Rezultaty wyszukiwania dla: Jez
"Wilcza godzina", czyli litewski steampunk od Wydawnictwa SQN
Wydawnictwo SQN zapowiedziało na 5 lipca steampunkową powieść "Wilczą godzinę" autorstwa litewskiego pisarza Andriusa Tapinasa.
Wilno A.D. 1905
Wynalazek alchemików z Uniwersytetu Wileńskiego wywrócił życie w Europie do góry nogami. Teraz między miastami Aliansu latają potężne sterowce, po ulicach jeżdżą karety parowe, porządku pilnują golemy, a mechanicy konstruują automatony.
Inner Chains (PC)
Inner Chains to gra typu first-person shotter, rozgrywająca się w mrocznym, biomechanicznym świecie. Jest ona projektem warszawskiego studia Telepaths’ Tree – ekipy, której członkowie pracowali wcześniej m.in. w CD Projekt RED, People Can Fly oraz Epic Games. Biorąc pod uwagę to oraz niezwykle klimatyczne grafiki i trailery, można by odnieść wrażenie, że gra będzie udanym tworem. Coś poszło widać nie tak...
Pierwszy problem pojawił się już na samym początku. Inner Chains wczytuje się długi czas, a jego wymagania – moim zdaniem – są z kosmosu, jeśli patrzeć na całokształt gry. Gra jest słabo zoptymalizowana, nie ma w niej zbyt wiele, a – mimo to – udało jej się zamienić mój komputer w najprawdziwszy grzejnik.
Z początku gra zaciekawiła mnie swoim klimatem. Dziwaczne krajobrazy, mecha-rośliny, „opętani” ludzie, którzy zdawali się być wyznawcami jakiejś mrocznej religii – to wszystko wprowadziło swoistą aurę tajemniczości i grozy. Jednakże im bardziej zagłębiałam się w rozgrywkę, tym bardziej poczucie podirytowana wypierało pozytywne pierwsze wrażenie. Cel podróży głównego bohatera nie zostaje jakoś specjalnie wyjaśniony, sama fabuła jest dla mnie jedną, wielką tajemnicą. Na swej drodze napotykałam różne napisy w dziwnym języku, które można było rozczytać po odnalezieniu tabliczek z poszczególnymi literami. Być może rozjaśniłyby one obraz fabularny gry, lecz – niestety – pierwszą tabliczkę udało mi się odczytać dopiero w ostatnim akcie i nie wniosła ona zbyt wiele sensu do rozgrywki. Co jakiś czas natykałam się również na mechaniczne rośliny, pokazujące miejsca, do których niebawem się trafi oraz kolejne mechaniczne rośliny, które oczywiście ujawniają kolejne miejsca, do których niebawem się trafi oraz następne rośliny, które (...).
W grze dostępne są jedynie trzy rodzaje broni – elektryczna, podpalająca i strzelająca kolcami. Każda z tych broni ma inne zastosowanie, np. ognista umożliwia podpalanie roślin, a elektryczna umożliwia otwieranie niektórych przejść. Na początku przeciwnikami są istoty przypominające zombie, w kolejnych etapach gry pojawiają się wrogowie używający broni podobnych do naszych. Przeciwnicy nie są jednak zbyt zróżnicowani. Dodatkowo na każdym kroku czyhają na nas pułapki w postaci morderczych roślin i dziwnych stworzeń, wiszących na sklepieniach. Często są one powodem naszej śmierci, ale równie często okazują się one niezwykle przydatne. Ogromną radość sprawiało mi zwabianie w zasięg ich ataku wrogów, którzy nie spodziewali się napaści z wielu stron.
Wisienką na torcie rzeczy, które nie przypadły mi do gustu, były checkpointy. Zostały one rozmieszczone w nieprzemyślany sposób. Niekiedy po śmierci musiałam biec aż dziesięć minut, aby ponownie spróbować przejść dany etap gry, a innym razem – gdy poziom trudności był dużo mniej wymagający – pojawiały się one obok siebie. Budziło to we mnie ogromną frustrację.
Podsumowując: Inner Chains jest grą, która poza wspaniałym klimatem i pięknymi, surrealistycznymi grafikami Tomasza Strzałkowskiego, nie oferuje graczowi zbyt wiele. Słaba optymalizacja, brak jasnej fabuły, monotonne (aczkolwiek niekiedy satysfakcjonujące) walki, wiele niezrozumiałych dziwactw (m.in. wcześniej wspomniane rośliny, ukazujące przyszłe lokacje) oraz urywana muzyka (sick!) ostatecznie nie wywierają pozytywnego wrażenia. Całe szczęście gra jest dość krótka, dzięki czemu mały wybór broni i słabo urozmaiceni wrogowie nie są rażącym problem. Ogromnie zawiodłam się na tej grze, ponieważ bardzo nakręciłam się na ten biomechaniczny świat. Pomysł miał ogromny potencjał, lecz – niestety – sama rozgrywka została słabo zrealizowana. Prawdę mówiąc, ni to horror, ni strzelanka - zwykły przerost formy nad treścią...
Retrowizja odc. 7 - "Czarownice" (1922)
Witam w kolejnym odcinku Retrowizji, w której zajmujemy się zakurzonymi horrorami, filmami fantasy oraz kinem science-fiction z początku wieku. W poprzednim tekście przyglądaliśmy się "Furmanowi śmierci" Victora Sjöströma, który stał się inspiracją dla Kubricka i Bergmana. Dziś pozostajemy w mroźnej Szwecji i zajmiemy się filmem, którego przynależność gatunkowa jest raczej mętna, jeśli można tak powiedzieć.
Część VIII - Kamil Jaszczak - Nie musisz mnie wołać
Komisarz zamarł w bezruchu na krótką chwilę. Prędko jednak odzyskał panowanie nad sobą i energicznie zatrzasnął drzwi lodówki. Odskoczył do tyłu, opierając się o drewniany kredens, na którym wciąż leżały niepozmywane naczynia.
Zanim zdążył objąć wzrokiem całe pomieszczenie, usłyszał przerażający rechot dziecka. Ogarnął go strach, jakiego nigdy wcześniej nie znał – głęboki, paraliżujący, wręcz paranoiczny.
Na szczęście śmiech zniknął równie szybko i niespodziewanie, jak się pojawił, a wraz z nim turkot nadjeżdżającej elektrycznej lokomotywy, która zatrzymała się parę centymetrów od jego stóp.
- Boże... chroń mnie, kurwa, chroń – szepnął, spoglądając w dół. Dopiero teraz zorientował się, że stoi w ogromnej kałuży krwi, płynącej wzdłuż toru ruchu zabawki od sypialni. Przywarł do kredensu jeszcze bardziej. Jakże głupio zrobił, zostawiając pistolet w szufladzie przy łóżku.
Cholera, przecież zawsze go tam trzymał, tak na wszelkie wypadek. Dlaczego więc miałby brać go ze sobą do kuchni? Z powodu koszmarów? Bzdura.
Nerwowo zaciskając pięść przesunął się w stronę sypialni. Jeśli nie zwariował, to z pewnością będzie potrzebował czegoś naprawdę skuteczniejszego niż drzwi lodówki, żeby zabić „to coś”.
Ostrożnie wszedł do sypialni, zostawiając za sobą krwiste ślady bosych stóp. Niestety to, co zobaczył przeraziło go o wiele bardziej niż jakiekolwiek odcięte głowy, których mimo wszystko w swej karierze widział wiele... bardziej niż zmasakrowane ciała, które można było zidentyfikować jedynie dzięki badaniom DNA.
Naga kobieta stała na środku pokoju, spoglądając na Witczaka ochoczym wzrokiem.
- Witaj, Arturze. Musimy porozmawiać.
"Nowy dom na wyrębach" - fragment
Kolejna powieść grozy Stefana Dardy "Nowy dom na wyrębach" swoją premierę będzie mieć już 14 czerwca. Dzisiaj, jako patron medialny, prezentujemy jej fragment.
Premiera "Wszyscy patrzyli, nikt nie widział" Tomasza Marchewki | 24 maja
Jutro premiera debiutu powieściowego Tomasza Marchewki, scenarzysty studia CD Projekt RED. Wszyscy patrzyli, nikt nie widział to historia młodego szulera z ambicjami by być numerem jeden. To szybka akcja, hazard, kuszenie losu i karciane numery w łotrzykowsko-gangsterskiej estetyce z lekkim steampunkowym sznytem. Powieść ukazuje się nakładem SQN Imaginatio.
Bałtyckie dusze
Kraje bałtyckie to taka nasza lokalna egzotyka – niby znane, a kompletnie obce. Co my o nich wiemy? Standardowo: Wilno było kiedyś polskie (niektórzy twierdzą, że nadal jest), w Estonii mówią prawie-fińskim, a na Łotwie… jest rzeka Dźwina i miasto trojga nazwa, czyli Daugavpils-Dyneburg-Dźwińsk. Aha, a Litwini i Łotysze to okropni nacjonaliści. Przesadzam, rzecz jasna, ale przyznajcie z ręką na sercu: co Wy wiecie o tych krajach? Na pewno nie tyle, ile wyczytacie w „Bałtyckich duszach” Jana Brokkena.
Książka ta, pięknie wydana (już dla samej okładki i żółtego papieru warto się nią zainteresować), jest zapisem podróży holenderskiego autora po Litwie, Łotwie i Estonii, z bonusem w postaci Kaliningradu. Trudno ją jednak nazwać reportażem: to podróż historyczna i kulturowa, opowieść o ludziach – znanych i nieznanych – związanych z krajami bałtyckimi. Spacerując ulicami Rygi czy Kaliningradu, Brokken odtwarza drogi grupy księgarzy z księgarni Janisa Roze i odmalowuje kręte drogi Hannah Arendt. Burzliwa historia tego obszaru Europy staje się tłem dla kolei losów bohaterów: skrzypków i filozofów, księgarzy i szpiegów, arystokratów i przedstawicieli mniejszości. Mając jednak świadomość niewielkiej wiedzy czytelników na temat krajów bałtyckich, w opowieści o kolejnych postaciach autor wplata ciekawostki historyczne, kulturowe i społeczne. Co zaś najważniejsze, Brokken nie szuka prawdy objawionej ani łotewskiej/litewskiej/estońskiej mentalności. Zbiera ciekawe historie, a gdy złapie trop, szuka informacji o swoich bohaterach w rozmowach z ich bliższymi i dalszymi znajomymi, w strukturze ich rodzinnych zakątków, w książkach i rzeźbach – gdzie tylko się da. Tworzy w ten sposób wielowymiarowe obrazy, przybliżając czytelnikom i ludzi, i kraje.
Zatonęłam w tej książce na kilka godzin. Czyta się ją powoli, bo słowa i historie trzeba smakować. Podoba mi się koncepcja łączenia głośnych postaci z najnowszej historii świata: takich jak znana chyba każdemu Hannah Arendt czy malarz Mark Rothko, z postaciami mniej znanymi, lecz nie mniej interesującymi. Niczym powieść sensacyjną czytałam rozdział poświęcony rosyjskiemu szpiegowi w łonie estońskich specsłużb, niczym bałtycką wersję „Cienia wiatru” – historię księgarni Janis Roze. Szczególnie poruszyła mnie opowieść o Lorecie, młodej dziewczynie, która stała się ofiarą bolesnego rozpadu Związku Radzieckiego. „Bałtyckie dusze” to książka, w której każdy znajdzie swojego bohatera. Powinien po nią sięgnąć każdy, kto chce się przekonać, jak egzotyczne, a zarazem bliskie są te kraje i niemal sąsiednie dla nas, Polaków, i kompletnie nam na dobrą sprawę nieznane.
Nie da się przejść obojętnie wobec niekiedy poetyckiego, niekiedy zaś brutalnie przyziemnego języka autora w doskonałym tłumaczeniu Alicji Oczko. Brokken nie opisuje swoich postaci, on je odmalowuje słowami – a w tym obrazie łatwo można przepaść. Jedyna pretensja, jaką mogę żywić do tej książki, to fakt, iż przez nią omal nie przegapiłam mojej stacji. Nie czytać w pociągu!
"Nowy dom na wyrębach" Stefana Dardy pod patronatem
Już 14 czerwca nakładem wydawnictwa Videograf oraz pod patronatem Secretum ukaże się "Nowy dom na wyrębach" - kontynuacja bestsellerowej serii grozy Stefana Dardy. Minęło kilka miesięcy od dnia, w którym Hubert Kosmala po raz ostatni odwiedził Wyręby, jednak wydarzenia, które miały tam miejsce na początku 1996 roku, zaczynają coraz mocniej odbijać się na jego życiu prywatnym i zawodowym.
Wszyscy patrzyli, nikt nie widział
Jeżeli boisz się ryzykować, nawet nie siadaj do gry.
Hausenberg to miasto, które nie ma litości dla słabych. Sposobów, żeby cię przerobić, jest wiele: kieszonkostwo, obijana albo stara dobra szulerka. Lecz jeśli jesteś charakterny i nie boisz się grać o wysokie stawki, będziesz zachwycony!
"Wszyscy patrzyli, nikt nie widział" spod pióra Tomasza Marchewki ukaże się nakładem wydwnictwa SQN.
"Niekończąca się opowieść" wznowienie!
Po śmierci matki jedenastoletni Bastian zamyka się w sobie. Nie ma przyjaciół, nie potrafi też nawiązać kontaktu z ojcem. Pewnego dnia, uciekając przed prześladującymi go kolegami ze szkoły, trafia do księgarni, gdzie znajduje pewną tajemniczą, cudowną książkę. Otwiera ona wrota do fantastycznego świata pełnego bajkowych stworzeń. Niestety, magicznej krainie grozi zagłada, a jedyną szansa na jej uratowanie jest mały Bastian. Chłopiec musi przede wszystkim ocalić pewną piękną księżniczkę...