kwiecień 27, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Ana Ana

czwartek, 29 listopad 2018 13:46

Amazing Spider-Man #04: Nocna zmiana

Poprzedni, trzeci tom serii „Amazing Spider-Man” zamknął jeden z największych i epickich eventów w świecie Człowieka-Pająka – Spider-Verse. Wycieńczony pojedynkiem z Morlunem i Dziedziczącymi, Peter Parker wrócił do swojego wymiaru. Jednak i tutaj nie może czuć się bezpieczny, na regenerację sił niestety brakuje czasu. Na dodatek jego życie prywatne również wymaga uporządkowania.

Początek pierwszego zeszytu czwartego tomu rzuca czytelnika w sam środek pojedynku pomiędzy Spider-Manem a Iguaną. Mutant poprzez kontrolę wszystkich gadów w zoo w Central Park sieje niemałe spustoszenie w okolicy. Petera jednak czeka jeszcze większe wyzwanie niż walka z gadzim przeciwnikiem. W ostatnim czasie zaniedbał swoje życie prywatne, w którym wcześniej szczególnie namieszał dr Otto Octopus. Na kolacji u cioci May, na którą został zaproszony z Anną Marią Marconi, zamierza wyjawić ciążącą mu od dłuższego czasu prawdę. Ponadto nasz bohater musi rozwiązać wszystkie służbowe sprawy mające związek z nieudolnie prowadzoną przez niego firmą Parker Industries. Startuje ona do przetargu na wybudowanie supernowoczesnego więzienia. Największym konkurentem dla niej tym przedsięwzięciu jest Alchemax. Ta bezwzględna korporacja zrobi wszystko, aby wygrać i całkowicie pozbyć się firmy Spider-Mana. Jej przedstawiciele wynajmują Ghosta, który z wykorzystaniem umożliwiającego mu znikanie kostiumu, ma zniszczyć laboratorium Petera. Spider-Man musi zmierzyć się nie tylko z niewidzialnym wrogiem, ale również z sabotażystą wśród jego najbliższych współpracowników.

W międzyczasie powraca Czarna Kotka. Felicia pragnie odzyskać wszystkie przedmioty ze swojej kolekcji łupów, które zostały jej odebrane po schwytaniu. Problem w tym, że kosztowności trafiły na aukcję. Złodziejka postanawia ukarać wszystkich ludzi, którzy ośmielili się przejąć jej własność, w tym milionerkę Reginę Venderkamp. Niestety na jej listę trafia również ciocia May, która nieświadomie wylicytowała jedną rzecz. Przed Spider-Manem szykuje się kolejna konfrontacja z bezwzględną złodziejką.

Szczerze mówiąc oczekiwałem czegoś niezwykłego po finalnym tomie trzeciego volume’u. Niestety widać, iż twórcy mając na uwadze zbliżające się „Tajne wojny”, chcieli czym prędzej zakończyć dotychczasowe przygody Petera. Fakt, w ostatnich zeszytach nie brakuje akcji czy charakterystycznego poczucia humoru Człowieka-Pająka, jednak wszystko jest takie miałkie. Dan Slott i Christos Gage potraktowali po macoszemu tak ciekawą postać, jaką bez wątpienia jest Ghost. Nawet jego pojedynek ze Spider-Manem nie robi większego wrażenia i zostaje bardzo szybko sfinalizowany. Bardzo fajny wątek Czarnej Kotki już całkowicie został skrócony do minimum. Tom ten wydaje się być większym epizodem bez szczególnego znaczenia dla całej serii. Taka „zapchajdziura”. Fakt, zamknięto ważne wątki, ale zrobiono to bez większego polotu.

Amazing Spider Man 04

Na szczęście są też pozytywne aspekty czwartego tomu. Najważniejsze, że komiks cieszy oko i kolejny raz oprawa graficzna stoi na wysokim poziomie. Po krótkiej przerwie powrócił meksykański rysownik Humberto Ramos. Jego styl charakteryzują bardzo żywe kolory, wyidealizowane postacie (szczególnie zgrabne i kształtne kobiety) czy dynamiczne sceny pojedynków. Efekt jest bardzo dobry, współgra z fabułą i nadaje fajny klimat całej historii.

Największą niespodzianką, która rekompensuje słaby scenariusz ostatnich zeszytów serii, jest dołączenie do albumu trzech krótkich historii, które były publikowane w „Amazing Spider-Man vol. 3 Annual #1”. Na szczególną uwagę zasługuje historia o tytule „Nie mogę się powstrzymać”, w której Spider-Man próbuje oddać zgubiony telefon niemieckim turystom. W tym zadaniu pomaga mu m.in. Hawkeye.

Podsumowując, czwarty tom „Amazing Spider-Man” miłośników i stałych czytelników przygód Człowieka-Pająka trochę rozczaruje. Humorystyczne opowieści z końca albumu tylko częściowo ratują sytuację. Parker miewał o wiele lepsze i ciekawsze przygody. Jednak i tak warto zapoznać się z tym komiksem, szczególnie iż zamyka on pewien etap w życiu Petera. Teraz przed nami oczekiwane „Tajne wojny” oraz mam nadzieję już niedługo Vol. 4.

Dział: Komiksy
środa, 28 listopad 2018 22:55

Śladami Emmy

Siedemnastoletnia Emma i jej o dwa lata młodsza siostra Cassandra znikają nagle bez śladu. Jedyne co po nich pozostaje to samochód na plaży i buty starszej z sióstr. Poszukiwania trwają długo, jednak nie doprowadzają do szczęśliwego zakończenia. Głośna historia zaginięcia sióstr Tanner wybrzmiewa echem przez długie miesiące i kiedy już wszyscy zdążyli się pogodzić z faktem, że losy sióstr pozostaną na zawsze niewyjaśnione, po trzech latach nieobecności, Cass staje u drzwi swojego domu, cała i zdrowa. Co w takim razie stało się z Emmą? Czy dowiemy się tego, podążając wraz z Wendy Walker „Śladami Emmy”?

Powrót Cassandry Tanner postawił wszystkich na nogi. Do akcji wkroczyli zaangażowani przed trzema laty psycholog sądowy dr Abigail Winter i jej przyjaciel, agent specjalny Leo Strauss, którzy starają się podążać śladami Emmy, wskazanymi przez jej młodszą siostrę. Cass opowiada o małej wyspie, na której dziewczyny były przetrzymywane przez Billa i Lucy przy współpracy z tajemniczym mężczyzną z łodzi. Opowieść Cass jest tak szczegółowa, że wręcz nierzeczywista. Duet Winter i Strauss zaczynają podejrzewać, że nie wszystkie elementy układanki do siebie pasują.

Historia podzielona jest na dwie, przeplatające się części – teraźniejszość, w której śledzimy działania dr. Abby, oraz część ukazana z perspektywy Cass, która zabiera nas w przeszłość. Fragmenty skupiające się na pani psycholog są spójne, pełne analiz, przybliżające czytelnikowi niektóre terminy psychologiczne, ale jest to przedstawione w przystępny sposób, ciekawie. Wypowiedzi Cassandry bardzo się różnią. Z jednej strony są nad wyraz dojrzałe, z drugiej na pierwszy rzut oka widać, że to wypowiedź nastolatki. Dziewczyna czasem wypowiada się nieporadnie, nie potrafi wyrazić tego, co chce przekazać. Obie części jednocześnie ze sobą wyraźnie kontrastują, ale i dobrze się zgrywają.

Podczas lektury wyłania się niepokojący obraz dość rozbudowanej rodziny. Prym wiedzie tu Judy Martin, matka zaginionych bohaterek. Już od samego początku autorka sugeruje, że coś jest z nią nie tak. Ponad miarę ceni wygląd zewnętrzny i pozycję społeczną, a na jej miłość trzeba sobie zapracować. Dość szybko dowiadujemy się, że cierpi na narcystyczne zaburzenia osobowości. Szczerze mówiąc, chyba pierwszy raz spotkałam się z takim przypadkiem opisanym w thrillerze i temat mnie zaciekawił, szczególnie że Walker przełamuje stereotypowe myślenie o tzn. narcyzach i opisuje, o co w tym wszystkim chodzi. Oprócz pani Martin jest jeszcze kilkoro ciekawych postaci, które tworzą destrukcyjne relacje w tym toksycznym domu. Czytelnik powoli wchodzi w lawinę skomplikowanych, dysfunkcyjnych związków międzyludzkich.

Czytelnicy lubiący wartką akcję niestety tutaj raczej się zawiodą, ponieważ właściwie nic spektakularnego się nie dzieje. Mimo to książka ma coś w sobie. Trzyma w niepewności do samego końca i serwuje niespodziewane zakończenie. Podczas czytania przerobiłam wiele emocji od smutku, przez współczucie, gniew, aż po niedowierzanie. Myślę, że najwięcej emocji wywołała u mnie postać matki, na której miłość trzeba było zasłużyć bezwarunkowym uwielbieniem.

„Śladami Emmy” to zdecydowanie nie jest lektura dla każdego. Jest to mocna historia, jednak jej moc nie polega na brutalności, tylko zagłębianiu się w ludzką psychikę, niekoniecznie piękną i dobrą. Wendy Walker zaoferowała thriller psychologiczny przed duże „P”.

Dział: Książki
wtorek, 27 listopad 2018 15:28

Ten Count

Szósty tom mangi autorstwa Rihito Takarai jest satysfakcjonującym zwieńczeniem dość osobliwej historii cichego terapeuty i cierpiącego na skrajną odmianę mizofobii sekretarzu. Autorka stworzyła intrygującą opowieść, w której losy dwóch całkowicie od siebie różnych bohaterów łączą się w najbardziej niespodziewanym momencie.

Tomik ten może lekko zirytować fanów tej historii ze względu na spore zamieszanie. Autorka zapragnęła wstrząsnąć czytelnikiem, dlatego też skonfrontowała Shirotaniego z demonami jego przeszłości. Był to bardzo dobry krok ku nadaniu tej opowieści pikanterii i pazura, jednak dalsze zawirowania nie miały zbyt wielkiego sensu. Jakby Rihito Takarai nie do końca miała pomysł na zakończenie tego tomiku, lecz chciała wywołać w czytelniku jak największy dreszcz emocji. Wielu osobom może się to wydawać bardzo naciągane i robione lekko “na siłę”.

Jeżeli chodzi o kreskę, nadal jest ona bardzo staranna i estetyczna. Autorka stworzyła również kilka zdecydowanie bardziej dopracowanych pod względem cieniowania stron, które niebywale umilały lekturę.

Jako iż jest to manga typu yaoi, należy być przygotowanym na sporą dawkę scen erotycznych, przedstawionych w dość bezpośredni sposób. Oczywiście znaleźć tu można swego rodzaju cenzurę, która summa summarum zakrywa bardzo niewiele i od czasu do czasu czytelnika nachodzą refleksje na temat tego, czy taki sposób zatajania treści mogących wywołać u pewnej grupy ludzi oburzenie ma jakikolwiek sens.

Nieczęsto się zdarza, by w mangach tego typu autorka nakreśliła bohaterów tak skomplikowanych pod względem charakteru. Stworzyła ona naprawdę warte uwagi portrety psychologiczne - zarówno Shirotaniego, jak i Kurose. Widać, że wszystkie cechy obu postaci zostały starannie przemyślane, a cała konwencja niesłychanie przeanalizowana.

W “Ten Count” poruszony zostaje problem mizofobii, czyli skrajnego lęku przed różnego rodzaju zabrudzeniami, bakteriami i zanieczyszczeniami. Rihito Takarai znakomicie wykorzystała ten motyw, przy okazji lekko uświadamiając ludzi, że nie jest to w żadnym razie wymysł chorego, a często paniczny strach, którego konkretna osoba nie umie opanować, przy czym Shirotani jest dość niezwykłym przypadkiem, lecz aby poznać szczegóły, należy sięgnąć po pierwszy tom tej krótkiej mangi.

Otwarte zakończenie z jednej strony wywołuje u czytelnika satysfakcję, a z drugiej pozwala na kontynuowanie tej historii we własnej wyobraźni. Autorka nie wyklucza żadnego scenariusza, dzięki czemu opowieść tę można odbierać na wiele różnych sposobów.

Dział: Komiksy
wtorek, 27 listopad 2018 09:09

Korytarzem w mrok

Film “Korytarzem w mrok” nęcił głównie Umą Thurman w roli dyrektorki szkoły dla trudnych dziewcząt. Szkoła owa znajdowała się w pięknym, acz strasznym zamczysku w Blackwood i by do niej trafić należało wyróżniać się czymś szczególnym. Takim talentem do podpaleń choćby. Tyle, że metody Madam Duret dalekie były od standardów znanych chociażby z takich filmów jak “Młodzi gniewni”...

Producentami filmu są osoby odpowiedzialne za sagę “Zmierzch”. I widać to praktycznie od pierwszych minut opowieści. Mamy zatem młodą dziewczynę - Kit, której ojciec zginął tragicznie wiele lat wcześniej, medium (i to nie jedno), zbuntowane nastolatki, demoniczną kadrę pedagogiczną zafiksowaną na wyższe cele oraz nauczyciela - marzyciela, który ostatecznie sprzeciwia się procederowi, w którym bierze udział, ale wcale dobrze na tym nie wychodzi.
Sama fabuła wciąga. Nie powiem - film ogląda się dobrze, chociaż należy mieć poprawkę na to, że nie jest to produkcja dla wyrafinowanych znawców horrorów, raczej dla nastolatek, które podczas pidżama party postanowiły się trochę przestraszyć (a w kilku scenach rzeczywiście można podskoczyć) i powzdychać do przystojnego Noah Silvera. Opowieść jako całość jednak ma sens, a co więcej - Uma Thurman, wcielająca się w rolę Madame Duret, momentami naprawdę potrafi przekonać do swoich okrutnych racji.

Nie sposób również przyczepić się do gry aktorskiej. Praktycznie każda postać ma w sobie to coś, co w sumie składa się na dobry film. Już nawet nie będę wspominać o Umie, czy, grającej Kir Annasophie Robb, bo one jako główne bohaterki nie zawiodły absolutnie. Mnie zachwyciły postaci drugoplanowe. Rebecca Front w roli pani Olonsky - brawurowo zagrała postać dozorczyni, której brutalność okazuje się wynikać z najbardziej czystej tęsknoty za utraconym. Podobnie Victoria Moroles wcielająca się w rolę Victorii - fantastycznie zagrana postać złej dziewczyny o mimo wszystko dobrym sercu. I to jej zdanie, że “zło samo się nie skończy”. Idealne podsumowanie i filmu, i życia.

Film polecam. Szczególnie tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z horrorami i na początek chcą coś ciekawego, nie ociekającego krwią, za to przerażającego klimatem, muzyką, czasem pojedynczymi scenami. Dla bardziej zaawansowanych fanów gatunku może to być z kolei okazja do obejrzenia czegoś “lekkiego”.

Dział: Filmy
niedziela, 25 listopad 2018 11:51

Dzieci Húrina

Wznowienie Dzieci Húrina to gratka dla miłośników J.R.R. Tolkiena, zwłaszcza tych, którzy dopiero przymierzają się do lektury Silmarillionu. I tych ze zmysłem kolekcjonera, ponieważ szata graficzna dobrze współgra z wydawanymi sukcesywnie innymi dziełami pisarza, jak Beowilf, Beren i Luthien czy Opowieść o Kullervo.

Historia tragicznych losów walecznego Húrina oraz jego dzieci towarzyszyła Tolkienowi praktycznie przez całe życie. Jej pierwszy szkic powstał już w 1918 r., potem całość ulegała wielokrotnym zmianom, rozwijała się i żyła wręcz własnym życiem. Profesor nigdy jej nie ukończył, istniała w różnych szkicach i opowieściach. Książka, którą dzisiaj trzymamy w dłoniach, to efekt pracy jego syna, Christophera Tolkiena, który zebrał w całość i zredagował prace ojca, tworząc spójną i wyrazistą narrację.

Opowieść przenosi czytelnika do Śródziemia w Dawnych Dniach Pierwszej Ery świata, o których we Władcy Pierścieni i Hobbicie opowiadają już tylko legendy. To czasy, gdy Elfowie stanowili siłę nie do pokonania, stając na drodze drapieżnego Morgotha, znanego też jako Melkor, a w późniejszym okresie jako Czarny Władca.

Przekleństwa rzucone przez Morgotha naznaczyło życie Húrina i jego najbliższych, nie pozwalając im na szczęście i obracając wniwecz wszelkie plany. Gdy po wielkiej bitwie Húrin zostaje więźniem swego najzacieklejszego wroga, Túrin musi stawić czoło swemu przeznaczeniu. Mimo młodego wieku jest zmuszony wyruszyć w podróż, podczas której będzie miał okazję wykazać się odwagą i umiejętnościami godnymi największego wojownika, lecz jednocześnie stanie w obliczu sytuacji, gdy nadmierna duma będzie mogła zniszczyć te osiągnięcia.

Dzieci Húrina to opowieść o honorze, przyjaźni i walce – zarówno z nieprzyjacielem, jak i samym sobą. To historia jednych z największych bohaterów Śródziemia, którzy odgrywają jedne z kluczowych ról w stworzonej przez Tolkiena mitologii. Całość napisana jest w charakterystycznym, podniosłym stylu, a jednak czyta się ją bardzo płynnie i cóż, po prostu dobrze.

Książka została wzbogacona o klimatyczne ilustracje autorstwa Alana Lee, które świetnie komponują się z treścią, chociaż trochę szkoda, że jest ich dużo mniej niż w oryginalnym, ilustrowanym wydaniu. Ponadto, można tu znaleźć tablice genealogiczne ludzkich rodów w Pierwszych Dniach, mapkę ówczesnego świata oraz dodatek na temat ewolucji Wielkich Opowieści i kompozycji tekstu. Bardzo dobrym pomysłem było także dołączenie wskazówek, jak wymawiać poszczególne imiona i dźwięki w nazwach własnych.

Dzieci Húrina z pewnością nie rozczarują żadnego fana Śródziemia i twórczości Tolkiena. Serdecznie polecam!

Dział: Książki
sobota, 24 listopad 2018 13:43

Kłamca 2,5. Machinomachia

Jeśli byłeś przekonany, że Kłamca ma kiedykolwiek urlop, grubo się myliłeś. Ktoś, kto pracuje dla tak ważnej instytucji jak Niebo, nie może pozwolić sobie na chwilę odpoczynku, zwłaszcza kiedy grzeszników ciągle przybywa. Na nową odsłonę przygód Lokiego składają się trzy opowiadania. Już w pierwszym tekście pt. Handlarz snów półbóg znów będzie zmuszony nacisnąć spust swojej niebiańskiej pukawki, aby zadowolić Gabriela i Michała, jednocześnie powstrzymując indiańskiego szamana przed użyciem cennych... snów! W drugim z opowiadań – Swat – Loki spróbuje zabawić się, czego chyba łatwo domyślić się po tytule, w swata – pomoże emerytowanemu Aniołowi Stróżowi przybrać ludzką postać w celu zdobycia pięknej, ludzkiej kobiety. Te dwa teksty stanowią jednak zaledwie przystawkę przed daniem głównym, jakim jest najobszerniejsze, tytułowe zresztą opowiadanie pt. Machinomachia. Tutaj przenosimy się do Tokio, a  głównym przeciwnikiem Lokiego będzie starożytny bóg, który jak nikt wcześniej wie, jak wykorzystać technikę przyszłości i to jeszcze w skali makro. Gwarantuję dużą dozę zamieszania oraz sporo mitologii. Kłamca będzie miał okazję zabłysnąć przed Archaniołami, jednak czy zdoła wykrzesać z siebie tyle sił, by godnie współzawodniczyć z kimś tak potężnym?

Kłamca 4. Kill’em All ujrzał światło dziennie prawie 6 lata temu. Czwarty tom cyklu o Lokim – półbogu na usługach anielskich zastępów miał definitywnie zakończyć jego książkową przygodę. Cóż jednak poradzić, jeśli w głowie autora zaczynają się pojawiać nowe historię z Kłamcą w roli głównej? Jakub Ćwiek najwidoczniej wybrał najlepsze rozwiązanie i postanowił przelać na papier swoje pomysły, czego rezultatem jest właśnie Kłamca 2,5. Stosunkowo cienkie – zalewie lekko ponad 200 stron lektury – dzieło wpasowuje się między drugą a trzecią część cyklu. Co więcej, do tomiku bonusowo dołączona jest gra karciana – Kłamcianka – która powinna przynieść wiele frajdy miłośnikom tego typu rozrywki, lecz którą wcześniej trzeba sobie niestety wyciąć. Wydawnictwo zrezygnowało z osobnego dodatku, tak jak miało to miejsce w wydaniu pierwszym.

Pomysły na nową odsłonę Lokiego zaledwie trzy, lecz moim zdaniem bardzo dobrze spełniające rolę godnej kontynuacji (chociaż może trafniej byłoby użyć słów „godnego dodatku”, zważając na umiejscowienie w całości). Fabuła w każdym tekście jest jak najbardziej dopracowana, nie brak nawet przez chwilę znakomitych pomysłów. Akcja ani trochę nie zwalnia, dzieje się dużo i to chyba największy plus zwłaszcza krótkich form literackich, gdyż z każdą nową historią od razu dostajemy kolejną porcję wrażeń. Styl jak najbardziej przyjemny, książkę można przeczytać w jeden dzień, co też uczyniłem z czystą przyjemnością. Jedyne, czego mi nieco brakowało, to błyskotliwy dowcip głównej postaci, który prezentował się znakomicie w dwóch pierwszych częściach cyklu. W trzecim i czwartym tomie nieco tego poczucia humoru zabrakło, w tym dodatku również. Niemniej nie jest to powód, by książkę ocenić źle. Wydaje mi się, że fanom Kłamcy z pewnością Machinomachia przypadnie do gustu. Czas spędzony na lekturze z czystym sumieniem mogę uznać za owocny!

Dział: Książki
sobota, 24 listopad 2018 11:33

Kajtek i Koko w kosmosie. Przyjaciel Jol

“Przyjaciel Jol” to trzeci tom z serii “Kajtek i Koko w kosmosie” autorstwa Janusza Christy. Na tom składają się dwa odcinki komiksu - będący tytułem tomu “Przyjaciel Jol” oraz “Fatalny rozkaz”.

“Kajtek i koko w kosmosie” to dla mnie powrót do dzieciństwa, na komiksach Janusza Christy bowiem rosłam, hurtowo wypożyczając je ze szkolnej biblioteki. Seria o przygodach dwóch dzielnych chłopców w kosmosie powstała bowiem w latach 1968 - 1972 na łamach “Wieczoru Wybrzeża”. Swej książkowej wersji komiks doczekał się później, bo w 1974 r. Wydanie, które mam przyjemność recenzować to pełna wersja, bez skrótów czy cenzury, bowiem i cenzurze zdarzała się cała seria ulegać.

Niestety - jak to w przypadku cyklu - nie sposób czytać go “od środka”, czyli zaczynać od 3 tomu. Dla kogoś, kto jak ja zna serię, nie stanowiło to przeszkody, jednak nowy czytelnik dla jasności opowieści musi sięgnąć po tomy w właściwej im kolejności. Problem to jednak żaden, bowiem Christę zawsze czyta i ogląda się tak lekko, że kolejne strony komiksu mijają nie wiadomo kiedy. Kreska Pana Janusza - tak charakterystyczna, że nie sposób jej pomylić z żadną inną, wzbudza nostalgię dojrzałych czytelników za czasami minionymi. Sama opowieść dla mnie nieskończenie urocza w swej naiwności i zachwycająca wyobraźnią autora. Te przygody, spotykane postaci, światy, do których trafiają młodzi bohaterowie. I chociaż czasem akcja się rwie, co oczywiste biorąc pod uwagę, że pierwotnie powstawała w paskach do gazety, to mimo wszystko czyta się całość z przyjemnością równą zjedzeniu czekolady podarowanej przez gadatliwą zebrę.

Tyle z perspektywy osoby dorosłej, która załapała się na komunizm w Polsce. Czy seria spodoba się tak samo mocno młodym czytelnikom? Jest taka szansa - moje dwie córki łapią bakcyla... A ja - pieczołowicie zbieram kolejne komiksy Janusza Christy, bo zaiste jest co zbierać.

Dział: Komiksy
piątek, 23 listopad 2018 14:13

Grass Kings

Podobno prawo gwarantuje bezpieczeństwo, a życie poza nim tylko kłopoty. Ludzie starają się wierzyć w cokolwiek, jednak gdy wyłamujesz się poza ogólnie przyjęte normy, stajesz się wrogiem społecznym. Czy możesz oczekiwać bezpieczeństwa?

Trzej bracia, każdy z inną życiową historią, wszyscy na swój sposób radzący sobie z życiem. Łączą ich więzy krwi i Królestwo traw. Miejsce, w którym wraz z innymi żyją ponad prawem i tworzą zgraną i oddaną sobie społeczność. Najstarszy z braci, który do tej pory władał królestwem, stanął oko w oko z tragedią, gdy kilka lat temu zginęła jego córka. Teraz będzie miał szanse odmienić swój los, gdy do Królestwa traw przypływa wpław młoda kobieta. Czy udzielając schronienia nieznajomej, nie narazi siebie i innych mieszkańców? Kim jest nieznajoma? Jakie tajemnice kryją się wśród traw?

Gdy zegar nieustannie tyka i przybywa mi lat, nie zmienia się tylko miłość do czytania. Moja fascynacja przeróżnymi opowieściami często zahaczała również o komiksy, których treść dorastała wraz ze mną. Takim sposobem trafiłam na Grass Kings. Czy spełniły moje oczekiwania?

Zafascynowała mnie kreska i styl Tylera Jenkinsa już od pierwszego spojrzenia na okładkę. Nie czytałam opisu, by całkowicie zatracić się w historii, odkryć ją słowo po słowie, kreska po kresce. Nie żałuje ani jeden chwili spędzonej na lekturze tego tytułu.

Prosty pomysł na fabułę, który zachwyca jakością i urzeka czytelnika od pierwszego słowa. Bez problemu wczułam się w historię trzech braci, ale i samej ziemi, która wchodzi w skład Królestwa. Tajemnice, niedopowiedzenia i napięcie tworzą niezwykły klimat, który nie pozwoli się oderwać od lektury aż do ostatniej kropki, stanowiącej tylko przystanek w oczekiwaniu na kolejne tomy.

Z pozoru statyczna opowieść, zmienia się, gdy na terenie zarządzanym przez braci zjawia się tajemnicza kobieta. Gdy uchyla rąbka tajemnicy swojego pochodzenia, wszyscy szykują się na kłopoty, a czytelnik zastanawia się, czy faktycznie życie poza prawem jest możliwe i nie niesie za sobą konsekwencji. Przez cały czas miałam wrażenie, że poza wierzchnią warstwą problemów, z jakimi przyjdzie się zmierzyć bohaterom, w tej opowieści jest coś skrytego, niezauważalnego na pierwszy rzut oka.

Wszechobecny mrok, prostota przekazu i historia o czymś dają nietuzinkowe przeżycia czytającemu i utwierdzają w przekonaniu, że wiele można pokazać obrazem, grubością kreski, stylem rysunku i sposobem prowadzenia poszczególnych linii, a łącząc to z tekstem o prostym przekazie i głębokim wydźwięku możemy uzyskać coś niesamowitego, innego i godnego uwagi.

Cieszę się z powrotu do zanurzania się w powieści graficzne i tego, że to ten tytuł przykuł moją uwagę. Nie zdradzę czego się spodziewać, jaki przekaz niesie ta historia. Po prostu zachęcam do sięgnięcia po tę historię, poznania kreski Jenkinsa i rozkoszowania się tą formą przekazu.

Dział: Komiksy
środa, 21 listopad 2018 22:44

Poklatkowa rewolucja

Twórczość kanadyjskiego pisarza Petera Wattsa jest dobrze znana polskiemu czytelnikowi, dzięki między innymi Ślepowidzeniu, Echopraksji, czy cyklowi o Ryfterach. Co więcej w 2017 był on gościem Pyrkonu, na którym miłośnicy hard sf mogli spotkać autora. W tym roku Wydawnictwo Mag wydało Poklatkową rewolucję, obszerniejszą nowelę, która ukazała się w ramach serii Uczta Wyobraźni.

Poklatkowa rewolucja należy do cyklu krótkich opowiadań Sunflower, na które składają się The Island (2009; Wyspa NF 5/2011, Odtrutka na optymizm, Mag 2013), Hotshot (2014), Giants (2014; Giganci NF 9/2014). Wielka szkoda, że Wydawnictwo Mag nie zamieściło wszystkich dotychczas napisanych opowiadań wspólnie z nowo wydaną nowelą, zapewne czytelnik miałby większe rozeznanie w tym świecie, a i nomen omen Uczta Wyobraźni byłaby obfitsza.

Peter Watts nie należy do pisarzy, którzy idą na łatwiznę i piszą przyjemne i lekkie utwory, mające na celu umilić czas czytelnikowi. Jego opowiadanie to czysta hard science fiction, więc sięgając po nią należy nastawić się na trudne relacje z tekstem.

Eriophora to statek umieszczony wewnątrz planetoidy, który został stworzony do budowania bramek łączących tunele czasoprzestrzenne. Na okręcie mieszkają tysiące, specjalnie przystosowanych genetycznie i wyselekcjonowanych specjalistów, którzy stanowią biologiczną załogę Eri. Wnoszą oni do misji „czynnik ludzki”, który wspomagany jest przez AI, imieniem Szymp (ang. Chimp, szympans). Razem tworzą oni załogę, której celem jest tworzenie wspaniałych kosmicznych autostrad dla Imperium Ludzkiego. Wędrówka tej wyjątkowej arki jest niezwykła, bowiem trwa miliony lat, a załoganci podzieleni na szczepy, budzeni są co kilkaset lat przez AI według jemu tylko znanego planu i potrzeb danej chwili.

Historię Eriophory (a propos jest to rodzaj pająka tkającego misterne sieci) czytelnik poznaje z punktu widzenia Sunday Ahzmundin, specjalistki od systemów podtrzymywania życia. To przez jej pryzmat myśli i spostrzeżeń Peter Watts, próbuje nakłonić czytelnika do zadawania pytań. W jakim stopniu AI zarządzająca tysiącami ludzi powinna być inteligenta? Czy można w ogóle mówić o więzach emocjonalnych między ludźmi, a zaprogramowaną AI? Czy imperatyw misji rozgrzesza wszelkie działania na jej rzecz? W jakim stopniu można „wyhodować” człowieka przystosowanego do życia fragmentarycznego życia?

Jak w ogóle zorganizować bunt, kiedy jest się aktywnym przez kilka dnia na sto lat, a garstka współspiskowców przetasowuje się po każdym rozmrażaniu? Jak spiskować przeciwko wrogowi, który nigdy nie śpi, ma do dyspozycji setki samotnych lat, by brutalnie przeszukać i przeanalizować wszystkie otwarcia, by przypadkiem natrafić na wszystkie ślady, które się niedbale pozostawiło?

Na Eriophorze po milionach lat, pomiędzy tysiącami gwiezdnych budowniczych, jedno drobne pragnienie, roznieci iskrę buntu – pragnienie wolności. Tylko, czy starczy ludziom przebiegłości, inteligencji, cierpliwości i wytrwałości, by przeprowadzić powstanie, gdy ich życie to wyrwane ze snu klatki?

Jak to w ogóle zrobić?
Otóż na więcej sposobów, niż sobie w życiu wyobrażałam.

Nowela Petera Wattsa naszpikowana jest trudnym naukowym językiem. Jak sam pisarz w wywiadzie wspomina nie było innej możliwości, gdy jego życie jest nadbudowane na nauce. Tym zresztą różni się science fiction, od fiction, a science fiction od hard sf, tym, że należy mocno zagłębić się w terminologię naukową, aby zrozumieć treść.

Historia Sunday, Szympa, Lian i wielu innych Eriophorczyków to na szczęście krótka, ale treściwa nowela, która zmusza do zadawania pytań, nie dając jednocześnie na nie odpowiedzi. Z ciekawości sięgnę po pozostałe opowiadania, by zgłębić i uzupełnić opowieść. Poklatkowa rewolucja nie jest dla każdego, ale osoby, które znają serię Uczta Wyobraźni, zapewne wiedzą, że w jej szeregach zawsze znajdzie się dobrą literaturę, która nie rozleniwia umysłu i rozszerza przestrzenie wyobraźni.

Dział: Książki
środa, 21 listopad 2018 11:03

Letnia noc

Ostatni dzień szkoły, perspektywa długiego okresu odpoczynku oraz wielu nowych przygód to dla młodzieży nie lada gratka; lato 1960 roku jednak od początku niosło ze sobą znamię czegoś... złego. Old Central School był potężnym gmachem, przywodzącym na myśl wyłącznie mroczne skojarzenia i to nie związane z niechęcią uczniów do nauki. Budynek, kryjący w swoim wnętrzu wiele tajemnych przejść oraz niezbadanych korytarzy wraz z rozpoczęciem wakacji miał zostać zamknięty na głucho, a później wyburzony. Duane, Lawrence, Kevin, Mike oraz Dale z westchnieniem ulgi przyjmują wieści o rychłym końcu Old Central School. Nigdy nie czuli się tam zbyt dobrze, zbyt bezpiecznie. A mimo to entuzjazm związany ze zniszczeniem budzącego niepokój gmachu zostaje przygaszony, gdy w Elm Haven zaczynają ginąć dzieci. Piątka nastolatków -zwących sami siebie Rowerowym Patrolem- niemalże siłą zostaje wciągnięta w coraz dziwniejsze wydarzenia. Muszą jak najszybciej rozwiązać tajemnicę Old Central School, nim złe moce porwą również ich. Gra się rozpoczęła, a stawką jest życie...

Choć horrory należą do mojego ulubionego gatunku od dawna, to zazwyczaj szłam bardzo utartą ścieżką. Największą dostępnością w moich okolicach cieszy się (oczywiście) Stephen King oraz Graham Masterton. Na twórczości tych panów wychowałam się literacko. Nie powiem, od czasu do czasu trafiała się powieść grozy innego autora, a jednak zawsze brakowało w niej tego magicznego "czegoś". Z lekką obawą podchodziłam więc do Letniej nocy pana Dana Simmonsa, jak się okazało- zupełnie niesłusznie. Lektura porwała mnie ze sobą praktycznie od pierwszej strony, przenosząc do rozgrzanego od letniego słońca Elm Haven.

Czym powinny zajmować się dzieci w czasie letnich wakacji? Spotkaniami ze znajomymi, graniem w piłkę oraz wszelkimi innego rodzaju zabawami. I początkowo tak właśnie było. Piątka naszych młodych bohaterów spędzała razem praktycznie każdy dzień, delektując się wolnymi chwilami. Kres beztrosce położyło zaginięcie ich szkolnego kolegi, którego rodzina nie widziała od zakończenia roku szkolnego. Duane, Lawrence, Dale, Mike i Kevin gdzieś podskórnie przeczuwają, że za zniknięciem chłopca wcale nie stoi chęć uwolnienia się od patologicznej rodziny. A późniejsze wydarzenia tylko to potwierdzają.

Pierwsze skojarzenie nasunęło mi podobieństwo do zekranizowanej w zeszłym roku powieści grozy Stephena Kinga, To. Głównie przez wzgląd na młodych bohaterów, którzy podjęli się walki ze złem. Te dwie historie różnią się jednak diametralnie. Dan Simmons stworzył tak intrygującą książkę, że niemal z utęsknieniem czekałam na chwilę wolnego, aby kontynuować lekturę. Autor wrzuca czytelnika w lata młodości- lata, które każdy z nas raczej wspomina bardzo dobrze. Na szczęście nad nami wówczas nie wisiała wizja śmierci z rąk zła. Pan Simmons bardzo dokładnie opisuje każdy detal, zarówno otoczenie, jak i np. opis maszyn rolniczych, którymi zajmował się ponadprzeciętnie inteligentny Duane. Dla niektórych tak rozwlekłe opisy mogą stanowić problem, jednakże moim zdaniem właśnie dzięki temu możemy całościowo wczuć się w codzienność bohaterów. Dodam, że akcja toczy się w 1960 roku, gdy nie istniały jeszcze wszelkiego rodzaju nowinki technologiczne, odciągające dzieci od prostych, grupowych zabaw. To taka bardzo przyjemna podróż w czasie.

Również postacie zostały stworzone z niezwykłą dbałością o szczegóły. Każdy z chłopców ma w sobie charakterystyczny rys, dzięki któremu z łatwością możemy ich od siebie odróżnić (nie tylko po imionach). Oczywiście trzeba zwrócić uwagę na fakt, że jak na jedenastolatków posiadają takie cechy, których dorośli często nie mają, ale to drobne przerysowanie ginęło w toku akcji. Czasami potrzebny jest taki superdzieciak, nawet, jeżeli w życiu realnym nigdy takiego nie poznamy.

Letnia noc Dana Simmonsa to jedna z tych powieści grozy, które polecę Wam z czystym sumieniem (i ręką na sercu). Jeżeli nie przeszkadzają Wam rozwlekłe opisy -często przytłaczające, szczególnie na początku podróży w głąb książki- to książka jest jak najbardziej dla Was. 

Dział: Książki