Rezultaty wyszukiwania dla: Jez
Całun nieśmiertelności
Już dziś w księgarniach można kupić drugi tom cyklu "Kroniki Nicci" Terry'ego Goodkinda: Całun nieśmiertelności!
To dalsza część podróży czarodziejki Nicci i jej przyjaciół: młodego Bannona Farmera oraz pozbawionego daru czarodzieja Nathana Rahla, który ma nadzieję odzyskać go z pomocą wielkich czarodziei legendarnego Ildkaru, gdzie zmierzają. Jako wskazówkę mają jedynie zagadkowe proroctwo wiedźmy, a na swojej drodze napotykają makabryczne znaki, które zapowiadają niewyobrażalną grozę pod całunem nieśmiertelności.
Największy konkurs w historii gier planszowych startuje już w październiku!
Największy konkurs w historii gier planszowych startuje już w październiku!
Wydawca gier planszowych, firma Brain Games ma zaszczyt ogłosićprawdopodobnie największe i najbardziej niezwykłe wyzwanie w historii planszówek: ICECOOL Antarctica. To międzynarodowy konkurs na najbardziej spektakularny trick w ICECOOL, którego zwycięzca będzie miał okazję odbyć podróż życia i zobaczyć prawdziwe pingwiny w ich naturalnym środowisku – na Antarktydzie. Budżet na główne nagrody wynosi ponad 18 tysięcy dolarów.
Konkurs będzie dostępny w 26 krajach, a zgłoszenia będą przyjmowane od 1 października do 15 stycznia. Aby wziąć udział w konkursie, uczestnicy muszą przesłać za pośrednictwem strony www.icecoolantarctica.com filmik ilustrujący trick wykonany podczas gry w ICECOOL. Przesłane filmy można udostępniać w różnych serwisach społecznościowych dla uzyskania większego zasięgu.
Alyssa i czary
Nie jestem ogromną fanką „Alicji w Krainie Czarów” i nie znam tej książki na pamięć jak niektórzy moi znajomi. Uwielbiam jednak zabawę z literacką tradycją i właśnie dlatego z ogromnymi nadziejami sięgnęłam po „Alyssę i czary” autorstwa A. G. Howard. Zielono-czerwona okładka, trochę niepokojąca i bez tandetnego mroku, tylko zwiększa oczekiwania wobec tekstu, który, jak głosi zapowiedź, ma opowiadać o losach współczesnej Alicji.
Alyssa Gardner jest zwykłą nastolatką. A właściwie byłaby, gdyby nie fakt, że od dzieciństwa słyszy głosy owadów i roślin. Z wiekiem urojenia przybierają na sile i Alyssa obawia się, że skończy jak jej matka, zamknięta w zakładzie psychiatrycznym i ze stale zwiększanymi dawkami leków uspokajających. Jej strach wydaje się rozumieć tylko najlepszy przyjaciel, Jeb, lecz i on ostatnio zachowuje się dziwnie i bardziej niż Alyssa obchodzi go jej szkolna rywalka. Dziewczyna czuje się osamotniona, a na dodatek podczas jednej z wizyt u matki dokonuje odkrycia: nie dość, że naprawdę jest potomkinią pierwowzoru Alicji z Krainy Czarów, to jeszcze może odmienić losy rodziny, naprawiając błędy prapraprababki. Na szali jest jej własne zdrowie psychiczne oraz życie ukochanej, wyniszczonej chorobą matki, więc Alyssa bez wahania rusza do innego świata, by zmienić bieg historii. Towarzyszy jej Jeb, ale czy dwoje nastolatków jest w stanie zrobić to, czego nie dokonała jedna z najbardziej znanych bohaterek literackich?
„Alyssa i czary” miała być powieścią inteligentnie łączącą zabawę klasyką z typowymi cechami literatury young adult. Tylko że moim zdaniem nie do końca to autorce wyszło. Owszem, współczesna Kraina Czarów jest odpowiednio mroczna, absurdalna i rządzona pokrętną logiką, a będący przewodnikiem po niej Morpheus, wypada znakomicie niejednoznacznie. To, co z początku irytujące bezsensowne, okazuje się rozsądnie wyjaśnione, a i język opisu Krainy Czarów łączy tajemniczość, mrok i slang młodzieżowy. Jednak o ile ta część eksperymentu się udała, o tyle mam ogromne zastrzeżenia do samej postaci Alyssy i jej codziennego życia. Główna bohaterka jest zwyczajnie nudna i pozbawiona charakteru – niemalże nie kreuje wydarzeń, tylko daje się nieść ich biegowi, nie ma interesujących przemyśleń, a gdybym miała ją opisać, mogłabym wspomnieć chyba tylko o niebieskich dredach. Notabene, obraz bohaterki, jaki kreuje Howard, nijak nie pasuje do portretu na okładce, a szkoda. W każdym razie Alyssie trudno kibicować, bo mimo że autorka stara się ukazać ją jako postać nieprzeciętną, to owa nieprzeciętność sprowadza się do deklaracji, które nie znajdują pokrycia w działaniach i myślach bohaterki. Życie Alyssy w realnym świecie opiera się natomiast na wykorzystaniu kilku klisz: dziewczyny-kumpelki, półsieroty zaniedbanej przez zajętego ojca, szkolnych rywalek, z których jedna jest protagonistką, a ta druga jest zła ponieważ jest zła... Najgorszą kliszą zaś jest przedstawienie szpitala psychiatrycznego, który ewidentnie wycięto z dziewiętnastego wieku i wklejono w dwudziesty pierwszy. Lekarze-sadyści, końskie dawki leków uspokajających, jako odpowiedź na wszystko, elektrowstrząsy. Licentia poetica istnieje i ma się dobrze, ale powielanie tej szkodliwej kliszy, zwłaszcza w powieści młodzieżowej – która z definicji ma kształtować młode umysły – może mieć opłakane skutki dla czytelników, którzy potrzebują pomocy psychiatrycznej, a po lekturze będą się jej bali. Autorka wyraźnie nie pomyślała o konsekwencjach i wybrała utarty schemat, dzięki któremu mogła popchnąć naprzód wydarzenia. To chyba największy zgrzyt w warstwie fabularnej.
Problematyczne jest też tłumaczenie. Z jednej strony chylę czoła przed poradzeniem sobie z językiem „Alicji w Krainie Czarów”, nawiązaniem do tradycji polskich przekładów tego dzieła i jednoczesnym własnym udziałem w postaci udanych tłumaczeń pojęć i nazw wprowadzonych przez samą Howard. Z drugiej strony – tłumaczący „Alyssę i czary” Janusz Maćczak potknął się na o wiele prostszych do przetłumaczenia fragmentach. Cała „realistyczna” część książki cierpi na zbytnią pretensjonalność języka, poza tym pojawiają się dziwne kalki z angielskiego, na przykład gdy w chwili złości główna bohaterka krzyczy... „Gówno!”.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że i autorka, i tłumacz, i zespół redakcyjny, tak bardzo starali się dopracować część książki ściśle związaną z dziełem Lewisa Carrolla, że na resztę tekstu nie wystarczyło już czasu i mocy przerobowych. A szkoda. Mogło być bardzo dobrze, jest tak sobie. Zagorzali fani „Alicji w Krainie Czarów” mogą czuć się usatysfakcjonowani, reszta czyta na własną odpowiedzialność. „Alyssa i czary” nie jest książką fatalną, ale pozostaje po niej niedosyt i rozczarowanie.
Płomień i krzyż. T. 2
Premiera 17 października - Fabryka Słów.
O KSIĄŻCE:
Inkwizytor Arnold Lowefell staje się coraz potężniejszym członkiem Wewnętrznego Kręgu Inkwizytorium.
Cały czas usiłuje nie tylko odzyskać pamięć o swojej tajemniczej
i mrocznej przeszłości, ale i zmierzyć się z sekretami
i wielopiętrowymi intrygami dręczącymi Święte Officjum.
Detektyw: kryminalna gra planszowa
Premiera Detektywa: Kryminalnej Gry Planszowej
Na 26 września 2018 roku wydawnictwo Portal Games zapowiedziało premierę polskiej edycji gry Detektyw: Kryminalna Gra Planszowa.
Detektyw to kolejna - obok obsypanych nagrodami Robinsona Crusoe czy Osadników: Narodziny Imperium - głośna na całym świecie premiera studia developerskiego z Gliwic. W ostatnich miesiącach tytuł zdominował amerykańskie zestawienia najbardziej oczekiwanych gier planszowych roku (tzw. The Most Anticipated Game of the Year) publikowane przez najważniejsze serwisy i blogi branżowe.
Miasto w morzu i inne utwory poetyckie
Edgar Allan Poe (1809-1849) to najwybitniejszy poeta amerykańskiego romantyzmu. Arcymistrz formy, niezrównany stylista, a także twórca o otchłannej, mrocznej wyobraźni. W swoich wierszach i poematach – podobnie jak w opowieściach grozy – opiewał miłość i piękno, ale też dzielił się tym, czego nie poskąpiło mu krótkie, tragiczne życie: smutkiem, tęsknotą i lękiem przed śmiercią.
Za życia nie doczekał się pełnego uznania. Krótkotrwałą sławę poetycką przyniósł mu Kruk, jeden z najsłynniejszych poematów wszech czasów. Dziś Poe zaliczany jest w poczet najwybitniejszych poetów języka angielskiego.
Niniejszy wybór klasycznych przekładów Poego to pierwsza w Polsce dwujęzyczna edycja jego poezji.
Mgły Avalonu
Historię Artura Pendragona chyba każdy w jakiś sposób kojarzy. Chociaż być może jednak nie z nazwiska... Ale kiedy już napiszę to nieco inaczej: Król Artur, Excalibur, Merlin, Okrądły Stół... Wtedy zaczyna coś świtać, prawda? „Mgły Avalonu” to retelling, opowiedziana na nowo, historia Artura, opowieść od momentu jego narodzin, do momentu śmierci. To historia o tym, jak doprowadził Kamelot do czasów jego świetności, aczkolwiek to nie on prowadzi czytelnika przez swoje życie. Robi to jego siostra, Morgiana.
Choć to właśnie Morgiana wychodzi tutaj na prowadzenie, to jednak mimo wszystko nadal mamy do czynienia z narracją trzecioosobową. Momentami pojawiają się tylko fragmenty napisane faktycznie za pomocą narracji pierwszoosobowej w wykonaniu Morgiany, nie da się jednak zaprzeczyć temu, że to ona jest tutaj najbardziej wyrazista. Nie można napisać, że jest główną bohaterką, bowiem tak naprawdę wiele postaci ma tutaj sporo do zrobienia. Równie często pojawia się Artur, Lancelot, Gwenifer i inni, aczkolwiek wciąż można wyczuć perspektywę Morgiany. A może wynika to z tego, że wydała mi się być ona najbardziej barwną postacią ze wszystkich i dlatego wybrałam ją na swoją przewodniczkę po tym świecie?
Bardzo mocno można tutaj odczuć religijne intrygi. Morgiana, kapłanka wychowana w Avalonie, pragnie ocalić świat przed nadchodzącymi zmianami i inwazją chrześcijaństwa. Artur jej w tym wtóruje, ale jego małżonka – Gwenifer – jest zagorzałą chrześcijanką. Dosyć dziwny związek, ale każdy doskonale wie, jak w tamtych czasach wyglądało zawarcie małżeństwa – wszystko w imię sojuszu. „Mgły Avalonu” to rozległa opowieść, której akcja rozgrywa się na przestrzeni wielu lat – od momentu narodzin Artura, aż do jego śmierci. W tym czasie Kamelot przeżywał niesamowity rozkwit, ale oczywiście w całej historii nie mogło zabraknąć spisków, intryg, a nawet motywu wojennego. To opowieść o przemijaniu, o zmianach, o władzy. Świetnie widoczne są tutaj skutki podejmowanych przez bohaterów decyzji, od których momentami już nie ma odwrotu, a i łatwo się domyślić, że widać także zmiany, jakie zachodzą w Kamelot i wśród jego mieszkańców. Jedni poddają się tym zmianom, inni próbują się buntować i walczyć o swoje przekonania.
Początkowo byłam nieco przerażona objętością tej powieści – 1150 stron to coś, co robi wrażenie, ale też wzbudza pewne obawy. Moje dotyczyły głównie tego, że będzie to historia ciężka w odbiorze, napisana niezbyt przyjemnym językiem, męcząca, a chwilami nużąca. Pomyliłam się i to bardzo. Choć przyznaję, że dawkowałam sobie tę historię przez kilka dobrych wieczorów, czytając po około 100-150 stron, to okazało się, że jest napisana naprawdę genialnie. Marion Zimmer Bradley posiada niesamowitą lekkość pióra, ale mimo wszystko mamy tutaj do czynienia z bardzo dojrzałym i pełnym pasji stylem. Przez całą powieść można wyczuć to, co jest tutaj siłą napędową – dawna religia powoli przemija, kult Bogini odchodzi w zapomnienie, pora na zmiany i coś nowego. Pojawiają się przeciwnicy i zwolennicy nowego porządku, a Morgiana, jako kapłanka Boginii, knuje swoje własne intrygi, aby to, co dla niej najważniejsze, przetrwało.
Biorąc pod uwagę to, że akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni wielu lat, to możemy się domyślić, że pojawia się idealna okazji do obserwowania zachowań bohaterów i zmian, które w nich zachodzą. Autorka doskonale poradziła sobie z ich kreacją, choć trzeba przyznać, że pojawia się ich tutaj sporo i żadnego z nich nie można zlekceważyć – każdy z nich jest dla tej historii istotny i ma swoją rolę do odegrania. Nie ukrywam, że najbardziej polubiłam Morgianę, bo mimo całego swojego spokoju i zachowania pokerowej twarzy, ta kobieta zawsze potrafiła osiągnąć swój cel. Choć chwilami wiązało się to z byciem bezwzględną, momentami bezduszną, to mimo wszystko kapłanka jest moją ulubienicą. Nikt z pozostałych bohaterów nie wzbudził we mnie aż takiej sympatii, ale trzeba przyznać, że są naprawdę świetnie nakreśleni.
Choć nie mamy tutaj scen, w których serce podchodzi do gardła, bądź też szybkiego tempa akcji, to jest to historia, która naprawdę wciąga i intryguje. To opowieść, która z pewnością ma wiele do zaoferowania, a niesamowity klimat towarzyszy czytelnikowi na każdym etapie lektury. Znużenie? Zapomnijcie o tym! Przez historię opowiadaną przez Morgianę po prostu się płynie. To naprawdę KAWAŁ dobrej lektury, którą jestem w stanie polecić każdemu – uniwersalna i ponadczasowa, w której łączy się wiele ciekawych elementów.
Wschód księżyca. Wojownicy. Nowa przepowiednia. Tom 2
Niełatwo żyć z łatką intruza, ponieważ jest to ciągła walka – ze samym sobą chcącym uciec od ciągłego poniżania, z innymi mającymi za nic to, jaki ktoś jest, a interesujący się przede wszystkim tym, kim jest. Oprócz tego ciągłe udowadnianie swojej wartości może spowodować obniżenie do minimum wiary we własne możliwości i zamknięcie się we własnym hermetycznym świecie. Czy jest na to jakaś rada? Przede wszystkim wykazać się przed samym sobą – tak jak zrobił to Burzowe Futro, bohater Wschodu księżyca – drugiego tomu powieści Wojownicy. Nowa przepowiednia.
Po usłyszeniu przepowiedni przekazanej przez Północ i utwierdzeniu się w przekonaniu, że wyprawa tak daleko od domu nie była błędem, Jeżynowy Pazur i jego kocia brygada, czym prędzej postanawiają wrócić do swych klanów i ustrzec je przed grożącym ze strony Dwunożnych niebezpieczeństwem. Niestety droga powrotna wcale nie zapowiada się bezpiecznie i miło. Grozić im będą nie tylko głód, chłód zbliżającej się pory spadających liści i dzikie zwierzęta, ale również zupełnie nieznane plemię kotów upatrujących w przybyszach wybawienia ze swoich kłopotów. Jak daleko zwierzęta będą w stanie się posunąć by zatrzymać u siebie Burzowe Futro, w którym to upatrują wybrańca?
Uwielbiam odbywać podróże, z których wyciągam wszystko to, co najlepsze. Tak właśnie było w przypadku Wschodu księżyca, bo jeśli ktokolwiek myśli, że kontynuacja kocich przygód nie jest go w stanie zaskoczyć ("no, co przecież wszystko już wiadomo, mają tylko wrócić"), to bardzo się myli. Przede wszystkim chodzi o sam powrót – inaczej wraca się z lekką sierścią (w tym przypadku) i sprężystością w łapach, natomiast zupełnie inaczej z duszą na ramieniu, gdy czas płynie nieubłaganie, a każdy kolejny krok może skończyć się śmiercią. Czytelnik staje się świadkiem wewnętrznej walki kotów (przede wszystkim wspomnianego Burzowego Futra) znużonych trudami podróży, nierzadko zniechęconych czy po prostu wątpiących w słuszność podejmowanych decyzji.
Dlaczego tak często wspominam Burzowe Futro? We Wschodzie księżyca mamy małą zmianę. Otóż w tym tomie historia jest prowadzona głównie pod kątem wojownika Klanu Rzeki – skupia się na jego emocjach i uczuciach, ale bez obaw pozostała piątka kotów wiernie mu towarzyszy służąc zarówno radą, jak i pomocą. Także w nich można zauważyć istotną przemianę – Wiewiórcza Łapa z trzpiotki stała się mądrą wojowniczką, aczkolwiek postępującą w dalszym ciągu po swojemu, Wronia Łapa – w dalszym ciągu wredny i nieprzyjemny dał się ujarzmić Pierzastemu Ogonowi, która zdołała przedrzeć się przez jego twardą skorupę i dostrzec to, czego nie zauważyli inni, a Jeżynowy Pazur oraz Brunatna Skóra nauczyli się, że nie muszą panować nad wszystkim, jeśli mają wokół siebie wiernych przyjaciół.
Bardzo dobrym pomysłem było wprowadzenie do opowieści nowego plemienia, co sprawiło, że historia stała się jeszcze ciekawsza to raz, a dwa pojawił się dramatyzm, którego szczerze mówiąc się nie spodziewałam. Poza tym mam nadzieję, że kotka o niezwykłym imieniu Potok, w Którym Pływają Małe Ryby jeszcze się pojawi, by – być może stać się pocieszeniem – w trudnych chwilach wędrowców.
Nie można zapomnieć również o tym, że czytający ma również wgląd w to, co dzieje się po drugiej stronie Wysokich Skał. Otóż bohaterami są nie tylko ci, którzy mają wypełnić słowa przepowiedni, ale również ci strzegący ich tajemnicy, walczący ze zbliżającą się zimą, brakiem pożywienia, niszczącymi kocie siedliska ludźmi oraz coraz gorszymi nastrojami panującymi w klanach. Czy koty zdołają uchronić się przed coraz bliższą "wojną domową"?
Mam nadzieję, że na to i kilka innych pytań odpowie tom trzeci, którego niecierpliwie wypatruję.
Północ. Wojownicy. Nowa przepowiednia. Tom 1
Słowo "przepowiednia" kojarzy się zazwyczaj z czymś nieuchronnym – swoistym chichotem losu, który skierowany jest do osoby bądź osób jej dotyczących i niesie ze sobą – czasem – trudne do zaakceptowania zmiany. Biorąc pod uwagę niepewność wynikającą z takiego proroctwa, niepodlegający dyskusji jest jedynie fakt, że trzeba być niezwykle dzielną i odważną istotą by wziąć na swoje barki tak wielką odpowiedzialność za jego wypełnienie. Mało, który człowiek podołałby takiemu zadaniu, a co dopiero... zwierzę.
Grupa kotów z czterech żyjących we względnym pokoju i dobrobycie klanów na skutek otrzymanej przepowiedni wyrusza (w wielkiej tajemnicy) w pełną niebezpieczeństw podróż mającą na celu powstrzymanie zagrożenia, które nieuchronnie zbliża się do lasu i może być początkiem końca istnienia Klanu Pioruna, Klanu Rzeki, Klanu Cienia i Klanu Wiatru. Czy Jeżynowy Pazur i jego drużyna będą w stanie współpracować by dotrzeć do miejsca przeznaczenia i usłyszeć, co ma im do powiedzenia północ?
Jeśli mam być szczera Północ była moim pierwszym spotkaniem z Erin Hunter i jej kocimi wojownikami. Dotychczas jakoś się nie złożyło, by którykolwiek z tomów cyklu wpadł w moje ręce, ale tym razem postanowiłam nie przepuścić okazji i chwycić za Nową przepowiednię – nie żałuję, bo zarówno, jako kociara oraz jako czytelniczka zostałam w pełni usatysfakcjonowana.
Przede wszystkim wielkie ukłony powinno skierować się w stronę samej autorki. Trzeba mieć niesamowite pokłady wyobraźni żeby stworzyć kilkutomowy cykl oraz dopisać jego kontynuację mając na nią sensowny pomysł. Bardzo trudno jest też oddać charakter samych kotów – ich dumni posiadacze wiedzą, że zwierzęta te są chodzącymi własnymi ścieżkami indywidualistami nieskorymi do podporządkowywania się. W książce natomiast wyraźnie zaznaczono ich zależność i posłuszeństwo wobec przywódcy klanu, chociaż – na całe szczęście – nie pozbawiono bohaterów podstawowych kocich cech, tj. upartości czy wredności.
Niezwykle interesujący okazał się również świat widziany oczami wojowników zwracających uwagę na rzeczy, które dla Dwunożnych mają zwykle znaczenie drugorzędne – szum wiatru w koronach drzew zwiastujący zmianę pogody, poranna rosa na trawie będąca zapowiedzią pięknego dnia czy opadające liście, które są swoistym powitaniem pani Jesieni – zrobiło się klimatycznie? Zapewne tak, ale trzeba sobie również uzmysłowić, że Północ porusza również trudny temat niszczenia przyrody przez człowieka dla własnych korzyści. Ludzie słyną z tego, że wszędzie szukają udogodnień, nie patrząc na to czy przy okazji kogoś nie skrzywdzą – smutne, ale prawdziwe. Poza tym wartka akcja i nietuzinkowe koty sprawiają, że książkę czyta się szybko i z niemałą przyjemnością.
Jedyne, co może przytłoczyć w tej powieści przygodowej to mnogość postaci, ale tylko z początku jest to deprymujące – na całe szczęście, bo dość męczące było sprawdzanie w wykazie klanów, kto kim jest.
Czy drugi tom okaże się równie emocjonujący? Trudno powiedzieć, ale nie zdziwię się jeśli będzie jeszcze bardziej zaskakująco i niebezpiecznie.
Yotsuba! Tom 1
Jestem Yotsuba. Przyjechałam z tatusiem do takiego jednego miasta i zamieszkałam w nowym domku. Obok mieszka Ena, Asagi i Fuuka, która nie jest ładna, ale Jumbo mówi, że to nieprawda. Jumbo to przyjaciel tatusia. Jest taaaki wieeelki! Jak góra Fuji. I silny. Nosił telewizor, który dostaliśmy od sąsiadek, i nawet się nie spocił. Jumbo umie łapać cykady. Nauczył mnie i Enę, jak to się robi. A jak była burza, to poszłam się bawić na dwór. Tatuś nie mógł wyjść, bo nie miał kaloszy. Ale i tak było fajnie.
Kooonieeec!
Mangę można kupic --> TUTAJ