Rezultaty wyszukiwania dla: Ana Ana
Marzycielki - zapowiedź
Siostrzana miłość, siła wyobraźni, dziewczęca odwaga i walka o niezależność... Jessie Burton, autorka światowych bestsellerów: Miniaturzystka oraz Muza, powraca z zachwycającą i przepięknie ilustrowaną baśnią dla tych, w których drzemie dziecko.
Dla dwunastu córek króla Alberta śmierć królowej Laurelii oznacza nie tylko utratę matki. Decyzją ojca dziewczęta zostają objęte ścisłą ochroną. Odbiera się im ukochane lekcje, przedmioty, i – co najważniejsze – osobistą wolność.
Grace i Grace
Margaret Atwood to pisarka, którą poznałam dzięki serialowi „Opowieści podręcznej”. To on przekonał mnie do rozpoczęcia przygody z jej książkami. Powieści spod pióra kanadyjskiej autorki są dobrze napisane, pomysłowe i dostarczają niesamowitych wrażeń.
„Grace i Grace” to książka oparta na podstawie prawdziwej historii jednej z najbardziej zagadkowych kobiet XIX wieku. W roku 1843 Grace Marks zostaje skazana za współudział w brutalnym zabójstwie swojego pracodawcy i jego gospodyni. Wydaje się jednak, że kobieta straciła pamięć, a społeczeństwo podzieliło się na jej obrońców oraz oskarżycieli. Ostatecznie zatrudniony zostaje specjalista od chorób umysłowych, którego zadaniem jest dotarcie do wspomnień Grace i odkrycie prawdziwego przebiegu wydarzeń.
Również na podstawie tej powieści powstał świetnie zrealizowany miniserial współprodukcji CBC i Netflix. Nie jest ona może tak wstrząsająca, jak „Opowieści podręcznej”, ale posiada swój niewątpliwy urok. W historii nie brakuje tajemnic i okrucieństwa, ale też zwykłej, ludzkiej dobroci. Z pewnością i ten tytuł wywrze duże wrażenie na wielu czytelnikach.
Margaret Atwood jest pisarką starej daty (urodziła się w 1939 roku) i nieco inaczej patrzy na świat. Wiele przeżyła, zdobyła wiedzę oraz doświadczenie, co w cudowny sposób widać w jej książkach. „Grace i Grace” to tytuł, który po raz pierwszy ukazał się w 1996 roku, a teraz zainteresowanie nim powróciło dzięki serialowi. Przyznam, że bardzo mnie to cieszy, bo gdyby nie najnowsze wydanie od Prószyński i S-ka być może nigdy bym na tę książkę nie natrafiła.
Gdy dotrzemy do ostatniej strony książki, wciąż nie znamy prawdy. Czy Grace to sprytna manipulatorka, czy też niewinna ofiara? Możemy snuć jedynie własne domysły. Nie o tej jednak chodzi w tej historii. Styl pisania Margaret Atwood jest doskonały. Dopracowuje ona wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Przybliża czytelnikom swoje wyobrażenie na temat Grace, opowiadając o pracy, którą wykonywała, o jej stosunkach do pracodawcy i innych pracowników. Podczas lektury żyjemy jej życiem, stajemy się jej cieniem. Wszystkie opisy są niezwykle realistyczne i na najwyższym poziomie. Słowa pisarki wypowiadane ustami jej bohaterki sprawiają, że zaczynamy się zastanawiać, czujemy obawę, chcemy walczyć z wszelkimi niesprawiedliwościami. Może „Grace i Grace” nie jest książką akcji, ale dawno nie czytałam tak świetnie napisanej powieści psychologicznej.
Zarówno historię Grace Marks, jak i inne powieści spod pióra Margaret Atwood serdecznie wszystkim polecam. Jest to literatura stojąca na najwyższym poziomie. Natomiast po lekturze książki warto obejrzeć serial. Rzadko kiedy książka zostaje tak świetnie zekranizowana.
Krwawe żniwa
Sharon Bolton znam już długo i darzę jej twórczość ogromną sympatią. Każda praca pisarki jest zawsze przeze mnie wyczekiwana. Jako że znamy się, od kiedy w moje ręce wpadły fantastyczne „Ulubione rzeczy”, moje wymagania są zwykle dość wysokie. Czy „Krwawe żniwa” spełniły moje oczekiwania?
„Harry wziął głęboki oddech i przekonał się, że śmierć ma zapach ścieków, mokrej ziemi i grubego plastiku”.
Zaczynamy mocnym uderzeniem. Początek jest mglisty, nie wiemy dokładnie, co się dzieje. Sytuacja jest niejasna i myląca, ale zarazem zaciekawia czytelnika. Po chwili orientujemy się, o co chodzi. Wrzosowiska, ulewa, i zwłoki. Liczba mnoga. Na dodatek zwłoki małych dzieci. Ogólnie, przyznacie, sceneria jest średnio optymistyczna. Po chwili przenosimy się 9 tygodni wstecz, aby powoli dotrzeć do tych wydarzeń.
Poznajemy rodzinę Fletcherów, którzy postawili swój wymarzony dom w spokojnym miasteczku, niedaleko wrzosowisk. Tylko że, jak to lubią żartować dziesięcioletni Tom i sześcioletni Joe, mają najspokojniejszych z możliwych sąsiadów. Mur ogródka Fletcherów jest też murem miejskiego cmentarza. Mało tego, nikomu z rodziny to nie przeszkadza, a chłopcy bawią się na nim w najlepsze, niczym na własnym placu zabaw. Raczej niepokojące.
Rodzina czuje się w Heptonclough trochę nieswojo, tak samo, jak nowy, niezbyt konwencjonalny, młody pastor Harry, który próbuje wznowić działalność kościoła w miasteczku. Poza Harrym i nową rodziną wszyscy znają prawdziwy powód zamknięcia kościoła. Pastor i Fletcherowie jeszcze nie wiedzą, z czym przyszło im się zmierzyć.
Podczas lektury poznajemy jeszcze szereg innych bohaterów, mniej lub bardziej istotnych dla fabuły. Na przykład tajemniczą małą dziewczynkę. Czy jest ona tylko tworem wyobraźni Toma? Duchem imitującym głosy? Jest też młoda kobieta, zniszczona ogromem bólu po utracie dziecka. Jak się okazuje, nie jest jedyną kobietą w Heptonclough, która zmaga się z tym samym problemem. Miasteczko nie jest bezpiecznym miejscem dla małych dziewczynek, a Fletcherowie mają jeszcze córeczkę...
Główne wątki serwowane są fragmentami, na przemian, co zwiększa napięcie i wyczekiwanie na finał. W miasteczku ciągle dzieją się dziwne rzeczy. Społeczność Heptonclough jest trochę hermetyczna, pełna dziwnych, niepokojących tradycji. Klimat jest ciężki, miasto skrywa nie jedną tajemnicę, a wśród ludzi panuje zmowa milczenia. Zakończenie jest zaskakujące, ujawniające okropności, których w ogóle nie podejrzewałam.
Zawsze mam spore oczekiwania co do Bolton. Mimo że historia czasem się trochę dłużyła, muszę przyznać, trzyma poziom. Z każdym czytanym rozdziałem coraz bardziej zastanawiałam się, jak to się wszystko skończy. To, co lubię u autorki – oszukuje nas trochę przez cały czas, podpowiada mylne tropy, tak, że sami już we wszystko wątpimy. Dla mnie bomba.
The Investigation
Jesteś fanem zagadek kryminalnych? Z zapartym tchem oglądasz filmy o dobrych i złych, starając się przewidzieć, kto tak naprawdę jest kim? Pochłaniasz powieści kryminalne, już od pierwszych stron zastanawiając się, kto zawinił? Jeśli choć na jedno z tych pytań odpowiedziałeś twierdząco, to przesłanka do sięgnięcia po wyjątkową grę karcianą o kryminalnej fabule.
Mowa o grze „The investigation”, której uczestnicy mają za zadanie rozwikłać zagadkę zbrodni. Mimo iż z założenia jest to gra skierowana do osób posługujących się językiem angielskim na poziomie A2-B2, która umożliwia ćwiczenie konwersacji, struktur gramatycznych i poszerzanie słownictwa, to tak zaprawdę karty zawierające słówka (oraz pomoc pozostałych uczestników) pozwalają zasiąść do zabawy również tym, którzy naukę języka dopiero zaczynają.
W klimatycznym, w pełni nawiązującym do klimatu gry pudełku, otrzymujemy talię 110 kart, dzięki którym będziemy próbowali rozwiązać zagadkę kryminalną. W talii znajduje się 65 kart śledztwa, 13 kart miejsc, 13 kart motywów, 13 kart przedmiotów oraz 13 kart osób, a ponadto 33 karty zbrodni, 2 karty pytań oraz 8 kart pomocy zawierających przydatne słówka i określenia. Jeden z graczy wciela się w rolę Świadka i posługując się kartą zbrodni oraz kartą śledztwa, układa w myślach historię przestępstwa. Zadaniem pozostałych graczy, Śledczych, jest odtworzenie biegu wydarzeń, poprzez zadawanie Świadkowi odpowiednich pytań (oczywiście w języku angielskim). Celem graczy jest doprowadzenie Śledztwa do końca, używając do tego dostępnych wskazówek.
Na początku gry rozkładamy talię przestępców – rząd 4 kart, kryjących potencjalnych sprawców zbrodni. Następnie z talii miejsc losujemy i rozkładamy 4 karty, dzięki czemu tworzymy zestaw potencjalnych miejsc, w których wydarzyła się zbrodnia, przestępca ukrył ofiarę lub zdobycz lub w których sam się ukrywa. 4 karty losujemy również z talii przedmiotów – to rzeczy, które w jakiś sposób mogą być powiązane z przestępstwem, zaś z talii osób – 4 karty symbolizujące potencjalne ofiary, świadków oraz osób w jakiś sposób zamieszanych w zbrodnie. Taką samą ilość kart losujemy z talii motywów, reprezentującej możliwe motywy przestępstwa. Potasowane karty zbrodni kładziemy w stos, zaś obok kładziemy karty pytań, które mają służyć śledczym jako wskazówki podczas przesłuchiwania świadka.
Gra składa się z trzech etapów. W pierwszym, świadek ciągnie jedną kartę z talii kart zbrodni, czyta informacje na niej zawarte, analizuje pytania oraz karty rozłożone na stole, układając jednocześnie w tajemnicy przed pozostałymi graczami historię, a następnie przekazuje wylosowaną kartę śledczym do analizy. W fazie drugiej śledczy zadają pytania zamknięte, starając się dowiedzieć, które z kart na stole zostały wykorzystane przez świadka do tworzenia historii zbrodni. W fazie trzeciej, Śledczy oraz Świadek porównują swoje historie – śledztwo kończy się sukcesem, jeśli wszystkie wytypowane przez śledczych karty zgadzają się z wersją Świadka.
Staranne wykonanie kart oraz wciągające historie, które można tworzyć na podstawie podanych informacji, czynią grę niezwykle wciągającą, zaś tłumaczenia słówek, przydatnych wyrażeń pomagają w byciu dociekliwym, zadawaniu pytań i wymyślenia prawdopodobnego scenariusza zbrodni. Nawet nie wiemy kiedy zaczynamy posługiwać się językiem angielskim, rozmawiając na temat potencjalnych przestępców czy odtwarzając możliwy rozwój wypadków. Dzięki temu – bawiąc się – nie tylko wzbogacamy nasze słownictwo, ale również rozwijamy kreatywność. Ale przede wszystkim, mamy szansę spędzić przynajmniej godzinę na oddawaniu się wspanialej, intelektualnej rozrywce!
Magia i stal
“Magia i stal” to pierwszy tom świetnie zapowiadającej się serii będącej połączeniem steampunku i cyberpunku, w której główną rolę gra dwunastoletnia dziewczynka odkrywająca w sobie niebywałe zdolności mogące stać się przyczyną jej śmierci.
Nik Pierumow stworzył fenomenalną opowieść o tym, do czego może doprowadzić nadmierne zafascynowanie ludzkości technologią oraz bagatelizowanie roli natury w naszym życiu. W ciekawy sposób zestawił ze sobą dwa światy: ten owładnięty żądzą władzy nad wszystkim i kontrolowania nawet najmniejszego skrawka Ziemi oraz ten, którym niezmiennie rządzi natura, a egzystencję ludzi kształtuje magia. Kontrast ten wywołuje w czytelniku ogrom emocji, pozwala na ujrzenie możliwych konsekwencji pogoni za ułatwianiem sobie życia poprzez urządzenia wymagające niebotycznych ilości prądu i spalania różnego rodzaju źródeł nieodnawialnych.
Autor główną bohaterką uczynił dwunastoletnią dziewczynkę, niebywale rozwiniętą i inteligentną jak na swój wiek, jednak nie można stwierdzić, by przez to “Magia i stal” stała się książką dla dzieci. Wprost przeciwnie. Tak naprawdę zrozumieją ją tylko dorośli, a Pierumow tak pokierował akcją, by nawet doświadczony przez życie czytelnik został całkowicie oczarowany i zafascynowany wykreowaną przez rosyjskiego pisarza rzeczywistością.
Ogromne wrażenie robi dopracowanie przedstawionej w książce maszynerii. Każde urządzenie zostało zobrazowane czytelnikowi z chirurgiczną wręcz precyzją, dzięki czemu wyobrażenie sobie jej działania przychodzi jak najbardziej naturalnie, choć z pewnością ogrom informacji i szczegółów umieszczonych na kilkudziesięciu pierwszych stronach powieści może być przyczyną lekkiej dezorientacji.
Pierumow uczynił swą historię zdumiewająco wiarygodną przez kilka prostych zabiegów m.in. wplecenie języka rosyjskiego, którym posługuje się część bohaterów. Główna bohaterka nie zna oczywiście ich mowy, podobnie jak większość czytelników, przez co całość nabiera nuty tajemniczości i zagadkowości.
Autor posiada niezwykłą lekkość pióra i zdolność do fenomenalnego nakreślania wykreowanej przez siebie rzeczywistości w taki sposób, by ten dokładnie wyobraził ją sobie nawet w najmniejszych szczegółach. Używa adekwatnego do wieku i bagażu emocjonalnego bohaterów języka, dzięki czemu całość jest bardzo prawdziwa. “Magia i stal” to jedna z tych książek, których lektury nie chce się przerwać ani na moment i już pierwszy tom tej serii zasługuje na ogromny rozgłos.
Ptyś i Bill #02: Śmiech to zdrowie
W październiku tego roku Wydawnictwo Egmont rozpoczęło wydawanie cyklu komiksów Ptyś i Bill, w ramach serii wydawniczej Komiksy są super! Pierwszy tom zbiorczy zawierał historyjki narysowane przez Laurenta Verrona, który przejął warsztat i schedę po twórcy przygód Ptysia i Billa. Drugi tom zbiorczy zawiera zeszyty chronologicznie starsze, wydane w roku 1999 i 2001: Śmiech to zdrowie! (Boule & Bill: 26, 'Faut rigoler!'), Buff Halo Bill? (Boule & Bill: 27 Bwouf allo Bill?) I Cztery pory roku (Boule & Bill: 28 Les quatre saisons). Wszystkie trzy są autorstwa Jeana Roba’y.
Ptyś i Bill, jak w poprzednim tomie przeżywają ponownie wiele przygód, które często inicjowane są przez ich wyobraźnię lub odmienny, od dorosłego, punkt widzenia świata. Ptyś próbuje zawsze przechytrzyć swoich rodziców, wymyśla co chwilę nowe zabawy z Piotrkiem, a Bill we wszystkim stara mu się towarzyszyć. W tych trzech zeszytach fabuła w znacznie większym stopniu zdominowana jest przez uroczego spanielka, który jak to psy tej rasy, wykazuje się ogromną energią, pomysłowością i charakterem. Karolina, żółwica, towarzyszy owszem obu zadziornym łobuziakom, ale jakby w mniejszym stopniu, niż w „Ptyś i Bill. Do Ataku!”, za to postać ojca zdecydowanie dorównuje aktywnościom dwóm głównym bohaterom, dostarczając dodatkowych komicznych sytuacji.
Każdy w historiach Ptysia i Billa odnajdzie coś dla siebie. „Wieczór we dwoje”, „Wielki Karol Wielki”, „Doktor Psińcio”, „Eine Kleine Nachtmusik”, „Savoir-vivre”, „Powołanie” i wiele innych, pozostanie z czytelnikiem na długo.
Przygody Ptysia i Billa z każdym kolejnym zeszytem wzmacniają więź z bohaterami, do których czytelnik zaczyna mocno się przywiązywać. Pierwszy zbiorowy tom ubawił mnie, ale nie wywołał żadnych dodatkowych emocji. W trakcie czytania tomu drugiego ta nić przyjaźni pomiędzy czytelnikiem, a bohaterami wzmacnia się przez powtarzalność sytuacji, kształtujących tak naprawdę świat przedstawiony i samych bohaterów, a trafne puenty dodają smaczku, stając się wizytówką tego cyklu.
Serdecznie polecam mniejszym i większym czytelnikom.
Moc srebra - zapowiedź
„Cudowna, wielowątkowa i magiczna. Książka, w której chciałbyś zamieszkać na zawsze”. - „Publishers Weekly”
Naomi Novik zaprasza do świata tajemnych mocy, bogactwa i panicznego strachu!
Mirjem, doprowadzona do ostateczności chorobą matki, postanawia przejąć nieudolnie prowadzony przez ojca rodzinny interes. Stanowcza i zimna jak lód, skutecznie egzekwuje wszelkie należności od pożyczkobiorców. A kiedy dziadek przekazuje jej pięć kopiejek w srebrze, Mirjem oddaje mu dług w złocie. W okolicy rozchodzi się wieść o młodej lichwiarce, która potrafi zamieniać srebro w złoto. Dla Mirjem jednak ta sława okazuje się przekleństwem. Zaczyna się bowiem nią interesować król Starzyków – obdarzonych nadnaturalnymi mocami, tajemniczych lodowatych istot, które wzbudzają trwogę wśród zwykłych śmiertelników.
Świeża i pełna wyobraźni opowieść oparta na motywach baśni braci Grimm.
Uniesienie
Stephena Kinga nie trzeba nikomu przedstawiać. Nie ważne czy jesteś jego fanem, czy nie cierpisz jego twórczości, znasz to nazwisko. Często autor kojarzony jest głównie z horrorem lub ostatnio kryminałem, jednak nie wolno zapominać, że Król ma w swoim repertuarze bardzo różne rodzaje powieści czy opowiadań. „Uniesienie” doskonale nam o tym przypomina.
Castel Rock, miasteczko dobrze znane fanom Stephena Kinga, tym razem jest tłem niedługiej historii o, wydawałoby się, przeciętnym mężczyźnie z raczej nieprzeciętnym problemem. Scott Carey, bo o nim tu mowa, to dość świeży rozwodnik z widocznym brzuszkiem. Wiedzie spokojne, nudnawe życie w towarzystwie kota. Pewnego dnia Scott spostrzega, że systematycznie traci na wadze, mimo że jego wygląd się nie zmienia. Świetnie, prawda? Nie martwi go to zbytnio, tym bardziej że je co chce, a czuje się wyśmienicie. Dopiero „dziwna sprawa z ubraniami” skłania go do zwierzeń u starego przyjaciela, emerytowanego dr. Boba. Nieważne co mężczyzna ma na sobie i jak bardzo wypycha kieszenie, waga wskazuje dokładnie tyle samo.
Scott, wraz z utratą wagi, otwiera bardziej oczy na problemy miasteczka, na które do tej pory nie zwracał uwagi. Jego sąsiadki, małżeństwo lesbijek, zmagają się z małomiasteczkowym, ciasnym myśleniem. On sam musi się nieźle napocić, aby próby pojednania nie przynosiły odwrotnych skutków. Jego dziwna przypadłość nabiera tempa i staje się jasne, co go czeka, ale mimo tego Scott czuje się coraz lepiej. „Dzień zero” zbliża się coraz szybciej, a on, jak człowiek chory na nieuleczalną chorobę, wydaje się pogodzony ze swoim losem i stara się naprawić, co się da, oraz poczuć prawdziwe szczęście.
„Uniesienie”, ukazuje problemy społeczne – problem z akceptacją odmiennej formy rodziny – małżeństwo lesbijek otwarcie mówiące o swoim związku wśród dość zamkniętej, żeby nie powiedzieć ograniczonej społeczności. Jako że utwór jest dość krótki, nie daje szansy, żeby zżyć się z bohaterami, jednak zdecydowanie można ich polubić.
No właśnie. Książka została wydana jako powieść jednak... Jest to trochę dłuższe opowiadanie, wydane nienaturalnie jako coś obszerniejszego. To, co od razu rzuciło mi się w oczy, to ogromne marginesy z udziwnieniami – linie z nazwiskiem autora i tytułem – sztuczne zapychacze, aby nas trochę oszukać, co do objętości. Dodatkowo spora czcionka i rysunki, które może i są urozmaiceniem, jednak według mnie zbędnym.
Podsumowując, King zafundował nam obyczajowe opowiadanie z elementami fantastyki, coś przyjemnego do poczytania w jeden wieczór. Krótka historia z morałem, podczas której nawiedzą nas różne emocje, od zdziwienia przez radość po smutek czy wzruszenie. Jeśli czekacie na mocne uderzenie w stylu Króla Grozy, niestety możecie się nie doczekać. Doczekacie się natomiast tradycyjnie kilku smaczków z kingowskiego świata. „Uniesienie” to raczej spokojna lektura, niekoniecznie lekka, ale jak dla mnie przyjemna, mimo że byłam na początku sceptyczna, co do przypadłości głównego bohatera. Uważajcie, bo niespodziewanie może wycisnąć z Was kilka łez.
W ogniu walki
Rok temu o tej samej porze roku skończyłam „Natarcie” i podobnie, jak teraz bardzo żałuję, że nie mam pod ręką kolejnego tomu. „Fabryka Słów” regularnie wydaje serię Fronliness i tylko jeden tom pozostał do przeczytania polskim czytelnikom, „Points od Impact”, aby być na bieżąco z przygodami Andrew Graysona.
„W ogniu walki” kontynuuje fabułę ostatniego tomu. Andrew trafia ponownie na Grenlandię, gdzie odkrywa niezwykłe zachowania i umiejętności Dryblasów. Halley przechodzi rekonwalescencję po ciężkich walkach. Oboje szykują się powoli do akcji na Marsie, który od ponad roku jest we władaniu obcych. Decyzje naczelnego dowództwa zaważą nie tylko na przyszłości głównych bohaterów, ale również całej ludzkości. Armia pomimo że stara zmobilizować jak najwięcej zaplecza bojowego, cierpi wiele niedostatków zarówno sprzętowych, jak i, co znacznie trudniejsze do uzupełnienia, kadrowych. Coraz większą liczbą żółtodziobów muszą prowadzić do boju Andrew i jego doświadczeni podkomendni. A na Marsie czekają setki ludzi poukrywanych w podziemnych bunkrach oraz tysiące, zadomowionych już na czerwonej planecie, Dryblasów.
Kolejny tom Fronliness, podobnie, jak poprzednie został fabularnie skonstruowany dość schematycznie. Pierwsza część, akcja na Grendlandii, stanowi wprowadzenie, po której następuje druga część, przygotowująca bohaterów do właściwej akcji i trzecia ostatnia, główna, dotycząca działań wojskowych. Czytając kolejny tom, podobnie zbudowany, powoli zaczęłam powątpiewać, czy można jeszcze cokolwiek wycisnąć z życia Andrew Graysona. Historia Andrew i Halley odwiedzających dom rodzinny pani pilot, wykazała, że autor ma szerokie pojęcie o problemach społecznych wojskowych, nawet w rodzinnych domach, ale ewidentnie mu nie leżała. Wątek nierówności społecznej, nieakceptowania wyborów dzieci przez ich rodziców oraz wieloletnich zatargów, owszem jest ważnym elementem, budującym całokształt wizji autora, aczkolwiek został wprowadzony pośpiesznie, sztywno i z wielkim ideologicznym przesłaniem. Zdecydowanie Kloos, powinien popracować nad warsztatem „niemilitarnym”. Dlatego też cała faza druga, trochę męczy i nuży.
Czy oznacza to, że Marko Kloos się wypalił z tematem konfliktu ludzkość kontra Dryblasy? W żadnym bądź razie. W momencie, gdy tylko Andrew trafia na Marsa akcja przyspiesza, a wydarzenia następujące po sobie logicznie się przenikają. Ta część, związana z wojskowymi działaniami odwetowymi na Dryblasach od razu porywa czytelnika i przypomina, dlaczego tak bardzo lubimy czytać powieści militarnej fantastyki.
„W ogniu walki” może mniej zaskakuje, jak „Ewakuacja”, i możliwe, że powoli autor zaczyna serię pisać schematycznie, aczkolwiek, nadal potrafi zadowolić swoich czytelników, dostarczając im sporej dawki przygód i adrenaliny. Liczę, że w następnym tomie nastąpi spory zwrot w działaniach wojennych, a pisarz ponownie udowodni, że potrafi zaskoczyć. Z niecierpliwością czekam na „Points od Impact”.
Wśród nocnych cisz
„(...) Nic nie jest takie, jakie się wydaje” – prawdziwość tych słów każdy z nas mógł wielokrotnie zweryfikować w swoim życiu. Niekiedy chcemy być okłamywani, niekiedy to ktoś nami manipuluje, a niekiedy to nasz mózg wykorzystuje drogę na skróty i podpowiada nam najprostsze rozwiązanie, które stanowi jednak zafałszowanie rzeczywistości. Nawet w najgorszych koszmarach nie wyobrażamy sobie jednak, że złudzenie może wiązać się ze śmiercią bliskiej osoby, że wiadomość o odejściu może wprawić nas w konsternację, że możemy zastanawiać się, co jest prawdą, a co nie, i czy naprawdę mamy do czynienia ze śmiercią czy może po prostu makabrycznym żartem.
Niezależnie od naszej odpowiedzi na to pytanie, z poszukiwaniem prawdy zmierzyć musi się też Dagmara Klusik, mieszkanka Poznania, która pewnego dnia odkrywa, że tak naprawdę nie wie nic o swoim mężu. Przez wiele lat przykładnego małżeństwa żyła w przekonaniu, że Paweł jest – tak jak ona – jedynakiem, że również wychowywał się w Poznaniu. Co więcej, mężczyzna pokazywał jej nawet blok, w którym dorastał, podwórko, na którym się bawił. I mimo, iż od utraty córeczki coraz mniej ze sobą rozmawiali, a on poświęcił się pracy w swojej firmie informatycznej, świadczącej usługi dla branży finansowej, to jednak była przekonana, że może Pawłowi ufać, że nigdy by jej nie okłamał.
Tym większe zdumienie budzi telefon od czaplineckiej policji i informacja, o znalezieniu zwłok mężczyzny, który prawdopodobnie jest jej mężem. Ponoć przebywający w swoim rodzinnym domu w ciszach mężczyzna wybrał się na ryby, a rozgrzewając się alkoholem, przez nieuwagę wpadł do wody i utonął. I taka wersja zdarzeń byłaby nawet prawdopodobna, gdyby nie fakt, iż Paweł nie dorastał przecież w zapadłej wsi, nie lubił łowić ryb i, jako fanatyk zdrowego stylu życia, stronił od alkoholu. Czy to możliwe, że po rozstaniu z nią, aż tak bardzo się w niedługim czasie zmienił? I co miał znaczyć list poprzedzający telefon od policji, jakoby wszystko było inne, niż się wydaje?
Taką właśnie zagadkę rozwiązywać będziemy wraz Dagmarą w miejscowości Cisze, w pobliżu Czaplinka. Kobieta nie tylko jedzie zidentyfikować zwłoki męża, ale również odkryć jego tajemnice i dowiedzieć się na przykład, że Paweł miał dwóch braci, w tym jednego intelektualnie niepełnosprawnego. Zatrzymuje się w domu rodzinnym męża i z okruchów informacji stara się poskładać najbardziej prawdopodobną wersję zdarzeń, ale i poznać człowieka, z którym tyle lat była. Czy uda jej się rozwiązać tajemnicę, czy przy okazji nie trafi na prawdziwie dramatyczne opowieści, które wstrząsną i jej światem?
Przekonamy się o tym dzięki thrillerowi Małgorzaty Hayles, która zabiera nas nie tylko w podróż do malowniczej miejscowości, stanowiącej scenerię zbrodni, ale i w głąb mrocznej, ludzkiej psychiki. Powieść pt. „Wśród nocnych cisz”, to doskonała lektura dla wszystkich miłośników trzymających w napięciu historii, zarówno tych, którzy z twórczością autorki mieli już do czynienia, jak i dla tych, którzy o książkę autorki sięgają po raz pierwszy. Doskonałe zakończenie nie tylko zaskakuje, wytrąca nas z równowagi, ale i daje dowód na wielki talent autorki i stanowi zachętę do lektury jej poprzednich powieści!