Rezultaty wyszukiwania dla: Albatros
Jak zatrzymać czas
Gdzie ta miłość była wcześniej? Skąd się wzięła? Niespodziewana niczym żal, ale będąca jego odwrotnością. Sposób, w jaki nagle i całkowicie mną zawładnęła, jest jednym z cudów bycia człowiekiem.
Czasami zarówno czas, jak i nasze pragnienia odnośnie do ujarzmienia go bywają złudne. Życie z możliwością wiecznego trwania, pozostania na jednym pułapie wiekowym bywa kusząca, lecz czy aby na pewno tak jest? Czy wieczne życie jest w stanie zastąpić uczucia i potrzeby? Jak poradzić sobie z bólem samotności i przemijania wszystkiego, co nas otacza i przemija nieprzerwanie, nie zwracając na nas uwagi?
Tom Hazard to 41-letni mężczyzna, który z pozoru ma wszystko. Nosi w sobie tajemnice, której to głównym składnikiem jest czas, który zdaje się go omijać. Mężczyzna miał okazje występować z Szekspirem i eksplorować nieznane lądy z kapitanem Cookiem, jednak teraz pragnie ciszy i stabilizacji. Postanawia osiąść w jednym miejscu i nauczać historii w szkole, wszak ma do tego wszelkie predyspozycje i wiedzę z pierwszej ręki. W szkole poznaje piękną i intrygującą nauczycielkę francuskiego, która jest nim szczerze zainteresowana. Na drodze do szczęścia Toma staje jednak Stowarzyszenie Albatrosów, które chronią ludzi podobnych Hazardowi i wyznają jedną zasadę, nie zakochać się. Czy mężczyzna podejmie ryzyko i przestanie żyć przeszłością i zasadami stowarzyszenia? Miłość może wszystko zniszczyć, ale i ocalić.
Na przestrzeni wielu lat przekonałem się, że smutek wspomnień waży więcej i trwa dłużej niż momenty szczęścia.
Uwielbiam historię z czasem w tle, zarówno te opisujące plusy takiego stanu rzeczy, jak i ciemne strony ujarzmiania wskazówek zegara. Matt Haig ugryzł temat nieco inaczej, niż do tej pory było mi dane czytać i wyszło mu to nieźle. Powieść od pierwszych stron intryguje i trzyma w napięciu. Narracja z poziomu głównego bohatera pozwala nam na głębsze poznanie jego osoby i emocji, z jakimi musi się zmierzyć. To smutek, samotność i odrzucenie, które są głęboko zakorzenione w postaci Toma, napędzają go do działania. Gdy mężczyzna dowiaduje się, że nie jest sam, początkowo odczuwa ulgę, jednak nic w życiu nie przychodzi łatwo i Hazard będzie musiał wybierać, stracić wszystko czy tylko siebie.
Fabuła fascynuje, sam jej pomysł jest świeży i nie pozwala się nudzić, jednak to portret bohatera najbardziej utkwi w pamięci czytelnikowi. Pełna zwrotów akcji powieść zabiera czytelnika w podróż w czasie i pozwala na poczucie namiastki uczuć głównego bohatera, który jest tolerancyjny, błyskotliwy i szczery, dzięki czemu od razu zyskuje naszą sympatię i doping w drodze po własne szczęście.
Nic tak mocno nie utrwala rzeczy w pamięci , jak chęć ich zapomnienia.
Poznajemy jego losy na przestrzeni lat, zahaczając o wiele różnorodnych wydarzeń, które jasno ukazują jak różny, a zarazem podobny jest problem nietolerancji, która zależnie od czasów ma różne oblicza. To przez wierzenia i brak wiedzy innych Tom od zawsze był powodem ataków i jawnych oznak nietolerancji.
Jak zatrzymać czas to historia człowieka, który po raz kolejny musi walczyć o dobro i miłość, jednak tym razem czyjeś uczucie ocali jego. Autor w świetnym stylu delikatnie i z wyczuciem pokazuje zarówno minusy długowieczności, jak i to jak ważne jest czerpanie z życia jak najwięcej. Zahacza o nietolerancje, tworzy zawirowania a wszystko to ze smakiem i nutką niebanalności.
Godna polecenia lekka i niesztampowa powieść o skutkach samotności i odrzuceniu oraz sile miłości i wiary w dobro, z którego powinniśmy sami korzystać na równi z dawaniem go innym. Polecam.
Spotkania autorskie z Grahamem Mastertonem
Z okazji premiery książki Wirus (powieść dla czytelników 18 +), Graham Masterton odwiedzi Polskę! Spotkania premierowe odbędą się podczas tegorocznej edycji festiwalu Apostrof, PYRKONU oraz podczas Warszawskich Targów Książki!
Pudełko z guzikami Gwendy
Mistrz powieści grozy, którego zwyczajnie nie sposób nie znać - Stephen King, łączy siły z scenarzystą, redaktorem i nauczycielem pisania - Richardem Chizmarem. W wyniku współpacy powstała bardzo fajna, dająca do myślenia i zmuszająca do zastanowienia, krótka nowela, obok której na pewno nie da się przejść obojętnie. Zapraszam!
Stephen King tak przedstawił powstanie noweli: „Miałem historyjkę, której nie mogłem skończyć a Chizmar pokazał mi jak dotrzeć do końca stylowo i z polotem. To był fajny czas, myślę, że czytelnicy też spędzą mile czas podczas lektury. Jeśli zostaną z pytaniami czy pojawią się sprzeczki – jeszcze lepiej”.
Istnieją trzy drogi prowadzące do Castle View z miasteczka Castle Rock: Trasa 117, Pleasant Road i Schody Samobójców. Każdego dnia latem 1974 roku dwunastoletnia Gwendy Peterson wybierała schody podtrzymywane na mocnych, żelaznych śrubach nad klifem. Na szczycie schodów Gwendy łapała oddech, słyszała krzyki bawiących się dzieciaków. Z oddali słychać uderzenie kija bejsbolowego, to ćwiczący członkowie Ligi seniorów przed charytatywnym meczem z okazji Święta Pracy. Pewnego dnia ktoś obcy woła do Gwendy: „Hej dziewczynko. Podejdź tu, pogadamy sobie”. Na ławce siedzi mężczyzna w czarnych dżinsach, czarnym płaszczu i białej koszuli rozpiętej pod szyją. Na głowie ma mały czarny kapelusz. Nadejdzie czas, gdy kapelusz ten zacznie pojawiać się w koszmarach Gwendy...
Młoda Peterson, która jest bardzo skrytą dziewczynką, która nie jest duszą towarzystwa wśród swoich rówieśników a w domu, traktowana raczej jak powietrze, dostaje nieiwrygonde użądzenie, które może wpływać na losy wydarzeń. Magiczne pudełko z guzikami, ma moc wpływania na ludzkie losy, tworzenia ale także niszczenia wszystkiego, czego zapragnie, nawet całych kontynentów. Jak magiczny artefakt sprawdzi się w rękach młodej dziewczyny, która chce być w końcu zauważona? Jaki cel w poradowaniu prezentu własnie Gwendy miał tajemniczy, starszy Pan w kapeluszu?
Książka to nowela, krótkie opowiadanie, które absolutnie można pochłonąc w jeden wieczór. Jest to całkiem fajna opowieść, mądra, przemyślana i po dobrnięciu do końca, zmuszająca człowieka do refleksji, co jest jej chyba największym atutem. Duet wprawionego rzemieślnika thrilleru i horroru, oraz mało doświadczonego scenarzysty i redaktora, daje całkiem porządną lekturę, której minusem jest jedynie jej zbyt mała objętość. Zdecydowanie polecam!
Zemsta Manitou
W sennych, małych miasteczkach nigdy nic się nie dzieje; prawdopodobnie istnieją tylko po to, aby móc się pożalić na panującą w nich nudę. Z drugiej strony stanowią również swego rodzaju ostoję, bezpieczną przystań. To w nich mieszkają ludzie, skuszeni wizją spokojnego żywota, bez morderstw, gwałtów oraz kradzieży. Cisza, spokój, sielanka... ach, w jakim kłamstwie żyją! Szczególnie ci, którzy mają zamknięte oczy na sprawy natury nadprzyrodzonej...
Kiedy ktoś (a może bardziej pasuje określenie- "coś") pragnie opętać Twojego małego synka, a później atakuje rodzinę, gwałcąc żonę, masz ochotę tylko wmówić sobie, że oszalałeś. Że przecież szafa nie może do Ciebie mówić, ba! Grozić Ci śmiercią. Przecież takie rzeczy się nie zdarzają, nie dotyczą Ciebie- w końcu nie zrobiłeś nikomu krzywdy, nie interesowałeś się sprawami nie z tego świata, nijak nie zgrzeszyłeś. Za co więc los zsyła na Ciebie całe to cierpienie, to zło w czystej postaci? Neil, Susan i Toby to zwykła rodzina, jakich tysiące, żyjąca rytmem wyznaczonym przez pracę i szkołę. Żadne z nich nie maczało palców w różnego rodzaju mrocznych sprawach, a jednak to ich wybrało pradawne zło na swoistych "proroków". Tragedia rodziny rozpoczęła się od nocnych koszmarów małego chłopca, później doszły do tego dziwne wizje, objawiające się na drzwiach szafy w jego pokoju. Z biegiem czasu Toby oraz Neil spotykali coraz częściej tajemniczego mężczyznę w kowbojskim kapeluszu, który -niczym widmo- rozpływał się w powietrzu. A ostatecznie... odwiedziny Drewnianego Demona, wyzierającego na świat przez dębowe drzwi szafy. A najgorsze miało przecież dopiero nadejść...
Gdy na świat po raz kolejny pragnie powrócić pradawny indiański szaman, zwany Misquamacusem, wróż Harry Erskine i współczesny szaman Śpiewająca Skała muszą ponownie zewrzeć szyki. Jednak czy i tym razem mężczyznom uda się przegonić zło tam, gdzie jego miejsce?
Zemsta Manitou to drugi tom serii o wcielonym złu- Misquamacusie. Szaman, poprzednim razem przegoniony z naszego świata przy pomocy manitou (czyli ducha) współczesnej technologii po raz kolejny atakuje niczego niespodziewającą się rodzinę. Jego celem staje się ośmioletni chłopiec, Toby, a na żywe naczynia jego pobratymców obrał sobie dzieci z klasy chłopca. Nikt prócz Neila nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia, jakie unosi się nad dziećmi i całym światem. Misquamacus nie tylko chce zemścić się na białym człowieku za krzywdy jego ludu sprzed wielu, wielu lat, lecz również dotkliwie skrzywdzić Harry'ego Erskine oraz Śpiewającą Skałę za poniżenie, jakie stało się jego udziałem poprzednim razem. Jednak czy zwykli ludzie poradzą sobie z nadprzyrodzonym zagrożeniem, które powraca jeszcze silniejsze? Oto jest pytanie.
Część druga, podobnie jak jej poprzedniczka, trzyma w napięciu od pierwszych stron. Uważnie, w rytm kroków bohaterów, śledzimy powolną eskalację nadprzyrodzonych wydarzeń, by ostatecznie zostać zaatakowanymi z ogromną, mroczną siłą. Misquamacus był w latach swego życia najpotężniejszym indiańskim szamanem, mającym na swoich usługach prawdawnych bogów. Był niemalże nie do pokonania, choć wówczas przegrał z rozwojem techniki. Silniejszy w nowe moce, ale i w wiedzę na temat współczesności nie da się tak łatwo zaskoczyć. W starciu z nim ktoś niestety poniesie śmierć...
Graham Masterton należy do moich ulubionych autorów powieści grozy; mam do niego sentyment od wielu lat i choć spod jego pióra wychodziły książki lepsze i gorsze (jak w przypadku większości pisarzy), to nigdy go nie porzuciłam. To on jako pierwszy poprowadził mnie w kierunku horroru, gdzie zostałam do dziś. Cykl Manitou jest serią delikatnie krwawą, pokazuje, na co stać wyobraźnię Mastertona. Jednocześnie zahacza o historię, skupiając się na morderstwach Indian, odbieraniu im ziemi, a w końcu zniewolenie oraz zamknięcie w rezerwatach.
Odważcie się sięgnąć po twórczość Grahama Mastertona- nie tylko cykl Manitou zapewni Wam dobrą lekturę, lecz także pozostałe jego książki. Ostatecznie tuż obok Stephena Kinga jest jednym z najpopularniejszych autorów powieści grozy.
Ona to wie
“Ona to wie” Loreny Franco to thriller, ale thriller specyficzny, tak jak specyficzne są hiszpańskie filmy tego gatunku. Specyficzny, bo nasycony metafizyką, tak charakterystyczną dla literatury iberyjskiej. Z informacji na okładce dowiadujemy się, że pani Franco to prawdziwie bestsellerowa autorka dwunastu powieści, zaś “Ona to wie” to jej debiut na rynku polskim. Ale od początku.
Powieść to historia niespełnionej autorki kryminałów, borykającej się z problemami małżeńskimi, niemożnością poczęcia dziecka, niemocą twórczą, lekomanią i alkoholizmem. Zacna mieszanka? A pewnie, że tak. Spędza przeto Andrea całe dnie w domu, obserwując sąsiadów, przepijając tabletki na uspokojenie whisky i zaniedbując siebie i dom coraz bardziej. Podgląda przez kuchenne okno sąsiadów, licząc na jakiś gwałtowny przypływ weny, gdy tymczasem zupełnie tego nieświadoma, sama jest bohaterką afery kryminalnej z udziałem jej męża, szwagra, przyjaciółki. Co napisać więcej, by nie zaspolierować?
Narracja powieści prowadzona jest w pierwszej osobie i opowiada o zdarzeniach i przeżyciach nie tylko Andrei, ale i pozostałych ofiar dramatu, bowiem, że z dramatem mamy do czynienia, czuć już od pierwszych kart. Każdy z bohaterów przedstawia zdarzenia ze swojej perspektywy, co daje ciekawy i ludzki dowód na prawdziwość tezy, iż "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia". Tyle tylko, iż autorka prowadzi powieść tak inteligentnie, że praktycznie do ostatnich stron nie wiemy, czego ów dramat dotyczy, jakie było jego źródło i jaka w tym wszystkim rola Andrei. I chociaż narracji pierwszoosobowej nie znoszę, tu jest ona uzasadniona, bowiem przemyślenia jakimi raczą nas poszczególni bohaterowie są ostatecznie istotne dla całości opowieści.
Andrea budzi litość. To załamana kobieta, nieradząca sobie z życiem, chociaż sama przed sobą próbuje udawać, że jest inaczej. Jej mąż Nico budzi odrazę od pierwszych stron, swym egoizmem, cwaniactwem i przekonaniem o własnej wyższości, ale przynajmniej na początku próbowałam go tłumaczyć tym, że po prostu przestał walczyć o Andreę, skoro ona już walczyć o siebie nie chce. Maria, Victor - postaci ważne, acz niejednoznaczne, trzeba doczytać do końca, by móc się do nich ustosunkować, a i to nie daje gwarancji, że uda się je ocenić. I wreszcie Carlos - ktoś kogo nienawidzi się od samego początku.
Pierwsza część powieści nudziła mnie. Rozterki Andrei, w większości w pijackim widzie odstręczały mnie od czytania. Powoli jednak akcja zaczęła się rozwijać, by ostatecznie tempo zdarzeń i ich zagmatwanie dało efekt “wow”, chociaż mam wewnętrzne przekonanie, iż to “wow” wyszło autorce raczej przez przypadek. Ot, jak już zaczęła uśmiercać bohaterów, to poszło... Chociaż trzeba uczciwie przyznać, intryga przednia i nawet, kiedy zaczęłam domyślać się o co chodzi, to i tak kilka niespodziewanych zwrotów akcji się trafiło.
“Ona to wie” to świetny przykład na zaginione ogniwo w łańcuchu łączącym tzw. kobiecą prozę obyczajową z thrillerami/kryminałami. Fana tych ostatnich raczej nie zachwyci, ale jeśli jakaś pani ma ochotę przeczytać coś mroczniejszego nad książki Grocholi, to ta pozycja świetnie się nada i kto wie - może zachęci do zgłębienia literatury gatunku. Czy ja sięgnę po inne książki Loreny Franco - nie wiem.
Dziewczyna we mgle
W górskim miasteczku Avechot wielu odnalazło spokój od wciąż pędzącego przed siebie, materialistycznie nastawionego świata. W miejscu takim jak to panuje poczucie bezpieczeństwa -w końcu wszyscy się znają- a nad prawą drogą społeczeństwa czuwa bractwo religijne (choć niedowiarki wolą określać je mianem sekty). Sielanka zostaje przerwana, gdy szesnastoletnia Anna Lou Kastner rusza do kościoła, a po mszy nie wraca do domu. Rodzice zaprzeczają, jakoby rudowłosa nastolatka mogła uciec, gnana ciekawością wielkiego świata. Myśl, iż porzuciła tę bezpieczną przystań przez wzgląd na młodociane uczucie, również zdecydowanie odrzucają. W końcu ich mała córeczka była taka posłuszna... nie miała żadnych tajemnic przed matką, która twardą, acz bogobojną ręką kierowała całą rodziną. Ostatecznie miała dostęp do pamiętnika dziewczyny. Była jej pewna. Kastnerowie nie wierzą także w to, że ich nastoletnią córkę mógłby skrzywdzić któryś z mieszkańców. Przecież Avechot to oaza spokoju, prawda? Agent specjalny Vogel, podejmując dochodzenie ma nadzieję zarówno na szybkie rozwiązanie sprawy, jak i na zmazanie plamy na honorze w związku z podrobionymi dowodami odnośnie innego dochodzenia- Obcinarza Palców. I bardzo szybko jego spojrzenie skupia się na nauczycielu literatury, Louisie Martini.
Tajemnicze zaginięcie w miejscu, gdzie wszyscy mieszkańcy żyją jak jedna wielka rodzina. Dziewczyna, która w życiu z własnej woli nie opuściłaby domu, nie zraniłaby bliskich. A do tego arogancki i zapatrzony w siebie agent specjalny, który za nic ma sposób prowadzenia śledztwa- liczy się wynik. I chwała, która później spłynie na niego rwącą rzeką, rzecz jasna. Mieszanka wybuchowa, zdecydowanie.
W Dziewczynie we mgle policja długo nie może trafić na jakikolwiek ślad. Mieszkańcy niczego nie widzieli, niczego nie słyszeli. Od razu zrzucają winę na kogoś obcego, spoza ich grupy. Kogoś, kto albo w ogóle nie mieszka w Avechot, albo... dopiero co się tu sprowadził. Dlatego Louis Martini niemal idealnie pasuje do wizerunku sprawcy. Co prawda dotychczas nikt nie miał mu nic do zarzucenia, ale pojawiający się samochód nauczyciela w miejscach, gdzie przed zaginięciem widywano dziewczynę, stanowi dowód na ich znajomość. Tylko jakiego rodzaju była to relacja? Vogel, oskarżając Martiniego, kieruje się wyłącznie poszlakami oraz policyjnym instynktem. Nie zapominajmy jednak, że w poprzedniej prowadzonej przez niego sprawie ów "policyjny nos" go zawiódł. Agent specjalny co prawda zyskał sławę dzięki licznym rozwiązanym sprawom, ale w dużej mierze udało mu się to dzięki kontaktom z mediami. Dziennikarze potrafią dotrzeć do najbardziej brudnych grzeszków, choćby mieli je wykopać spod ziemi. W przypadku agenta prawdziwej policyjnej roboty jest niewiele.
Agent specjalny Vogel jest egoistą, pragnącym spędzać jak najwięcej czasu w blasku reflektorów. Mam wrażenie, że gdyby mógł, to brudną robotę zrzuciłby na towarzyszących mu policjantów, a sam jedynie spijałby śmietankę za sukces. Bardzo różni się od bohaterów, do których przyzwyczaiła nas literatura- prawych, w całości poświęcających się danemu śledztwu, poświęcających całych siebie tylko po to, aby ująć sprawcę. Vogel czuje się prawdziwie szczęśliwy tylko wówczas, gdy może udzielić kolejnego wywiadu.
Wspomnę, iż historia właściwie zaczyna się od momentu, w którym zakrwawionego Vogla odnajdują policjanci w rozbitym samochodzie. Krew nie należy jednak do niego; trafia na kozetkę do psychiatry, co ma mu pomóc w przypomnieniu sobie wydarzeń ostatniego wieczoru. Początkowo podrzucany przez autora trop skierował moje podejrzenia na drugorzędną postać lektury; do tego doszły sprawy sprzed lat, gdy ginęły rudowłose nastolatki, bardzo podobne do Anny Lou. Jak się okazało, pan Carrisi mistrzowsko wywiódł mnie w pole, choć tylko połowicznie. Bo do zaginięcia Anny Lou przyczyniła się inna osoba niż w poprzednich przypadkach.
Chcecie wiedzieć więcej? Sięgnijcie więc po Dziewczynę we mgle. Ta lektura zmieni Wasze postrzeganie literackiego obrazu policji, gdzie zazwyczaj panują praworządni ludzie. Donato Carrisi proponuje nam zupełnie inne ujęcie policjantów, którym wielu oddaje własne bezpieczeństwo w dłonie.
Krwawe święto
“Seryjny morderca z kalendarzem” przeczytałam na okładce. Hm... ale, że jakiś gratis? Czy może następna część będzie o seryjnym mordercy z mydłem, czy innym ekspresem do kawy? - pomyślałam niewesoło i w lekkim przerażeniu. Zwłaszcza, że “Krwawe Święto” to drugi tom serii o detektywie, sierżancie Marku Heckenbergu, zwanym po prostu “Heck”, więc aż się zaczęłam bać, jaki przedmiot został użyty wcześniej. Przełknęłam nerwowo ślinę i zaczęłam czytać... no i mnie porwało z siłą wodospadu Niagara.
Jeszcze nie ucichły echa po zabójstwach Maniaka z M1, a na Anglię padł ponownie blady strach przed kolejnym seryjnym mordercą - osobiście nie spodziewałam się, że na Wyspach ich aż tylu grasuje. Tym razem zabójstwa wydają się być dokonywane na tle religijno-świątecznym i kiedy dwójka policjantów odnajduje zamurowane ciało mężczyzny w ubranku Św. Mikołaja, nikt nie spodziewają się, że to nie był jednorazowy przypadek, a morderca dopiero się rozkręca. A teraz wszyscy razem pomyślmy o tych wszystkich świętach, o których nikt nie pamięta jak i o zbliżającej się Wielkanocy... Jednostka do spraw Seryjnych Przestępstw nie ma praktycznie żadnych śladów. Ciał przybywa. Na szczęście możemy odetchnąć z ulgą, bo jest wśród nich dzielny i utalentowany detektyw Heck, na którego zawsze można liczyć. Na tle Heck’a reszta ekipy wypada dość blado i jedynie nadinspektor Gemma Piper, wydaje się mieć trochę oleju w głowie, pomimo pochodnej syndromu Muldera i Scully. Heck jest ewidentnie kreowany na bohatera przeskromnego, przeinteligentnego, a w kojarzeniu faktów mało kto może mu dorównać. Nie wiem jednak czym spowodowana jest jego ewidentna niechęć w posiadaniu przy sobie broni palnej, w sumie jakiejkolwiek, ale prawda jest taka, że Heck jej nie potrzebuje i woli porządnie dać po pysku kryminaliście, niż używać jakże przereklamowanego gnata. Po prostu Heck to 100% twardziel, ale o dobrym sercu. Chociaż, tak naprawdę, odniosłam wrażenie, że nasz super glina ma więcej szczęścia niż rozumu, a zamiast Heck powinni go wołać per Człowiek Demolka. Z zacięciem wytrawnego oprawcy, wykańcza kolejne samochody, a o przypadkowo rannych partnerach i postronnych już lepiej nawet nie wspominać, bo to idzie w dziesiątki, a nawet już setki. Trochę przesadzone, zwłaszcza, że jak potknie się na ulicy o but to na pewno znajdzie mordercę siostry wujecznego dziadka właściciela fabryki sprzedającej gumę na podeszwę. Ale wiecie co? Ja to kupuję - uwielbiam go!
Naprawdę lubię czytać książki, gdzie autor zna się na rzeczy i wie o czym pisze. Dzięki temu książka jest o wiele ciekawsza - bo realistyczniejsza, co w przypadku thrillera, czy kryminału działa tylko na plus. Paul Finch zanim zajął się pisaniem był policjantem w brytyjskiej formacji Greater Manchester Police i jego wiedza o prawdziwym działaniu organów ściganiu jest na pewno kompleksowa. Zwłaszcza, że w naszym świecie zdarzają się takie zbrodnie, że aż włos się jeży i strach się bać. Paul Finch przeprowadza nas przez śledztwo Hecka z odpowiednią nieobrzydliwą dawką makabry i choć trup ściele się gęsto, a do tego i bardzo twórczo, to można ze spokojem wcinać w trakcie czytania obiadek czy ciasteczka. Poza tym Finch miał naprawdę ciekawy pomysł na fabułę, a wykonania może mu pozazdrościć niejeden, a nawet i kilku pisarzy kryminałów.
Od jakiegoś czasu lubię fantastykę zdradzić z kryminałem. Ale musi to być kryminał dobry, czyli taki, gdzie w trakcie czytania mam ochotę zerknąć na koniec książki na wyjaśnienie zagadki. Bardzo dobry kryminał, to taki, gdzie nie jestem wstanie się powstrzymać i czytam to zakończenie. Przyznaję, że "Krwawe Święto" Paula Fincha delikatnie przekartkowałam od tyłu. Już czytając opis TEN z tyłu książki pomyślałam "ooo to może być interesujące". I było! Polecam, bo to pierwszorzędny kryminał oparty na solidnych podstawach i z dużą ilością wartkiej akcji, pościgów i niewielką szczyptą strzelanin, który wciągnął mnie jak mało który.
Manitou
Harry Erskine pracuje jako wróżbiarz; przepowiadanie wyssanej z palca przyszłości starszym damom jest jego sposobem na utrzymanie się na jako takim poziomie materialnym. Co prawda kiedyś, w dzieciństwie, miał styczność z duchami, jednak mężczyzna woli trzymać się utartej, acz znacznie bezpieczeniejszej ścieżki wróżbiarstwa. Do czasu, aż do jego drzwi puka Karen Tandy, siostrzenica jednej z jego klientek. Kobieta ma dość osobliwy problem- na jej szyi pojawiła się nieustannie rosnąca narośl, która w dodatku pod wpływem dotyku... porusza się. Lekarze nie wiedzą co to, a badanie wykazuje, iż wewnątrz monstrualnego guza rośnie płód. Mimo wszystko podejmują się operacji, nie mając pojęcia, iż w ciele tej młodej kobiety rozwija się najgroźniejszy, pradawny indiański szaman, imieniem Misquamacus. Duch pragnie zemścić się na białym człowieku za męki swojego ludu...
Przed Erskinem nie lada wyzwanie; musi stanąć do walki o życie całego Manhattanu, a wraz z nim współczesny szaman, Śpiewająca Skała. Czy mężczyźni mają jednak jakiekolwiek szanse w starciu z pradawnym złem... ?
Lata temu jeszcze nie wiedziałam, że horrory staną się moim ulubionym gatunkiem zarówno literackim, jak i filmowym. A wszystko zaczęło się od niepozornej (okładkowo, oczywiście) książki pt. "Anioł Jessiki", autorstwa Mastertona właśnie. Jako że wówczas moja publiczna biblioteka miała jeszcze pewne braki, udało mi się znaleźć zaledwie dwie książki pisarza, który porwał mnie do świata grozy. Z biegiem czasu (i każdą kolejną odwiedzaną biblioteką) miałam na swoim czytelniczym koncie już więcej lektur pana Grahama Mastertona. I wciąż mi mało. Cykl "Manitou" również znałam wcześniej, choć po tylu latach od lektury fabuła zatarła się w pamięci. Dlatego też bardzo ucieszyłam się na wieść, iż wydawnictwo Albatros postanowiło wznowić niektóre z jego książek.
Pewność, że biorę do ręki kawał dobrej, mrocznej historii, to jedno; gdybym nie kojarzyła owego tytułu, zapewne i tak skusiłabym się na tę pozycję. Tym razem okładka wyszła wydawnictwu znakomicie! Przyciąga wzrok, poniekąd nawiązując do toczących się wewnątrz wydarzeń.
We wspomnianej serii nie napotkamy nawiedzonych domów, demonów czy zombie; Graham Masterton skupił się na czymś bardziej nietuzinkowym- magii Indian. Czymś, co dla "bladej twarzy" jest ogromnym niebezpieczeństwem. Autor jasno podaje nam powód zemsty Misquamacusa- za każdego zamordowanego, znieważonego czy wygnanego z własnego terytorium Indianina poniesie śmierć jeden biały człowiek. Tym lepiej czyta się książki, które za przyczynę nadnaturalnych ataków podają racjonalne pobudki. Mimo tego, że indiański szaman (a raczej jego wciąż nienarodzone w nowym wcieleniu manitou) nie wie, jak obecnie wygląda sytuacja jego współbraci, to postanawia wziąć odwet za lata krzywd.
Manitou czyta się bardzo dobrze; akcja prze do przodu, a my wciąż zastanawiamy się, czym może być tajemnicza dolegliwość Karen Tandy. Nie brakuje mrocznych wydarzeń, zabójstw i krwawych scen, które właściwie są charakterystyczne dla tego pisarza. Średnia objętość tejże powieści grozy (niecałe trzysta stron) sprawia, że przy odrobinie chęci oraz wolnego czasu można ją pochłonąć w kilka godzin. A jeżeli już zaciekawił nas tom rozpoczynający całą serię, to najlepiej od razu zaopatrzyć się w część kolejną, aby zbytnio nie tęsknić. I podtrzymać atmosferę zagrożenia...
Nazwisko Mastertona na pewno nie jest Wam obce. Pewnie nie raz natknęliście się na niego przy okazji odwiedzin w bibliotece, a może podczas wirtualnego spaceru po blogosferze. To nie tak, że jest o nim głośno; myślę, iż ów autor ma już zapewnioną pozycję na rynku literackim, która nie pozwala obojętnie przejść obok książek jego autorstwa. Przed nami jeszcze kilka części serii Manitou, dlatego z całego serca zachęcam Was do rozpoczęcia swojej przygody z Harrym Erskine'em już teraz. Żebyście potem nie żałowali...
Krwawe święto
Nowość od Wydawnictwa Albatros.
Kiedy w Noc Guya Fawkesa zamiast kukły spalono żywcem mężczyznę, wydaje się, że doszło do nieszczęśliwego wypadku. Ale po odnalezieniu w walentynki dwojga młodych ludzi z przestrzelonymi sercami trudno uwierzyć, że zakochanych trafiła strzała Amora...
W domu
“W domu” to jedenasty tom serii pod tytułem “Myron Bolitar”, opowiadający o dwóch chłopcach z dobrze usytuowanych rodzin, którzy to pewnego dnia znikają. Przez dziesięć lat nie znaleziono żadnego śladu, który pozwalałby wysnuć jakąkolwiek teorię. Niespodziewanie po tym czasie jeden z chłopców się odnajduje. Czy nastolatek będzie w stanie pomóc Myronowi i Winowi w zlokalizowaniu drugiego z nich?
Powieści Harlana Cobena przepełnione są pytaniami bez odpowiedzi, osobliwym poczuciem humoru i charakterystycznymi bohaterami, których albo się pokocha, albo znienawidzi. Autor potrafi przykuć uwagę czytelnika na długie godziny.
Podczas lektury “W domu” czytelnik niestety musi trochę poczekać na wartką akcję, ponieważ w pierwszej połowie książki wydarzenia toczą się raczej powolnym rytmem, za to w drugiej objawia się już ten Coben, którego fani cenią i kochają. Duża ilość ciekawych dialogów dodaje całości dynamiki. Ogromny plus za aurę tajemniczości i liczne zagadki, którymi książka jest wręcz przesiąknięta. Nie wiemy, komu można ufać, a kogo należy się wystrzegać, a to zdecydowanie jeden z ważniejszych elementów tego typu literatury.
Czego zabrakło? Zdecydowanie odrobiny brutalności, którą znaleźć można w innych książkach tego autora. Podkreśliłaby ona powagę sytuacji, a także wywołała dreszczyk emocji u czytelników. Coben jednak po raz pierwszy zaskakuje wprowadzeniem nowej perspektywy. Tym razem delektować się można także rozdziałami pisanymi z punktu widzenia Wina. Dzięki nim możemy lepiej poznać tego skrytego bohatera, choć trzeba przyznać, że jednocześnie traci on na tajemniczości i uroku zarazem.
Niewątpliwą zaletą “W domu” jest fakt, że książkę tę czyta się błyskawicznie. Dzięki niewielkiej objętości, dużej liczbie naturalnych dialogów i lekkiemu stylowi powieść świetnie nadaje się na jeden lub dwa wieczory, podczas których czytelnik chce się oderwać od rzeczywistości i porządnie zrelaksować. Nie jest to wymagająca lektura, przez którą się praktycznie płynie, wobec czego doskonale nadaje się dla zabieganych osób, które stronią od spędzania z jedną książką wielu tygodni. Przed lekturą tej książki warto jednak zapoznać się z treścią poprzednich tomów serii, ponieważ mimo że autor stara się przybliżyć wydarzenia rozgrywające się wcześniej, to spora ilość odniesień do przeszłości może trochę przytłoczyć i zdezorientować.