni ludzie, zestawieni z zagubioną łyżeczką, tu losy sióstr, tu wielka historia, to jednak moim zdaniem to nowe oblicze Marty Kisiel jest frapujące i niezwykłe, że czego nie tknie, to zamieni w świetną powieść. Muszę się teraz zabrać koniecznie za „Nomen omen”, bo chyba chcę sobie to wszystko dopełnić.

Mam nadzieję, że wtedy będę Wam mogła zaktualizować informację o tym, w jakiej kolejności czytać i czy ma to znaczenie? Dajcie się porwać powieściom Marty Kisiel, jako że ja pierwszy raz sięgnęłam po jej powieści właśnie na jesieni, to dla mnie ta pora roku jest idealna do wejścia do świata tajemnic, inteligentnego humoru. Bardzo polecam.

Dział: Książki