kwiecień 19, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Mój pierwszy komiks 5

poniedziałek, 23 wrzesień 2019 22:08

Deadly Class. T. 2: 1988 Dzieci Czarnej Dziury

Tom pierwszy „Deadly Class” był prawdziwą bombą. Tak przynajmniej myślałam do momentu, w którym zakończyłam kontynuację historii o zaburzonych nastolatkach-zabójcach. „Deadly Class, tom 2: Dzieci czarnej dziury” to stos lasek dynamitu, które stopniowo są odpalane i niespodziewanie wybuchają, raz za razem, zaskakując czytelnika i budząc w nim pełną gamę emocji – od uśmiechu rozbawienia, po poruszenie, aż do obrzydzenia i strachu…

Drugi tom „Deadly Class” jest taki fenomenalny z kilku względów. Wątki z pierwszego tomu są przemyślanie rozwijane, a jednocześnie lepiej poznajemy przeszłość bohaterów – tutaj szczególnie głównego protagonisty Marcusa i Marii. Dostajemy również sporo gratisów w postaci myśli innych bohaterów, jak choćby cynicznej Sayi, która – co tu dużo pisać – jest zdecydowanie najbardziej tajemniczą postacią serii i jednocześnie moją ulubioną bohaterką. Nie można również zapomnieć o popkulturowych smaczkach z lat 80., które wręcz wylewają się z treści. Uwielbiam takie klimaty i myślę, że każdy miłośnik takich elementów, się zakocha w tej serii – szczególnie, jeśli ma ochotę na znacznie mroczniejszą odsłonę społeczności widzianej w serialu „Stranger Things”, czy też ekranizacji „To” Stephena Kinga. W „Deadly Class” nie brakuje psychopatów oraz krwi, ale jest i miejsce na dramat, problemy nastolatków (również te zwyczajniejsze jak depresja) oraz… humor. Całkiem sporo humoru, choć miejscami dość obrzydliwego. Największą zaletą „Deadly Class” jest jednak jej dziwaczna autentyczność, która pomiędzy całą tą makabrą, przyprawioną narkotykami i tragediami, tańczy przed czytelnikiem…

Kapitalne są również ilustracje Wesa Craiga, w których jestem równie zakochana, jak w postaci Sayi. Twarze bohaterów przepełnione są prawdziwymi uczuciami, a jednocześnie kryje się w nich mnóstwo sekretów – myślę, że właśnie te kreacje bohaterów mają równie ogromny wpływ na swoistą naturalność cyklu. Tło także jest fenomenalne – w klatkach można wyłapać trendy z lat 80., rodem z amerykańskich filmów. Muszę również tutaj dodać, że polskie wydanie tutaj również w kwestii tła się popisało, bo np. napis na pewnej paczce jest ładnie napisany w naszym języku. Takie dopracowanie to dla mnie po prostu kosmos! Kosmiczne są również barwy, które wspaniale dopełniają całości i dodając jeszcze więcej mocy treści, rysunkom i ogólnie całej serii.

Przy lekturze „Deadly Class, tom 2: Dzieci czarnej dziury” nie można narzekać na nudę. Wiele się tutaj dzieje, wiele poznajemy i… wiele dalibyśmy, aby otrzymać jeszcze więcej treści. Komiks urywa się w jednym z najciekawszych momentów, co jest zarówno koszmarnym zagraniem (do diabła z Wami, autorzy!), jak i fantastyczną zapowiedzią kolejnego tomu. Pierwsza część była bombą, druga to stos dynamitu, a trzecia – no cóż – zapowiada się na prawdziwą atomówkę. Polecam z całego serducha.

P.S. Pnownie na końcu opublikowano warianty okładek oraz plakatów do serii. Non Stop Comics, apeluję w swoim i czytelników imieniu, by został wydany jakiś plakatowy dodatek do serii!

Dział: Komiksy
poniedziałek, 01 lipiec 2019 15:00

The Goon. Kolekcja, tom 2

Znacie już Zbira? Jeśli nie, najwyższa pora to zmienić. Zwłaszcza że okazja jest ku temu nie lada – Wydawnictwo Non Stop Comics wznowiło komiksy z serii The Goon w kolekcjonerskim, zbiorowym wydaniu. Drugi tom właśnie za mną. I wiecie co? Jest jeszcze lepszy niż poprzedni.

W ramach krótkiego wprowadzenia, bądź też przypomnienia. Tytułowy Zbir trzyma twardą ręką pewne miasteczko. Oficjalnie jest prawą ręką i siepaczem niejakiego Labrazzio, w rzeczywistości samodzielnie sprawuje rządy i jednocześnie wymierza sprawiedliwość. Bądź też sprawia innym łupnia dla samej radości, jaką daje porządne mordobicie. Jego wiernym kompanem jest psychopatyczny Franky, lubujący się w „sprzedawaniu kos” pod żebro bądź prosto w oko. Razem stanowią duet, na który nie ma mocnych.

Tym razem Zbirowi przyjdzie zmierzyć się z nowymi przeciwnikami. Walka z Bezimiennym Kapłanem Zombie i jego armią to już niemalże przeszłość, a tłuczenie zombiaków wydaje się z perspektywy czasu przyjemną rozrywką. Miasto opanowują bowiem nowe monstra. Nieoczekiwanie zjawia się także tajemnicza cygańska czarownica, dzięki której czytelnik może poznać wreszcie bliżej tajemniczą Bellę, która przed laty złamała serce Zbira i sprawiła, że stał się on tym, kim jest obecnie.

Drugi tom składa się z siedmiu historii, opowiadania oraz szkicowników do trzech z zawartych tu zeszytów. Wszystko to jest okraszone albo słowem wstępu autora, albo też (jak w przypadku szkicowników) jego komentarzami. Najbardziej spodobały mi się opowieści zawarte w Paskudnych skłonnościach, Chinatown i Tajemnicy Pana Wiskera oraz w Cnocie i jej ponurych konsekwencjach. Są one nie tylko przesiąknięte charakterystycznym „zbirowatym” klimatem miasteczka toczonego od środka przez zgniliznę (moralną i tę bardziej dosłowną), ale też mają w sobie nutę goryczy, czasem pewnej nostalgii. Są też momenty, gdy człowieka aż ściska coś w środku. Co nie zmienia faktu, że już dwie strony później może się popluć ze śmiechu.

Już przy okazji pierwszego tomu wspominałam, że mimo mojej fascynacji Zbirem, zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to komiks, który każdemu przypadnie do gustu. Dla Erica Powella nie ma właściwie ani rzeczy świętych, ani tematów tabu. Absurd i groteska przeplatają się tu z brutalnością i grozą, a wszystko to mocno okraszone tryskającą krwią i latającymi flakami. Wśród pozornie normalnych mieszkańców miasteczka, przechadzają się istoty rodem z koszmarów, ożywione trupy i zwyrodniali degeneraci. Mamy tu gangsterskie porachunki, ale i czarną magię w jej najgorszym wydaniu.

Jestem pozytywnie zaskoczona. Drugi tom okazał się jeszcze lepszy niż pierwszy, mroczniejszy, brutalniejszy, ale i z głębszym przesłaniem. Fani Zbira będą zachwyceni, bez dwóch zdań.

Dział: Komiksy
poniedziałek, 11 marzec 2019 21:50

"Relax" - zapowiedź

Relax - wspomnienia komiksowego dzieciństwa

„Relax” to najważniejsze pismo w historii polskiego komiksu. Ukazywało się w latach 1976–1981 i ukształtowało całe pokolenie miłośników opowieści obrazkowych. Wydawnictwo Egmont 13 marca br. wyda już trzeci tom – prezentujący wyselekcjonowane prace artystów z kultowego pisma – Relax. Antologia opowieści rysunkowych.

Magazyn „Relax” był pierwszym po wojnie pismem poświęconym wyłącznie komiksom. Przedstawiane były w nim komiksy o rozmaitej tematyce – humorystyczne, fantastyczne, wojenne, historyczne. Zdawałem sobie sprawę ze znaczenia „Relaxu” w skali międzynarodowej. (…) Moją ambicją było stworzenie pierwszego prawdziwego magazynu komiksowego w naszej części Europy. I to się udało – mówi Grzegorz Rosiński, rysownik m.in. Thorgala, ówczesny kierownik artystyczny pisma. Na jego łamach publikowali najważniejsi polscy rysownicy, których komiksy są czytane do dziś.  W trzecim albumie znajdziemy prace Janusza Christy, Grzegorza Rosińskiego, Marka Szyszko, Jerzego Wróblewskiego, Witolda Parzydło, Szymona Kobylińskiego i Zbigniewa Wójcickiego.

Dział: Komiksy
niedziela, 03 luty 2019 08:45

The Goon. Kolekcja, tom 1

Zbir jaki jest, każdy widzi. Kwadratowa, poorana bliznami gęba, monstrualne łapy i nieodłączny, nasunięty na oczy kaszkiet sprawiają, że nie sposób pomylić go z nikim innym. Fani komiksu znają go od dawna, ja nawiązałam znajomość dopiero przy okazji zbiorowego wydania poświęconych mi komiksów. I powiem Wam, że takich spotkań szybko się nie zapomina.

Krótkie wprowadzenie dla niezorientowanych w temacie – tytułowy zbir (z angielskiego Goon właśnie) trzyma w ryzach pewne amerykańskie miasteczko. Niemal całe, bowiem ulica Samotna to terytorium Bezimiennego Kapłana Zombie i jego popleczników. Od lat próbuje on pozbyć się Zbira, by zawładnąć całym miastem i stworzyć niepokonaną i nieumarłą rodzinę przestępczą. Z marnym jak dotąd skutkiem.

Nieodłącznym towarzyszem Zbira jest Franky, pałętający mu się pod nogami psychopata, którego receptą na każdy problem jest „kosa w oko”. Razem tworzą duet, na który nie ma mocnych. Nieważne, czy na drodze stają im ludzie, zombie, wampiry czy demony.

Niniejsze wydanie to zbiór czterech tytułów, z których każdy składa się z kilku rozdziałów. Są wśród nich: Brudna robota, Do bani z tym wszystkim, Moje zabójcze dzieciństwo (i inne smętne bajdurzenia) oraz Totalna ruina. Zostały zebrane chronologicznie, co pozwala prześledzić, jak zmieniała się kreska i styl Powella. Sam autor we wstępie zaznaczył, że nie poleca rozpoczynać znajomości z nim od pierwszych zeszytów, ponieważ w porównaniu z kolejnymi „zebrane tu historie to syf”. Śmiem polemizować, ale dobrze pokazuje to stosunek autora do własnego dzieła – całkowicie brak mu zadęcia i nie podejmuje nawet prób udowadniania, że tworząc Zbira miał na myśli coś więcej poza czystą rozrywką.

Zebrane tu komiksy są tak mocno niepoprawne politycznie, tak brutalne i tak absurdalne, że prawdopodobnie trudno byłoby Powellowi przebić się z nimi, gdyby rozpoczynał ich wydawanie dopiero teraz, w czasach do bólu przerysowanej wymaganej od każdego poprawności (swoją drogą, pierwsze zeszyty wydawał własnym sumptem i dopiero ich sukces sprawił, że zainteresowało się nimi wydawnictwo Dark Horse). Zbir i Franky biją, mordują i nie oszczędzają nikogo. Nieważne, czy mowa o prawdziwych zakapiorach, dawnych kumplach, stworach rodem z horroru, czy też staruszkach lub dzieciach podejrzanych o opętanie przez demony.

Całość została okraszona komentarzami m.in. samego Powella, a także Williama Stouta czy Franka Cho. Nie zabrakło bogatego szkicownika, w którym można obejrzeć, jak powstawały poszczególne sceny. Dodatkowo dobre wrażenie robi duży format i twarda oprawa z obwolutą.

Podsumowując, The Goon to niebanalne i niekonwencjonalne połączenie tradycyjnej amerykańskiej gangsterki z elementami horroru. Nie każdemu przypadnie do gustu, ale warto choćby spróbować, czy takie klimaty będą Wam odpowiadać. Mimo początkowego sceptycyzmu, już po kilku zeszytach wpadłam po uszy i będę z niecierpliwością wypatrywać drugiego tomu.

Dział: Komiksy

„Hergé miał na moje dzieło ten sam wpływ co Disney. Dla mnie jest on kimś więcej niż rysownikiem komiksów. U niego istnieje wymiar polityczny i satyryczny”.

Andy Warhol

Tintin kończy 90 lat. Od 10 stycznia 1929 roku, kiedy to słynny reporter i jego nieodłączny pies Miluś wsiedli do pociągu, by wyruszyć do kraju Sowietów, ich przygody spod ręki belgijskiego artysty Hergé’a nie straciły na aktualności. Dziś Sowieci przenieśli się wprawdzie do historii, niemniej jednak perypetie Tintina nadal pasjonują: są wznawiane częściej niż kiedykolwiek, inspirują artystów, pisarzy, producentów i reżyserów. W polskiej wersji językowej pierwsze dwa albumy wydał Egmont Polska w 1994 roku. Dzisiaj jest już w sprzedaży cała, licząca 24 tomy seria.

Dział: Komiksy
piątek, 23 listopad 2018 14:13

Grass Kings

Podobno prawo gwarantuje bezpieczeństwo, a życie poza nim tylko kłopoty. Ludzie starają się wierzyć w cokolwiek, jednak gdy wyłamujesz się poza ogólnie przyjęte normy, stajesz się wrogiem społecznym. Czy możesz oczekiwać bezpieczeństwa?

Trzej bracia, każdy z inną życiową historią, wszyscy na swój sposób radzący sobie z życiem. Łączą ich więzy krwi i Królestwo traw. Miejsce, w którym wraz z innymi żyją ponad prawem i tworzą zgraną i oddaną sobie społeczność. Najstarszy z braci, który do tej pory władał królestwem, stanął oko w oko z tragedią, gdy kilka lat temu zginęła jego córka. Teraz będzie miał szanse odmienić swój los, gdy do Królestwa traw przypływa wpław młoda kobieta. Czy udzielając schronienia nieznajomej, nie narazi siebie i innych mieszkańców? Kim jest nieznajoma? Jakie tajemnice kryją się wśród traw?

Gdy zegar nieustannie tyka i przybywa mi lat, nie zmienia się tylko miłość do czytania. Moja fascynacja przeróżnymi opowieściami często zahaczała również o komiksy, których treść dorastała wraz ze mną. Takim sposobem trafiłam na Grass Kings. Czy spełniły moje oczekiwania?

Zafascynowała mnie kreska i styl Tylera Jenkinsa już od pierwszego spojrzenia na okładkę. Nie czytałam opisu, by całkowicie zatracić się w historii, odkryć ją słowo po słowie, kreska po kresce. Nie żałuje ani jeden chwili spędzonej na lekturze tego tytułu.

Prosty pomysł na fabułę, który zachwyca jakością i urzeka czytelnika od pierwszego słowa. Bez problemu wczułam się w historię trzech braci, ale i samej ziemi, która wchodzi w skład Królestwa. Tajemnice, niedopowiedzenia i napięcie tworzą niezwykły klimat, który nie pozwoli się oderwać od lektury aż do ostatniej kropki, stanowiącej tylko przystanek w oczekiwaniu na kolejne tomy.

Z pozoru statyczna opowieść, zmienia się, gdy na terenie zarządzanym przez braci zjawia się tajemnicza kobieta. Gdy uchyla rąbka tajemnicy swojego pochodzenia, wszyscy szykują się na kłopoty, a czytelnik zastanawia się, czy faktycznie życie poza prawem jest możliwe i nie niesie za sobą konsekwencji. Przez cały czas miałam wrażenie, że poza wierzchnią warstwą problemów, z jakimi przyjdzie się zmierzyć bohaterom, w tej opowieści jest coś skrytego, niezauważalnego na pierwszy rzut oka.

Wszechobecny mrok, prostota przekazu i historia o czymś dają nietuzinkowe przeżycia czytającemu i utwierdzają w przekonaniu, że wiele można pokazać obrazem, grubością kreski, stylem rysunku i sposobem prowadzenia poszczególnych linii, a łącząc to z tekstem o prostym przekazie i głębokim wydźwięku możemy uzyskać coś niesamowitego, innego i godnego uwagi.

Cieszę się z powrotu do zanurzania się w powieści graficzne i tego, że to ten tytuł przykuł moją uwagę. Nie zdradzę czego się spodziewać, jaki przekaz niesie ta historia. Po prostu zachęcam do sięgnięcia po tę historię, poznania kreski Jenkinsa i rozkoszowania się tą formą przekazu.

Dział: Komiksy
środa, 18 kwiecień 2018 14:08

Hawkeye #02: Lekkie trafienia

Matt Fraction i David Aja w pierwszym tomie przygód Hawkeye’a udowodnili, że z tak mało znanej postaci można wykrzesać tak dużo. Panowie skupili się na ukazaniu zwyczajnego, ludzkiego oblicza jednego z członków grupy Avengers. Clint Barton po tym, jak ściągnie swój kostium superbohatera oraz odwiesi na ścianę swój łuk, staje się zwykłym chłopakiem z sąsiedztwa. Nie stroni od imprez ze znajomymi, pomaga w rozwiązywaniu lokalnych problemów i zatargów oraz ma psa. W jego życiu nie brakuje kobiet. Szczególne miejsce przy jego boku zajmuje bliska mu przyjaciółka Kate Bishop, która również włada niezwykłymi umiejętnościami łuczniczymi i wielokrotnie ratowała go z opresji. Hawkeye to po prostu gość, którego nie sposób nie lubić.

W drugim tomie pt. „Lekkie trafienia” autorzy nadal idą wyznaczoną przez siebie, oryginalną ścieżką. Kolejny raz stawiają Bartona w konfrontacji z mniejszymi czy większymi problemami lokalnej społeczności. Tym razem nasz sokolooki bohater musi stawić czoło pogodowemu kataklizmowi. Historia o walce z żywiołem nie tylko wzrusza, ale przede wszystkim ukazuje, jak rozterki pobocznych bohaterów wpływają emocjonalnie na Clinta. Ponownie pojawia się również rudowłosa piękność, która w pierwszym tomie zawróciła w głowie Bartonowi. Nie inaczej jest teraz. Kolejny raz bohater wpada przez nią w kłopoty.

Tom ten w ogóle obfituje w żeńskie postacie. Wszystkie dotychczasowe kobiety życia Clinta starają się mu pomóc w uporaniu się z problemami. Oprócz znanej nam już Kate Bishop pojawia się Natalia Romanova (Czarna Wdowa), Jessica Drew czy Barbara Morse (Mockingbird). Ciekawostką jest, iż ta ostatnia, agentka S.H.I.E.L.D., okazuje się byłą żoną Bartona. To właśnie sceny z jej udziałem składają się według mnie na jedne z lepszych momenty w tym albumie.

hawkeye2 p

Z pewnością, jeśli nie najciekawszą, to na pewno najbardziej oryginalną jest przedstawiona w tym tomie detektywistyczna historia z psem w roli głównej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, iż jest ona prowadzona z perspektywy czworonoga. Szczegółów nie będę zdradzał, ale warto zwrócić uwagę również na zastosowane w niej mało komiksowe zabiegi typu schematy, ideogramy czy wykresy oraz ... Polaka w roli złoczyńcy. Dodam jeszcze, iż zeszyt nr 11 z tą historią otrzymał najważniejsze komiksowe wyróżnienie - nagrodę Eisnera.

Strona wizualna albumu nadal stoi na wysokim poziomie. David Aja przyzwyczaił nas już do swojego charakterystycznego i unikalnego stylu. Bawi się kadrowaniem, perspektywą oraz światłocieniami. Jego wyraziste kontury, surowa, a jednocześnie realistyczna kreska nadają całości minimalistyczny ton. Dodatkowo hiszpańskiego rysownika tym razem wsparli Francesco Francavilla i Steve Lieber. Ich styl różni się nieznacznie od Aji, jednak pasuje do całości i nie wpływa negatywnie na odbiór albumu.

Pierwszy tom serii – „Moje życie to walka” – swoją oryginalnością fabularną i wizualną zachwycił. Autorzy  zabawili się gatunkiem i uciekli od epickich i schematycznych historii o superbohaterach. Drugi tom podąża nadal tym samym kursem, dlatego sympatycy na pewno nie poczują się zawiedzeni. Album trzyma równe tempo i czyta się go niemal jednym tchem. Jak przystało na bohaterski komiks, nie brakuje tutaj akcji, pościgów, pięknych kobiet i przede wszystkim pojedynków z „tymi złymi”. Nie brakuje również humorystycznych dialogów, żartów, nawiązań do popkultury czy kryminalnych wątków. Jeśli macie ochotę na odrobinę świeżości, zmęczyły Was pełne rozmachu walki z kosmitami i podróże między wymiarami, sięgnijcie po przygody Clinta Bartona. To po prostu sympatyczny „swój chłop”.

Dział: Komiksy
czwartek, 23 listopad 2017 20:48

Monstressa. Tom 1: Przebudzenie

Czasami trzeba odważyć się i wyjść poza utarte szlaki.

„Monstressa. Tom 1: Przebudzenie” to pierwszy „dorosły” komiks, po który odważyłam się sięgnąć. Jak dotąd lubowałam się w komiksach cartoonowych w twórczości naszych rodzimych artystów Tadeusza Baranowskiego, czy Janusza Christy, we francuskim humorze Christophe Cazenove, Williama Maury, Jean-Jacquesa Sempé, belgijskim Raoula Cauvina, Luca Dupanloupa, czy amerykańskim Charlesa Schulza, Jima Davisa, czy Billa Wattersona. Jak widać w komiksie przeznaczonym, może nie tylko, ale dla młodszego czytelnika, mogłabym pisać i pisać, jednak w komiksie przeznaczonym dla dorosłego czytelnika, poruszam się po omacku. Stwierdziłam, że jednak należy iść naprzód i spróbować czegoś nowego. Wybierając po prostu pod kątem wizualnym i kierując się pochlebnymi opiniami, trafiło na komiks Non Stop Comics i na nową serię dark fantasy „Monstressę” z tekstem Marjorie Liu, rysunkami Sana Takeda i, co dla mnie nie było bez znaczenia, w tłumaczeniu Pauliny Braiter.

Monstressa to historia siedemnastoletniej Maiki Półwilk, Arkanijki, która próbuje odnaleźć odpowiedzi na dręczące ją pytania dotyczące jej przeszłości. Podejmuje ona niebezpieczną grę z Zakonem Cumaei, z którego to siostrami swojego czasu współpracowała jej matka, Moriko. W trakcie niebezpiecznej misji okaże się, że w Maice kryje się monstrum, nad którym zapanować będą chciały zarówno siostry z zakonu, jak i władcy z Dworu Świtu i z Dworu Zmierzchu.

Sięgając po Monstressę wiedziałam jedno, że wizualnie komiks spełni moje oczekiwania. Jest przepięknie narysowany w klimacie art deco z domieszką steampunka. Sana Takeda jest Japonką, dlatego nie ma co się dziwić, że styl europejski przeplata się ze stylem dalekowschodnim; i jak ornamentyka jest w stylu art deco, tak już kreska w szczególności oczu, czy zwierząt zbliżona jest do mangi. Kolorystyka zgodnie z klimatem dark fantasy utrzymana raczej w mrocznychkolorach z domieszką złota, jak przystało na art deco. Największe i najprzyjemniejsze zaskoczenie sprawiła mi jednak fabuła. Nigdy nie przypuszczałam, że historia w komiksie może zostać poprowadzona tak wielowątkowo i może być tak bogata. Trzeba przyznać Marjorie Liu, że przez to, że nie podała wszystkich faktów od razu, że wprowadza ciągłe retardacje poprzez retrospekcje i wyjątki z wykładów szacownego profesora Tam Tam, wymusza cały czas na czytelniku aktywny udział w czytaniu. Nie ma możliwości, aby czytać Monstressę i się nudzić, trzeba uważnie składać elementy układanki, by poznawać tajemnicze życie Maiki Półwilk. Obie panie w sposób proporcjonalny wymieszały tradycje wschodnie z zachodnimi i stworzyły magiczną mieszankę fantasy, mroczną historię o obciążonej wewnętrznym monstrum bohaterce, w świecie, w którym rządzi technika rodem z powieści steampunkowych, a jednocześnie jest to świat, w którym pojawiają się magiczne koty, dziewczynki liski i półbogowie. Cudownie głęboki, choć czasami przygnębiający świat pełen okrucieństwa i zdrad.

Moje pierwsze spotkanie z „poważnym” komiksem uznaję za wyjątkowo udane. Bardzo żałuję, że jedynie nie przemyślałam jednego, że kolejny tom Monstressy zostanie wydany dopiero w lutym. A może do tego czasu znów znajdę ciekawy „dorosły” komiks i szczerze będę mogła Wam polecić.

Dział: Komiksy
środa, 25 październik 2017 07:53

Hawkeye #01: Moje życie to walka

Clint Barton szerszej publiczności znany jest jako Hawkeye i członek grupy Avengers. Na tle zwykłych ludzi wyróżnia go jedynie mistrzowska umiejętność w posługiwaniu się łukiem, dobry refleks i celne oko. Z racji, iż nie posiada on żadnych nadzwyczajnych mocy, zawsze był traktowany po macoszemu i stał jakby na marginesie wielu marvelowskich historii – czy to komiksowych, czy filmowych. Pojawiał się gościnie przede wszystkim w komiksowej serii Avengers, Amazing Spider-Man, Black Widow czy Capitan America. Przez lata nie miał on niestety szczęścia do własnej serii komiksowej. Tę sytuację postanowili zmienić Matt Fraction i David Aja, którzy stworzyli 22-zeszytową serię skupiającą się na tym bohaterze. Nakładem wydawnictwa Egmont, w ramach cyklu Marvel Now ukazał się pierwszy tom tej serii pt. „Moje życie to walka”, który prezentuje pięć pierwszych zeszytów.

Barton w czasie, kiedy nie pomaga swoim kolegom i koleżankom z grupy Avengers w pojedynkach z potężnymi wrogami, zdejmuje kostium i wraca do normalności. Mieszka w starej kamienicy, wraz z sąsiadami uczestniczy w imprezach organizowanych na dachu budynku. Jest osobą towarzyską i zawsze z miłą chęcią służy pomocą w rozwiązywaniu sąsiedzkich problemów i zatargów. Przejmuje się trudną sytuacją w swojej dzielnicy oraz opiekuje się bezdomnymi zwierzętami. W skrócie wiedzie proste i normalne życie. Oczywiście w tej codzienności nie wieje nudą. Nie brakuje przygód, choć nie mają one takiego rozmachu jak walki z kosmicznymi najeźdźcami u boku Iron-Mana czy Kapitana Ameryki. Barton raz rozprawi się z nieuczciwym właścicielem kamienicy, który nieustannie podnosi czynsz lokatorom. Innym razem chcąc uratować psa przed śmiercią, pakuje się w kłopoty i zostaje nieźle poturbowany. Wraz ze swoją koleżanką Kate Bishop, dziewczyną, która podobnie jak on włada niezwykłymi zdolnościami łuczniczymi, bierze również udział w tajnej misji S.H.I.E.L.D. Wspólnie mają zdobyć cenną taśmę, która jest przedmiotem licytacji prowadzonej przez Madame Masque. Tajemnicza kaseta, jeśli wpadnie w niepowołane ręce, może ujawnić niekorzystne dla agencji i Avengers fakty.

hawkeye1 p22

Album otwierają słowa: „Był najlepszych łucznikiem w dziejach ludzkości. Później dołączył do Avengers. Tak wygląda jego życie, gdy nie jest z Avengers. Niczego więcej nie musicie wiedzieć”. Wstęp ten podsumowuje wszystko to co najlepsze w tej serii o przygodach Hawkeye’a. Autorzy starają się całkowicie odciąć od wcześniejszych epizodycznych występów bohatera. Nie ma tu żadnych odwołań i nawiązań do jakichkolwiek walk u boku m.in. Avengers. Nawet każda przedstawiona tutaj opowieść to osobna, niezależna historia. Fraction prezentuje nam Bartona jako zwykłego człowieka, postać z krwi i kości oraz zwykłego kolegę z sąsiedztwa. Skupia się na jego prywatnych sprawach, problemach, czy relacjach z bliskimi.  Oczywiście jak przystało na bohaterski komiks, nie brakuje tutaj akcji, pościgów, pięknych kobiet i przede wszystkim pojedynków z „tymi złymi”. Nie brakuje również humorystycznych dialogów, żartów, nawiązań do popkultury czy kryminalnych wątków.

Nie gorzej wypadła strona wizualna. Autorem ilustracji pierwszego opowiadania jest David Aja. Kolejne stworzył zaś Javier Pulido. Ich kreska jest prosta, czasami wręcz schematyczna, ale i realistyczna. Bardzo dobrze pokazane zostały sceny akcji czy dynamika ruchów postaci. Uboga kolorystyka pasuje do fabuły i oddaje klimat opowieści. Dodatkowo komiks wyróżnia niestandardowe  kadrowanie czy układ plansz.

Oryginalność fabularną i wizualną tej serii można docenić czytając gościnnie zaprezentowany w albumie jeden zeszyt z serii „Young Avengers Presents”. Autorem ilustracji w tej opowieści jest Alan Davis. Jego prace charakteryzują się bogatą paletą barw. Przez ten kontrast graficzny od razu widać, iż mamy do czynienia z innym komiksem.

Podsumowując, autorzy serii o przygodach Clinta Burtona w pierwszych pięciu zeszytach udowodnili, że z tak mało znanej postaci można wykrzesać tak dużo. W specyficzny i oryginalny sposób zabawili się gatunkiem i uciekli od epickich i schematycznych historii o superbohaterach. Szczerze mogę uznać, iż „Moje życie to walka” to kolejny jeden z najlepszych albumów, jakie ukazały się w ramach cyklu wydawniczego Marvel Now. Warto dodać, iż jedenasty zeszyt serii „Hawkeye”, z którym będziemy mogli zapoznać się w drugim albumie, otrzymał najważniejsze komiksowe wyróżnienie - nagrodę Eisnera. Ja z niecierpliwością czekam już na dalsze przygody Bartona.

Dział: Komiksy

Komiksy czy ich adaptacje filmowe tudzież growe śledzę z wielkim zainteresowaniem. Nie przegapiłam ani jednej z kinowych premier ani w czasie trwania aktualnego, superbohaterskiego bumu, ani wtedy, gdy szał na herosów dopiero kiełkował. Jeszcze z dzieciństwa pamiętam śledzenie z mamą i bratem kolejnych odcinków „Spider-Mana” czy „Ligi Sprawiedliwości”; pamiętam farbę zdzieraną z superbohaterskich figurek, prowadzących zbyt intensywne pojedynki i wcielanie się w herosów. Ostatnio, poza kinem, powrót do tych czasów zapewnia mi propozycja wydawnictwa Insignis – „Niesamowite 1000x połącz kropki. Superbohaterowie Marvela”.

Zbiór to słusznego, bo B4 (250mm×353mm), formatu, chociaż objętością na kolana nie powala. Tytułowe „1000x” nie odnosi się bowiem do liczby ilustracji, a liczby pojedynczych punktów, z których złożone są grafiki, a których połączenie jest misją użytkownika tomu. Samych rysunków zbiór zawiera dwadzieścia w tym jeden niestandardowy, bo złożony z 1700 kropek, a nie tytułowego tysiąca. Plakat ten pochwalić się może również zwiększonym formatem – B3 (353mm×500mm) – dzięki któremu punkty są równie czytelne (o tym, czy w ogóle są nieco później), co w przypadku mniejszych grafik. Zestaw superbohaterskich obrazków na pierwszy rzut oka prezentuje się jak marzenie każdego fana komiksów, ponieważ wygląda po prostu jak kolejny komiksowy zeszyt.

Nie jest to z pewnością przypadek, bowiem autor punktowych ilustracji – Thomas Pavitte – nie dość, że tworząc swoje grafiki wzorował się na najlepszych artystach Marvela, to dodatkowo sam znajduje się w gronie fanów herosów. Na ostatnich stronach dziękuje nawet swoim inspiracjom, wspominając czasy, gdy z drżeniem rąk otwierał zestawy marvelowskich kart, zastanawiając się, co tym razem dołączy do jego kolekcji. Trzeba też przyznać, że po raz kolejny udało się właścicielowi franczyz takich bohaterów, jak Kapitan Ameryka, Hulk, Deadpool, Iron Man czy Wolverine zatrudnić do rozszerzenia ilości form medialnych, w których znaleźć można ducha herosów, absolutnego specjalistę. Pavitte to bezapelacyjny ekspert w swojej dziedzinie, co zdaje się potwierdzać nieoficjalne ustanowienie przez niego rekordu stworzenia najbardziej skomplikowanego rysunku z połączonych kropek, przedstawiającego „Monę Lisę” w postaci 6239 punktów.

Trudno byłoby krytykować estetyczną warstwę ostatecznie rodzących się na oczach uczestników tej zabawy ilustracji, zwłaszcza, że kanwę dla nich stanowią dzieła takich mistrzów, jak Art Adams, Jack Kirby czy Angel Medina, jednak równie niełatwo byłoby przejść obojętnie obok wątpliwej czytelności numeracji przeznaczonych do łączenia punktów. Jest to rzecz jasna efektem dążenia do minimalizacji widoczności cyfrowej sugestii już po ukończeniu komiksowych dzieł, ale nawet moje oczy – wolne od hyperopii (dalekowzroczności) – miały problem z przyzwyczajeniem się do mikroskopijnych symboli. Albo więc jest to zabawa dla wybranych (ludzi posiadających lupy tudzież superwzrok), albo rozrywka dla tych, którym konieczność przemęczania oczu nie przeszkadza.

Istnieje jednak godna zapłata za nieco dyskomfortu. I nie mam na myśli wyłącznie satysfakcji (choć i ona towarzyszy przyglądaniu się ukończonym dziełom). Dzięki zastosowaniu wysokiej jakości papieru (niestety, nie znalazłam informacji dotyczących gramatury) łączenie punktów jest możliwe nawet przy wykorzystaniu wyjątkowo intensywnych markerów – nic nie przebija przez kartki, ani nie rozpływa się na arkuszu. Ponadto autorzy wydania zadbali o to, by strony można było łatwo wydzierać z zeszytu – za sprawą specjalnych perforowań. Dzięki temu można nie tylko obdarzać nimi znajomych, ale też po prostu wieszać je na ścianie. Warto wspomnieć także, że przy takim rozwiązaniu przestają być problemem zbyt małe marginesy, jak przy grzbietach niektórych zbiorów, które uniemożliwiają czasami precyzyjne wykończenie danego rysunku.

No dobrze, ale czy to w ogóle sprawia frajdę? Oczywiście, o ile jesteście lubiącymi dłubać w drobiazgach perfekcjonistami z wolną godziną lub dwiema (w zależności od ilustracji). Kiedy już przysiądzie się do grafiki, warto rozprawić się z nią do końca, bez dzielenia sobie działania na partie – w innym przypadku łatwo wypaść z rytmu i trochę się pogubić. Jeżeli jednak zdarzy się komuś pomylić kilka punkcików, nie ma dramatu. W natłoku innych kropek kilka błędów niemal nie daje się wykryć. A to ważne, bo po ukończeniu pierwszego dzieła, motywacją dla brania się za kolejne, jest przede wszystkim estetyczna wartość (o ile się człowiek postara) otrzymanej ilustracji. Co jak co, ale kiedy nawet spod ręki tak niewprawnego „rysownika” jak ja wychodzi Groot, w którym i ja rozpoznaję Groota, to jest w tym coś magicznego. Świetnie, że nawet pozbawieni talentu plastycznego fani komiksów, mają szansę choć przez chwilę poczuć się współtwórcami niezwykłego świata superbohaterów (lub innego, bo poza „Niesamowite 1000x połącz kropki. Superbohaterowie Marvela” wydawnictwo Insignis oferuje jeszcze wiele innych możliwości).

Dział: Książki