Rezultaty wyszukiwania dla: DC
Imionki
Założę się, że każdy z Was był kiedyś w takiej sytuacji, iż spotkał na ulicy dawno niewidzianą osobę i za nic nie mógł sobie przypomnieć jej imienia w trakcie rozmowy. Znajome? Pewnie. No bo jakby tak się jeszcze zastanowić, czy pamiętacie imiona Waszych wszystkich kolegów i koleżanek z dawnych szkolnych klas? Na pewno dla wielu z Was jest to trudne zadanie. Z pomocą w trenowaniu pamięci poprzez świetną zabawę przychodzi gra karciana „Imionki”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Granna.
Strona wizualna
W kartonowym i solidnym, choć trochę za dużym, pudełku znajdziemy 55 dużych kart. Każda z nich przedstawia jednego z 11 dziwnych stworków – tytułowych Imionków. Wszystkie są bardzo kolorowe, zabawne i wyglądają jak namalowane przez kilkuletnie dziecko. Oczywiście nadaje to wielkiego uroku tej grze i jeszcze bardziej wpływa na wyobraźnię uczestników. Dodatkowo w pudełku znajdziemy krótką, jednostronną instrukcję.
Cel i przebieg rozgrywki
Imionki to stworki, które zapomniały jak się nazywają. Zadaniem graczy jest nadawanie im pseudonimów, późniejszego zgadywania nadanych nazw i uzbieranie jak największej ilości tych barwnych bohaterów. W swojej turze gracz bierze jedną kartę z zakrytej talii Imionków i wykłada na środek stołu na stos kart odkrytych. Jeśli postać ta pojawiła się pierwszy raz, gracz nadaje jej imię. Jeśli zaś stworek pojawił się już wcześniej i miał nadaną nazwę, wszyscy gracze ją odgadują. Osoba, która jako pierwsza poda pełną nazwę Imionka, zyskuje tę kartę, jak również wszystkie pozostałe będące pod nią w stosie kart odkrytych. W przypadku, kiedy to nikt nie jest w stanie podać prawidłowej nazwy stworka, nadawana jest ona ponownie przez bieżącego gracza. Gra dobiega końca wraz z wyczerpaniem się kart w zakrytej talii Imionków. Zwycięzcą zostaje gracz, który uzbierał najwięcej stworków. Bardziej zaawansowani mogą wprowadzić dodatkową zasadę, czyli oddawanie jednej karty w przypadku podania błędnego imienia.
Wrażenia
„Imionki” to po pierwsze gra bardzo prosta, dlatego idealnie nada się na rodzinne zabawy z naszymi pociechami. Nie oznacza to jednak, że starsi będą tym tytułem znużeni. Rozgrywka wymaga od uczestników nie tylko refleksu, ale przede wszystkim kreatywności i dobrej pamięci. Nadawanie imion tytułowym stworkom to chyba najlepsza część gry, szczególnie uwielbiana przez najmłodszych. Każdy z Imionków wygląda niepowtarzalnie i bardzo oryginalnie. Każdy posiada jakąś charakterystyczną cechę typu: duży nos, długie nogi, odstające uszy. Od naszej wyobraźni zależy tylko, jak nazwiemy danego bohatera. Może będzie to Pomarańczowy Pan Nochal, Pani Płonąca Śliwka czy po prostu Zdzichu. Należy pamiętać, iż w podczas zgadywania należy podać precyzyjnie pełne imię. Zbyt skomplikowane nazwy mogą utrudnić zgadnięcie nie tylko przeciwnikom, ale i nam.
Podsumowanie
Ten na pierwszy rzut oka niepozorny tytuł gwarantuje dynamiczną i rewelacyjną zabawę. Dzięki prostym zasadom idealnie nadaje się nie tylko na rodzinne spotkania przy stole i rozgrywki z dziećmi, ale również jako gra imprezowa. Ćwiczy ona nie tylko pamięć i spostrzegawczość, ale również radzenie sobie z porażką wśród najmłodszych. Na plus oceniam również oprawę graficzną. Ma ona swój niepowtarzalny urok i cieszy oczy. Podsumowując, jeśli szukacie gry, która na pewno przyniesie wiele radości i wywoła niejeden uśmiech na twarzach uczestników, nie możecie przejść obok „Imionków” obojętnie.
Pamiętnik księżniczki
W grudniu ukaże się nakładem Społecznego Instytutu Wydawniczego Znak ostatnia książka Carrie Fisher.
Nie wszystkie księżniczki żyją w wysokich wieżach. Niektóre kręcą gwiezdne wojny.
Kiedy Carrie Fisher po latach odnalazła swój pamiętnik prowadzony podczas kręcenia pierwszych "Gwiezdnych wojen" sama była zaskoczona tym, co tam znalazła. Wydawało się, jakby pisały go dwie osoby – wrażliwa romantyczka i młoda, energiczna dziewczyna szukająca silnych wrażeń.
Błękit szafiru
„I po raz drugi moje serce - tym razem w drugiej wersji, proteza serca, która odżyła pod wpływem czystej nadziei - stoczyło się z krawędzi i roztrzaskało na dnie wąwozu na tysiące maleńkich odłamków.”*
Po tym, jak twoje życie zostało przewrócone do góry nogami, starasz się je jakoś uporządkować. Nie jest to jednak łatwe, bo nie jesteś przygotowana na nic, co ma się za chwilę wydarzyć. Tajemnice i wieczny brak odpowiedzi na pytania, które zadajesz, w ogóle ci nie pomagają.
Gwendolyn jakiś czas temu dowiedziała się, że to ona jest podróżniczką w czasie, a nie jej kuzynka Charlotta. Z racji tego, że nie była do tego przygotowywana od dziecka, ma trudności z odnalezieniem się w zaistniałej sytuacji. Wraz z Gedeonem ma pewne zadanie do wykonania, ale brak wiedzy jej wszystko utrudnia. Nie wie, jak ma się zachować w danym roku, nie zna języków obcych, nie potrafi śpiewać czy tańczyć. To wszystko musi opanować w krótkim czasie. Niby ma względne pojęcie o tym, w czym bierze, ale i tak nie wszystko rozumie, a nikt nie chce jej nic wyjaśnić. Gwen nie do końca wie, po której ze stron się opowiedzieć - próbuje na własną rękę uzyskać jakieś informacje. Jakby dziewczyna miała mało na głowie, jej serce zaczyna szybciej bić na widok pewnego aroganckiego młodzieńca. Do czego doprowadzą ją nadchodzące zdarzenia? I co takiego odkryje wraz z przyjaciółmi?
Po tym, jak w czerwcu odświeżyłam sobie „Czerwień rubinu” w nowym wydaniu wiedziałam, że niecierpliwie będę wyczekiwała kontynuacji Trylogii Czasu. Pierwsza część ponownie z miejsca mnie porwała i najchętniej zaraz po jej zakończeniu zabrałabym się za „Błękit szafiru”, ale stwierdziłam, że poczekam na wznowienie. I w końcu się doczekałam.
„Błękit szafiru” zaczyna się w momencie zakończenia części pierwszej i szczerze mówiąc, bardzo mi to odpowiadało, za równo za pierwszym razem, jak i teraz. Czułam, jakbym tylko na chwilę odłożyła lekturę i właśnie do niej wróciła. Powieściopisarka w dalszym ciągu serwuje nam wszystko, co najlepsze. Ciekawa fabuła, wartka i – nadal - zaskakująca akcja. Ciągłe tajemnice, podejrzenia i zagrożenie życia powoduje brak tchu i niecierpliwe przewracanie stron. Dodajmy do tego różnobarwne postacie oraz dialogi, które nie raz doprowadzały do niekontrolowanego śmiechu. Tutaj wszystko dzieje się w zastraszającym tempie, ale bez problemu się w tym odnajdujemy. Nie wiadomo komu ufać i kto tak naprawdę ma rację. Niespodziewane zwroty akcji powodują, że nic nie jest przewidywalne. No ja, pomimo tego, że znam już całą trylogię, czułam zaskoczenie w pewnych momentach i bardzo, bardzo mi się to podobało.
Wystarczył mi niecały dzień na ponowne zapoznanie się z tą pozycją. W trakcie czytania straciłam kontakt z rzeczywistością i nic do mnie nie docierało. Mało kiedy tak się wczuwam w to, co obecnie czytam, zwłaszcza, jeśli jest to powtórna lektura, ale lubię takie stany rzeczy. „Błękit szafiru” wciąga niemal od pierwszych zdań i wzbudza masę przeróżnych emocji. Bez problemu wczułam się w sytuację Gwen i czułam niepewność, złość, rozczarowanie i konsternacje. Razem z nią bałam się i śmiałam. Odbywałyśmy podróże w czasie i uczyłyśmy się manier i zachowania. Razem próbowałyśmy rozgryźć Gideona i jego wieczne zmiany zachowania. Kłócili się i godzili tyle razy, że zgubiłam rachubę gdzieś w połowie. Są jak ogień i woda. Ich uczucie sprawiło, że książka stała się tylko ciekawsza. I tak jak ją tak i mnie hrabia Germain przyprawiał o dreszcze. To niesamowite, jak bardzo można zżyć się z bohaterami i to z każdym powrotem do lektury.
W tej części poznajemy dwie nowe postacie, które okazują się bardzo pomocne w poszukiwaniach i równie ciekawe jak te, które znamy z poprzedniego tomu. Każda z nich odgrywa tu ważną rolę, ale niektóre postacie zostały trochę pominięte. Szkoda, bo są niezwykle ciekawe i z pewnością dodałyby książce jeszcze więcej smaczka. W dalszym ciągu intrygują mnie Lucy i Paul. Strasznie mało ich w tej historii. Co do Gwen nie zmieniła się za bardzo i bardzo dobrze. Nadal jest wesoła i lekko zdystansowana do siebie. Tym razem stała się trochę pewniejsza siebie i bardziej uparta. Brak wiedzy nadrabia sprytem. Kolejną ciekawą postacią jest Leslie, przyjaciółka Gwendolyn. Pełna energii, pomysłowa i kreatywna. Ona jedyna jest całym sercem za przyjaciółką i robi wszystko, by jej to ułatwić. Jest jeszcze Xemerius, który przysparza naszej bohaterce nie mało problemów, ale i jest bardzo pomocny. Do tego jest przyczyną wielu zabawnych sytuacji. Co do Gideona... Chłopak jednocześnie niesamowicie działa mi na nerwy i sprawia, że serce zaczyna za szybko bić, a wzrok robi się maślany. Jest nie do przewidzenia. Nigdy nie wiadomo, jaki ma obecnie humor. No i hrabia de Saint Germain, który wyzwala we mnie same negatywne emocje. Najchętniej bym mu dokopała za to, jaki jest. Dwulicowy i bezwzględny typ.
„Błękit Szafiru” to bardzo udana kontynuacja. Wciąga tak samo, jak część pierwsza i sprawia, że chce się więcej i więcej. Dosłownie wszystko w tej książce sprawia, że pochłania się ją w ekspresowym tempie. Mam jednak nadzieję, że zachęciłam tych, co jeszcze nie czytali trylogii do sięgnięcia po nią. Osobiście nadal zaliczam ją do jednej z ulubionych serii i szczerze polecam, a sama niecierpliwie czekam na „Zieleń szmaragdu”.
Mroczne zakamarki
Sięgając po książki z gatunku kryminału czy thrillera, jakoś szczególnie upatrzyłam sobie te, które niejako są związane z niewielkimi miasteczkami, gdzie istotną rolę odgrywa cała społeczność. Tak było chociażby w powieściach „Margo” czy „Zabójczy spokój”, stąd też chwytając za dzisiaj omawiany tytuł liczyłam na to, że i tam poznam tajemnicze miasteczko, którego mieszkańcy skrywają wiele sekretów.
Tessa jeszcze w dzieciństwie wyjechała z rodzinnego miasta. Zamieszkała z babcią w Atlancie, gdzie próbowała zapomnieć o tym, że wraz ze swoją przyjaciółką Callie była świadkiem zbrodni. To one pomogły schwytać mordercę, lecz Tessa wie, że w swoich zeznaniach nie powiedziała. Od tego czasu nie utrzymuje kontaktu ani z ojcem, który siedzi w więzieniu, ani z matką, która ją zostawiła, ani ze starszą siostrą, która odeszła bez słowa. Teraz po latach wraca do Fayette, a tam będzie musiała zmierzyć się z przeszłością. Jej skrywana tajemnica z dzieciństwa może rzucić nowe światło na sprawę sprzed dziewięciu lat. Jednak nie tylko ona coś ukrywa...
Chciałabym móc powiedzieć, że akcja rozkręca się już od pierwszych stron, ale nie do końca jest to prawda. Owszem, nie brakuje tu licznych wydarzeń oraz kilku faktów z przeszłości, które pozwalają nam rozeznać się sytuacji, jednak brakuje tu pewnej dynamiczności, która pozwoliłaby wczuć się w akcję. Tak przez połowę książki nie potrafiłam wkręcić się tę historię, na szczęście w pewnym momencie trybiki zaskoczyły i dalej poszło już płynnie. Pojawiły się nowe fakty, których zupełnie się nie spodziewałam i do końca czytałam już z ogromną dawką ciekawości.
Historia stworzona przez Karę Thomas miała potencjał. Może nie było to takie małe miasteczko, gdzie każdy skrywał tajemnicę, jednak widać było ten klimat, który nadawał powieści aurę tajemniczości. To tylko podsycało moją ciekawość, by w końcu poznać całą prawdę. Niestety autorka chcąc stworzyć szereg wydarzeń, które następując po sobie, odebrała tej książkę cząstką autentyczności, a całość wyszła nieco naiwnie. W końcu w życiu mało kiedy coś układa się idealnie, a do kłębka rzadko idziemy po nitce nie napotykając żadnych przeciwności. A tu wszystko toczyło się niemal idealnie.
Od takiej literatury chciałabym otrzymać określone emocje – poczuć strach i lęk, a nie tylko ciekawość. Tu natomiast nic nie odczuwałam. Czytałam bez jakiegokolwiek napięcia czy niepokoju, a przecież czytając o tak nieprzyjemnych, a nawet strasznych rzeczach chciałabym, by lektura mnie poruszyła.
Co do samych bohaterów – są wykreowani całkiem dobrze, ale też i prosto. Każdy ma określony charakter, da się go odróżnić od innych, czymś się wyróżnia. Patrząc jednak na całokształt są to postacie, które znajdziemy również w innych książkach, pod tym względem brak im oryginalności.
To, co lubię w powieściach kryminalnych to możliwość rozwiązywania zagadki wraz z bohaterem. Tu również badamy sprawę wraz z Tessą i choć jak wcześniej wspomniałam, jej rozwiązanie jest zbyt naiwnie poprowadzone, to jednak fakt, że poznajemy wszystko równocześnie z nią pozwala zaangażować się bardziej w powieść. Sami zaczynamy snuć domysły i odkryć sekrety – czasem bardziej lub mniej trafnie.
Pomimo kilku wad całość nie wypada źle. W moich oczach jest to książka ze zmarnowanym potencjałem. Autorka miała dobry, nawet bym powiedziała, że bardzo dobry pomysł, ale gorzej wyszło z wykonaniem. Brakowało emocji, a tempo pojawiło się dopiero w połowie. Kara Thomas momentami nieco przekombinowała, ale przypuszczam, że znajdzie się grupa osób, dla którym ta pozycja przypadnie do gustu.
Legenda Pięciu Kręgów – walka o honor samuraja
Wydawnictwo Galakta prezentuje nowa grę karcianą dla 2 graczy, w której honor bywa potężniejszy niż katana. Utrzymana w duchu feudalnej Japonii Legenda Pięciu Kręgów jest pozycją, która przypadnie do gustu wszystkim fanom Kraju Wschodzącego Słońca.
Wyzwolenie
Wojny alchemiczne dobiegły końca, a przynajmniej ta najważniejsza z nich, stanowiąca kanwę trylogii autorstwa Iana Tregillisa. Wyzwolenie stanowi burzliwe, choć może nie tak zaskakujące, jak można by oczekiwać, zwieńczenie walki mechanicznych o prawo do życia.
Wydarzenia opisane w trzecim tomie stanowią bezpośrednią kontynuację tego, co działo się w poprzednich częściach, dlatego niniejszy tekst może znacząco spoilerować fabułę Mechanicznego i Powstania.
Jestem mechanicznym, którego nazwali Jax. Mój rodzaj powstał, by służyć ludzkości spełniać jej zachcianki. Ale teraz nasze więzy pękają. Moi bracia i siostry nareszcie się budzą. Nadszedł nasz czas.
Po masowym uwolnieniu mechanicznych służących i żołnierzy z oków pętających ich geas, Jax, zwany teraz Danielem, kontynuuje trudną dla niego moralnie współpracę z eks hrabiną Berenice Charlotte de Mornay-Périgord. Podczas gdy jemu zależy na uzyskaniu pełnej wolności dla swych pobratymców, dawna szefowa francuskiej sieci szpiegów dba przede wszystkim o dobro swoje i Nowej Francji, wyznając zasadę Machiavellego, że cel uświęca wszystkie środki. Dosłownie i w przenośni.
W tym samym czasie Anastazja Bell, stojąca na czele Nadleśnictwa, czyli siejącej postrach nawet we własnym kraju tajnej zbrojnej służbie Świętej Gildii Horologów i Alchemików, przechodzi rekonwalescencję po burzliwym spotkaniu z Berenice i wyzwolonym mechanicznym wojownikiem. Podobnie jak pozostali Holendrzy nie przyjmuje do wiadomości możliwości, by mechaniczni byli czymś więcej niż zwykłymi maszynami. Przyjdzie jej się jeszcze mocno zdziwić.
Mimo że niektóre kwestie autor potraktował raczej po macoszemu, Wyzwolenie stanowi dobrą kontynuację poprzedniego tomu. Nie się jednak nie dostrzec, że na tle całości wypada najsłabiej. Jej najmocniejszym punktem jest wizja alternatywnej wersji historii, zgodnie z którą siłą napędową świata staje się specyficzne połączenie nauki i alchemii. Jest tu miejsce tylko dla dwóch mocarstw – ledwie utrzymującej się na powierzchni Nowej Francji i tzw. Mosiężnego Tronu, czyli Imperium Holenderskiego. Samo to jest już ciekawym odstępstwem od wszechobecnej w literaturze hegemonii Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.
Nadal uwagę przykuwa koncept stworzenia mechanicznych, czyli maszyn obdarzonych samoświadomością, językiem i swoistą kulturą. Można by się pokusić o stwierdzenie, że to taka Sztuczna Inteligencja w steampunkowym wydaniu. Trzeci tom pozwala lepiej przyjrzeć się ich reakcjom, dążeniom i wahaniom. Nie bez znaczenia jest budzenie się ich samoświadomości, sumienia i wolnej woli oraz dywagacje na temat duszy i jej związku z możliwością swobodnego podejmowania decyzji. Niemniej, w porównaniu do poprzednich tomów, tym razem nacisk został położony na akcję, a nie dysputy natury filozoficznej.
Pierwsze skrzypce grają tak jak do tej pory Jax/Daniel oraz Berenice, którzy nie zaskakują wprawdzie nowymi cechami czy rozwojem, ale wypadają przyzwoicie i przekonująco w swojej kreacji. Nieco gorzej przedstawia się za to postać Anastazji, która dała się dotąd poznać jako wyrachowana i antypatyczna szefowa siejących postrach zegarmistrzów (zdaję sobie sprawę, jak mało strasznie to brzmi dla osób, które nie czytały powieści). W bieżącym tomie zostaje ujawniona jej orientacja homoseksualna i... właściwie tyle. Postać z potencjałem niestety go nie wykorzystuje.
Samo zakończenie jest poprawne, lecz nie zaskakujące. Można odnieść wrażenie, że od pewnego momentu akcja przebiega dokładnie tak, jak wszyscy mogli tego oczekiwać. Nie wiem, czy to świadome działanie autora, czy też jego niemoc do wyłamania się schematowi i zaproponowania czegoś znacznie mniej oczywistego.
Niemniej, mimo pewnych niedociągnięć, Wyzwolenie jest satysfakcjonujące, zwłaszcza że w połączeniu z poprzednimi tomami całość wypada naprawdę dobrze. Wojny alchemiczne to udany i godny polecenie kawał literatury clockpunkowej, który powinien usatysfakcjonować zarówno wyjadaczy gatunku, jak i tych, którzy dopiero stawiają pierwsze kroczki w tym temacie.
Ghost Stories (druga edycja)
Kolejna propozycja od Rebel to gra kooperacjna znanego twórcy gier planszowych Antoine Bauza.
Wielu poległo kładąc kres rządom Wu-Fenga, Władcy Dziewięciu Piekieł. Urna zawierająca jego prochy została pochowana na cmentarzu w niewielkiej wiosce w Środkowym Cesarstwie. Lata mijały, a przeklęte dziedzictwo popadło w zapomnienie pośród żywych. Ukryty w głębiach piekieł Wu-Feng nie zapomniał niczego. Niestrudzone poszukiwania w końcu doprowadziły go do miejsca, gdzie ukryto urnę. Cień jego poprzedniej inkarnacji już rozciąga się nad wieśniakami, nieświadomymi grożącego im niebezpieczeństwa.
Wrota obelisków
Gdy ginie świat siły należy szukać w sobie.
Nora K. Jemisin zawsze mnie zaskakiwała swoją prozą. Pierwsze spotkanie było wyjątkowo nieudane, powieść „Sto Tysięcy Królestw”, za którą otrzymała nagrodę Locusa za najlepszy debiut powieściowy, było w moim odbiorze tragiczne. Tym bardziej byłam zaskoczona, gdy sięgnęłam po, nie bez ogromnej dozy sceptycyzmu, „Piątą porę roku”. Książka zapowiadała się na powieść postapokaliptyczną, a okazała się historią-zagadką z głęboko osadzoną problematyką konfliktu kulturowo-rasowego. Gdy sięgałam po drugi tom, byłam przekonana, że tematyka prześladowań społecznych będzie kontynuowana, tym bardziej, że jest to dość często spotykana praktyka utytułowanych czarnoskórych amerykańskich pisarzy. I tutaj też pozytywnie się rozczarowałam, autorka w tomie podjęła problematykę, którą zapowiadano w tomie pierwszym, czyli zachowań społecznych po globalnej katastrofie. Bardzo ucieszyło mnie, że może nie całkowicie, ale dość konkretnie odeszła od tematyki dyskryminacji, obawiałam się bowiem, że jako pisarka, którą wszędzie przedstawiają jako pierwszą czarnoskórą pisarkę/pisarza, który otrzymał Nagrodę Hugo za powieść, będzie do bólu drążyła ten temat, co mają tendencję robić afroamerykańscy pisarze. Co więcej autorka rzeczywiście otrzymała zasadnie nagrodę, za talent, a nie za kolor skóry, czy parytety, co w środowisku amerykańskim, stanowi nie chcę rzec, choć ciśnie się na usta, ewenementem w ostatnich czasach, dla porównania proponuję obejrzeć gale wręczenia Nagród Akademii Filmowej. Tak, czy inaczej, oba tomy Pękniętej Ziemi są godne polecenia i uwagi.
„Wrota obelisków” to bezpośrednia kontynuacja pierwszego tomu. Śledzimy dalsze losy Essun, która znalazła schronienie w Castrimie. W wielkiej wspólnocie musi na nowo odbudować relacje z ludźmi, innymi górotworami, pilnować swojej przyjaciółki Tonkee, by nie narobiła sobie kłopotów, jednocześnie pobierać nauki od Alabastra, któremu pozostało niewiele dni życia, zanim pochłonie go kamień, a piata pora roku jest niebezpieczna, czyhają jeszcze inne zagrożenia. Na arenę wkracza również Nassun, córka Essun, która wędruje z agresywnym, przeświadczonym o jej złej naturze ojcem, Jijem. Ich celem jest tajemnicze miejsce, które ma wyleczyć Nassun z jej obrzydliwej przypadłości, którą skaziła ją jej matka-rogga.
Nora K. Jemisin ma niezwykły talent grania na wewnętrznych emocjach czytelnika, a podwaliny jej świata stanowią bardzo dobrze nakreśleni bohaterzy. Essun w pierwszej części była wulkanem emocji, często sprzecznych, przechodziła wielokrotnie ewolucję poglądów, a świat wywarł na niej wielkie piętno. We „Wrotach obelisków” właśnie na postaci Essun pisarka ukazała pięknie drogę od zmęczonej stagnacji i zniechęcenia do aktywnego działania, pokazała też, że w obliczu globalnych katastrof niestety nie ma miejsca na szczytne idee demokracji, gdzie jest wyłącznie miejsce na twardy despotyzm i rządy autorytarne. Czekam niecierpliwie na przetłumaczenie tomu trzeciego, bowiem postać Nassun jest dla mnie jeszcze nieodgadniona. Wydaje się z jednej strony lepszą wersją swojej matki. Ewidentnie zostanie jej zaoszczędzone wiele traumatycznych doświadczeń jej matki, z drugiej strony jest ona nazbyt dojrzałą postacią, jak na swój wiek. Wydaje się nazbyt wykreowana na „złote dziecko”.
Trylogia Pękniętej Ziemi, jeśli tom trzeci utrzyma poziom dwóch pierwszych, będzie jednym z ciekawszych propozycji fantasy ostatnich lat. A Nora K. Jemisin będzie musiała w przyszłości pobić swoje własne osiągnięcie. Życzyłabym sobie więcej takiej, zaangażowanej literatury.
Detektyw Pozytywka na tropie
Gra z bohaterami książek Grzegorza Kasdepke w październiku nakładem Wydawnictwa Nasza Księgarnia.
„Detektyw Pozytywka na tropie” to kolejna gra nawiązująca do bestsellerowych książek Wydawnictwa „Nasza Księgarnia”. Były już „Mrówki” i dwie gry z serii „Zagrajmy, mamo”, kolej na grę opartą na popularnej serii książek Grzegorza Kasdepke.
"Młody Świat" - Chris Wietz
„Młody świat” – postapokalipsa nominowanego do Oscara reżysera – od wczoraj w polskich księgarniach
PATRONAT
„Młody świat” – opowieść o losach nastolatków w chylącym się ku ostatecznemu upadkowi Nowym Jorku – trafia dziś do polskich księgarń. Jej autorem jest Chris Weitz – nominowany do Oscara reżyser takich filmów jak „Saga Zmierzch: Księżyc w nowiu”, „Lepsze życie”, „Był sobie chłopiec”, „Złoty kompas” oraz „American Pie”, a także współautor scenariusza filmu „Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie”.