Rezultaty wyszukiwania dla: Dan Mora
Złodziej dusz
Obok siebie istnieją dwa światy – ten zwyczajnych ludzi oraz taki, w którym żyją wszystkie nadnaturalne istoty. Wraz z bohaterką przenosimy się do alternatywnego Torunia, a właściwie Thornu. Brama znajduje się nieopodal ruin zamku krzyżackiego. Teodora – zdrobniale Dora lub Ti stara się należeć do obu tych światów. Z urodzenia jest wiedźmą, po matce kapłanką płodności, po ojcu natomiast odziedziczyła magię północnego wiatru. Ciężko jest jej ukrywać się wśród zwyczajnych śmiertelników, ale to właśnie wśród nich żyła w niewiedzy aż osiemnaście lat. Dopiero później w pełni poznała swoje dziedzictwo.
Bohaterowie w powieści są ujmujący. Teodora ponad wszystko ceni sobie przyjaźń. Obok zwykłego morderstwa i śledztwa toczonego przez toruńską policję pojawia się nadprzyrodzony wątek kryminalny. Ktoś porywa magiczne istoty, by wyssać z nich magię. Oczywiście główna bohaterka zostaje we wszystko sprytnie wplątana i obie sprawy stara się równolegle rozwiązać. Po drodze do rozwikłania zagadek oprowadza czytelnika po pełnym nadnaturalnych istot świecie – wraz z nią odwiedzamy siedzibę wilkołaków, wampirów, wiedźm, poznajemy również inne ciekawe istoty, a także dowiadujemy się, co różni odmienne „klasy" władające magią i tak naprawdę po drodze po prostu doskonale się bawimy.
Joshua jest aniołem, Miron natomiast diabłem – przyjaźnią się od wczesnego dzieciństwa, kiedy to razem kradli jabłka w sadzie. Dora trzyma się z nimi dopiero od pięciu lat, ale to właśnie oni są jej rodziną i niestrudzenie towarzyszą kobiecie w śledztwie, zawsze u jej boku by móc ją obronić. Fabuła powieści jest banalna i zdecydowanie niepoważna, wiele zdarzeń łatwo przewidzieć, a wątki nie są jakoś specjalnie zagmatwane i nawet jeżeli brzmi to jak wada, to ja właśnie książkę pokochałam dzięki temu! Autorka najwyraźniej zaplanowała cykl czysto rozrywkowy i chwała jej za to! Żadnego moralizowania ani zbytecznych mądrości (chyba, że wliczymy próbę nawracania sąsiadów przy pomocy Radia Maryja) w powieści nie ma. Nie brakuje w niej jednak ciepła i przyjemnego klimatu. Przygoda, akcja i humor wplecione w fabułę wyważone zostały wręcz perfekcyjnie. To samo dotyczy opisów. Nie są przesadzone, a jednak bez problemu pobudzają wyobraźnię czytelnika. Literatury klasy światowej w książce Anety Jadowskiej szukać można na próżno, ja jednak jestem zdania, że wieczór lepiej spędzić z dobrą fantastyką niż poważnym, zasmucającym i zmuszającym do intensywnego myślenia dziełem.
Czy książka jest popularnym w ostatnich czasach paranormal romance? I tak i nie – ponieważ zależy to od tego jak ściśle zdefiniujemy tego typu powieści. Dla miłośników klasycznej fantastyki dobra wiadomość – nie ma w Złodzieju Dusz wiecznej, nieśmiertelnej miłości, aczkolwiek znajdziemy w powieści wątki romantyczne jak również autorka odrobinę ociera się o erotykę. W treści nie ma jednak nic, co zagorzałych przeciwników romansów przyprawiałoby z miejsca o mdłości. To przygoda i prawdziwa przyjaźń w powieści przyciąga uwagę, nie wydumana, perfekcyjna miłość.
O fizis książki niewiele mogę powiedzieć, ponieważ otrzymałam wersję mocno przedpremierową, natomiast o stylu autorki chętnie się wypowiem. Czyta się rewelacyjnie! Może nie od pierwszych stron, ponieważ powieść zaczyna się normalnym, regularnym wątkiem kryminalnym, a ja za takimi nie przepadam, ale już przy następnym rozdziale treść wciągnęła mnie tak, że nie mogłam się od niej oderwać.
Aneta Jadowska urodziła się w 1981 roku, ukończyła filologię polską i obroniła doktorat z literatury. Od 2000 roku mieszka w Toruniu, o którym właśnie pisze w Złodzieju Dusz. Przed debiutem w Fabryce Słów, jej opowiadania ukazywały się na łamach czasopism.
Moja opinia i zachwyt w tym wypadku są rzeczą bardzo subiektywną, ponieważ po prostu uwielbiam tego typu książki. Natomiast obiektywnie mogę powiedzieć, że styl pisarki jest lekki i naprawdę to co stworzyła przyjemnie się czyta (lub może lepszym słowem byłoby pochłania). Zapraszam i zachęcam do zwiedzania magicznego Torunia takim, jakim widzi go autorka Złodzieja Dusz. Przygoda zdecydowanie jest ciekawa i warta tego, by poświęcić na nią czas.
Falkonowe wieści
Falkon zbliża się wielkimi krokami. Poniżej przedstawiamy będzie działo sie w Lublinie między 7-10 listopada.
Katedra heretyczki
"Zabijcie wszystkich. Bóg rozpozna swoich."
Pamiętne słowa papieskiego legata, będące de facto rozkazem rzezi mieszkańców Beziers, miasta zamieszkałego zarówno przez katolików, jak i heretyków, zapoczątkowały krwawą krucjatę przeciwko katarom - wspólnocie religijnej, która w XIII wieku szczególnie prężnie rozwijała się na terenie południowej Francji.
Fabuła powieści "Katedra heretyczki" osadzona jest w tym właśnie burzliwym okresie średniowiecza i koncentruje się wokół dramatycznych losów kilkorga bohaterów: dumnej i obdarzonej błyskotliwą inteligencją królowej Blanki Kastylijskiej, hrabiego Szampanii, trubadura Tybalda, będącego jednocześnie zdrajcą, jak i obsesyjnym wielbicielem swej pani, hrabiego Tuluzy, Rajmunda, ekskomunikowanego za tolerowanie katarów na swych ziemiach oraz Klary, zaufanej dwórki królowej, tytułowej heretyczki.
Głównych bohaterów poznajemy w dramatycznych okolicznościach; Klara, nieślubna córka hrabiego Tuluzy, w drodze do Paryża zostaje napadnięta przez oddział krzyżowców. Ranną dziewczynę ratują członkowie wspólnoty katarów, jednak wciąż grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Podczas ataku krzyżowców na zamieszkałe przez heretyków miasto Marmande, zostaje cudem ocalona przez jednego z najeźdźców. Okazuje się nim hrabia Szampanii, podobnie jak Klara wychowanek i protegowany królowej Blanki, w którym dziewczyna skrycie się podkochuje.
Po powrocie na królewski dwór Klara nie potrafi zapomnieć o traumatycznych wydarzeniach, jakich była świadkiem podczas rzezi w Marmande. Szukając ukojenia często chodzi na plac budowy katedry Notre-Dame, gdzie pewnego razu spotyka młodego człowieka, który wywiera na niej wielkie wrażenie. Felicjan wprowadza Klarę do wspólnoty katarów, gdzie dziewczyna odzyskuje wewnętrzną równowagę i spokój ducha.
Tymczasem w kraju nasilają się prześladowania heretyków; Klarze coraz trudniej utrzymać swój sekret przed otoczeniem, zwłaszcza przed królową. Na dwór docierają niepokojące informacje - wracający ze zwycięskiej krucjaty król Ludwik zostaje podstępnie otruty. Następca tronu jest jeszcze dzieckiem, co próbują wykorzystać do własnych celów chciwi baronowie oraz angielski król bagatelizując osobę królowej. Blanka będzie musiała użyć całej swej inteligencji i zmysłu dyplomatycznego, by zażegnać grożące koronie niebezpieczeństwo.
Powieść Martiny Kempff wzbudziła we mnie ambiwalentne uczucia. Moja wielka radość, że wreszcie trafiłam na ciekawie zapowiadającą się książkę osadzoną w czasach, które od lat nieodmienne budzą moją fascynację, została przygaszona przez kilka mankamentów, które kazały mi spojrzeć krytycznym okiem na "Katedrę heretyczki".
Moje wątpliwości budzi głównie konstrukcja powieści. Początkowo zdawać by się mogło, że tłem fabuły jest konflikt religijny pomiędzy katolikami a katarami znajdujący ujście w fali prześladowań i krucjat, zaś główną bohaterką - Klara, odnajdująca się w heretyckiej wspólnocie. W pewnym momencie tło powieści niespodziewanie się poszerza, a wojna religijna staje się tylko jednym z aspektów polityki korony francuskiej i to właśnie jej złożoność próbuje oddać autorka. Dotychczasowa heroina chowa się w cień przed prawdziwą bohaterką powieści - królową Blanką. W posłowiu możemy wyczytać, że początkowo książka miała traktować wyłącznie o Blance Kastylijskiej (wtedy siłą rzeczy kwestia katarów byłaby zaledwie kolejnym wątkiem powieści), jednak chęć ukazania tych burzliwych czasów z różnych punktów widzenia skłoniły autorkę do wprowadzenia drugiej głównej bohaterki. Poczynione zmiany wypadły dość nieudolnie, gdyż sugerują skupienie się na tematyce heretyków i postaci Klary, podczas gdy w dalszej części autorka realizuje swoje pierwotne zamierzenie. Niekonsekwencja ta jest widoczna - fabuła sprawia wrażenie nie do końca przemyślanej i dopracowanej.
Można by zarzucić autorce również to, że nadmiernie rozbudowane, barwne, obfitujące w wydarzenia tło historyczno - obyczajowe przytłacza fabułę, jednak w tym przypadku dokładność i szczegółowość jest niezbędna dla jej zrozumienia. Liczne wtręty odnoszące się się do politycznych zawiłości spowalniały co prawda akcję i zakłócały narrację, jednak można się do nich przyzwyczaić i należy je docenić, gdyż tylko dzięki temu odnajdujemy się w toku fabuły i orientujemy w jej meandrach. Jak na powieść historyczną przystało, książka oparta jest na dobrze udokumentowanych faktach zgrabnie ujętych w jej ramy.
Mnogość wydarzeń historycznych, ich zawiłość i złożoność mogłaby przytłaczać, a nawet rozsadzić ramy powieści, gdyby nie narzucająca się siłą rzeczy pewna skrótowość i powierzchowność w potraktowaniu tematu - nieodzowna, jeśli chce się zamknąć fabułę na niecałych czterystu stronach, pozostać w zgodzie z prawdą historyczną i zaprezentować ją w najbardziej zrozumiały i atrakcyjny sposób. Efekt kompromisu, jaki udało się osiągnąć autorce, jest całkiem zadowalający.
Zaletą książki Kempff jest czytelne ukazanie złożoności sytuacji politycznej Francji w tym okresie - dzięki zaprezentowaniu kilku różnych punktów widzenia: heretyczki Klary, której rola wraz z rozwojem fabuły staje się coraz bardziej marginalna, a jej postać - bezbarwna i nieciekawa, oraz bohaterów grających w powieści pierwsze skrzypce: Blanki Kastylijskiej, hrabiego Tuluzy i trubadura Tybalda, choć trzeba przyznać, że i oni świecą blaskiem odbitym od osobowości królowej. Niemniej jednak są to bohaterowie wyraziści, wewnętrznie skomplikowani i niejednoznaczni moralnie; autorka z powodzeniem oddała całą złożoność ich natury, dosłownie przywróciła do życia te dawno zapomniane postaci. Szczególnie intryguje postać królowej Francji - jednej z najpotężniejszych i najbardziej wpływowych władczyń tamtej epoki, cenionej nie tylko ze względu na niezwykłą urodę, ale również przymioty ducha i charakteru. Jej inteligencja, mądrość i dalekowzroczność budziły szacunek, a jej samej zapewniły niepodzielne rządy aż do śmierci, bez udziału rady koronnej, a nawet samego króla, jej syna Ludwika. To robi wrażenie, prawda?
Kolejnym atutem, a zarazem swoistą ciekawostką są wierzenia katarów i realia codziennego życia tej wspólnoty religijnej, tak szczegółowo zaprezentowane na kartach książki. Paradoksalnie, wiedzę tę autorka czerpała głównie z protokołów inkwizycyjnych z procesów "bonnes hommes"; sami katarzy nie pozostawili po sobie żadnych pisemnych świadectw. Moim zdaniem jest to jeden z bardziej interesujących elementów powieści, w dodatku wpleciony w fabułę w wyjątkowo atrakcyjny sposób.
Reasumując, pomimo kilku niedociągnięć, "Katedra heretyczki" jest zdecydowanie lekturą godną uwagi. Nie jest to może porywająca, ale z pewnością dynamiczna, intrygująca i wielowymiarowa opowieść o dramatycznych ludzkich losach, tragicznych wyborach i odwiecznym konflikcie pomiędzy miłością a władzą w barwnej scenerii francuskiego średniowiecza.
Serdecznie polecam!
Beta
„Beta" Rachel Cohn wpisuje się w nurt książek dla starszej młodzieży zahaczających o science-fiction, a jednocześnie wplatających w fabułę obowiązkowy wątek miłosny – czyli tak zwanego young adult. Tym razem elementem wziętym z fantastyki naukowej są klony. Wydawałoby się, że na ten temat już nic nowego napisać nie można i raczej do tego typu powieści ciężko mieć wysokie oczekiwania. Sięgając po nią szuka się raczej dobrej, niegłupiej rozrywki na jeden czy dwa wieczory.
Wyspa Dominium to dom najbogatszych rodzin, które mogą sobie pozwolić na wynajem ziemi. To także miejsce, w którym powietrze jest gęstsze, a ludzie wolą odpoczywać niż pracować. Z tego powodu jako służących używają... klonów. Są one unikalne dla wyspy, jednakże wzbudzają wielkie kontrowersje, a nawet aktywne sprzeciwy. Jedną z nich jest Elizja, nowszy model, w którym wszystko wydaje się być takie idealne. Z biegiem czasu okazuje się, że aż nadto...
Porównawszy powyższy opis fabuły z tym dystrybutora odkryjecie, że któryś z nich jest mylący. Ten z okładki sugeruje, że „Beta" to kolejne romansidło z klonami w tle. Tak naprawdę wątek miłosny rozpoczyna się dopiero w połowie książki. Autorka o wiele większą wagę przykłada do ukazania inności Elizji, jej początkowo beztroskiego życia, w które ostrożnie wplata poważniejsze elementy. Szkoda, że nie potrafiła wykorzystać potencjału swojego pomysłu do końca. Druga część powieści sprawia wrażenie, jakby pisarka została zmuszona, aby jednak spełnić zachcianki kobiecej części docelowej grupy odbiorców i umieścić w książce mdły romans bez polotu.
Chociaż pomysł na wykorzystanie klonów w powieści young adult Rachel Cohn miała dobry, ostatecznie książka w swojej wymowie jest naiwna. Sprowadza wszystko do zakochanych nastolatków, chociaż aż prosi się rozwinąć wątki bardziej poważne, które porusza, takie jak: uzależnienia, posłuszeństwo, wolność, czy chociażby moralność w stosunku do klonów. Stanowczo za mało tu także opisów świata poza Dominium. Wiemy tylko, że parę miast zostało zalanych, na Kontynencie budowane są nowoczesne metropolie, ale czy to w ogóle dzieje się na Ziemi? Nie dostajemy żadnych wskazówek.
Autorka opanowała sztukę pisania o niczym. Nie znaczy to, że powieści nie czyta się przyjemnie. Co to, to nie, ale nie jest to jednak lektura, którą zapamiętamy na dłużej. Rachel Cohn nie całkowicie spełniła pokładane w niej nadzieje. Ciężko stwierdzić, co zawodzi tutaj bardziej – część młodzieżowa, czy ta ambitniejsza, czerpiąca z dość ciężkiego gatunku jakim jest science-fiction. Damskiej części starszej młodzieży mimo wszystko powinno się spodobać, bo utrzymuje poziom konkurencyjnych tytułów. Otwarte zakończenie daje nadzieję, że wszystkie mankamenty zostaną choć trochę poprawione w przyszłości, na co na pewno będą liczyć ci, którzy oczekiwali po „Becie" czegoś więcej.
Fantastyka w wydaniu dla najmłodszych!
"Worek pełen duchów" i "Podskakujący zamek" to ciekawie brzmiące tytuły. Już 8 października, nakładem wydawnictwa Wilga, ukażą się dwie książeczki dla dzieci spod pióra wszystkim dobrze znanego pisarza - Marcina Mortki. Był już wiking, teraz czas na rycerza. "Przygody rycerza Valdemara" tom 1 i 2 już niedługo pojawią się na pólkach w księgarniach.
Wywiad z Mają Lidią Kossakowską
Kobieta renesansu. Projektantka światów
Maja Lidia Kossakowska od dzieciństwa marzyła, że kiedyś zostanie reżyserem. Równie silnie pragnęła zostać lalkarzem, rzeźbiarzem i archeologiem. Zwiedzanie uroczych, starych miasteczek (z częstymi postojami w małych, tradycyjnych knajpkach), patrzenie na morze, spacery plażą, malowanie obrazów, szycie lalek i grzebanie w starociach, to jej ulubiony sposób spędzania wolnego czasu do dziś.
Andrzej Biedroń - TV Fikcja
- No nie wiem... - Zdzisław Jabolski z niewyraźną miną przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze, poprawiając zbyt ciasny kołnierzyk. Nie był przyzwyczajony do noszenia garniturów, w których wyglądał niczym słoń obleczony w cyrkowy namiot. – Wyglądam jak... jak...
- Ktoś, kto chociaż raz w życiu zetknął się ze słowami „kultura" i „dobry smak"? – rzucił Młody, obserwując Zdzicha kątem oka. – Mówię ci Zdzichu, przestań się ze sobą cackać i idź po prostu udzielić tego cholernego wywiadu. To nie będzie nic trudnego, przecież nie takie rzeczy zdarzało ci się robić.
- Mówisz tak tylko dlatego, że jesteś zbyt niski stopniem, by to ciebie proszono o takie brednie - zbył go gliniarz, podchodząc do stolika w kuchni i sięgając do stojącej na nim butelki wódki. Z lubością na twarzy przyssał się do szyjki, pociągając kilkanaście tęgich łyków. – Ale zgodzisz się ze mną, że tacy goście jak ja są zdecydowanie lepsi w likwidowaniu fabryk narkotyków, niż w późniejszym chwaleniu się tym w telewizji. Zwłaszcza w publicznej telewizji – splunął z odrazą na zarzygany dywan, wracając przed lustro.
- Chcieli najskuteczniejszego gliniarza w mieście, to go dostaną, racja? – zapytał Młody, poprawiając swoją blond grzywkę. – Po pierwsze, to był rozkaz od komendanta, pamiętasz? A po drugie?
- No tak, ta nieszczęsna reklama Olega... Jak to leciało?... „Bar Batiuszka na ulicy Powstańców Warszawy 44. Słońce Związku Radzieckiego Józef Stalin poleca!" Kurwa, jak on mógł pomyśleć, że powiem coś takiego w telewizji. – Łysol pokręcił głową z powątpiewaniem. – A w ogóle to kto wpadł na pomysł, że jestem najskuteczniejszym glinia... a psik!!! – Na tafli szkła niespodziewanie wyrosła szaro-zielona narośl. Zdzichu pociągnął nosem. – Kurwa, jeszcze mnie katar złapał. Młody, rzuć mi no tabletki na przeziębienie. – Wskazał płaszcz wiszący na drzwiach wejściowych. – Powinny być w którejś kieszeni.
Blondyn z niepewną miną podszedł do wojskowego „uniformu" Zdzicha. Wiedział, że niedbałe sprawdzanie zawartości jego kieszeni może być ostatnią rzeczą, którą będzie w stanie zrobić własnymi rękoma. Zaczął przetrząsać ich zawartość. Pominął obecność granatów, noży sprężynowych i pudełek pinezek. Wreszcie palce natrafiły na paczkę oklejoną taśmą klejącą. Wyciągnął ją, rozciął scyzorykiem szary papier, wyciągnął parę niebieskich tabletek i podał je Jabolskiemu.
- No dobra, czas iść robić swoje – mruknął Zdzich, wrzucając do ust lekarstwa i biorąc kolejny łyk siwuchy. – Czas porobić z siebie idiotę, potańczyć jak mi zagrają, poprawić „morale narodu stolicy" i...
- Co jak co, – wtrącił Młody – ale w robieniu z siebie idioty jesteś mistrzem. Nie mogli wybrać lepszego do tego zadania.
Zdzich obrzucił go pogardliwym spojrzeniem, narzucił na siebie płaszcz i ruszył w stronę wyjścia.
***
Telewizja Polski i Ukrainy była najpopularniejszą z państwowych stacji telewizyjnych, mając największy udział w szerzeniu socjalistycznej propagandy. Tylko tam frekwencja jakichkolwiek wyborów zawsze wynosiła sto procent, zawsze sto procent obywateli była zachwycona jakością życia, a ilość nierozwiązanych przestępstw ZAWSZE wynosiła zero, nieważne w jakiej skali.
Zdzich niespiesznie przekroczył próg studia nagrań.
- O, dzień dobry. – Powitała go kierowniczka studia, niewysoka brunetka w oliwkowym kostiumie. – Pan Jabolski, prawda? – Wyciągnęła ku niemu zadbaną dłoń, zakończoną karminowymi paznokciami. Jabol zignorował ten gest. – No tak... - bąknęła zmieszana, cofając rękę. – Za chwilę będziemy mogli zaczynać, jak tylko charakteryzatorka pana przygotuje. Pamięta pan odpowiedzi na pytania? – zapytała znienacka.
- Jakie pytania? – odparł zdumiony łysol.
- Hmm, czyli jednak nie dostał pan naszej wiadomości, prawda? No cóż, oto kartka z pańskimi odpowiedziami, które ma pan udzielić na nasze pytania. Zostały tak specjalnie sformułowane, abyśmy mieli pewność, że nie będzie miał pan problemów z ich zapamiętaniem.
Gliniarz uważnie wczytał się w otrzymany dokument.
- Pytanie pierwsze: tak, pytanie drugie – nie, pytanie trzecie... - spojrzał na kobietę zdumiony. – Co to, kurwa, jest?
- Nadal zbyt skomplikowanie? – spytała z troską w głosie. – To może zróbmy tak, że będzie pan tylko kiwać lub kręcić głową, w porządku? Musimy przecież jakoś zadbać o pański imidż.
Jabolski odwrócił się i bez słowa ruszył do pokoju, nad drzwiami którego były napisane hasła: „Charakteryzatornia, garderoba, schowek". Niech to szlag, pomyślał ze złością, najpierw ten wywiad, potem katar, a teraz jeszcze śmiali robić z niego idiotę. Jakby po prostu nie mogli dać mu tej kartki z tekstem wcześniej. Zapukał lekko do drzwi, po czym nie czekając na odzew wszedł do środka. Pomieszczenie było skąpane w półmroku, jedynie w pobliżu lustra świeciła się niewielka żarówka. Zdzich podszedł do stojącego przed zwierciadłem krzesła, zapobiegawczo szukając za pazuchą płaszcza kabury z Double Eagle'm. Takie pomieszczenia musiały przyciągać kłopoty.
- Kurwa – mruknął do siebie ze złością, gdy palce natrafiły na pustkę. – Gdzie ja właściwie mam broń?
- Zapomniał pan, panie Jabolski, że do studia nie wolno wnosić broni palnej? – odezwał się tuż za nim tajemniczy głos. Zdzich odwrócił się gwałtownie, szykując się do ataku. Jak lampart doskoczył do przeciwnika, chwycił go i nie zważając na sopranowe piski, rzucił nim o podłogę niczym workiem kartofli.
- Co tu się dzieje? – Kierowniczka studia wpadła do garderoby jak burza. – Co pan wyrabia? – rzuciła do Zdzicha, zauważając rozciągnięte na podłodze nieprzytomne ciało. – To była nasza charakteryzatorka!
- Dokładnie: b y ł a! – rzucił nerwowo Zdzich, wskazując na nią palcem. – A tak na poważnie, nie powinno się straszyć bez wyraźnego powodu weterana dwóch wojen. Nauczy się na przyszłość... - poprawił się, zmieszany.
***
Zdzisław Jabolski nerwowo krążył po garderobie. Telewizja już dawno powinna przysłać kogoś w zastępstwie, kto przygotowałby go do występu. Chciał przecież tylko odbębnić ustawiony wywiad, a potem w spokoju spić się w barze Grubego Olega. Czemu to tyle trwało? Rozumiał, że nie codziennie ktoś nokautuje pracowników studia, ale czy to była jedyna charakteryzatorka podczas porannej zmiany? W dodatku jakiś czas temu zaczęła go boleć głowa, co tylko zwiększało poziom frustracji. Miał mroczki przed oczami, zupełnie jakby się upił... Co takiego mógł wypić? Metanol z zeszłego tygodnia nie mógł zadziałać dopiero teraz, w końcu jego kumpel do picia już dawno wyciągnął po tym nogi. Więc co? Może to było faktycznie jakieś choróbsko...
Ciche pukanie do drzwi wyrwało go z toku rozmyślań. Niezrozumiałym mruknięciem zaprosił gościa do środka.
- Pan Jabolski? – zagaiła nieśmiało szczupła blondynka. – Jestem Ewa, zastępcza charakteryzatorka. Mam przygotować pana do nagrania... Tylko proszę mnie nie bić! – dodała błagalnym tonem.
- A tak, jasne. – Jabol z ulgą opadł na krzesło. – Proszę robić swoje. – Potarł palcami skronie.
Niespodziewanie przeszyło go uczucie niepokoju. Poczuł, jak serce gwałtownie przyspieszyło. To było podświadome działanie, swego rodzaju szósty zmysł informujący o przyszłym niebezpieczeństwie. Coś tu zdecydowanie było nie w porządku. Nie wiedział tylko, co takiego...
- Słyszałam już o panu, panie Jabolski – kontynuowała kobieta. – Ulica wprost kipi doniesieniami o pańskich wyczynach. Akcje w stylu Rambo, wychodzenie cało z niezliczonych katastrof, walki z potwornościami rodem z najbardziej nienormalnych filmów. Ale wie pan co? – zapytała, pudrując łysolowi nos. – Założę się, że potworom w TYM studiu nie dałby pan rady.
Napięcie Zdzicha sięgnęło zenitu. Słyszał swój przyspieszony, płytki oddech, czuł przepychającą się przez żyły krew. Skąd ta kobieta mogła wiedzieć o jego przygodach? Starał się zawsze usuwać wszelkich potencjalnych świadków, zacierać ślady nadprzyrodzonych zjawisk. I... zaraz...
- O jakich potworach pani mówi? – syknął, ściskając nerwowo podłokietnik krzesła.
Blondynka nachyliła się ku niemu, szepcząc do ucha:
- Zauważyłam jakiś czas temu, że niektóre z pracujących tu osób zdają się nie być wystarczająco posłuszne idei naszej wspaniałej republiki – oznajmiła z absolutną powagą, robiąc porozumiewawczą minę. – Obawiam się, że mogą mieć coś wspólnego z nielegalnymi związkami zawodowymi lub nawet gorzej.
- Gorzej?
- Może nawet z Ukraińskim Frontem Narodowym. – Powoli wycedziła nazwę podziemnej organizacji. – A sam pan rozumie, jak to jest wielka potworność. Kolejne nacjonalistyczne demony próbujące zniszczyć naszą piękną socjalistyczną ojczyznę. Całe szczęście, że mogę to panu teraz powiedzieć. Dziewczyna, którą zastępuję, od samego początku wydała mi się podejrzana. Kto wie, może właśnie pobił pan jednego z ICH szpiegów... Panie Jabolski? Co panu jest? – zapytała zdumiona.
Gliniarz już od pewnego czasu usiłował złapać oddech, właściwie to od momentu, gdy tylko usłyszał o potworach i demonach. Czym się właściwie teraz przejmował? Nie raz i nie dwa miał do czynienia z okropnościami nie z tego świata, czemu więc tym razem czuł narastający, paniczny lęk? Przecież miał ze sobą broń. Zaraz, a nie zostawił jej przypadkiem przy wejściu do budynku, jak wspomniała dziewczyna? Nie pamiętał tego, więc może...
Niespodziewanie do garderoby weszła kierowniczka planu.
- Panie Jabolski, jest pan gotów? – Obrzuciła go uważnym spojrzeniem. – Za trzy minuty zaczynamy. Poczekam na pana na zewnątrz – oznajmiła, wracając na plan.
Zdzisław rozluźnił zbyt ciasno związany krawat. Sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął z niej piersiówkę z alkoholem. Jednym haustem pochłonął zawartość.
Czy mu się wydawało, czy spod oliwkowej spódnicy nie wystawał koniec czerwonego ogona?
- Faktycznie, demony – mruknął, ocierając kącik ust.
***
- Na pewno pan wszystko zrozumiał?
- Tak – odparł napięty jak struna Zdzich. – Zachowywać się naturalnie, odpowiadać tylko na zadane pytania. Ideał spontanicznej pogawędki – sarknął, siadając na pomarańczowej skórzanej sofie.
Ewa miała rację. Zdzicha otaczały demony. Teraz widział to aż nazbyt wyraźnie: gadzie łuski pokrywające ciała, ogony wystające spod ubrań. I chuj z ich niewystarczającą wiernością Zjednoczonej Unii Polski i Ukrainy, ten sztuczny twór i tak musi kiedyś pierdolnąć, pomyślał. Ale czego mogły od niego chcieć akurat teraz?
- Proszę się nie denerwować – zagadnęła do niego prowadząca program, kolejna z szeregu idealnych prezenterek, o blond włosach i nieskazitelnym uśmiechu. Ponadto Jabol od razu domyślił się, dlaczego akurat ona dostała tę pracę: już od dawna nie widział piersi tak wielkich, by każda z nich mogła śmiało pretendować do zaszczytu posiadania własnego kodu pocztowego. – Wiem, co sobie pan myśli – Zdzich zacisnął w panice zęby. – ale to nie jest takie trudne. Proszę po prostu być sobą. – Puściła do niego porozumiewawczo oko.
Minuty powoli mijały, a nerwowość policjanta zaczynała osiągać apogeum. Odpowiadał bezwolnie na zadawane pytania, próbując jednocześnie domyśleć się, dlaczego demony nie chcą uczynić mu krzywdy. Przecież „wiedzieli, co sobie myśli", więc czemu wciąż trzymali go przy życiu, zamiast zaatakować?
- Nie – powiedział do siebie. – To nie tak.
- Słucham? – Prowadząca uniosła brwi. – Och, przepraszam, widocznie pan nie dosłyszał pytania. Zadam je jeszcze raz: Jeszcze wczoraj brał pan udział w udanej akcji rozbicia gangu zajmującego się produkcją i sprzedażą narkotyków. Co więcej, pan i pańscy ludzie zdołali powstrzymać ich przed wprowadzeniem na rynek nowej, niebezpiecznej odmiany LSD, wyglądającej identycznie, jak popularne leki na przeziębienie. Z pewnością musi to być wspaniałe uczucie, zdawać sobie sprawę z przysługi oddanej partii oraz ludowi pracującemu Stolicy?
- Tak – odparł Zdzich drżącym głosem. Musiał się stąd wydostać. Natychmiast! – To wspaniałe uczucie... - kontynuował, podnosząc się z sofy.
BANG! BANG!
W korytarzu rozległy się strzały z broni palnej.
- I chuj... po herbacie... - jęknął Zdzich, opadając z powrotem na mebel. Zaczerpnął głębiej powietrza, próbując uspokoić nerwy. Jeszcze terrorystów tu brakowało, do cholery.
BANG! BANG!
- Panie Jabolski, co to? – pisnęła cyc-piękność. Gliniarz spojrzał na nią mętnym wzrokiem.
- Terroryści...
- ŻE JAK?!
- Ale przecież możesz uciec. – wydukał powoli. – Masz przecież te, no... skrzydła. Chyba...
BANG!
Drzwi od studia otworzyły się gwałtownie. Do pomieszczenia wpadł niski, krępy mężczyzna. Twarz osłaniała kominiarka, lecz już po samym jego chodzie Zdzich domyślił się, że miał około pięćdziesięciu lat.
A może tak mu się tylko zdawało?
- Gdzie Jabolski? – ryknął mężczyzna, machając na ślepo bronią.
Słysząc swoje nazwisko, policjant po raz kolejny tego dnia spróbował skupić uwagę. To była szansa na ucieczkę z tego czarciego kotła! Może napastnik przybył mu na ratunek?
- To ja! – krzyknął, podnosząc się z sofy.
BANG!
Nagłe szarpnięcie rzuciło go do tyłu. Padając na posadzkę, słyszał już jedynie krzyki zebranych w studiu kobiet i mężczyzn.
Chcąc uniknąć ryzyka konfrontacji z demonami, najlepiej udawać martwego – przypomniał sobie radę znajomego wiejskiego egzorcysty.
Dlaczego nie wpadł na to wcześniej?
- O nie, szmaciarzu, wiem, że udajesz! – usłyszał wzburzony krzyk napastnika, a następnie rozległ się pisk Cycoliny. – Wychodź, bo wpakuję jej tyle kul, że jej własny chirurg plastyczny nie pozna!
- A strzelaj sobie – odparł obojętnie Zdzich. – Im ich mniej, tym lepiej. Kurwa - jęknął pod nosem.
Miał przecież udawać martwego.
Syknął z bólu, dotykając lewego ramienia. Na szczęście zamachowiec nie trafił w żaden ważny organ, którego uszkodzenie mogłoby zagrozić życiu gliniarza. Wystarczy pograć parę chwil na zwłokę, a znów będzie sprawny jak przed postrzałem. Ze zdziwieniem stwierdził, że przejmujące uczucie niepokoju odeszło, a on sam był już nawet w stanie logicznie myśleć. Lub przynajmniej próbować.
- Dobra, tylko spokojnie – zaczął, podnosząc się z podłogi. – Powiedz tylko, o co chodzi, a zaraz się dogadamy i...
- O moją córkę, skurwielu, córkę! – przerwał mu napastnik.
Ranny Zdzich spróbował ocenić sytuację. Oto podczas audycji na żywo, na plan wpadł jakiś szaleniec z wyraźnym zamiarem zrobienia mu krzywdy. W dodatku poza nim, owym mężczyzną i cycatą prezenterką, nikt z pracowników studia nie wydawał się być człowiekiem. Albo przynajmniej dobrze się maskowali, przybierając koźle rogi, gadzie łuski i zwierzęce ogony. Bolała go głowa, miał dziurę w ramieniu i katar.
To tylko on zwariował, czy cały świat wokół niego?
- Jaką znowu córkę? – zdobył się na zadanie najprostszego z pytań.
BAM!
Kolejny pocisk sprowadził go do parteru.
- Nie pamiętasz? Dobrze, przypomnę ci. Ale najpierw – Terrorysta szarpnął blondynkę za włosy, prowadząc ją przed jedną z kamer. – Ma mnie być dokładnie widać, jasne?! – ryknął w stronę przerażonego kamerzysty.
Zagadnięty spojrzał ze strachem na kierowniczkę planu.
- Rób, co każe. – Machnęła ręką.
- W porządku, panie super glino – rzucił mężczyzna, znalazłszy się w centrum uwagi. – Przypomnę ci wszystko. Pamiętasz waszą wielką operację „RR"?
- Robimy Rozpierdol? – zapytał Zdzich. – Faktycznie było coś takiego...
- To była jedna z tych wielkich akcji, którymi wy, lewackie świnie, chwalicie się potem w waszych skorumpowanych mediach! Ale ja poznałem prawdę, na własnej skórze poczułem, jak to wyglądało! – Gwałtownie urwał. Pociągnął kilka razy nosem, jakby powstrzymując się od płaczu. – Osiem lat temu odprowadzałem córeczkę na szkolny autobus. Do przystanku mieliśmy tylko kilkanaście metrów, gdy zza rogu budynku wypadł na nas jakiś murzyn, a za nim ty, bydlaku! Nawet nie zdążyliśmy się usunąć z drogi, gdy wyciągnąłeś broń i zacząłeś strzelać. Na oślep! – zachrypiał.
Zdzisław milczał, przyciskając dłonie do krwawiących ran. Coraz bardziej zaczynał go niepokoić fakt, że dziury po postrzałach nie miały zamiaru się zabliźnić. Krew nie chciała krzepnąć, spływając zamiast tego po jego przedramionach na podłogę. Kręciło mu się w głowie.
- Kula trafiła... ją trafiła – mężczyzna powrócił do przerwanego monologu. – Nie zdążyłem nic zrobić. Jeden strzał, w głowę... zginęła na miejscu. Jak mogłeś! – ryknął, wybuchając płaczem.
- Przepraszam, niechcący, to było niechcący – bełkotał Jabolski. Zawroty głowy były tak silne, że zaczynał tracić świadomość.
- Niechcący?! To było NIECHCĄCY?! Zatuszowaliście całą sprawę, nikt mi nie pomógł, nie udzielił wsparcia...
- Przebieg akcji miał być ściśle tajny, lecz pojawiły się problemy... gość mi wtedy uciekł...
- Wiesz, jak miała na imię?
- Że co? Ale...
- WIESZ?!
Jabol nie odpowiedział.
- Barbara. Basieńka, Basiunia, Basia. Przeliterować ci może?
- Naprawdę rozumiem twój żal, ale...
BAM!
Kolejny pocisk rozerwał mu pierś.
- Be.
BAM!
- A.
BAM! BAM! BAM!
- Es, I, A...
Z każdym otrzymanym strzałem Zdzisław spadał w coraz głębszą ciemność. Czy któraś kula trafiła go w serce? Uszkodziła płuco? Zniszczyła kręgosłup? Jeszcze wczoraj śmiałby się z takiego zagrożenia, lecz teraz, gdy z nieznanych mu przyczyn organizm nie chciał się zregenerować? Poczuł, jak krew wypełnia mu usta, przelewa się przez nie, ścieka po twarzy na podłogę. Więc tak miał wyglądać jego koniec. Po przeżyciu dwóch wojen, dwudziestu lat walki z przestępczością stolicy i potworami z innych światów miał umrzeć z ręki zrozpaczonego ojca jednej ze swoich przypadkowych ofiar. Doprawdy odpowiednie zakończenie odpowiedniego życia. Teraz zrozumiał, skąd te diabły, skąd irracjonalny strach, cała ta absurdalna otoczka. Pozostało mu tylko czekać. Aż serce, najgłupsze ze wszystkich organów, zorientuje się, że jest martwe.
- Widzieli państwo? – dobiegł go z oddali głos zamachowca. – Tak właśnie kończy wasz niepokonany policjant, Zdzisław Jabolski! Tak właśnie kończą społeczne gnidy, degeneraci i potwory, zatruwający nasze życia! Tak triumfuje sprawiedliwość! – rozległ się głośny, szyderczy śmiech.
Gdyby Zdzichu był teraz w stanie, śmiałby się razem z nim.
Co ten szmaciarz z bronią mógł wiedzieć o sprawiedliwości?
Koniec najlepszego gliniarza w mieście nie mógł być AŻ tak żałosny.
Więc jeszcze nie nadszedł...
***
Zza pleców śmiejącego się triumfalnie ojca Basi rozległ się pisk przerażonych kobiet. Mężczyzna odwrócił się, poszukując wzrokiem źródła zamieszania. Przerażenie odjęło mu dech.
Oto stał przed nim Zdzisław Jabolski, ten sam, który miał przed chwilą zginąć z jego ręki. Teraz, poza rozerwaną na strzępy klatką piersiową i powoli spływającymi po nogach strużkami krwi, wydawał się być okazem zdrowia.
- O Boże... - wyjąkał, upuszczając broń. Pistolet głośno uderzył o posadzkę. – Kim ty, kurwa, jesteś? Zombie?
- Lepiej. – Łysol obnażył krzywe zęby. Dawniej żółte, teraz z powodu zakrzepłej krwi wydawały się czarne. – Ideowcem.
Błyskawicznie dopadł do terrorysty, chwycił go za kark i podkładając nogę, przewrócił na posadzkę. Zacisnął dłonie na jego krtani.
- Nie wiesz, czym jest sprawiedliwość – wycedził gniewnie. – I nigdy nie zrozumiesz, bo nigdy nie uda ci się wyjść z prymitywnej relacji oko za oko, życie za życie. Mógłbym spróbować ci to wytłumaczyć, ale wiesz, co? – W źrenicach policjanta błysnęła iskra szaleństwa.
Mężczyzna wytrzeszczył oczy.
- Prościej będzie skręcić ci kark. – Jabolski wykonał odpowiedni ruch dłońmi.
Chrupnął pękający kręgosłup.
Zakrwawiony policjant powoli podniósł się znad nieruchomego ciała. Rozejrzał się po studiu. Stado diabłów patrzyło na niego oniemiałe. Wciąż tutaj byli.
Więc to jest sen, tylko sen, pomyślał. Potarł o siebie zesztywniałe dłonie.
- Pokażę wam, jak ZAZWYCZAJ przeżywam swoje marzenia senne – rzucił wesoło, ruszając w stronę najbliższej osoby. Czy też może diabła, nie miało to teraz znaczenia. Z doświadczenia wiedział, że kości obu tych istot łamią się z taką samą łatwością.
***
- Ja pierdolę, ja pierdolę, ja pierdolę – klęła Elwira, nerwowo chodząc po pokoju swojego mieszkania. Podeszła do drzwi od łazienki. – Żyjesz, Zdzichu? – Odpowiedział jej jedynie odgłos intensywnych wymiotów.
Młody załamał ręce.
- Powoli, uspokój się – powiedział do rudowłosej – i opowiedz mi wszystko jeszcze raz. Tym razem nieco wolniej.
- Siedzę sobie w fotelu i nagle słyszę pukanie. Otwieram, a tam Zdzich stoi na chwiejnych nogach, zalany krwią, jakby wrócił z jakiejś rzeźni. Zaczął coś bełkotać o walce ze swoimi demonami, że to tylko sen i tak dalej, a potem odepchnął mnie na bok i wpadł do łazienki. Widziałam jego oczy - źrenice miał wielkie, jak... - zamilkła, próbując znaleźć odpowiednie porównanie.
- Sugerujesz, ze był naćpany?
- To było od razu widać! Proszę, Adamie. – Chyba pierwszy raz zwróciła się do partnera Zdzicha po imieniu. – Powiedz mi, co mu się stało.
Młody nerwowo podrapał się po głowie.
- Cóż, wygląda na to, że w budynku telewizji ktoś urządził sobie masakrę...
- Czyli?
- Dostaliśmy informację, że podczas nagrywania programu zamaskowany gość wpadł do studia i zaczął strzelać. Gdy dojechaliśmy na miejsce, zastaliśmy wszystkich pracowników martwych, zamachowiec również nie żył. Za to kamera wciąż pracowała...
Elwira opadła na fotel.
- To był Zdzich, prawda?
- Niestety. Ładnie ich wszystkich rozwalił, od razu widać, że zabijanie ma we krwi. Ale spokojnie – dodał, widząc przerażoną twarz kobiety. – To było tylko nagranie! Od razu je zniszczyliśmy, a strzelaninę uzasadnimy porachunkami gangów. Pomóż mu tylko dojść do siebie, a wszystko się ułoży. Jak zwykle zresztą. –Ruszył w stronę wyjścia.
- Zaczekaj! – krzyknęła za nim, gdy naciskał klamkę. – Jednego nie rozumiem. Dlaczego mówisz o nagraniu z kamery, jeżeli Zdzich miał występować na żywo?
Adam parsknął śmiechem.
- Błagam, na jakim ty świecie żyjesz? Nie domyśliłaś się nigdy, dlaczego w telewizji nie ma transmisji sportowych? Bo takich rzeczy nie da się zaplanować lub wyreżyserować. Natomiast wszystko inne – zawiesił na moment głos. – Sama już rozumiesz.
Trzasnęły zamykane drzwi.
W mieszkaniu zapadła cisza, przerywana jedynie okazjonalnymi odgłosami wymiotów Jabolskiego. Elwira ciężko westchnęła.
- Nie cię szlag, Zdzichu. Zabić ciebie, to mało – mruknęła pod nosem, idąc do łazienki.
***
Młody niespiesznie szedł jedną z głównych ulic miasta. Próbował sobie ułożyć w głowie całą tę sprawę ze Zdzichem i dzisiejszą rozróbą.
Zastanawiało go, czy Elwira mogła zdać sobie sprawę z faktu, że została okłamana. Sięgnął ręką do kieszeni, wymacał płytę DVD. Wcale nie usunął tego nagrania, przeciwnie, uznał, że znacznie rozsądniejszym wyjściem będzie zachowanie go na przyszłość. Kto wie, może kiedyś jego partner podpadnie mu na tyle, że nie będzie miał wyjścia? Wiadomo, zasługi w zwalczaniu przestępczości zasługami, ale i tak najlepsze okazują się tradycyjne haki...
Zabrzmiał dzwonek telefonu. Blondyn wyciągnął z kieszeni spodni urządzenie, nacisnął przycisk.
- Słucham?
- Witam, dzwonię w sprawie identyfikacji poszczególnych ofiar dzisiejszej strzelaniny. – W głośniku zabrzmiał głos technika.
- Nie trzeba, sprawa zostanie dzisiaj zamknięta-
- Ale pan nie rozumie. Większość z ofiar okazała się mieć powiązania z Frontem Wyzwolenia Ukrainy.
Pod Młodym ugięły się nogi.
- Może pan powtórzyć?
- Większość pracowników studia była ukraińskimi szpiegami. Teraz ich nie ma, zginęli! Jabolski jest bohaterem-
Adam rozłączył połączenie. Zaklął pod nosem. I co, Zdzich nagle miał się stać bohaterem? Cała ta afera, masakra i problemy tylko mu pomogły?
Gwałtownym szarpnięciem wydobył płytę z kieszeni, ścisnął ją z całych sił dłońmi. Trzasnął pękający plastik, odłamki dowodu posypały się na brudny chodnik.
- Niech cię piekło pochłonie, Zdzisławie Jabolski – wycedził pod nosem. – Ile jeszcze razy uda ci się wyjść cało z- A PSIK!!!
Pociągnął nosem. Po raz kolejny tego wieczoru sięgnął do kieszeni, po czym wyciągnął z niej dwie niebieski tabletki, identyczne z tymi, które rano zażył jego zwierzchnik. Ciekawe jak ty to robisz, pomyślał, łykając lekarstwa. Ruszył w kierunku swojego mieszkania. Mam nadzieję, że nie będę chory, przemknęło mu przez głowę.
Następnego dnia musiał być w formie, jeśli miał walczyć z demonami opanowującymi to miasto.
Krwawe powroty
Antologie jako formy prezentacji literackiej są różnie obierane przez czytelników. Większość z nich zbiera opowiadania mało znanych pisarzy w celu ich promocji. Nie rzadziej umieszczone na okładce nazwisko kogoś bardziej cenionego jest zwykłym chwytem marketingowych i związane jest praktycznie z krótkim wstępem czy jednym opowiadaniem.
Antologie zazwyczaj łączy jeden wspólny temat – w „Krwawych powrotach” - wampiry oraz urodziny. Na pozór dwie sprawy, które dosyć ciężko ze sobą powiązać, jednak autorzy (jedni z lepszym, drudzy z gorszym, skutkiem) podołali wyzwaniu.
Charlaine Harris i Toni L.P. Kelner, dwie amerykańskie redaktorki wydania, przygotowały dla nas istną „składankę” trzynastu opowiadań mających różny charakter. Każdy z autorów w odmienny sposób podszedł do tematu wampiryzmu, a tym bardziej połączonego z urodzinami. W ten sposób w nasze ręce trafiły historie z pogranicza: kryminału, czarnego humoru, thrillera czy literatury grozy.
Prawie każde z opowiadań, choć długością nie grzeszy, potrafi zainteresować czytelnika. Zdarzają się jednak wyjątki, które niestety rzucają negatywne światło na cały zbiór. Jednym z nich jest historia opowiedziana przez główną redaktorkę antologii – Charlaine Harris. Czytając jej „Noc Draculi” można odnieść wrażenie znalezienia się pośrodku akcji jednego z odcinków długiej telenoweli. Opowiadanie wydaje się być wyrwane z kontekstu dłuższej historii i nawet postać samego Vlada Draculi zbytnio nie wzbudzi naszego zainteresowania. Szkoda, że taki tekst rozpoczyna ten zbiór.
Dalej jednak jest już o wiele lepiej. Kolejne opowiadania wzbudzają zainteresowanie i chęć brnięcia w głąb antologii. Satysfakcjonujący poziom zaprezentowały m.in. „Czarownica i wampir” Stein, „Pechowe urodziny” Hallaway czy „Zmierzch” Armstrong.
Pierwsze, bardzo lekkie opowiadanie, to historia młodej adeptki sztuki magicznej, która w wolnych chwilach opracowuje krem wiecznej młodości. Chcąc zatrzymać przemijanie urody odważa się sięgnąć po nietypowy składnik mikstury – wampirze szczątki. To, że tekst ten jest zbyt krótki można uznać za jego wadę. Nieco ponad 30 stron wzbudziło niezaspokojony apetyt na więcej obcowania z przygodami bohaterki.
Inny charakter ma kolejne godne polecenia opowiadanie „Zmierzch”. Autorka – Kelley Armstrong najbardziej klimatem zbliżyła się do serii „Kroniki wampirów” Anny Rice. Ten dość mroczny tekst bardzo skupia się na problemach moralności i człowieczeństwa wampirów. Na tle sąsiednich historii przedstawionych w antologii wybija się nie tylko językiem, ale również gotycką atmosferą.
„Krwawe powroty” jako całość potrafi zaspokoić oczekiwania nie tylko zagorzałych fanów „Wywiadu z wampirem” czy „Underworld”. Dla zwyczajnych miłośników fantastycznej literatury, ta pozycja jest dobrym sposobem na wieczorne czytanie przy nastrojowej muzyce. Choć niektóre opowieści potrafią zanudzić, warto przebrnąć przez całość, by samemu zobaczyć jak na wiele sposobów można ugryźć temat wampirów, jak umiejętnie połączyć to z motywem urodzin.
Na koniec dwa zdania na temat okładki. Wielu niezbyt przychylnie wypowiada się na jej temat. Być może obcięty palec niczym świeczka na krwawym torcie urodzinowym jest nieco kontrowersyjny. Jedno jest pewne – potrafi przyciągnąć uwagę, kojarząc się z „Piłą”, co według mnie ma pozytywny wpływ na całość antologii.
Takeshi. Cień śmierci
"Takeshi Cień Śmierci" to pierwszy tom trylogii znanej doskonale wszystkim wielbicielom fantastyki pisarki - Mai Lidii Kossakowskiej. Tym razem postanowiła zabrać swoich czytelników do świata Dalekiego Wschodu. Odsłonić przed nimi jego kulturę i mitologię.
Maja Lidia Kossakowska debiutowała w roku 1997 na łamach literackiego magazynu „Fenix”. Z zamiłowania jest autorką fantastyki, z wykształcenia plastykiem i archeologiem śródziemnomorskim. Sporadycznie zaś magiem i poetką. Wychowana została na klasyce i porządnej literaturze amerykańskiej, czyli Faulknerze, Steinbecku, Hemingwayu, Chandlerze, Cortazarze i Llosie. Ceni dobrą prozę nowoczesną. Jest miłośniczką antyku, niezwykłych mitologii, wiedzy tajemnej, szamanizmu i starożytnych artefaktów. Lubi stare westerny, nowe filmy wojenne, środkowe Morawy, awantury arabskie i grillowane krewetki. Przyjaźni się z kotami i końmi oraz lekko zdumiewa fenomenem mrówkojadów. Wykazuje całkowity brak tolerancji wobec chamstwa, głupoty, arogancji, minoderii, pychy i pająków. Została laureatką nagrody im. Janusza A. Zajdla 2006 (ośmiokrotnie nominowana), Srebrnego Globu, Złotego Kota i Śląkfy. Do jej dzieł należą między innymi bestsellerowy "Siewca Wiatru" oraz cykl „Upiór Południa" - cztery mikropowieści, które określa mianem najważniejszych i najpełniejszych opowieści jakie kiedykolwiek napisała.
Moim ulubionym dziełem pisarki są "Obrońcy królestwa", zbiór opowiadań wydany przez Agencję Wydawniczą Runa. Niestety już od wielu lat książka nie jest dostępna na rynku. Później jednak mocno sparzyłam się na "Zbieraczu burz", po którego lekturze stwierdziłam, że nie jest to literatura dla mnie. Nie chodzi o to, że autorka pisze źle - wręcz przeciwnie, ma cudowny warsztat i niezwykłą wyobraźnię. Doszłam po prostu do wniosku, że kompletnie nie zgadza się nasz światopogląd i spojrzenie na wiele, ważnych dla mnie spraw. Także pragnę zaznaczyć iż wierną fanką prozy Mai Lidii Kossakowskiej nie jestem, za to mogę się uznać za miłośniczkę kultury Dalekiego Wschodu. Dlatego też bez wahania sięgnęłam po nową powieść pisarki.
Przez całą historię autorce udaje się utrzymać klimat, jaki sobie zaplanowała. Od początku do końca dostarcza nam niesamowitych wrażeń. Nieczęsto zgadzam się z reklamą umieszczoną na okładce, ale tu jest ona w stu procentach adekwatna. Czytając czułam się jakbym oglądała któryś z moich ulubionych, japońskiej produkcji filmów. Smutna, okrutna, brutalna, krwawa, bardzo obrazowa i jednocześnie... piękna. Te wszystkie określenia, choć mogłyby wydawać się sprzeczne, to jednak idealnie pasują do tej właśnie powieści. Pisarka zaprezentowała zupełnie inne dzieło niż te, które tworzyła do tej pory, a ja wciąż pozostaję oczarowana i pod głębokim wrażeniem.
Niesamowita akcja, genialnie dopracowani bohaterowie, urzekający, mroczny klimat. Dobrym pomysłem było również umieszczenie z tyłu książki swojego rodzaju leksykonu, wyjaśniającego nie tylko japońskie pojęcia, ale także i opisującego zakony. Niecierpliwie czekam na dzień, w którym premierę będzie miał kolejny tom, a z przeczytanej powieści jestem bardzo zadowolona.